-
Zawartość
1057 -
Rejestracja
-
Wygrane dni
1
Wszystko napisane przez Pawlex
-
- Świetnie! - Odpowiedział zadowolony. Usiadł do stołu. Nawet nie nakładał sobie niczego na swój talerz. Po prostu przysuwał do siebie naczynia wypełnione jedzeniem i jadł prosto z nich. - Owszem zacząłem. Naszej przyszłości radzę dodać. - Chłopak przestał na chwilę jeść i wpatrzył się w Elise. - Sama przyznasz że chyba jest między nami jakaś... chemia. Hybryda człowieka z pająkiem i młody arystokrata-zabójca, któremu daleko do arystokraty. Brzmi to bardzo oryginalnie. I do tego bardzo dobrze!
-
- Och... no dobra. U nas już i tak jest zasyfione. Moim bratem. - Zażartował. Bardzo niesmacznie zażartował. Wchodząc do jadalni, wzrok DeWetta analizował wszystko to co było na stole. Wszystko to wyglądało tak wspaniale. - Wiesz co? Mam cholernie nieciekawy dzień, jestem zmęczony, jeszcze trochę zły i głodny. Nie będziesz miała problemów z tym że zamierzam żreć jak świnia i nie zwracać uwagi na kulturę osobistą?
-
Wręczając kamerdynerowi kokon z Lucią w środku, Rennard jadowicie się uśmiechnął. - Dodatkowo zalecam aby nie zwracać uwagi na bezpieczeństwo osoby w środku. Może Pan to ciągnąć po ziemi, zrzucić ze schodów, uderzać o ściany, cokolwiek! Wcześniejsze koszmary w podziemiach zaczęły odchodzić w zapomniane. Myśl o dużym, ciepłym obiedzie oraz o bardzo okrutnym przesłuchaniu tego małego szczyla potrafiły zrobić z najgorszego dnia najlepszy! - Wyjaśnijmy sobie coś, moja droga. - Odezwał się. - Kiedy już skończymy zadawać pytania temu cholernemu dzieciakowi, zostawisz mnie ładnie sam na sam z nią. Nikt tam nie wejdzie, nikt mi ni przeszkodzi dopóki nie skończę z tym smarkaczem. - Rozkazał.
-
Idąc cały czas, Rennard odwrócił się w stronę swojej matki-mutanta. Wystawił w jej stronę środkowy palec i zaczął porównywać ją do bardzo brzydkich rzeczy. - Zobaczysz! Znajde spośób by cie zabić! I to już na zawsze! - Krzyczał, wyrzucając z siebie całą zlość, która została po ganianiu Lucii.
-
- Nie uważasz że powinniśmy coś zrobić z tym udem? - Zapytał, przejmując się stanem towarzyszącej mu kobiety. Jednak potem ujżał jakąś dziwną ciecz. Kiedy to coś nagle zaczynało się przeobrażać w jego matkę, zerwał się spłoszony. - O cholera! Czym jest to coś?!
-
Chłopak złapał kokon, mimo wielkiej chęci odsunięcia się, by jego złapana siostrzyczka grzmotnęła o ziemię. - Na pewno nie mogę ją podpalić tym świecznikiem? - Zapytał. Widząc jednak że Elise wciąż wyglądała tak, jakby chciał zamordować wszystko co żywe, zrezygnował z dalszych pytań. - Nie zabijać, nie uszkadzać. Jasne! - Wydukał szybko, krocząc za nią. Pozwolił sobie tylko na bardzo niedbałe taszczenie tego kokona.
-
Rennard biegał po okolicy, próbując znaleźć kogokolwiek. W formie pająka był naprawdę szybko... I nagle do jego uszu dobiegł krzyk. I to nie prowokujący krzyk. Był to krzyk przerażenia. Brzmiał jak najprawdziwsza muzyka. Balsam na uszy i dla duszy. - Idę! - Krzyknął, kierując się do miejsca skąd owy krzyk dochodził. Nie mógł się doczekać tego, co jej zrobi.
-
Ta cała zabawa w kotka i myszkę zaczynała być z minuty na minutę coraz bardziej irytująca. Rennard trzasnął drzwiczkami. - Jak wiele tajnych przejść jest w tym domu?! - Krzyknął. Pośpiesznie udał się za Elise. Jeżeli na początku mówiła że chce złapać Lucię żywcem, tak teraz wyglądała jakby miała pożreć ją na miejscu. Z chęcią to obejrzy.
