Skocz do zawartości

PROLOG: OGIEŃ NAD KHADEI ~ Iroh Corrison (Tarreth)


Dadudałe

Recommended Posts

[justify]*klang* *klang* *klang*

Jeden z podkomendnych rzucił pod drzwi granatem. Ten po drodze odbił się spokojnie trzy razy o okratowaną podłogę, a następnie eksplodował rozrywając prowizoryczne drzwi. Byliście przygotowani na nie wiadomo co za nimi, ale powitał was jedynie widok schodzących wgłąb wzgórza schodów i całkowicie usmażony terminal wewnętrznej sieci. Na szczęście dla wysadzającego drzwi gwardzisty - ceramstalowa obudowa została zniszczona już dużo wcześniej.

Ostrożnie zeszliście po schodach do surowego holu. Był cały zdewastowany. Na ścianach orkowie wypisali różne obelżywe hasła pod adresem gwardii i Imperatora... Wszędzie zresztą była zaznaczona ich obecność, także ze względu na wrażenia zapachowe. Tutaj wręcz nieziemsko śmierdziało! Był to niemały wyczyn, bowiem system filtrów powietrza powinien działać przecież prawidłowo. Z holu prowadziły trzy drogi:

- schody z zaznaczonym kierunkiem: laboratoria | generatory | sypialnie | jadalnia,

- schody z zaznaczonym kierunkiem: zbrojownia | stanowiska ogniowe | Dowódca,

- trzy nieoznakowane windy.

Żołnierze spojrzeli po tobie, czekając na decyzję.[/justify]

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • Odpowiedzi 73
  • Created
  • Ostatnia odpowiedź

Top Posters In This Topic

Ohydne napisy na ścianach tylko wkurzały majora, zawsze oddanego Imperatorowi i swoim ludziom. Orkowie na prawdę mieli talent do rozwalania dosłownie wszystkiego - nawet humoru. Każde kolejne przeczytane słowo powiększało grymas obrzydzenia na twarzy Iroha, który w końcu zatrzymał się przed rozwidleniem.

Żołnierze spojrzeli na niego pytająco, czekali na rozkazy.

- Przede wszystkim plany budynku. Musimy mieć plany budynku. Jakiekolwiek. Mając plany, będziemy wiedzieli gdzie i jak się obracać, by być o krok przed zielonoskórymi. Teraz tylko pytanie: Gdzie to znajdziemy? - zaczął prowadzić monolog, patrząc jednocześnie na tablice.

Niegłupim pomysłem byłoby zajęcie stanowisk ogniowych, wejście do zbrojowni. Jednak tam jest na pewno wielu orków, którzy przywitaliby ich odpowiednio. Dwa oddziały Gwardii Imperialnej - nawet Cadiańskiej - mało wskórają.

Po chwili padła decyzja:

- Dobra, ludzie. Idziemy w kierunku generatorów i sypialni. Gdzieś tam muszą być plany budynku. Albo przy generatorach, by Kapłani Maszyn mieli wgląd na miejsca, gdzie mogła być usterka, bądź gdzieś w sypialniach ktoś coś miał. Przeczeszemy każde pomieszczenie metodycznie: pokój po pokoju, aż znajdziemy coś, albo obrócimy wszystko do góry nogami. Standardowo: przodem idzie dwójka gwardzistów, osłaniana z tyłu przez resztę. Oczy i uszy otwarte, nie zgrywać bohaterów. Do dzieła! - rozkazał, jak zawsze tłumacząc swoją decyzję. Corrison lubił wykładać swoim żołnierzom swoje decyzje, by Ci wiedzieli dokładnie, co mają robić, jak mają robić i na co zwracać uwagę.

"Tylko głupcy zadają pytania" - mądrość Imperialna, którą major Iroh Corrison kontrował tak:

"Tylko głupiec tłumaczy w sposób, wymagający pytań".

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

[justify]Schodziliście powoli i ostrożnie po schodach, aż nie przeszliście do kolejnego holu. Światło migało uciążliwie z powodu awaryjnego zasilania, a wentylacja najwyraźniej została zepsuta, bo znikąd nie było czuć orzeźwiającego wietrzyku włączonego nawiewu. Było duszno... Chyba nawet duszniej niż na zewnątrz, ale przynajmniej nie utrzymywała się tu aż taka wilgoć.

Po drodze spotkaliście niewielką ilość orków - samych szabrowników, co was wielce zaniepokoiło. Oczywiście z miejsca ich rozstrzelaliście by nie sprawiali dalej problemu... Ale przecież nawet tak durne bestie musiały wiedzieć o tym, że jesteście w budynku. Musiały!

Wpierw doszliście do sypialni. Drzwi były otwarte. Wydano odpowiednie rozkazy i zwiadowcy umiejętnie wślizgnęli się do środka. Po chwili jednak dali znać, że pomieszczenie jest... Czyste?

