Skocz do zawartości

Po prostu Tomek

Brony
  • Zawartość

    1875
  • Rejestracja

  • Ostatnio

  • Wygrane dni

    16

Posty napisane przez Po prostu Tomek

  1. Siemion

    Jasna cholera, mój jedyny towarzysz od dłuższego czasu, już gryzie piach. Tuż po wyeliminowaniu zdradzieckiego strzelca zacisnąłem zęby, w ciszy znosząc policzek od losu. I to potrójny. Nie dość, że jedyny koleś, przy którym rozważałem położenie się spać za jakieś dwa czy trzy dni został zabity, to ci debile byli nie tylko wrogami, ale pomogli sprowadzić mi na głowę pieprzone truposze. Bo to, że zleci się ich więcej niż te co widziałem, było bardziej niż pewne. Przeładowałem broń, klnąc siarczyście, następnie zwijając mojemu już-nie-towarzyszowi ten jego fikuśny toporek. Niech kretyni na poczcie radzą sobie sami, ja ruszyłem w poszukiwaniu innego miejsca, oczywiście w miarę cicho i odwrotnym kierunku niż ten, z którego przyszły pierwsze stwory. Rozglądałem się za jakimś warsztatem, apteką lub sklepem. Niby takie rzeczy ocaleńcy rabują jako pierwsze, lecz można spróbować szczęścia.

  2. Na Wadima spadł rzut, potem mężczyzna jęknął głucho, kiedy wykręcono mu rękę. Najpierw zaczął się wić, mówiąc o sierotach w tunelu, roztrzęsiony i niepewny. Dopiero po chwili ból jakby przywrócił mu zmysły, bo mrugnął parę razy i popatrzył na Hienę z przerażeniem, ale absolutnie trzeźwo. Pokiwał żwawo głową, a kiedy rusznikarz go puścił, pobiegł do dźwigni jeszcze szybciej, niż od niej wcześniej odszedł. Zaczął pompować jak opętany, tak, że Feliks wskoczył już przy rozpędzie. W ledwie kilka sekund po tym wyciągnął kanciastego Tokarewa i strzelił dwa razy w połączenie drezyny z wagonikiem, uwalniając pojazd. Od razu pojechali szybciej, natarczywy szum w uszach baumańca zaczął zanikać, stopniowo zastępowały go normalne, prawdziwe dźwięki. Nagle jednak ten poczuł jak wiele dłoni, lodowatych dłoni łapie go za ręce i nogi, po czym stracił przytomność.

    [Serox nie odpisuje w tej kolejce]

     

    ***

     

    - Ja wracam z powrotem, mówiłem chyba? A może i nie, mam pamięć, wujek mówi, jak graciarnia. Jest tam wszystko, ale nic pod ręką - zaśmiał się domorosły karawaniarz, zawtórował mu rozbudzony stacyjnym harmidrem wujaszek, potwierdzając to, co powiedział młody. - Ile można się tułać po tych betonowych kiszkach, nie? Gdzieś trzeba przysiąść raz na jakiś czas. Jakieś ognisko, grzybki, może konserwa. Wódeczka.

    - Ci zaraz dam, gówniarzu, wódeczki - odezwał się niby-groźnie bezimienny krewny Romana. - Co by twoja matka powiedziała? Przecież była od tego... od AA.

    Podwójne A jakby zelektryzowało chłopaka, który na chwilę spuścił głowę i wymruczał ciche przeprosiny, zupełnie jakby wujo go sklął czy coś takiego. Pokręcił się jeszcze trochę, porozmawiał z klientami, podrzucił kilka mało w sumie mało znaczących, bardzo ogólnych rad Zdrawce oraz Witalijowi, życzył im wszystkiego dobrego, a potem ruszył w drogę powrotną. Na koniec wrócił jeszcze do tego dość niespotykanego w tunelach, wesołego usposobienia i poczochrał Białorusince włosy, prosząc o to, by odegnała licho, jak będzie wracał do domu

    Zwierz z wdzięcznością przyjął gest dziewczyny, jednak wciąż był widocznie poruszony. Jakby miał coś więcej niż szczecinę, to pewnie byłby teraz cały zjeżony, głaszcząca ręka Zdrawki mogła poczuć napięte mięśnie. Wedle jej wiedzy  to wszystko bynajmniej nie sprawiało wrażenia gotowania się do ataku. Wręcz przeciwnie, zachowanie stworzenia przywodziło na myśl pierwotny strach. Tyle, że tutejsi o tym nie wiedzieli. Nietrudno było wyłowić uszami szepty, a oczami czarne jak mrok tuneli lub wręcz przeciwnie, połyskujące w światłach lufy.

