-
Zawartość
1057 -
Rejestracja
-
Wygrane dni
1
Wszystko napisane przez Pawlex
-
- Jedyne czego żałuję to to, że to nie ja go zabiłem... - Stwierdził. - Idę zameldować co się wydarzyło, po czym dołączę do ciebie. Wtedy pójdziemy zobaczyć co z Edwardem! - Dodał, kiedy Christine odchodziła. - No, więc nie zwlekajmy. - Odezwał się do Cassiopei. - Liczę na to że Aurelion nie zapomniał, że Swain miał przeżyć tą całą operację... - Rennard kontynuował chód, gestem ręki pokazując, by wężowa dziewczyna za nim ruszyła.
-
- Oczywiście że mnie interesuje! Zawsze mnie interesował! Tylko się zgrywałem... - Zaczął się tłumaczyć z wcześniejszego, niezbyt sympatycznego zachowania. Kiedy w końcu Chris wspomniała o ich ojcu, uśmiech zniknął z twarzy Rennarda. - Wiesz, ojciec nigdy nie opuścił Noxus. - Powiedział, po czym przejechał sobie kciukiem po gardle. - Lucia go zamordowała...
-
Chłopak sapnął, kiedy siostra go uścisnęła. Z tego co słyszał to wampiry mają zwiększoną siłę. Teraz przekonał się że to prawda. - Pewnie że jestem cały! Dobrze wiesz że wychodzę cało ze wszystkiego! - Odpowiedział, odwzajemniając uścisk. - Wiesz, mogę wyliczyć ile razy to kiedykolwiek cieszyłaś się z mojego powrotu. Uwaga! Dzisiaj... - I na tym wyliczanie się skończyło. - Owszem, drugie truchło również ostatecznie stało się truchłem. Dodatkowo nie jako nasza młodsza siostra, tylko jako obcy... - Rennard po chwili spojrzał Christine prosto w oczy. - Co z Edwardem?
-
Im dalej, tym mniej szczątków, a im mniej szczątków, tym lepsze powietrze. Będąc już na drugim piętrze, Rennard odetchnął z ulgą. W końcu dało się normalnie oddychać. Zaraz po chwili rzuciło mu się w oczy to, co tak bardzo chciał zobaczyć. Matka, jej truchło. Była martwa! Wygląda na to że Christine naprawdę o to zadbała. Na razie chłopak zignorował siostrę i zbliżył się do ciała matki. Roześmiał się w najlepsze. - Nareszcie! - Krzyknął, po czym porządnie splunął na ciało. Dodatkowo zaczął w jego kierunku rzucać bardzo nieprzyjemnymi słowami, określeniami. O tym jak to dobrze że jest martwa i by więcej już do nich nie zawitała. Kiedy skończył, skierował się do siostry. - Chris, wszystko w porządku? - Zapytał. Jak na razie był w bardzo dobrym nastroju.
-
Również Rennard zakrywał twarz ręką. Ten fetor był nie do zniesienia. - Cieszę się że mnie tu nie było... - Najlepiej byłoby, gdyby mógłby nie oddychać. - Chodźmy stąd i znajdźmy Swaina! Mam nadzieję że Aurelion zadbał o to, by ten stary grzyb przeżył rozstanie ze swoją gwiazdą...
-
- Och, no niech ci będzie. Pójdziemy, zagramy wielce smutnych i pogrążonych w żałobie. Może i będę musiał odpowiedzieć za czyny tych dwóch potworów, kto wie. Mimo to, jutro zamierzam się zabawić tak, jakby miał to być mój ostatni raz! - Całkiem możliwą opcją było, iż to właśnie Rennard będzie musiał wziąć odpowiedzialność za wszystko to, co wydarzyło się w przeciągu tych kilku dni. Niemniej, w cale go to nie zamartwiało. Ważne że główny problem się skończył.
-
- Tak, tak to koniec. W końcu. Nareszcie! - Przyznał z ulgą. Nie ma już Lucii, nie ma już matki. Prawdopodobnie chodzących trupów też już nie powinno być. Więc to był koniec. - Więc... - Odezwał się. - Zanim wszyscy rozejdą się w swoją stronę. Trzeba to uczcić! Bo jest co uczcić! Niech chociaż ten jeden dzień będzie przyjemnie, zabawnie, z dużą ilością alkoholu, narkotyków i panienek! Albo panów, jak wolisz. Co ty na to?
