-
Zawartość
5783 -
Rejestracja
-
Ostatnio
-
Wygrane dni
4
Wszystko napisane przez Arcybiskup z Canterbury
-
Dźwięk podobny skrobaniu kamienia o kamień uświadomił wszystkich obecnych, że Nocturne rechocze. - Ależ tak, czczą mnie. Czczą mnie, choć nie jestem bogiem. Za każdym razem kiedy dziecko zostawia zapaloną świecę przy łóżku, czci mnie. Kiedy sprawdza czy nikogo nie ma w szafie. Kiedy ludzie budzą się z krzykiem, kiedy płaczą przez sen. Bo wówczas wiedzą, że ja istnieję. Boją się, że tak jest i to mnie wzmacnia. Wiesz ilu jest bogów w Noxus, Rennardzie? Albo w Piltover. Tam, gdzie sądzicie, że nie wierzycie w nic. Jest bóg szubienicy i bóg stali, któremu regularnie oddaje cześć twój przyjaciel. Najlepiej karmicie boga wojny i to nie ludźmi których atakujecie, a swoimi ludźmi. Żołnierzami. Bogowie potrzebują ofiar i potrzebują wiary i gdzie tylko są ludzie, tam są też bogowie. Powiedziałbym że to symbioza, ale to raczej pasożytnictwo, które mnie wybitnie bawi. Ja oczywiście nie jestem bogiem, bo jestem w stanie sam sobie zapewniać ofiary. I nie przeminę, kiedy zmienią się czasy. Nie stracę na sile jak bóg wojny w czasie pokoju. Jak długo istnieć będą ludzie, tak długo istnieć będę ja. I będę się karmić waszymi grzechami, waszym poczuciem winy, waszym strachem. Jestem uosobieniem was, Rennardzie. Waszej mrocznej strony. Mordów, wynaturzeń, dewiacji. Bo kiedy śpicie, nie macie jak ukryć tego wszystkiego i wtedy przychodzę ja, ożywiając wasze najgłębsze lęki. Więc tak, uwielbiam ludzi. Tak jak pająk uwielbia muchy - odpowiedział.
-
- Tak właśnie myślałam. Sunący obok Rennarda łeb odwrócił się w jego stronę, a oczy błysnęły jak dwie miniaturowe supernowe. Ponieważ ja uwielbiam ludzi, Rennardzie. Ale żywych. Tutaj... Tutaj zostało bardzo niewiele tego, czego potrzebuję. Ledwie szczątki wspomnień, strach przed śmiercią z powodu choroby. Kości się nie boją. Kości nie mają czego się już bać. Czułbym się tu zaniedbywany. Nikt nie oddawałby mi czci - odparł Nocturne, brzmiący standardowo jak nienaoliwiony mechanizm pomiędzy którego zębatki dostał się piasek.
-
Odpowiedziało mu już tylko pogardliwe spojrzenie i Cassiopeia przesunęła się wgłąb tunelu, po drodze na krótką chwilę rozwiewając Nocturne'a. Katarina poczekała, aż Rennard przejdzie i ruszając za nim czekała aż wszyscy przejdą przez ukryte przejście w ścianie. Zamknęła je za nimi. Tunele stanowiły gęstą sieć jeszcze sprzed czasów Wielkiej Zarazy, która rozszalała się w Noxus paręset lat wcześniej. Dopiero wówczas znalazły zastosowanie jako składowisko trupów i w postaci potężnej nekropolii pozostały do tego czasu. Cassiopeia doprowadziła ich do czegoś w rodzaju holu, będącego rozgałęzieniem na cztery inne korytarze. W tle kapała woda. - Rozumiem, że zmierzamy teraz do Zaavan. Do grobowca? - odezwała się Katarina do Rennarda. Nawet szept rozchodził się echem po ponurych, wilgotnych i śmierdzących stęchlizną korytarzach. Niezliczone czaszki ułożone w równe sterty spoglądały niewidzącymi oczami na jedne z niewielu żywych istot w kompleksie tuneli. W takiej scenerii obecność Nocturne'a nie wydawała się być taka zła.
