Człowiek w czarnym, ćwiekowanym ze skóry pancerzu wszedł na arenę spokojnym krokiem, którego nie było słychać mimo desek na podłodze. Na jego plecach powiewała stara zgniłozielona peleryna ze zatartymi przez czas czarnymi ornamentami w kształtach liści. W ręku trzymał tarcze szwajcarską przykrytą czarnym płótnem. Przy pasie miał miecz w drewnianej pochwie o krwistych zdobieniach.
Gdy doszedł do połowy areny zatrzymał się wyciągnął ostrze, które w świetle słońca mieniło się szkarłatem, a nad jego powierzchniom unosiła się aura. Machnął, nim w kierunku czoła, by je zatrzymać przed oczami, następnie zdjął tkaninę okrywającą jego tarcze. Wzrokowi widowni ukazała się srebrna powierzchnia, która po chwili błysła ukazując niezwykły widok. Nikt nie miał odwagi opisać co znajdowało się na jej powieszechni. Wiadomo, że wszyscy co ją ujrzeli dostali rumieńców.
Jego broń przeszła na jego prawą stronę na wyciągniętym ramieniu pod ukosem w pozycji do ataku. Zamieszanie wśród publiki przerwał jego głos, który rozszedł się jak wiatr -ZACZYNAJMY.