-
Zawartość
541 -
Rejestracja
-
Ostatnio
Wszystko napisane przez Dżuma
-
Burknęłam jedynie: - Dobra! - krzyknęłam - Tylko choć jeden lub jedna zbliży się do moich rzeczy, nie ręczę za siebie. - odpowiedziałam. Gdy usłyszałam kolejne pytanie. - Po co wywołujecie kolejną panikę. Mówię ostatnio mieli jedną z większych bójek. Sami dobrze wiemy... lub nie wiemy - dodałam spoglądając na grupę - jak u nich wygląda bójka. Dużo tracą mało zyskują. Pewnie teraz liżą rany Nawet jeśli spróbują, jesteśmy w zbyt dobrej pozycji. - wytłumaczyłam - Trochę strategii i logiki, ja was proszę. Spojrzałam na Eagle'a: - Może coś ci się w mojej osobie nie podoba ? - powiedziałam spokojnie do jednorożca.
-
- Okey, może i jest jakieś zagrożeni, ale bye kucyki. - powoli odchodziłam od grupki nowych. - Powodzenia. Życzę wam szybkiej śmierci. - powoli odgarnęłam włosy, a chustę włożyłam do skórzanych juk. Sumienie mnie jakoś nie gryzło z ich powodów. Zbyt dużo już zniosłam aby się nim przejmować, ale jeśli bandyci ich dopadną, można by było zrobić mały handel.
-
- Spoko, jednorożku. Tylko jeden niedobitek był. Pewnie była bojka i on został. - skinęłam na zakrwawionego pegaza - I czy mógłbyś łaskawie przestać we mnie celować. - szybko osunęłam głowę i podhaczyłam pegaza - Dziękuje. Przepraszam za małe zamieszanie, ale jakoś nie wyszło mi złamanie jego skrzydeł w porę, a w locie jest jeszcze trudniej.
-
Imię: Delta Rasa: kuc ziemny Umiejętności: 1. Celność: dość dobra (przy adrenalinie, bądź alkoholu, ewentualnie narkotyku, ta umiejętność się zwiększa) 2. Szybkość: słaba 3. (dam swoje ) Wytrzymałość: średnia Charakter: -zawzięta -uparta -szczera do bólu -wnerwiająca -arogancka -ma lekkie rozdwojenie jaźni -posiada czarny humor, ale czasami jest różowy CM: :3 Wygląd: Dobrze zbudowana klacz. Ma dość długie, nawet zadbane, krwistoczerwone włosy. Jej maść podchodzi pod lekki beż, ale trudno ocenić przez czynniki klimatyczne. Często nosi chustę aby przytrzymywała włosy, które opadają na pysk. Ma ochraniacze, zdobyte na pustkowiach. Często zabandażowaną jakąkolwiek kończynę. Tak chcę utrudnić wam życie. :3 Sama zrobię sobie wprowadzenie do historii. Z daleka można było usłyszeć odgłosy przekleństw i strzałów. Nagle na sam środek stajni spadła klacz. Chwiejnie wstała, oceniając sytuację. Nie przejmowała się zbytnio gdzie jest. Otrzepała się ze wszystkiego co na nią spadło. Z przykrością stwierdziła że pocisk z broni musnął jej ucho, które teraz krwawiło. Wysłała wiązankę słów przeciwko pegazowi. Wyciągnęła za swojego pasa pistolet i wybiegła na zewnątrz. Można było usłyszeć odgłosy przekleństw, jęków i trzasków łamanych kości. Klacz aby mieć choć trochę szans musiała złamać skrzydła. Później tylko oszczędziła, większego cierpienia i tak wykończonemu pegazowi, i oddała strzał między oczy. Odbierając co jej i dodając skarby z torby pegaza, dopiero zorientowała się gdzie jest. - yyy...przepraszam za zniszczenie dachu, jeśli nie jesteście golemami. - niestety jej humor zbladł widząc tyle dość wystarczająco uzbrojonych kucyków. Chwyciła jedynie swój ulubiony rewolwer w zęby. - Kuźwa...
