Skocz do zawartości

Po prostu Tomek

Brony
  • Zawartość

    1875
  • Rejestracja

  • Ostatnio

  • Wygrane dni

    16

Posty napisane przez Po prostu Tomek

  1. Po mojemu to prostota i trwałość powinna być i jest potrzebna w rzeczach typu pralki, lodówki, kuchenki, odkurzacze, może miksery, sokowirówki, takie zasadnicze sprzęty domowe.

     

    Telewizor, komórka czy komputer, no to wiadomo, że one skomplikowane teraz po prostu będą, tym bardziej im bardziej zależy ci na rozlicznych udogodnieniach. I niech sobie będą, bo to jest rozrywka, ludzie tego chcą. Wciąż można posłuchać radio, albo poczytać książkę, jak ktoś woli rozrywkę bez natłoku nowinek.

     

    Co do samochodów, to nie wiem. Na pewno im bardziej luksusowy, tym mniej trwały i to jest naturalna kolej rzeczy.

     

    Ogólnie mi zależy na tym, by to co kupię działało jak najdłużej, a jeśli już się spsuje, to bym mógł to naprawić sam lub ze szwagrem.

     

    By podsumować i odpowiedzieć jednoznacznie na pytanie Białego Kapturka, zależy, co owi producenci produkują.

    • +1 1
  2. Mam w domu prawie same stare rzeczy. Lodówka wytrwała 20 lat zanim padła, ale nie padła ze względu swojej wady wewnętrznej, tylko z innych powodów. Kuchenka ma dwadzieścia kilka i jest na chodzie, ale zapewne kuchenki takie są. Pralka ma prawie osiemnaście, pomału zaczyna szwankować, lecz działa. Telewizor mam z jakieś piętnaście lat i hula. Zgadnij, jakie mam zdanie na ten temat. W moim siemensie c60 muszę baterię wymienić i pyknie, trzeba tylko taką baterię znaleźć. Mogę poszukać więcej takich rzeczy. Domyśl się mojej opinii.

     

     

     


    [...]

    Powiem ci szczerze, że nie widziałem dokumentu, ale chyba się domyślam o co chodzi. Słyszałem o czymś podobnym.

  3. Ogier nie był w stanie wiele robić, kiedy pchał się naprzód, pokrzykując w ognistym gniewie, by znaleźć się tam, gdzie stali jego towarzysze, kładący się pokotem po to, by to miasto mogło zasnąć bez strachu przed różnej maści wynaturzeniami mogącymi porwać mieszkańców lub ich bliskich. Po co tu wrócił, zamiast siedzieć sobie na jakimś dachu i podziwiać batalię dalej? Chodziło dokładnie o to samo co wtedy, gdy pomagali samotnej rodzinie przed, unkh, teleportem tutaj. I dlatego teraz, kiedy dopchał się do frontu z nienawiścią wypisaną na twarzy, próbował wszystkiego, by cisnąć się dalej za wszelką cenę, choćby mieli go tutaj poszatkować jak kapustę [żywił też nadzieję, że Snow nie pcha się za nim, była potrzebna gdzie indziej, ale ciężko było mi to wpieprzyć logicznie w post]. Miał swoje powody.

     

    Otóż pod całą tą powłoką szału bojowego, skrzętnie ukryte, kryły się smutek i strach. Smutek po tych wszystkich kucach, które zginęły i zginą, które jednak zawiódł, bo już nie potrafił poprowadzić ich porządnie do bitwy. Zadanie go przerosło, nadzieja na zwycięstwo umierała z każdą sekundą. Nie miał kontaktu z innymi częściami miasta, zostawało tylko iść naprzód i naprzód. Strach, za każdym razem, kiedy czuł na sobie ciosy wrogów,  bo jak każda w pełni żywa istota czasem bał się śmierci, kiedy dyszała mu w kark. Czuł też oślizłe macki przerażenia kiedy patrzył w te puste, pozbawione wszelkiego, martwe za życia i zupełnie niekucze oczy, szklane kulki w chitynowych czaszkach. Nie walczył z niczym żywym i czującym, był tego pewien.