-
I poleciały ku niebu. Po prostu poleciały. Rennardowi powoli zrzedła mina. - I to tyle? To wszystko? - Zapytał. Widać było że ma niesmak. Na chwilę odwrócił się do Cass. - Nie wiem, spodziewałem się czegoś... bo ja wiem? Więcej? Jakiegoś małego, kontrolowanego wybuchu. Jakichś fanfar, petard, serpentyn, może piniata, a one po prostu wzięły i sobie poleciały. Podrapał się po potylicy. Wykonał swoje zadanie mimo wszystko. Mimo to w cale nie czuł się spełniony. - No to... chyba tyle. Dziękuje Aurelionie, możesz spocząć.
-
- Zaraz zaraz zaraz! - Odparł szybko, widząc że Aurelion sobie idzie. - Kurwa, nie dość że sztywny to jeszcze obrażalski... - Powiedział sobie pod nosem. - No dobra, nie dąsaj się już tak, no! Jak tak bardzo chcesz tej uprzejmości to dobrze, będzie uprzejmie! Oblicze Rennarda zmieniło się w kilka sekund. Wyprostował się, złożył ręce, zrobił najbardziej słodkie oczka jak potrafił i uśmiechnął się litościwie. - Czy mógłbyś zrobić coś z tym gwiazdeczkami, by nie sprawiały już że te trzy osoby z którymi są powiązane są nieśmiertelne? PROSZĘ? - Ostatni wyraz prawie wykrzyczał, jednocześnie długo go przeciągając.
-
Kiedy wielki potwór pacnął go w czoło, Rennard cofnął się o kilka kroków, łapiąc równowagę aby się nie przewrócić. - O co ci chodzi, cholerna gwiazdeczko? - Zapytał, naburmuszony. - Swain mówił że ich zniszczenie wszystko naprawi, moja była młodsza siostra to potwierdziła. Więc skoro ich zniszczenie jest wymagane to je zniszcz! Albo nie wiem, cokolwiek, co przyniesie taki sam skutek. Jeżeli zabierzesz je ze sobą i zadziała to tak samo jak ich rozwalenie, proszę bardzo! - Mówił na jednym wdechu. - Nie obchodzi mnie sposób, smoczydle! Mnie interesuje tylko skutek, więc następnym razem nie porównuj mnie do całej reszty! - Jak na kogoś, kto był wielkim, kosmicznym smokiem który prawdopodobnie mógł zniszczyć całą planetę w ułamku sekundy, Rennard brzmiał tak, jakby rozmawiał z jakimś małym, śmiesznym i żałosnym stworkiem. - Wiesz dlaczego nie usłyszałeś "proszę"? Bo nie zasługujesz! Żadne magiczne stworzenie, które jest potężne jak mało kto, nie zasługuje na jakąkolwiek grzeczność. Bo was to w ogóle nie interesuje! Oczekujecie od nas, od ludzi płaszczenia się, grzeczności i potulności tylko po to, by nas upokorzyć! By pokazać, jak bardzo jesteście potężniejsi od nas! Nie będę miły dla czegoś, co traktuje mnie jak śmiecia, Aurelion! Dopóki nie schowasz swojej wielkiej dumy do kieszeni, nie będę miły ani dla ciebie, ani Nocturna, Swaina i innych nadętych buraków!
