Skocz do zawartości

Arcybiskup z Canterbury

Brony
  • Zawartość

    5783
  • Rejestracja

  • Ostatnio

  • Wygrane dni

    4

Wszystko napisane przez Arcybiskup z Canterbury

  1. - Och, nie mogłabym w takim stanie położyć się do łóżka. Zwłaszcza nie swojego... Ja po prostu zaczekam na świt. Chyba i tak będę musiała wrócić do... Domu.
  2. - Cóż. Dziękuję i mam nadzieję że faktycznie tak będzie - mruknęła i weszła do środka.
  3. - Nie będzie lepiej - mruknęła. - Ich jest pełno. Są wszędzie. Gdzie są Księżniczki? Dlaczego nic z tym nie robią? Dlaczego nie mogą ich powstrzymać? To wszystko jest skrajnie beznadziejne. Nic nie robią, bo zapewne je też dosięgły macki katastrofy.
  4. - Obawiam się że nie, ponieważ takowego nie mamy. Możesz za to dostać brązową kulą w łeb. Tym środkiem dysponuję. To jak? Skorzystasz? - zapytała pani Kapitan.
  5. - Hmm... Całkiem nieźle. Dziurawe skrzydła. Żółte, świecące gały... Wykrzywiony róg, szary pancerz. Dobrze. Ale musisz być wyższy. Dużo wyższy. Jesteś teraz mojego wzrostu, podczas gdy podmieńczy strażnicy są więksi niż normalne podmieńce. I zbroja. Srebrna zbroja. Obowiązkowo.
  6. - Nie, nie zrobisz tego - odpowiedziała z jak największym spokojem i odwzajemniła uśmiech. Miała gościa dosyć. Przeszkadzał jej prawie tak bardzo jak Zachary i na sam tylko widok Jacoba mogłaby w niego rzucać nożami. Gdyby tylko miała wystarczająco noży, a ten warunek akurat pozostawał niespełniony.
  7. - Jasne. Nie martw się, wrócę cało. Na pewno tak będzie. Choćby ze względu na was - powiedział ogier, po czym chwycił w zęby nóż leżący dotąd koło niego. Rozpostarł skrzydła, podszedł do krawędzi i wzbił się w powietrze. Stawał się coraz mniejszy, mniejszy i mniejszy, aż w końcu zniknął. Zapadła cisza. Nie trwała jedak długo, bo chwilę później do Saggity podeszła Florence. Miała podkrążone, zaczerwienione oczy i wyglądała na bardzo, bardzo zmęczoną. Usiadła obok i w milczeniu wpatrywała się w dal, a następnie położyła się.
  8. Ale jako człowiek, czy kuc? Ja na przykład nie chciałabym być kucem. Dość dużo bym straciła.
  9. Kapitan statku wbiegła do kokpitu pilota. Rozejrzała się szybko, po czym zanurkowała pod panel z urządzeniami niezbędnymi do kierowania statkiem. Wyjęła stamtąd lniany plecak, wyglądający na wymęczony swoim życiem. Kobieta wstała i spojrzała na trupa leżącego obok. Jak się spodziewała, jego pozycja nie zmieniła się. Obeszła fotel i wyjęła drugą torbę. Potem podeszła do jednej ze ścian i ze schowka wzięła apteczkę, po czym opuściła pomieszczenie przy akopaniamencie trzasków i ciągłych wstrząsów. Gdyby przyjrzała się zwłokom poprzedniego kapitana bliżej, z pewnością zobaczyłaby cztery maleńkie punkciki na jego szyi. Ale się nie przyjrzała... Victoria stanęła przy drzwiach i czekała na pozostałych.
  10. - To chyba nie tylko z powodu koszmaru. Myślę, że tam polecę i dokładnie sprawdzę. Proszę, pilnuj moją siostrę, dobrze? - spytał.
  11. - Dobrze więc. Nic nikomu nie powiem. Obiecuję. Chociaż sądzę że z taką ilością niestandardowych mieszkańców nie zdoła pan zbyt długo utrzymać tego w tajemnicy - mruknęła. Podejrzewała że ciekawość pana Husha nie do końca jest przez niego kontrolowana i prędzej czy później ktoś bardziej ciekawski odkryje zdolności. W każdym razie nie od niej, choć dziwna wydawała jej się spowiedź dopiero co poznanemu trupowi. Zaraz... Nie. To źle brzmiało. Trupy chyba raczej nikomu nie zdradzały tajemnic. Z tego więc wynikało, żę trupem nie jest. Nie do końca w każdym razie.
  12. Po wstaniu z resztek ofiary Krussk skierował się w stronę bezpiecznych dzielnic. Moment był dobry, bo akurat wokół trupa zaczęli zbierać się zaciekawieni ludzie. Ktoś obok głośno zwymiotował.
  13. Arcybiskup z Canterbury

