Skocz do zawartości

Mattia Magna L

Brony
  • Zawartość

    252
  • Rejestracja

Wszystko napisane przez Mattia Magna L

  1. Hiacynt westchnął tylko lekko się uśmiechając. Odwrócił się w stronę elfa i posłał mu spojrzenie zatytułowane "No i co teraz?".
  2. Hiacynt był zadowolony, że nie został zabity, obrabowany ani nic w tym stylu. Na, nawet udało mu się w końcu przekonać tych durniów do pracy dla niego. Tylko... Jego imię było, mówiąc językiem niższych sfer, pedalskie. Jeśli bezmyślni wojacy zaczęliby się teraz śmiać, byłoby trochę głupio. Teraz jednak nie miał weny do wymyślają sobie ksywek, więc postanowił zaryzykować. - Hiacynt Trzeci, jestem złym lordem. Zaczynacie od dzisiaj?
  3. - Nic trudnego. Głównie stać i wyglądać groźnie. W sumie już to robicie, więc w sumie czemu by nie robić tego za pieniądze?
  4. Hiacynt zmartwił się nieco. Jednak bezmyślni wojacy nie byli tacy do końca bezmyślni. Chcieli dowodu, że nie ich nie oszuka. Podrapał się po pustym oczodole. - Mógłbym zaproponować w tej sprawie umowę albo jakąś wiążącą wymianę. W drugiej opcji chodzi o to, że ja dam wam coś, bez czego nie odejdę, a wy odwdzięczycie się się tym samym. W ten sposób nikt nie będzie mógł uciec aż do rozwiązania sytuacji. Co wolicie?
  5. Ex-książę przełknął nerwowo ślinę ale nadal próbował nie okazywać strachu. Spojrzał tylko na nich z lekką dezaprobatą. W duchu narzekał, że nie wziął że sobą jakiejś broni, chociaż i tak pewnie nie umiałby niczym się posłużyć. - Pomyślmy... Oprócz sakiewki i życia... Więcej sakiewek, ale nieco później, jeżeli przyjmiecie ofertę. Patrząc na tę sytuację obiektywnie, to chyba bardziej opłaca się wam więcej sakiewek, niż mniej, czyż nie? - powiedział, mając nadzieję, że jeszcze trochę powstrzymują się z złudzeniem go.
  6. Brunet uśmiechnął się jeszcze szerzej na wzmiankę o śniadaniu. Nie, żeby go to śmieszyło, ale musiał sprawiać odpowiednie wrażenie. - No cóż, dobrze, że jesteś taki rzeczowy... Jak się pan nazywa? - Hiacynt zwrócił się bezpośrednio do tego że zbójców, który zaczął zadawać mu pytania.
  7. Hiacynt spojrzał na grupę najemników. Znał się trochę na takich. Bywali wśród nich silni, inteligentni i tani. Oferty zazwyczaj nie łączyły się. Ci wyglądali na klasycznych bezmyślnych wojów. Ex-książę przybrał pewną siebię postawę i podszedł do grupy oprychów z uśmiechem akwizytora. - Witam panów. Nie mogłem nie zauważyć waszej niezwykłej siły. To widać od razu. Nieczęsto się już w tych czasach spotyka takich ludzi - zaczął im schlebiać.
  8. Hiacynt zrozumiał, że "może nie będzie tak źle" to pochwałą, więc poczuł się pochwalony. Nie odpowiedział jednak nic, tylko poszedł za elfem w stronę sklepów z odzieżą. W końcu weszli do jakiegoś sklepu, który należał do tych z zaparkowanym witrynami. Ex-książę zaczął się rozglądać. Ostatnim krzykiem mody były oczywiście czarne peleryny, ale sama pelerynka nie wydawała się Hiacyntowi dość królewska. Oprócz peleryn były też kryminalne płaszcze, wampirze wdzianka, coś dla straszliwych meneli i gwałcicieli, więc raczej nic dla mrocznego lorda. W następnym sklepie było już nieco lepiej, ale, w imię wizerunku, Hiacynt poświęcił się i zwiedził jeszcze jeden. W trzecim było kilka wdzianek przypominających połączenie sutanny i odzieży jakiegoś magnata, trochę zwyczajowej biedy i czarnych pelerynek oraz niezidentyfikowany stos szmat mających być przebraniem skrytobójcy dla karła. Hiacynt wrócił więc do drugiego sklepu, bo to wszystko za bardzo przypominało mu już to dziewczyński wypad na miasto. W końcu kupił sobie czarny płaszcz do kolan, staromodną, białą koszulę, ciemnobrązową kamizelkę oraz ciemnoszare, schludne spodnie. - Co o tym myślisz? - spytał się elfa.
