Skocz do zawartości

Arcybiskup z Canterbury

Brony
  • Zawartość

    5783
  • Rejestracja

  • Ostatnio

  • Wygrane dni

    4

Posty napisane przez Arcybiskup z Canterbury

  1. Kula ognia wybuchła po spotkaniu ze starą, ale ta wciąż stała tam, i wyglądało na to, że o własnych siłach. Była co prawda nieco osmalona, ale czar raczej nie zrobił na niej wrażenia. Skrzywiła się, patrząc na przygotowaną przez Slaga drugą kulę. Rozbłysł jej róg i deski pod kopytami ognistego jednorożca zaczęły drżeć i skrzypieć przeraźliwie. Starucha podjęła kolejną próbę zlikwidowania intruza. Za nią tymczasem pojawiła się Moth, idąca ku niej bardzo powoli. Przed nią lewitował spory kamień, którego celem była zapewne głowa klaczy.

  2. Głos całkiem fajny, muzyka fajna, ale raczej na początku. Ocieniam 6/10, dlatego też, że ze smoków, księżniczek, jednorożców, zamków i ultramagii słucham raczej tylko Dio, i... no. Porównuję.

     

     

    Temple of the Dog, czyli jednorazowy projekt muzyczny Chrisa Cornella (Soundgarden), Eddiego Veddera (Pearl jam) i muzyków z Mother Love Bones, ku pamięci ich zmarłego kolegi, wokalisty Mother Love Bones.

  3. - To był dopiero początek, a już tatuś musiał interweniować... Smutna taka nieporadność. Och, i wydaje mi się, że to jednak ja mam prawo decydować o swoich działaniach, nie twój tatuś - odezwała się Nocturnal, wyjmując sobie miecz z brzucha.

    - Czy nie było mowy o tym, że nie wolno zabić przeciwnika? Było, pamiętam. Po raz kolejny coś przebija mi się przez żebra. - I zaczyna się to robić nudne, naprawdę. - Otrzepała ubranie z pyłu, wstała i rozprostowała palce. Odbudowała struktury ubioru, który częściowo ostał strawiony przez ogień.

    Teraz należało dotrzeć do oponenta, stojącego w centrum sporego ogniska. Słaba bariera, a w dodatku niepraktyczna.

    Po wykonaniu kilku ruchów rąk i podejrzanych pomruków, niebo zaszło czerwoną mgłą. A może ono samo stało się czerwone?

    - Powrót do siły się zbliża...

    Na arenie pojawiły się czerwone plamki. Czerwony deszcz - krople krwi.

    - Deszcz krwi z rozdartego nieba. Krwawienie jest przerażające, a teraz tworzy mój układ. Będę królować we krwi! - krzyknęła, a jej głos odbił się echem po arenie. Blazing Heart stał w strugach deszczu, w przemokniętym ubraniu. Ogień wokół niego zgasł i chwilę później niebo przestało płakać czerwoną cieczą.

    Nocturnal nakreśliła w powietrzu krąg. Atmosfera zafalowała, a środek okręgu błysnął fioletowym światłem, które stworzyło w swoim środku dziurę.

    Z owej dziury wyleciał biały królik w granatowej marynarce i z monoklem na lewym oku. Rozkojarzony rozejrzał się wokół, po czym zaczął nerwowo biegać po arenie, co chwila wyciągając z kieszeni zegarek i mamrocząc niezrozumiałe słowa pod nosem.

    W tym czasie z portalu wyszedł też mężczyzna w nieco zniszczonym, przesadnie zdobionym cylindrze. On również miał na sobie marynarkę, upiększoną koronkami i różnymi kolorowymi, zupełnie zbędnymi elementami. Za nim pojawił się jeszcze zając, odrobinę tylko od niego niższy. Miał na sobie gustowną kamizelkę.

    Mężczyzna i zając dostrzegli Blazing Hearta i podbiegli do niego.

    - Tak się nieprzygotować na popołudniową herbatkę?

    - Koszmar! - Bezguście!

    - Trzeba coś z tym zrobić! - Mężczyzna kilka razy obrócił zawodnika wokół własnej osi, niezrażony jego protestami. Po ostatnim obrocie Blazing Heart miał na sobie błękitną sukienkę z dziewiętnastego wieku.