     

    Ostatnia była determinacja, zbijana strachem, lecz w pewien sposób podsycana smutkiem. Ponieważ Grim wolał umrzeć teraz, niby to bohaterską śmiercią, niż żyć i widzieć załamanie swoich oddziałów, odwrót, który przy kolejnym jego błędzie zamieni się w bezładną ucieczkę, a ona z kolei w straszliwą hekatombę. Poza tym widział, iż inni wciąż walczą i wytężają wszystkie swoje siły, każden jeden mięsień. Dalej tną, rżną, biją i strzelają. Dlatego, nie licząc naporu z tyłu, szedł prosto przed siebie, patrząc na świat oczami mówiącymi, że nie ma wiele do stracenia.

    - Ani. Kroku. W tył! - wykrzyknął ochryple, sam nie słysząc w całym zamęcie swojego głosu. Wydyszał jeszcze - Za wolność!

     

    Lepiej krzyczeć nie umiał. Męczył się, ale próbował mimo to wczuć się w rytm walki. Machał mieczem bardziej jak kosą, szeroko, na wysokości szyi, a jeśli zablokowano go, wykorzystywał energię uderzenia wroga by poprowadzić wzmocnione cięcie w drugą stronę. Niemal nie blokował, bo bał się, że przy za dużej ilości ruchów po prostu zacznie w tym tłoku bić swoich.

  4. Siemion

     

    Widać nie dane mi było zakończyć żyć tych nieszczęśników i tym samym zapewnić sobie i mojemu niespodzianemu towarzyszowi spokoju na jakiejś poczcie w tym zapomnianym przez wszystkich mieście. Odwrócił się niezwykle powoli, z wiernym karabinem gotowym do strzału, bo wolał do tego strzelać niż się okładać, w stronę truposzy. Wzdrygnął się lekko, choć akurat z takimi rzeczami jako w-wolnych-chwilach-myśliwy był cokolwiek obyty. Po prostu te zewłoki były czymś tak nienaturalnym, że nie mógł powstrzymać tego dreszczu. I do tego poza węchem, którego już się domyślał, działał im słuch. No pięknie. Strzelać zapewne wcześniej czy później i tak będzie musiał, ale dzięki tej wiedzy nie będzie potem stał jak kołek w miejscu. A może w ogóle odpuścić pocztę?

    - A może odpuścić pocztę? - zwokalizowałem swoje wątpliwości.

  5. Wyglądający teraz jak rasowy poszukiwacz przygód tylko taki trochę mało muskularny, Witalij ruszył, po odpowiednio długim namyśle, szukać swojego przeznaczenia. No, dobra, nie żadnego przeznaczenia, ale transportu i sposobu zarobku. Dzięki pewnemu poruszeniu i ogromnej niecodzienności sytuacji, o jakiej przypadkiem zasłyszał, plątając się po peronie, udało mu się dość szybko odnaleźć nową znajomą, tę dziewczynę od mutka. Widać miała pewne kłopoty z odnalezieniem się w tym wszystkim. Wybitnie nie pomagały jej przerażone lub wściekłe spojrzenia i różnoraka broń obecna wśród karawaniarzy, tak jakoś na wszelki wypadek.

     

    ***

     

    Byłoby niedopowiedzeniem stwierdzić, że Jurija trochę wcięło przez ostatni czas. Odsiedział trochę w szpitalu stacyjnym, który w sumie był bardziej lazaretem, i zaczynał nawet dochodzić do siebie, kiedy popadł w nieokreślony stan między snem a jawą, między przebudzeniem a śpiączką. Nie miał pojęcia na jak długo i trudno mu było wyciągnąć cokolwiek z abstrakcyjnych, psychodelicznych obrazów, jakie miał wtedy w głowie, jednak kiedy już wyrwał się z pieleszy, uderzyła go obecność poranionych. W większej ilości, niż powinna tutaj być wedle jego rachuby. Nawet biorąc pod uwagę jakieś starcie z mutantami. Na stoliku przy łóżku leżała kartka, na której ktoś nabazgrał coś łacińskim alfabetem.

