-
Zawartość
2133 -
Rejestracja
-
Ostatnio
-
Wygrane dni
34
Wszystko napisane przez Airlick
-
Czemu nie przywraca się kucyków do życia? [NZ][Crossover]
temat napisał nowy post w Opowiadania wszystkich bronies
Pisac winno sie przede wszystkim dla siebie, a nie pod warunkiem, ze ktos czeka. -
Aleo he Polis! [Z][Violence][Tragedy][Wojenny]
temat napisał nowy post w Opowiadania wszystkich bronies
Spojrzalem na date dodania poprzedniego rozdzialu. 4 lata. Panie, co prawda fic napisany z takim polotem potrafi i wryl mi sie w pamiec, ale moze w tym tkwi problem - teraz na pewno trzeba go przeczytac od poczatku. Z szacunku do autora i poziomu, na ktorym stoi, inaczej uczynic nie wypada. Mam tylko nadzieje, ze uda mi sie to zrobic stosunkowo szybciej, niz Dolarowi zajelo dokonczenie go. Moze jutro... Chociaz to w zasadzie jest juz dzisiaj. -
Ile osób jeszcze te osiołki ogląda? W porównaniu z tym, co było, powiedzmy, 2 lata temu, bo nawet nie zagłębiajmy się, co było 5-6 lat temu. 10%? Nieważne, ile dokładnie, ważne, że jest to ułamek ludzi, którzy oglądali je te parę lat temu. I będzie tylko mniej. W każdym razie, gdyby to przestało być forum głównie o osiołkach, a dostałyby one tylko swoją własną zagrodę - może wyeksponowaną, ale wciąż tylko zagrodę - to i tak nie ma najmniejszej potrzeby rozmnażać modów i opiekunów. Zresztą cały system opiekunów działów to kompletny przeżytek, pozostałość czasów, kiedy ludziom się chciało - zarówno opiekunom, jak i userom. W tej chwili wystarczy szybki rzut oka na dużą część działów i widać, że połowa z nich nie ma opiekuna w ogóle, a część z tych, którzy jeszcze przetrwali, 2-3 lata temu wyleciałaby na zbity pysk z powodu zapuszczenia swojego działu. Zresztą to jest tylko jeden koniec tego kija - drugim jest to, że mało kto pisałby w tych działach, nawet gdyby miały aktywnego opiekuna. Ten system był dobry, kiedy koniki miały ogromny fandom i siłą rzeczy znajdowało się w nim wielu aktywnych ludzi, którzy te działy faktycznie rozwijali. Zmierzam do tego, że niezależnie od tego, jak będzie wyglądało i jaki będzie miało zakres forum po ewentualnej zmianie silnika, i tak należałoby się zastanowić nad zachowaniem opiekunów. Czy nie lepiej wziąć jednego moda więcej (jeśli to w ogóle potrzebne), który zajmowałby się pilnowaniem względnego porządku we wszystkich działach konikowych, zamiast trzymać 20 opiekunów, z których połowa nie robi nic, a druga połowa może co najwyżej próbować utrzymać dział przy życiu. Fora mają to do siebie, że nie powinny potrzebować tak naprawdę niczego poza najbardziej bazową moderacją, by same pozostawały aktywne. Dzięki userom, którzy je tworzą, a nie opiekunom, którzy sztucznie starają się podtrzymać aktywność. Poza tym, już nawet bez patrzenia na stan dużej części działów, w których nie dzieje się nic poza spamem w galeriach, seria ogłoszeń typu "X zrezygnował z działu Y, szukamy następcy (i nie znajdujemy go Z miesięcy)" wygląda bardzo źle i podtrzymuje wizję umierającego forum.
-
Macie już jakąś koncepcję co do tego? Samo rozszerzenie działalności to jest dobry pomysł, ale w tej chwili też są działy poświęcone innym hobby, niż osiołki. Nikt do nich nie wchodzi. Jeśli już poszerzać działalność, to trzeba by wtedy było zamknąć osiołki we własnej zagrodzie, tak by potencjalni userzy, często przecież darzący je szczerym hejtem, nie byli odstraszeni samą nazwą i bannerem u góry strony. Inaczej to nie zadziała. Ale ideę popieram. Wiesz, czego przede wszystkim potrzeba, by taki reset mógł się udać? To nawet nie jest problem z ilością contentu. Chyba? Sam już nie wiem, ile sezonów mnie ominęło, ale one nadal wychodzą przecież, więc content musi być. To, czego nie ma, to ludzi chętnych do prowadzenia działów, a przynajmniej takich posiadających więcej niż słomiany zapał. I tutaj już restart nie może niczego poprawić, bo on sam nowych ludzi nie ściągnie. Jeśli byłaby rozszerzona działalność forum, to wtedy pojawią się nowi userzy, ale też nie przyjdą oni do osiołków, tylko do tych innych działów.