    Tymczasem Wit postanowił poświęcić swój czas wolny na szwendanie się po możliwie pełnych ludzi i lamp fragmentach stacji. Nie bez celu, oczywiście, dlatego też nogi wkrótce doprowadziły go do położonego o dosłownie kilka kroków od tutejszego targu baru, jak szumnie określało się odgrodzoną od reszty stacji zbitym ze sklejki kontuarem wnękę. Było ludno, choć do ścisku trochę brakowało. By dowiedzieć się czegokolwiek, prawdziwego lub nie, wystarczyło tylko zapytać rozgadanej ciżby.

  3. Ogier wydął policzki i zagwizdał świszcząco, dość cicho. Jak czajnik. Trochę żałował, że wyskoczył z tymi rewelacjami jak zając z miedzy, jednak czas ma to do siebie, że się nie cofa. Co za tym idzie, żałowanie wypowiedzianych słów miało teraz naprawdę mało sensu. A i mimo wszystko ze swoimi trzeba być szczerym, w tej chwili nadarzała się doskonała okazja, by podzielić się z innymi tym, co sam wiedział. Tylko czy powinien mówić o wszystkim? Bo jakby nie popatrzeć dysputy przyczyniające się do zakorkowania placyku, tym samym do spowolnienia pomagających rannym lekarzy i tak dalej zapoczątkowało właśnie powiedzenie prawdy. Trzeba ten problem teraz jakoś rozwiązać, możliwie prędko.

    - Dobra, Head, proszę, poczekaj chwilkę. Usiądź, zaraz porozmawiamy - Grim przetarł oczy, które zaczynały go nieco piec ze zmęczenia i od pyłu. Pooddychał trochę, przeczyścił gardło, zanim podszedł do jednej z dyskutujących grupek. - Chłopaki, ej! Ej! Słuchacie? To dobrze. Cieszę się, że się czymś zajęliście, że coś oderwało was od niedobrych myśli. Ale mam sprawę. Jesteście wszyscy bardzo mądrymi kucykami, wiecie więc dobrze, iż za duże rozproszenie w niczym nie pomaga. Nie wygramy wojny, jeśli gadanie zasłoni nam rzeczywistość. A przecież chcemy wygrać, prawda? Wrócić do domów, do swoich klaczy i rodzin. Możemy to zrobić tylko razem. Tak jak nie dzieli się ciasta, kiedy nie jest upieczone, tak i nie poświęca się całej uwagi gadkom, kiedy wróg żyje. Jak wiecie, Podmieńce mogą przybierać różne formy i szpiegować. Można je rozpoznać, na przykład po tym, że będą próbowały rozbić naszą jedność zanim zrobimy, co trzeba. To powiedziawszy, oznajmiam, że każdy, kto będzie utrudniał działanie, czyli na przykład robił sztuczny tłum, podsycał kłótnie, przeszkadzał lekarzom, zasmucał kolegów... ten będzie rozstrzelany. A teraz proszę, postarajcie się odpocząć w jakimś zaciszu.

    Po takiej niby-przemowie, a niby-rozkazie, który musiał przerywać co jakiś czas by odchrząknąć czy kaszlnąć, żeby jego głos było słychać trochę dalej niż najbliższe dwa metry, odwrócił się i znowu zajął poprzednie miejsce, przy brązowym kapralu. Popatrzył na niego najcieplej jak mógł, przez całe to zmęczenie, które tak skrzętnie starał się ukryć. Hełm ponownie zastukał o bruk, kiedy rdzawy kucyk przysiadł sobie naprzeciw towarzysza. To może być skok na głęboką wodę, lecz szczerość, szczerość to bardzo ważna rzecz, kiedy się jest dowódcą, tak przynajmniej Grimowi się wydawało.

