Skocz do zawartości

Po prostu Tomek

Brony
  • Zawartość

    1875
  • Rejestracja

  • Ostatnio

  • Wygrane dni

    16

Wszystko napisane przez Po prostu Tomek

  1. Złapałem się za serce, kiedy Blazing wywołał jakiś dziwny efekt w swojej pustce. Niepokojące, bardzo niepokojące. Znowu musiałem przejść do szybkiego działania, rozładować przemyślnie skrytą wedle zasady "pod latarnią najciemniej" energię. Pierwszy strumień popłynął ku buntującej się magii. Została okryta całunem, który ją uspokoił na czas potrzebny do przepompowania. Drugi strumień wziąłem na siebie, by odciążyć się podczas kontynuowanej naprawy ciała. Serce zaczęło mi bić bardzo szybko, co znaczyło, że niedługo zostaną z niego paskudne, poprzebijane maleńkimi kryształkami ochłapy. Ale energia płynęła, przynosząc ukojenie. Dziura po mieczu, zarówno w ciele, jak i mundurze, wciąż była widoczna, kłułaby pewnie w oczy ludzi niezwyczanych takich widoków. Spichlerz odbudowywał się miarowo, kiedy pustka oddawała wszystko, co tam ukryłem. Wszystko moje, co tam ukryłem lub zostało tam zabrane. Nie potrzebowałem porywać niczego, co nie należało do mnie, ba, nie mogłem robić takich rzeczy. Temperatura wokół mnie rosła przez moment, zanim magia mnie otaczająca nie zwalczyła cudzego ciepła. Nim jednak to się stało klęknąłem w barierze. Serce przestało wreszcie bić i mnie denerwować. Drżałem lekko po kolejnej dawce bólu, ale stawałem na nogi, korzystając z rezerw, póki jeszcze były. Jeżeli przeciwnik w jakiś nieodgadniony sposób mógł poznawać moje myśli, z pewną radością przekonałby się o brakach w jego rozumowaniu, których nie wykorzystałem. Oraz z podobnym odczuciem zaobserowałby, że natrafiłem na mocny wyciek energii. Teraz wiedziałem, dlaczego z punktu nie wypełniła mnie potęga. Po prostu mnie okradziono. Korzystając z kolejnej dawki mocy zerwałem narzucone połączenie. Pustka jest jedna, dlatego zawiesiłem w niej ostatnie resztki pojmanej magii, by to uczynić. Pojawił na arenie czarną dziurę. Jak wcześniej. Teraz byłem całkiem nieźle przygotowany, w końcu miałem swoją klatkę, o której biedaczek najwyraźniej zapomniał. Przyciągała mnie tak jakiś czas razem z moją osłoną, aż wreszcie znalazłem się w centrum, pośród bram. Wypadły z nich jakieś ostrza. Atakowały zajadle barierę raz po raz, a ja widziałem, jak tworzacy ją lód wpier mętnieje, potem pokrywa się siateczką drobnych pęknięć. W końcu konstrukcja bezgłośnie eksplodowało, siejąc wokół ostrymi drzazgami. Po wszystkim. Nie zasłaniałem się nawet, to, co we mnie leciało, wbijało się i cięło mnie, miejscami nawet głęboko. Nie przeszkadzało mi to zbyt mocno. Gorzej, że ostatnie kilka ostrzy bez przeszkód przeszło przeze mnie, zmuszając mnie do zwinięcia się. Czułem, jak każde zabiera mi odrobinkę mocy. Cofnąłem się, gdy zaraz za ostrzami poleciała we mnie kula. Mrok i światło. Skonstatowawszy ładunek kuli, po prostu przyjąłem ją na siebie. Pozwoliłem energii rozproszyć się. Przyjmowanie podarunków od Blazinga to był zdecydowanie zły pomysł, nie zamierzam powtarzać tego błędu. Teraz przeszedłem do kontrataku. Miecze lecące z powietrza? Odpowiemy na to inaczej. Ponownie obniżyłem temperaturę wokół, skupiając się na tym, by przeciwnik miał w miarę komfortowe warunki. Gromadziłem mróz w otaczającym go powietrzu aż wilgoć zaczęła zamieniać się w kryształki lodu. Dookoła adwersarza wyrosła pokaźna liczba mocnych, wytrzymałych słupków. Ja puściłem zimno. Nie będę się silił na ataki materialne, które i tak go omijają. Bardziej przydadzą mi się gwałtowne zmiany temperatur. Przy odrobinie szczęścia dostanie hipotermii.