  9. Hiacynta wyjątkowo rozbawiła uwaga o mrocznym żebraku. Rozbawiła, ale tak ponuro. Zastosował się jednak do rad elfa - wyprostował się i wypiął pierś w pozycji dumnej pogardy dla świata. Roześmiał się. Najpierw w stylu ironicznym, potem ponuro, maniakalnie i maniakalnie - uber mrocznie. Zawsze w tym celował.
  10. - Raz próbowałem przejąć władzę w tamtej wiosce. Później miałem cztery lata praktyki u pewnego złego lorda, niestety muszę przyznać, że on sam powinien przejść jakiś kurs - powiedział Hiacynt, starannie dobierając słowa, tak, jak to miał w zwyczaju.
  11. Młody mężczyzna pożegnał się i wyszedł z gabinetu. Bez żadnych (no prawie) problemów znalazł przydzielony mu pokój i rozejrzał się po wnętrzu. Niezbyt spodobały mu się pochodnie, miał do nich pewien uraz, ale, poza tym, to było całkiem nieźle. Polubił nawet ogólny klimat. W pewnej chwili podszedł do lustra i przejrzał się w nim. - Nic dziwnego, że mnie przyjęli - powiedział Hiacynt na głos, myśląc o swoim ogólnym zabiedzeniu i inwalidztwie niższej klasy, które jednak dodawały mu szeroko pojętej badassowości. W końcu stwierdził, że dość się już na siebie napatrzył, i odszedł z powrotem w stronę biura tamtego elfa. Przyszedł się czegoś nauczyć, więc czegoś się nauczy.
  12. Hiacynt obejrzał uważnie gabinet i samego elfa. Nie potrzebował dużo czasu żeby stwierdzić, że długouch lubuje się w przesadzie. - Oko straciłem podczas mojej pierwszej próby odzyskania władzy w krainie, z której wygnano mego ojca. Nie sądzę, by ktokolwiek o niej słyszał, położona była w wysokich, niedostępnych górach. Jednakże popełniłem wtedy błąd i nie doceniłem mieszkańców tej krainy. Pamięć ich była niezawodna a broń ostra. Wypalili mi oko i pozostawili blizny na ciele.
  13. Imię, nazwisko, przydomek: Hiacynt III Wiek: 26 lat Rasa: ludź, to znaczy człowiek Wygląd: Hiacynt to wysoki, chudy mężczyzna rasy białej. Ma kruczoczarne, długie włosy i bladą skórę. Cechują go wory pod oczami. A właściwie okiem, bo ma tylko jedno. Ogólnie przypomina wampira albo niedożywione dziecko. Twarz ma idealną dla złego lorda - nie ma oka, jest kościsty, ma podłużny nos i wąskie wargi, którymi umie uśmiechać się złowieszczo na ponad trzydzieści sposobów. Jego zęby są śnieżnobiałe, bo nie stać go na cukier. Z cech charakterystycznych to, oprócz braku lewego oka, ma także podłużną bliznę na piersi, na prawym udzie i na szyi. Nie ma także środkowego palca w prawej ręce. Hiacynt nosi czarne, podarte szaty, ale robi to głównie dlatego, że nie stać go na nowe ubrania. Ma wysokie, czarne (a jakże!) buty. Charakter, zachowanie, sposób bycia: Hiacynt lubi narzekać, ale nie ma się co mu dziwić. W końcu jego życie nie było usłane różami, a jeśli już, to takimi z nadmiarem kolców. Przez swoje doświadczenia znienawidził wieśniaków, koni, kobiet, szefów, wideł, ognia, płotów, starców, seksu, smoków, gór, żyrandoli i jeszcze mnóstwa innych rzeczy. Cechuje go czarny humor i skłonność do uśmiechania się w przerażający sposób. Nie umie nawiązywać relacji romantycznych ani przyjaźni, ale za to świetnie mówi innym, jak bardzo ssą. Nienawidzi, gdy go ktoś kontroluje i jest samochwałą, bo to jego działka. Jest hipokrytą. Charakterystyczna dla niego jest niemała ambicją, co prawdopodobnie wzięło się z jego rodzinnej tradycji nieskończonych prób przejęcia władzy nad najbliższą wioską. Trudno go odwieść od jego celu, zawsze za nim podąża, nie zważając na trudy. Jest wytrzymały. Nie przejmuje się za bardzo innymi ludźmi, zazwyczaj go tylko denerwują. Nie lubi niczego marnować i wykorzystuje to, co ma. Brawura jest raczej nie dla niego, ale nie jest też tchórzem, po prostu jest rozsądnie ostrożny. Umiejętności: duża wytrzymałość