    - No to słuchaj od początku - zaczął od razu. - Jako, że wierchuszka mianowała mnie dowódcą, mogłem być na naradzie, sekretnej i ważnej. Na tej naradzie wymyślano różniste plany, które my teraz wykonujemy. Jednym z planów i punktów obrad była sprawa Nightmare Moon, Pani Koszmarów, oby jej ziemia nie nosiła. Były dwie opcje: unieszkodliwić na stałe lub odmienić. Odmienić można ją tylko z pomocą czegoś co jest w Archiwach, a Archiwa są w najlepiej bronionym punkcie tego zakichanego miasta. Zgadnij, która opcja wygrała. Totalnie nie ta mądrzejsza, ci podpowiem. Zadanie złapania tej wiedźmy dostała drużyna najsilniejszych magów i innych dziwadeł. Jak się dobrze przypatrzysz, to zobaczysz, że część zamku poszła w drzazgi. Nightmare Moon została schwytana i ukryta w podziemiach, gdzie miała czekać na odmienienie. Wszyscy myśleli, że sprawa załatwiona, klamka zapadła, a tu niespodzianka. Okazało się, że jej magia nie wygasła i tak jak kiedyś mogła wchodzić do kucykowych snów, tak teraz też może. Taka jedna klacz przyniosła tę informację z dołu, od samej pani Shadow. A to-to na niebie też widziałem, nawet się bałem, że zwiała z jaskiń. Head, nie wiem jak ci to wytłumaczyć. Nie mam pojęcia, co to mogło być.

  4. Jak dotąd Jurijowi nie poszczęściło się w poszukiwaniu zajęcia, bo nawet tych kilku znajomych, których udało mu się wyłuskać z tłumy albo na tranzycie, albo bezpośrednio na stacjach okrężnych, nie miało dla niego nic do roboty. Mało tego, jednemu wręcz posypał się  biznes, od razu po rozmowie z tunelakiem poszedł chlać w najbardziej obskurnym barze, narzekając na to, "jaki ten świat jest zjebany". Za to słuchanie różnych rzeczy w ramach przechadzki plus szukania rooty mogło się opłacić. Czemu? Ktoś przy karawanie wyglądającej na najporządniejszy transport, jaki Jura w życiu widział, a pewnie i zobaczy, wspomniał o Polis. Dokładniej, o tym, iż tamtejsi bramini poszukują od długiego już czasu jakiejś książki i podobno płacą krocie za każdą informację jej dotyczącą. "Nawet wydumaną" dodał jeden z pijaczków, wymownie poruszając brwiami. Jenak od kontemplowania tej informacji chłopak został oderwany przez znajomego, z którym widywał się naprawdę rzadko. Tak rzadko, że nawet nie wiedział, jak ów się nazywa. W każdym razie pojawiła się propozycja bardzo dobrej, drogiej pracy. Transport "czegoś ważnego" na Czechowską przez Majak lub Cwetnoj Bulwar.

     

    ***

     

    Drezyna powoli nabierała prędkości, choć reszta transportu sprawiała, że działo się to wolniej niż wszyscy by chcieli. Reflektor niemal całkowicie zaginął w zachowującym się jak mgła utkana z samego cienia mroku, jednak karawana toczyła się naprzód dzięki wspólnym wysiłkom Hieny oraz jego towarzysza, który na przepytywanie zareagował krótkim "Wadim" nie mówiąc nic więcej. Cały poświęcił  się napędzaniu pojazdu, przestał odganiać nieokreślone coś od siebie. Machinalnie naciskał na dźwignię, potem podnosił ją, w rytm nadany przez rusznikarza z Baumańskiej. Wydawało się, że wydostaną się z przygody cało i zdrowo, póki Wadim nie porzucił dźwigni.

    - Nie mogę tego znieść! Dzieci, dzieci płaczą, same, głodne w tym cholernym tunelu! Idę do nich, Hiena, i niech mnie licho, jak im nie pomogę! - powiedział głośno, rozedrganym głosem, jakby zaraz miał się rozpłakać. - Nie mogę ich tak zostawić, nie tutaj!

    Następnie zapalił latarkę, przyszykował broń na wszelki wypadek, po czym powoli, trzymając kontakt z Feliksem, ruszył w głąb korytarza, w stronę, z której do baumańca dochodził złowieszczy szum.