-
Bo ktoś chciał się bawić nowym silnikiem, który jest taki super, szybki, daje masę możliwości i w ogóle wszystko miało być cudownie po przeniesieniu. Z punktu widzenia skamieliny, która i tak wchodzi tu tylko od czasu do czasu i trochę stalkuje, więc nie ma żadnego znaczenia dla życia forum i nie powinna mieć znaczenia przy podejmowaniu tego typu decyzji - osobiście nie chciałoby mi się rejestrować na nowym forum. I wątpię, żebym był w tej kwestii jakimś wyjątkiem. Jeśli ktoś wejdzie na forum po półrocznej nieobecności i odkryje, że forum nie ma/jest zarchiwizowane, najbardziej prawdopodobną reakcją będzie tylko "o, umarło". Ewentualny historyk może jeszcze przejrzeć ogłoszenia administracji, by prześledzić historię upadku, ale na tym zapewne skończy się ta przygoda. Tylko osoby w bardzo nostalgicznym nastroju mogą się wtedy zarejestrować na nowym forum, by zobaczyć, kto tam jeszcze siedzi. No i jak obecni tu wskazują, ten fandom nie ma przed sobą długiego życia. Idąc w medyczne metafory, startowanie forum od nowa nie byłoby ucinaniem połamanej nogi, by uniknąć zakażenia i ocalić życie, tylko rżnięcie jej zardzewiałą piłą nie mając niczego poza butelką rumu jako środka przeciwbólowego i antybakteryjnego w jednym. Ale może z uwagi na te osoby, które jeszcze pozostają aktywne, warto to zrobić.
-
Stowarzyszenie Żyjących Piszących - dyskusje ogólne o pisaniu/tłumaczeniu.
temat napisał nowy post w Opowiadania wszystkich bronies
Może jestem trochę zapóźniony, odpowiadając na posta sprzed 3 miesięcy, ale jaki właściwie negatywny wpływ może mieć czytanie w obcym języku na pisanie we własnym? O ile nie próbuje się na siłę przenosić konstrukcji gramatycznych z innego języka, to może to mieć co najwyżej dobry wpływ. Ja na swoim przykładzie widzę, że czytanie w innych językach daje bardzo wiele choćby z tego względu, że trzeba czytać jednak z większą uwagą, czasami trzeba się też mocno wytężyć i wygrzebać z pamięci nieużywane zwykle słowa, które adekwatnie oddają znaczenie słów w innym języku. Do tego dochodzi kwestia gier słownych i językowych niuansów, które wymagają jeszcze większego przemyślenia, ale kiedy już się je pokona, to naprawdę wiele daje - nie tylko satysfakcji.- 2171 odpowiedzi
-
- 3
-
- Pisanie
- Tłumaczenie
-
(i 1 więcej)
Tagi:
-
Wyżalę się. Nie chce mi się przechodzić ostatniej misji w SC2, bo trzeba grać Zergami, a Zergowie mają najgorszy gameplay ze wszystkich ras. Mógłbym obniżyć poziom trudności, żeby po prostu to przejść i mieć z głowy, ale nie robi się takich rzeczy. Aha, no i gram w SC2, zamiast pisać licencjat, a został mi niecały miesiąc do zdania go w dziekanacie.
-
Posłuchaj rodziców, rzuć te osiołki i idź do szkoły wojskowej, prawdopodobnie pomoże na wszystkie problemy, o których piszesz.
-
A kiedy nim nie były? Przyznaję, że chyba macie tu pewien progres, bo jeszcze za moich czasów galerie były zawalane przez jedną osobę, teraz widzę 2-3. Kiedy jeszcze prowadziłem dział (niefortunnie w tej chwili skrupulatnie zrównany z ziemią, jak widzę), osobiście konsekwentnie usuwałem spam tej osoby ze swojej galerii. Ale chyba czas na systemowe rozwiązania kwestii spamu w galeriach był wtedy, kiedy jeszcze ktoś do tych działów zaglądał, bo raczej wiatrowi hulającemu po nich nie przeszkadzają duchy błąkające się i wrzucające dziadowskie obrazki, których artami nazwać z czystym sumieniem nie można.
