-
Zawartość
1057 -
Rejestracja
-
Wygrane dni
1
Wszystko napisane przez Pawlex
-
Na początku Rennard nie rozpoznał w zmaltretowanym i zrezygnowanym człowieku swojego brata. Myślał że to jakiś pechowiec, którego sam tu kiedyś zamknął. Zbliżył się do niego. Wyglądał naprawdę paskudnie. Zbliżył się do niego i pchnął jego czoło, by przyjrzeć się jego twarzy. Chłopak zatkał się. Ta resztka człowieka. Ten wrak... to był jego brat. - Edward! - Krzyknął. Złapał dłońmi jego twarz. - Cholerny starszy bracie! Słyszysz mnie?! Zabraniam ci zdechnąć albo ześwirować, rozumiesz!
-
Rennard kroczył za siostrą, zastanawiając się w jaki sposób z nią skończyć. Aktualnie miał sześć opcji. Kiedy w jego nozdrza uderzył nieprzyjemny zapach, ten zaciągnął się jeszcze bardziej. - Oho... nieźle, nieźle! - Skomentował. - Edward musi tu siedzieć już od dłuższego czasu. Mam nadzieje że to nie twoje ciało gnije... - Sugerując się wcześniejszymi dźwiękami, chłopak dotarł do tych samych drzwi, przez które przelazło dziecko. - Lucio, skarbie! Nie uciekaj przed swoim bratem! Mamusia chciała byśmy byli szczęśliwym, kochającym się rodzeństwem!
-
Widząc że Lucia kompletnie nie ma pojęcia jak obchodzić się z bronią, Rennard zarechotał. Nawet nie zareagował, kiedy ta wykonała atak. Nawet nie musiał. - Żałosne! - Skomentował, kiedy jej broń znalazła się na ziemi. Pozwolił jej uciec do podziemi. Tak będzie o wiele zabawniej. - Zabije cie smarku! - Krzyknął, wchodząc chwilę za nią. - Zabiję a potem uwolnię mojego brata! Albo na odwrót, bez różnicy!
-
Kiedy cały ten sztuczny mrok zniknął, Rennard odetchnął z ulgą. Poczuł jakby ktoś ściągnął z niego ogromny głaz. Skupił wzrok na młodszej z sióstr. Mimo iż Nocturne nie zdołał przedostać się do jej umysłu, to i tak wyglądała jakby brała udział w najgorszym koszmarze. Chłopak wstał. Całe te nadprzyrodzone zdolności, moce ducha i wampira nie sprawdziły się w pełni. Rennard nic takiego nie potrafił... i w tym przypadku to było jego mocną stroną. - Więc... - Odezwał się, dobywając sztyletu. Kroczył w stronę Luci, samemu przypominając zombie. - Coś chroni cię przed duchami, rozumiem. To coś również chroni cię przed wampirami, czemu nie! Ale co obroni cię przed zimnym ostrzem, które zaraz zakończy twój podły żywot?
-
Chłopak siedział na ziemi, uprzednio sprawdzając czy jego stopy nie odniosły obrażeń. Działo się zdecydowanie za dużo naraz. Chociaż wiedział na pewno, że ani Nocturne, ani jego siostra, jakimś cudem nie mogą sobie poradzić c Lucią. To było nie do pomyślenia. Całe to zmienione otoczenie i silna więź z duchem zaczęły niekorzystnie oddziaływać na chłopaka. Schował twarz w dłoniach. To Lucia miała zbzikować, nie on! Usłyszał jak coś huknęło obok niego. Nawet nie pofatygował się by sprawdzić. Nawet się nie poruszył. - Nocturne... to bez sensu. - Wybełkotał. Sięgnął do kieszeni, w której to spoczywał zaklęty kamień. Przetarł go. Już nawet nie dbał o to, czy Lucią zobaczy, w jaki sposób kontroluje potwora. - Po prostu... przestań.
-
- Co do... - Powiedział zaskoczony, patrząc w dół. Widząc że jego podeszwy zaczęły płonąć, krzyknął wystraszony. Zaczął skakać, byleby je ugasić. - Dasz wiarę? Wypełnili te trupy jakimś łatwopalnym gównem! - Krzyknął do Chris, zdruzgotany. I z powrotem naszła go niewyobrażalna chęć by ukręcić łeb młodszej siostry.
