Skocz do zawartości

Amolek

Brony
  • Zawartość

    821
  • Rejestracja

  • Ostatnio

  • Wygrane dni

    1

Wszystko napisane przez Amolek

  1. - Jedna z twoich niedoszłych ofiar - klacz powoli ruszyła w stronę, z której poprzednio przyszedłeś. - Nie jest to czysta zebra, raczej mieszaniec. Jest to rzadki, ale możliwy przypadek. Podobno Zodiak też taka była kiedyś. Jak tylko malec się wybudzi, to dowiemy się reszty. Szliście korytarzami w stronę magazynu. Teraz było tu zdecydowanie za cicho, wasze kopyta stukały o metal posadzki. W twojej głowie były myśli dotyczące losu kamienia.
  2. - Candi jest bezpieczna, zabrały ją twoje siostry. Żeby tylko ten cały stres jej nie zaszkodził - odparła Sanity, po czym podeszła do ciebie. - Powinny teraz zbierać dalej nasze rzeczy. Wind ruszył sprawdzać i zabezpieczyć teren. Oraz jesteśmy w Stajni 76. Klacz pomogła ci się podnieść i podała ci twoje rzeczy. Nie było tam jednak kamienia. Natomiast Sanity podeszła do kąta pomieszczenia i położyła na swoim grzbiecie... źrebaka. Jednak nie był to kucyk ni zebra. Jego biała sierść ozdobiona była paskami, ale ciemnozielonego koloru. Także grzywa była jednolitego, jasnozielonego koloru.
  3. - Naprawdę nic nie pamiętasz? W sumie... nie jest to jakieś dziwne - powiedziała Sanity. - Jak już zauważyłeś, zrobiłeś tu niemałą rzeź. Zabiłeś prawie wszystkich, nie przebierając. Ogiery, klacze, źrebaki... zabijałeś każdą zebrę, która po prostu tu była. A potem ten twój kamień umożliwił szamanowi kontrolę nad tobą... i mało brakowało, a zabiłbyś Candi, potem mnie i pozostałych.
  4. Cały skąpany we krwi, ruszyłeś w stronę Candi i Sanity. Są już bezpieczne... ale ich krew wydawała ci się lepsza... taka... czystsza. Podszedłeś już dostatecznie blisko. - O-orange... - Candi wpatrywała się w ciebie z przerażeniem. Powoli podnosiłeś ostrze. Próbowałeś to jakoś powstrzymać, jednak zdawałeś sobie sprawę, że nie masz kontroli nad ciałem. Ciemne myśli przemykały przez twój umysł. - Myślałem, że Celestia jednak zniszczyła wszystkie nasze kamienie - obok siebie usłyszałeś głos szamana. Zebra stała przy ołtarzu i trzymała w kopycie jakiś talizman. Widać jakimś dziwnym trafem nie zdałeś jej śmiertelnej rany. - Miło wiedzieć, że po tylu latach nadal spełniają swoją rolę. ~ Nie! ~ krzyknąłeś w myślach. Ostrze zawisło nad Candi, gotowe spaść na nią... Poczułeś jak coś wbiło się w twój bok i przewróciło cię na podłogę atrium. W tej samej chwili pomieszczenie rozbłysło kilka razy na pomarańczowo, a do twoich nozdrzy dotarł smród palonej sierści i ciała. Padłeś w objęcia nieświadomości. * * * Zerwałeś się gwałtownie i syknąłeś z bólu. Chyba kilka żeber miałeś złamanych, bo twój prawy bok był trochę usztywniony bandażem. Rozejrzałeś się po pomieszczeniu... po czym przekręciłeś głowę i pozbawiłeś żołądek zawartości. W głowie czułeś pustkę. - Orange! Całe szczęście, że żyjesz - usłyszałeś Sanity. W jej głosie wyczułeś ulgę.
  5. Czekałeś... trochę czerwieni mignęło ci przed oczami... Szaman skończył ostrzenie narzędzi i wykonał kilka gestów najpierw w kierunku strażników, potem więźniów. Kilka rosłych zebr podeszło do klatek i wyciągnęło obie klacze, ustawiając je tuż pod postacią bóstwa, po czym odciągnęli ich głowy do tyłu, odsłaniając gardła. Obraz stawał się coraz bardziej czerwony... - Groske Ygdragg! Zie ysette starnkende inde groskendke creaturmus! Lette wus diesen quatni sacrifizentum fore deinen glortzien inde blessimuss! - rozległ się donośny głos szamana. Zebra podeszła do Sanity i powoli przejechała bokiem ostrza po jej gardle, po czym zerknęła na brzuch Candi. - Sehren gudtres, drehird quatni fore sacrifizentum! - krzyknął ponownie, podchodząc do Candi. Obraz po bokach stał się ledwo przezroczysty. Czułeś żądzę... chęć zabijania zaczynała brać górę... Szaman przeciągnął lekko ostrzem po ciężarnym brzuchu Candi, w taki sposób, aby klacz poczuła jedynie dotyk metalu. Bębny wystukiwały coraz szybszy rytm, zebrane zebry wiwatowały i skandowały: "Ygdragg! Ygdragg!". Jednak ponad wszystkim rozległ się krzyk Candi... krzyk przerażenia i rozpaczy... Obraz był całkowicie zasłonięty czerwonym całunem. Czułeś pulsujące żyły zebr, słyszałeś szum krwi... to było piękne. Do tego świadomość, że zaraz się w tej krwi zanurzysz... już, za moment... chwilkę...