  2. Jeszcze parowałem, przybity do podłoża przez świetlisty miecz. To było... naprawdę intensywne doświadczenie. Żałowałem lekko ciężkiej pracy, jaką włożyłem w zamieć, lecz nie martwiłem się, kiedy pochłonęła ją pułapka Blazinga. Wręcz przeciwnie. Jednak na wykonywanie planów przyjdzie jeszcze czas, na razie miałem na głowie inne problemy. Na przykład własny stan. Światło samo w sobie nie krzywdziło mnie tak, jak ciepło z gwiazdowych błysków, raz po raz dziurawiących tuman, topiących wirujące w nim płatki śniegu. Płatki mnie. Osłabłem na tyle, że wróciłem do cielesnej formy. Miałem na ciele dużą ilość nacięć wszelkiego rodzaju, od płytkich ranek aż po głębokie szramy, uwidaczniające piękną mrożonkę, jaką stanowił cały mój organizm, niezależnie od tego, gdzie by nie zajrzeć. Wróg chciał podleczyć się wyciąganiem ze mnie krwi? Jaka szkoda, że kryształy przebijające żyły i tętnice nie dają się łatwo wyrwać. Sprawił mi ból, nie powiem, bo wszystko to się przesuwało, nawet udało mu się uszczknąć nieco mojej skromnej osoby, lecz dużo zdrowia tym nie uzyskał. Co najwyżej katarek. Leżałem tak chwilę, dla niepoznaki poruszając niemrawo kończynami. Chciałem dać sobie czas na odblokowanie rezerw, przechowywanych w najmniej chyba spodziewanym miejscu. Kiedy byłem już gotów, złapałem za miecz wbijający mi się w pierś. Zasyczało, kiedy podciągałem się powoli na ostrzu w groteskowej postaci motyla nabitego na szpilę. W przeciwieństwie jednak do takiego nieszczęsnego motyla, ja wyrywałem się z pułapki. Z niemiłym chrupnięciem zamarzniętego ciała pokonałem ostatnie centymetry i spadłem ciężko na ziemię. Dalej zimną zresztą. Tkwiłem długą, nieznośnie ciągnącą się chwilę w tej pozycji, z trudem łapiąc powietrze, świstające w przebitym płucu. W końcu wstałem, opierając się o miecz. Miałem już całkiem sporo ran i musiałem się czym prędzej o nie zatroszczyć. - Nie martwiłbym się tym. Wasza pustka tylko pomaga mi łatać dziury, jakie czynicie w moim ciele. Nie zrozumieliście tego? W pustce nie ma niczego, prawda? Zimno nie jest czymś. Jest brakiem ciepła. Nie ma atomów, które mogłyby przenosić energię, ciepło. Zgadnijcie, co to oznacza - powiedziałem zdławionym głosem, czując jak wraz z narastającym bólem fragmenty płuca powoli wracają na swoje miejsce. Prostowałem się coraz wyraźniej, a cięcia zarastały. Nie, nie przywoływałem sobie ciała znikąd, to przecież niemożliwe. Reperowałem je moimi własnymi kawałeczkami, rozsianymi po całej arenie w różnych postaciach. Rany zarosły, lecz nie całkowicie, zostały blizny. Musiałem poczekać jakiś czas. I najlepiej nie nadwerężać tych miejsc. Nie trwało to długo, miałem jeszcze czas na odwdzięczenie się Blazing Heartowi za zabawę nożami. Klęknąłem szybko, wiatr podniósł resztki płaszcza, które podleciały pod zachmurzony sufit i scaliły się z nim. Ja zacisnąłem dłoń na twardym gruncie. Z kilku miejsc, całkowicie losowych, ale znajdujących sięwokół mnie, wystrzeliły bardzo twarde, lodowe pręty, które rozrastały się też na boki, w szybkim tępie tworząc klatkę. To była moja ochronna bariera. Nie poprzestałem jednak na tym. Z dalszych kilku miejsc, bliżej nieprzyjaciela, wystrzeliło kilkadziesiąt zebranych w pęki giętkich, zakończonych krzywymi i najeżonymi łamliwymi kolcami wypustkami pnączy. Ruszyły błyskawicznie w jego stronę zwijając się, splatając ze sobą i na powrót rozplatając w karykaturze tańca. Sam wykorzystałem fakt, że w górze znajdował się wciąż mój szynel. Rozdarł się na wiele części, a następnie cisnął się na adwersarza, w locie rozdzielając się na jeszcze drobniejsze, ostre śnieżne krople zamarzniętego deszczu. To miało trafić go w oczy i oślepić. Wykorzystałem tym ogromne rezerwy energii zamkniętej w pustce, jednym, wielkim spichlerzu. Lecz upewniłem się, że nie zostaną zmarnowane.