     

    ***

     

    Podróż w sumie odzwierciedlała to, co można było oczekiwać po metrze przed wojną. Oczywiście dla tych, co to pamiętali, jak na przykład Wujek Romana, który jednak zasnął. Rytmiczne postukiwanie kół, świst powietrza w uszach, miarowe poskrzypiwanie mechanizmu napędzającego drezynę, dzielnie używanego przez dającego się mieć niespożytą siłę Romka. Poza cały obraz wystawał tylko mutant, poruszający uszami i węszący od czasu do czasu. Wcześniej dzięki opuszczonym po "ciosie" uszom wydawał się być nieco smutny, teraz całym sobą chłonął tunel i wszystko to, czego nie mogli odebrać ludzie. Zaraz za Nowosłobodską, na której Roman wydał ludziom kilka pierdół, stwór wpatrzył się w jeden punkt i nie spuszczał z niego oka póki drezyna z wózkiem nie oddaliła się tak bardzo, iż nie mógł już nic zobaczyć, nawet ze swoimi pionowymi źrenicami. By dodać, pusty punkt. Od tej pory wydawał się być bardziej zaalarmowany, tak jakoś tuż przed samym Prospektem Mira. Jednakże cała hałastra dotarła na tę stację bez przeszkód. Wylegitymowali się, zostali wpuszczeni, wszystko ładnie pięknie. Dopóki mutek nie zaczął się dziwnie zachowywać przy drodze na Ryską. Prychał, szedł bokiem, kładł uszy po sobie, wzbudzając niezdrową ciekawość mieszkańców stacji.

    Witalij otrzymał od Romana dwa filtry, magazynek nabojów do AKSU oraz jeden pocisk do PTRS.

  5. W sumie jakby się tak przypatrzeć, to poza serialem też da się zauważyć pewną ciekawą rzecz. Ludzie wybierający jednorożca albo wprost wspominają o arogancji czy poczuciu wyższości, albo też w ich wypowiedziach można znaleźć różne wskazówki, np. rzekomą wyjątkowość lub "a bo pozostałe takie zwyczajnie są" implikujące, iż "no a ja to ten lepszy, wiadomo". Także ten snobizm chyba trochę tkwi zakorzeniony gdzieś. Taki offtop na boku.

    • +1 2
  6. - Przeczucie... - mruknął swoim miłym głosem Anton zaraz po upadku kawałków stropu, od tego momentu patrząc na nowego ochroniarza inaczej, choć wcale nie nieżyczliwie. W międzyczasie przykładał się do odkopywania wagonika, który, się okazało, wcale nie był za bardzo pokryty gruzem. Beton, poza stratami w ludziach i drobnymi uszkodzeniami - wgniecenia poręczy i blach, małe szramy na deskach - nie zdziałał wiele. Upadek tych kawałków możnaby wręcz nazwać zwyczajnym pechem. Przypadkiem. Bardzo szybko transport został ponownie przygotowany do drogi, której dalsza część odbyła się już bez żadnych przeszkód i niespodzianek. Widok świateł pierwszego posterunku dodał wszystkim otuchy, po minięciu drugiego większość ludzi się rozluźniła, a na bramie każdy był w pełni spokojny. Jedno sprawdzenie papierów później karawana ostatecznie dotarła do swojego celu, do Kurskiej Promienistej. Anton poprosił Jurija, by ten skoro im towarzyszył, pomógł też przy przenoszeniu rannych do szpitala za symboliczną opłatą sześciu nabojów. Nie wypytywał się go o nic, jednak jego ziemista twarz nosiła znamię uważnego namysłu. Później się pożegnali.

     

    ***

     

    Dwójka ludzi bystro ruszyła na przód rozlatującej się szybciej niż Jugosławia karawany, by dowiedzieć się, że drezyną w tej chwili nie kierował nikt. Odpowiedzialni za "pompowanie" także musieli nawiać gdzieś w tunel. Sytuacja zapewne nie wyglądała za dobrze, gdyż od jakiejś minuty poza ich latarkami i reflektorem na pojeździe mroku nie rozjaśniały żadne inne światła. Nie dało się też usłyszeć panicznych krzyków, stukotu butów czy nawet strzałów. Nic, poza natarczywym, by nie rzec złośliwym, szumem. Towarzysz z przymusu Hieny nie czekał na zbawienie, bez słowa i błyskawicznie zabierając się do naciskania oraz podnoszenia dźwigni. Powoli pojazd ruszył, choć wagonik z tyłu go spowalniał, opóźniał nabranie odpowiedniej prędkości. Do tego facet, choć się starał, przerywał czasem pracę by pomachać rękami przy głowie, jakby coś odganiał. A im dłużej Feliks z drugim ochroniarzem tkwili tutaj, tym bardziej ciemność zdawała się pożerać smugi światła z latarek oraz reflektora, które strzępiło się w oczach.

