Skocz do zawartości

Arcybiskup z Canterbury

Brony
  • Zawartość

    5783
  • Rejestracja

  • Ostatnio

  • Wygrane dni

    4

Posty napisane przez Arcybiskup z Canterbury

  1. Chwilę później Applejack obudziła się. Nigdy nie przejmowała się snami, ale musiała przyznać że ten był dość... dziwny. Dziwny i realistyczny, ale kto przejmowałby się snami kiedy zbiory czekają...

     

    Harmony i Braviary otrzymują po 2 punkty.

     

    Tymczasem sen zmorzył również Księżniczkę Celestię. Po dniu pełnym dbania o bezpieczeństwo swoich poddanych, Pani Słońca ułożyła się na swoim łożu...

     

     

    Luna: Celestia siedziała na swoim tronie i czytała list od swojej uczennicy - Twilight Sparkle. Cieszyła się, że w Ponyville odnalazła przyjaciółki. Jak na razie sprawy Equestrii układały się wzorowo, nikt nie próbował niszczyć porządku, nie działo się nic złego. Księżniczka wyszła na taras i raczyła się letnim słońcem...

  2. - Tutaj - Julie poczekała aż samochód się zatrzyma, po czym wybiegła, prawie potykając się o własną nogę. Wyjęła klucz z torby i po chwili wahania oraz kilku głębokich wdechach weszła do środka. Nigdzie nie usłyszała żadnego hałasu, więc powoli weszła po schodach na piętro, do swojego pokoju. Wyglądał tak, jak zastała go rano. Niepościelone łóżko, zagracone biurko, kilka rzeczy na podłodze.

    Wyjęła z szafy duży plecak i spakowała kilka ubrań, dwie książki, pusty zeszyt i długopisy. Zeszła na dół i spakowała jeszcze większą część zawartości lodówki i szafek oraz nóż - do drugiego plecaka. Po chwili namysłu wróciła jeszcze raz na górę i wzięła dwie płyty z półki. Upchnęła je do plecaka i kiedy miała opuścić dom, spojrzała na stojącą w kącie gitarę spakowaną do pokrowca. Super przydata rzecz w trakcie ataku zombie, ale...

    Porwała instrument i wyszła z domu, zamykając go. Kiedy już szła do samochodu, zdecydowała zajrzeć do małego ogródka za domem.

    Julie wyłoniła się zza rogu i powoli podeszła do auta, już wolniejszym krokiem, jakby bez energii. Otwarła bagażnik i wrzuciła do niego wszystkie bagaże.

    Wróciła na miejsce obok kierowcy. W rękach ściskała płytę.

  3. Odebrała ubrania i położyła je na tylnym siedzeniu. Dom zapalił się w mgnieniu oka przywodząc Julii na myśl pogrzeb wikinga. Spojrzała na chłopaka siedzącego obok.

    Pomyślała, że chyba powinna go jakoś pocieszyć. Mówienie czegokolwiek chyba nie miało większego sensu, wobec czego Julie po chwili wahania położyła rękę na jego ramieniu, zastanawiając się kiedy mogłaby  ewentualnie wykorzystać swoje pokłady perswazji. Jej dom czekał, cokolwiek miałby dla niej oznaczać.

  4. Julie została w samochodzie. Anonimowy towarzysz zapewne nie życzył sobie kompana przy sprawdzaniu co zostało z jego - prawdopodobnie jego - domu. Gdyby sobie życzył, to by zaczekał. Kiedy już wróci (oby wrócił) zapyta czy zgodzi się podjechać pod jej dom. Musiała tam dotrzeć. Przy okazji zastanowiła się czy kompan jest niemową, jest zbyt zestresowany żeby mówić, czy może po prostu jest introwertykiem.

  5. Wyskakując z okna, przypadkowo zaczepiła dłonią o kawałek szkła, ale i tak stwierdziła, że się opłacało. Mimo iż pomysł nie był stuprocentowo dobry, bo głośny, i tak była z siebie zadowolona. Zawsze chciała coś rozwalić, a dopiero teraz miała ku temu okazję.

    Julie ominęła samotnego zombie i zamierzała iść dalej, kiedy z góry zeskoczył... Cóż, ten sam ktoś którego widziała na korytarzu i trochę zmienił jej plany.

    Spojrzała w górę. Helikoptery. Dużo helikopterów, stado. Chłopak wskazał jej ogrodzenie, a potem pobiegł w jego kierunku. Pomysł całkiem dobry, więc zdecydowała się zrobić to samo.

    Sytuacja za rogiem nie wyglądała wesoło - trupów było od groma i jeszcze trochę. Julie wdrapała się na płot i po raz kolejny zeskoczyła, przypominając sobie o pewnym szczególe.

    Zatrzymała się i wyjęła kawałek szkła z dłoni.

