Skocz do zawartości

Po prostu Tomek

Brony
  • Zawartość

    1875
  • Rejestracja

  • Ostatnio

  • Wygrane dni

    16

Posty napisane przez Po prostu Tomek

  1. Strażnik pomachał nieco dziecinnie, po czym wrócił do "uważnej" obserwacji ludzi. Jurij za to podjął poszukiwania, które dzięki woli losu lub jakichś sił wyższych zostały zwieńczone sukcesem. Kompletnie łysy, wysoki i tykowaty jegomość zawiadywał kilkoma parami ludzi układającymi delikatnie rannych na wagonikach. Cała sprawa widocznie już się kończyła, bo podwładni łysola zabierali już ostatnie nosze, przykrywali kompletnie cichych lub jęczących trochę ludzi, niektórzy zajmowali pozycje obronne. Nie można się było pomylić. Ziemista cera, wyważone gesty, oczy przypominające dwie szklane kulki, cała aparycja przywodziła na myśl grabarza w sile wieku. Mężczyzna pociągnął łyk z piersiówki wielkości dwóch normalnych i przyjrzał się Jurijowi.

    W tej chwili w umyśle, a może w duszy tego ostatniego coś się stało. Nie umiał do końca określić, co, lecz wyobraźnia usłużnie podsunęła obraz starych, żelaznych wrót otwierających się przed nim. Za wrotami zaczynał się głęboki mrok, znany, można by rzec: oswojony. Jednocześnie od tunelu tchnęło jakąś nieokreśloną, wpółuświadomioną trwogą. Jurij wiedział, że tym wyobraźniowym tunelem kroczył wcześniej ktoś podobny do niego, choć inny. Widział też łysola, odbitego w tej dziwnej rzeczywistości jak czarna plama na ścianie, i ludzi wokół niego, mdłe, chorobliwie blade sylwetki.

    Całe to wydarzenie trwało dosłownie kilka sekund. Jur spojrzał na łysego i wyczytał w jego oczach pytanie, które ten musiał zadać przed chwilą, a które nie zostało usłyszane.

     

    ***

     

    Po słowach Hieny w gabinecie zapadła pełna napięcia cisza, która zdawała się wręcz owijać wokół gardeł. Wydawało się, że w powietrzu starły się dwie wole: kalkulacja i bezczelna pewność siebie z jednej, a zimna determinacja oraz skrzywione poczucie misji z drugiej strony. Pośrodku, w kompletnej ciszy siedział biedny naczelnik, spływały z niego prawdziwe ziarna potu. Był sto procent pewien, że widział jak powietrze w pokoju iskrzy. Wreszcie ciszę przerwał agent Smith.

    - Dobrze, towarzyszu, przepustkę możecie odebrać w sekretariacie, zostanie wam wydana... bezzwłocznie jak tylko o nią poprosicie. Dziękujemy wam za wasze usługi, jestem pewien, że Sojusz Baumański ma nam jeszcze wiele do zaoferowania, jednak nie będziemy dłużej zawracać wam głowy. Poślemy po kogoś innego. Co do wynagrodzenia oficjalnego, uważam, że sprzęt, który przemyślnie zdobyliście wam wystarczy. Za to nieoficjalnie - zniżył ton, patrząc niezwykle wymownie w stronę naczelnika, który nagle zaczął udawać, że jego życie kręciło się i będzie się zawsze kręcić wokół spinacza do papieru, który właśnie trzymał - jesteście, towarzyszu bardzo bystrzy oraz wiecie co i jak. To oznacza naboje. Możecie odejść. Miłego dnia.

    Z tymi słowami wskazał na drzwi i uchylił czapki.

     

  2. Aż, cholera. Ze wszystkich potencjalnych wrogów to już drugi, który potrafił używać logiki. Na moje nieszczęście. Starałem się nie dać wiele po sobie poznać, choć z punktu poczułem się gorzej, kiedy temperatura skoczyła w górę. Moja twarz pozostawała nieruchoma, choć w środku zakląłem siarczyście, szybko myśląc nad wyjściem z tej sytuacji. Chciałem schłodzić nieco całą arenę, teraz pora zmienić plany. Skupiłem rozlazłą energię na prostym zadaniu wyziębienia pary tak, że aż resublimowała. Gdy niekształtne bryłki lodu cicho spadły na pokrytą ściółką ziemię ja kroczyłem już w stronę przeciwnika, w moich dłoniach pojawiła się straszliwa broń.