  3. Jesteś całkowicie i definitywnie na drodze do dezintegracji.
  4. Jutro ci dam. Z Playstation nie da się PW wysyłać.
  5. Chusteczka do nosa. Użyta. Nie wiem, wieczny katar?
  6. Nie martwił mnie kolejny atak przeciwnika, ani to, że rozbił w pył kwiaty. W końcu były kruche. Martwiło mnie coś zupełnie innego. Zbadałem spichlerz. Niestety, ale nie mogę już sobie pozwolić na naprawianie munduru, jednocześnie wyłączając receptory, przywołując broń oraz odpierając raz za razem wściekłe uderzenia. A więc muszę chodzić w podartym odzieniu, trudno. Ważnym jest teraz przetrwanie. Uderzył mnie pięścią wzmacnianą tymi jego płomieniami. Zasłoniłem się własną dłonią, opatrzoną lodową płytką, lecz pomimo tego cofnąłem się o krok czy dwa, zginając palce w nienaturalny sposób. Parzyło. Schłodziłem dłoń przejeżdżając po niej drugą, zanim zdążyłem wymyślić jakieś kontruderzenie wróg odskoczył na bezpieczniejszą odległość. Czując pismo nosem zablokowałem receptory, przemrażając je najumiejętniej, jak mogłem. W chwilę potem byłem już w powietrzu, bez względu na zabezpieczenia czując ostry, piekacy ból. Zaklął miecz ogniem, a jakże. Zanim jeszcze spadłem, poczułem uścisk Blazinga na kostce. Rzucił mną. Uśmiechnąłem się lekko, co, znowu ściana? Niespodzianka była... prędka. Spotkałem się z podłogą i właściwie od razu musiałem przygotować się do obrony przed pociskami z ręki. Eksplodowały, kiedy tylko znalazły się odpowiednio blisko. Tym razem znowu osłoniłem się zimną, lepką mgłą, przez co kule wybuchały wcześniej, niż powinny. Wciąż krzywdziły, ale nie tak. Potem przez tę mgłę przeleciały tradycyjne ciosy, gęsto spadające na moje, i tak już dość obolałe, ciało. Z ledwością zasłoniłem się przed pierwszymi dwoma, resztę mężnie przyjmując na siebie. Zostawiały nadpalone dziury w moim mundurze i kolejne fale bólu w ciele i umyśle. W końcu rzucił mną gdzieś daleko, aż zostawiłem ślad w śniegu jaki pokrywał arenę coraz grubszą warstwą. To mi trochę ulżyło. Nie miałem czasu na leżenie i lizanie ran, bowiem zaraz z zawiei wyleciał Blazing, by dalej mnie maltretować. Już odruchowo zablokowałem receptory, przerzucając na to większą część energii. Uderzył mnie krótkim, zdecydowanym ciosem, stawiając mnie na nogi. Podziękowałbym, ale... Od razu niemal znalazłem się z powrotem na przemarzniętym gruncie. Na koniec otoczył się krzyżem energetycznym. Przyjąłem go na siebie, zamykając jego część w spichlerzu i dla niepoznaki skrzywiłem sie, jakbym ponownie został poraniony. Nie wstawałem tym razem. Zamknąłem oczy i wsłuchałem się w wyjący jak potępieniec wicher. Czułem na sobie chłoszczące uderzenia śnieżnej kaszki. Widziałem pod powiekami wędrujące postaci. Po co miałem rzucać się jak nazbyt odważny żołnierz z głośnym "URA!"? Otoczenie było już gotowe. Tej burzy nie da się łatwo cofnąć i sam musiałbym poświęcić jej dobre kilkanaście minut uwagi. Wszędzie leżały urocze, krzywdzące na wszelaki sposób ciało oraz umysł kuleczki, dodatkowo ukryte przed wzrokiem. Każda z nich miała moją magię w sobie, więc przy wykrywaniu dawała sygnał zwrotny jakby była mną. Zniknąłem w tumanie, wzdychając głośno. Zlałem się w jedno z szalejącą nawałnicą. Teraz to ja wyłem, ja chłostałem lodem i powalałem wędrowców majaczących wśród wirujących płatków zimnego zła. A Blazing Heart siedział w swojej barierze. Niech mnie szuka i jednocześnie się nie uszkodzi.
  7. Może wyrobie się z szeklami, żeby do was wpaść. Ostatnio udało mi się to w miarę dobrze, więc teraz chyba też styknie. Tylko do marca zrobić prezentację i jestem prawie wolny. BTW, wybiera się ktoś z was może na Pyrkon?
  8. Grim uniósł brew, na jego twarzy zagościła umiarkowana dezaprobata. Magia. Znowu. Nie miał jednak specjalnego wyboru, wszak będzie się stykał z wrogami posługującymi się wszelkiej maści urokami, czy tego chce, czy nie. Więc jak nauczy się z nimi walczyć teraz, nie będzie go czekała smutna niespodzianka. Wyjął miecz i mocniej stanął na kopytach, wyciągając lekko ostrze ku górze. Postąpił krok, a potem drugi. Oba w przeciwną stronę, tak żeby przy utrzymaniu równowagi wyglądać na rozchwianego. Po tym uderzył krótko, oszczędnie, od górnej lewej strony, celując na podstawę szyi.
  9. - To, za co walczysz w niczym nie ustępuje moim powodom - odpowiedział, odwzajemniając spojrzenie. Nie zdecydował się dalej drążyć tematu "prawie-przemiany" jej i jej towarzyszy. - Jeżeli jeszcze chcesz, możemy. Kiedy znaleźli się w głównej sali ogier pozwolił przestać pilnować podwładnych klaczy oraz rozkazał wrócić do ćwiczeń. Powiedział też, że dołączają do nich niedawni pojmani, będą ich uczyć. On sam stanął naprzeciw Visionary, przygotowując się. Nie było o czym rozmawiać, to przechodził do dzieła.