  6. Czułeś się zdecydowanie lepiej, gdy po raz drugi opuszczałeś celę . Siostry mają wyposażenie, Wind jest pozszywany, a ty odzyskałeś swój kamień... swój skarb. Przez moment przemknęło ci przez myśl, że mógłbyś teraz konkurować nawet z Księżniczkami z dawnych lat. Tym razem się nie skradałeś. Zmierzałeś przez korytarz do atrium. Coś w głowie cię tam kierowało... wzywało... kusiło. W dodatku z każdą zabitą po drodze zebrą wzrastała twoja brutalność oraz żądza krwi... smak krwi wprowadzał cię w chwilową ekstazę. Twoja sierść i grzywa były pokryte posoką sprawiając, że wyglądałeś jeszcze groźniej. Starczy powiedzieć, że dwie zebry stojące przy wejściu do atrium próbowały uciec na twój widok. Tylko próbowały... Atrium Stajni zostało przekształcone w salę ofiarną, skąpaną w półmroku. Jedynymi źródłami światła było kilka pochodni i ognisk. Na podwyższeniu znajdował się zachlapany krwią ołtarz, obok którego stała zebra z kościaną biżuterią oraz dwie klatki aktualnie zajęte przez Candi i Sanity. Obie z przerażeniem obserwowały przygotowania zebrickiego szamana, który zaczął ostrzenie narzędzi rytualnych. Nad ołtarzem znajdowało się podobieństwo ichniego bóstwa czy w co tam wierzyły te dzikusy. Była to dziwacznie powykrzywiana zebra, z resztkami grzywy i ogona. Przed podwyższeniem stało kilkadziesiąt zebr. Ogiery, klacze, źrebaki... wszystko pasiaste... dzikie. Kilka z nich wybijało rytm na bębnach, a pozostali obserwowali ołtarz. Na razie stałeś w cieniu. Zebry cię nie zauważyły... jeszcze. Przy innych wejściach stało kilku strażników, także po obu stronach ołtarza była obstawa. Łącznie gdzieś dwadzieścia uzbrojonych dzikusów, przynajmniej na pierwszy rzut oka.
  7. Skradanie szło ci nieźle. Powoli przemykałeś korytarzem, badając napotkane pomieszczenia. Nic ciekawego tam nie było, oprócz krwi i śmieci po poprzednich nieszczęśnikach. I na całe szczęście nie trafiałeś na razie na żadne zebry. Po chwili dotarłeś do schodów i, nie zastanawiając się wiele, ruszyłeś do góry. Wyszedłeś naprzeciwko korytarza do atrium oraz pomieszczeń laboratoryjnych Stajni. Przed tobą zza zakrętu wyłoniła się jedna z zebr, na co zareagowałeś skokiem w najbliższe pomieszczenie... gdzie natknąłeś się na wasze rzeczy oraz rzeczy innych ofiar tych prymitywów.
  8. Trochę krwi zostało na podłodze. Cóż, w końcu przeciąłeś tętnicę, nic nowego. Trzeba mieć nadzieję, że nikt nie uzna tego za podejrzane. Póki co miałeś większe problemy na głowie. Zdjęcie Winda z haków nie było do końca udanym pomysłem. Dziury w skrzydłach zaczęły ponownie krwawić, a aktualnie nie miałeś przy sobie bandaży ani zestawu chirurgicznego. Wypadałoby działać szybko. Plusem było to, że udało ci się dobudzić Sunny i Ruby. Pokrótce im wyjaśniłeś sytuację, po czym kazałeś zająć się Windem... i siedzieć cicho, póki nie wrócisz. Przytaknęły, a ty zabrałeś ostrze i cichutko wymknąłeś się na korytarz. Droga była w miarę prosta. Przed tobą rozciągał się korytarz Stajni, na całe szczęście pusty. Póki co, trzeba odzyskać ekwipunek... oraz dowiedzieć się, gdzie konkretnie jest Candi i Sanity.