-
Widząc tą całą przemianę Elise, przyznać trzeba że dość niepokojącej, Rennard odsunął się od niej nieco, nawet nie myśląc o tym by w jakiś sposób ją zdenerwować. Pajęcze odnóża które wyrosły z jej pleców naprawdę osłabiały morale... Przyglądał się całej scenie. Kiedy okazało się że jego młodszej siostry nie ma za fotelem, przeklnął pod nosem. Tak bardzo chciał by tam była i w tym momencie była rozszarpywana. Za wskazaniem kobiety, chłopak pośpiesznie zbliżył się do szafy. Nie miał jednak zamiaru znów dać się zaskoczyć jakimś latającym sztućcą. Złapał za rączkę drzwi od szafy, po czym przesunął się na bok. Drugą dłoń trzymał w pogotowi, gotów w każdej chwili złapać małego demona. Otworzył drzwi...
-
Kiedy Rennard otworzył drzwi, odsunął się w bok, unikając pułapki. To już musiał być jego wyrobiony, zawodowy odruch. Musiał przyznać jednak że ta pułapka była całkiem ambitna. Jak na takiego małego szczeniaka. - Ty mały, cholerny, rozpieszczony bachorze... - Powiedział, wchodząc do pokoju. Teraz kiedy zobaczył że jego siostra zrobiła taką niespodziankę, był pewien że to nie była ostatnia. - Może lepiej byś mi nie towarzyszyła, co? - Zapytał kobiety. - Nie chcę by coś ci się stało przez tą głupią smarkulę...
-
Chłopak ucichł. - Tak. Tak kurwa, z Nocturnem... - Odparł, a cały ten nastrój, który starał się zbudować, legł w gruzach. Rennard wzdychnął ciężko, i odkleił rękę od ręki Elise. Schował dłonie w kieszeniach i bez słowa prowadził ją do salonu. Czuł się jakby właśnie dostał kosę pod żebra. Taką przynajmniej metrową.
-
- Może proponuję coś konkretnego... a może chcę byś się domyśliła... - Powiedział zalotnie. - Fakt, może miesiąc jak na mnie wydaje się niecodzienny. Jednak wiesz, nawet ja prędzej czy później będę musiał się zatrzymać i ustatkować. I jak dotąd, przez całe moje życie spotkałem jedną, jedyną osobę w której zobaczyłem... ten ideał! - Rennard zaczął mówić w bardzo teatralnym stylu. Niczym w miłosnej tragedii. - Ten ideał, przy którym chcesz się zatrzymać, zostać na dłużej! Kiedy spotkasz taką osobę, to w magiczny sposób już żadna inna jakoś specjalnie cię nie interesuje!
-
- Jesteś naprawdę bardzo szykownie odziana jak na kogoś, kogo miało tu nie być... - Odparł, pożerając kobietę wzrokiem. Zbliżył się i złapał ją pod ramię. - Więc... - Odezwał się, prowadząc Elise do salonu. - Tak sobie myślałem moja droga, kiedy to wszystko się skończy, moglibyśmy gdzieś zniknąć... tak na miesiąc. Tylko ty i ja. Przeciesz chyba nie zamierzasz być wdową przez resztę życia, prawda?
-
Kiedy okazało się że ową postacią jest Elise, Rennard pośpiesznie schował broń. Wyprostował się bardziej. - Och, Elise! Nie spodziewałem się ciebie tutaj. - Powiedział szybko, następnie wysłuchał kobiety. Krzyki które usłyszał, brzmiały jak muzyka. Zaśmiał się. - Świetnie! Postaram opanować moje mordercze odruchy nim zdążymy ją przesłuchać. Więc chodźmy! - Chłopak wskazał ręką, by pajęcza kapłanka szła pierwsza.
-
- Cholera. - Powiedział po nosem. - Ten tekst był popularny 3 lata temu. Skąd ona się o nim dowiedziała... Kiedy zobaczył postać przy oknie, zatrzymał się. Miał jakieś dziwne uczucie, że to nie było Lucia. Mimo to wyjął sztylet. Jeżeli to ona, zaszlachtuje ją tu i teraz! - Gra skończona siostrzyczko! - Odezwał się, stawiają ostrożne kroki naprzód. - Oddasz mi to cholerne pudełko a potem zarżnę cię jak świnie!