-
Cassiopeia uśmiechnęła się. - Czy zdąży zrobić to zanim splunę ci w twarz, albo machnę ręką? Mnie nie zależy, Rennard. Nawet jeśli to będzie ostatnia w moim życiu satysfakcja, to jestem skłonna pokazać ci, kto powinien odpowiadać uprzejmością na uprzejmość. A nie zdąży zabić mnie i mojej siostry jednocześnie - syknęła. Wyprostowała się i zmierzyła go wzrokiem. Zarówno Cassiopeia jak i Rennard mieli w zanadrzu całe pokolenia aroganckich przodków, więc potencjalnemu obserwatorowi trudno byłoby określić wynik nieoficjalnego pojedynku. Nocturne pojawił się za Cassiopeią, czekając na sygnał Rennarda. - Tik-tak - odezwała się Katarina. - Pozwolę sobie zauważyć, że ani on nie zabije mnie, ani ja jego. Z tej wymiany zdań mogą paść dwa trupy i są tylko dwie możliwości.
-
W ciemności złowróżbnie błysnęły żółte oczy i Cassiopeia znalazła się tuż przy nim, wykorzystując obecny wzrost na swoją korzyść. - Przydupasy twojej matki przylazły tu minutę temu, ćwoku. I wiesz kogo ścigają, Rennardzie? Ciebie! - Ostry, metalowy pazur dźgnął go lekko, acz wyczuwalnie w klatkę piersiową. - Ciebie Rennard! Nie nas. Rozważ sobie w swoich niejadowitych komórkach mózgowych, kogo chcesz mieć za przyjaciela, a kogo za wroga i czy w ogóle chcesz mieć jakichkolwiek przyjaciół. Daję ci kolejną minutę, z pewnością nas nie zbawi. W ostateczności tamci mają całą wieczność. - Nawet słowa Cassiopei brzmiały, jakby wypowiadał je wąż. Intrygująca była kwestia całkiem wyraźnej artykulacji słów mimo rozszczepionego języka. - Myślę - odezwała się Katarina - że Zaavan chciałaby mieć Cassiopeię po swojej stronie. Co zaś się tyczy truposzy, wciąż stali w tych samych miejscach. Zupełnie jak posągi.
-
Atmosfera wokół Nocturne'a zelżała. Najprawdopodobniej cieszył się na nadchodzącą jatkę i już zaczął płynąć do drzwi. - Ale tu nie ma co się kryć, to trzeba wyjść i pokroić to ścierwo. A jak wypuścisz swojego pupilka, to i tak twoja matka się dowie, że tu siedzisz. DeWett, po tym waszym wesołym balu z trupami już prawdopodobnie wszyscy cię z nim kojarzą -stwierdziła i parsknęła. Nocturne zatrzymał się w powietrzu i spojrzał na Rennarda pytająco. - Można też wyjść tunelami - zaproponowała Cassiopeia.
-
- Bardzo cieszy mnie, że chcesz się podzielić ze mną swoim światem - odpowiedziała jak najbardziej uprzejmie. - Dziękuję za tak duże zaufanie. Żeby odwdzięczyć się, ja także pokażę ci świat. Nie należy do mnie, ale postaram ci się go przybliżyć. Obie możemy się bardzo wiele nauczyć. - Po tej przemowie Człowiek-Dyplom spojrzała na zegarek kwarcowy na ręce. Światło zostało co prawda zniwelowane, i owszem, ale wciąż pozostawał jeszcze słuch. Ów zegarek był zegarkiem, który zawsze stał w miejscu. Nie wskazywał godziny i zazwyczaj jego wskazówka ustawiona była na godzinę dziewiątą. Teraz jednak potrzebna była godzina druga. Cyknięcie... Kolejne... I jeszcze kilka cyknięć. Czułaby się znacznie pewniej mogąc widzieć, bo i wzrok był mimo wszystko zmysłem najbardziej dla niej użytecznym i miałaby pewność, że dobrze ustawiła urządzenie. Ale skoro otaczały ją nieprzeniknione ciemności, cóż, czas spróbować. Najwyżej pierwsza linia obrony zawiedzie. - Ciemność jest... z pewnością użyteczna. Ale każdą można rozproszyć - odezwała się. Miała nadzieję, że przeciwniczka ją słyszy; z oczywistych względów nie mogła jej zobaczyć. - Ale to nie na wrażeniach wizualnych opiera się sztuka. Przynajmniej nie ta, którą za chwilę przedstawię... Mówiąc szczerze, rzadko kiedy chodzi jedynie o kwestię wyglądu. Właściwie nigdy - poinformowała. Pora rozjaśnić