-
Zawartość
5783 -
Rejestracja
-
Ostatnio
-
Wygrane dni
4
Wszystko napisane przez Arcybiskup z Canterbury
-
Las patrzył. Obserwował dziwną grupkę intruzów, nie wydając żadnych zbędnych dźwięków, które mogłyby zdradzić. Czujne oczy śledziły każdy ruch obcych. Kiedy zebrały dość informacji, opuściły swoje kryjówki aby ostrzec Resztę Stada. Obcy byli niebezpieczni i trzeba było z tym niebezpieczeństwem skończyć. Gwydril wrócił w pobliże ogniska. - Teren czysty? - zadał pytanie orkowi.
-
Istotnie, po drodze ork nie natrafił na nic nienaturalnego. Szmery, szelesty, odgłosy różnych zwierząt - dźwięki nocy, nie wykraczające poza normę. Kiedy już dobrze się ściemniło, widać było gwiazdy. Ognisko w obozie już płonęło. Gwydril odszedł kawałek dalej, nad brzeg rzeki i przypatrywał się gwiazdom. (Droga drużyno, melduję posłusznie iż prawdopodobnie nie będę odpisywać przez następne dwa dni. Powód: wyjazd i brak pewności czy w miejscu do którego jadę będzie dostęp do internetu)
-
Gwydril odszedł kawałek dalej, ciesząc się z powodu decyzji elfki. Był z niej wręcz dumny, bo prawdopodobnie zamierzała przyznać, że nie miała racji. Mądrze, bardzo mądrze. Mimo to elf podejrzewał, że stosunek tej dwójki do siebie się nie zmieni, a relacje pozostaną chłodne. Zajął się układaniem stosu z gałęzi, a kiedy ten był gotowy, elf zaczął rozpalać ogień.
-
Gwydril wrócił po upływie piętnastu minut, niosąc całkiem pokaźny stos gałęzi. Położył je na ziemi i podszedł do Valthara. - Czy dolega ci coś oprócz zmęczenia i braku pewnej energii? - zapytał.
-
- Dobrze więc. Rograku, ty pojedziesz na zwiady. Ty Aaronie przypilnujesz koni, ja idę znaleźć drewno. Reszta niech nie oddala się zbytnio, albo znajdzie sobie jakieś sensowne zajęcie - elf wydał rozporządzenie.
-
Zostawili Hobbiton za sobą i podążyli na północ, w stronę jeziora. Wędrowali wzdłuż rzeki, jej zachodnim brzegiem. Teren tutaj również był pofałdowany i niezwykle zielony, ponieważ i tutaj większość krajobrazu stanowił las. Po kilku godzinach zaczął zapadać zmierzch, toteż należało rozejrzeć się za miejscem do przenocowania. Nad rzeką grupa natrafiła na małą polanę. - Co sądzicie o spędzeniu tutaj nocy? - zapytał Gwydril.
-
- Nazywam się Matilda, a na nazwisko mam Barret. To - uniosła pluszaka - jest Sid. Mamy nie mam, bo wyjechała dawno temu. Tam za lasem jest dom, taki mały. Tata powiedział, że nie czuje się dobrze i kazał mi wyjść. Powiedział, że mam iść do drogi i nie wracać do domu. Ale nie był na mnie zły, nic nie zrobiłam. Po prostu powiedział, że mam nie patrzeć do środka i że on się tam ze mną spotka. Kazał mi spać na drzewie - zwierzyła się Matilda, po czym rozejrzała nerwowo po otoczeniu. - Jules, nie mów tego nikomu, ale ja skłamałam. Bardzo się bałam. Widziałam w nocy te potwory. Bałam się, że zrobią coś tacie i... - tu zaczęła mówić szeptem - wróciłam do domu. Drzwi były otwarte, a taty nie było. Teraz nie wiem, gdzie jest. - Powiedziała i spojrzała na mężczyznę z łzami w oczach, po czym piąstkami przetarła je, jakby w obawie że ktoś zobaczy.