-
Eh popsuje wam zabawę ale spoczko. Proponowałabym większe ogarnięcie się w sprawie postów. Ludzie spam nie samowity. Powinno być ograniczenie do minimum 4 zdań lub więcej. Bo robi się z tego wielki burdel jednozdaniowy. Co do nie dociągnięć: ( sama nie czytałam tego Fallouta całego tylko tyle ile jest przetłumaczone) - jabłka ze stajni są BLADO CZERWONE nie KRWISTE ! - Little Macintosh był tylko JEDEN! - świat jest dla was zbyt miły ;D - z tego co wiem to nie mógł nikt być z przed wojny, bo byście popadali jak muchy od świeżego promieniowania Dodaje coś od siebie. Pamiętajcie że robienie z sb super duper bohaterów jest mało kreatywne
-
Prace dziwnej osoby o różnych imionach (avatary i sygnaturki :))
temat napisał nowy post w Archiwum obrazków i reszty
Oto twoje zamówienie Estherenn -
- Nie dziwię się że kapitana tak poraziło. Samo przecinanie wiązki u golemowi dawało dziwne uczucie, a co dopiero przecinanie tak jakby zasilania tego wszystkiego. - odeszłam znów do kufra bo gazę. Niestety moje dotychczasowe rany nie chciały się goić. Na ramieniu od kuli, nawet dobrze sie trzymała, ale ta od ugryzienia Algarda utrzymywała się nadal, przypominając ciągle o nim. Owinęłam delikatnie rękę. zajęłam się kolanem. Trzymało sie nieźle, jeśli chodzi o to że powoli odbudowywało. Obandażowałam je, czasami przymykając oczy z bólu. Zastanawiałam się nad zachowaniem kapitana. - No cóż trzeba żyć dalej. Proszę się tylko nie zadręczać tym wszystkim. - zamyśliłam się - Ahh mało bym nie zapomniała. Widziałam że masz popa żoną lekko rękę i rany na plecach. Trzeba je opatrzyć. - powiedziałam wymachując bandażem i środkiem odkażającym.
-
Ostatnie zdanie ihnes mnie rozwaliło :'D - Nie wiem dlatego się ciebie pytam... - przez chwilę zamarła głucha cisza - ehhh... widzę że chcesz o czymś porozmawiać. Widać to po tobie. wyrzuć to z siebie - uśmiechnęłam się serdecznie Wave'a
-
- To będziesz musiał poczekać. Kości raczej szybko się nie zrosną. W dodatku i tak będą już uszkodzone na cale życie, więc z takim zabraniem mnie nie ma szans. Sama nie wiem ile ważę ale łatwo mnie chyba zdmuchnąć jedną łapą - zaśmiałam się - Na pewno dużo nie ważę. Krótka sierść brak ogona + mała postura, ale mniejsza z tym. - odetchnęłam - Prawdopodobnie spanikowałabym tam górze . Popatrzyłam na Wave'a, teraz ty daj temat do rozmowy. - uśmiechnęłam się.
-
Zobaczyłam Wave'a i podeszłam do niego. - Hej, mogę się dosiąść? - napotkałam jedynie przytaknięcie - Heh, widzę że ci się nudzi. W sumie mi też ... - obróciłam się na grzbiet i wpatrywałam się w korony drzew - Powiesz mi jak to jest latać tak wysoko? Jakie to uczucie?