trochę te ciemności. Ale nie chodziło bynajmniej o zwyczajne promieniowanie optyczne, co to to nie! Skoro Monika zagmatwała prawa fizyki, usunęła je, czy też zrobiła z nimi cokolwiek innego, podporządkowując je swojej woli, nie było sensu wytwarzać czegoś, co i tak zaraz zniknie. Zresztą Hania nie miała takich możliwości, bo i nigdy nie była biegła w naukach ścisłych. Nie to, żeby kiedykolwiek próbowała. Z zegarka odszedł impuls, podobny miniaturowej fali uderzeniowej. Czas zwolnił, a gdy Człowiek-Dyplom uniosła ręce, w uniwersum wytworzonym przez Monikę zaczęły pojawiać się zwarcia. Zwarcia przez dłuższą chwilę nie miały wyglądu, próbując się przebić przez warstwę narzuconego świata. Jak pazury, próbujące przedrzeć się przez grubą tkaninę. W końcu jednak pojawiły się, powodując małe eksplozje w miejscach, w których się wykluły. Miejsca. Wraz z każdą eksplozją powstawało dwuwymiarowe miejsce, a od niego odchodziła idealnie biała, prosta linia. Żadna z nich nie świeciła. Najpierw linie pionowe, powstałe na jednej płaszczyźnie i z wolna pnące się w górę. Znajdowały się w równych odstępach od siebie. Po chwili pionowe linie zatrzymały się, a pod stopami Hani pojawiły się poziome, zarysowujące plany prostokątów łączonych na pionowych liniach, aby zaraz później utworzyć ich przekątne. Rysy pięły się i splatały w regularny sposób, odtwarzając plan, który pochłonął całą pustą przestrzeń. Bryła tego co miało powstać wypełniła całe uniwersum, póki co istniejąc tylko jako plan. Ale już wkrótce miało się to zmienić. Przesunęła drugą z wskazówek i plan zaczął się wypełniać. Trudno określić materiał, który zabudowywał rysunek w przestrzeni. Z płaszczyzny na której stała Hania zaczęły wyrastać elementy przypominające rośliny i kamień jednocześnie, ale z pewnością nie były fizyczne. Emanowały chłodem i światłem, dziwacznym światłem które przenikało przez gałki oczne i przechodziło dalej przez organizm, aż do serca. A w sercu pojawiał się ogień trawiący ducha. - Kluczem są emocje, bo to wszystko jest metaforą. Flamboyant, gotyk płomienisty. Ogromne, lekkie budowle utkane z kamienia i światła. Wysokie, aby ludzie byli bliżej Boga, świetliste, aby rozjaśniać ciemne wieki i równie ciemne serca ludzi. Czy słyszysz chóry? Czy słyszysz śpiew dzwonów? Hania stała w ogromnym portalu,który właśnie skończył rosnąć. Wszędzie wokół niej i Moniki stały kolumny, wzdłuż niekończących się naw świeciły fantazyjne witraże. Twarze wszystkich rzeźb zwróciły się ku Monice, pyski wszystkich licznych gargulców i rzygaczy. Ich oczy nie były martwe; stanowiły jeden wielki, żywy organizm, który badał oponentkę Hani i wpatrywał się wgłąb jej ducha, bądź esencji. Rzeczywiście, wkrótce zabrzmiały dzwony i niezliczone ludzkie głosy układające się w harmonijną całość. Im głośniejsze były, tym więcej pojawiało się świetlnych refleksów, aż w końcu biel widniała już niemal wszędzie. Wydobywała się z każdej cząstki nieskończonej katedry. Świecił każdy filar, każdy łuk i każda część sklepienia. Personifikacja nauki historii sztuki także się nieco zmieniła. Forma się zgadzała, ale na twarzy widniał szeroki uśmiech i pewność siebie. Nie był to w żadnym razie wyraz złośliwości, ale raczej radości. Może nawet dumy? - Kościół który widzisz nie istnieje nigdzie w czasie ani w przestrzeni. Ja zaistniałam w nim, a ono we mnie. A ponieważ wpuściłaś mnie do swojego świata, udostępniając mi go jako arkusz, budując katedrę wplotłam ją także w ciebie. Uważaj, gdy będziesz próbowała je zniszczyć. Możesz zrobić krzywdę nam obu - ostrzegła.