  6. Wyglądało na to, że plan mniej czy bardziej działał, robaki żeby nie zostać pieczystym musiały oddawać pole, wycofywać się z ogarnianych ogniem budowli. Z pewnością nie pomagał im fakt, że, o ile Grim pamiętał, pancerzyki owadów były raczej łatwopalne. Tutaj po prostu nie mógł powstrzymać paskudnego, złego uśmiechu, takiego, że każdy z punktu zrozumiałby, dlaczego ma na imię jak ma. A potem rzeczywistość podniosła swój szkaradny łeb, i kuc rad nierad musiał wdrapać się na dach jakiegoś domu czy co to tam było, by lepiej widzieć co się właściwie dzieje.

     

    A działo się. Oj, cholera, działo. W sumie, to tylko dział tutaj brakowało. Tych, które wedle planu miały odezwać się, jakby sytuacja robiła się bardzo nieciekawa. A teraz, w tym konkretnym momencie, nieco rozciągniętym w czasie ale jednak momencie, była Bardzo. Kur*a. Nieciekawa. Czemu, do jasnej i niespodziewanej zarazy, oby spadła na to przeklęte miasto, żaden z dekli nie pomyślał o tym, by tych cholernych armat użyć? Między budynkami były przeca zbite kuby Podmieńców, przecież to by zrobiło z nich siekane kotlety, wprasowało w kocie łby! Ogier dał wyraz swojej frustracji rzucając kawałkami gruzu za wycofującymi się po skutecznym z ich strony ataku nieprzyjaciółmi. Czuł, że bitwa wymyka się zupełnie spod jego kontroli, a nie był cudotwórcą. Nie miał jak zaradzić większości problemów, które się pojawiały.

    - Nie mamy amunicji, a ranni konają owinięci własnymi jelitami tam, na dole - Grim odwrócił się od obrazu rzezi w stronę najbliższego rebelianta, który tym samym stał się adiutantem. - Nie mamy teraz za bardzo jak atakować dalej, bo wręcz mogą zrobić nam dużo więcej szkody niż z daleka. Ale jak nie będziemy nacierać, to oni to wykorzystają i zaatakują nas. Daj mi chwilę, minutkę.

     

    Szczerze, to była tylko wymówka. Ziemski kucyk po prostu przestawał powoli mieć pomysły na to, jak poradzić sobie z narastającymi kłopotami. Wiedział, że zawieść nie może, od tego zależało właściwie wszystko, zaczynając na jego marzeniach, jego życiu, a kończąc na tych setkach kucy, które to swoje marzenia i życia złożyły na jego grzbiecie. Ale nie miał teraz jak zażegnać niektórych z tych kwestii, nie robiąc rozpieprzu w szeregach. Ot, choćby ranni. Już miał zbieraczy, zdejmujących biedaków z pola bitwy, ale przy takiej liczbie pokrzywdzonych...

     

    - Dołożyć kucy do znoszenia rannych. Ci, którzy mogą iść i unieść miecz zostają, opatrzy się ich na tyłach. Ci, którzy chodzą ale nie mogą nic więcej, zejdą do podziemi po opiekę. Dalej. Niemogący iść, ale dający się znieść w jednego kuca. Na samym końcu ci, których trzeba znosić w dwóch - Grim dobrze wiedział, że ci, którzy są w zbyt ciężkim stanie mogą nie dożyć pomocy, lecz naprawdę bardzo potrzebował jakichś rezerw. To było tak brutalne, że mimo miny nie mówiącej nikomu absolutnie nic, wewnętrznie płakał gorzkimi łzami. Rozrywało go to. Ale nie widział innej drogi. - Bełty i kule bierzcie skąd się da. Kule możecie wytapiać na szybko z ram okiennych, wystarczy rozpalić ze dwa ogniska. Gorzej z prochem, tutaj trzeba zdzierać co się da z robali. Jeśli nie będziecie w stanie dalej atakować, zatrzymajcie się, działa będą was chronić. I tym razem... - Grim Cognizance odetchnął znacznie głębiej niż od początku bitwy - idę z wami, tak jak na samym początku. Tak, jak powinno być. Na pierwszą linię. Dawaj!