-
Kilka dobrych godzin, spędziłam doglądając połamanych majtków na plaży i Spina. Dobrze licząc schodziłam i wchodziłam na statek 20 razy lub więcej. Kolano co jakiś odzywało falą bólu, ale ogłupiałam je środkiem przeciwbólowym. Prawdopodobnie na starość wątroby nie będę miała, jesli oczywiście licząc to że mogłam w każdej chwili kopnąć w kalendarz przez Algarda. Jednak nie myślałam o tym zbyt często, bo jednak miałam obowiązki. Musialam co jakiś czas wyganiać majtków oraz smoczycę od lub z kapitana. Powtarzałam że musi po prostu odpocząć, bo tkanki mięśni były, jak to najprościej określić, w szoku. Po 2 godzinach kapitan rozmawiał i ruszał ręką, a po kolejnych mógł normalnie funkcjonować. Gdy znalazłam wolną chwilkę, udało mi się normalnie umyć i przebrać w moje zastępcze ciuchy. Kremowa koszula, brązowa kamizelka, spodnie i buty. Po umyciu moich włosów, odkryłam że mam je strasznie długie. Musiałam je związać. Gdy w końcu choć trochę się ogarnęłam i po raz kolejny wygoniłam smoczycę od kapitana, musiałam się zając znów opatrzeniem ran. Żaden z majtków nie skarżył się na większe dolegliwości, ale Red za to majaczył coś o tym swoim demonie, że wzmocnił jego mięśnie itp.. Nalegałam aby dał się przebadać, ale nalegał abym dała sobie spokój. I tak go muszę dorwać, połamane żebra nie są niczym przyjemnym. Wróciłam do kajuty lekarskiej. Po Spinie było widać że cierpi. Dużo mężczyzn ukrywa swój ból, ale ja potrafiłam to rozpoznać. Bez słowa otworzyłam skrzynię. Przeleciałam wzrokiem medykamenty. Po tym ja statek wyrzuciło na morzę połowa była w nieładzie, ale mi to nie przeszkadzało. wyciągnęłam kilka rolek bandaży, strzykawkę, tabletki i wiele innych ampułek oraz proszków. Podałam Spinowi na malej tacce kubek z wodą oraz tabletki. Miało to złagodzić ból. Później napełniłam strzykawkę. Niestety igła była gruba, ale jeśli wie gdzie się podaje środek, nie powinno wywołać cierpienia. - Może trochę zaboleć. - powiedziałam i wstrzyknęłam w ramię środek - Już po kłopocie, możesz się poczuć sennie ale to normalne. - odeszłam znów do kufra - Szlag, na jakimś bardziej cywilizowanym postoju trzeba będzie dokupić parę rzeczy, zapasy znikają bardzo szybko. No nic trzeba będzie improwizować. - zamyśliłam się - Ah chciałam jeszcze dokładniej dowiedzieć co się stało, powiedzieć że Algard znów jest aktywny i oddać to. - podałam leżący w kącie, przeklęty miecz.
-
Warknęłam ze wściekłości. Odwróciłam sie i poszłam na polane. Tam odprawiłam posłańca Mordimera. Powiedziałam mu że wybieramy sie za góry. Potem rozmyślałam nad tym wszystkim. Jak można pròbować zabić swoją rodzinę. Taki zachowanie bylo strasznie niehonorowe.
-
- Nie Koszmarko. Lepiej nie! Nie wiemy co mu dolega. - powstrzymałam smoczycę, a dwaj majtkowie delikatnie podnieśli kapitana na nosze ze statku - Jeśli źle coś zrobimy, możemy pogorszyć jego stan. Gdy powoli majtkowie szli w stronę plaży, myślałam nad tym wszystkim czemu Algard mnie tu zaprowadził. Może chciał abym coś zobaczyła, ale jedno czy drugie nie zmieniało tego, że miało to przejść na jego korzyść. Zauważyłam miecz kapitana, wiedziałam że jest przeklęty, ale dla kogoś nie wiedzącego o tym, był jeszcze groźniejszy. Gdy wzięłam go do ręki, poczułam jego moc. Wiedziałam jak działał. Pragną krwi albo strasznego bólu. Zdawał się być na chwilę bardziej stłumiony, ale nie zamierzałam go tak trzymać. Przypięłam do pasa, a później go oddać Spinowi. Gdy wszyscy już poszli chcąc wiedząc, co się stało z kapitanem. Ostatni raz obejrzałam resztki obelisku. Kątem oka zobaczyłam postać na skraju polany. Wiedziałam kto to był. Czerwone oczy i białe zęby rozpoznam z daleka. Zignorowałam to i poszłam na plażę. Ściemniało się, a ja musiałam jeszcze podleczyć Spina + kilku majtków. Jak na złość Noctrune nie było.