  9. Skupiłeś swój umysł na rękojeści ostrza i użyłeś magii. Broń powoli wysuwała się z prowizorycznej pochwy... coraz więcej ostra było widoczne. Wyciągnąłeś ja już do prawie do końca, gdy zauważyłeś, że strażniczka lekko drgnęła. Nie zwlekając wyrwałeś ostrze i szybkim przeniesieniem wbiłeś je zebrze w gardło, po czym dodatkowo pociągnąłeś nim, aby poszerzyć ranę. Przeciwnik jedynie zacharczał i padł na ziemię, powoli dokonując żywota. Do twoich nozdrzy dotarł przyjemny zapach krwi. Mmm... taaak.
  10. Wszystko poszło gładko, cisza nie została zakłócona. Przemknąłeś do wejścia i zacząłeś oględziny waszej strażniczki. Była to niewysoka zebra z ogonem splecionym w warkocz oraz krótko przyciętą grzywą. Przy pasku miała ostrze zrobione z jakiejś blachy, w lewym kopycie trzymała krótką włócznię. Nie wyglądała na solidnie zbudowaną, jednak byłeś osłabiony działaniem ich dziwnej mieszanki. No i nie miałeś żadnej broni ani Kamienia Mocy.
  11. Naciągałeś linę raz za razem i po pewnym czasie poczułeś, jak jakieś wiązanie zaczyna się luzować. Ot, zawsze coś. Po kilku minutach udało ci się wyswobodzić, jednak pulsujący ból w głowie nie ustał. Odzyskałeś część sił, ale gdy się podniosłeś, to świat trochę zawirował. Widać porcja tego specyfiku nadal działała.
  12. Obróciłeś lekko głowę, aby spojrzeć wgłąb pomieszczenia. To, co zobaczyłeś, zmroziło ci krew w żyłach. Windslash wisiał na ścianie, jakieś dwa metry nad podłogą. Jego skrzydła nabite były na wystające z niej haki, z miejsc przebicia widać było strużki zaschniętej krwi. Oddychał spokojnie, ale twarz wykrzywiał mu grymas bólu. W kącie na jakichś szmatach leżały Sunny i Ruby, przywiązane do ściany za pomocą lin i obroży. Chyba nadal nie odzyskały przytomności. Jednak poczułeś też ukłucie strachu... nigdzie nie widziałeś Candi oraz Sanity. Zaczynałeś się zastanawiać, co się z nimi stało, gdy usłyszałeś rozmowę nadchodzącą od strony drzwi. - Szaman kazać Rachini psią qatni i quatni z większy brzuch dla Ygdragga na ofiara - mówił skrzeczący kobiecy głos. - Ty się później jasnopamiarańczowy quatzi zajmować. Odpowiedziały jej gardłowe pomruki, po czym zastukały kopyta na zewnątrz. Zerknąłeś na drzwi. Stała tam teraz tylko jedna postać. Zajrzała do pomieszczenia, w którym się znajdowaliście, po czym zasunęła wejście jakąś plecioną siateczką i odwróciła się tyłem, aby obserwować korytarz. Poruszyłeś lekko kopytem. Lina stawiała opór, ale nie prezentowała się specjalnie mocno. Może gdyby odzyskać trochę sił...
  13. Chciałeś się podnieść... w umyśle miałeś tylko jeden cel, zabijać. Ostatni wysiłek woli, ostatnia próba. I ciemność. Ostatnia rzecz, jaką miałeś przed oczami, to niewyraźny kształt kopyt. * * * Rytmiczny dźwięk bębnów przywrócił ci świadomość... i powodował fale bólu w głowie. Leżałeś na zimnej podłodze w miejscu, które wyglądało... jak Stajnia! I na tym kończył się podobieństwa. Ściany pomieszczenia zachlapane były krwią, na podłodze leżały jakieś śmieci. Słabe światło wpadało przez otwarte drzwi, w których znajdowały się aktualnie trzy postacie. Świadomość powracała powoli, a wraz z nią jakaś władza nad ciałem, jednak podnoszenie się teraz mogło nie być dobrym pomysłem.
  14. Rozległo się kilka kolejnych świstów, jednak żadna ze strzałek nie sięgnęła celu. Zaczynałeś się niecierpliwić... Wtem z najbliższych krzaków coś na ciebie wyskoczyło. Wykonałeś szybkie pchnięcie i po chwili ostrze przyjemnie zaciążyło, trzymając nabitą na siebie... zebrę. Wytrąciło cię na na moment z koncentracji i po chwili poczułeś trzy kolejne wkłucia. Tym razem otumanienie przyszło szybko, zachwiałeś się i padłeś na ziemię. Widziałeś jedynie rozmazany obraz przed sobą, umysł jeszcze walczył.
  15. -N... nie wiem... - usłyszałeś obok słaby głos Winda. Rzut oka starczył, aby powiedzieć, że nie jest z nim dobrze. Pegaz zatrzepotał kilka razy skrzydłami, po czym wyrżnął jak długi na ziemię. Ujrzałeś w jego boku małą strzałkę z brązowymi piórami.. Zaniepokojony i trochę otumaniony zerknąłeś na resztę. Sunny i Ruby leżały obok siebie, identyczne strzałki sterczały z ich szyi. Też poczułeś się dziwnie, jednak bardziej bałeś się teraz o rodzinę i towarzyszy. Po chwili dostrzegłeś też nieprzytomną Candi, a niedaleko była też Sanity. Umysł powoli się zaciemniał, jednak powodem tego była raczej narastająca wściekłość.