-
Hania musiała się skoncentrować. Zmierzając w stronę areny powtarzała sobie jak mantrę myśl o tym, żeby skupiać się na jednej rzeczy. Jedna myśl, jeden kierunek. Problem z personifikacjami był taki, że myślały schematycznie. Każda personifikacja miała swój własny schemat. Powstały z konkretnego motywu i tego motywu trzymały się, jakby od tego zależało ich życie. Poniekąd było to prawdą - może nie tyle życie, co sens istnienia. Gorzej, jeśli ktoś jest przeświadczony o tym, że sensu nie ma. I jest jednocześnie. Jeśli wie, że w życiu powinno kierować się sercem i rozumem, jeśli jest jednocześnie nowoczesny i przywiązany do tradycji. Człowiek-dyplom miała nieszczęście powstać pod znakiem sztuki, co w zasadzie oznaczało jeden wielki chaos. Kiedy myślała o jednej rzeczy, natychmiast przeskakiwała do następnej, a przy sprzyjających warunkach do wielu następnych rzeczy. Nie widziała na ten przykład mgły, tylko symbol świata metafizycznego. Nie widziała drzew, tylko całe mnóstwo osobnych wieczności, przyszłości, żyć. Trudno było to wszystko połączyć w logiczny przekaz, tym bardziej, że zaraz potem budziła się w niej cząstka, która krzyczała gdzieś w głębi bojowniczo "sztuka dla sztuki!" i kategorycznie zabraniała interpretować. Dlatego ciężko było istnieć jednocześnie w wymiarze sztuki i w świecie realnym. Bardzo łatwo było się zgubić, albo zapomnieć gdzie się jest i Hani zdarzało się to nagminnie. Wspinała się na szczyt góry, gapiąc się w jeden tylko punkt przed sobą i odganiając myśli o jakiejkolwiek próbie rozpoznawania znaków. To tylko ścieżka. Ścieżka, nie żadne tam przeznaczenie. Spokojnie, po prostu patrz na niebo, albo na ścieżkę. Ale ach, te żywe barwy! Co za okolica, co za przestrzeń! Stop, stop! Nie myśl o Friedrichu... Nadejdzie czas na takie myśli, ale jeszcze nie teraz. Wkroczyła na arenę i odetchnęła z ulgą. Jeszcze chwila i będzie mogła się zwolnić z okowów nadmiernej ilości rzeczywistości. Jeszcze chwila i wzburzone emocje będą mogły wziąć górę. Jeszcze tylko chwila... Hania poprawiła biały kołnierzyk. Ubrała się stosownie, choć niekoniecznie praktycznie. Na białą koszulę ubrała czarny sweter, który przy odrobinie dobrej woli mógł zostać uznany za elegancki. Do tego czarne rajstopy, czarna spódnica i buty na niewysokim obcasie. Wsadziła książkę pod pachę ręki, w której trzymała kubek. Wolną dłonią poprawiła okulary i nerwowo wsadziła niesforny kosmyk włosów za ucho. Odchrząknęła. O, w oddali stoi już osoba, z którą ma dyskutować... Dyskutować? Walczyć? Właściwie, co za różnica... O, osoba przed nią pomachała. To miło z jej strony. Hania podeszła bliżej i bliżej, a im dystans między nią a przeciwniczką się zmniejszał, tym mniej pewnie się czuła. Hania była z wyglądu nijaka, a kobieta stojąca przed nią prezentowała się z grubsza inaczej. Blond włosy, niebieskie oczy... Robiła wrażenie, nie ma co. Cokolwiek szykuje, Hania miała nadzieję, że nie wypadnie przy niej blado. Tylko to miała do zaoferowania, prawda? Tylko wiedzę. Gdy już znalazła się tuż przed oponentką, podała jej rękę i potrząsnęła. Nie do końca rozumiała dlaczego ta przedtem groziła jej pięścią, ale postanowiła mimo wszystko pokazać dobrą wolę. Obie były tu dla nauki i dla zdobywania doświadczenia. Chyba dla doświadczenia... A może chodziło o coś więcej? Może ten pojedynek był równie nieważny, co życie tak nieistotnych drobinek, tak nieważnych cząsteczek wszechświa...STOP! - Miło mi, nazywam się Hania. Mam nadzieję, że będziemy się wspaniale bawić. Życzę powodzenia i weny, czego tylko zapragniesz - uśmiechnęła się szczerze, wyglądając w tym momencie jak przestraszony gryzoń próbujący myśleć pozytywnie. Odeszła, aby zająć miejsce pod przeciwległym końcem areny i czekała na ruch przeciwniczki. Podejrzewała, że tak należy zrobić.