Z pewnością nie było to najlepsze określenie. Wszędzie poukładane były ciała gwardzistów, ułożone w stosy aż do samego sufitu. Cuchnęło niemożliwie, rozkładającymi się zwłokami... Że też nie poczuliście tego zapachu wcześniej. Z samego pomieszczenia wyciągnięty został każdy jeden element, nadający się do wykorzystania: materace, metalowe rurki, szafki... Dosłownie wszystko. Orkowie nie oszczędzali nawet drobiazgów. Poświęciliście chwilę na przeczesanie terenu, ale nie znaleźliście nic co mogłoby się wam przydać... Trudno.

Ruszyliście dalej korytarzem, gdy nagłym ruchem ręki zatrzymał was zwiadowca...

- Szefie... Coś mi tu...

*BUM*

Wielka eksplozja rozsadziła pół ściany mniej więcej w środku waszej kolumny. Otworzyło się przejście do sąsiedniego pokoju, z którego rwącym strumieniem wybiegli siepacze. PUŁAPKA![/justify]

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Było zbyt pięknie. To wręcz prosiło się o pułapkę. Pomimo zachowania wszystkich protokołów bezpieczeństwa - te zielone małpy zaskoczyły oddziały Iroha, który miał teraz ciężki orzech do zgryzienia.

Co robić? Ile ich? Jak się czują jego ludzie? Co z tego będzie?

Major miał tylko nadzieję, że jego ludzie pamiętają to, co on im powtarza, jak mantrę: Orka trzeba szybko uderzyć w szyję. Inaczej nie da rady.

Major Iroh rzucił się pędem w stronę orków, mając nadzieję, że któryś z zielonoskórych ma granat - w końcu jakoś ścianę rozwalili. Musiał walczyć w zwarciu.

- Drużyna odcięta: Cofnąć się! - ryknął, zadając cios. Celował w szyję. Im szybciej, tym lepiej. Chciał zwrócić na siebie uwagę orków. Chciał, by go atakowali.

Niechaj Imperator go chroni...

Byle znaleźć jakiś granat, rzucić w wyrwę. Jakby nie było granatu, to pozostaje walka. Jednak nie zważając na wszystko, trzeba się zająć swoimi żołnierzami. Kolejny rozkaz był prosty:

- Zabezpieczyć swoje pozycje! - krzyknął, odskakując. Najlepiej przy okazji upadając na ziemię. Teraz wszystko było w rękach jego gwardzistów.

Pierwszy atak wręcz, bagnetami. Odskok i ostrzał. To musiało działać... W przeciwnym wypadku byli martwi.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

[justify]Właściwie zaskakująca sytuacja... Brałeś już udział w wielu podobnych walkach. Nigdy nie lekceważyłeś wroga, ale też się go nie lękałeś. Tutaj jednak, przez dosłowny ułamek sekundy, sytuacja cię przerosła.

Pozbierałeś się jednak, wydałeś rozkazy i rzuciłeś w wir walki. Żołnierze... Średnio posłuchali. Nie można ich jednak za to winić. Zasadzka się udała i w tym momencie każdy walczył na własną rękę. Wszelka koherencja została porozbijana, a podłoga spłynęła szkarłatem. Ujrzałeś granat! Był w ręce zabitego orka zaraz w najbliższym kłębowisku. Rzuciłeś się w kierunku trzymającego go truchła i... Prawie sięgnąłeś. Coś z wielką mocą uderzyło cię w bark, tylko dzięki twemu niebywałemu szczęściu nie wybijając go. Odleciałeś jednak jak szmaciana lalka w górę korytarza i upadłeś boleśnie na betonową podłogę.

- Witajta człekowcu! - zaryczał wielki mek. Rozpoznałeś go momentalnie... To ten, któremu odstrzeliłeś wcześniej rękę. Teraz zastąpioną mega-mech-łapą. - Myśmy są najlepsze i najmądrzejsze w galaktyce! Hur! Hur! Ja mek Oplujryło osobiście zgniotę twe wątłe ciałko tak, jak zgniotłym... yyyy... pokonałom cię Mentaltalnie!

Potężna sylwetka zbliżała się powoli do ciebie, rozrzucając walczących na boki i nie zważając nawet czy był to przyjaciel, czy przeciwnik. Jak widać żyje teraz jednym jedynym celem... Zabiciem Majora.

- Szykujta się, chłoptasiu![/justify]

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

To było straszne. Na Imperatora, to było okropne. Pomimo swej popularności w pułku, nawet Iroh nie był w stanie tak dowodzić, by jego zołnierze słuchali go w takiej sytuacji...

A powinni, bo to by dało im szansę przeżycia. Oj, już major rozmówi się z Rajkovicem, rozmówi. Po tym, co te oddziały przejdą pod jego nadzorem, to będą w stanie bagnetem zabić Krwiopijca.

