-
Zawartość
1875 -
Rejestracja
-
Ostatnio
-
Wygrane dni
16
Wszystko napisane przez Po prostu Tomek
-
Ban, bo za trzy złote to ja nie zejdę ze sprzętu. Wódki za to nie kupię.
-
Ban, bo jestem na sprzęcie kolegi.
-
(Nie mam obiekcji, a czy tobie, Gandziu, nie przeszkadza, że znalazłem księżniczkę?) (Kompek, nie żebym się wtrącał, ale rakiety wielkości krążownika? No ja cię proszę.) Antoni Kupała w zadumie pyknął z fajki, otaczając się ziołowym dymem. Odetchnął głęboko, wpatrując się w przybyszów. Szczególnie w tą, którą przedstawiono jako siostrę Cytrię. Uśmiechnął się lekko pod wąsem. Sam miał pod sześćdziesiątkę, a ją traktowali jako młodą. - Nie wiem jak reszta szacownego grona, ale ja już ją lubię. Po czym sięgnął po kieliszek i wychylił. Odchrząknął i rozparł się na krześle. Rozważył kolejną wypowiedź dyplomatów. Nie miał żadnych pomysłów, gdzie ich osadzić. - A może tak. Do czegoście przywykli w domu, znaczy na ojczystej planecie? Odpowiedź bardzo by nam pomogła. Bo Księżyc faktycznie jest wolny. Jak skończymy wydobycie, róbta co chceta. Zakończył wypowiedź parsknięciem. Siostra Cytria była naprawdę wspaniałą osobą, choć trochę nadwrażliwą.
-
Ban, bo jaja se szmato robisz?
-
W poszukiwaniu harmonii - [zabawa] sesja RPG (Drużyna idąca po jedzenie)
temat napisał nowy post w Sesje z Pinkie Pie
- To może poszli byśmy za nimi? Nie po to dałem się teleportować, by teraz gnuśnieć w lesie. Choć ten las jest wspaniałym miejscem. - zauważył Grim. Nie zwracając uwagi na resztę podszedł do młodej klaczy. - Znasz drogę? - zapytał z cicha. Zamierzał udać się tam, gdzie ona poprowadzi. W końcu jej ufał, co oznaczało także zawierzenie jej w tej drobnej sprawie. Skrzywił się, dostrzegłszy smoka, nie otworzył jednak ust choćby na cal. Pewne rzeczy musiał już, jak sam postanowił, puszczać drużynie płazem. -
Lotnicy byli wyraźnie skonfundowani tempem wydarzeń. Pominęli milczeniem wypowiedź Korkina. Kręcili się po hangarze, zaglądając w różne zakamarki, by ocenić potencjalne niebezpieczeństwa związane z nową stroną tego konfliktu. Bo w neutralność ciężko było uwierzyć. W końcu zabrali się, po zakonotowaniu w pamięci spostrzeżeń, i polecieli do siebie. Statki usunęły się, robiąc nowym miejsce. Skoro Gandzia się z nimi dogadywał... Przewodniczący Kupała w Canterlocie pochylił się nad komunikatorem. - Tak, dobrze zrozumieliście, 50% nasze, cofać się do Stalliongradu. Macie wesprzeć od północy wojska carskie. Wykonać! Rozmowa trwała jeszcze chwilę, jednak odbywała się już mocno przyciszonymi głosami. W skład terytoriów zajętych przez Sowietów wchodziły dwa miasta: Stalliongrad i Trottingham, oraz wiele wsi i mniejszych miasteczek. Był to region o raczej mieszanej strukturze, rolniczo-przemysłowej, co czyniło go podobnym do reszty terenów zagospodarowanych przez ZRR. Niezwłocznie przystąpiono do odbudowy ewentualnych zniszczeń i spełniania postulatów plebiscytowych, co znaczy opieki nad cywilami. Ponadto, po uroczystej inkorporacji, rozpoczęto wprowadzanie komunizmu. Kucyki dostały radzieckie obywatelstwo, co czyniło je podległe ludzkiemu kodeksowi karnemu. Jednorożcom zablokowano magię i karano za jej użycie. Znacjonalizowano przemysł, handel i duże gospodarstwa, resztę zostawiając przy lokalnych mieszkańcach. Przemiany ustrojowe objęły także szlachtę, co chyba było jej nie w smak. Oczywiście znaleźli