  10. Syrenka Jakiś Nick. Muszę to zobaczyć.
  11. Grim na słowa jednorożca schował miecz do pochwy, po czym gestem nakazał swoim to samo. Stracił wątpliwości z punktu. Gdy wszyscy już się jako tako uspokoili i napięcie opadło, odwrócił się i począł iść obok Visionary z powrotem ku głównej jaskini. Panowała w niej cisza. Zapewne dzielni współtowarzysze wywiązywali się z zadania, jakie przed nimi postawił i pilnowali kolegów klaczy. Usłyszał pytanie i spojrzał przelotnie na rozmówczynię. - Ucisk. Rekwizycje. I wojenna przeszłość. Walczyłem na barykadach w Stalliongradzie. Chciałem bronić domu i okolicy. Dopiero potem poczułem i zobaczyłem na własne oczy, że niedola nie jest tylko udziałem moim i mieszkańców Trotford, tylko wszystkich kucyków. Wtedy zrozumiałem, że byłem bardzo samolubny i poczułem się prawdziwym powstańcem.
  12. Wbrew swojemu ogólnemu zachowaniu Grim nie lubił przemocy. Stosował ją tylko w ostateczności. Kiedy ktoś targał się na jego dom, życie czy cześć. Wiele rzeczy jednak traktował jako targanie się na jego cześć. Klacz wyzwała go do pojedynku, a on wyzwanie uczciwie przyjął, choć nie w zgodzie z sumieniem. Teraz okazywało się, że aranżowanie całej walki nie jest potrzebne. Visionary przysięgnie i tak. Był na tyle prostolinijny, że nawet nie przypuszczał, iż tak ważka przysięga może zostać złamana. Z tymi myślami opuścił broń, dotąd będącą w pogotowiu. - Skoro możesz przysiąc bez walki, ja nie mam po co się bić. Przyrzeknij więc i wrócimy - powiedział, lekko się rozluźniając. W dalszym ciągu niewiele dawał po sobie poznać, ale w duszy odetchnął z ulgą. Nie chciał rozwiązywać tego siłowo, to byłoby marnowanie sił przeznaczonych do bitwy.
  13. - Twoje warunki są podstępne jak i ty sama. Nie zgadzam się - odparł krótko, patrząc klaczy prosto w oczy. - Jeżeli przegram, przysięgniesz mi na duchy twoich rodziców, że jesteś po naszej stronie, a ja cię puszczę. Ale nie będę wykonywał twoich rozkazów. Z kolei jeśli ja wygram, pójdziesz do Shadow, a później rozejdziemy się w pokoju jakby nic się nie stało. Skoro ja mam wybrać miejsce dla tej twojej fanfaronady, to niech to będzie główna jaskinia. Tam są twoi i moi towarzysze, więc będzie sprawiedliwie. Przyjmujesz? Wiedział, że dał się sprowokować. Wiedział o tym po swoich pierwszych słowach. Teraz jednak nie mógł się już wycofać, straciłby twarz. A jeżeli zginie, był pewien, że eskorta rozprawi się z zuchwałą jednorożec. Dlaczego zaproponował jej przysięgę na duchy rodziców? Dla niego zmarła matka to największa możliwa świętość, coś, co wiązało go z życiem i ziemią silniej niż przynależność państwowa i zdecydowanie mocniej, niż władza księżniczek, którą wszak z trudem uznawał. Pokręcił głową z niechęcią do siebie samego i Visionary, patrząc na tę ostatnią złowrogo.
  14. Wiedziała, gdzie uderzyć. Grim spojrzał na nią złym wzrokiem, zaciskając szczęki. Nie może dać się sprowokować, przecież jeżeli ta klacz jest tutaj w charakterze nieprzyjacielskiego wywiadowcy to wiadomo, że rozłoży go na obie łopatki. Wtedy jej będzie niby to na wierzchu. Tym bardziej, że ogier nie wierzył w jakieś "boskie pojedynki" i inne dziwne zjawiska. Jeżeli takowe go spotykały, tłumaczył je działaniem złośliwej magii, której przez to nie cierpiał tym bardziej. Zaraz, chwila. Miał jeszcze swoje kuce, które były tutaj jako eskorta. One odeskortują tę pannicę do Shadow tak czy inaczej. - Niech ci będzie - wydusił z siebie. - Ale do dowódczyni i tak trafisz, nawet jak będę pocięty bardziej niż słoma w sieczkarni. Gdzie?
  15. Po prostu Tomek

    Daj swoje foto :P

    Nikołaju, powiedziałbym ci wszystkie dane wywiadowcze, o jakie byś zapytał. Śledczy z taką twarzą... WilkU, faktycznie pasujecie do siebie ze swoim OCkiem. Dobrze dobierasz kolory stroju, pochwalam.
  16. - Nie słyszałem o tym zwyczaju. Nie sądzę, bym mógł z tobą walczyć. To wystawienie się na atak, tak łatwo mnie nie nabierzesz - powiedział twardo Grim, zmuszając klacz do przyspieszenia marszu. Skrzywił się. Teraz musiał zachować ostrożność za wszelką cenę, lecz ponownie przyszło mu do głowy, że jeżeli ona faktycznie jest dobra, będzie musiał ją przeprosić. Za pojmanie, nie za cios.