-
- Nie jest zdolny? - Zapytał, idąc dalej, uprzednio zrzucając dłoń siostry z ramienia. Przeszedł po martwych ciałach tak, jakby ich tam nie było. - Wiesz co? Mam lepszy pomysł. - Odezwał się nagle, zatrzymując się w połowie drogi. Odwrócił głowę do ducha. - Nocturne, przyjacielu. Fizycznie chyba się wyżyłeś. Lecz dawno już nie mieszałeś komuś w głowie. - Wskazał na Lucię. - Nie krępuj się, zrób z jej umysłem co tylko chcesz. - Rozkazał, po czym kontynuował drogę do wejścia.
-
- Nie nie nie nie. Nie ma opcji że nie wykorzystam tej szansy. - Odezwał się. - Nocturne! Wyrżnij zombie. - Rozkazał. Cały czas wpatrzony był w Lucię. Zaczął iść w jej stronę. Po drodze strzelał kośćmi palców. - Co powiesz na to abym pozwolił Edwardowi się odegrać? Uwięzimy cie i zostawimy sam na sam z naszym kochanym bratem. Nawet nie jestem w stanie sobie wyobrazić, do czego będzie zdolny by ci się odpłacić, smarku.
-
Cóż, to wszystko potoczyło się nieco inaczej. Kiedy Christine ciągnęła go za sobą, Rennard wpatrywał się w Lucię, jakby sam szatan mu się objawił. Spodziewał się że ucierpi przez siostrę... szkopuł w tym, że przez starszą, nie młodszą. I to ostrze. Mała smarkula chciała go zabić! - Ty! - Wskazał na nią palcem. - Mały... cholerny... chochliku! Nie myśl że zdechniesz szybko! Będę katował cię tygodniami! Wstał przy pomocy Chris. Zacisnął pięści, mając wielką ochotę by rzucić się na młodszą siostrzyczkę. Jednakże nie zapomniał o jej ochronie.
-
Chłopak zaprzestał śmiechu, widząc to co właśnie miało miejsce. Kiedy jego siostra ulegała transformacji, Rennard powoli podniósł się z ziemi, wyciągając sztylet. Patrzył na nią cały czas. Czuł zimny dreszcz na plecach. Czyżby zaczął się bać własnej siostry? Nie, nie miał zamiaru dać się zabić przez atak szału Christine. Widząc że przymierza się do wybicia, jego źrenice rozszerzyły się. Odwrócił się i pośpiesznie pognał do wejścia do podziemi. Całkowicie zignorował obecność ducha. Nie miał zamiaru ginąc teraz, zanim ujrzy widok konającej matki. Po raz drugi.
-
Rennard zaczął bardzo złośliwie rechotać. Wyciągnął palec, puścił siostrę i nogami odrzucił ją w przód. To był dobry moment na zwiększenie odległości od siebie. Zaczęła się rzucać jak byk. - Wampir, nie wampir. Twój parter nadal jest żałosny. - Stwierdził, nadal leżąc. Podłożył dłonie pod głowę. - Cofam co mówiłem. Możesz tam mieć swoje moce... ale co z tego skoro doświadczenia ci brak! Ha!
-
Puścił jej ucho, czując ból wywołany przez jej paznokcie. Jego siostro zaczęła być zdecydowanie zbyt niebezpieczna. Zwłaszcza że jest wampirem. W takim stanie może "przez przypadek" kompletnie go osuszyć z krwi. Rennard zabrał ręce z jej szyi, po to by złapać ją za podbródek i nieco oddalić jej kły od siebie. To była pora na ostateczne uderzenie. Rennard zbliżył do ust palec, po czym obślinił go najbardziej jak umiał. Owy palec... wylądował prosto w uchu Christine. W ten sposób złożył swoją siostrę w ofierze. W ofierze, dla postrachu każdego dziecka. Mokremu Willemu!