Jednak... Nie to było teraz najważniejsze. Pokazał się mek, którego oficer już znał... Jego wstrętny głos, tak brutalnie kaleczący imperialny język wzbudził w Corrisonie odrazę. Jednak nawet tak bezużyteczna namiastka galaktycznego bytu, jak ork... Taka bezmózga kupa flaków - była przydatna.

"Oplujryło... Oplujryło... Oplujryło..." - Iroh słyszał to w głowie. Wciąż i wciąż.

Uśmiechnął się promiennie do orka i... Opluł go. Lepka ślina, zebrana ze wszystkich kącików ust majora była idealna do takiego "strzału". Cel był jeden - wytrącić go z równowagi. To powinno wystarczyć, by major mógł chwycić za swój pistolet i dokończyć dzieła sprzed fortecy.

Oddałby tylko jeden strzał, zbierając się z ziemi. Gdyby tak chybił, to szykował swą szablę na pchnięcie w gardło. Chciał, by jego ostrze przebiło głowę orka na wylot.

Potem... Zebrać resztę i walczyć...

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

[justify]Zebrana flegma poleciała po idealnej trajektorii delikatnego łuku. Odpowiednik siły coriolisa dla tego księżyca, czyli siły bezwładności, wywołanej jego obrotowym ruchem i różnicą prędkości liniowych punktów położonych na różnych szerokościach geograficznych. Spowodowały one umieszczenie meli w samym środku pyska zielonoskórego, a tym samym wielki, mrożący krew w żyłach ryk nienawiści.

Dziesięć punktów dla Gryffindoru, jak mawiał kiedyś jeden z twych mentorów: Pułkownik Alabamus Dunredormus.

- Bendziesz umierał długo i śmiertelnie! Jak chomik w wirówce! - Pyskował olbrzym, przecierając sobie twarz. Dalej biegł w twoim kierunku, ale ten moment, ta chwila pozwoliła ci wyciągnąć pistolet i... Strzelić do niego?

- Nie! - Krótko i zwięźle... Mek był szybszy i zwinniejszy niż z początku oceniłeś. Wyszarpał ci broń z ręki i zmiażdżył w żelaznym zatrzasku swej sztucznej dłoni.

- To nie być czas na stszelanie. Głuptaku. TO CZAS NA RZEŹ!

Pchnąłeś go szablą w kierunku głowy. On jednak sparował topornie, przez co twe ostrze przecięło mu mięśnie na organicznym ramieniu i pozostawiło brzydką, głęboką i krwawą szramę. Nie zatrzymało to jednak meka przed wyprowadzeniem kontry...

W kierunku twojej głowy zbliżała się pięść, z którą zdecydowanie nie chciałbyś się spotkać.

[/justify]

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

No to pięknie. Idealny plan - zawiódł. Nie poszło tak, jak Iroh by chciał. Jednak... To nie była zła wiadomość. Dlaczego? Bo gdyby wszystko szło zgodnie z planem - to oznaczałoby pułapkę. Tak więc w tym momencie major nie musiał być tak ostrożny z decyzjami! Jedziemy na całego! Cios. Potężny cios prawie trzymetrowego orka. Cios mechaniczną ręką. Młot, zdolny zmiażdżyć niejeden kamień - być może nawet kosmicznego marine! I w tym miejscu, zamiast kamienia, bądź Anioła Śmierci Imperatora stał... Zwyczajny człowiek. Oficer gwardii imperialnej, który naraził się zielonoskóremu. Śmieszne, nie? W mniemaniu Iroha - bardzo. Był większym sku&%$@lem, niż kosmiczny marine, skoro zdołał tak wnerwić tak wielkiego orka! Jest czym się chwalić. Pierwsza zasada zwarcia z orkiem - czekać na jego atak i uniknąć go. To pozwoli na wyprowadzenie najstosowniejszego kontrataku. Jednak jak uniknąć ciosu takiego bydlęcia, jednocześnie pilnując stosowności do kontrataku? Odskok w tył nie wchodził w grę. Zamachnąłby się do góry i malutki Iroh rozmazałby się na pancerzu krążownika imperialnego, stacjonującego na orbicie. To samo z odskokiem w bok. Jeden prosty, dodatkowy ruch w bok i można by było szukać majora po długim, na prawdę bardzo długim, prostym szlaczku krwi. Więc... Skoro ani w tył, ani w bok - to w przód. Mechaniczne kończyny mają to do siebie, że nie są tak elastyczne i gibkie, jak naturalne. Są ciężkie i nieraz utrudniają swobodne poruszanie się - zwłaszcza, jeśli było to zrobione ze złomu. Gdy Oplujryło wykonał zamach, Iroh rzucił się w przód - pod nogi orka. Plan był prosty: Prześlizgnąć się pod nim i zadać cios szablą. Tylko jaki? Złożony, ot co! Pierwszy cios w ścięgno nogi po stronie mechanicznego ramienia - jeśli ostrze energetycznej szabli ucięłoby nogę, to major nie miałby nic przeciwko temu. Wtedy tylko kopnąć go w zad i niech leci na ryj. Dalej jedynie odskoczyć i zastanowić się nad możliwościami orka. Bez nogi i z ciężko ranną organiczną ręką byłby wielki trud zaatakować majora. Zwód. Zmusić go do wykonania ataku, który kompletnie wytrąci go z równowagi i wtedy zadać cios w odsłoniętą część ciała - najlepiej głowę. Jeśli jednak nie uciąłby nogi, to trzeba zastanowić się nad kontynuacją ataku. Wykonując artystyczny zamach bronią, a jednocześnie wykorzystując pęd broni... Wbić ostrze w tyłek orka. Taki cios nawet, jeśli nie byłby zdolny do zabicia - pomimo wbicia możliwie jak największej części szabli - to na pewno doprowadzi do chwilowej niemożności kontaktowania. Wtedy w kręgosłup, bądź klatkę piersiową na wylot czy coś. Jakikolwiek cios, który zabije meka. I to wszystko w zemście po pistolecie boltowym, który został zmiażdżony przez orka. Menda.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