-
[Pojedynek] [C] Mephisto The Undying vs Arcybiskup z Canterbury
temat napisał nowy post w Archiwum magicznych pojedynków
Cóż poradzę, monsieur. Przykro mi, że nie trafiłam w gusta. Oponent zrobił część roboty za mnie. Z drugiej strony nie mógł zrobić nic innego niż schłodzić gorący metal, więc... Ktoś po prostu musiał to zrobić. Dotknęłam powierzchni zastygłego srebra i upewniwszy się, że nie nie jest już gorące, ułożyłam palce w taki sposób, aby tworzył się między nimi otwór. W międzyczasie uniknęłam pocisku i dmuchnęłam, żeby odsunąć włosy z twarzy. A potem znowu. Czułam, jak narasta we mnie irytacja na naelektryzowane elementy średnio misternej fryzury. Kiedyś je zetnę u samej skóry głowy, przysięgam. Zaczęłam przeciągać srebro na cieniusieńki drut. Działo się to w przyspieszonym tempie - zazwyczaj ten proces trwałby długie godziny, zwłaszcza z taką ilością materiału. Kiedy już miałam w ręce druty, potrzebne było jeszcze jedno działanie - ożywienie ich, czy też dosadniej wprawienie w ruch. Runiczny Palnik, ponieważ był runiczny, potrafił więcej niż tylko rozgrzewać metal. W połączeniu z Elitarną Oksydą Tęczową Fortuny, legendarną substancją, na którą przepisu szukali starożytni alchemicy, można było ożywiać metal, przemieniać jakikolwiek stop w czyste złoto, tańczyć, śpiewać, a także recytować. Dlatego też po zastosowaniu owego tworu druty zaczęły się wić i próbowały zwiewać z ręki, opalizując przy tym na najróżniejsze kolory. Machnęłam nimi jak biczem i puściłam, aby te popędziły wprost na przeciwnika i jego pierzastego towarzysza. Czuję, że ten kurczak to coś paskudnego. Takie typy są najgorsze. -
[Pojedynek] [C] Mephisto The Undying vs Arcybiskup z Canterbury
temat napisał nowy post w Archiwum magicznych pojedynków
Sekundę zajęło mi sięgnięcie do szkatułki i wyjęcie z niej Runicznego Palnika Jubilerskiego, magicznego starożytnego artefaktu poszukiwanego przez złotników całego świata. Szkatułka mieściła w sobie rzeczy większe i większą ich ilość, niż mogło się wydawać. Na szczęście magia ma to do siebie, że nikt nie musi tłumaczyć jej działania. Uniosłam Runiczny Palnik nad głowę i wówczas, w kontakcie iskry z gazem powstał płomień. Jasny jak słońce... Tylko że nie. Bez przesady, to tylko ogień. Czuję, że tego dnia złamię parę przepisów BHP. Wsadziłam rękę do skrzynki, szukając potrzebnej rzeczy. Pusta butelka, klucz od szafki, o, czyżby kanapka zagubiona w tajemniczych okolicznościach miesiąc temu? A więc to ty jesteś śmiałkiem, z którym przyjdzie mi się zmierzyć! - krzyknęłam, wyciągając ze szkatułki kolejny element. - Oto jest przerażający i druzgocący potencjał bojowy moich wrogów... Granulat srebra! Strzeżcie się ty i twój kurczak. Otworzyłam mniejsze pudełko i rzuciłam w stronę wroga okrągłe drobinki srebra. Drobinki pomknęły w stronę oponentów i jeśli tylko miały na tyle szczęścia aby trafić w cel, co przy moich zdolnościach nie było wcale oczywiste... Odbiły się od niego i upadły na dno areny. Ale czekajcie, czekajcie! To jeszcze nie koniec! Z kieszeni fartucha wyciągnęłam garść białej substancji i tę również wyrzuciłam na dno areny. Następnie przyłożyłam palnik do ściany i... I czekałam. Proszę o cierpliwość. Mamy w końcu całkiem dużo czasu, a ja nie jestem w stanie wszystkiego przyspieszyć. Ale hej, to dobrze! Wszędzie tylko ten wyścig szczurów... I proszę nie tykać tego białego! To borax, ma negatywny wpływ na płodność i kobiety w ciąży. Dno areny w końcu zaczęło się rozgrzewać, a granulki srebra topiły się, łącząc w pomarańczową, połyskującą kałużę. Zrobiło się zresztą o wiele cieplej, a kałuża rosła i rosła, zbliżając się do mojego oponenta. Niewiele zajęło jej zajęcie większości areny. -
Syd ruszył we wskazane miejsce, oczarowany tym, co widział. Rozglądał się po ogromnej sali, to znów patrzył na kobietę z miską wody. Najuważniej przyglądał się jednak nowemu opiekunowi, próbując rozgryźć go nieco.