     

    ***

     

    Gdy rozmowa trwała, Romek prowadził swoich nowych pasażerów peronem ku trochę luźniejszej części stacji. Tam czekała na nich odrapana drezyna z pojedyńczym, zbudowanym domowymi sposobami wózkiem, robiącym aktualnie za wagonik. Na wózku, poza tyczką z lampą naftową, znajdowało się sporo różnorakich pakunków, poza paroma wyjątkami całkiem niedużych. Znalazło się też miejsce dla człowieka w wytartym waciaku, krzepkiego, choć niemłodego. Roman pomachał mu przyjaźnie.

    - No cześć, wujek! Patrz, kogo nam przyprowadziłem, rycerza i prawdziwą stuprocentową... pani od czarów?

    - Baba Jaga - powiedział ciepło "wujek".

    - No, właśnie, Babę Jagę! Widzisz, ma własną bestię! Chodźcie, siadajcie sobie, ale nie na paczkach z czerwonym sznurkiem, one są te delikatne. Drawciu, twój zwierzaczek może jeździć z ludźmi, prawda? Bo byłoby mu smutno, jakby musiał biec za nami. I mi też.

    Mutek, właśnie obwąchujący sobie spokojnie Romkowego wujaszka jakby zrozumiał, że o nim mówiono, bo odwrócił łeb i przypatrzył się młodej trójce. Po czym, jakby nigdy nic podwędził jedną z paczuszek, najmniejszą, i pochłonął w mgnieniu oka.

    - Psik, poszedł Mruczek! - zawołał bez jakiejś wściekłości, trochę apatycznie mężczyzna, próbując odepchnąć zwierza, który cicho warknął, zanim poszedł sobie bliżej Zdrawki. - Cholera, moje drugie śniadanie. Roman, pompuj, zanim obiad wywęszy! No już! Pieprzone koty...

    Nie trzeba było ponawiać prośby-rozkazu, Romek od razu zabrał się za niesamowicie skrzypiącą maszynerię, z wolna wprawiając ją w ruch. Kilka minut później brama Białoruskiej Okrężnej zamknęła się za pojazdem, odcinając go od ciepłej, przyjaznej i zamieszkanej stacji, wystawiając na wszystkie zagrożenia drogi. Lecz chłopak nie wyglądał, jakby się tym przejmował. Jego nieznanego miana wujek wypuścił powietrze ustami, po czym wyprostował lewą nogę, jak wyszło drewnianą, i położył ją na jednej z większych paczek. Postukiwanie drezyny na złączach oraz poskrzypywanie chyba działało na niego usypiająco. Kiwał się lekko, w końcu głowa opadła mu na piersi. Jednakże z chętnych objęć snu wyrwał go głos Romana.

    - Wujek, może jakaś historia, co? Powiedz mi coś, jak było przed wojną? No wiesz, zanim spadły bomby?

    - Nudno jak chuj - odezwał się, znów ciepło i spokojnie, wybudzony mężczyzna. Na tym konwersacja się jakoś urwała.

  7. O bogowie, jak oni smętnie wyglądali. Adrenalina już Grimowi prawie całkiem zeszła, szał bojowy zniknął, ukryty pod warstwą zmęczenia, jakie tłumił wcześniej hormon, u żołnierzy działo się więc to samo. Dobrze, że w końcu udało mu się zwrócić na to uwagę. Rozumiał ich i wcale nie był zły za pewien, lekko mówiąc, ogólny brak entuzjazmu. Sam chciał się położyć i przespać choć kapkę, jednak wiedział dzięki Sandstorm, iż skoro nikt nie zdecydował się zabić lub jakoś solidnie obezwładnić Pani Koszmarów, drzemka dla nabrania sił nie wchodziła w rachubę. Zdjął ciążący już nieco hełm, postawił na bruku. Perlisty pot rosił jego czoło. Spóźniony, bo przy walce ogier czuł się jak w lodowatej wodzie. Chłód, jaki pozostał w powietrzu po zaklęciu rogatej gwardzistki sprawiał trochę ulgi. Obejrzał się na chwilę za nią, kiedy ten szary gość zabrał ją w podziemia. Przez krótką chwilę zrobiło mu się jej trochę szkoda, skoro się poraniła, to prawdopodobnie dlatego, że się wpakowała za nim w awanturę w ulicy. Pokręcił głową, wziął hełm w jedno kopyto i na trzech nogach udał się bliżej swoich. Cud, że mimo wszystko mieli siłę przekazać rozkazy pułkownika dalej, do świeższych kucyków.