-
Rennard sapnął kiedy dostał w skroń. Znaleźli się razem na ziemi. Mimo to nadal twardo ją trzymał. I nie miał zamiaru puścić. Chcąc jakoś ochronić się przed ciosami siostry, chłopak zacisnął nogi o korpus dziewczyny. Jakby tego było mało, ugryzł ją w ucho. Własne szczęki. Jedna z najpotężniejszych broni dzieciństwa. Zaraz obok patyka z kupą...
-
Chłopak przez chwilę pozwolił tak dać się trząść. Kiedy uznał że wystarczy, szybko strącił kapelusz dziewczyny. Tylko po to aby oplątać rękę w okół jej szyi i przycisnąć jej głowę do swojej piersi. Drugą dłoń zacisnął i zaczął wiercić nią po głowie Chris. - A kto się dał podejść jakiemuś durnemu krwiopijcy co?! - Wydarł się równie głośno. Całość wyglądała jak dawna szamotanina, kiedy obydwoje byli jeszcze smarkaczami. I najważniejsze, kiedy cholernej Lucii nie było na świecie. - Nikt ci nie kazał być nieostrożnym, głupia siostro! No kto jest głupi?! Christine jest głupia!
-
Rennard biegł za Nocturnem, oślepiony rządzą wygranej z siostrą. Kiedy jednak ona wyprzedziła go, wyprzedziła z taką prędkością że ledwo co zdążył mrugnąć, powoli zmniejszał tempo. W końcu przystanął, czekając aż duch zaciągnie oponenta do niego. Patrzył na siostrę z lekko otworzonymi ustami. - No tak... wampir. - Wymamrotał. Zaraz jednak szybko zerwał z głowy zombiaka kapelusz, po czym wbił swój sztylet prosto w jego oko, kręcąc nim kiedy dosięgnął mózgu. Kiedy go zabił, złapał za kapelusz obiema rękoma. - Uspokój się Rennard! Ty masz przecież swoją czarną chmurkę, tak? - Mówił sam do siebie. Głośno oddychał przez nos. - Twoja siostra ma prawo do korzystania ze swoich mocy. Tak będzie sprawiedliwie. Będzie! Mimo iż dostała je z dnia na dzień... Jego dłonie zaczęły się trząść. Ugryzł kawałek kapelusza. Nie trzeba był być specjalistą, by stwierdzić że szlag go trafił. - To ja do cholery ćwiczę całe życie, by wyciągnąć z tego zwykłego, ludzkiego ciała maksimum, a tu taka moja siostra w ciągu jednej nocy przewyższa mnie kilkunastokrotnie?! - Wykrzyczał, kiedy już puścił kapelusz. Założył go na głowę, tak mocno że zachodził mu na oczy. - Niech cie szlag! Niech szlag wszystkie mutanty, zombie i klątwy! Wszystkich po kolei!
-
- Podbijam zakład! Osoba która zabije mniej umarlaków... będzie musiała wielbić swojego oponenta i wykonać każdą jego zachciankę... przez miesiąc! - Dodał, po czym szybko ruszył za duchem. - Zmiana planów, Nocturne! Ty ich zmiękczasz, ja ich dobijam! Z chęcią przygarnę jeszcze jednego sługusa!
-
Chłopak na szybko przyjrzał się dwojgu zombie. Tak, wciąż mieli te swoje bajeczne kapelusze. Matkę zdecydowanie w tej kwestii poniosło. - Dobra Nocturne! - Rzekł ściszonym głosem, nie spuszczając oponentów z oczu. - Masz teraz szansę na zrehabilitowanie się. Zarżnij tych dwóch pustaków! Teraz żadnej wymówki, że liga czy coś innego nie przyjmę! I jeszcze jedno... - Spojrzał na siostrę. Z jego oczu można było wyczytać coś iście szatańskiego. - Przynieś nam te czapeczki! Jeden dla mnie, jeden dla Chris! - Rozkazał. - Zobaczysz siostrzyczko. Założysz to, choćbym miał ci ten kapelusz wbić na łeb siłą!