  16. Nastrój udzielił się pozostałym. Wszyscy przycichli i zaczęli uważnie obserwować otoczenie. Dzięki temu dziwnemu wyczuleniu słyszałeś trochę więcej. Delikatny powiew wiatru, szum rachitycznych liści, trzask gałązki... i kilka świstów. Poczułeś ukłucie bólu w lewej nodze, od strony towarzyszy usłyszałeś syknięcia, po czym Wind krzyknął: - Zasadzka!
  17. Odłożyłeś rozmyślania na później. W końcu masz wartę do sprawowania. Westchnąłeś i wbiłeś wzrok w noc... - Orange... - ktoś potrząsnął tobą. - Orange! Otworzyłeś oczy i ujrzałeś przed sobą Windslasha. Pegaz obserwował okolicę. - Przysnęło się trochę? Nic dziwnego, po takim pokazie... - powiedział, po czym założył swój hełm. - Idź odpocząć, ja się teraz tym zajmę. Kiwnąłeś tylko głową i ruszyłeś do namiotu, aby się porządnie wyspać. Rano zjedliście śniadanie i przygotowaliście się do dalszej podróży. W międzyczasie rozmawiałeś z Ruby i Sunny, opowiadając tej pierwszej, co się działo. Czas mijał wam spokojnie, oprócz pogonienia kilku lokalnych przedstawicieli fauny i flory. Jednak cały czas miałeś dziwne myśli tkwiące w zakamarku umysłu, ale za cholerę nie mogłeś ich wydobyć. Czułeś samą obecność... czegoś obcego, narastającego z każdym dniem. Stałeś się bardziej wyczulony. Sanity cały czas obserwowała ciebie i twoje zachowania, jednak nie komentowała tego. Po pięciu dniach od odbicia Ruby trafiliście do sporego wąwozu. Innej drogi raczej nie było. Ściany po obu stronach były wysokie i dosyć strome, a dziwnie powykręcane drzewa i krzewy częściowo uniemożliwiały obserwację i lot dla Winda. Zaraz... rośliny?
  18. Sanity wpatrywała się w ciebie, jakby analizując też twoje słowa. W każdym razie, nie wyglądała na przekonaną. - No nie wiem... - odparła po chwili. - Jeśli jest coś, co mogę zrobić, to mów. Oby tylko nie było za późno... - ostatnie słowa wypowiedziała ledwo słyszalnym szeptem, po czym podniosła się i ruszyła do namiotu.
  19. Sanity podeszła i usiadła naprzeciwko ciebie, wzdychając. - Tak, obserwowałam ciebie - powiedziała, patrząc ci w oczy. Czułeś się przez to odrobinę niekomfortowo. - I muszę powiedzieć, że nie widziałam nigdy czegoś podobnego. Przerwała na chwilę wypowiedź, po czym kontynuowała, ale ciszej. - Nie znam ciebie długo, ale nie sprawiasz wrażenia kogoś, kto morduje tak brutalnie i z taką bezwzględnością - czułeś, jak wzrok Sanity cię przewierca... czułeś go w duszy... - Coś cię zmienia, Orange?
  20. Klacze przestały się obściskiwać i obie odwróciły się w waszą stronę. Sunny była całą rozradowana, a Ruby wpatrywała się w Candi trochę radosnym, trochę badawczym wzrokiem. Jednak po chwili jej uśmiech stał się jeszcze większy. - Widzę, że nie próżnowałeś, Orange - powiedziała, patrząc na drobne krągłości twojej wybranki. - Miło mi poznać, jestem Ruby. Obie klaczki wymieniły uprzejmości, po czym ruszyliście do namiotów, aby pozbierać rzeczy i przygotować się do wyruszenia z samego rana. Kolacja przebiegała w miłej atmosferze, jednak Sanity co jakiś czas obserwowała ciebie. Po pewnym czasie stało się to niepokojące, jednak rozmowa z Ruby i Sunny sprawiła, że odłożyłeś to na dalszy plan. Po posiłku ustaliłeś z Windem warty, biorąc pierwszą na siebie. Reszta drużyny pochowała się w namiotach, natomiast ty zacząłeś wartę. Czas mijał powoli. Wsłuchiwałeś się w noc, rozmyślając też o waszym celu, gdy nagle za sobą usłyszałeś głos: - Orange... Odwróciłeś się gwałtownie z bronią gotową do ataku, jednak po chwili się uspokoiłeś. Stała tam tylko Sanity. - Wybacz, ale... chciałam z tobą chwilę porozmawiać.
  21. Amolek