[justify]Rzuciłeś się pod nogi orka. W ostatnim momencie zresztą, bo miejsce w którym znajdowałeś się jeszcze sekundę wcześniej, zostało zmiażdżone z siłą porównywalną do zderzenia się z rozpędzonym frachtowcem systemowym. Ułamki betonu rozprysnęły się po okolicy, wbijając nieprzyjemnie w ciała walczących. Była to jednak jedynie drobna niedogodność w porównaniu z całkiem prawdopodobną śmiercią... W każdym razie pewną, gdybyś się z tego miejsca nie ruszył.

Wykonałeś cięcie w poprzek nogi wroga. Celowałeś w ścięgna, ale okazało się to niepotrzebne. Wspomagane energetycznie ostrze wniknęło w ciało jak w masło. Miałeś wprawdzie za mało siły by przeciąć całą kończynę, ale rana była głęboka na tyle, że jedynie cienki kawałek mięsa i ścięgien utrzymywał całość w kupie.

Bestia upadła na kolano, a ty wykonałeś szybki obrót by przeorać jej zad ostrzem. Zrobiłeś tak, ale strasznym kosztem. Mek zawył i upadając odwinął się zranioną ręką, chwytając za twoje lewe przedramię. Uścisk imadło - nadal przecież był to potężny ork. W jednej chwili usłyszałeś chrzęst, a zaraz potem poczułeś ogłuszający ból. Przewracając się na ziemię, mek pociągnął ciebie za sobą, starając się chwycić dodatkowo mechaniczną ręką.

Pojedynek choć krótki, to zwrócił uwagę najbliższych gwardzistów. Nie zważając na własne problemy, ruszyli szybko by ratować dowódcę... Musisz wytrzymać jeszcze tylko kilka sekund.[/justify]

************************

W ramach nagrody za czekanie:

Dołączona grafika

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Ha! Kolejne wspaniałe zwycięstwo! Kolejny dowód wspaniałości Ludzkości. Jej potęgi i przewagi nad orkami - nawet w walce w zwarciu. Aczkolwiek... zwycięstwo to było okupione bólem i krwią nie tylko jego, ale i gwardzistów, którzy służyli pod komendą majora. "Krew męczenników jest budulcem Imperium" - kolejne mądre słowa. Tutaj bardzo pasowały. Przerażający, tłumiący zmysły ból przeszywał dowódcę, sprawiając, że ledwo wiedział, co się wokół niego dzieje. Dopiero po chwili zdołał przejąć kontrolę nad swoim rozszalałym umysłem i zmysłami. Syczał, warczał i jęczał, rozglądając się na boki. Miał tylko nadzieję, że jego ludzie szybko mu pomogą. Co mógł robić? Jedynie czekać.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Ból... Padłeś na orka, którzy zaczął zamykać na tobie morderczy uścisk. Adrenalina buszowała przez twoje żyły, napawając cię niespotykaną energią. Był to niejaki paradoks, ponieważ zamroczony miałeś niewielką kontrolę nad własnym umysłem. Działałeś instynktownie... Pchnięcie, cięcie... Walka w parterze.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

[justify]Cholerny ból...