-
Kiedy na niebie zaczęły dziać się anomalie, Rennard wiedział że gwiezdny smok usłyszał jego wezwanie. Zaczął chichotać pod nosem, spojrzał na Cassiopeię i uśmiechnął się od ucha do ucha. - Oczywiście, mój legendarny urok działa na każdego. - Powiedział z zadowoleniem, z gracją przejeżdżając dłonią po włosach. Szczerze powiedziawszy, naprawdę wątpił w to że ten wielki, kosmiczny stwór go usłyszy. Wezwanie go było naprawdę banalne. Chociaż może to dla tego że uratował mu życie... - Mnie? Ależ skąd! Mnie się nie nudzi. W przeciwieństwie do ciebie. Wyglądasz jakbyś wrócił z zebrania kosmicznych smoków, które było koszmarnie nudne! - Brzmiał iście żartobliwie. Niczym błazen na dworze króla. - Dobra! Do rzeczy! Te trzy wirujące gwiazdy! Trzeba je zniszczyć! Tylko mam jedną uwagę! - Zaznaczył. - Jedna z nich należy do Swaina. Chodzi o to żeby tylko pozbawić go nieśmiertelności, nie żeby go zabić czy coś. Na resztę nie zwracaj uwagi. Oczywiście nie żeby mi zależało na tym starym dziadzisku, po prostu nie chce robić w swoim mieście większego burdelu niż już jest...
-
- Daj spokój. Nie wierzę w to że nasz Wielki Taktyk pozwoliłby, żeby to go zabiło. Zresztą, myślisz że nie przewidział sytuacji, że ktoś taki jak ja będzie chciał wykorzystać taką sytuację, by go uśmiercić? Nie ma opcji że zginie, tym bardziej nie z mojej winy. Nie wierzę w to. Kiedy znalazł się w kręgu, odetchnął głośno. Wpatrzył się w gwiazdy, uniósł ręce i chwilę się zastanowił. - Aurelionie Sol! - Rennard pomrugał parę razy, po czym przewrócił oczami. Musiał wyglądać jak pajac. - Daruj mi zbędnego pieprzenia i po prostu tu przybądź, durny gadzie! - Krzyknął.
-
- Swaina, oczywiście. - Odpowiedział. - W końcu to było moje zadanie, które miałem wykonać w Ionii. Wykorzystał młodego, głupiego zabójce by przyniósł mu przedmiot, który zapewni mu nieśmiertelność. Aż się dziwię że to mnie powierzył takie zadanie... Rennard położył dłonie na biodrach i wciąż patrzył na gwiazdy. - Skoro tu jest, niszczymy wszystkie. Taki człowiek jak Swain nie może być nieśmiertelny. Chyba się ze mną zgodzisz.
-
- Osobliwość kończy się na Christine. Bo jest wampirem. Ja i Edward jesteśmy normalni. Przynajmniej na tyle, na ile zdolny jest zwykły człowiek. - Odparł bez emocji. - To czego byłaś świadkiem, pokazuje że normalny, zwyczajny człowiek może być o wiele większym potworem niż ktoś skrzyżowany z wężem, pająkiem albo czarny kłębek dymu. Wiesz co? Zazdroszczę Lucii. Zazdroszczę tego że nie jest już DeWettem. Ten ród jest już skończony. Po wszystkim prawdopodobnie sam będę musiał stąd spieprzyć... Zaczął obserwować jak gwiazdy wydostają się z sześcianów. Teraz skoro się połączyły, musiał zniszczyć je Aurelion. - Cass... jak my mamy wezwać tego wielkiego, gwiezdnego gada? - Zapytał, nie mając pojęcia co teraz zrobić.