  17. - Jakim sposobem czułaś to, co jest w środku mnie? - warknął ogier nieprzyjemnie, znów kłując mieczem klacz. Podejrzewał, że znowu zastosowała jakąś sztuczkę magiczną, czego wciąż nie lubił. Pół biedy, jak ktoś korzysta sobie z czarów, już się przyzwyczaił. Ale jak magii używano bezpośrednio na nim, wzbierał w nim gniew. - Nie rób tego, co zrobiłaś nigdy więcej. Po czym skupił wzrok na drodze przed sobą. Nie patrzył nawet na Visionary i zdawało się, że jest nieczuły na jej słowa. Jednak, jak wcześniej, słuchał jej, nie przerywając. I tak w czasie jej opowieści przeanalizował jeszcze raz swoje stanowisko wobec niej. Wciąż nie zamierzał jej przepraszać, do tego ostrożność nakazywała zaprowadzić ją do Shadow na przesłuchanie. Lecz w duchu miał dużą nadzieję, iż jej słowa są prawdziwe. Zyskałaby nieco w jego oczach. W każdym razie nie pozwolił sobie na okazanie jakichś emocji. - Mówisz, że Dakelin też jest... człowiekiem? Znaczy tym, co Rebon? I że ona teraz stała się wampirzycą? - zapytał chłodno. Potem ściszył głos dość mocno tak, że tylko ktoś o bystrym słuchu mógł go usłyszeć. - O kołki łatwo.
  18. - Przeprosisz później - kucyk był nieustępliwy. Wyraz twarzy mu się zmienił. Stał się zdecydowanie bardziej zacięty, niż na początku. - Każdy czuje się za coś winny. Każdy cierpi. Nad odpowiedzią na drugie pytanie trzeba się było poważnie zastanowić. Co czuł, kiedy całowała go ta klacz? Kilka uczuć przychodziło mu do głowy niemal od razu. Strach przed atakiem. Niechęć do obcych. Obrzydzenie, widział pół jej twarzy. I zaskoczenie. Nigdy by nie przypuszczał, że ktoś go pocałuje. Kiedykolwiek. Gotów był założyć, że najbliżej byłaby Animal, ale ona stała się jego przybraną córką. Przyjemności jednak teraz nie znalazł. - Nie, nie czułem nic takiego - odparł szorstko. - a i dziwię się, że ty poczułaś. Nikogo nie miałaś? To czemu sobie nie znalazłaś? I co to za Dakelin, nie pamiętam jej?
  19. Nie zdziwił mnie tym, że pojawił się po Drugiej Stronie, lecz spodziewałem się, że zabezpieczyłem Furtkę, czy też raczej jedną z Furtek, na tyle dobrze, iż czysto teoretycznie była nie do sforsowania przez obcą energię. Tylko, że pustka to brak energii, to brak czegokolwiek. Tego nie przewidziałem. Staliśmy teraz po środku bezkresnego, lodowego pustkowia, płaskiego jak blat stołu. Wiatr smagał powierzchnię połyskującej w świetle małego, czerwonego słońca tafli i przesuwał po niej kłębuszki śniegu. Blazing wbił w podłoże włócznię, zapewne oczekując, iż zacznę zwijać się z bólu lub stanie się coś równie niedorzecznego. Lód, jak to z reguły bywa z nim w takich sytuacjach, pękł z suchym trzaskiem. Wkrótce pole lodowe zamieniło się w rzekę kry, dążącej ku jakiemuś odległemu celowi. Gdy go osiągała, kra znikała w niebycie, jaki przeniósł tu nieprzyjaciel. Chciałem sam pokazać mu kilka rzeczy, ale trudno. Wysłuchałem tylko bez słowa jego przemowy, wpatrując się niewidzącymi oczyma w jego... oblicze, lub jego namiastkę. Był silny psychicznie, skoro zdołał przetrwać nawet niewielką część uczuć żywionych przez istoty pożarte przez Syberię. Pojawiliśmy się z powrotem na arenie, on w wyczekującej pozie. Odetchnąłem, otworzyłem usta. Potrzeba było długiej chwili, żeby zorientować się, co ja właściwie robię. A ja, siedząc po turecku złożyłem dłonie na kolanach i śmiałem się. Najpierw cichy, potem powoli narastający, przebijający się przez świst wciąż trwającej dookoła wichury śmiech wbijał się jak sople w uszy tych, którzy mogli go usłyszeć. Brzmiało to okropnie nie tylko dlatego, że nie śmiałem się od bardzo dawna. W tym, co robiłem nie było najmniejszego śladu radości. Nie było tam śladu niczego poza ruchem mięśni i powietrza przepływającego przez struny głosowe. Nagle zamarłem, pusty śmiech przebrzmiał i powstałem jednym płynnym ruchem, uważając na swoją broń. - Skoro byliście sami z siebie po Drugiej Stronie, korzystając z mojej Furtki, zdjęliście mi z głowy dużo problemów. Aż wam podziękuję - tutaj wykonałem ukłon. A raczej jego sarkastyczną parodię. - Za pozwoleniem, wrócimy tam. Zawinąłem płaszczem, kiedy arena łatwo pokryła się lodem. Nad nami rozkwitło klarowne niebo, bladobłękitne, przyozdobione rubinem małego słońca. Dookoła nas przez chwilę utrzymywał się sympatyczny, miniaturowy wir śniegu, który zaraz rozproszył się. Wyglądało na