    Airsoft

    Eter, zajebiste eq tyle Ruska. A ja wpadam tu z pytaniem, czy warto inwestować w takie rękawiczki? Bo moje rowerowe dokonały żywota i nie zabiorę ich na ASG raczej http://www.specshop.pl/product_info.php?cPath=104_191&products_id=888&name=Strike_Systems_-_Rekawice_do_ASG_-_Krotkie_-_12533_/_12534
  22. Ciemne myśli przewijały ci się przez umysł, ale tylko przez moment. Widok Candi dawał ukojenie, do tego znów byliście razem z siostrami. Tak, po co sobie zaprzątać głowę tamtymi piórdoleńcami łowcami? To i tak już nie ma znaczenia... - Dobrze, że jesteście cali - powiedziała Candi luzując w końcu uścisk. - I skoro się wam udało to może przedstawisz mnie siostrze? - Uśmiechnęłą się lekko i spojrzała na trwające w uścisku Sunny i Ruby. Sanity i Windslash natomiast poszli do swojego namiotu i zaczęli przed nim przeglądać worek z łupami zabranymi łowcom.
  23. Twoje słowa odrobinę ją uspokoiły, jednak nadal zerkała na pobojowisko z grymasem. Jednak nie miała dużo czasu na zastanowienie się nad tym, ponieważ podszedł do was Wind. Na jego grzbiecie spoczywał całkiem spory worek. - Gotowi? Zgarnąłem co trzeba i możemy się stąd zabierać. A nawet musimy - stwierdził patrząc na byłych łowców. Nie trzeba było wam tego powtarzać. Zebraliście wszystko i ruszyliście w stronę Sunny i Sanity. Dotarcie do obozowiska nie trwało długo. - Ruby! - okrzyk Sunny przywitał was, gdy tylko weszliście w krąg światła. - Orange! - Candi podbiegła do ciebie i prawie zwaliła z kopyt. Jedynie Sanity nie zachowała się tak żywiołowo, ale tylko podeszła i zaczęła cicho rozmawiać z Windem.
  24. Wind skinął głową i zaczął grzebać w sprzęcie łowców. Natomiast ty zająłeś się Ruby. - Bywało gorzej, ale Thunder się mną dobrze zajmował - odparła klacz, po czym rozejrzała się po pobojowisku i zbladła. Widok samej krwi i podobnych rzeczy jej nie ruszał, w końcu naoglądała się tego czasami w szpitalu Stajni. Jednak efekty twojego wyżynania przeciwników musiały wzbudzić w niej niepokój. - Wy... wy ich tak urządziliście? - zwróciła się w twoją stronę, patrząc na ciebie szeroko otwartymi oczami.
  25. Thunder, zajmujący się ciągle przeglądaniem zmasakrowanych resztek byłych podkomendnych, odwrócił się do was. - Ja się nimi zajmę - odparł, po czym uśmiechnął się lekko. - Wiem, że to dziwnie brzmi, jednak po tym, co się tu stało lepiej będzie mi się stąd zabrać. Toć mogę coś dobrego w końcu zrobić. Ogier zarzucił resztę sprzętu na kupę. - Weźcie, co wam się przyda i zmiatajcie stąd - powiedział do was. - Resztę ja załatwię.
×
×
  • Utwórz nowe...