się ci, którym się nowe porządki nie podobały. Drogi zapełnili uchodźcy. Ze wszystkich terenów nie należących już do Związku Sowieckiego zdjęto armię, przerzucając ją oczywiście na północ. Tylko w Canterlocie ostawiono jedną dywizję jako pomoc dla księżniczek i przy okazji ochronę Kupały. Niekoniecznie w tej kolejności. Wzmiankowany postanowił rozłożyć się w ogrodzie pałacowym i podziwiać chmurki, popijając od czasu do czasu okowitę. Zadziwiające, ale granaty EMP jakoś nie zadziałały na karabiny, opierające się na czystej mechanice. Bo w tak zwanym międzyczasie do pierwszego patrolu dołączyły dwa następne. Wstrzymano ogień, wciąż mając jednak na muszce drużynę Arceusa. - Rzucić broń i wyjść z rękami w górze! Jesteście jeńcami ZRR! - krzyknięto od strony motocykli. No i czas na dobre wiadomości. Znaleziono Celestię. Postrzelana, ze złamanym skrzydłem, ale żywa i chyba przytomna. Sierżant rozkaszlał się i odwrócił w stronę smoka, spoglądając na niego z wyrzutem. - Ja tobie grożę? Ja ci tylko dobrze radzę. Widzisz ten karabin? - I podniósł wspomnianą broń. - To wyobraź sobie taki, tylko że dwunastokrotnie większy. Okej? No i wyobraź sobie, ze taki nabój ląduje ci w dupie. (Tu drobna informacja. Nikt wcześniej jej nie znalazł, a przynajmniej nie widziałem takowego posta, więc ja to robię. Zgłaszajcie obiekcje.)
-
Ban, bo bany są zbyt mainstreamowe.
-
(Szczyt był w Canterlocie, więc Kupała jest tam. Jak coś, może pojechać do aktualnej siedziby wierchuszki Equestrii. Za inne utrudnienia przepraszam.) - To leć, gdzie oczy poniosą. Za kule w brzuchu już nie ja odpowiadam - odpowiedział smokowi młodszy sierżant. Zastanawiało go, jak zareaguje reszta armii, pomijając sojuszników, na pojawienie się tego stworzenia.
-
(Komputerze, ogień o takiej temperaturze podpali wszystko żywe. Przykro mi, ale taka jest prawda. Zergi raczej nie są tu wyjątkiem. Zostajemy przy przy 50%, to dobry wynik.) Członkowie Specnazu podali tyły, zastawiając na szybko kilka pułapek na neurotoksyny i z ciekłego azotu, by zniszczyć, albo chociaż opóźnić, wrogie robale. W międzyczasie w macki ponownie uderzono, tym razem jednak używając bomb fosforowych. Huk zatrząsł pałacem, prawie na pewno doprowadzając Lunę do całkowitej przytomności. Kupała skinął z uznaniem głową. - Chłopcy znają się na rzeczy. - mruknął. Na froncie walk z Orkami kilka czołgów padło ofiara tych okrutnych stworów. jednak zaraz potem salwa od strony strzelców za rzeką ukróciła mordercze zapędy zielonoskórych. Rozstawiono artylerię polową (moździerze) by ta nękała nieprzyjaciela ogniem. Na orbicie myśliwiec sowiecki wleciał do hangaru statku przybyszów. Wysiadła z niego dwójka ludzi, ubranych w błękitno-białe stroje pilotów z pistoletami u pasa. Pozdrowili uniesieniem dłoni Braci, którzy na nich oczekiwali, po czym podeszli bliżej. - W imieniu Związku Radzieckiego, z kim mamy do czynienia i co zamierza ów ktoś uczynić? W lesie Everfree smok ponownie przyczynił się do intensywnego dzwonienia w uszach oddziału Franka Kimono. - Nie mamy króla, mości gadzino. Władają nami ci, których sami obierzemy. A idziemy do zamku tego, co tu zowią księżniczkami.
-
Ban, bo życzę ci szczęścia w ewentualnych poszukiwaniach.
-
Ban, bo to całkiem słuszne wrażenie.
-
Ban, bo ha. Ha. Ha. Ha. Nie mogę się powstrzymać przed wyrażeniem swojego ukontentowania tym faktem.