Padłeś na orka, który zaczął zamykać na tobie morderczy uścisk. Mechaniczna ręka już miała ci zmiażdżyć głowę, kiedy to jeden z gwardzistów strzelił tuż obok twojej głowy i rozwalił morderczy mechanizm pojedynczym, idealnie ulokowanym strzałem z plazmy. Poczułeś falę niemożliwego gorąca, ale żyłeś. W całym pułku był tylko jeden taki strzelec wyborowy - Erica Jurke i to z pewnością ona uratowała cię przed niechybną śmiercią.

Żołnierze dopadli do Meka i zadźgali go bagnetami, uwalniając twoją rękę z uścisku. Byłeś relatywnie bezpieczny a adrenalina przestawała działać. Kojarzysz jakieś przebłyski... Wybuch, walka, gwardziści dobijający rannych orków.

- Chyba wygraliśmy - przeszło ci przez myśl... I zemdlałeś.

Ujrzałeś światło, a wraz z nim przyszedł błogi sen. Jasność była taka ciepła i tak... pachnąca? Chyba jaśminem. Czy światło może pachnieć?

- Tatku! - twoje myśli przerwał przyjemny, choć wyraźnie podniesiony głos. Znasz go. Poznajesz. Czy to mogła być Ona?

- Tatusiu... Grozi wam niebezpieczeństwo! Nie wiesz nawet jak straszne. Musicie...

~ *BŁYSK*

- Musicie! ...

~ *BŁYSK*

- Chyba go mamy! - usłyszałeś Ericę i otworzyłeś oczy. Stała nad tobą zakrwawiona i zdyszana, ale szczęśliwa.

- Przepraszam szefie, za spranie szefa po pysku w ramach dodatku do medykamentów, ale nie mogliśmy pozwolić na omdlenie dowódcy w takim momencie.

Dziewczyna uśmiechnęła się pokazując równy rządek białych zębów, co dodatkowo upodobniło ją do Rek-kina z jej rodzimego świata, którego to wizerunek miała wytatuowany na plechach. Jak znasz dziewczynę, pewnie z połowa plutonu miała już okazję zobaczyć go... Z bliska.

- Zaaplikowaliśmy podręczne syfy od jajogłowych i założyliśmy panu ten cacuszny opatrunek - mówiąc to wskazała na twoją rękę. Skupiłeś na niej wzrok i zobaczyłeś metalową obręcz na całym przedramieniu. Wyglądała nieporęcznie, ale nie była zbyt ciężka i nie przeszkadzała w ruchach. Może nawet stanowiła pewną augmentację? Z pewnością wyglądała na wytrzymalszą niż zwykła kość.

- Ponoć nie należy przesadzać z używaniem ręki, ale kij z tym. Jesteśmy na wojnie szefu, a ten opatrunek był dostępny jedynie dla dowództwa. Cholera! Chciałabym kiedyś zostać oficerem. Jestem wściekle zazdrosna o takie zabawki.

- Jakieś pytania? - dodała po chwili.

[/justify]

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Major Iroh nawet już nie czuł bólu - nie czuł praktycznie nic. Pogrążony w odmętach swej podświadomości nie wiedział, co się działo z jego ciałem, a które... Cierpiało.

Zamiast bólu i obrazów z życia, słyszał głos... Znajomy, tak znajomy głos. Kojący. Jedyny głos w galaktyce, który potrafił doprowadzić silnego żołnierza do najwyższego błogostanu. Głos jego jedynej córki. Jego maleńka, śliczna córeczka. Ciemność przed jego oczami formowała się jej kształt, lecz... Coś było nie tak. Jasne błyski zamazywały ten wizerunek, niszczyły głos.

Aż w końcu... Ocknął się.

Pierwsze, co ujrzał, była... Ku wielkiemu rozczarowaniu oficera nie jego córka, a Erica - Jeden z najlepszych strzelców, jakich posiadał 114 pułk. Prosta, ale dobra kobieta.

Dopiero po chwili Iroh rozumiał, co podwładna do niego mówiła... Z prostej przyczyny. Biedak zaczął czuć ból. Musiał się jednak skupić.

- Może.. Może kiedyś, Erica, może kiedyś... Chwila... - mówił ospale, nieprzytomnie. Myślał nad czymś. Po chwili dopiero otworzył szeroko oczy i zerwał się niemal na równe nogi.

- PAKOWAĆ SIĘ, LUDZIE! SPIEPRZAMY STĄD! Miałem wizję! Spieprzamy! JUŻ! - rozkazał, obracając się chwilę, bo rozpoznać drogę do wyjścia. Następnie popędził jeszcze swoich ludzi i zarządził kategoryczny odwrót.

Naturalnie przy każdym kroku przypominał swoim żołnierzom o pilnowaniu siebie, tyłów, o czujności... Wróg mógł być wszędzie. Wszyscy musieli być gotowi.