to, że niewiele się zmieniło. Poza jednym. Zerwanie wierzchniej warstwy lodu ukazało coś, co dotąd było ukryte przed wzrokiem tych, którzy nie znali Drogi. Pod sunącym na niebie słonecznym rubinem ciągnęły się rzędy wgłębień. Setki rzędów, wiele setek. Ciągnęły się aż po horyzont, wszystkie wydawały się powstać w sposób naturalny. W każdym zagłębieniu, niby w trumnie albo łożu leżał człowiek. Mężczyzna, kobieta, lub dziecko. Każdy inny. Jeden miał waciak i futrzaną czapkę. Jeden znów samodziałową kapotę i ciężkie kajdany na rękach i nogach. Drugi mundur z rozlaną na piersi ściętą w fantazyjny kwiat karminową krwią. Kolejny futro, skośne oczy i łuk. Jeszcze inny czarną, długą szatę i krzyż z poprzeczną belką. Kobieta w chuście na głowie. Kobieta w gumiakach, opasce i z pistoletem. Obdarty dzieciak. I tak dalej, wszyscy sini, wszyscy nieruchomi. Każde wgłębienie było zajęte. Roztoczyłem ręką, pokazując Blazing Heartowi to wszystko. Ludzie leżeli spokojni, na żadnej twarzy nie było widać cierpienia. Zakreśliłem szaszką łuk, gdy to robiłem, za orężem ciągnął się delikatny welon. Nie martwiłem się czasem, choć widziałem pustkę napierającą na błękit nieba. Welon stał się szeroki jak płachta i przykrył pierwsze "trumny". Potem zaczął w szybkim tempie rozszerzać się dalej. Gdy osiągał jakieś zagłębienie w lodzie, łagodnie układał się na nim i rozrastał w miękki, biały śnieg. Nie kaszkę, którą miotałem w adwersarza, ale śnieg okrywający rośliny zimą, by nie zmarzły. Taki, w jakim kopie się jamki, jak zaskoczy cię zamieć. - Nie powinniście byli zakłócać ich spokoju w tak brutalny sposób. Nie lubią tego, dość już wycierpieli. Teraz... Machnąłem ostro. Stolik rozdzielił się gładko na dwie części, a wicher, jaki zerwał się jak na rozkaz porwał krzesło i rozniósł je na cztery strony świata. Machnąłem dwukrotnie przez spojenia stojącej pośrodku pustkowia futryny, lekko dmuchnąłem. Ta bezdźwięcznie rozpadła się. Pustka zbliżała się już do małego słońca. Uśmiechnąłem się smutno. - Przeceniłeś swój kontakt z Duchem - powiedziałem cicho. Odwróciłem się do Blazinga twarzą, składając szaszkę na ramionach i wyciągając je ku niemu. Dmuchnąłem. Wszystko zniknęło w czerni. Otworzyłem oczy. Uchodziła z nich lekka mgiełka. Mój oddech parował. Naprzeciwko wróg stał w ludzkiej postaci, otoczony barierami. Wycieczka, jaką mu zafundowałem była wycieczką Duchów. Tylko w taki sposób dało się przejść. Dlatego nie zniszczyła żadnych jego czarów. Ruszyłem na niego, materializując szaszkę. Była bardzo uszkodzona, jakby wyżarły ją fragmenty czegoś, czego nie ma. Spełniła więc swoje zadanie. Po kilku krokach jednak poczułem coś pod sobą. Coś nienazwanego. Było za późno. Pułapka została aktywowana. Wyrwało z niej jakąś nieznaną energią, a ja nie miałem jak się osłonić. Otworzyła się pode mną otchłań cierpienia. Wiatr zawył mocniej, jakby w odpowiedzi na mój ból. Skręciłem się, szeroko otwierając oczy, kierując wzrok ku zakrytemu ołowiem obłoków sufitowi, jakby to miało przynieść mi ulgę. Nie przyniosło. Leżałem na ziemi, kiedy impuls wreszcie minął. Wstałem. Złapałem się za serce. W końcu ile impulsów może przetrzymać, nawet z zamarzniętymi nerwami? Zamrugałem i postawiłem krok. Potem od razu zerwałem się do biegu. Nie chciałem dać mu szansy, nie chciałem po raz kolejny wystawić się na jakiś pokrętny atak. Na chwilę przed zetknięciem się z barierą rozbryznąłem się w... śniegowe kule. Wiele śniegowych kul. A każda robiła inną krzywdę. Na umysł, na ciało, na magię. Jedna z tych kul, jak matrioszka wypuściła z siebie mniejsze. Część eksplodowała na barierach, zamrażając je jak ciekły azot i przejmując tym samym ich energię. Część aktywowała poprzednie i dzięki reakcji łańcuchowej wszystkie razem wybuchły, rozrastając się w wielkie, kolczaste lodowe kwiaty. Każdy z kolców zdolny był przebić pancerz czołgu. Jeżeli Blazing nie wylazł ze swoich barier, to powinien być teraz mięsnym serem. Jednak wiedziałem, byłem pewien, że jakoś się stamtąd wydostanie. Albo światłem, albo prądem, albo pustką, albo cegłą. Dlatego po rematerializacji klęknąłem na ziemi i przejechałem po niej rękami. Powoli, dokładnie odciskając w śniegu żądany kształt. Tak, znowu miałem tarczę. Ale nie miałem szaszki. Zastąpiłem ją długim, cienkim ale wytrzymalszym od stalowej liny batem. I czekałem.