    - Teraz możemy rozpocząć - stwierdził zając. Zza pleców wyciągnął biały obrus i strzepnął. Tkanina zatrzymała się w połowie wysokości od ziemi, a spod niej wysunęły się drewniane nogi stołu. Na stole pojawiła się pełna porcelanowa zastawa. Gdy mężczyzna - kapelusznik i zając zgięli kolana, pojawiły się pod nimi krzesła.

    - Siadaj - rozkazał kapelusznik, a Blazing Heart mimo woli musiał usiąść, tyle że na niego nie czekało niewidzialne krzesło.

    - To powiedz mój drogi, cóż tam u ciebie słychać?

    - A wiesz, ka... - w tym momencie ucho zająca przebite zostało mieczem przez wychodzącego z opresji Blazing Hearta. Zwierz odwrócił się powoli w jego stronę.

    - Tak się odwdzięczasz za zaproszenie? W ten sposób? To nie uchodzi! Czas na karę! - Kapelusznik wziął ze stołu okrągły dzbanek i podszedł do zawodnika. Ten zaś miał możliwość zauważyć, że kapelusznik, a razem z nim cała arena gwałtownie się zwiększają.

    W rzeczywistości to on sam się zmniejszał, a gdy proces dobiegł końca, kapelusznik chwycił go i wrzucił do porcelanowego naczynia, oczywiście pełnego wrzącej herbaty.

    Po wszystkim zając zwinął zastawę ze stołem, i razem z mężczyzną zniknął, kłaniając się uprzednio.

  4. Nocturnal patrzała posępnie na przeciwnika, po czym zachwiała się, przeklnęła kogo trzeba i wreszcie upadła, rozbryzgując kałużę krwi, w której stała. Na arenie zapadła idealna cisza.

    Kilka sekund później zerwał się wiatr, niosący za sobą olbrzymie i zimne krople wody. Zabrzmiało, a niebo zasnuły niemal czarne chmury.Kilka zabłąkanych błyskawic uderzyło w arenę, a leżąca na arenie wiedźma zaczęła się rozwiewać przy akopaniamencie dziwnych, wysokich dźwięków. Po chwili zupełnie zniknęła, podobnie jak burza i towarzyszacy jej wiatr.

    Ponownie zapadła cisza, aż jedne z wrót areny otwarły się z trzaskiem.

    Wyszedł z nich kapłan ubrany w czarną szatę, w jednej ręce trzymając świecę z błękitnym płomykiem, w drugiej opasłe tomiszcze w czarnej oprawie, wyglądające na co najmniej kilka razy przeżute. Zaraz za nim podążało czterech mężczyzn niosących czarną, lśniącą trumnę. Zaraz za nimi tłoczył się tłum odzianych w czern ludzi : kobiety, dzieci, mężczyźni i kilka innych, niezidentyfikowanych postaci. Wszyscy bez wyjątku albo chlipali cicho, albo zalewali się łzami i zużywali głośno oraz nietaktownie chusteczki.

    Orszak doszedł do środku areny. Żałobnicy stanęli pod ścianą, dając księdzu i niosącym trumnę miejsce manewru.

    Kapłan wyczarował marmurowe podwyższenie i mównicę. Podszedł do niej powoli z zadumą na twarzy, poprawił okulary i odchrząknął.

    - Witam, moi drodzy. Pogrążona w żałobie rodzino, znajomi, wrogowie. Zebraliśmy się tutaj, żeby pożegnać Nocturnal van Dort i towarzyszyć jej w ostatniej drodze. Ale co ja tam będę ględził, pozwólmy wypowiedzieć się jej samej. - Poprawił mikrofon i odszedł do szeregu żałobników.

    Mężczyźni z trumną ruszyli ku podestowi i zatrzymali się tuż przy nim. Dwóch z nich odbezpieczyło zatrzaski skrzyni. Wieko otwarło się i z trumny wstała Nocturnal ubrana w czarną, elegancką suknię. Była trochę bardziel blada niż zwykle.

    Z pomocą mężczyzn udało jej się opuścić trumnę i zejść na podest. Podeszła do mównicy.