-
(Wynik mojego rzutu to 5 na k10, co daje 50%.) Przewodniczący wytrzymał spojrzenie Nekrona. - Ach, proszę o wybaczenie. Jestem nieco zdezorientowany przez ostatnie wydarzenia. Dziękuję, skorzystam. - sięgnął po pierwszy kieliszek i opróżnił go jednym haustem. Po krótkiej chwili drugi poszedł w ślady poprzednika. Nie odbiło się to na samopoczuciu człowieka, choć trochę go uspokoiło. Rozejrzał się za jakimś pożywieniem, a gdy takowego nie znalazł, wyjął z kieszeni szynela owiniętą w gazetę kiełbasę i dwie kromki chleba. Zagryzł. Potoczył wzrokiem po przedpolu stolicy, napotykając na radziecki obóz. Dobrze było wiedzieć, że wciąż tam był. Na orbicie pancernik wychwycił przekaz nowej siły. Na całe szczęście ludzie byli w stanie porozumieć się z przybyszami. Dlatego też wkrótce nadano odpowiedź. - Wkroczyliście w strefę walk. Wycofajcie się lub zatrzymajcie na jakiś czas, póki ktoś was nie sprawdzi. Do statków podesłano niewielki myśliwiec w celu obadania sytuacji. Podziemne macki postanowiono zwyczajnie wypalić, wrzucając do szybów i specjalnie wywierconych otworów granaty z napalmem. Następnie pod ziemię zeszły drużyny Specnazu, wyposażone w, między innymi, miotacze ognia. Co oznaczało, że i Zergowie mieli całkiem ciepło. Na powierzchni natomiast Armia Czerwona zajęła się kolejną falą nieprzyjaciół. Bombowce nurkujące dopadły niewielką część Szaberczołgów. Od tyłu na Orków wpadła kozacka szarża, mieszając szeregi przeciwnika, choć było to okupione sporymi stratami w ludziach i koniach. Zaraz za Kozakami uderzenie rozwinęły własne czołgi AC, wbijając się klinem we wroga. Gdy nadeszły maszyny, Sowieci cofnęli się, aby nie tracić więcej żołnierzy. Na miejsce katastrofy dotarł pojedynczy motocykl z przyczepką. Diegtariew na niej zamontowany plunął ołowiem w ocalałych.
-
Ban, bo stupid, non-sexy Mrs. Octavia.
-
Wkrótce potem do oddziałów gandziowców dołączyli radzieccy zwiadowcy, część na motocyklach, pomagając w poszukiwaniach. Udzielono im polecenia, by ująć Arceusa z kompanią i przetransportować do Mirogrodu. Co do Celestii i jej siostry, zostawić.
-
( W sumie niezły pomysł, ale nie mam kandydatów na stanowisko rzucającego. Więc chyba średnia będzie.) Antoni Kupała skinął Gandzi głową w uprzejmością zadziwiającą u człowieka o takim wyglądzie. Rozglądał się po pałacu księżniczek, szacując wartość każdego przedmiotu w zasięgu wzroku. Przeciągle gwizdnął pod nosem. Tyle majątku możnaby przeznaczyć na głodujących przynajmniej na połowie powierzchni tej chorej planety. Obserwował akcję Gargulców i eskortujące je myśliwce. "Ciekawe, jak tam Celestia" pomyślał i uśmiechnął się paskudnie. Może posłać kogoś po zestrzelony transportowiec? Pyknął z fajki, zapełniając powietrze kojącym zapachem ziół. W pewnym momencie sielankę przerwał brzęk komunikatora. - Tak? - Towarzyszu przewodniczący, powinniście o czymś wiedzieć. - Mianowicie? - W tym lesie, co to ruiny pałacu stoją, znaleźliśmy smoka. Mężczyźnie fajka wypadła z półotwartych ust. Namyślał się nad odpowiedzią, po czym odrzekł do komunikatora: - Sprowadzić przed Canterlot, mamy tu tyle wojska, że podziurawimy go jak tylko zrobi coś głupiego. - Zrozumiałem, niedługo się zjawi. Połączenie przerwano. Kupała podniósł z ziemi fajkę, nabił ją ponownie, zapalił, po czym odwrócił się w stronę cara. - Napiłbyś się czegoś? - zapytał rzeczowo.