-
Podczas całej wypowiedzi Lucianny, Rennard nie mrugnął ni razu. Słuchał ją tak uważnie, jakby był w jakimś transie. Kiedy skończyła, chłopak powoli oblizał usta, zastanawiając się nad tym co usłyszał. - Jesteś... głupia. - Powiedział cicho. Brzmiał na bardzo zawiedzionego. Może nawet smutnego. - Jesteś... byłaś jak ja. Gdy byłem w twoim wieku. - Kontynuował. - Nie istniało dla mnie nic gorszego, niż widok tej sztywnej, nadętej i zapatrzonej w siebie arystokracji. Też się buntowałem. Tylko że ja robiłem to tylko, by utrzeć im nosa. Nie by rozpieprzyć cały balans i opinię o naszym rodzie, Lucia! Chłopak zbliżył się jeszcze bliżej do swojej siostry... i przytulił ją. - Dlaczego nic nie mówiłaś? Zamiast ciągłego denerwowania mnie, mogłaś po prostu mi to powiedzieć! Byłem twoim złotym środkiem na nudę, z którego nie skorzystała! Mógłbym cię nauczyć tego, co robiłem ja! Byłabyś jak druga ja! Może nawet, w końcu bym cię polubił. - Z oczu Rennarda zaczęły leniwie ściekać łzy. - Ja byłem młodym buntownikiem, Lucia. Ty... ty jesteś po prostu chora! - Krzyknął, po czym jedną ręką ścisnął ją tak, że jej kręgosłup był na prostej drodze, by trzasnąć. Drugą złapał ją za włosy i odchylił jej głowę, by spojrzeć prosto w jej oczy. - Ojciec jest martwy, Edward w ciężkim stanie. To nadaje mi tymczasowe prawa do kierowania rodem. Ja, Rennard DeWett, oficjalnie wydziedziczam cię z mojej rodziny. Okryłaś hańbą siebie i swój ród. Wynoś się stąd. Nie wracaj do Noxus nigdy więcej. Nikt ani nic już tu na ciebie nie czeka. Chłopak, niosąc dziewczynę, zbliżył się do wody. - Obyś znalazła spokój... gdzie indziej. - Po skończonej wypowiedzi, objął ją teraz obiema rękami w pasie i zwiększył uścisk, łamiąc jej kręgosłup. Potem wrzucił ją w odmęty. - W cokolwiek co wierzysz, niech ci wybaczy. U mnie, Edwarda czy Christine... nie znajdziesz odkupienia. - Rzucił na koniec, po czym bez słowa wrócił do sześcianów. Teraz wystarczyło otworzyć je tak, jak poinstruowała Lucia. Bez wysadzania planety w cholerę.
-
Następny rusofil? Meh...
-
- Zabiłaś ojca? - Zapytał zdziwiony. Przechylił głowę na bok. Czy to było prawda? Lucia zabiła ojca? Ich ojca? Rennard zamknął oczy i zacisnął zęby. Zaraz potem złapał się za włosy i zaczął kręcić w kółko. - Nie... nie nie nie! - Mówił. Nie chciał żeby to była prawda. Nie chciał przyjąć tego do wiadomości. Nie akceptował tego! - OJCIEC... BYŁ... MÓJ! - Wydarł się. Nie chodziło tu o to, że żałował śmierci swojego rodziciela. Nie tęsknił za nim, nie było mu go szkoda. To Rennard miał być tym, który go zabije. Obiecał to sobie już dawno, dawno temu. - Niech cię szlag, Lucia! Psujesz wszystko, wszystko czego się dotkniesz! Niszczysz plany innych, ich marzenia! Niech cię szlag! Chłopak doczłapał do siostry. Upadł na kolana i wpatrzył się w jej oczy. Wyglądał jak potwór, który miar zamiar ją pożreć. - Kontynuuj. Chcę wiedzieć wszystko! O matce, twojej nieśmiertelności, twoich mocach i całej reszcie. Potem wynoś się stąd! Na zawsze! Nie pokazuj mi się na oczy, nigdy więcej!
-
- Nie! - Odparł szybko i głośno. Wstając, zabrał obydwa sześciany, które następnie przekazał Cassiopei. Nie chciał aby coś im się stały. Żeby znów nie znalazły się w wodzie, bądź by niespodziewanie zniknęły. Odwrócił się do swojej małej, złej siostry. Złożył dłonie, po czym powolnymi kroczkami zaczął zbliżać się do Lucianny. - Nie mamy o czym rozmawiać, Lucia. Jesteś śmieciem, któremu już nigdy, przenigdy nie wybaczę. - Zatrzymał się, mniej więcej na pięć kroków od niej. Złapał za swój lewy palec wskazujący. - Po pierwsze, zniszczyłaś mojego brata, Edwarda. Ostatniego normalnego człowieka w tej rodzinie. I tutaj podkreślam "człowieka". - Następnie wystawił kolejny palec. - Po drugie, rzucałaś mi kłody pod nogi, kiedykolwiek mogłaś. Po trzecie, zabrałaś moją rzecz. Mój magiczny, przeklęty sześcian który miałem oddać. Brzydzę się złodziejami. Zwłaszcza małymi złodziejami, o imieniu Lucia. - Tutaj splunął pod nogi dziewczynki. - Teraz, powiedz mi z łaski swojej, dlaczego? Wiem że to z większego lub mniejszego powodu twoja wina. To wszystko! Teraz już mam powodu by myśleć, że to ty stoisz za zmartwychwstaniem matki. Dlaczego?! - Ton Rennarda z każdą chwilą zmieniał się w coraz bardziej groźny. - Na co to wszystko, do cholery?! Dla zabawy?! Dla zysku?! Czy po prostu chcesz się nas wszystkich pozbyć? Mów!