-
- Komuś, kto ukształtował Ardę i dał jej życie? Valarowie są ojcami i matkami wszystkiego wokół. Manwe, władca nieba. Varda, pani gwiazd i nocy... Elementy te zostały stworzone według zamysłu Eru, ale to Valarowie nadali im kształt.
-
- Można, jeśli się jest Valarem - wyjaśnił krótko elf. - My nie mamy takich mocy, ale ci, którzy stworzeni zostali jako pierwsi i śpiewali wedle zamysłu Iluvatara potrafią wiele, naprawdę wiele. To im podporządkowane są siły natury. Cała Arda.
-
- Dzień dobry. Czy pan jest złodziejem albo terrorystą? Bo jak tak, to ja nie mogę z panem rozmawiać i brać od pana cukierków. Ale mnie pan nie wygląda na złodzieja - powiedziała, kończąc swój wywód. Dziewczynka była ubrana w zielone spodnie sięgające łydek i różową koszulkę. Wokół pasa zawiązaną miała szarą bluzę. Na plecach założony był fioletowy, poszarzały plecaczek, na nogach zaś założone były buty sportowe - różowe, oczywiście. Włosy koloru zboża spięte były w dwa koślawe kucyki. Całą dziewczynkę pokrywała warstwa kurzu z odrobiną błota. Jedyną rzeczą która była idealnie czysta, był trzymany w rękach pluszowy pies.
-
- "Małe elfy nie powinny się interesować takimi sprawami, bo przyjdzie Morgoth i zamieni je w orki". Dzieckiem już nie jestem, magu. Ale dobrze. Jeśli życzysz sobie zatrzymania sekretów, niech i pozostaną one sekretami. Lioso, jesli już podsłuchujesz, to zrób to następnym razem taktowniej, proszę - powiedział nieco głośniej.
-
- Valtharze, nurtuje mnie jedna rzecz. Jak udało ci się dożyć tak sędziwego wieku? - zapytał Gwydril wprost, schylając się jednocześnie do jakiegoś małego hobbita, który z zaciekawieniem wpatrywał się w konia elfa. Dziecko widocznie otrzymało jakiś podarek, bo patrzyło w swoje dłonie i odbiegło po chwili radosne. Możliwe też, że nic nie dostało. Małe niziołki z zasady były radosne.
-
- Nie są niesprawiedliwi. Jeśli Manwe zobaczy zmianę i chęć naprawiania, nie niszczenia... Kto wie. Może rozkaże falom morskim oddać twoją wyspę. I ja włożę wszelkie starania, aby tylko Numenor mógł powrócić. Doriathu nie da się ożywić, więc włożę swoje siły w pomoc tobie, jesli tylko żyć będę. Nie spieszy mi się do Valinoru, a mówiąc szczerze, dobrze jest mieć jakiś cel w życiu, które od pewnego czasu straszliwie mi się dłuży i stało się po prostu nużące. Może ci się wydać, że to bezpodstawne narzekanie na dar, który mnie spotkał. Ale to nie jest tak. Zazdroszczę wam, ludziom, że możecie umierać. - Gwydril nabrał nostalgicznego nastroju.
-
Elf nie odpowiadał przez chwilę, dokładnie analizując słowa Valthara. Zastanawiał się usilnie nad sensem jego słów. - Sami Valarowie musieliby mieć udział w tym przedsięwzięciu. Zatopienie całego lądu jest proste, jeśli patrzeć z perspektywy przywrócenia go nad fale... - przerwał. Ponownie zaczął myśleć i dopiero po kilku minutach znów zabrał głos. - Valarowie jednakże są w samym Amanie, a stamtąd niełatwo jest wrócić i znaleźć chęci, aby powrócić do Śródziemia. Wciąż jednak pozostają Majarowie. Wiadomym jest, że Mithrandir opuścił ten ląd. Curumo zaś stracił życie. Aiwendil przywiązany jest zbyt mocno do lasów i ich owoców, ale nie wiemy nic o Alatarze i Pallando, Błękitnych.