  20. - Nie pozwolę. Wojna jest jednak ważniejsza od sentymentów. Później najwyżej z nim porozmawiam. Jeżeli u Shadow wszystko rozwiąże się pomyślnie, może udamy się tam razem - powiedział ogier, cofając miecz tak, by nie dotykał już Visionary. Mimo tego ruchu, mającego w domyśle ulżyć pojmanej, trzymał miecz w pogotowiu. - Nie zamierzam przepraszać cię za cios. Nie wiem, co przyszło ci do głowy. Nie jesteś moją matką, żeby mnie całować. Dalej maszerował w ciszy, na jakiś czas pogrążając się w myślach. Zastanawiał się, dlaczego zareagował tak ostro. Szybko doszedł do wniosku, że wie doskonale, czemu tak się stało, ale tej myśli nie pozwolił teraz uformować się do końca. Miał inne sprawy na głowie. Kilka stukających po kamiennym podłożu kroków później przerwał ciszę. - O jakiego wampira ci chodziło?
  21. Grim z wolna zaczął dochodzić do siebie. Wszystko to wydało mu się karykaturalne, przecież niemożliwe było żeby jakaś obca klacz od tak, bez powodu pocałowała go sobie. I to nie w policzek, jak ojca, ani nie w czoło, jak brata. Prosto w twarz. Natłok myśli przestał dokuczać tak bardzo, kiedy kucyk ustalił sobie cel. Odeskortować do Shadow i przesłuchać. Zamrugał jeszcze kilka razy, po czym ostatecznie odzyskał równowagę, przywołany do porządku słowami Wiktora. Ten zatroszczył się, przyszedł by zobaczyć co się stało. Wściekły, opuścił pomieszczenie machając jak dureń skrzydłami. Ogier wciąż miał wobec pegaza podejrzenia, bardzo lekkie i głęboko skryte, jednak pomału zaczynał się z nim zżywać i myślał, czyby go nie zatrzymać. Wolał nie. Miał już bardzo dużo wrażeń. - Twoi podwładni muszą tu zostać. Koledzy! - krzyknął do współtowarzyszy ćwiczących walkę i tych przypatrujących się teraźniejszemu zajściu. Ci, którzy machali mieczami przerwali i skupili na nim spojrzenia - Macie zadanie bojowe! Ja z trzema z was odprowadzę tę tu do Shadow. A wy będziecie w tym czasie pilnować, by nikt z nich nie uciekł. To bardzo ważne! Po czym wybrał trzy ogiery wyglądające na najbardziej obyte z bronią i ruszył w kierunku korytarza, nakazując Visionary wejść pomiędzy nich. Uformowali wokół niej coś, co przy odrobinie dobrej woli możnaby nazwać diamentem. Grim zajął pozycję za klaczą, lekko tykając ją końcem miecza. - Naprzód! - rozkazał ostro, po czym dodał po chwili, ciszej. - Nie odzywaj się tak do Wiktora.
  22. Uśmiechnąłem się nieznacznie, kiedy wróg nie obronił się przed ani jednym moim cięciem. Dziwne, byłem przekonany, że jak jest tak potężny i tak lubi się chwalić swoimi umiejętnościami to znajdzie sposób aby zasłonić się przed, lekko tylko wzmocnionym, cięciem zwykłej szaszki. Widać przeliczyłem się. Jednak nauczyłem się wcześniej, że tej istoty nie można było nie doceniać. Odstąpiłem kilka kroków, osłaniając się tarczą i wyczekując na atak. Okazało się, że na razie nie ma na co czekać, bowiem mój oponent padł, krwawiąc obficie. Nie dobijałem go, tylko odsunąłem się na bezpieczną odległość, kiedy zobaczyłem, iż jego krew układa się w krąg. I słusznie postąpiłem. On się tylko przemieniał. Przemieniał się w coś dziwacznego. Też niby ludzka forma, lecz czułem, jak traci pewne subtelne elementy siebie samego i jak zastępuje je... pustka? Tak. To było dokładnie to, nicość, brak. Jakby nie miał duszy. Czułem to, bo lód jest bliski pustce. Poza tym Blazing znowu wchłonął trochę mojej energii, co pozwoliło mi jako tako zorientować się w tym, co w sobie zmienił. Chciał złączyć dwie magie. Hmmm, z lodem nie pójdzie mu raczej trudno, magia pustki jest potężna. Tym bardziej, że nieprzyjaciel nie próżnował. Tak jak ja wcześniej powietrze, tak on począł zasysać w coraz szybszym tempie magię unoszącą się na arenie. Ja nie korzystałem z takich umiejętności. Kiedy zaatakował pierwszy raz, znowu plazmą, próbowałem osłonić się tarczą, gotując się na przyjęcie mocnych ciosów. Jednak nagle ostrza wzmocniły się jakoś, albo coś w ten deseń, bowiem mimo tego oberwałem, i to solidnie. Szczęściem tarcza przyjęła na siebie część uderzenia, lecz mimo tego mój płaszcz i ciało zdobiło kilka