-
- Nie no pewnie, oczywiście że tak się po prostu dzieje. Wiem wiem. - Odparł złośliwie, przyglądając się temu, co robiła gwiazda. Cokolwiek robiła, niespecjalnie jej to wychodziło. Nie długo musiał czekać na powód, przez który to kula nie mogła otworzyć sześcianów. Głos który teraz dobiegł do uszu Rennarda, nawet go już nie zdenerwował. Zabrał mu tylko resztę sił i chęci do działania. Zwiesił głowę i odstawił sześcian przed siebie. Następnie przyłożył dłonie do twarzy. Oddychał głośno i ciężko. - Ej, Nocturne. - Odezwał się. Nadal trzymał dłonie na twarzy, toteż jego głos był nieco niewyraźny. - Teraz twoja kolej. Utop tą małą sierotę w tej stęchłej wodzie.
-
- O widzisz! I do tego właśnie zmierzałem! - Skupił uwagę na zjawie. Tym razem brzmiał jak zirytowany rodzic, który właśnie miał zamiar nakrzyczeć na swoje dziecko. - Jak w ogóle śmiesz oczekiwać ode mnie jakiejkolwiek uprzejmości, skoro sam traktujesz mnie jak mały, słaby, chodzący kawałek gówna? Grozisz mi kilka razy na dzień, straszysz, raczyłeś mnie chorymi wizjami, często podkreślasz że jesteś hen hen nade mną! Niczym kolejny stopień ewolucji! I ja mam być dla ciebie uprzejmy?! - Istny potok słów. Rennard krzyczał i pluł. Wyrzucał z siebie wszystko co tylko mógł. - Mówiłeś że może zostawisz mnie w spokoju, tak? Może! Może tak, może nie! Nawet nie wiem na ile procent mogę ci zaufać! Czy bycie uprzejmym choć trochę zwiększy te szanse na zostawienie mnie w spokoju, po tym wszystkim? Jakoś na to nie wygląda! Gdy skończył swój wywód, zakasłał parę razy i wrócił wzrokiem do skrzynki. Skończył gadać i nie zamierzał kontynuować. Przynajmniej nie teraz. Szybka analiza przedmiotu. Żadnej dziury, żadnego zamka, otworu, przycisku, nic. Kompletnie nic. Czyli zapewne w grę wchodziła jakaś magia. Coś, czego oczywiście Rennard nie potrafił. Na pytanie, zrobił skwaszoną minę i pokręcił przecząco głową. - Ależ nie mam zielonego, cholernego pojęcia jak to otworzyć! - Wyżalił się. Jego uwagę skupiła ta latająca kula. Wyglądała tak jakby miała się zaraz zesrać... - Co? - Zapytał, po czym wyciągnął ręce przed siebie, w których to trzymał sześcian. - Jeżeli wiesz jak to otworzyć, śmiało, nie krępuj się!
-
Na dźwięk wynurzania się z wody, DeWett leniwie odwrócił głowę. Zaraz potem parsknął i zarechotał. Teraz Nocturne zamiast wyglądać strasznie, wyglądał żałośnie. Wyglądał tak, jakby właśnie wygłosił wielką przemowę, w której to uwzględniał zniszczenie świata i żer na strachu ludzi, by zaraz ktoś oblał go zimną wodą i uświadomił go że życie to szara i smutna rzeczywistość, w której gówno wyjdzie z jego wielkich planów. Ten widok był wart wszystkiego. - Wreszcie! - Odezwał się, po czym powoli odkleił się od Cass. Przeszedł po pomoście na czworaka, do sześcianów. Oczywiście rzuciło mu się w oczy to, że ta latająca kulka oddziaływała na potwora. - Z magią Aureliona chyba ci nie po drodze. Zobacz, ja nie jestem żadnym nadnaturalnym bytem i nic mi się nie dzieje. Nie znikam! Ha! Teraz wystarczyło tylko otworzyć te dwa sześciany, pozwolić złączyć się gwiazdą i zniszczyć to w cholerę. Rennard chwycił jeden z sześcianów i zaczął szukać sposobu na jego otwarcie.