    - Dzięki, kuce. Naprawdę dziękuję. Jesteście bohaterami - tutaj zamknął oczy, starając się zachować absolutny spokój, bo to, co teraz miał powiedzieć, będzie niesamowicie paskudne dla tych wszystkich kuców. - Ale to co teraz powiem, zaboli. Nie możecie zasnąć. Jak to zrobicie, Nightmare namiesza wam w głowach, bo nikt nie wpadł na pomysł, by ją jakoś wywalić z gry. Nikt z nas nie może zasnąć. Ci, którzy mogą jeszcze chodzić, proszę, postarajcie się rozejść po domach. Przygotujcie sobie coś do jedzenia, wodę. Zróbcie troszkę miejsca na rannych, zanim zaniosą ich na dół. Rozmawiajcie ze sobą. Snujcie opowieści. Tylko nie zasypiajcie.

    Sam by dać przykład postanowił pomagać losowym kucom, całym albo kuśtykającym, dotachać się do najbliższych w miarę całych domów. Próbował ich jakoś pokrzepić słowami, ale nie wiedział, co ma mówić. Dlatego tylko klepał ich lekko po plecach, podawał chleb czy kubki, i ruszał do następnej ofiary. Trzeba było rozładować placyk, jeśli cokolwiek dalej ma się dziać. Grim nie miał pojęcia, ile jeszcze da radę, lecz kiedy na niego patrzono, ze wszystkich sił próbował wyglądać na kuca niezłomnego, który wcale nie oddałby całej swojej zbroi za godzinę snu.

  8. Temat, który widział światło dzienne z milion razy. Jako taki typowy zwyklak, żywy stereotyp, to właściwie na pewno ziemski kucyk. Nie bez powodu właśnie ten typ lubię najbardziej, wszak się z nim utożsamiam. Kręgosłup tamtejszego społeczeństwa.

    Pegaz nie, bo sport i sprawność, a moja sprawność to zupełnie inna sprawa niż taka nastawiona na osiągi i rywalizację.

    Rogacz nie,  bo ich nie cierpię.

    • +1 1
  9. Anton spojrzał się na Jurija z umiarkowanym zainteresowaniem kiedy usłyszał jego spostrzeżenia odnośnie rannych i przepłynął nieco bliżej. Pochylił się i ściszył nieco i tak już cichy głos, w kwestii obserwacji drogi zdając się na swoich ludzi oraz powoli umykający w tył posterunek obsadzony przez regularne wojsko Hanzy.

    - Skąd wiesz o stanie rannych, jesteś medykiem? Jeżeli tak jest, byłbyś nieocenioną pomocą, Juriju - oznajmił czymś między szeptem a szumem. - A Hanza jest tu we własnych sprawach, skąd mogę wiedzieć. Ja tylko opiekuję się poszkodowanymi.

    Potem wyprostował się, wrócił na swoją poprzednią pozycję i zastygł w przysiadzie, patrząc nieruchomo w przesuwającą się z boku, pokrytą zaciekami, grzybem i cholera wie czym jeszcze ścianę tunelu. Przynajmniej wydawało się, że nieruchomo. Rozmowa jakoś nie chciała się kleić, ludzie albo popatrywali dookoła, wyjątkowo bez wrodzonej  karawaniarzom niepewności, albo też opiekowali się rannymi, podając im wodę, zmieniając opatrunki, czy po prostu przy nich siedząc. Ot tak, coby poczuli ciepło drugiej osoby. Jur niee potrafił w tej chwili wyczuć jakiegoś specyficznego nastroju w tunelu, co mogło świadczyć o kilku rzeczach. Martwocie miejsca, spokoju Metra, ewentualnie zwyczajnie mu się nie pofarciło. Pod koniec podróży z sufitu posypało się kilka drobnych kamyczków, a potem w sam środek drugiego wagonu pieprznął betonowy placek, oderwany od reszty korytarza przez, okazało się, mięsiste i pokryte jakimiś łuskami korzenie. Beton zabił pięciu rannych, tak się złożyło, iż tych bezbarwnych.