-
- Cel twój jest ambitny, ale środki pozostawiają wiele do życzenia. Mimo tego, że Numenor nie znalazł się całkowicie pod wodą, wbrew plotkom i opowieściom, to jak Valtharze zamierzasz odbudować całą wyspę, z której zostały same szczątki? Jak? Wiem, co czujesz pragnąc powrócić swoją ojczyznę do życia. Wiem, jaką tęsknotę. Ale zdradź mi, czy masz plan? Czy znasz kogoś wystarczająco potężnego? - zapytał.
-
- W takim razie wybacz mi mój nietakt. Nie chciałem cię obrazić i mam nadzieję, że nie będziesz chował urazy - powiedział do niego. W międzyczasie jakiś chłopiec z drewnianym mieczem podbiegł i zrównał się z koniem Valthara, po czym sięgnął krótkim ramieniem do jego pyska, dając mu trawę. Zwierzę przyjęło dar, a dziecko odbiegło, rozradowane.
-
- W jakim celu zwiedzałeś kurhany i obudziłeś zmarłych ze snu? - zapytał.
-
- Valtharze, mam do ciebie pytanie. Nie uznaj tego za wszędobylskość, proszę. Uznaję to, że każdy ma swoje sprawy i swoje życie, ale twoje... odejście dzisiaj i upiory wzbudziły niepokój, o czym zapewne sam wiesz - zaczął elf. Starsi hobbici w mijanych domach patrzyli nieufnie na przejeżdżających. Trudno im się dziwić. istoty pragnące w życiu spokoju i stateczności w ostatnich miesiącach dużo przeszły i teraz z niepokojem przyjmowali przejezdnych wyglądających tak... Magicznie. Jeden z nich tylko rzucił uprzejme "dzień dobry". Elf odpowiedział skinięciem.
-
- Czas ruszać - oznajmił Gwydril. Podszedł do krasnoluda, wsadził go na konia i podał wodze. Następnie wsiadł na swojego wierzchowca i poczekawszy, aż wszyscy zrobią to samo, wysunął się na przód grupy i prowadził. Po godzinie jazdy wyszli z lasu na otwartą przestrzeń: ścieżka prowadziła między malutkie wzgórza, zbliżone kształtem i wielkością do kurhanów. Różnicą było jednak to, że w każdym wybrzuszeniu widoczne były okrągłe drzwi, pomalowane na różnorakie kolory. Oto były domy hobbitów, każdy otoczony maleńkim, zadbanym ogródkiem pełnym kwiatów. Pośrodku wzgórz znajdowało się niewielkie jezioro, które tylko dodawało uroku zielonym wzgórzom i kwitnącym drzewom. Na skraju lasu były też pola kukurydzy - hobbici słynęli z umiejętności rolniczych. W samej wiosce toczyło się swoim tempem życie. Starsi odpoczywali w cieniach drzew, dzieci biegały pochłonięte zabawą, a dorośli spełniali swoje obowiązki.
-
- Nie należy. Ale te upiory są pod stałą kontrolą potężnej istoty, więc choćby Valthar bardzo chciał i choćby widma chciały równie mocno się do niego przyłączyć, są bezsilne. Nie należy ich jednak nie doceniać. Są niebezpieczne. Bądź spokojna o numenorejczyka. Porozmawiam z nim - rzekł i wyprowadził Liosę z powrotem na ścieżkę.
-
Przy ognisku zrobiło się cicho, mimo strzelających od czasu do czasu iskier z ognia. Konie rozglądały się nerwowo, strzygąc uszami i przebierając nogami w miejscu.
-
Heeej, świnka wcale nie jest taka brzydka ;___;
-
Gwydril westchnął. - Proszę was o to, żebyście poczekali. Zaraz z nimi wrócę. - Elf wstał i zniknął między drzewami. Chłód nasilał się, a Gwydril coraz wyraźniej widział widma, skupione wokół elfki. Podszedł bliżej, stąpając bezszelestnie. Wymruczał pod nosem parę niewyraźnych słów i przedarł się do Liosy. Położył rękę na jej ramieniu. - Lepiej, żebyśmy opuścili to miejsce, pani. Nie należy do nas.