-
- Chris - Odezwał się, wyglądając równie zniecierpliwiony co Nocturne. - Pierwsze co powinniśmy zrobić, to udać się do naszych podziemi. - Zaproponował. Jeżeli to tam miał być przetrzymywany Edward, Rennard za priorytet wziął sobie jego wyswobodzenie. - Mam takie dziwne przeczucie, że nasz brat może wiedzieć o całym tym powrocie matki o wiele więcej niż my...
-
- Tak. Wspaniale będzie znów swobodnie poruszać się po mieście. No i ludzie znów będą widzieć we mnie bohatera, zamiast zamachowca! Pewnie że odpowiada! - Odpowiedział uradowany. Odetchnął z ulgą na wieść, że jego imię zostanie oczyszczone. Ostrożnie wyminął Swaina, po czym złapał siostrę za nadgarstek. Zaczął ją ciągnąć w stronę wyjścia. - Idziemy! Mamy osobę do pogrzebania! I nekromantę do wytropienia... a potem też pogrzebania!
-
- Zamach? Nie. Samoobrona! Tak! - Odparł, powoli wstając na nogi. Tak więc Nocturne nie był w stanie zaatakować innego członka ligi. To była całkiem ciekawa informacja. Rennard jeszcze chwilę lustrował Swaina niezbyt miłym wzrokiem. Po chwili odetchnął głęboko, zamknął oczy i dotknął palcami swoje skronie. Próbował pozbyć się całej tej negatywnej aury. - Dobra. Od początku, na spokojnie. - Powiedział pod nosem. - Sprawa jest prosta... PROSZĘ PANA. - Ostatnie słowa wysyczał przez zęby. - Jeżeli moja matka pozostanie żywa, po raz drugi, nigdy nie zobaczysz swojej skrzyni. Natomiast, jeżeli z powrotem trafi tam gdzie jej miejsce, czyli pod ziemią, przyniosę Panu tę skrzynię choćby w zębach!
-
Kiedy młody DeWett spotkał się z zimną ziemią, zaczął pośpiesznie odczołgiwać się od Swaina. - Ty cholerna, bezużyteczna chmuro! - Złorzeczył na zjawę! - Co żeś mu powiedział? Co do cholery znaczy nie mogę? Miałeś robić wszystko to o co poproszę i nie obchodzą mnie jakieś twoje trudności! Kurwa!
-
Rennard jęknął coś niezrozumiale. Nagle zaczął się śmiać. Był to rechot porównywalny do szaleńca, który absolutnie nic nie miał do stracenia. - Nocturne! Utnij mu... tą łapę! - Rozkazał swojemu demonicznemu słudze. Nie miał zamiaru dać sobą targać. Nawet komuś takiemu jak Swain.
-
Jedyne do czego teraz był zdolny, to w jakimś stopniu napiąć szyję, byleby tylko stawić opór mocnemu ściskowi. Zacisnął zęby i złapał obiema dłońmi za łapę Swaina. - Tak... wiem... - Wycedził przez zęby, uporczywie próbując złapać oddech. - Są małe... komplikacje. Moja... matka wróciła! - Próbował się usprawiedliwić. - Skrzynia jest... w domu!
-
- Więc... - Odezwał się, wpatrzony w światło błękitnych lamp. - Myślisz że powinniśmy zapukać, jak wypadałoby cywilizowanym i kulturalnym ludziom? - Zapytał, przenosząc wzrok na swoją siostrę. Zaraz potem zaśmiał się. - Cholera... pewnie że nie! Złapał za klamkę i mocno szarpnął. Nie było czasu na uprzejmości. W zasadzie to dla Swaina nigdy nie był uprzejmy. I nigdy to nie skończyło się niczym więcej, jak tylko niemiłymi słowami. - Swain! Stary grzybie! Gdzie jesteś? - Wykrzyczał.
-
- Jaki wielki! - Powiedział, odsuwając się od niego. Wciąż widok pająków działał na niego osłabiająco. Zwłaszcza takich rozmiarów. Szybko jednak się otrząsnął i zbliżył się do drzwi. Jednak kiedy je otworzył i popchnął, szybko odskoczył. - Dobra! Już lepiej być obserwowanym przez te straszne oczy niż błądzić po katakumbach, zdechnąć tam i rozłożyć się. - Gestem nakazał aby wszyscy weszli do środka.