Jednak teraz najważniejszym celem było dołączenie do reszty wojsk.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

[justify]Żołnierze odruchowo zabrali się za wykonywanie rozkazu, lecz po chwili jednak zwolnili, by ostatecznie zupełnie zaprzestać wszelkich czynności. Spojrzeli po sobie z zakłopotaniem, aż jeden z nich - jak widać odważniejszy - zdecydował się powiedzieć to, co myślą wszyscy:

- Panie majorze... Nie kwestionujemy tego co pan mówi, bo wystarczająco dużo razy wyprowadził nas pan z niemożliwego gówna, by zaskarbić sobie u nas szacunek i zaufanie. Niemniej jednak... Nie sądzi pan, że przerywanie misji szturmu na strategicznie ważny punkt z powodu pourazowej wizji... Nie będzie wystarczającym argumentem przekonującym Rajkovica?

Gwardziści tylko pokiwali głowami.

- Fakt, Sir - dodała Erica. - Nie wiem co mogłoby nas spotkać dalej w tym obiekcie, ale już wolę stanąć oko w oko z tym czymś, niż z komisarzem. A z jego strony nasza akcja wyglądałaby prawie jak dezercja... Prawie robi wielką różnicę, ale nie dla tego świra.[/justify]

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

I tu pojawiał się problem. Sprzeciw, strach żołnierzy Iroha i jemu dał do myślenia. Wiedział naturalnie, że dowództwo Gwardii Imperialnej ma gdzieś poniesione straty, jednak każdy szanujący siebie oficer nie posyłał żołnierzy tam, gdzie mógłby ich zmarnować.

Zwłaszcza Iroh. Dla niego każdy z tych żołnierzy był niemal członkiem rodziny. Znał ich twarze, znał ich problemy, humory - wiedział o nich dużo więcej, niż można było się spodziewać. Nie chciał, by ginęli na marne.

Imperator w swej łasce zesłał na majora wizję - dar, którego nie ujrzy byle kto. Prawdziwe błogosławieństwo Nieśmiertelnego Imperatora, który tymi wizjami pragnie pomóc swym ludziom, by Imperium mogło trwać. Niestety - wizja została przerwana w najważniejszym momencie.I teraz mogła oznaczać równie dobrze szybkie wycofanie się, bądź szybkie dojście do celu. I jedna i druga opcja miała swoje wady.

- Następnym razem nie wybudzać mnie bez wyraźnego rozkazu, jasne? - burknął tylko, patrząc spode łba na żołnierzy. Półżartem, półserio wydana przestroga, którą gwardziści musieli pojąć.

Na początek jednak trzeba policzyć ludzi. Ilu przeżyło zasadzkę? Ile sprzętu jest dostępnego? Co można zrobić z tym składem i najważniejsze - Czy jest jakakolwiek łączność z Rajkovicem i resztą szturmu.

Poza tym, przyda się wszystkim minuta odpoczynku.

- Czy ktokolwiek z was zauważył po drodze coś ciekawego? Dziwnego? Ktoś coś słyszał? - spytał major, palcem wskazując na dwójkę gwardzistów i podobnym gestem każąc im wyjść lekko na przód - w zasięgu wzroku, acz na przodzie, by mogli obserwować teren - Nie miałem zamiaru przerywać szturmu. Lecz my walczymy z orkami. Trzeba się przegrupowywać, bo nas wyrżną jednego po drugim! - warknął Corrison, po czym natychmiast się uspokoił - Jednak rozumiem was. Jeśli chcecie kontynuować atak, będziemy kontynuować. Tylko przy następnym takim ataku macie słuchać każdego mojego słowa, jeśli chcecie przeżyć. I nie ma, że boli. Jak ktoś coś spapra, to osobiście mu łeb odstrzelę. Rozumiemy się? - spytał retorycznie, rozglądając się po ziemi - Właśnie, przydałby mi się jakiś pistolet... - mruknął, zerkając ukradkiem na szynę.

"Jak ja to wytłumaczę żonie..." - pomyślał, skrzywiając się.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

[justify]Podliczyłeś szybko liczbę ludzi. Przetrwało ich trzydziestu trzech, z czego kolejnych dziesięciu rannych. Da się z tego zmontować jeden pluton. Co z rannymi? Kazać ubezpieczać im teren? A może lepiej kazać im się wycofać, albo nawet nie zwracać uwagi na straty i dalej brnąć bez zmian w strukturze oddziałów? Decyzja należała do ciebie. Stan ekwipunku prezentował się nieźle. Każdy miał nadal przynajmniej dwa zapasowe magazynki. Dysponowaliście też pięcioma karabinami plazmowymi i trzema granatami. Poszukałeś pistoletu, lecz niestety chwilowo nic takiego nie ma. Dwa należące do poruczników, są pistoletami plazmowymi, a nie masz wielkiego zaufania do tej broni.