    Equestria: Bounty Hunters

    - A panu nie doskwierają drobne pazury wbijające się w grzbiet? Możemy to zaraz zmienić. No, ale skończmy już. Tak się składa że mam dość ważne spotkanie za godzinę. Wie pan. Wolałabym się nie spóźnić - odpowiedziała.
  14. Arcybiskup z Canterbury

    Equestria: Od nowa

    Zaraz po wyjściu, zza rogu jak na zawołanie wyszła dwójka kozłów ubranych w źle dobrane zbroje. Wyglądały jakby zostały sklejone z kilku niepasujących do siebie części i przy każdym ruchu klekotały. Kozły zatrzymały się i na widok Discorda zamarły. Odrętwienie trwało chwilę, po czym oba rogacze zawróciły i pobiegły w przeciwnym kierunku... A przynajmniej zrobiłyby to, gdyby nie fakt że cały czas znajdowały się w jednym miejscu. Discord zachichotał. - To co z nimi zrobimy?
  15. - Pomieszczenie strażników więziennych... Gdzie ono jest? O, mam plan! Napadnijmy jakiegoś strażnika! Przecież ty masz te swoje moce, no nie? Albo... - urwała i diabelski uśmiech rozjaśnił jej twarz. - Zamień się w strażnika. Nie będziemy musieli się ukrywać.
  16. Elizabeth Hempstock spojrzała na lokaja spode łba. - Nie mam takich zdolności jak pan, w związku z czym nie znam pańskiego imienia. Chyba że nie chce pan go wyjawiać... Tak też może być.
  17. Teraz wiedziała już, że nie należy ufać dwóm grupom społecznym: mężom i lokajom. Liza uświadomiła sobie po tym krótkim zdarzeniu, że chyba będzie musiała iść do psychiatry. Jak to szło...? Lekarza duszy? Cóż. Jeśli rzeczywiście byli lekarzami duszy, ich pacjenci chyba nie musieli być żywi. Warunkiem powinna być tylko dusza. Tak, to jest właśnie to, czego jej trzeba. Psychiatra. Dziewczyna miała tylko nadzieję, że medyk nie będzie chciał jej zrobić lobotomii. Za jej czasów było to bardzo powszechne, ciekawe jakie metody mieli teraz. Z rozmyśleń wyrwał ją lokaj stojący naprzeciwko. Zastanawiała się, co odpowiedzieć. Bardzo nie podobało jej się, że bez jej zgody zbierał o niej informacje. To niedopuszczalne. Kiedyś trzeba było spytać nawet jeśli chciało się kogoś dotknąć, a tu coś takiego... Kiedyś było lepiej. Zdecydowanie lepiej. Liza poważnie zastanawiała się, czy aby nie zbuntować się przeciwko tym czasom. Może i nie byłoby zbytniego skutku, ale wiedziałaby, że coś z tym robi. - Wie pan, ja nie jestem pewna czy chcę wejść do środka.
  18. - Proszę wziąć rękę. Skąd miałabym wiedzieć? Mogę tylko podejrzewać. Posag - czy ktoś podejrzewałby wdowca w żałobie o zamordowanie własnej żony? A może po prostu chodziło o przyjemność patrzenia na desperackie próby zabrania tchu? Nie wiem! I nigdy już się nie dowiem. Możliwe że wcale nie chcę wiedzieć, bo dobrze mi jest oskarżać tylko tego zdrajcę. Nie chciałabym dowiedzieć się, że za tym stał ktoś jeszcze. Proszę mnie puścić.