-
[Pojedynek] [C] Mephisto The Undying vs Arcybiskup z Canterbury
temat napisał nowy post w Archiwum magicznych pojedynków
Na posadzce zabrzmiały kroki, obwieszczające przybycie jednego ze śmiałków. Jedno z wejść przekroczyła postać w czarnym fartuchu i równie czarnych, ciężkich butach. Postać nie była szczególnie enigmatyczna mimo zastosowania dużych nakładów czerni. Jej twarz, niezbyt szczególna i niezbyt wyróżniająca się omiotła rozbieganym wzrokiem publiczność i poprawiła dłonią odzianą w czarną, skórzaną rękawicę gogle spawalnicze znajdujące się na głowie. No, no. Wszyscy dzisiaj zobaczą, jaka moc kryje się w tytule technik-plastyk! Ileż magii zawiera ten tytuł! Im dalej szła, tym lepiej widoczna była zanikająca z wolna smużka dymu i lepiej wyczuwalny był lekki zapach spalenizny. Cóż, każdemu może się zdarzyć drobny wypadek przy pracy. Pod pachą dźwigała drewnianą skrzynkę posklejaną miejscami taśmą izolacyjną, która przy każdym kroku grzechotała niebezpiecznie. Położyła ją na środku areny, żeby zaraz chwilę później wrócić z srebrną teczką rysunkową w wymiarach 100x70. Najbardziej praktyczna i niepraktyczna jednocześnie rzecz w życiu każdego młodego plastyka, atrybut i obiekt nienawiści ludzi, którzy zmuszeni są tłoczyć się z młodym plastykiem i jego nieporęczną towarzyszką na małych przestrzeniach w środkach transportu. Kiedy już zebrała cały arsenał, stanęła i czekała na swojego przeciwnika w bojowym rozkroku, z zaciśniętymi pięściami, szukając pretekstu do rzucenia jakimś pseudowyniosłym tekstem. Oczywiście, dopiero kiedy przeciwnik się pojawi. -
Energia na poprawę humorku Punkcik za electro swing
- 23 odpowiedzi
-
Ukłucie w serce... A potem przez dłuższą chwilę nie było nic. Alianna weszła do pokoju, niosąc parujący kubek herbaty. - Mam nadzieję, że malinowa może być, bo mama mówiła, że... Babciu? - Podeszła do fotela i przyłożyła ucho ponad usta Shiro. A potem rozwarła szeroko oczy. - Mamo! Maaamooo! Kiedy wybiegła z pokoju, został pusty. Shiro stała w tunelu. Okazuje się, że był faktem. Widać było jego niewyraźny wylot i fioletową gwiazdę kosmicznego smoka.
-
Spójrz na ludzi tak, jakby byli lustrami i zastanów się czy nie posiadasz cech, które wkurzają cię u innych. Nigdy nie jest tak, że ludzie odwracają się za nic. Musiał być powód i zanim zaczniesz zmieniać innych, zwróć uwagę na to, czy Ty sam jesteś okej.
-
Alianna kiwnęła głową i wyszła. Zapadła chwila ciszy. Potem do pokoju przez zamknięte drzwi weszła postać w bieli, a za nią, jak zjawa wszedł czarny wilk. Owieczka spojrzała na Shiro i podeszła do fotela na którym siedziała. Już czas, Shiro. Alianna przejmie twoje obowiązki jako strażniczki. Nic cię tu nie trzyma.