Chciałeś nawiązać połączenie z Rajkovicem, ale nie mogłeś się przebić sygnałem przez te tony wzmacnianego betonu. Chyba musisz osiągnąć jakąś jednostkę centralną z dostępem do anten... O ile anteny są jeszcze sprawne.

- Sir - odezwał się znowu ten sam człowiek, który wcześniej wystąpił przed szereg i wypowiedział na głos wątpliwości wszystkich. - Pozwoliliśmy sobie wykonać szybki zwiad dopóki był pan major nieprzytomny. Uznaliśmy, że zwyczajne stanie w miejscu i czekanie byłoby dużo niebezpieczniejsze.

Wskazał następnie ręką na trzech ludzi i gestem nakazał im podejść bliżej.

- To są: Widmo, Zgred i Rupert. Mają coś ciekawego do powiedzenia.

- W rzeczy samej, majorze - odezwał się osobnik określony mianem Zgred. - Wykonaliśmy szybki wypad wgłąb korytarzy, eliminując po drodze kilkunastu orków. Niezbyt się nas spodziewali, a wszelkie posterunki ogniowe mieli skierowane w przeciwną stronę. Doszliśmy tak do miejsca, w którym powinno być wejście do reaktorów... Miejsce istnej rzezi. Wszędzie trupy... Całkiem świeże zresztą. Rupert jak zwykle zrobił z siebie debila i wyleciał w sam środek pomieszczenia. Nie przerywaliśmy mu, bo kretyn robi za idealny wykrywacz stanowisk ogniowych... No i ma pierdzielone szczęście idioty. Nigdy nic mu się nie dzieje.

Patrząc się teraz na Ruperta nie miałeś ku temu żadnych wątpliwości. Szczęśliwy jest ograniczony umysł, ale w tym przypadku to już czysta przesada. Ten, chyba wiedząc, że o nim mówicie derpnął głośno i zaślinił swój mundur...

- Ech... Tak... - kontynuował zdegustowany lekko Zgred. Widmo jak zwykle tylko stał i się nie odzywał. Właściwie to nawet nie było widać, by chociaż oddychał... Oczami też nie mrugał. - W każdym razie Rupert wbiegł prosto pod sprawne działka ochrony kompleksu. Te w pierwszej kolejności otworzyły ogień, ale Rupert potknął się o jakiegoś orka, wyjebał jak długi na śliskiej od krwi posadzce, przejechał po niej ślizgiem i wpierdzielił się w kosz na śmieci po drugiej stronie pomieszczenia... Omijając przy tym całą serię z broni maszynowej. Kiedy już myśleliśmy, że dopadną kretyna, działka przestały strzelać. Po prostu ucichły. Rupert przeparadował przed nimi jeszcze dwa razy, a potem wrócił do nas. Sądzimy, że maszynki nie zaprzestały strzelania bez powodu i warto to sprawdzić.[/justify]

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Tak, to w istocie było bardzo ciekawe. Być może ten idiota uderzył w jakiś panel sterujący, bądź wyłącznik generatorów? Pewnie to drugie. Tylko jak można to wykorzystać? Orkowie na pewno jakoś wykorzystują moc generatorów, więc warto byłoby pokrzyżować ich plany. Przede wszystkim wyłączenie samego działa.

- Sprawdzimy to. To może nam bardzo pomóc. Udamy się tam, tylko wszyscy musicie uważać. Jeśli działa są aktywne, to znaczy, że są jeszcze w tym budynku miejsca czyste od zielonoskórych. I wszystkiego innego. Jeśli uda nam się przeprogramować działa, to będziemy mieć potężne wsparcie ogniowe - wytłumaczył, zerkając po chwili wstecz, do miejsca, z którego przyszli - Jedyny problem polega na tym, że tego typu mechanizmy mogą być z drugiej strony fortu. Bądź ich system i panel sterowania jest gdzieś w okolicach generatorów. Jakaś kanciapa czy coś... Nie wiem. - Dokończył, zbierając się z ziemi. Raz jeszcze zerknął na swoją rękę, potem na rannych. Co z nimi zrobić?

- Dobra, wy dołączycie do wojsk, które zostały przy głównym wejściu i z mojego rozkazu zamieniacie się z tymi zdolnymi do walki. Mają do nas dołączyć jak najszybciej, a wy odpoczywajcie. Niech zabiorą ze sobą coś "ekstra". - następnie dłonią nakazał reszcie wstać - A my idziemy dalej. Pamiętajcie, co wam mówiłem - trzy razy zastanówcie się, zanim zrobicie krok, a gdy zaatakują, to nie słyszycie orków, tylko mnie. Mój głos jest jedynym, jaki znacie. Idziemy - machnął ręką i rozpoczął marsz.