-
Dungeon of the Endless - https://www.humblebundle.com/gift?key=cdGn24Zp44yE3sAD Planetary Annihilation: TITANS - https://www.humblebundle.com/gift?key=4ZyEeYqnBfk2fBxD Company of Heroes 2 - Whale and Dolphin Conservation Charity Pattern Pack - https://www.humblebundle.com/gift?key=tM3GtwWppTMFMKuF
-
Miałem nieprzyjemność czytać pierwszą część Pana Lodowego Ogrodu lata temu, i podobnie jak Cahan, skończyłem na pierwszym tomie. I już dokończenie pierwszego było wyzwaniem samym w sobie. W zasadzie zapamiętałem tą książkę wyłącznie jako bardzo słaby plagiat Wiedźmina. W każdym razie z całą pewnością nie było tam nic do rozumienia. Nie było w niej zupełnie nic trudnego, chyba, że rozumiemy przez to ciągłą walkę z pragnieniem rzucenia jej w kąt. To było fantasy z bardzo niskiej półki - co prawda nie najniższej, ale na pewno trzeba zgiąć kolana, żeby do niej sięgnąć, bez ŻADNEGO przekazu. Nie ma co nawet mówić o jakiejkolwiek symbolice czy też ukrytym przekazie, w tej książce zwyczajnie o nic nie chodziło. "Bohater" przybył na planetę, popodróżował, pozabijał paru złych, książka się skończyła。 To wszystko podlane było wielką miarką sztampy, postaci bez wyrazu i niestety typowego dla polskiego fantasy (przynajmniej tego popularnego) epatowania seksem. I zlitujcie się, ludzie. Naprawdę uważacie, że ktoś powinien przebić się przez 4 tomy serii, jeśli już pierwszy uważa za chłam, żeby móc formułować opinie na jej temat? Cahan jasno zaznacza, że recenzuje w zasadzie tylko pierwszą część. Być może teksty typu "ktoś powiedział, że kolejne są gorsze" są zbędne, ale fakty istotnie są takie, że zdecydowana większość serii traci na jakości wraz z kolejnymi częściami. Tak długo, jak ktoś nie rości sobie praw do oceniania całej serii przez pryzmat pierwszej części, jak najbardziej może ocenić poziom tej pierwszej. W przypadku PLO, poziom już na starcie był bardzo słaby. "Achaja" miała tą zaletę, że przynajmniej była zabawna. Jeśli chcecie zobaczyć trudną fantastykę, która faktycznie nie jest dla każdego i której można nie zrozumieć, ale która jest niesamowicie wzruszająca i skłaniająca do myślenia - polecam cykl o Enderze, szczególnie późniejsze części. Gwarantuję, że po niej spojrzycie na to, co wypisujecie o tym... czymś, czym był PLO, i pokręcicie nad sobą głowami. 过而能改,善莫大焉。
-
Sleeping Dogs - https://www.humblebundle.com/gift?key=NEtr8mYxcHW5DMpG Hiveswap (co to jest?) - https://www.humblebundle.com/gift?key=5F8q7EtmEGy7pYBU Mr. Shifty, czymkolwiek jest - https://www.humblebundle.com/gift?key=vmEYAYwXyTRDVGve Cursed Castilla, mają rozmach z tymi tytułami - https://www.humblebundle.com/gift?key=8zumtHKGbWn4bc7C Enjoy.
-
W zasadzie to wchodzę bardzo nieregularnie i reaguję tylko na rzadkie powiadomienia, więc ciężko z tym spotykaniem. Wypadłem z obiegu. A Seo... jest po prostu waifu idealną.
-
Łaaa, Kirara. Czasem to się można zdziwić, wchodząc tu i widząc taką pocztówkę z przeszłości.