psychiczna i fizyczna, budzący grozę śmiech, szybkie bieganie, niewielkie doświadczenie w polerowaniu magicznych artefaktów i używaniu magii Umiejętność specjalna: brak Atrybuty: podarte ubrania, budzący grozę śmiech Krótka historia: Ojciec Hiacynta był samozwańczym królem pewnej zapomnianej przez świat górskiej wioski. Znany był z tego, że narobił sobie mnóstwo bękartów, w tym właśnie Hiacynta. Ludność wioski jakoś znosiła rozwiązłość swojego władcy, ale, gdy w pewnym momencie nakryto go na spółkowaniu z koniem, wygnano go na jeszcze większe zadupie, oczywiście przy pomocy nieśmiertelnych wideł i pochodni. Hiacynt, jako potomek niesławnego króla, również został wyrzucony z wioski. Niedługo potem jego ojciec zmarł na jakąś niezidentyfikowaną chorobę. Dwunastoletni ex-królewicz cierpiał głód i chłód, bo rodzina królewska niezbyt się znała na budownictwie czy pozyskiwaniu żywności. Jego bracia próbowali wyruszyć w świat lub ponownie przejąć władzę w wiosce, lecz o żadnym Hiacynt już nie usłyszał i do dziś nie wiadomo, co się z nimi stało. Jeden podobno zaczął śpiewać, ale to tylko niepotwierdzone pogłoski. Gdy Hiacynt osiągnął wiek szesnastu lat, śladem wielu w swojej rodzinie spróbował zagarnąć w swoje ręce tron. Niestety, jedyne, co otrzymał, to pochodnia, i to w oko. No i jeszcze kilka kuksańców widłami. W ten sposób zdobył swoje blizny. Ledwo uciekł z życiem, ale zgubił się i nie wiedział, jak trafić do "domu". Przeszedł wiele kilometrów, aż zobaczył obozowisko jakiś ludzi. Okazało się, że to zbójcy, ale widząc stan ex-królewicza nawet nie próbowali go okraść. Wyglądał tak źle, że aż wzbudził w nich współczucie. Nakarmili go bułką i wskazali mu drogę do najbliższego miasta. Tam zaczepił go pewien łysy mężczyzna rekrutujący najemników. Zaprosił go do zostania najemnikiem. Miał dostawać pieniądze w zamian za wystawianie się na niebezpieczeństwa. Nie żeby lubił wystawianie się na niebezpieczeństwa, ale przez wiele dni zjadł tylko jedną bułkę, więc się zgodził. Okazał się jednak tak cherlawy, że wynajmowały go tylko staruszki nie mogące same pomalować sobie płotów. Hiacynt jakoś to zniósł, ale pomaganie staruszkom uważał za ujmę na godności. W końcu jakiś mroczny lord od siedmiu boleści wziął go sobie na pomocnika/lokaja/gościa od pilnowania kluczy. Ex-książę nie cierpiał jego wywyższenia się nad wszystkich innych (to była przecież jego domena!), zwłaszcza, że czarnoksiężnik został w końcu pokonany przez własną ex-dziewczynę, która zabrała jego magiczne berło i wykopała go magią tak daleko, że zmarł z głodu w locie. To raczej nie przedstawia go w dobrym świetle. Jednocześnie pozbawiła ona byłego pomocnika złego lorda posady, palca i pensji, a jej charakter był niemalże idealną kopią starego pracodawcy Hiacynta, więc jej też nienawidził. Poszedł więc sobie z jej zamku i postanowił sam zostać złym władcą. Nie miał jednak pieniędzy na założenie własnego czegoś, czym mógłby władać, a w przejmowaniu władzy nad wioskami/krajami/światem był raczej beznadziejny, więc zdecydował się na jakieś szkolenie, aby dopiero później przejąć władzę nad wioską/krajem/światem. Cel: przejąć władzę nad wioską/krajem/światem
  14. Kiedy jeszcze mieliśmy telefon stacjonarny (ze cztery lata temu), to jedyne osoby, ktróre do nas dzwonił, to reklamodawcy. Oferowali oczywiście "jedyne takie oferty" na garnki, poduszki, wczasy, przeniesienie numeru i inne tego typu pierdoły. Pamiętam, że miałam taką "zabawę" - udawałam pocztę głosową. Heh, po drugiej rundzie sami się rozłączali. Ale większość osób nie ma takiej cierpliwości i mojego, niekiedy specyficznego poczucia humoru, więc radzę jednak zlikwidować ten telefon stacjonarny. Pozdrawima z Koszalina.