-
- A przed Mosinkiem ja się kłaniałem? - odrzekł wesoło Franek smokowi po czym poklepał znacząco broń. Cała sytuacja, mimo, że raczej specyficzna, zaczynała go bawić. Także sposób wysławiania się łuskowatego przyjaciela sugerował, iż ten wywodzi się z czasów, gdzie komunizm, czołgi, karabiny i regularna armia były tylko marzeniami szaleńca. Ale to tylko niewielka przeszkoda. - Pierwsze primo, wieśniak równy tutaj wojewodzie. Wszyscyśmy ludzie i tak samo urodzeni równi jesteśmy wobec prawa i władzy. - gładko przeszedł na język przybysza. - Drugie primo, nie do szlachetki pójdziem, ale do wodza mojej armii. On to pozna cię i być może ugości, zamiast wieszać nad kominkiem. No i trzecie primo, za chędożonego przeprosić mogę, ale takich supozycji już nie daruję! Pilnuj się zatem! Odwrócił się do swoich ludzi i nakazał im odwiesić karabiny. Raczej nie będą potrzebne. Uśmiechnął się pod wąsem. Ciekawe, co na to Kupała powie. (Arceusie, naprawdę sądzisz, że ot tak sobie zestrzelisz zwrotne sowieckie myśliwce, lecące od dołu i za tobą?) Jeden z samolotów zadymił i spadł, pozostałe jednak wymijały wraże pociski i odgryzały się. Maszyna nieprzyjaciela niedaleko transportowca poszła w korkociąg, grzmocąc w glebę. Kilka kul trafiło w transportowiec, nie czyniąc mu jednak znacznej szkody.
-
W poszukiwaniu harmonii - [zabawa] sesja RPG (Drużyna idąca po jedzenie)
temat napisał nowy post w Sesje z Pinkie Pie
Ze wszystkich osób w okolicy akurat Rebona najmniej się spodziewał. Zwłaszcza, ze prawdopodobnie teraz jest dwóch na jednego. Ale to była sprawa drugorzędna. - Wiesz może, gdzie posiało resztę tej jakże zacnej kompanii? I Animal Heart? - zapytał średnio uprzejmie alchemika. Przystanął z boku, zachowując ostrożność i obserwując dwójkę jednorożców, w oczekiwaniu na odpowiedź. -
Ban, bo przerzucacie się anime. Temat wzięty!
-
Podziemia. Burza czy śnieżyca?
-
Żołnierze spostrzegli uchodzącego Arceusa z resztą zestawu. - Stoj! - rozległy się okrzyki. Zaraz po nich w powietrzu zaświstały kule, raniąc jeszcze bardziej snajpera i, jakoś tak przy okazji, Celestię. Radio zagrzmiało, ogłaszając alarm. Za oddalającym się transportowcem ruszyły radzieckie Jakowlewy z zadaniem zestrzelenia celu. W tak zwanym międzyczasie oddział Franciszka zbierał się z ziemi. Wojskowi wpatrywali się w wielkiego jaszczura, nie za bardzo wiedząc, co zrobić. Rozpoczęli więc naradę. - Wiecie co, towarzysze? On nie wygląda na szkodliwą istotę. Może zostawimy go w spokoju? - odezwał się dowódca. - A co z drogą? Przecież cholerstwo nie da przejść. - zapytał rzeczowo jeden z żołnierzy. - Zamachaj bagnetem, może się przestraszy i odleci. - wtrącił się jeszcze inny. - Jaja sobie robisz? Bagnet to ty sobie możesz wsadzić w jelita. - wymruczał Kimono. Rosądek podpowiadał, by zapytać dowództwo, co o tym sądzi. Ponownie nawiązał więc kontakt. - Towarzyszu starszyno, to znowu my. Mamy drobny problem. - A co takiego? - Pamiętacie ten zwał głazów? To słusznych rozmiarów smok. -... - Towarzyszu starszyno, jesteście tam? - Da, da, jestem. Jeszcze. Ale chyba za nisko uderzacie. Zachowuje się agresywnie? - Nie, jest raczej spokojny. Stracha się. - odparł młodszy sierżant, po czym zarechotał do komunikatora. - Dobrze więc, wyprowadźcie to-to z lasu. - Tak toczna, tawariszcz kamandir. I przerwał połączenie. Rozejrzał się po swych kompanach. Wszyscy mieli mocno zaniepokojony wyraz twarzy. Jeden nawet popijał z piersiówki. Jakoś nikt nie przejął się faktem, że pić na służbie nie można. - Pojęli rozkaz? To dobrze. Franek Kimono odwrócił się w stronę smoka. Podszedł nieco bliżej. - Ej, ty tam, smoku chędożony! Zbieraj swe łuskowate siedzenie i za mną! Wierchuszka bardzo chce cię poznać! - wykrzyczał do białego jaszczura. Bał się trochę, ale w tej krainie cieżko było go zadziwić.