  7. 1. Broń główna. Jest młodszy, więc jakaś hurtowa. Nie wiem jaką tu sobie technologię założyliście, więc może to być włócznia, a może być kałach. Jeśli tech jest niski a gwardzista chce strzelać, to czemu nie kusza?

    2. Broń osobista. Mała, poręczna, lepszego sortu niż broń główna. Dobry, mocny nóż/kusza ręczna/pistolet.

    3. Broń do walki wręcz, zignorować jeśli technologia jest małego levelu, bo wtedy najpewniej choć jedna z poprzednich ją zastąpi.

    4. Plecak, w nim: manierka, menażka, łyżkowidelec, jakiś nożyk, racje na dwa dni, z jeden czy dwa opatrunki, para gaci.

    5. Zbroja/kamizelka.

    6. Pałatka.

  8. To może teraz ja. Przyjechałem w piątek. Bum, Cygnus. Bum, Accu. Bum, Lemur. Bum, Silvier Shield i fedora. A reszta to kompletne anony. Żadnych znajomych, których naprawdę chciałem zobaczyć, nie zobaczyłem. Paneli na początku interesujących mnie nie było, więc pojechaliśmy... "pozwiedzać", o mało nie zostając an hero w przepaści za Wieprzem. To było całkiem śmieszne, tak serio. Ale niestety sprawa wyszła taka, że ogólnie w opolskim zespole morale było bardzo niskie. Ja myślałem troszeczkę nad zostaniem, choć nie miałem wielkich chęci na zapoznawanie się z anonami. Ale nie miałem jak inaczej wrócić niż samochodem, większość zagłosowała za odjazdem i się zwinęliśmy.

     

    Jan, Shadowcośtam i ta dziewczyna. Prawdopodobnie ich widziałem, ale się nie kapnąłem, że to oni. Dopiero potem mi powiedziano, że gitarzysta to Shadowcośtam. Such is life.

     

    Pozdro dla Anona  w zielonym gajerku, z wodą kolońską i z końcówką nazwy "Dandy". Fajny z ciebie gość.

     

    I nie dorwałem Phoenixa ;_;

  9. Cóż, miło było widzieć, że przeciwnik wykombinował sobie unik bez korzystania z pewnych mało przyjemnych rzeczy, zamiast tego zwyczajnie odskakując. Moja eskadra bojowa "zmrożony deszcz" zastukotała o drzewa, nie czyniąc mu krzywdy. Drzewom chyba też nie, ale z tej odległości nie mogłem być pewien, niestety magia jaką się posługiwałem akurat na wzrok nie pomagała. Nieważne zresztą, teraz priorytetem było znalezienie możliwie najmniej chybotliwego miejsca areny, która chyba nie będzie się po naszej potyczce do niczego nadawała. Po kilku[nastu] krokach, zdecydowanie szybszych niż wcześniejsze, stanąłem w miejscu drgającym najmniej. Musiałem chwilę pomyśleć, co się dzieje, z czego korzysta mój przeciwnik.

     

    Och. No tak, Tomaszu, czasem jesteś po prostu zbyt rozkojarzony. Żadne niepokojące rzeczy nie działy się przy uszkodzonych drzewach, przy których właśnie stałem, więc Dankey zapewne korzystał z korzeni do wywoływania drgań, albo chciał bym tak myślał. Sprytne. Dla pewności zamroziłem rośliny jeszcze trochę, by było trudniej użyć ich do złapania mnie.