-
Przechodząc przez drzwi, młody DeWett poczuł się jakby znalazł się w zupełnie innym miejscu. Nie spodziewał się że ten pająk miał w pobliżu aż tylu znajomych. Zwłaszcza że to całe zwoływanie ich trwało góra dwie minuty... - Cóż... mam nadzieję że Państwu nie przeszkadzam. - Powiedział do całej zbieraniny, uważając by nie zdeptać małych okazów, oraz schodzą z drogi tym większym. Ruszył za swoim towarzyszem, który wskazywał mu drogę. Słysząc te denne przyśpiewki Luci, Rennard nie zamierzał puścić tego mimo uszu. Przyjął wyzwanie. Sam zaczął śpiewać, próbując jak najbardziej oczernić siostrę. Biorąc pod uwagę to że był o wiele starszy, prowadził bardzo dziarskie życie, znał więcej brzydkich słów oraz miał więcej doświadczenia, jego piosenki brzmiały naprawdę dobrze. Trenował swój śpiewczy talent zwłaszcza po szalonych, upojnych nocach na mieście. Ułożył tyle wersów na Swaina, matkę, ojca, barmanów którzy nie chcieli już mu dawać alkoholu na krechę oraz innych osób, że śmiało mógł zostać bardem.
-
Ubrawszy się w nowe, pachnące ubrania, Rennard poczuł się jak nowy. Jeszcze lepszy, silniejszy, przystojniejszy i co najważniejsze, o wiele lepszy w łóżku! Krzyki i dobijanie siostry postanowił kompletnie ignorować. Nic tak nie irytuje małych, rozpuszczonych bachorów jak nie zwracanie uwagi. Odwrócił się na pięcie, w bardzo bajecznym stylu. Mimo iż jego publiką był tylko ten jeden pająk. Spojrzał na niego i zrobił zdziwiony grymas. - O nie nie mały koleżko. Na sprawy łóżkowe musisz poczekać, dopóki ten cały chaos się nie ogarnie. Mimo iż mam taką samą chęć na ciebie jak ty na mnie! - Chłopak wziął insekta i schował go do kieszeni kamizelki. - A teraz... za gnojkiem! - Krzyknął na oznakę, że jest gotów na wojnę. Ruszył do drzwi.
-
Chłopak otworzył okno, po czym przeturlał się przez parapet, lądując na plecach w swoim pokoju. W końcu, przez dłuższy czas, poczuł się naprawdę bezpiecznie! Nic tak bardziej na niego nie działało, niż widok tego pomieszczenia. Wstał i zamknął okno. Słyszał krzyki swojej chorej siostry. Tym razem jednak nie mógł się kierować słuchem. Wszystkie tajne pomieszczenia i tunele w domu potrafiły być zgubne. W zasadzie, czuł się teraz jak jego ojciec, kiedy to on ganiał młodego Rennarda by go zgnoić. Śmieszna sprawa. Skoro już był w swoim pokoju, postanowił się przebrać. W końcu wciąż miał te ciuchy, w których był na balu. Nie marzył o niczym innym jak zarzucić na siebie swoją wygodną kamizelkę. Zwłaszcza założyć nowe buty. W drodze do szafy jego uwagę przykuł pająk. Nie byle jaki pająk. To był pająk sprzymierzeniec! - Ty! - Wskazał na niego. - Zwołaj swoich braci i siostry! Wytropcie tą małą smarkulę! Sam chyba nie dam rady. I odwróć się! Muszę się przebrać - Otworzył szafę i wyciągnął komplet ubrań. Kiedy zamknął drzwiczki znów spojrzał na pająka. - Żartowałem... oglądaj!
-
- Tak, tak! - Odpowiedział Chris i rzucił się w pogoń za Lucią. Biegł za siostrą, wypełniony rządzą zabijania. Lucia zdecydowanie zasłużyła, by skończyć swój parszywy żywot. Kiedy zamknęły się przed nim drzwi, nieco zwolnił tępo. Dzięki temu usłyszał zamykanie zamka. Nie było opcji że zdoła je wyważyć. Stuknął w nie i odsunął się. Nie było to na szczęście problemem. W końcu był Rennardem! Czarną owcą rodziny DeWettów! Nie był nawet w stanie policzyć, ile razy to jego ojciec kazał służbie zamykać drzwi, byleby tylko młody chłopak spędził noc na zimnym dworze. To pozwoliło mu opracować alternatywną drogę. Także zaczął wspinać się po ścianie, prosto do okna swojego pokoju. Znał już kawałek tej ściany na pamięć, toteż wiedział dokładnie gdzie się złapać, by nie spaść bądź się ześlizgnąć. Dostanie się do pokoju również nie sprawiało problemów. Kilkanaście lat temu zrobił dziurę, dostosowaną do rozmiarów swojej broni w ościeżnicy okna. Dzięki temu mógł otwierać okno z zewnątrz, sztyletem.