głębokich nacięć. Nie krwawiłem, bo niby jak? Cofnąłem się tylko o krok. Następne ataki popsuły mi szyki. Były to swojego rodzaju szkodniki, bowiem wyrywały mi duże ilości energii, niemal do cna opróżniając spichlerz. Nie wiem, czemu moja obrona nie działała tym razem. Nie miałem szans nawet osłonić się czymś lekkim poza tarczą, która rozproszyła tylko część uderzeń. Nagle zaczęło robić się niesamowicie ciasno. Paraliżujący pocisk zaabsorbowała tarcza, dając mi odrobinę cennej energii. Salwa włóczni? O nie, nie dam się tak łatwo. Zmieniłem się w tuman i włócznie wbiły się w ścianę za mną, nie robiąc mi krzywdy. Musiałem działać szybko. Laser minął mnie, lekko podgrzewając, co sprawiło mi psychiczny ból. Zostało działko. Pojawiłem się w taki sposób, by nie mogło mnie od razu rozstrzelać, by musiało wykręcić. Przeniosłem część energii na szaszkę i uderzyłem od góry. Urządzenie powoli zamarzło. I wtedy ostatnia rzecz, laser, wpadła i eksplodowała sobie radośnie na działku, ponownie odrzucając mnie na ścianę. Jeszcze trochę i dostanę odznakę Dywizji Powietrzno-Desantowej. Ciśnięty o ścianę odbiłem się od niej bezboleśnie, ale znów zmarnotrawiłem odrobinę energii. Wstałem i otrzepałem się z piasku areny tylko po to, by dostrzec zasuwające w moją stronę promienie. Odbiłem pierwszy tarczą, czując, jak ręka mi drętwieje. Drugi bardziej zapobiegawczo rozciąłem szaszką, która rozproszyła go na dwie mniejsze wiązki. Biedna ściana za mną będzie wymagała ciężkiego remontu. Przede mną pojawiła się sfera, całkiem ładna, wyglądająca jak unoszące się w powietrzu oko. Piękno jej było jednak zabójcze. Ledwo nadążałem z przyjmowaniem na tarczę następujących prędko po sobie ataków. Ostatniego moja wierna osłona już nie przetrzymała. Pękła jak lodowa tafla, z metalicznym, przeciągłym jękiem, na kilka sporych odłamków. Odrzuciłem niepotrzebne pasy mocujące. Potem, widząc tornado, wyłączyłem ból. Oddałem się przyjemnej chwili relaksu, podczas gdy wir miotał mną wewnątrz siebie. Gdy wreszcie mnie wyrzucił, spojrzałem na cel lotu. Ściana. Na mojej twarzy zagościł wyraz chłodnej rezygnacji. Kiedy wstawałem po kolejnej wycieczce powietrznej postanowiłem wygładzić przód płaszcza. Odwróciłem się twarzą do Blazinga, który nabrał już moresu. Magia czyni cuda. Zwłaszcza moja i pustki. Przejechałem ręką po materiale po raz ostatni. Nietrudno było dostrzec order, jaki zdążył pojawić się na lewej piersi. - Doceniliście magię pochodzącą z Ducha, ale nie będziecie mogli jej użyć bardziej niż do lodowych sztuczek. Nie znacie Furtek, nie stworzyliście Nici i nie byliście po Drugiej Stronie. Ale może was tam zabiorę. Widziałem, jak nieprzyjaciel wbija swoją broń w ziemię i przemienia się w brzydkie jak noc dziwadło. Postanowiłem nie pozostać mu dłużny. Wyciągnąłem szaszkę w górę. Pod sufitem poczęły zbierać się ołowianosiwe chmury, z których natychmiast posypał się drobny, twardy śnieg. Gdy opuściłem ją, jakbym dawał komendę "ognia", zerwał się porywisty wiatr, który wypełnił arenę wyciem i zimnem. Temperatura znów spadła, ale to nie miało teraz żadnego znaczenia. Ponownie porzuciłem cielesną formę, gdy rozpętała się prawdziwa, dzika syberyjska śnieżna burza. Nie była ona zwyczajna. Dało się w niej widzieć błądzące po omacku, zamazane postaci, mamiące postrzeganie. Słychać było nawoływania, czasem głuche wystrzały. Ryki niedźwiedzi. Ja odczekałem aż widoczność spadnie niemal do zera, po czym znalazłem adwersarza. Był cieniem, ataki cielesne nie zrobią mu nic. Dlatego sięgnąłem przez jaźń i pokazałem mu ból i lęk przed śmiercią od wiatru i lodu. Pokazałem mu grozę skradania się od drzewa do drzewa, gdy gdzieś tam czai się silniejszy wróg. Odczucie bycia rozrywanym przez szatuna, szalonego niedźwiedzia, i odchodzenia w niebyt. Niepokój ściskający serce starszej kobiety, której mąż wyszedł w las. Nienawiść zakutego w kajdany zesłańca. Wszystko to skumulowane, powielone przez każde istnienie, jakie zgasło dzięki Syberii posłałem wiązką na umysł cienia, wtórując wiatrowi.
×
×
  • Utwórz nowe...