     

    Długi szary szynel załopotał na wietrze, gdy, używając całej dostępnej siły rzuciłem w Dankeya dwoma... śnieżkami. Nieco niekształtnymi, nie chciało mi się ich zbytnio lepić. Później ponownie skoncentrowałem się na zaklęciu. Jeśli śnieżne pociski trafią w oponenta lub odpowiednio blisko niego, wybuchną, uwalniając elastyczne, może lekko ozdobione maleńkimi haczykami lodowe powrozy, które owiną się wokół ciała. O ile oczywiście wróg nie zmieni pozycji. Ja sam postanowiłem rozwiać się i zobaczyć jak mi pójdzie.

  3. Dojście do prostego, zbudowanego z pustaków niby budynku, było dość proste. Czemu to? Bo niewiele frakcji w tym zapomnianym przez Boga mieście mogło sobie pozwolić na posyłanie stalkerów, narażonych na wszelkie niebezpieczeństwa powierzchni, po pustaki. Po jebany materiał budowlany. A czerwoni albo mieli dość pieniędzy, albo wystarczająco dużo skazańców. Tak czy inaczej Feliks zatrzymał się na moment przed prostą, niemal kwadratową budowlą ozdobioną czerwonymi flagami i portretami w kolejności: Lenina, Stalina i Moskwina. Zaraz jednak wszedł do środka, bo w końcu miał ważne sprawy do załatwienia. Minął bez słowa starszą sekretarkę, która starała się udawać bardzo zajętą, i wkroczył śmiało do gabinetu naczelnika stacji Komsomolskiej.

     

    Starszy pan, pozbawiony jakichkolwiek cech szczególnych, właściwie wyprany z osobowości uśmiechnął się niemrawo. Za nim stał znajomy oficer ze zbrojowni.

    - A witam, witam - powiedział zdecydowanie zbyt jowialnie naczelnik - spodziewaliśmy się pan... was, towarzyszu! Kawy, herbaty?

     

    ***

     

    Posterunkowy niemal niezauważalnie drgnął widząc uśmiech Jurija. Jednak postarał się nadrabiać miną i zatrzeć ewentualne złe wrażenie, więc uśmiechnął się jeszcze trochę szerzej, jakby nic się nie stało.

    - Mówiłem, bratnia pomoc. My, Hanza, zawsze pomagamy sojusznikom, no nie? - powiedział tak pewnie jak tylko mógł. - A co do pomocy, dodatkowych ochroniarzy przy przewozie rannych nie zaszkodzi zgarnąć, a sam wiesz, jakie tunele mogą być dla nieopatrznego przechodnia. Możesz spokojnie zgłosić się do Antona, on zawiaduje transportem broni i... transportem rannych znaczy się. Siedzi koło lazaretu, taki zupełnie łysy, musiałeś minąć.

  4. - Mapa się zawsze znajdzie, trzeba tylko wiedzieć, gdzie szukać, oraz mieć - tu potarł kciukiem o palec wskazujący - odpowiednie argumenty. Co do przydatności specjalisty, to dosłownie każdy stąd do Kijowskiej, kto tylko może sobie na to pozwolić, chciałby się z tobą zobaczyć. Jest tylko pewien zasadniczy kłopot, i NIE POTRZEBUJĘ ŚCISZAĆ GŁOSU, BY CI POWIEDZIEĆ, że nie wiem, czy cię już puszczą. Mogą cię przenieść na inną stację po prostu.

     

    Popatrzył z ukosa na pozostawione naboje, chwilę pomyślał, a potem podniósł i schował do kieszeni.

    - Do biura naczelnika dotrzesz sam, czy ci pomóc? Bo jeśli sobie poradzisz, pogmeram za mapą.

     

    ***

     

    Człowiek przy tym co zostało z barykady popatrzył na Jurija i uśmiechnął się ciepło, po czym poklepał go po ramieniu, drugą rękę wciąż mając na broni.

    - Czemu od razu nie powiedziałeś, że jesteś obywatelem, kolego? Stempelek w paszport i możesz wracać do domu. Mówisz, do szpitala trafiłeś? To śmy w odpowiednim momencie z bratnią pomocą przyszli. Raz-dwa, i wszystko pozamiatamy, porządek u baumańców zrobimy.

     

    Jakby dla zaakcentowania tych słów od strony tunelu do Elektrozawodskiej coś głucho jebło, dźwięk był przytłumiony odległością. Kilku hanzowców już tam biegło.