-
“The Square" Są filmy, na które z jakim nastawieniem się nie pójdzie, to i tak będą w stanie porwać widzów i wprawić ich w taki stan, jakiego chciał reżyser. The Square jest takim filmem. Jest przedstawiany jako czarna komedia, i faktycznie są w nim takie elementy, ale, moim zdaniem, trafniejsze byłoby określanie go komediodramatem. Poszedłem na seans, na którym zapełniona była połowa sali, do tego był to sobotni wieczór, a więc oczywiście połowę widowni stanowili ludzie podchmieleni, randkowicze itp. - a więc ludzie, którzy szli, nastawiając się na komedię. Przez pierwsze pół godziny, może godzinę, irytowało mnie to strasznie. Ludzie śmiali się na scenach, w których nie było zupełnie nic śmiesznego, aż zacząłem się zastanawiać, czy to ja nie mam poczucia humoru. Było kilka zabawnych momentów, później, o dziwo, było ich jeszcze więcej, ale na pewno humor nie uzasadniał salw śmiechu. No, ale trudno, zdzierżyłem, chociaż szczęki się zaciskały. Potem jednak wydaje się, że ludzie zaczęli zwracać coraz większą uwagę na sam film, a nie na pilnowanie, czy teraz powinni się roześmiać. I w końcu przyszła ostatnia ćwiartka filmu. Scena, w którym aktor wpada na salę bankietową, udając małpę. Na początku sala się śmieje, razem z postaciami w filmie. Pod koniec panowała całkowita cisza. I to chyba tą sceną film zarobił na Złotą Palmę. Oczywiście nie jedną sceną stoi, jest naprawdę wielowymiarowy i porusza masę wątków, z czego najważniejszym jest społeczna znieczulica i obojętność wobec ludziom potrzebujących pomocy - bezdomnych czy po prostu proszących o przysługę. Dokłada krytykę współczesnych "elit" kulturalnych i sztuki nowoczesnej. Czy ma wady? Ma. Jest kilka scen zupełnie bezsensownych, które niczemu nie służą w kontekście całości, i na tych scenach film trochę się dłuży. Ale naprawdę daje materiał do przemyśleń. Jeśli macie okazję, to oglądajcie. Nie pożałujecie.
-
“Dunkierka" Byłem wczoraj, pod wrażeniem pozostaję do dzisiaj. Widziałem w życiu trochę filmów wojennych. Większość to hollywoodzki szajs, a na naszym podwórku są albo filmy, gdzie aktorzy grają jak w teatrze, albo starające się imitować ‘Murykę. Każde podążają jasno ustaloną ścieżką, gdzie pierwsze kilkanaście minut poświęcone jest wprowadzeniu bohaterów, zazwyczaj jeszcze przed wojną albo w jakiejś bazie, później zwykle jest moment "wejścia z buta" dzielnych wojaków, gromiących wszystko, co stanie na ich drodze, potem okazuje się, że to jeszcze było nic i stają oni naprzeciwko wielkiej przewagi nieprzyjaciela, by ostatecznie nadludzkim wysiłkiem osiągnąć zwycięstwo albo zostać wybawionymi przez bratnie wsparcie. Z hollywoodzkich filmów bije patos, z polskich bluzgi opisujące bezsens i beznadzieję sytuacji szeregowych trepów. Tymczasem Dunkierkę ogląda się jak kronikę filmową. Już sam początek, z napisami wprowadzającymi krótko sytuację na początku bitwy, przywodzi to na myśl. Dialogów jest bardzo mało, duża część filmu to właśnie sceny ukazujące żołnierzy na plaży, podpływające okręty czy przelatujące samoloty. Oczywiście nikt nie wytrzymałby na tym dwóch godzin, więc reżyser płynnie przechodzi od scen dość statycznych do scen... akcji, bo walką ich nazwać nie można. Z filmu przebija beznadziejność sytuacji pojedynczych żołnierzy, którzy w najlepszym wypadku widzą samoloty zrzucające na nich bomby, w najgorszym nie wiedzą nawet, skąd padają strzały. Nie mogą zrobić nic, mogą tylko czekać na ratunek albo śmierć. Zresztą, pomijając kilka samolotów, Niemców widzimy dopiero w ostatniej scenie. Mimo to, bez przerwy jest to poczucie zaszczucia. W gruncie rzeczy trochę przywodzi to na myśl polskie filmy, ale gdzie w nich ten efekt osiąga się zwykle patetycznymi mowami postaci, Nolanowi wystarczają obrazy. Ciekawy jest zabieg z ukazaniem w zasadzie tej samej historii z trzech perspektyw z pomieszaną chronologią. Do tego jest to zrobione na tyle sprytnie, że wcale nie wiadomo, jak to się kończy. Dla przykładu, w jednej z pierwszych scen angielscy piloci zestrzeliwują Niemca, ale przy okazji i jeden z Anglików dostaje i musi wodować. Widzimy, że pilot otwiera lekko kokpit i macha ręką drugiemu, a w oddali płynie do niego statek z innymi bohaterami, po czym scena się urywa, a dalszą część widzimy z perspektyw zestrzelonego pilota i