-
Zawartość
541 -
Rejestracja
-
Ostatnio
Wszystko napisane przez Dżuma
-
- No skoro wszyscy zignorowali pomoc, radźcie sobie SAMI! - wykrzyczałam ostatnie słowa. Miałam dość tego, sama nie wiem czego. Wybiegłam naburmuszona. Zobaczyłam Ihnesa leżącego, zadowolonego i zakrwawionego. Wyglądało to podejrzanie. Jedynie co powiedziałam: - Nie mów że ty też Ihnes? Pobiegłam ze spuszczoną głową. Gdy szłam przez las, natrafiłam na wcześniejszy zapach Ihnesa. Z ciekawością poszła po nim. To co tam zobaczyłam, przeraziło mnie do kości. Było pełno ... nawet tego nie mogło się opisać. Wycofywałam się powoli. Patrzyłam na tą jadkę z przerażonymi oczami.
-
- Nie musisz już pomagać Matyas. - poklepałam wilka po plecach - Nie wyglądasz najlepiej. - Wszyscy ci którzy tutaj są nawet niech się nie ruszają. Macie odpoczywać. Nie ma żadnego latania i zgrywania bohatera jasne! - zobaczyłam mdlejącego Jacoba - Ohhh m... Podeszłam i go podniosłam. Zebra po tym jak je Mordimer poukładał nie bolały już tak bardzo. Odłożyłam Jacoba. Miał kilka ran, więc przeżyje. - Nivvy może nie będę tak dobra jak Mordimer, ale daj sobie pomóc. Kula w klatce nie jest dobrym rozwiązaniem.
-
Krew, łapy ogony skrzydła ... w takim wypadku trzeba zrobić tylko jedno...... BABECZKI znaczy...ekhem zawołać kogoś ~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~ Gdy Mordimer skończył, prawie cała wataha wbiegła albo poraniona albo pół przytomna. Ogarnęłam wszystkich bezradnym wzrokiem. Biedny Mordimer może mieć przechlapane za to że nie jest na spotkaniu. - Brakowało Iladri, Lejli i jeszcze kilku Wyszłam przed szpital. Zauważyłam Asiannę leżącą i ciężko oddychającą. Zawołałam zimno do Jacoba aby ją zaniósł. Całe pobojowisko było przesiąknięte krwią. Ludzie wilki, niczym się nie różnili. Zaczął padać deszcz. - i Tak nas to z tego nie obmyje. Zawyłam. Było to wycie wołające o pomoc, jak i nawołujące nasze inne wilki. Kilkoro ludzi leżało na skraju. I co najdziwniejsze jeden z nich się poruszył. Podbiegłam od razu, ale mnie nie zauważył. Czołgał się pod drzewo. Ciężko oddychał, w dodatku ślizgał się na błocie. Zauważył mnie gdy wstawał opierając się o drzewo. Krzyknął i od razu zwinął się w kulkę. Mówił coś nie zrozumiałym językiem. Było mi go szkoda. Gdy zniknęłam między krzakami, on znów powstał i kuśtykał w stronę, z której przyszedł. Śledziłam go. Gdy upadał odruchowo wsparłam go. Ten nie wiedział jak zareagować. Ja jedynie szłam dalej. Odprowadziłam go do obozowiska ludzi, ale nie zachęcało mnie większa ich ilość. Wróciłam na polanę, byłam zła. Nie na ludzi, ale za to że byłam wilkiem.
-
- No wiesz takie tam sprawy. Pierwszą rzeczą chciałam wprowadzić ich w pułapkę prawną aby nie mogli mi odmówić tymczasowego sojuszu z nami. To znaczy że nie będą wszczynać wojny. Później korzystając z okazji, zajęłam się drugą sprawą. Gdy mi się skończyła banicja oficjalnie zostałam Alphą. Taką nie pewną, ale zawsze coś. Chciałam po raz enty wprowadzić pokojowo i zgodnie z prawem szanowanie Omeg. Niestety znów po prostu to zignorowali. Jako że po tym tamta gliniana tabliczka była oznaczona pieczęcią/ podpisem ostatecznie jest aktualna. Mogłam być już jak najbardziej arogancka i chamska. Gdy uciekałam z tabliczką po rozpoczęciu buntu, nie przewidziałam że kilkudziesięciu kilogramowy wilk uderzy mnie w powietrzu i rzuci o drzewo. - zaśmiałam się ironicznie - No i twój stary przyjaciel, szaman cię pozdrawia. Jest mu przykro że jego wataha odłączyła się od waszej wspólnoty. - odetchnęłam - Trzeba będzie się jeszcze raz spotkać ze wschodem, czysto politycznie. Trzeba omówić sprawę z ludźmi.