     

    ***

     

    Grupa jak grupa, poburkiwała sobie mniej czy bardzie siarczyste klątwy, niepewnie spoglądając na stworzenie, które postanowiło, że teraz jest naprawdę dobry moment na okazywanie zainteresowania barwnym tłumkiem poprzez ciągnięcie smyczy to w jedną, to w drugą stronę i ciche powarkiwania. Drażniło to ludzi, ale jak dotąd żadne gwałtowne ruchy się nie odbywały, widać jakiś instynkt samozachowawczy im tam pod czaszką się tłukł. Jednak wciąż nie rozwiązało to zasadniczego problemu, czyli potrzeby transportu. Jak dotąd w tej części peronu, zajmowanej przez godnych zaufania karawaniarzy nikt nie chciał przyjąć dziewczyny z niecodziennym pupilem.

     

    [Wybaczcie taki liczy post, moi drodzy.]

  5. Wątpię by dało się tam zablokować rysunki marnej jakości, o których to MaciejKamil się w ostatnim poście wypowiedział. 

    Generalnie takie głupawe rysunki z mspaintu czy pokrewne się da. Zależy jeszcze jaki ktoś ma smak, bo na przykład to co dla mnie jest średnie może być dla niego gówniane. Filtru stricte pod jakość chyba nie ma, choć są zbliżone.

    • +1 1
  6. Świat mógłby się w sumie skończyć tu i teraz, wydało się ogierowi, który nie miał w sobie najmniejszej chęci do podsycania nadziei mimo okrzyku, jaki do niego dotarł z jednej z sąsiednich ulic. Bo czemu miałby trwać dalej, skoro dla niego składał się tych samych uczuć, z niecałego metra przestrzeni, ze szczęku i huku oraz z pustej twarzy wroga naprzeciw? Skoro jednak się nie kończył, to kuc ciął. I ciął. I ciął. Bezmyślnie, machinalnie. Choć raz przeszło mu przez łeb, że jakoś tak podejrzanie dobrze mu to ciachanie wychodzi. Może to przez groźbę utraty onego łba, taaak, to pewnie to.

    W końcu jednak bogowie musieli zająć się kim innym, bo tak wyszło, że któryś z robali miał nad Grimem zupełną przewagę. Wyglądało na to, że czas oberwać za pchanie się naprzó... O KARWIA. Aż lekko odskoczył i odwrócił się, by zobaczyć, co to za nowe diabelstwo. Też by w razie czego patrzeć śmierci w oczy, no bo jak to tak, plecami. A tutaj Topaz, jego osobisty przydupas, zdecydowanie z tej roli niezadowolony tak nawiasem, emanuje sobie czymś. I to coś, do cholery, strzela we wszystkie strony, robiąc taki zamęt, że tylko pieprzu dosypać. Kucyk z pewnością poczerwieniałby z wściekłości, gdyby w ogóle było to widać. Rozejrzał się za najbliższą kuszą, by strzelić w Snow, niekoniecznie śmiertelnie. Co ciekawe, może i dobrze, zapomniał w tej chwili o przygotowanym pistolecie, który przecież przy sobie nosi.

    Na całe szczęście, dla niej i pewnie dla niego, rozglądając się od razu ujrzał, iż lodowe pociski wcale nie lecą wszędzie. Trafiają tylko Podmieńce, nie robiąc krzywdy jego towarzyszom. Zacisnął mocno oczy, otworzył je. Hmm. No dobra. Rdzawy ogier stał tak, jak słup, dochodząc do siebie, a w międzyczasie zabawa trwała dalej. Znaczy, zakładał, że trwała, bo coś oślepiło go i rzuciło w tył. Kiedy pozbierał się, nie będąc jeszcze pewien, czy być zły, przerażony, czy może umierający, dostrzegł, iż zaklęcie zaprowadziło  w tej zapomnianej przez bogów uliczce pierwszej wody burdel. Wszystko pozamarzane, jak w samym środku najbardziej srogiej zimy, jaką potrafił sobie przypomnieć. Spodziewał się zobaczyć swoje siły w podobnym stanie, już czując krew rogaczki w powietrzu, jednakże z błędu wyprowadziła go idąca hurmem ława wiwatujących rebeliantów. Popatrzył za nimi, odetchnął parę razy, parsknął. Plac, jak widać, został zdobyty.