-
Ekhem. To ma jakieś znaczenie? Komunizm czy rewolucja? (Zadanie bez wyjścia, he he.)
-
Sowietom po prostu opadły szczęki. Jeden, blady prawie jak ów smok, rozpoczął manewr odwrotu na własną rękę. Powstrzymał go jednak krótki gest wąsatego młodzieniaszka. Wszyscy wpatrywali się intensywnie w domniemany ślad nielegalnego wydobycia. Gdy ten przemówił, aż przysiedli, stłamszeni siłą głosu jaszczura. Z wszystkich krasnoarmiejców tylko rozczochraniec zachował zimną krew, choć także bledszy niż powinien być. Zareagował niemal natychmiast na słowa nieoczekiwanego znajomka, wyczuwając w tym szansę do wzmocninia morale swych podwładnych. - Jestem Franek Kimono, młodszy sierżant. W dużym skrócie należę do składu IV Pieszej. A mierzyć się chyba nie będziemy musieli. - odkrzynął raźno. By potwierdzić swoje słowa, powoli zdjął z ramienia karabin i wypalił w niebo. Huk odbijał się echem jeszcze jakiś czas. W ciszy, jaka podem zapadła, metalicznie szczęknął zamek. Pozostali, odzyskując trochę animuszu, poszli za przykładem dowódcy i wycelowali w smoka.
-
(To może po kolei. Plebiscyt chyba powinniśmy rozstrzygnąć rzutem procentowym głosów na ZRR. Problemem jest tylko kwestia, kto wykona ów rzut. Nie wiem, jak bardzo sobie nawzajem ufamy.) Pięcioosobowa grupa zwiadowcza przemierzająca ostępy lasu Everfree natrafiła na kolejną przeszkodę na swej drodze. Duży, niezidentyfikowany obiekt tarasujący drogę akurat w poprzek. Jeden z żołnierzy, młody, rozczochrany i z wąsem iście szlacheckim, prawdopodobnie dowódca oddziału, wytaskał komunikator. - Towarzyszu starszyno, mamy pewien drobny problem. Jakiś idiota wapno chyba kopał, bo trasę zagradza kupa białych kamieni. Zapisać i ominąć, czy wysadzić w cholerę? - zapytał dla formalności. Wiedział, co odpowie starszyna. Dziad lubił rozwałkę. - Spróbujcie to ruszyć, jak się nie uda, to rozwalić. - uzyskał odpowiedź. - Tak toczna, tawariszczi. Któryś z sołdatów z rozmachem kopnął w głazy. Rozbolała go trochę noga, pomimo ciężkich wojskowych butów. Stęknął głośno i zaklął. Do walki między rojami wmieszały się jednoski radzieckie, poprawione pod względem opancerzenia i broni. Rozpylono silnie stężony kwas i ostrzelano nieprzyjaciół mieszanką palną, oraz osobno napalmem bez żadnych udziwnień. W ruch poszły także zwykłe karabiny i pepeszki, bagnety, szable, nawet sztachety wyrwane z płotów z okolicznych wsi. Powoli, acz nieustępliwie, siły radzieckie parły naprzód, dosłownie wypalając sobie drogę. Nie dawano pardonu, nie oczekiwano go też od oponenta. Bombowce nurkujące i artyleria z wsparcia zmieniły się w regularnie walczącą siłę zbrojną. Sytuacja stawała się dramatyczna, by nie rzec rozpaczliwa, dla obu stron. Z orbity od czasu do czasu dawały o sobie znać okręty, zajęte toczącą się bitwą w przestworzach. Dzięki faktowi, iż północna Equestria zajęta była przez ZRR, oddziały komputera znalazły się w kleszczach. Zwłaszcza, że od Północy wciąż napływały nowe jednostki. Wydawało się, że ściśnięte i szarpane przez Sowietów mogą tylko poddać się lub zginąć. Bo i do Gandzi zwrócono się z prośbą o zrzucenie meteorytów na adwersarza. Do Canterlotu w ogromnym pędzie wjechała taczanka z czwórką ludzi na "pokładzie" ozdobiona