-
- Dzięki jeszcze raz Mordimerze - odetchnęłam patrząc się w pustkę.
-
- Przepraszam Mordimerze że znów ci się walę na łeb. Po prostu tak jakoś wyszło. Nie mogłam jakoś przewidzieć że w czasie ucieczki z paktem chwilowego pokoju, uderzy we mnie generał... - odetchnęłam głęboko - Raczej narkozy mi nie podawaj. Nawet nie chcę zasypiać, dobrze?
-
Uśmiechnęłam się gdy Mordimer wszedł do szpitala. Było mi słabo, ledwo oddychałam. - Gdybym mogła się ruszać - odparłam - Nie musisz się martwić to tylko kilka żeber. Uhh... no może więcej.
-
Magia Próbowała cię bronić i tak jakoś wyszło Jesteście oboje w szpitalu
-
- A ty dokąd się wybierasz? - warknęłam na WaveX'a W tej chwili usłyszałam krzyk Asianny, ale taki przytłumiony. Bez silnie opadł mi pysk na ziemię. Poczułam bardzo, ale to bardzo duże ukłucie w moich żebrach. Było mi coraz ciężej oddychać. Oddech miała bardzo płytki.
-
- Jak już mówiłam Nectrune, nigdy nie zabiłam bez powodu. Nawet szukając swojego obiadu dawałam ulgę innym zwierzętom które się męczyły. Raczej nie będę chciała ich zabijać. Byłabym za tym żeby tylko unieszkodliwić ich tak aby nic nam nie mogli zrobić. Pozabierać te dziwne patyki, lub ugryźć w jedną z nóg, aby trudniej się im chodziło. Nic więcej nie da się zrobić. Zabijanie zawsze jest na ostatnim miejscu. - WaveX wił się na naszych grzbietach - Ten znowu. - odłożyliśmy go, a później przywiązałam go do jednych z cięższych kamieni - Uhh... słabo mi - zachwiałam się na łapach. Później resztkami sił nastawiłam nieprzytomnemu WaveX'owi skrzydło. Gdyby się teraz obudził, ból by był nie do zniesienia. Nastawiłam kość i poszłam do swojego konta w końcu odpocząć. - Nie panikujmy. Może nas miną ci cali ludzie. - powiedziałam po czym, znów myślałam o bólu w żebrach i o tym że mój obraz się zamazuje, a ból przy oddychaniu przeniósł się głębiej
-
- Ja byłam przeciw temu, ale mniejsza z tym. - patrzyłam jak WaweX wzbija się w powietrze i po paru minutach gdy wrócił krzyczy o ludziach i pada na ziemię - Jak widać złamane skrzydła go nie ogranicza. Wstałam i podeszłam do wycieńczonego wilka. - Lejla choć mi pomóż go zawlec do szpitala i przywiązać go. Jest gorszy od Ihnesa - burknęłam po czym wzięłam go na grzbiet.
-
Otworzyłam leniwie moje zmęczone oczy. Biegła do mnie i płakała. Wstałam resztkami sił. Żebra, łapy, mój poharatany pysk strasznie bolały. - Spokojnie, uspokój się. - położyłam na jej ramieniu łapę - Tak to ta ze wschodu, ale mamy przez pewien czas spokój. Na glinianej tabliczce mamy zapisane, że nie będą wszczynać wojny do puki nie będzie nowego powodu do niej. Tamte rzeczy jak zabicie 2 wilków, jednego z generałów już są nie ważne. W dodatku bunt Omeg w ich stadzie nie sprzyja aby rozpoczynać wojnę.