  15. Tak, raz, nad morzem. Czy widziałeś kiedyś żywego pingwina?
  16. A więc przedstawiam wam mojego OCka. Nie pierwszego, ale pierwszego, którego publikuję. Nie jest idealny, zdaję sobię z tego sprawę, więc proszę o kulturalną, konstruktywną krytykę, która pomoże mi udoskonalić moją postać. No i to by było na tyle z mojego wstępu. Bawcie się dobrze! PS.: Rysunek wstawię za niedługo. Imię: Daub Pseudonim: Z, najgorszy reżyser świata Wiek: 23 lata Rasa: kucyk ziemski Płeć: ogier Zawód: reżyser filmowy Miejsce urodzenia: Las Pegasus Miejsce zamieszkania: Las Pegasus Rodzina: matka - Needlework, kucyk ziemski ojciec - Ditches, kucyk ziemski babcia - Grey Mouse, kucyk ziemski Partnerka/partner: brak Zwierzątko: Makaron, udomowiona anakonda płci męskiej Wygląd: Daub jest średniego wzrostu kucykiem ziemskim. Ma jasnopomarańczową kręconą grzywę i ogon. Jego sierść jest koloru jasnoszarego ze złotymi plamami na pysku i uszach. Ma duże, zielone oczy. Jego znaczek przedstawia gigantyczną, skrzydlatą anakondę koloru oliwkowego, owiniętą wokół tornada. Często nosi berecik. Charakter: Daub ma duży dystans do siebie. Doskonale wie, że jego dzieła, jeśli mają być oceniane na serio, to zasługują na 1/10, i nie próbuje temu zaprzeczać. To niesamowity optymista. Jest szczery, gdyby go o coś spytać wprost, ale jeśli może, to nieco podkoloryzowuje rzeczywistość. Ma niezwykłą wyobraźnię, myśli innym torem niż reszta kucyków. Od innych twórców odróżnia się otwartą miłością do kiczu i bezsensu. Ma nienajgorsze poczucie humoru, chociaż niekiedy jest opacznie rozumiany ¿przez innych. Jest prostym ogierem, nie przepada za zbytnią poetyką, śmieszy go szukanie drugiego dna w jego filmach, które z założenia mają być po prostu niskobudżetowymi horrorami z nutką komedii, bez żadnych ukrytych analogii i mądrości. Jest jednym z tych, którzy najpierw robią, a dopiero później myślą. W połączeniu z nieodpowiedzialnością i nieumiejętnością długodystansowego planowania może to być niebezpieczne dla samego Daub'a. Reżyser uważa, że wszystko jest dla kucy, i nawet nie dodaje do tego, że musi to być w umiarze. Ma kiepski gust (muzyczny, filmowy, architektoniczny, modowy...). Lubi: węże, absurdy, sztampę, horrory, krzyki, żarty, czekoladę, latanie na paralotni, nowoczesne technologie, grę w ping-ponga, śpiew Nie lubi: sportów drużynowych, prac fizycznych, nauki Umiejętności: kręcenie naprawdę kiepskich filmów, abstrakcyjne myślenie, zajmowanie się wężami, latanie na paralotni, granie w ping-ponga, obsługa nowoczesnych (jak na Equestrię) technologii Historia: Daub urodził się w niebogatym domu na obrzeżach Las Pegasus jako syn szwaczki i robotnika fizycznego. W okolicy jego domu nie żyło zbyt wiele dzieci, więc często bawił się sam przy pomocy drewnianych figurek, które zrobił mu jego ojciec. Wymyślał różnorodne historie i rodzice zauważyli prędko, że ma bardzo wybujałą wyobraźnię. Chcieli, by syn bawił się przy nich, ale, obserwując go stwierdzili, że jest po prostu głupawy. Gdy ukończył sześć lat, rodzice posłali go wcześniej do szkoły, bo praca pożerała im coraz więcej czasu, a nie chcieli zostawiać synka samego w domu. Nie byli w stosunku do niego zbyt wymagający - miał być po prostu nie gorszy od większości klasy, nie liczyli na piątki i szóstki. Słusznie zresztą nie liczyli, bo Daub był uczniem raczej przeciętnym. W szkole zaczęły się jednak dla niego poważne problemy towarzyskie. Był beznadziejny w sporcie, biedny, rudy i chodził na zajęcia śpiewu, więc niełatwo było mu znaleźć przyjaciół. Jego jedynymi znajomymi były koleżanki z chórku szkolnego, przez co był przezywany od klaczy. Po jakimś czasie przestał zwracać uwagę na przezwiska i