pojedynczą czerwoną chorągiewką. Wykręciła przed wejściem do pałacu, lub tego co z niego zostało. Do środka wszedł, pierwej opóściwszy powóz, wysoki mężczyzna w szynelu, mundurze nawiązującym jeszcze do tradycji Konarmii oraz budionnówce nasadzonej krzywo na kudłatą głowę. Obfita broda spływała mu falami na pierś, u pasa podzwaniała szaszka, a obrazu postaci przypominającej z zewnątrz czystego menela dopełniała drewniana fajka, stercząca z ust. Przynajmniej było widać, że takie ma. Zwrócił się do najbliższego strażnika, zionąc zapachem jakiejś mieszanki ziołowej. - Słyszałem, ze odbywa się tu narada bądź szczyt. Wpadłem więc. Przepraszam, że bez uprzedzenia, ale imienne zaproszenie jakoś do mnie nie dotarło. Za pozwoleniem. - rzekł, po czym ruszył dalej korytarzami czekając na kogoś, kto go oprowadzi. Był to nie kto inny, a Przewodniczący Rady Republiki Equestrii przy ZRR Antoni Kupała. Towarzyszył mu jeden z Kozaków, uzbrojony w szablę i przewieszony przez plecy kawaleryjski model karabinu przypominającego Mosina. Dwóch pozostałych zostało na straży taczanki.
-
W poszukiwaniu harmonii - [zabawa] sesja RPG (Drużyna idąca po jedzenie)
temat napisał nowy post w Sesje z Pinkie Pie
Grim Cognizance uważnie wysłuchał słów Maskeda. Nie zgadzał się z nim w kwestiach najbardziej elementarnych, lecz był w stanie dostrzec próby tamtego, by nawiązać coś jakby porozumienie. Już udało mu się zarejestrować, iż towarzysz ma podobny, jeśli nie identyczny pogląd co do księżniczek. Sam pałał do nich głęboką niechęcią. Ale teraz najważniejsze kwestie wymagały gruntownych przemyśleń. Ogier wkroczył na polanę, gdzie prawdopodobnie kiedyś było obozowisko drużyny, nie zastał jednak nikogo. Usiadł więc pod jakimś drzewem i skupił się na ewentualnych kontrargumentach. Zaślepienie niechęcią ustępowało, pozwalając mu ocenić w miarę obiektywnie słowa jednorożca. Ów gadał całkiem do rzeczy, to należało przyznać, jeśli chodzi o charaktery. Grim wciąż uważał, i nie chciał tego zmieniać, że moc korumpuje, jednak być może należało dać zespołowi szansę. Chociażby po to by przekonać się, jak bardzo jednorożce są zepsute. A może nie są? W końcu Maskedheart nie był złośliwy ani nie wywyższał się, przynajmniej w porównaniu do Rebona. Atlantis też przecież niedawno ucieszył się na widok ciemnordzawego kuca. Rachunek był więc całkiem prosty. Nic nie zmusi Grima, by ten zaufał jednorożcom lub nagle polubił magię, może jednak tolerować ją i jej użytkowników. Bo w końcu gdy wreszcie zwyciężą, będzie mógł usunąć się w cień i wszyscy o nim zapomną. Oby tylko nie byli zbyt wyniośli lub agresywni. A może niech będą? To tylko potwierdzi złą opinię ogiera o tym rodzaju stworzeń. Co ważniejsze, zamaskowany kompan zwrócił uwagę na fakt, że i Animal Heart, i matka Grima za życia pomimo babrania się w złej jego zdaniem sile, wrogiej światu i życiu, pozostały klaczami czystego serca. Poczciwe i dobre istoty, które starają się zmieniać Equestrię w lepsze miejsce do samego końca. Kucyk zakończył ten bardzo długi tok rozumowania, mniej lub bardziej logicznego, mruknięciem oznaczającym zgodę. Wstał i rozejrzał się po polance. - Jest tu kto? Animal? Reszta? - krzyknął w puszczę.