-
Upojny wieczór zwiastował równie upojną noc, raczej nie należącą do spokojnych. Zresztą zbyt wiele tych spokojnych nocy nie mieli. Najpierw były wyprawy i misje związane z rozpadem Ligi i jego następstwami. Szczęśliwie Jayce'owi udało się przywrócić Oriannę do życia, a Caitlyn, choć z trudem, również przeżyła. Potem były wyprawy, obfitujące w najróżniejsze przygody. Potem z kolei, kilka lat później, pojawiły się dzieci i też nie było czasu na nic. - Przyjdę jutro, pani Shiro - poinformowała Orianna. Z jakiegoś powodu wmówiła sobie, że powinna zwracać się do siedemdziesięciodziewięcioletniej Shiro "pani" i nie dało rady jej przekonać, że ma sobie darować. - Do zobaczenia! Trzasnęły drzwi. Za oknem panował już wieczór. Po chwili do pokoju w którym siedziała rozległo się pukanie i przez drzwi wejrzała głowa nastoletniej wnuczki Shiro, Alianny. Niebieskie oczy spojrzały na najstarszą z rodziny. - Babciu? Zaparzyć ci herbaty?
-
- A ja chyba mam - odpowiedział. Pogłaskał Shiro po głowie i w tym momencie zauważyła, że na jego ręce spoczywa naprawiony talizman. Ezreal nachylił się i pocałował ją w szyję. Zaczął składać na jej skórze kolejne, coraz gorętsze pocałunki.
-
Jego dłonie dotknęły jej twarzy. Pocałunek przedłużał się, aż wreszcie Ezreal oderwał się od Shiro i spojrzał na nią, przekrzywiając nieco głowę. - Jakiś pomysł na wyjątkowe spędzenie pierwszego spokojnego wieczoru od dawna?
-
Ezreal przyciągnął Shiro do siebie, położył dłonie na jej plecy i przetoczył się tak, że teraz znajdowała się pod nim. Przesunął kosmyk jej włosów za ucho, patrzył przez chwilę... A potem musnął wargami jej czoło, żeby potem zacząć powoli i delikatnie całować ją w usta. Dopiero teraz zauważyła pewną zmianę - musiał wstąpić do Bilgewater i pozbyć się ognistej mocy. Wyglądał - poza białymi włosami - normalnie.
-
- Nie możesz prosić o ołówek i szkicownik. - Uśmiechnął się złośliwie i położył na łóżku. - ... Nagle mnie ogarnęła tak straszna, ale to straszna słabość... Och, nie dam rady wstać - rzucił i rozwalił się na łóżku bezwładnie, teatralnie krzywiąc twarz.
-
- Ruszałem. Inaczej by wypadł - odpowiedział.- No i trzeba było wyprać ubrania i jakoś cię przebrać, nie? - Wstał z łóżka i wyszedł. Wrócił chwilę później i rzucił Shiro kompas. Ona sama zaś nie miała na sobie swojego swetra, tylko piżamę, co było dość rozsądnym wyborem przy tych okolicznościach.
-
Człapanie utrudniał fakt, który Shiro odkryła dopiero przy próbie poruszenia się, mianowicie szyna gipsowa wokół nogi. W dodatku noga wciąż się awanturowała, oddając to bólem. - Uważaj, maszkaro ty. Bo sobie znowu złamiesz z takim szczęściem. Jak tylko wydobrzejesz, trzeba popylać do Ionii, wiesz? - zapytał.
-
- W domu nie nosi się rzeczy, w których chodzi się poza domem, moja droga. W ten sposób szybciej się zużywają. Pochodzimy z innych kultur, niektóre rzeczy musisz zaakceptować - stwierdził. Miał też bose stopy. Wszedł na łóżko z własnym kubkiem i usiadł ze skrzyżowanymi nogami. - W zasadzie, powinno działać koło dwóch godzin, ale potem kopnęło cię jeszcze znieczulenie w szpitalu. Niegroźne zresztą dla organizmu, wywołują to falami elektromagnetycznymi. Poskładali ci kość, a z tego co słyszałem to mieli co zbierać no i jesteś tutaj - odparł i wyszczerzył się radośnie.
-
Rozległo się tupanie. Chwilę potrwało, zanim w końcu wszedł do pokoju. W międzyczasie słychać było dźwięk czajnika gotującego wodę, brzęk naczyń i kolejną porcję tupania. Ezreal wszedł do pokoju. Był w swoich dziurawych spodniach dresowych, w których chodził zawsze w domu i równie dziurawej koszuli. Przyniósł kubek z parującą herbatą i postawił na szafce nocnej. - Witam w krainie żywych - oznajmił wesoło.