  6. Julie wzruszyła ramionami i dotarła do schodów prowadzących w dół. Zeszła z nich powoli, ostrożnie stawiając każdy krok. Na razie szło naprawdę nieźle. Była teraz w szatni. Nie było tu żadnego trupa, kolejny punkt dla niej. Szatnia znajdowała się na parterze. Nie była daleka od wyjścia.

    Julie podeszła do swojej szafki i otworzyła ją. A więc to tutaj był scyzoryk, którego szukała! Niesamowity zbieg okoliczności...

    Chwilę później dziewczyna poczuła smród gnijącego mięsa. Krótszą chwilę później pojawił się jego właściciel, martwy od dłuższego czasu. Julie otwarła scyzoryk, i...

    No właśnie, i co teraz? Nie chodziło o względy moralne, raczej o cel scyzoryka. Nie było czasu do namysłu, bo dystans między zombie a dziewczyną gwałtownie się skrócił. Wbiła ostrze w oko trupa i odbiegła, nie patrząc się za siebie. To był durny pomysł, schodzić tutaj. Przed szkołą pewnie jest tego jeszcze więcej.

    Julie nadal była na parterze, więc wbiegła do jednego z gabinetów, na szczęście opuszczonego. Spojrzała w okno - tam łaził smętnie tylko jeden zombie i to właśnie jest jej droga ucieczki.

    Z biurka pod oknem wzięła przycisk do papierów i rzuciła, uprzednio chowając się za meblem. Szyba nie była wzmocniona, więc pękła z trzaskiem. Szkło posypało się na ziemię.

    Nie wszystko się stłukło, więc żeby utorować sobie drogę, usunęła resztki szkła i wyskoczyła na ziemię.

  7. Stara zaśmiała się.

    - Nie zdążysz tu spalić zbyt wiele. Wszędzie wokół bagna - je też spalisz? Głupiś! - klacz spojrzała w stronę stołu. Magią oderwała deskę z podłogi, a z dziury wyjęła metalowe igły i kilka noży. Niezły arsenał, jak na niewinną staruszkę. Noże popędziły w kierunku jednorożca i salamandry.

  8. - To jest wasz cenny artefakt! - Wrzasnęła klacz i omal nie trafiła Moth rzuconym kamieniem.

    - Tak mi się odwdzięczacie za gościnę? W ten sposób? Odpowiem tym samym! - Nie wyglądała na przestraszoną. Raczej na zdenerwowaną.

    - Mówiłam ci, Slag. Jesteś głupi - rzekła wiedźma ze zmartwionym wyrazem twarzy. Sekundę później jej oczy przestały świecić, a ona sama znalazła się na ścianie. Staruszka wstała i ukazał się nagle róg na jej czole.

    - A kiedy już z wami skończę, wasze ciała użyźnią mój ogródek, kochani! - Grzejnik splunął ognistą kulą, która tylko rozprysnęła się na starej.

  9. Kamień ani drgnął, a Sombra się nie odezwał. Pojawiły się tylko szumy, jakby zakłócenia w kontakcie.

    - Bawi cię to? - zwróciła się Moth do staruszki. - Przestań udawać! Pokaż swoją twarz! - warknęła i uderzyła kopytami o stół, przesuwając go w stronę klaczy, która runęła na podłogę. Wiedźma obeszła stół. Jej oczy jarzyły się żółtym światłem. Była zła. Bardzo zła.

    Starsza klacz milczała, wystraszona. Spróbowała odczołgać się pod ścianę. Moth nadepnęła kopytem na jej ogon.

    - Zostaw mnie, czarownico!

  10. - Oczywiście, skarbeńku - rzekła klacz i podeszła do prowizorycznego kominka. Na owym kominku leżało kilka kolorowych kamieni. Starucha chwyciła zębami jeden z nich - ciemnoszary, gładki i podłużny. Wróciła i położyła go na stole. Moth syknęła wbijając wściekłe spojrzenie w gospodynię. Klacz spojrzała na nią, zdziwiona.

    - Coś się stało, kochana? Coś cię boli?

  11. Julie sięgnęła do swojej torby i spróbowała wygrzebać cokolwiek przydatnego do walki z trupami. Zastanawiała się, jak zareagują na gaz pieprzowy. Schowała go do kieszeni, żeby mieć go pod ręką i ruszyła przez korytarz. Sytuacja nie bardzo jej się podobała. Krew, rozpierdziel, ciała, flaki - zdecydowanie wolała, kiedy te elementy występowały w utworach metalowych. Zamierzała skierować się do jakiegoś tylnego wyjścia, żeby cicho i niepostrzeżenie umknąć zombiakom. Wtedy też szyba pękła i w towarzystwie szkła na korytarzu pojawił się bliżej nie znany Julie gość. Stała w milczeniu i patrzyła na niego. Dziwna sytuacja.

×
×
  • Utwórz nowe...