-
Rennard roześmiał się niczym obłąkany i wtulił się w Cass. - Otóż to! Nie może mi zrobić krzywdy... jeszcze! Tylko upiór? To aż upiór! Upiór który może zrobić z twojego mózgu wodę, który może wyczytać z ciebie wszystkie sekrety, który ma ostrza tak wielkie, że jestem zdania że przetną niemal wszystko! - Mówił, może bełkotał. Zaraz jednak ucichł, dokładniej analizując to co właśnie powiedziała dziewczyna. - Czekaj czekaj? Reputacja? Ty martwisz się o reputację? - Pytał, jakby wątpił w to, czy na pewno usłyszał takie słowa. - Cass, przecież ty nie miałaś zamiaru wyjść z grobowca! Co z tego że jestem tutaj przy tobie? Twój wężasty ogon o wiele bardziej rzuca się w oczy niż ja...
-
Chłopak również nie spuszczał oczu z ducha, kiedy to ten wchodził do wody. Kiedy już zniknął, odetchnął głęboko. Wzrok tego potwora był zimny i przeszywający. Zbliżył się i spojrzał w wodę, chcąc sprawdzić czy zdoła zobaczyć cokolwiek. - Doprawdy, daję sobie jeszcze kilka dni i naprawdę zwariu... - Ostatnie co padło z ust Rennarda to niezrozumiały jęk. Wszystko to z powodu tego, co wydawało mu się że zobaczył pod wodą. Wyprostował się, odwrócił na pięcie, zrobił jeden duży krok, po czym usiadł. Założył kaptur na głowę, nogi przycisnął do klatki piersiowej, brodę oparł o kolana. Zaczął lekko się bujać. Może to była właśnie pora by oszaleć. Na pytanie dziewczyny, Ren głośno pociągnął nosem. - Cass, możesz mnie przytulić? Albo chociaż owinąć ogonem? Cokolwiek? - Brzmiał jak małe, wystraszone dziecko, które nie może zasnąć bo ktoś opowiedział mu jakąś straszną historyjkę.
-
- Bać? Ja? Ależ skąd... - Może to nie był wielki strach, lecz na pewno obawa. Zdradziło go zwłaszcza małe zająknięcie się oraz krople potu na czole. Czyli Nocturne faktycznie stawał się silniejszy. Z jednej strony to dobrze, z drugiej potwornie źle. Opcja postradania zmysłów brzmiała właściwie jeszcze gorzej niż śmierć. - Opcja porozumienia brzmi kusząco, zwłaszcza jeżeli uratuje mnie przed koszmarami jakie możesz zrodzić w mej głowie... - Odezwał się zaraz po Cassiopei. Zabrał ze sobą ducha na bok, chcąc żeby chociaż ona nie czuła się źle. - Chociaż porozumienia z istotami twojego pokroju nigdy dobrze się nie kończyły... W końcu to był Nocturne, uosobienie strachu i grozy. Rennard miał prawo do pewnej nieufności co do jego słów. Taki stwór może sobie powiedzieć co chce, ale czy słowa dotrzyma? Wątpliwe. - Dobra, dobra! Porozmawiamy później. Teraz wróćmy do tej wody. - Bądź co bądź, świecąca kula nadal tam na niego czekała. Na dnie. - Czy po prostu nie mógłbyś tam polecieć i zabrać to, co ta kula wskazuje? Tobie zajmie to chwilę, pod wodą czy nad to dla ciebie bez różnicy. No i najważniejsze, darowałbym sobie kąpieli w tej paskudnej wodzie.