     

    ***

     

    Hiena odpowiedział przestraszonemu ochroniarzowi, po czym zrobił coś na co tylko on w tej sytuacji by się zdobył. Strzelił w powietrze, by zwrócić na siebie uwagę pozostałych, odciągnąć ich od nieznanych strachów nasłanych przez tunel. Efekt... efekt zdecydowanie przerósł oczekiwania baumańca, kiedy facet, obok którego huknęło po prostu wziął i wyskoczył z drezyny. Jak się okazało, mimo braku jakiegokolwiek dźwięku stukotu kół czy poświstywania powietrza, transport poruszał się. Bardzo, bardzo szybko. Dodatkowo, ktoś odpowiedział ogniem, jednak nie strzelał w Feliksa, tylko w rury. Ostatecznie cała karawana zahamowała, wtedy też wróciły dźwięki, czy może raczej dźwięk. Rusznikarzowi jawił się jako natarczywy szum jakiejś potwornej wichury. Wypełniony szeptami. Ludzi ogarnęła panika, porzucili transport i rozbiegli się.Kiedy tylko jedno ze świateł nieoczekiwanie zgasło, u większości ludzi panika wzrosła. Poza jednym, który zdał się otrzeźwieć i trzymał się blisko rusznikarza, ubezpieczając go. Co jakiś czas tylko mamrotał coś, nie było słychać przez szum, i kręcił głową.

     

    ***

     

    Jak się okazało, wesoły młodziak nazywał się Roman i trudnił się przewozem pierdół. Dokładnie tak powiedział, pierdół, a woził je po zachodniej połówce Związku Stacji Linii Okrężnej. Nie wyciągał z tego za dużo nabojów, za to znał opowieści większości stacji po zachodniej stronie Kremla. Przy słowie Kreml splunął przez lewe ramię, popatrzył dookoła nieco trwożliwie, ale zaraz wrócił do swojego bardzo pozytywnego nastroju. Dopiero teraz potrząsnął ręką najsampierw Zdrawki, a później Witalija, cichymi "okej" zatwierdzając przyjęcie imion do wiadomości. Dwójka wędrowców wyłapała kilka gestów w stylu popukiwania się w głowę od okolicznych ludzi.

    - Super zajęcie masz, Drawciu, chciałbym tak czasem. Ale tylko czasem, tak naprawdę to rzadko, bo można trafić na stwora głodnego zamiast na łaszącego się, no nie? I co zrobisz jak takiego mutanta już znajdziesz, albo on znajdzie ciebie? Zaklinasz go? - wydawało się to absolutnie nieosiągalne, lecz na początku wypowiedzi Romek uśmiechnął się jeszcze szerzej. Wydawało się, że zaraz pękną mu usta. Zaraz jednak sprowadził ten nieco przerażający wyraz twarzy do całkiem normalnego, odwracając się do Witalija. - Ach, interesy, interesy, cały świat kręci się wokół kulek. Podobno przed wojną kręcił się wokół papierków i plastikowych kart. To głupie, no nie? Ani papierkiem, ani kartą w nic nie strzelisz, się nie najesz, nie umyjesz się. Choć papier to chociaż można wiesz do czego użyć. Witia. Ładnie brzmi. No, to Witia, wszystko zależy, gdzie wysiadacie. Bo ja jadę do samego Prospektu Mira, gdzie się trochę pobujam. Masz broń, to już coś. Będziesz bronił tą bronią, he he. Ale nie mogę ci dać za dużo jak będziesz wysiadał na przykład zaraz na Nowosłobodskiej, bo mam  tam mało pierdół do rozdania.

  10. Anton, niezmiennie sprawiający wrażenie grabarza od kilkunastu lat w zawodzie, machnął lekceważąco ręką. Sygnalizował tym, że paszport nie jest mu do niczego potrzebny. Wysilił się na uśmiech, bardziej przypominający wąską ranę ciętą. Podał dłoń Jurijowi, ścisnął krzepko, patrząc mu w oczy.

    - Bardzo dobrze, chłopcze. Ochroniarze zawsze się przydadzą, zwłaszcza w transporcie wypełnionym gotowym posiłkiem dla nosalisów - powiedział miękkim, dość przyjemnym dla ucha głosem. Przywołał do siebie jednego z noszowych. - Wszystko gotowe, jak mniemam. Powitajcie Jurija, waszego tymczasowego współpracownika. Miejcie się na baczności, tunele bywają kapryśne.