    - To tak... Dzięki za tak liczne przybycie. Naprawdę, jest mi niesłychanie miło, chociaż większość pewnie się cieszy. Tak, tak, Blazing Heart. Widzę cię, oczy mam jeszcze w miarę sprawne, nie kryj się za ciotunią Matyldą. Jestem niesamowicie szczęśliwa, że mogłam spędzić te wszystkie lata w waszym towarzystwie. Uwierzcie mi, miło wspominam każdy mój dowcip, wybryk, przeszkadzanie wam i utrudnianie wszystkim życia. Bez tego nie byłabym taka, jaka jestem. Nie macie pojęcia ile znaczy dla mnie wasza obecność... - Tutaj gwałtowny napad szlochu odebrał jej na chwilę możliwość mówienia. - Bez zbędnych ceregieli, kochani. A tout le monde, a tout mes amis, je vous aime, je dois partir. Dzięki wszystkim. Szczególne podziękowania panu Vicowi, za pomoc w organizacji pogrzebu. Panu Lecterowi, za urządzenie menu i całej stypy. - Kościotrup z zasłoniętymi przez metal oczami, skroniami i drutami w szczęce pomachał i otarł niewidoczną łzę. - Dziękuję również Śmierci, że poświęcił swój czas żeby tutaj dotrzeć. Rządzisz, kolego... A teraz do zobaczenia, żegnam was i kondolencje z powodu zgonu. - Wykonała dramatyczny ruch ręką i w akompaniamencie oklasków i wiwatów, płacząc, weszła z powrotem do trumny.

    - Możecie kopać, chłopaki. Tylko ostrożnie przy opuszczaniu - wydała ostatni rozkaz.

    Przed trumnę wyszło dwóch ludzi, którzy w przeciągu kilku minut wykonali wcale ładny, równiutki dół. Trumna została opuszczona i zakopana, a na wybrzuszeniu w ziemi postawiono czarny, marmurowy pomnik. Wszyscy żałobnicy przestali chlipać i zwrócili spojrzenia na Blazing Hearta. Rzucili się na niego, drapiąc, kopiąc i gryząc. Błyskały wyładowania magiczne, aż w końcu wszyscy odpuścili i równym krokiem opuścili arenę, zostawiając oponenta Nocturnal wbitego w ścianę.

  5. - Z tego co pamiętam, nie jesteśmy na "ty", to po pierwsze. Po drugie, prawdopodobnie pański obłęd pozwolił panu widzieć kolegę Diabła, który zniknął przed pojawieniem się moich kwiatów. Zniknął, nie ma go tutaj. Nie będzie. Zaręczam, że nie byłoby go tak łatwo zabić. A teraz kolejna kwestia... - wyrwała z dłoni przeciwnika swoje włosy. - To co miałeś okazję i zaszczyt trzymać, a co zostało mi odebrane przez waćpana który z każdą chwilą traci w moich oczach, zostanie pomszczone. Waść nie miałeś prawa tego zrobić i poniesiesz za to konsekwencje. Och, i pamiętaj, że kręgi to nic oryginalnego, a na dłuższą metę stają się dość męczące - zakończyła.

    Podniosła rękę i dźgnęła oponenta palcem w klatkę piersiową. Z palca prysnęły błękitne iskry i  przepłynęły przez ciało Blazing Hearta.

    - A teraz nie jesteś już niematerialny - warknęła. Oddaliła się na pewną odległość, a odcięte włosy w jej dłoni nagle stały się sztywne i idealnie proste.

    Uniosły się w powietrze i pomknęły w kierunku oponenta, który chociaż próbował, nie mógł ich uniknąć. Każda ze szpil wbiła się w głęboko w jego ciało, nie czyniąc większej krzywdy. Miały za zadanie powodować jedynie ból.

    I rzeczywiście, po chwili przeciwnik upadł na ziemię i zaczął zwijać się w udręce. Po chwili kwas, w którym zamoczone były igły przestał działać i przeciwnik na powrót był sprawny. Osłabiony, ale sprawny.

    Wiedźma pochyliła się po piasek z areny, który został przez nią stopiony i zamieniony w czarną maź o konsystencji galarety. Owa galareta zsunęła się z dłoni Nocturnal i podpełzła do Blazing Hearta. Gdy dotknęła jego stóp, w mgnieniu oka zajęła całe ciało, razem z twarzą.

