Czemu niby nie warto? Jak dla mnie meet całkiem, całkiem. Można było, oczywiście, parę rzeczy zrobić lepiej, czyli... czas na typowe narzekanie polskiego brony'ego!
Przede wszystkim: Sleeproomy. Ciasno, wybór między duchotą a zimnem w nocy, spanie nogami na głowach. Tak wyglądała noc między sobotą a niedzielą. Fajnym natomiast był fakt, że kto przyjechał dzień wcześniej mógł już zarezerwować sobie wymarzone miejsce w danym pokoju. Nie zmienia to faktu, że potem już nie było tak kolorowo, a słyszałem, że u VIPów było tylko nieznacznie lepiej.
Dalej: Stosunek do obcokrajowców. Tutaj raczej nie jest to wina orgów, a samego faktu, że polaków było zdecydowanie więcej. Miałem wrażenie, jakoby grupki czechów, słowaków czy nawet niemców chodziły tylko razem i dyskutowały między sobą, jakby nic wokół nich się nie działo. Mało było kontaktów internacjonalnych, a gdy słyszałem wypowiedzi niektórych osób po angielsku... welp. Na szczęście co najmniej dwóch orgów i jeden helper w miarę ogarniali ten język, więc nie było tragedii, ale wciąż - w sumie to się nawet w tej chwili nie dziwię, że obcokrajowcy uciekli z mojego panelu, gdzie stosunek polaków do reszty był mniej więcej 25:3.
Pora na parę plusów. Ilość paneli nie zawiodła (nie wspominam natomiast o jakości, bo byłem na zbyt małej ich ilości, żeby to oceniać), podobnie ilość ludzi. O ile dobrze liczyłem, to w pewnym momencie było nas spokojnie ze trzy setki, co jest całkiem dobrym wynikiem. Poznałem parę nowych osób (pozdrawiam Tomka i Neona), parę nowych osób poznało mnie (Pozdrawiam Wlocza i Kinro, którzy tu chyba często nie zaglądają), spotkałem parę starych i młodych znajomych (Pozdro dla redakcji i Shermana)...
Nie nakupowałem się dużo, bo nie jestem zbytnio into shopping, ale widziałem, że ilość i zawartośc stanowisk również nie zawiodły.
Ostateczna ocena konwentu: 7+/10