Skocz do zawartości

Po prostu Tomek

Brony
  • Zawartość

    1875
  • Rejestracja

  • Ostatnio

  • Wygrane dni

    16

Posty napisane przez Po prostu Tomek

  1. Wszyscy ludzie posłusznie trzymali się ściany, będąc nawet na tyle mądrymi, by się nawzajem ubezpieczać i sprawdzać, czy koledzy za nimi wciąż się dokładnie tam z tyłu znajdują. Jak dotąd wszystko szło mniej więcej po myśli baumańca, nikt nie widział żadnych mamideł, choć chyba wszystkim prawie chciało się krzyczeć, byle przerwać tę dziwną ciszę. Co więcej, wciąż nie dało się wpaść na jakikolwiek ślad karawany. Tunel też wydawał się jakiś taki inny, ciemność oleista. W końcu stało się coś, od czego wszyscy prawie podskoczyli, szybko dochodząc do siebie. Duszącą ciszę przerwał skrzek, ochrypły i dość wysoki, przeciągły. Nagle latarka idącego na czele Hieny wyłuskała z ciemności dość dorodnego szybołaza, szykującego się do ataku.

     

    ***

     

    Dzięki przypływowi odwagi w duszy dziewczyny także i rzeczywistość zdawała się mniej ponura, światło latarki jaśniejsze, cel podróży bliżej, a trup w tunelu halucynacją - bo zwłoki się nie uśmiechają. Gorzej, że te ostatnie dźwięki halucynacją bynajmniej nie były. Ostatni skrzek był najbardziej niepokojący. Jakby coś dużego, paskudnego i zapewne też głodnego drapnęło o coś twaardego niesamowicie ostrym pazurem. W pewnym momencie cała krew odpłynęła z twarzy Białorusinki, kiedy przed nią z ciemności wychynął potężny nosalis, gotów zwalić się na nią całym swoim ciężarem. Zdrawkowy zwierz zerwał się ze smyczy, gotów do tego od początku, i rzucił się w kierunku bestii.

     

     

  2. [Sry za zwłokę, miałem nadzieję, że ktoś się jeszcze odezwie. Ale w sumie dwóch graczy to też fajnie.]

    Jak na razie cała eskapada toczyła się bez przeszkód, poza tym dziwnym uczuciem utrudnionego oddychania, które powoli, lecz stale narastało. Łączyło się też z uczuciem pewnego rodzaju niepokoju. Nie jakiegoś bardzo mocnego, jednak nie dało się go w żaden sposób pozbyć, myślenie bez niego o czymś kompletnie innym było niemożliwe. Zdawało się, że to odczucie wręcz promieniuje z otoczenia, jak radiacja. Dodatkowo na ciągłe odczuwanie owego niepokoju wpływały dwie rzeczy. Po pierwsze, kompletny brak dźwięków. Jakby się tak wsłuchać, to nie było słychać zupełnie nic, nawet bicia serca. Ludzie próbowali się tym faktem dzielić, ale nieskutecznie. Po drugie, grupa szła już dość długi czas, a nigdzie nie było śladu po porzuconych wagonikach. A tym bardziej po którymkolwiek z karawaniarzy.

     

    ***

     

    Mutant w pewnym momencie zaczął wietrzyć, delikatnie nastawiając uszy w stronę celu podróży Zdrawki. Podejrzany dźwięk, który biedna dziewczyna słyszała, zdawało się, tuż za swoimi plecami, zanikł. Poważyła się rzucić okiem, ale tylko na króciuteńki momencik - oczywiście nie zobaczyła absolutnie niczego, choć wzrok usiłował jej wmówić, że przez chwilę widziała błysk światła swojej latarki na czyimś szerokim uśmiechu. Za ten czas zwierz spiął się, przygotowując do czegoś, a z niewidocznego kawałka tunelu przed Zdrawką dobiegł ochrypły skrzek, a potem nieco bliżej drugi.

  3. Cholera, facet nie da mi zachować dystansu. Moja energia potrafiła dokonać sporo widowiskowych rzeczy, lecz potrzebowałem do tego czasu oraz starań, a przeciwnik zdawał się wiedzieć, że nie może mi dać tego pierwszego. A bez czasu ciężko było mówić o staraniach. Moje nibytarcze zupełnie nie spełniły swojej roli ekranów energii, bo Dankey nie wykorzystał więcej siły, niż było potrzebne do tego, by się ich pozbyć. Ba, nawet nie całych, tylko tych kawałków, które mnie zasłaniały. Schowałem szaszkę, nie chcąc ryzykować swojego skarbu.

    Nie wpadłem na to, by uskoczyć czy coś takiego, dlatego mogłem być świadkiem dalszej części popisów mojego partnera w tym pojedynku. Impuls elektryczny trafił w podstawę mojej nibytarczy, wciąż stałą. W lód, krótko mówiąc. Stanąłem w bezruchu z neutralną miną, popatrzyłem na Dankeya, na resztki tarczy, i znowu na niego.

    - Ale wy wiecie, że lód nie przewodzi prądu, prawda? - powiedziawszy to, uśmiechnąłem się lekko, ale nie tak, by kpić. Sam dowiedziałem się o tym dopiero po zawarciu Umowy.

    Nie dałem mu jednak wypocząć, postanowiłem zagrać ostrzej niż do tej pory. Chłopak chciał zagrać blisko, to dam mu taką możność. Nie nazbierałem wystarczająco dużo energii, aby zrobić coś naprawdę niesamowitego, jednak starczyło jej na wymrożenie sobie w  biegu całkiem niezłych rękawiczek. W okolicy było za mało wody na jakieś szpony czy inne pazury, starczyło jeno na trochę kolców. Wybiłem się do przodu, by dać mu mniej czasu na reakcję i uderzyć go moją tymczasową bronią, z prawej, potem z lewej. Ryzykowałem utratę równowagi, ale tam trudno.

×
×
  • Utwórz nowe...