    Z tymi słowami Anton strzelił cienkimi palcami i wyciągnął skądś, zapewne z wewnętrznej kieszeni kurtki, odrapany i wysłużony nagan. Powoli zajął pozycję z boku motodrezyny, nie tyle tam dochodząc, co przepływając, jak dym. Dziwnie stawiał kroki. Jurze nie udało się przywołać wizji tak dobrze, by znów była wyrazista, jednak na chwilę znów ujrzał smolistą plamę w miejscu łysego mężczyzny, blade w miejscu innych ludzi. Tym razem dodatkowo udało mu się dostrzec, że niektórzy z najciężej rannych nie mają żadnej barwy. Zupełnie jak podłoga wagoników, peron czy skrzynki. Poczuł też, że Anton nie emanuje żadną mocą czy darem. Nic, zero.

     

    ***

     

    Na całe szczęście ta część podróży, która wymagała opuszczenia opanowanej przez czerwoną gorączkę stacji odbyła się bez większych przeszkód. Przepustkę Hiena otrzymał, taśmę nabojów do pieczeniega też dostał, żadnych podejrzanych typów nie spotkał. Linia Czerwona żegnała go tak samo, jak go przywitała. Obrazem szarych ludzi żyjących szarymi życiami oraz wojskowymi o zrośniętych piętach stojącymi dumnie za umocnieniami. Zanurzenie się w klimacie stacji Komsomolskiej Okrężnej było jak orzeźwienie. Spłowiałe pustki zastąpił pstrokaty i pachnący wszystkim, czym się dało tłum, kłębiący się między budami i namiotami. Znalezienie drezyny nie było specjalnie trudne, akurat napatoczył się handlarzyna pragnący zaopatrzyć swój kram w sławną wudeenchowską herbatę z grzybów. Koszty podroży to pełen standard, kilka kulek pro forma, do tego "pompowanie" pojazdu co jakiś czas, no i pomoc w razie zagrożenia. Jednak dzisiaj trasa Komsomolska - Prospekt Mira była całkiem bezpieczna. Poza zwykłego tunelowego śmiecia, spieprzającego przed światłem z latarek oraz szczurów, nie trafiło się nic.

    Za to w tunelu między Ryżską i Aleksiejewską, w który wjechali w ledwie półtorej godziny od początku podróży, zaraz po kilkunastu metrach dało się odczuć, że coś jest zdecydowanie nie tak. Po pierwsze, handlarz na czele pisnął głupawo i zaczął się trząść. Po drugie, wszyscy zaczęli czuć jakiś nieokreślony ciężar, jakby nagle ktoś obrócił ich w katorżników i nałożył na plecy podkłady kolejowe. I po trzecie wreszcie, jeden z ochroniarzy potrząsnął ramieniem Feliksa.

    - T-ty... ej... słyszysz to? - powiedział niepewnie. Poza jego głosem nie było słychać nic. Nawet postukiwania kół transportu.

     

    ***

     

    Witalij zdecydował się podbudować ogólny poziom odwagi w rejonie i podejść do mutanta, pogłaskać, go, podrapać za uszkiem, jednym słowem pokazać, że zwierz nie jest tak groźny  jak przeciętny nosalis czy inny wartownik. Ludzie obserwowali w napięciu, gotowi rozpieprzyć mutka gdyby tylko zaatakował brawurowego młodzieńca, jednak oczywiście nie stało się nic złego. Stworzenie nad wyraz chętnie poddawało się cokolwiek nieumiejętnym pieszczotom, a kiedy Zdrawka dała mu nieco jedzenia, napięcie opadło całkowicie. No bo jak je z ręki, to na sto procent oswojony. Broń wróciła do kabur i na ramiona, a ludzie do rozmów, z początku przyciszonych, później normalnych, a nawet głośniejszych.

    - Więc gdzie chcecie się zabrać? - usłyszeli młodzi. W końcu los uśmiechnął się do dwójki metrowych podróżników. Jeden z ludzi, taki chłopaczek na oko z dwadzieścia lat, teraz wesoły jakby grzybki wąchał, podszedł do nich wywołując uszczypliwe komentarze pozostałych. Mrugnął przyjacielsko. - Z taką ochroną mogę jechać nawet na Lublino!

×
×
  • Utwórz nowe...