     

    W kilka minut później Grim Cognizance niespiesznie, z rozwagą stawiając kopyta, przechadzał się między truchłami robactwa i zwłokami powstańców. Nie on jeden zresztą, wokół uwijało się pełno kucyków, zbierających ekwipunek z poległych, przy czym starali się to robić jakoś tak ostrożnie, jeśli zabierali od swoich, a nie patyczkując się i brutalnie zdzierając wszystko, co potrzebne z Podmieńców. Pierwszy od długiego, wydawało się, czasu goniec, dawny gwardzista, dotarł na miejsce potyczki, przywracając zerwany kontakt. Brodaty kucyk słuchał go, odwrócony w stronę zamku, a potem zwrócił się twarzą do gościa i spojrzał na niego.

    - Dobrze. Baaardzo dobrze. Samopoczucie jest mało ważne, co do sytuacji. Prochu nam nie staje, bełtów nam nie staje, działa prawie na pewno już nam nie dopomogą. Będziemy musieli walczyć tylko wręcz. Przez to wszystko straty są spore, a będą jeszcze większe. Martwię się ich losem - machnął kopytem w nieokreślonym kierunku, mniej więcej w stronę szabrowników - więc słuchaj uważnie. Odpowiedź brzmi: nie. Nie dostaniecie wszystkich pancerzy, bo moim kucom też bardzo ich potrzeba. Miecz tnie skórznię prawie jak papier. Dostaniecie najwyżej jedną trzecią, a i tylko temu,  bo Green jest generałem.

     

    Odwrócił się, nie czekając na odpowiedź. "Niesubordynacja" - takie słowo wibrowało mu pod czaszką, lecz słabiej niż inne. "Odpowiedzialność". Przywołał kilku powstańców, by mogli łańcuchowo przekazać polecenia reszcie.

    - Wejdźcie głębiej w dzielnicę. Przeszukacie każdy dom, każdy śmietnik. Zabijecie wszystkich, których znajdziecie, a wydadzą się podejrzani. Macie prawo zabierać prześcieradła i poszwy na bandaże, świeżą wodę do przemywania ran, leki, jeśli jakieś znajdziecie. Zdobyte pancerze dzielimy na dwie części. Dwie trzecie zakładacie na siebie, ale zawiążcie sobie żółtą opaskę na przedniej nodze, żeby ktoś w was przypadkiem nie pieprznął. Jedną trzecią odsyłamy generałowi Greenowi. Cała reszta zdobytego ekwipunku jest nasza. Kuce, które nie dostaną zbroi będą znosić rannych i przenosić Greenową część żelastwa. Pod żadnym pozorem nie wchodźcie w zasięg ataku z zamku. Żadnym. Kiedy to wszystko się uda zrobić, umacniamy się w budynkach i odpoczywamy. Jak już widzę, że się zbieracie, to zbierajcie się w oddziały po trzydziestu, wybierzcie sobie dowódcę i idziemy. Jeden oddział zbiera się koło mnie, prowadzę osobiście. Jakieś pytania?

  7. [Cóż, moja droga Nocturnal, czekamy]

     

    Chłopaczek zdjął z głowy kaszkiet i przejechał ręką po krótkich, nieco tłustych włosach, słuchając pełnego niezachwianej pewności głosu baumańca. Westchnął, nałożył kaszkiet z powrotem, powiódł wzrokiem od twarzy rusznikarza do swojej broni, zawiesił go na niej, potem jego spojrzenie znów spoczęło na Hienie. Arek, dotąd siedzący sobie grzecznie z boku i korzystający z możliwości opieprzania się oraz zjedzenia czegoś ciepłego, podszedł z talerzem i patrzył sobie z ciekawością. W końcu, po kolejnym przeciągłym, ciężkim, pełnym niewypowiedzianego bólu westchnieniu koleś podniósł swoją broń.

    - Cholera, myślałem, że się uda. Ale jak nie, to trudno, pozbieram na przepustkę, choć w sumie nie, mówiliście, że robią to bogaci goście, nigdy nie odłożę tyle kulek. Ale dać nie dam. To po ojcu. Sami wiecie...

     

    Na koniec uchylił czapki, podał rękę Feliksowi oraz Arkadijowi, a potem wyszedł. To był ostatni klient.