    - Pułapka jest odporna na wysokie temperatury i niweluje działanie magii. Nie możesz otworzyć swoich kręgów. Działaj, panie magiku.

    Nocturnal usiadła na wyczarowanym przez siebie fotelu. wszystkie pomioty które przylazły na wezwanie oponenta zostały spętane i odesłane do miejsca, z którego odważyły się wysunąć swoje plugawe paszcze.

    - Wake up dead - rozkazała. Obok fotela pojawiło się wybrzuszenie, z którego wysunęła się kościana ręka. Tuż po niej pojawiła się cała reszta trupa ubranego w dostojny garnitur. Jego oczy były zakryte przez zaśrubowaną blachę, na skroniach, w miejscu uszu, miał doczepione metalowe kapy z kawałkami łańcuchów, a jego szczęka została zamknięta prze zgrube druty wbite w kość. Szykowała się do kilku minut czekania, kiedy przypomiała sobie o czymś ważnym.

    Jej włosy zaczęły się wić i po chwili powróciły do poprzedniej długości.

  6. - Och, proszę... - przewróciła oczami. - Niedocenianie przeciwnika to bardzo przykry błąd i może dużo kosztować. - Jaka tam odporność na elektryczność, po co zużywać energię na takie bzdurne rzeczy. Przecież równie dobrze zwykła guma izoluje od działania prądu, więc...

    Nocturnal Przeszła kawałek na bok. Na nogach miała kalosze o kwiecistym wzorze i uśmiechała się z triumfem.

    Tymczasem stwór porażony prądem zniknął w wodzie, ale tylko na chwilę. Po owej chwili podniósł się i urósł znacznie. Jego rogi się wydłużyły i zaostrzyły, podobnie jak rysy twarzy i cała sylwetka. Przez całe jego ciało przebiegały błyskawice.

    Wyglądał teraz na całkiem porządnego diabła. Podszedł do Blazing Hearta i zanim ten zdążył cokolwiek zrobić, wyrwał mu miecz z dłoni i deskolotkę spod tyłka.

    Oba przedmioty zostały zgniecione i zlane w jedną, gorącą masę. Diabeł odwrócił się na chwilę, schłodził masę i wręczył przeciwnikowi leżącemu w wodzie różowy balonik, po czym zniknął w chmurze świecącego dymu.

    - Nie, nie słyszałam tej piosenki - kontynuowała Nocturnal. - A czy Waść słyszał może Deadly Nightshade? - zapytała. - Mój ogród jest pociągający... - z wody na arenie wyłaniać zaczęły się pnącza z kolcami. Wchłonęły wodę i porosły większość obszaru. Przestawały rosnąć dopiero na tej wysokości, na której kończyły się ściany areny.

    - ... A jego zabójcze kwiaty są ukryte... - Z pnącz kiełkować zaczęły ciemnofioletowe kwiaty o długich liściach. Po otwarciu się kielichów, z ich środka biło jaskrawe, ziolono-żółte światło.

    - ... Uważaj na to, czego dotykasz, żeby grobem nie stało się to, czego pożadasz... - dokończyła. Wokół niej było dość sporo wolnego od roślin miejsca, czego nie można było powiedzieć o przestrzeni wokół oponenta z różowym balonikiem.

  7. Po odejściu kawałka dalej, Julie otworzyła mapę. Znalazła co prawda jezioro, ale nie miała pojęcia gdzie są, wobec czego zdecydowała żeby po prostu iść przed siebie.

    W pewnym momencie natrafili na rzekę o szerokim korycie. W okolicy nie było dużo rzek. Strumienie, owszem, ale rzeka była tylko jedna.

    Nie istniała też możliwość, żeby przeszli w ciągu doby aż tyle.

    - To przepływa przez miasto. Zawróciliśmy.

  8. Jestem przeciwko, ponieważ że bo nie miałabym pomysłu. Ale to tylko moje zdanie, nie przejmujcie się.  A w pracy się pracuje, kurde.

