Cholera jasna, nigdy nic nie idzie gładko. W cholerę z tymi wieśniakami, ich życie mnie nie obchodzi. Wyciągnąłem moje ostrza szykując się na przyjęcie pierwszych przeciwników ale nie było takiej potrzeby. Ni stad ni zowąd Nastia zaczęła się śmiać i nagle wszystko zaczęło się palić. Odwróciłem się w jej kierunku i zobaczyłem, że jaśnieje jak jakieś cholerne ognisko i do tego ciska ogniem w wieśniaków! Co ona sobie myśli? Teraz będziemy mieli na karku łowców czarownic. Nagle słyszę jej głos przebijający się przez wrzaski płonącej gawiedzi.
- Nie pozwól mi spaść - O co jej chodzi? Patrzę na nią znowu i już wszystko wiem. Ona ledwo trzyma się w siodle. Zaraz spadnie, chyba że coś z tym zrobię. Rozejrzałem się dookoła i zauważyłem wyrwę w szeregu wieśniaków. Teraz wszystko zależy ode mnie. Musi mi się udać. Wstałem na siodło i przeskoczyłem na konia Nastii. Mało brakowało a zwaliłbym konia na ziemię ale jakimś cudem tak się nie stało. Usiadłem za nią na siodle i wziąłem wodzę. Uderzyłem konia w bok i popędziłem przed siebie.