  19. - Nie chciałabym nikogo zaatakować ani skrzywdzić. Pana też nie. Proszę... - słowa ugrzęzły jej w gardle. Chwyt za ramię. Woda. Głowa. Odetchnięcie wodą. Ten sposób kontaktu nie kojarzył jej się dobrze. Liza poczuła strach, a potem wszechogarniającą złość. Tak. Teraz, mimo nikłych szans na powodzenie, byłaby w stanie zaatakować lokaja, jednak dyplomacja dała znać o dobie, spychając gniew na dalszy plan. - Proszę mnie puścić. Pytałam czysto hipotetycznie.
  20. Nieludzie... A więc nie jest już człowiekiem? Liza sądziła, że jest martwa, ale człowiekiem wciąż pozostaje. Taki zawód... Trudno. Tymczasem jej rozmówca tym bardziej nie wydawał się być straszny. Mniej w każdym razie od bladej, sinawej, niskiej chyba-truposzki ociekającej wodą. Wiedziała jednak, że ostrożność należy zachować w stosunku do każdego. Już wiedziała... Tymcasem topielica przypomniała sobie o ręczniku trzymanym w dłoni i zarzuciła go sobie na ramiona. - Przecież nie od razu musiałam pana zaatakować... Wie pan. Osłabienie czujności.
  21. Po śmierci łatwo było Lizie uwierzyć, że istnieją wampiry, czarownice i żywe topielce. Nie wierzyła natomiast, że wierzą w nie ludzie i dlatego słowa lokaja były dla niej nie lada zaskoczeniem. Przez chwilę się nie odzywała, bo właśnie ta chwila była jej potrzebna na wybranie odpowiedniego pytania spośród tylu kłębiących się w głowie. - Czy kiedyś spotkał pan takiego jak ja? Proszę mnie źle nie zrozumieć... Nie podważam w żadnym razie pańskiej odwagi, ale chciałabym wiedzieć... Wiedzieć, czemu pan się nie boi.
  22. - Doprawdy? Rozumie pan? Jak to? - W tym momencie niemal wypowiedziała słowa "to niemożliwe. Niemal. W końcu nie codziennie spotyka się tak żywego topielca. - Proszę... Proszę się nie kłopotać. Naprawdę, przywykłam do... Wilgoci w nocy. Wie pan. Podobno to służy zdrowiu i wzmacnia... - zaśmiała się nerwowo. Nie chciała przestraszyć mężczyzny. Wiele razy wyobrażała sobie, jak zareagowaliby ludzie na wieść o tym, z kim rozmawiają.
  23. - Bardzo dziękuję za propozycję, ale... Czy nikt nie będzie miał nic przeciwko sprowadzaniu nieznajomych... - "Nie do końca żywych" -do domu? Bardzo nie chciałabym wykorzystywać gościnności, zwłaszcza że nie będę mogła jej odwzajemnić... A i o katar proszę się nie martwić. To jedna z tych rzeczy, które mi nie szkodzą...
  24. - Dzień do... Dobry wieczór. Bardzo dziękuję - odparła, wolnym ruchem biorąc ręcznik z ręki nieznajomego, jakby bojąc się zasadzki. - Ja... Widzi pan, od wczoraj cierpię na bezsenność. Sądziłam że krótki spacer dobrze mi zrobi. Proszę wybaczyć, jeśli w czymś przeszkodziłam. Absolutnie nie miałam tego na celu. - Ręcznik wciąż spoczywał w rękach Lizy, niemiłosiernie torturowany. - Czy... Czy mogę zapytać skąd wiedział pan o mojej obecności? Proszę się nie obrazić...
×
×
  • Utwórz nowe...