-
- Nie będę ci Nectural tłumaczyć. Po prostu nawet nie jestem za zabijaniem, wystarczyło go może tylko uszkodzić. ... mniejsza z tym, bo jeszcze się pogryziemy przez to. Powiem tyle że nigdy żadnego wilka nie zabiłam, a leśne zwierzęta takie jak sarny czy jelenie, też miały ulgowe. Zawsze wybierałam te którer cierpiały i nie miały szans na przeżycie. Dawałam im spokój. - odetchnęłam przymykając oczy - Teraz ci nie pomogę. Tego skrzydlatego trzeba przywiązać do czegoś, bo następny robi z siebie bohatera. No i nastawić skrzydło trzeba. Ta dwójka - wskazałam na Jecob'a i Jane - musi odpocząć, a ty powinnaś obmyć i obłożyć łapę nasączonymi gąbkami. - zakręciło mi się w głowie - Uhh... ja się lepiej położę, bo się źle czuję
-
Wróciłam zmęczona. Ten dziwny patyk zakopałam, aby nikt tego nie dotykał. Spojrzałam na pobojowisko. Dwie istoty leżały zabite. - Wiecie że to się źle skończy? Może ich przyjść więcej, bo ci zginęli. Nie dość że może być walka ze wschodem, to ci "ludzie". W sumie ja się nie odzywam, takie bezmyślne rozlewy krwi do mnie nie przemawiają. Minęła Ihnesa który wypytywał się nas co się stało. Minęłam go tylko ciężkim krokiem. Co raz to trudniej było mi oddychać. Obiecałam sobie że choćby wszyscy mieli by być rozszarpani to ja muszę odpocząć. Nadwyrężanie uszkodzonych łap nie było dobrym pomysłem.
-
W szpitalu zrobiło się pusto. Wszyscy wybiegli aby pomordować lub zgrywać bohatera. Leniwie wyszłam na polanę. Potruchtałam w stronę krzyku. Zauważyłam jedynie dwunożna istotę, która walczyła z Jacobem. Dziwne patykowate coś leżało na środku. Dwunożna istota zaczęła po to coś iść. Patyk wystrzelił w WaweX'a. Dwunożne coś z uśmiechem zaczęło podchodzić do Wawex'A. Podbiegłam i podhaczył istotę. Patyk upadł i wydał z siebie huk. Podbiegłam do niego i za bezpiecznie wyglądającą drewnianą końcówkę wzięłam i pobiegłam w las.
-
- Nie mamy nazwy. Po prostu jesteśmy. - odetchnęłam głęboko przez co żebra się odezwały - Powiem ci że też wędrowałam i to jedna z nielicznych która próbuje kogoś zabić. - zauważyłam nową wilczycę - Ohh... hej, jestem Nasza.
-
- ... prawda nie chcę wiedzieć, ale ma nadzieję że kiedyś się dowiem . - puściłam się już Jacoba - Już dam radę. - spojrzałam na nowego wilka - hmmm... może nie będzie to wszystko profesjonalne, ale dam radę opatrzyć twoje skrzydło i łapę. Gdy nasz szaman wróci na pewno to poprawi, ale teraz chodzi tylko abyś nie dostał zakażenia.
-
Syknęłam gdy Jacob pomógł mi iść szpitala. - Kpie sobie ze śmierci. - powiedziałam ironicznie - Tak dawno powinna mnie zabrać, ale tego nie robi. - Nie ma go . - odparłam krótko - Jest na spotkaniu szamanów.
-
- To tylko kilka żeber, 2 łapy i pysk. Nic więcej. - odpowiedziałam jakby to było nic wielkiego. - Niemartwcie się o mnie. A ty co byś zrobił wilkowi który powyzywał, poniżył i wszczął bunt?
-
Jacob moja postać ma na imię Nasza ^^; ~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~ - No wiesz sprawy polityczne, bunt i walka z generałami. To co zwykle
-
Usłyszałam krzyki. Spojrzałam leniwie w ich stronę. Kłóciłam się z bólem, ale wstała i powolnym krokiem zbliżałam się do grupki wilków. Gdy zawiał wiatr poczułam ranę na pysku i na grzbiecie. Wzięłam się w garść i nabrałam tempa. W sumie ciało przyzwyczaiło się i zamiast fal bólu przy oddychaniu, miała promienisty wzdłuż klatki piersiowej. Gdyby nie to że wtedy tamten generał nie wtrącił, wyglądała bym o wiele lepiej. - Może zamiast go teraz przesłuchiwać zaniesiemy do szpitala i opatrzymy skrzydło? - powiedziałam ze zmęczeniem do Jacob'a który stał nad nowym.