     

    ***

     

    Jurij mimo pewnego pośpiechu do poszukiwań zabrał się metodycznie. Zaczął od półki pod stolikiem, na której nie było absolutnie nic. W nogach łóżka także nie udało mu się odnaleźć swoich rzeczy. Jednak już zajrzenie pod spód tej wspaniałości, jaką było proste, szpitalne wyrko ujawniło zbitą ze sklejki skrzyneczkę bez zamka. Wewnątrz znajdował się, najwyraźniej nietknięty, ekwipunek tunelaka. Ten spiesznie się ogarnął, a potem opuścił pełen czasami pojękujących rannych szpital stacyjny. Korytarze, a potem peron, były bardzo spokojne i ciche. Wyróżniały się jednak krwawe zacieki na ścianach tunelu, które dodatkowo zdobiła niewielka ilość dziur po kulach. Jur szparko podążył ku posterunkowi przy bramie do tunelu Baumańska - Kurska. I tutaj czekała go niespodzianka.

    - Proszę pański paszport i przepustkę - powiedział całkiem grzecznie stojący przy nieco zdefasonowanej barykadzie wojak... w barwach Hanzy.

  8. >ujawnianie się

    >kiedykolwiek

    U mnie o sprawie wie najwęższe grono znajomych, najbliższa rodzina, i to tyle. Można oczywiście jeszcze doliczyć forumowiczów, ale po co?

    I wiecie, nikt się mnie nie czepia. Nie noszę przypinek poza środowiskiem, nie mam nawet dyskretnych wskazówek na ubraniu, plecaku czy gdziekolwiek.

     

    A co to ma do tematu, zapytacie? Poza tym, że jeśli będziesz siedział cicho, to nikt ci nic nie zrobi, niewiele. Ale to raczej taktyka dla starszych użyszkodników.

    • +1 1
  9. [Oksy, napisz mi PW, czy chcesz interakcję z Izym. Jeśli nie, pojawi się tutaj odpowiedź dla ciebie, jeśli tak, to czekamy.]

     

    ***

     

    Pobieżne rozglądanie się nie dało wiele. Z drugiej strony jednak Jura miał czas, by przyjrzeć się leżącym na łóżkach i noszach trochę bardziej niż po łebkach. Miażdżąca większość tych nieszczęśników miała rany kłute i cięte, część postrzałowe. Niby nie powinien móc rozpoznać tego przez opatrunki, ale jakoś czuł, że tak jest. Po prostu wiedział, że dosłownie jeden człowiek z tych wszystkich poszkodowanych znalazł się w szpitalu przez mutanty. Dalej Jurij zajął się tajemniczym karteluszkiem. Zapisany w łacińskim alfabecie, pozostawał przez pewien czas enigmą dla człowieka wychowanego w Rosji, a do tego na najbardziej ortodoksyjnej stacji nie licząc prseudocaratów. Jednak i tu stało się coś niespodzianego, acz oczekiwanego. Umysł, podzielony na część błądzącą i tę odbierającą, przypomniał sobie psychodeliczne wizje. Nagle coś kliknęło, zaskoczyło, i Jurij odczytał, z pewnym trudem słowa: "Nie wchodź mi w drogę".

     

    ***

     

    Arkadij poczuł się jakoś lepiej, co było widać, gdy Baumaniec deprecjonował lekką ręką coś tak strasznego, że musiało być tutejszym odpowiednikiem Czołgów. Aż się nawet delikatnie uśmiechnął. Lżejszym niż wcześniej krokiem doprowadził Hienę do niezbyt dużego baru, który spokojnie można było nazwać publiczną stołówką. W tym oto barze, na uboczu, czekało kilkunastu petentów. Większość z nich przyniosło albo bron zupełnie nie nadającą się do użytku, albo coś, co rusznikarz był w stanie naprawić praktycznie na miejscu, właściwie samym czyszczeniem, może jakimiś naprawdę drobnymi poprawkami. Jednak człowiek, który do tej pory trzymał się na uboczu i podszedł jako ostatni, pokazał spod płachty coś zupełnie innego. Stara, powycierana płachta materiału kryła w sobie nic innego, jak prawdziwego, zachowanego w niemal idealnym, poza maleńkimi plamkami rdzy, stanie Winchestera. Jego właściciel to młody chłopak, tak się wydawało. Porównanie do znalezienia samorodka, ba, diamentu w basenie z gnojówką nasuwało się samo.

    - Mam po ojcu takie coś, zniósł do metra jakiś czas temu, można do tego amunicję robić?

×
×
  • Utwórz nowe...