-
- Mniejsza w to! Zrobi coś głupiego to jest pewne! - warczałam. Nagle usłyszałam krzyk Jacoba - A z resztą, nie możemy mieć większych kłopotów! Pobiegłam jak najszybciej. Wiedziałam że po działaniu koki nie będzie tak przyjemnie, ale teraz biegłam. Skręciłam nagle, aby nie wybiegnąć prosto na Jacoba, tylko jak zawsze go okrążyć. Na szczęście Jacob jeszcze nie biegła. Wybiegłam z zagajnika kilkanaście metrów przed Jacobem. Widziałam jak nasłuchiwał Lejli i Matyasa. - Jacob - podbiegłam dysząc - Wiem że chcesz kogoś zabić. Nie wiem po co czy dlaczego. Ale jeśli twoim powodem jest ochrona nas, to proszę cię jeszcze pokojowo, abyś tego nie robił. Rozlew krwi nigdy nie był dobrym pomysłem. W dodatku nasze stado jest w złej sytuacji. W każdej chwili wschodni lub ludzie mogą zamordować nas wszystkich. Więc jeszcze raz proszę zostań i nie morduj tego kogoś. A jeśli nawet pamiętaj że znów choćbyś miał mnie zabić to spróbuję cię powstrzymać. - spojrzałam na niego - Pewnie jak ja to miałabym zrobić, Tak obolała i słaba. No wiesz nie ma rzeczy nie możliwych.
-
Gdy rozmawiałam z Ihnesem, poczułam jak coś chwyta mnie za nogę. Zauważyłam obandażowaną smoczycę. Na szczęście się wybudziła, a zmysły miała na miejscu. Później przechodziłam od jednego do drugiego rannego. Odetchnęłam z ulgą, że było bardzo mało złamań, a więcej potłuczeń. Miałam się zając Red,em ale idąc przez dżunglę, tam gdzie wcześniej się znajdował go nie było. W pewnym momencie upuściłam bandaż. Od razu go wzięłam. Podnosząc wzrok, ledwo mogłam złapać oddech. Przede mną stał Algard. Jak zwykle się uśmiechał. Jedynie co zrobił to się rozpłynął i pojawił się kilka metrów dalej. Zostawiając i tak resztkę medykamentów, poszłam w głąb dżungli. Trafiłam na dawną polanę. Gdy zrobiłam kilka kroków, wiedziałam czemu akurat Algard mnie tu przyprowadził. Podbiegłam do kapitana. Leżał był przytomny, ale nie mógł się ruszyć. Można to było zauważyć po napiętych mięśniach. Obok niego leżał jego miecz, ten cholerny miecz. Kopnęłam go jedynie dalej. Wiedziałam że bez niczyjej pomocy nie mogłam nic zrobić. Jedynie spojrzałam w oczy kapitan i pobiegłam na plażę. Pierwszych lepszych majtków zawołałam rozpaczliwym głosem, aby mi pomogli. Biegliśmy ile sił aby jak najszybciej pomóc Spinowi.
-
Powiem tyle że ryczę jak małe dziecko.