nabrał nastawienia "a kogo to obchodzi". Stwierdził, że najważniejsze jest, co on sam chce robić, a nie, co inni od niego oczekują. W okresie dojrzewania nabrał też większej pewności siebie i nauczył się mówić o sobie z przymrużeniem oka. Nie zlikwidowało to jednak jego problemu ze zdobyciem znaczka. Nie miał talentu do niczego, śpiewał jako-tako i właściwie chodził na zajęcia śpiewu tylko dla koleżanek. Był najwyżej średniakiem z przedmiotów szkolnych, nie miał żadnych ciekawych zainteresowań, jego opowiadania pisane na equestriański budziły co najwyżej śmiech. Nawet do kopania rowów się nie nadawał. Swój znaczek zdobył dopiero w wieku szesnastu lat. Jego klasa była na wycieczce na planie filmowym. Daub zobaczył w magazynie rekwizytów ogromnego, sztucznego węża i wpadł na pomysł nakręcenia własnego filmu. Inni uważali, że takiej tandety nikt nie kupi, ale kucyk ziemny się uparł i zaczął pisać własny scenariusz. Gdy po trzech tygodniach (nie był zbyt rozbudowany) udało mu się go skończyć, przystąpił do poszukiwania aktorów. Jego przyjaciółki z chórku były zażenowane jego pomysłem, ale, w imię przyjaźni, zgodziły się przez godzinę wrzeszczeć z przerażenia przed niewidzialnym potworem. Z pomocą starszego brata jednej z klaczy zmontowali wspólnie sceny i mieli już gotowy film. Beznadziejnie amatorski i z okropną fabułą, ale nadal film. Po nakręceniu tego "potworka", jak go grupa nad nim pracująca nazywała, pojawiło się pytanie - Co dalej? Ano, właśnie nikt nie miał żadnego sensownego pomysłu, bo, żeby ktoś chciał coś takiego pokazać w kinie, musiałby być niespełna rozumu albo mieć naprawdę dziwne poczucie humoru. Niestety, w Las Pegazus nie znaleźli żadnego dyrektora kina, który spełniałby choć jedno z tych kryteriów, ale znaleźli za to woźnego Old Bill'a, który był niezłym trollem i pomógł im puścić ich film w porze, w której miała lecieć premiera najnowszego hitu pod tytułem "Ziemniak". Dzieło Daub'a i jego paczki zyskało na szybko dorobione napisy i tytuł "Ziemniak", który jednak zupełnie nie oddawał treści tego widowiska, przepełnionego niewidzialnymi wężami z kosmosu oraz kiepsko tłumionym śmiechem aktorów. Sami twórcy podpisali się pseudonimami. Był to pomysł Daub'a, który stwierdził, że jego imię nie nadaje się dla reżysera. Nie mógł przewidzieć, że za kilka lat jego pseudonim stanie się nazwą dla najniższej niszy filmowego śmiecia. W czwartkowy wieczór paczka przyjaciół usiadła na wygodnych kinowych fotelach i rozpoczęła seans. Bill ich nie zawiódł, zamiast dramatu o kucykach ziemskich w czasach przedequestriańskich, widzowie dostali kiepski horrorek nakręcony przez grupkę uczniów. Powiedzieć, że byli zszokowani, to mało powiedziane. Pierwsze pół filmu obyło się bez zbędnych komentarzy, druga połowa została skomentowana jedynie jednym cichym "wtf?" i bardzo przedłużonym "co" pewnej starszej jednorożki. Gdy skończył się film, Daub zauważył, że pojawił się u niego znaczek. Była to skrzydlata anakonda owinięta wokół tornada, symbolizująca jego talent do reżyserowania beznadziejnych horrorków klasy z oraz, jak się okazało później, jego ukrytą umiejętność zajmowania się wężami. Dwa dni później "Ziemniaka" wyreżyserowanego przez Z uznano oficjalnie za najgorszy film w historii Equestrii i zaczęto szukać kucy odpowiedzialnych za jego stworzenie. Nie było to trudne, bo większość z nich wystąpiło na ekranie, a Daub w końcu dobrowolnie przyznał się do napisania scenariusza. Equestriańskie Towarzystwo Filmowe nie za bardzo wiedziało, co z tym zrobić, ale w końcu stworzono specjalną "nagrodę" za najgorszy film. W ten sposób "Ziemniak" Daub'a został nagrodzony Złotym Ziemniakiem w każdej kategorii, wyłączając "piosenkę". Złotego Ziemniaka za najgorszą piosenkę zdobył "Ziemniak" Downcast'a, właśnie ten, którego figlarny woźny zdjął z ekranu. Rodzice Daub'a też nie za bardzo wiedzieli, jak zareagować na to, że ich syn został najgorszym reżyserem w Equestrii. Za sugestią matki Needlework postanowili się jednak cieszyć z tego, że ich syn jest sławny i pogratulować mu "sukcesu". Daub skończył szkołę i nakręcił kolejny film. Tym razem jego fabuła opierała się na próbach uratowania gryfiej wioski przed ogromną, skrzydlatą anakondą z innego wymiaru, żywiącą niezwykłą nienawiść do gryfów. Fabuła była dosłownie z plota wzięta, bo pomysł na ten film przyszedł z wpatrywania się Daub'a w jego uroczy znaczek. Po puszczeniu tego czegoś w kinie (najgorszy reżyser świata jeszcze był na topie) dodano kilka nowych kategorii do Złotych Ziemniaków, ale odbiór był ogólnie pozytywny z naciskiem na "co ja p*órwa oglądam". W niecały rok po "Nazikondzie" przyszła kolej na "Zemstę Lasu". W kinach w całej Equestrii można było oglądać bohaterskie zmagania grupki nastolatków z lasem Everfree. Pojawiły się tu pierwsze prawdziwe wątki komediowe. Kolejne lata przyniosły "Opuncję zabójcę", " Nazikondę 2", "Chomiki zagłady", "Rekiny z kopalni", "Krwawy księżyc", "Smokosprite'a" oraz "Przyczajonych obcych, ukrytych reptilian". W międzyczasie jego życie prywatne i publiczne nadal jakoś się toczyło. Po niespodziewanym sukcesie komercyjnym "Nazikondy", Daub nie za bardzo wiedział, jak wydać pieniądze. W końcu kupił sobie węża i nazwał go Makaron. Nie za bardzo był do tego przygotowany, ale nikt przecież nie mówił, że najgorszy reżyser świata był odpowiedzialny czy inteligentny. Szczerze mówiąc, Z był wtedy jedynie dziewiętnastoletnim ogierkiem, nie radzącym sobie z nową sytuacją. Dziewiętnastoletnim ogierkiem wpadającym na bardzo dziwne pomysły. Wracając jednak do węża, był to piękny, młody samiec anakondy. Zieloniutki, ślicznie pasował do znaczka naszego bohatera. Całe szczęście, że pasował do znaczka, bo okazało się, że Daub intuicyjnie rozumie potrzeby węży i Makaron jednak nie zdechnie przez głupotę swojego właściciela. Inny niezbyt mądry pomysł Daub wprowadził w życie pierwszego kwietnia, kiedy miał już dwadzieścia dwa lata. Zwołał oficjalną konferencję medialną, podczas której ogłosił wszem i wobec swoją miłość do Discorda. Duch chaosu znienacka pojawił się, aby ogłosić, że są zaręczeni. Niby fajnie, ale mało kto załapał żart i od tego czasu wszyscy mają Daub'a za geja. Oprócz rzeczy głupich, Z próbował też rzeczy... też głupich, ale nie w sposób żenujący czy ośmieszający. Spróbował na przykład lotu na paralotni. Od dziecka marzył o lataniu, więc, gdy po wpuszczeniu "Nazikondy 2" do kin przypłynęła do niego gotówka (w Equestrii nie ma raczej wielu reżyserów), miał już pomysł na wydanie jej w sposób zagrażający tylko jemu. O dziwo nie zrobił sobie nic, a przeżył kilka wspaniałych chwil w powietrzu. Zazwyczaj jednak trudno jest stwierdzić, że Daub w ogóle ma jakiś związek z showbiznesem. Większość pieniędzy wykorzystuje na drobne przyjemności i jakoś bardzo się nimi nie chwali. Ma ładny, acz nieduży domek w średniozamożnej dzielnicy. Właście nieczęsto wychodzi z domu, większość czasu poświęca albo filmom, kręconym w piwnicy (niedawno odkrył greenscreen), albo Makaronowi. W sumie to tylko młody ogier z nietypowym hobby i wielką kolekcją Złotych Ziemniaków. Obecnie Daub pracuje nad trzecią częścią "Nazikondy", która odnosi niemałe sukcesy, oraz spotyka się z Pot Still'em, nowopoznanym barmanem urodzonym w Kryształowym Królestwie, który także jest całkiem nieszanblonowy i inspiruje go do pisania scenariusza (dzięki niemu zaprojektował Alkohondę).