załogi statku dopiero pod koniec filmu - i zakończenie wcale nie jest oczywiste. Tak łączą się też pozostałe wątki. Wady? Według mnie nie jest to wada, ale ludzie podają prostotę fabuły, małą ilość dialogów i płytkość bohaterów. Moim zdaniem zarzuty są bezpodstawne, ale mnie już pierwsza scena wprowadziła w ten nastrój kroniki filmowej. Postacie są wyraźnie zaznaczonymi indywidualnościami, a nie tylko kukłami, którym musi przydarzyć się to, co reżyser zechciał ukazać w filmie. To wystarczyło. W każdym razie, film polecam każdemu, kto posiada zdolność skupienia uwagi większą od przeciętnego chomika i umie docenić i wyciągnąć wnioski z obrazów, komu nie trzeba wszystkiego powiedzieć wprost, żeby zrozumiał. Minimum wiedzy historycznej też się przydaje. Jeśli ktoś chce obejrzeć bohaterskie szarże i Amerykanów wyrzynających Niemców setkami... No, to nie jest film dla niego. Dla mnie 10/10.
-
Wzięlibyście zdjęli tą kolejkę, bo jeszcze będzie mi się chciało coś pisać i będziecie musieli to zatwierdzać... Oszczędźcie kłopotu wszystkim zainteresowanym.
-
"Również" Po raz kolejny przeliczam się, licząc na inteligencję albo uwagę (albo jedno i drugie) ludzi, którzy okazują się pieniaczami. Nie pisałem o przypadkach, w których depresja jest wywołana czynnikami biologicznymi, a tylko o tych, w których wynika z problemów z psychiką. Chyba że wszystkich wrzucamy do jednego worka - wszyscy chorują z powodu biologii, a nie słabej, niepoukładanej psychiki... No i nie widzę, gdzie napisałem, że wystarczy wyjść z domu i się ogarnąć, ale najwyraźniej szał ci tak przesłonił wizję, że dorobiłeś sobie do mojego posta swoją własną ideologię - co w sumie nie byłoby specjalnie zaskakujące.
-
Być może. Nie skupiam się w tym poście na biologii, bo się na tym nie znam.
-
Depresja nie dotyka ludzi z poukładaną i silną psychiką. Nie dotyka ludzi, którzy potrafią nie tyle przejść do porządku dziennego nad swoimi problemami, ale radzić sobie z nimi na tyle, żeby nie pozwolić im przytłoczyć się i zdominować swojego życia. Człowiek, który tylko z powodu - powiedzmy - nietolerancji i wyśmiewania ze strony rówieśników, popełnia samobójstwo, jest po prostu słaby. Depresja może i jest chorobą duszy, ale nie jest jak rak, który może dotknąć najsilniejszego. Musi mieć solidną (chociaż w tym przypadku raczej właśnie spróchniałą) podstawę, żeby móc zapuścić korzenie. Chociaż nie, podobnie jak z rakiem właśnie, jestem w stanie wyobrazić sobie sytuację, w której depresja dotyka naprawdę silną psychicznie osobę. Ale to musiałaby być naprawdę wielka tragedia. Zresztą spójrzmy, jak wiele osób podnosi się w końcu np. po śmierci małżonka, rodziców czy dziecka, a to chyba najgorsze, co może człowieka dotknąć. W większości przypadków więc dotyczy to ludzi słabych. Słabość sama w sobie żadnym grzechem nie jest, każdy człowiek jest inny, jedni rodzą się szybcy, drudzy wolni, a trzeci ze słabą psychiką. Albo życie kształtuje ich w taki sposób, że stają się słabi. Tylko pytanie, na ile powinno się im współczuć, żałować i próbować pomagać. I na ile takie osoby pozwalają sobie pomagać. Prawda jest taka, że nie wystarczy okazać komuś uwagę, i nawet najszczersze chęci nie wystarczą, żeby takiej osobie pomóc. Trzeba do niej trafić. Do tego nadają się najlepiej wykształceni psychologowie i psychiatrzy. Co może zrobić normalny człowiek? Jasne, może spróbować. Ale według mnie powinien raczej postarać się pokierować taką osobą tak, żeby trafiła do specjalisty. Może faktycznie wystarczy czasem okazać troskę, żeby trochę pomóc, ale w ostatecznym rozrachunku można jeszcze bardziej zaszkodzić, choćby odrzuceniem, jeśli okaże się, że z tą osobą, której się pomaga ze współczucia, nie chce się utrzymywać kontaktu. Wzmianki o wypadaniu z puli genetycznej lepiej sobie darować, bo depresję da się wyleczyć, a przynajmniej przytłumić, a każdy ma prawo do szczęścia. Należy życzyć osobom chorym na depresję, żeby trafili w życiu na kogoś, kto do nich trafi i będzie skłonny zmagać się wraz z nimi z tą chorobą. Ale niewiele jest osób, które będą w stanie dźwigać, poza swoim, jeszcze krzyż innej osoby. Bohaterowi tego tematu się nie udało, i to samo w sobie jest smutne, ale tak już jest. Jeśli przyroda dąży do równowagi, to za jego śmierć ktoś inny znalazł szczęście.