-
Gdy zebrałam wystarczająco dużo sil wstałam. Syknęłam z bólu. Zauważyłam że moja watah wchodziła na polanę. Była z nimi nowa wilczyca. Chciałam się przywitać, ale mój wygląd nie wyglądał przyjaźnie. Poszarpany pysk, 2 uszkodzone łapy, połamane żebra i rana na grzbiecie. Wzięłam tabliczkę i odniosłam Asiannie. Wyszłam później bez słowa, zostawiając naszą przywódczynie z tabliczką. Chciałam obmyć się cała ale skończyło się na pysku i położeniu się pod drzewem. Przymykałam oczy z każdym braniem oddechu. Był on co raz to płytszy.
-
Uderzenie w połamane żebra musiało mi coś zrobić. Po tak krótkiej wędrówce, od razu się nie słabnie. Doszłam na skraj polany. Nie było nikogo. Dochodziły tylko odgłosy z przeciwnego końca strumyka i szpitala. Odłożyłam tabliczkę. Miałam zanieść ją Asiannie, ale poczułam się słabo. Łapy się pode mną ugięły. Leżałam teraz na trawie. Zbierałam siły. Każdy wdech i wydech był głęboki, przez co bardziej mnie bolały żebra. Patrzyłam się w pustkę przede mną.
-
Gdy biegłam nagle coś ciężkiego, uderzyło mnie w bok. Wypuściłam tabliczkę, a sama z impetem uderzyłam o drzewo. Uszkodzona łapa, jak i ta z kontuzją bolały niemiłosiernie. W dodatku łapiąc powietrze po uderzeniu, poczułam ból z klatki piersiowej. Kilka żeber poszło. Wstałam chwiejnie. Tym kto uderzył mnie był generał. Jak widać dostatecznie go wkurzyłam. - Nie chcę rozlewu krwi. - podeszłam do upuszczonej tabliczki i podniosłam ją - Przyszłam po to co chciałam. Ten tylko rzucił się na mnie. Popełniłam błąd myśląc że zatrzyma się przede mną chcąc tylko mnie nastraszyć. Po raz kolejny z impetem zderzył się ze mną, ale zdołałam go zrzucić. Jego wojskowe wyszkolenie, dało mi się we znaki. Zanim wstałam, on już wiedział jakie mam słabe punkty. Uderzył mnie w połamane żebra. Myślał że zwinę się z bólu tak nie było. Po uderzeniu chwyciłam jego łapę i z całej siły wykręciłam. Z satysfakcją usłyszałam jęk generała i pęknięcie kości. Chwyciłam drugą i powiedziałem: - Mówiłam nie chce rozlewu krwi, nigdy nikogo nie zabiłam i ma nadzieję tego stanu nie naruszać, więc nawet jeśli chcesz dojść do jednego z obozowisk, generale, lepiej abyś teraz przeprosił za Omegi. Po 10 minutach jakim było zachęcanie generała, powolnym wyginaniem łapy, przeprosił, a ja go puściłam. Chwyciłam tabliczkę i powolnym krokiem ruszyłam do granicy naszej watahy. Generał nie odpuścił i ruszył po swoich pachołków. Byłam cała obolała. Nie źle poturbował mnie generał. Gdybym po drodze nie zjadła dość dużej ilości koki, pewnie byłabym martwa. Złudzenie mojej siły przeszło i przerodziło się w wielki ból łap i żeber. Z lekkim szczęściem przekroczyłam granicę. Teraz wystarczyło dojść do polany i nie paść po drodze.
-
Oto moja następna i ostatnia praca http://deltalix.deviantart.com/art/Rarity-The-Alicorn-355801084 Dopisuje. Jeszcze raz dziękuje za uczestnictwo ~ Cartoon Tiger