     

    Mój kontratak był niezwykle mało widowiskowy. Przymknąłem oczy i skupiłem się, marszcząc brwi, układając w myślach co chciałem zrobić. Czułem, jak soki płynące wewnątrz ściany, na której siedział oponent zwalniają, tężeją, by po chwili wystrzelić w postaci kilku kolców. Nie dało się więcej, ani zbyt długich, ale te powinny wystarczyć, by go trochę pokaleczyć, o ile nie ma dobrego refleksu. Pozostałą część energii jakiej chciałem użyć zaprzągłem do powolnego schładzania terenu. Na bardziej interesujące rzeczy przyjdzie czas później.

  10. Kiedy Hiena odprawiał swoje czary elektryka, oficer przyglądał mu się uważnie z wyrazem umiarkowanego zainteresowania na twarzy. Nie wydawał się wątpić w zdolności sprowadzonego fachowca, kiedy ten dokładnie tłumaczył efekty swojego testu, kiwał czasem z uznaniem głową. Na końcowy wywód uśmiechnął się nieznacznie, po czym podał rękę rusznikarzowi.

     

    - Umowa stoi. Możecie to mieć za pół ceny, naboje potrącimy wam z wypłaty. A teraz, skoro wszystko jest w porządku, a wiem, że jest, odprowadzę was do wyjścia. Arkadij będzie tam czekał.

     

    Słowo się rzekło, jedną naprawdę pospieszną przechadzkę później Feliks znalazł się poza arsenałem. I rzeczywiście, o jakąś kolumnę opierał się znajomy przydupas, starający się przy oficerze wyglądać na znacznie bardziej rozentuzjazmowanego niż był nim go zobaczył. Krótką pogawędką wyjaśniającą nieścisłości później oficer pożegnał się i poszedł. Kiedy tylko uprzejmy jegomość zniknął z pola widzenia baumańca i Arka, ten ostatni odetchnął z wyraźną ulgą.

     

    - Cholera, już myślałem, że pojedziesz na Łubiankę. Wiesz, kto to był? Komisarz MUB, Międzystacyjnego Urzędu Bezpieczeństwa! - ostatnie słowa niemal wyszeptał z jakimś nabożnym lękiem. - Ale nic ci nie jest, i, co ważniejsze, mi też nie. A i masz jeszcze paru klientów. Idziemy?

     

    ***

     

    Staruszek zrobił lekko rozczarowaną minę, widząc i słysząc, że gość nie zostanie na dłuższą pogawędkę przy herbatce z grzybów. Ale tylko westchnął przeciągle, dając upust zawodowi, a potem wyciągnął rękę do kuriera, na pożegnanie. Przy pytaniu cofnął ją na chwilę.

    - Możesz zobaczyć, nawet teraz, bo to w końcu twoje - uśmiechnął się zachęcająco. - To jeden z najnowszych liczników Geigera jaki mogłem znaleźć, w stu procentach na chodzie, a do tego masz tam dziesięć baterii.

     

    ***

     

    Z mocnym postanowieniem zasmakowania na własnej skórze możliwości, jakie daje kapitalizm, Zdrawka i jej nowy kompan, z czego ten ostatni raczej nie znając celu, ruszyli w poszukiwaniu zatrudnienia. Gdzie najłatwiej dostać robotę? Jakżeby inaczej, w hanzeatyckiej karawanie! Wystarczyło się trochę rozejrzeć, trochę się ludzi popytać... By dowiedzieć się, że może i nawet nie jest chuchrem ["Bożealetrzymajtegostwraco"] ale jednak w karawanach raczej chyba nie za bardzo będzie miejsce ["Łokurwastrzelaćczynie,Iwan?"].

×
×
  • Utwórz nowe...