  17. Gratulacje! Stworzyłaś dobrego OCka z normalną rasą i imieniem, ciekawym, a jednocześnie nie przesądzonym wyglądem, charakterem nie pozbawionym wad ani zalet, realną, niezbyt cukierkową historią, która jednak nie woła: "Ta postać jest taka smutna i mroczna"! To... jest super. Jeśli mogę dać jakieś rady, to możesz zmienić imiona jej bliskich na bardziej kucykowe. A z innych... No cóż, wszystko wydaje się być dobre. Miła odmiana po czytaniu o tylu OCkach - alikornach bez historii. Może i to trochę moja wina, bo w końcu sama wpisałam "OC alikorn" w przeglądarce. W każdym razie, dobra robota.
  18. Achievement get: Nazywaniem swoich rysunków bazgrołami doprowadź innych do mówienia o tym, że tworzysz dzieła sztuki A tak serio - nie uważam, że rysuję jakoś specjalnie źle, ale też dziełem sztuki bym tego nie nazwała. A tytuł jest taki, bo znalazłam fajny rym i chciałam go gdzieś wykorzystać. A, i dzięki za komplenent.
  19. Mattia Magna L

    [Zabawa]1000 Kucyków

    121. Został unicestwiony przez wściekłą oponę z niezwykłymi mocami.
  20. Zamówienie przyjęte. Mam teraz wolne, więc powinno być gotowe już za kilka dni. Rozumiem, że pozycja ma być jak na drugim obrazku. A jakieś tło ma być? Byle proste.
  21. Gacie Moim specjalnym talentem będzie... noszenie majtek?
  22. A więc przyszedł ten czas, w którym udało mi się przełamać swoje lenistwo i stworzyć swój własny post z rysunkami. Teraz będę... No cóż, wstawiać tutaj swoje rysunki i być może przyjmować requesty, aby podszkolić się w obsłudze ołówka i kredek równocześnie mając motywację z zewnątrz. Rysuję dużo rzeczy, ale rzadko jestem z nich na tyle zadowolona, żeby chociaż pomyśleć o wystawieniu ich na widok publiczny. Na razie mam tu dwa portrety, jeden w kolorze i jeden ołówkowy. Rozmyślam jeszcze nad "pochwaleniem się" moją pracą z Luną na czarnej kartce. No cóż, nie przedłużając, oto moje prace: Przepraszam też za jakość zdjęć. Robione tabletem ze słabym aparatem.
  23. Mattia Magna L

    Czy boicie się śmierci?

    Bo śmierć jest jak sraczka - nie znasz dnia ani godziny. Sorki, że tak śmieszkuję że śmierci, ale jakoś nigdy się nią nie martwiłam. Każdy kiedyś umrze, niezależnie, czy będzie że śmierci się śmiać, czy całe życie zamartwiać, więc, póki jeszcze nie widzę tego światła, to wolę cieszyć się życiem.
  24. Mattia Magna L

    Czy boicie się śmierci?

    Dlaczego uważasz, że śmierć nie jest naturalną rzeczą? Przecież każda żywa istota prędzej czy później umrze. To normalna część rzeczywistości, coś się rodzi, coś umiera. Jaka jest według ciebie śmierć? Nadnaturalna? Nienormalna?
×
×
  • Utwórz nowe...