-
Skończyłam naprawianie mocno uszkodzonego ogona Koszmarki. Na szczęście, nic oprócz wielkiego rozcięcia zębami Cerbera, nie dolegało kończynie. Zszyłam i obłożyłam ogon okładami z antybiotyku. Później jedynie usztywniłam skrzydło i podałam środek pobudzający i przeciwbólowy. Odłożyłam na jedną z prycz i po raz kolejny musiałam wziąć torbę z lekami. Nie będę przecież ciągać piratów na statek, wiedząc i tak, że pozostaniemy dłużej na wyspie. Później jedynie przeniosłam na zewnątrz, do hamaku, smoczycę. Powoli równomierny puls i oddech powracała, to znak że się wybudza, z lekkiego wstrząsu. Ostrożnie zeszłam ze statku. Pierwsze co to dałam 5 leków dla Red,a , który cierpiał z bólu. Miały ogłupić mu czucie bólu. Sama dobrze wiedziałam, że są dobre. Od zdarzenia przestrzeleniem kolana, codziennie musiałam brać ich dawkę aby normalnie funkcjonować. Później podeszłam do Ihnesa, który rozmawiał z ... prawdopodobnie nowym członkiem załogi. - Cześć Ihnes, widzę że potrzebujesz małej pomocy - uśmiechnęłam się oglądając rękę Ihnesa - A my się chyba nie znamy - powiedziałam do nowego odwijając chustę - Jestem Sophie, nie oficjalny medyk. - oglądałam ranę w celu dania diagnozy - Może teraz zaboleć - nie zastanawiając się oblałam ranę spirytusem. Po kilku chwilach rana była odkażona i owinięta bandażem. - Koniec. Po patrzyłam się na Ihnesa i nowego. Jeszcze coś dolega? Złamania, rany, ból itp?
-
Obserwowałam watahę. Jak debatują rozmawiają smutnieją i bawią się. Leżałam pod drzewem. Ukradkiem wzięłam listek koki. Żebra zbyt mnie bolały, ale umiałam się sprzeciwić większej ilości rośliny. Leżałam obok wilków. Przypatrywałam się każdemu z wilków. Nagle Jacob wstał i pobiegł. W jednej z chwil zauważyłam jakie miał spojrzenie. Dostatecznie go znałam aby wiedzieć co to oznaczało. Jedynie warknęłam i pobiegłam jak najszybciej za nim. To samo zrobiła Matyas. Moje odczucia bólu były ogłupione przez kokę więc żeber nie czułam. - Matyas musimy go powstrzymać - westchnęła doganiając go - Zrobi pewnie coś głupiego. W dodatku mamy się przenosić wraz z watahą i nie możemy oddalać się od niej, zrozumiano.
-
Powoli doszłam z Red'em na skraj dżungli. Byliśmy dość oddaleni od wcześniejszego pola walki. W połowie drogi przyspieszyłam, słysząc okrzyki tryumfu . Z daleka było widać załogę. Niestety było jej o połowę mniej. Przypomniałam sobie że Nightmare, dalej leżała pod drzewem. Po wielkim trudzie, szczególnie dla Red'a , doszliśmy do statku. Mogłam się założyć że ma na pewno połamane kilka żeber. Odstawiłam go koło statku, a sama poszłam szukać smoczycy. Po drodze zapytałam pierwszego lepszego majtka o miejsce pobytu kapitana. Powiedział że poszedł nas szukać. Jedynie co zrobiłam to przetarłam twarz ręką i poszłam dalej. Na środku plaży leżała smoczyca w opłakanym stanie. Podniosłam ją delikatnie. Ciężko oddychała a puls ledwo można było wyczuć. Było nie dobrze. Poprosiłam o pomoc jednego z majtków. Pomógł mi wnieśc na statek Koszmarkę ( muszę się od nowa przyzwyczajać ;_; ). Zaniosłam ją do kajuty lekarskiej. Później jedynie umyłam dokładnie ręce i twarz. Ogólnie przydałoby się zmienić ubrania, bo były w piachu i krwi chimery. Ale no cóż, musiała być jak jest. Później jeszcze krzyknęłam do majtków, aby nie zbliżali się do tajemniczego obelisku. Po czym zaczęłam opatrywać Koszmarkę.