     

    ~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

     

    Julia obudziła się dość wcześnie, jak na swoje standardy i nieprzespaną noc. Wywlokła się ze śpiwora i powoli zeszła na dół. Przez chwilę stała i zastanawiała się nad planem dnia, po czym postanowiła przygotować prowizoryczny posiłek dla siebie i Anonimowego. Porcja była tej samej wielkości co ta pod wieczór.

    Po zjedzonym posiłku Julie włożyła swoje buty i po cichu wyszła z chaty. Rozejrzała się po otoczeniu - cisza, spokój, zero trupów.

    Jak najciszej mogła zamknęła drzwi i ruszyła kawałek za chatę. Po dziesięciu minutach marszu Julie dotarła do wartkiego strumienia. Jego szum niwelował większość dźwięków z otoczenia.

    Podniosła kawałek grubej gałęzi, leżący niedaleko niej. Na wszelki wypadek rozejrzała się jeszcze raz i doskoczyła do najbliższego drzewa. Z furią zaczęła je okładać gałęzią i kopać. Trwało to kilka minut - do momentu, w którym się zmęczyła. Wtedy z powrotem nadszedł histeryczny płacz.

    Julie odrzuciła gałąź którą wciąż trzymała w rękach i podeszła do strumienia obmyć sobie twarz.

    Po chwili zdecydowała się wrócić do chaty.

  9. Jedne z wrót otwarły się z trzaskiem, a na piasku rozwinął się długi, czarny dywan. Zabrzmiał dźwięk trąbki. Na arenę dostojnym krokiem weszła Nocturnal ubrana w czarną pelerynę i spiczasty kapelusz utrudniający obserwowanie otoczenia.

    Mimo przeszkody w postaci nakrycia głowy udało jej się dotrzeć na koniec dywanu bez potknięcia. Za nią pojawiła się wielka, czarna wrona z muchą na szyi, która odebrała kapelusz i pelerynę, po czym zniknęła w chmurze różnokolorowego dymu.

    Nocturnal rozejrzała się po arenie i zdecydowanym krokiem podeszła do Blazing Heart'a.

    - No, to witam serdecznie, niezwykle mi będzie miło stłuc jaśniepanu siedzenie w ten piękny, pochmurny dzień - potrząsnęła dłonią oponenta i wróciła na swoje miejsce.

    - Let the rock off begin! - Z palców Nocturnal posypały się czerwone iskry, które opadając na ziemię utworzyły chmurę czarno-czerwonego dymu.

    Kiedy chmura rozwiała się, w jej miejscu stał mały demon o czerwonej skórze, drobnych, czarnych rogach, wytrzeszczonych oczach i pogardliwym uśmieszku.

  10. Odprowadziła chłopaka wzrokiem. Kiedy zniknął z pola widzenia, Julie wyjęła nóż i przyjrzała mu się badawczo. Była ciekawa, czy potrafiłaby go sobie wepchnąć w czaszkę. Nie. Nie było takiej opcji. Pomijając sam fakt strachu, chyba nie miałaby siły. Gdyby nóż wszedł za płytko, uzyskałaby efekt lobotomii. Chociaż... Na skroniach kość była cieńsza niż na czole.

    Nie, nie tym razem. Byłoby głupio, gdyby zrobiła z siebie zombie.

    Julie cicho weszła na strych, zdjęła buty i wsunęła się do śpiworu.

  11. - Dziękuję - powiedziała Julie, nawet nie spodziewając się odpowiedzi. Wmusiła w siebie jedzenie i wróciła do studiowania mapy. Chwilę później ją odłożyła. Bezmyślne wgapianie się w nią i tak nie skutkowało niczym sensownym. Schowała głowę w dłoniach i zaczęła płakać. Cicho i tak, żeby towarzysz się nie domyślił. Nienawidziła ukazywać słabości.

  12. - Nie, dzięki - mruknęła. Nie chciało jej się jeść, ani pić. Po wizycie w ogródku nic jej się nie chciało i nie sądziła, żeby chęci nadeszły prędko. Zastanawiała się, czy aby na pewno to co zobaczyła było prawdziwe. Teraz nie pamiętała dokładnie kogo widziała, bo opuściła ogród tak szybko, że zombie nie zdołał jej zauważyć.

    Julie przyciągnęła swój plecak do siebie i wyjęła nóż, który wsadziła za pas.

×
×
  • Utwórz nowe...