-
Poszedłem na filmówkę Assassin's Creed, mimo że jestem wielkim antyfanem Ubisoftu, a przez to nie jestem też specjalnie przekonany do serii, nawet nie do niej jako takiej, ale do corocznego odgrzewania tego samego kotleta. Ale chociaż poszedłem z uprzedzeniem, to całkiem mile się zaskoczyłem. Oczywiście nie można od tego oczekiwać jakiejkolwiek głębi. To jest typowy blockbuster, czyli politycznie poprawny, prosty jak konstrukcja cepa, przewidywalny od początku do końca i wypakowany efektami specjalnymi. I jeśli podejdzie się do niego z tą świadomością, to można się naprawdę dobrze bawić. Film ma niestety ogromną dziurę fabularną, bo bohater zmienia front dosłownie w sekundę bez kompletnie żadnego powodu, i to nie jest fajne. Za to Fassbender gra dobrze jak zwykle, więc w jakiś sposób to wynagradza. No i jest tam Chinka-asasynka, chociaż niezbyt ładna. Takie mocne 5/10 bym mu dał, z poleceniem, jeśli chcecie dobrych sekwencji walki i macie akurat wolne 2 godziny.
-
To są buddyjskie korale, chociaż przerośnięte, a nie "typowe kule".
-
Nasze porzucone pomysły na opowiadania - dyskusja
temat napisał nowy post w Opowiadania wszystkich bronies
To też prawda. Ja na pewno z niej nie skorzystam, ale wartościowa to uwaga. -
Nasze porzucone pomysły na opowiadania - dyskusja
temat napisał nowy post w Opowiadania wszystkich bronies
Pisałem kiedyś fica. Wypocenie dwóch krótkich rozdziałów zajęło mi tyle, co przetłumaczenie pięciokrotnie większego materiału. Stwierdziłem wtedy, że nie umiem pisać i właśnie do tłumaczeń muszę się ograniczyć. W założeniu fic miał mieć konstrukcję dwutorową, gdzie oba wątki miały być od siebie prawie całkowicie oddzielone. Jeden miał opowiadać o czasach współczesnych całej hordzie OCków (oddalonych o ponad 100 lat od serialu choćby), drugi o tym, jak doszło do tego, że w świecie osiołków nagle zabrakło księżniczek. Pierwsza część miała doprowadzić kucykowy świat do prawie zupełnej unifikacji, a technologicznie na skraj rewolucji przemysłowej i obejmować co najmniej kilkanaście lat. O drugiej w sumie nie ma co pisać, bo nigdy pierwsza nie powstanie. Jak to zwykle się u mnie dzieje, chciałem zrobić zbyt dużo zbyt szybko, i skończyło się tak, że nic nie zrobiłem. W gruncie rzeczy spodziewałem się, że tego nie skończę, ale nie myślałem jednak, że tak szybko się poddam. Zapędziłem się trochę w kozi róg z paroma pomysłami i nie wiedziałem, jak z tego wybrnąć, nie popadając w sztampę. -
Serdecznie polecam "Srebrenica to magia", co prawda opowiada tylko o jednoosobowej krucjacie serbskiego rycerza w świecie osiołków, ale jest bardzo realistyczny. Z tego powodu trzeba tylko uważać na wulgaryzmy, bo wiadomo przecież, że przeciętny rycerz wcale nie dysponował zbyt wyszukanym słownictwem.