-
Zaczęłam się skupiać. Powoli czułam jak ciężar uroku ze mnie schodzi. Powoli otworzyłam oczy. Zobaczyłam przed sobą obelisk. Odzyskałam panowanie nad sobą. Chwiejnie wstałam. Oprócz bolącej głowy nic mi nie było. Trudno było ocenić czy to od tego że byłam pod działanie uroku, czy po prostu ze zmęczenie. Ominęłam szerokim łukiem obelisk i podeszłam do Red,a. Leżał poturbowany na ziemi. Westchnęłam jedynie i pomogłam mu wstać. Wspierał się na moim ramieniu. - Lepiej chodźmy. Jesteś strasznie poturbowany. - popatrzyłam na dziwny obelisk - Z tym trzeba coś zrobić, ale musimy opatrzyć rannych. - zamyśliłam chwilę - I lepiej powiedz swojemu demonowi że lepiej żeby do mnie nie mówił. Nie jest to przyjemne gdy jego głos przeszywa każdą komórkę ciała. Przynajmniej ja mam takie wrażenie. Zaczęliśmy powoli iść w stronę plaży.
-
- Ciekawe prawda? - powiedziałam całkowicie ignorując demona Red'a - W sumie co takie coś może na zrobić? Nienawidziłam znów czuć się jak pod władzą Algarda. Znów coś mną kierowało. Był to inny rodzaj magii. Coś w stylu uroku, który ci nakazywał, a ty omamiony uginałeś się pod tym. Znów czułam się zamknięta, ale teraz aby znów żyć muszę się wydostać ze szklanej bańki, nie ją podtrzymywać. Uderzałam wściekle o to coś co mnie trzymało. Nie mogłam znów nic poradzić na moje poczynania. Wpadłam na pomysł. Strategia którą kiedyś używałam. Zwana prze zemnie odwróconą. Zamiast ataku broniłam się, a do obrony ataku. Więc dzięki temu zamiast atakować to coś, usiadłam i zaczęłam się skupiać. Musiałam jakoś obronić swój umysł.
-
- Na razie większość jest za górami, ale nie jestem tego pewna. Nie wszyscy się wypowiedzieli. - popatrzyłam się po watasze - Eh... wschodni. Nie dziwię się stracili kilka wilków przez nas. W dodatku wszczęłam bunt i obraziłam najwyższą radę. - położyłam po sobie uszy - To pewnie prze zemnie wszczęli tą wojnę. Dawna alfa, buntowniczka, upadła wśród wilków. Piękne mam przydomki.
-
Przetaczałam się dosłownie przez dżunglę. Cały czas się śmiałam. Wyszłam na polanę. Po przeciwnej jej stronie stał Red, również rozbawiony. - Witam oficera - krzyknęłam pełnym śmiechu głosem - Ciekawe co to może być prawda? Zaczęłam powoli okrążać i zbliżać się do obelisku.
-
Wypowiedź Matyasa zbiła mnie z tropu. To nie wiem. - Jestem za górami, dalej. - westchnęłam - Ale wszędzie tkwi jakiś haczyk. Jakoś nie mogę zrozumieć co by twoja wataha miała do nas gdybyśmy zajęli neutralny teren.
-
- Też nie masz racji. Wschodnia watah jest już tak duża że odstąpiła od szamanów. Mordimer sam mi mówił że aby uzyskać takie przyzwolenie to naprawdę musi coś być na rzeczy. Zamyśliłam się. Szacowałam jakie mamy szanse. - Ale Assianna mówiła też że mamy jeden stały teren. Nivvy też proponowała żeby zrobić terytorium które sięga i gór i plaży, ale to nie ma sensu. Z kolei Mordimer też mówił o tym że jego wataha nas pochłonie. - podrapałam się za uchem - Ogólnie mówiąc mamy kiepską sytuację. ... a gdyby ... gdyby tak, patrząc na to z innej strony. Nie będziemy się wcinać pomiędzy terytoria. Załatwmy to może politycznie z innymi watahami. Ta cała wasza wojskowa wataha nie jest chyba taka jaką ją opisujecie. Trochę przyzwoitości trzeba mieć. ... albo jeszcze inaczej. - odetchnęłam - Zbierając wszystko do kupy. Musimy uzyskać sprzymierzeńców. Jak widać na tutejszych terytoriach nie można niczego szukać bez walki, ewentualnie, jak już mówiłam zrobić to politycznie.