-
- Zmiana planów! - Rzucił naglę, nieco zbaczając ze swojej trasy. Teraz kroczył w kierunku Lucii. - Jestem nawet skory do tego, by ci uwierzyć mamusiu. W takim razie dokończę swój mały biznes z twoim ulubionym dzieckiem! - Krzyknął radośnie. Pokazał duchowi, że Celia wciąż ma być jego celem. Nawet jeżeli to prawda i jest zdolna przeżyć rozczłonkowanie... to cholera, ten widok jest warty by powtórzyć go parę razy.
-
Zabójca powoli wyciągnął sztylet. Faktycznie, nie było sensu dalej ciągnąć tej szopki. - Zabijemy ją razem, mój potworny przyjacielu. - Powiedział, zaczynając iść w stronę rodzicielki. - Potniemy ją na tyle kawałków, że żaden cholerny nekromanta nie zdoła jej ożywić. Dokończmy to co zaczął Edward!
-
Rennard kontynuował oglądanie tego całego spektaklu z uniesioną brwią. Nawet nie czuł żalu do Anny. Doskonale wiedział że te paznokcie wywoływały obrzydliwy ból. Zwłaszcza za dziecka. - Wybacz, zastraszanie się nie liczy. - Odezwał się. - Wystarczy że wyzioniesz ducha, razem z tą małą cholerą a cała nasza służba zacznie mnie nosić na rękach. Jeżeli nie... cóż, mało to było buntów służby na świecie? Ciebie spotkałoby to prędzej czy później. Chłopak przeniósł wzrok na Lucię. - Ty! - Wskazał na nią palcem. - To moje pudełko! Po to właśnie byłem w Ionii. Kochana mamusia nie nauczyła że nie rusza się nie swoich rzeczy? Zwłaszcza rzeczy starszego rodzeństwa? - Zapytał, iście karcącym tonem. - Cokolwiek to jest, należy do Wielkiego Taktyka, Jericho Swaina! Chyba nie chcecie znaleźć się na jego celowniku, hmm? - Pytanie posłał do całej zgromadzonej służby. - Oddaj to, smarkaczu. Inaczej ten stary grzyb wyrżnie cały nasz ród. Ciebie, mnie, zombie-matkę, wszystkich!
-
Rennard wsłuchiwał się w cały ten "teatrzyk" matki z iście kamienną twarzą. Kiedy w końcu skończyła kłapać dziobem, ten ostrożnie położył Edwarda na ziemi. Zrobił krok na przód, w stronę tłumu. Pierwsze co wydobyło się z jego ust, to śmiech. Ten rodzaj śmiechu, kiedy słyszysz najlepszy żart w swoim życiu. - Nawet nie masz prawa by próbować wrobić mnie w rzekomą próbę morderstwa mojego rodzeństwa, pieprzony ożywieńcu! - Powiedział iście złowrogo, kiedy już przestał się śmiać. Skierował wzrok na tłum. - Zastanówcie się nad jedną poważną kwestią! Edward zniknął, kiedy to coś wróciło do życia! A ja? A JA BYŁEM W CHOLERNEJ IONII, WYKONUJĄC CHOLERNE ZADANIE! - Wykrzyczał. - Rozumiecie tą małą nieścisłość? Chłopak odwrócił się i podszedł do siostry. To co jednak miał zamiar powiedzieć, nie tyczyło się jej. - Słuchaj mnie uważnie, Nocturne. - Wyszeptał. - Jeżeli ta cała publika przyzna mi rację, zabijesz tylko matkę. Jeżeli nie... wyrżniesz wszystkich.
-
Sprawa wyglądała źle. Nawet bardzo źle. Chłopak doskonale zdawał sobie sprawę, że za moment jego matka okrzyknie go jako mordercę własnego rodzeństwa. Potwora, który się nad nimi znęcał. Zdołał podejść blisko swej starszej siostry. I to by było na tyle. Mocno trzymał brata, jakby bał się że może mu się wyślizgnąć. - Więc to tak... - Mówił w myślach. - Obrócisz miasto przeciwko mnie, matko. Sprytnie. Naprawdę sprytnie. Punkt dla ciebie...
-
Rennard zaczął rzucać przekleństwami w stronę matki oraz młodszej siostry. To co zrobiły z Edwardem było nie do pomyślenia. Złapał go za rękę, po czym zarzucił go sobie na barki. Nie miał zamiaru go tu zostawiać. - Mam cię, bracie! Uratuję cię, rozumiesz? - Odezwał się, powoli wychodząc z celi, ostrożnie niosąc brata. Szczerze powiedziawszy, nie miał zielonego pojęcia co z nim zrobić. Dokąd miał go niby zabrać? Tak naprawdę był to zbędny balast, mimo to Rennard nawet nie chciał o tym tak myśleć. Jeżeli ma dzisiaj zginąć... to tylko z Edwardem u boku.