Słuchał każdego dźwięku, patrzył w najciemniejszy nawet kąt. Nie mogli sobie pozwolić na żaden błąd.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

[justify]Posuwaliście się powoli naprzód, uważnie wypatrując wszelkich oznak możliwej zasadzki. Jak zwykle pokazywali się jacyś orkowi maruderzy, ale szybko ich eliminowaliście. Musiały być wystarczająco zajęte na zewnątrz, bądź jeszcze gdzieś indziej, by być w stanie oddelegować większą grupę do was.

Kiedy doszliście do samego pomieszczenia, znów wypchnęliście do przodu Ruperta, a sami usadowiliście się poza polem widzenia działek. Gwardzista wlazł na sam środek pokoju, usiadł na podłodze i gapił się w zamknięte wrota prowadzące do reaktorów, których to z tej pozycji sami nie byliście w stanie ujrzeć. Słyszeliście obracanie się wieżyczek... Widać go śledziły, lecz nie reagowały. Kiedy już miałeś dać znak by do was wrócił, doszedł go ciebie hałas otwierających się drzwi i nieznany głos:

- Na Imperaora... Biedak oszalał. Wciągnijmy go jednak do środka. Żal tak zostawiać kogokolwiek. Nawet wariata.[/justify]

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Rupert to doskonała przynęta, żywa tarcza i niespotykane widowisko.

Nie tylko wszedł, jak do swojego, ale nic mu się nie stało. Mało z tym! Dzięki temu idiocie, okazało się... Że ktoś tam żył.

Major od razu bnabrał powietrza do płuc.

- Tutaj major Iroh Corrison, 114 Pułk Cadiańskiej Gwardii Imperialnej! Przybyliśmy tutaj odbić i zabezpieczyć Księżycowe Działo! Kto tam jest? - zawołał, wystawiając najpierw swoją ranną rękę. Druga nakazał względną gotowość, ale to raczej tyczyło tyłów, aniżeli przodu, gdzie był Rupert.

Potem, oficer pokazał się cały i... No co mógł robić? Jedynie czekać na reakcję tych, którzy tam zostali.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

[justify]- Sto... Sto czternasty? Z Cadii? Chwała niech będzie Imperatorowi!

Wyszedłeś z korytarza i pokazałeś się cały. Przed tobą znalazło się kilku gwardzistów w poplamionych i podziurawionych mundurach. Na czele stał młody chłopak z miotaczem płomieni - zapewne twój "rozmówca", a obok niego dwóch Enginseerów z Kultu Maszyny. Wszyscy wyglądali na wymęczonych, ale szczęśliwych z waszego spotkania.

Noo... Może z wyjątkiem Kapłanów Maszyny, którym to pozostało nie więcej, niż 5% tkanki organicznej. Jeden właśnie sobie dłubał śrubokrętem w cyber-oku chcąc coś naprawić... A przynajmniej miałeś taką nadzieję, bo wydawał przy tym niepokojąco zachwycony pomruk.

Chłopak wyprężył się służbiście i sprezentował godny weterana salut.

- Harvis Donahan, panie majorze. 97 Regiment Gwardii Khadei! Od czasu ostatnich incydentów to chyba... Chyba ja tu teraz dowodzę... A przynajmniej dowodziłem do czasu pojawienia się pana - dodał po chwili i uśmiechnął się szeroko. Widać ucieszyła go wizja przekazania dowodzenia komuś innemu.[/justify]

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Major Corrison niezmiernie ucieszył się z widoku żywych ludzi na tym przeklętym księżycu. Ha! Byli nie tylko żywi gwardziści, ale i kapłani maszyn! Oni się mogli teraz na prawdę przydać! Oficer uśmiechnął się lekko, przyjaźnie do żołnierza i zasalutował zarówno jemu, jak i reszcie ocalałych.

- Dobrze widzieć, że są tutaj jeszcze żołnierze na tyle dobrzy, by móc stawiać opór zielonoskórym tak długo! Jak długo już tu siedzicie? - pochwalił... lekko sucho, ale kto by narzekał.

Rozejrzał się lekko po sali. Chciał wiedzieć, co to dokładnie za miejsce i jak z niego można było kontrolować działka strażnicze. Ruchem ręki nakazał Erice i innym żołnierzom opatrzyć rannych, pomoc im. Dobrzy żołnierze, trzeba ulżyć im w bólu.

- Od teraz jesteście częścią Imperialnego kontrataku na Khadei, żołnierze. Odpocznijcie i opowiedzcie mi, jak udało się wam przeżyć - oznajmił oficer, dając kolejny rozkaz reszcie swoich ludzi, by pilnowali tego pomieszczenia.

To spotkanie mogło mieć decydujące znaczenie w całej kampanii.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

[justify]- Siedzimy tu prawie od ataku Orków, Sir. Póki walki trwały na zewnątrz... Czyli przez jakiś jeden dzień, to wszystko układało się jak należy. Potem jednak przypuścili zmasowany szturm i wdarli się do środka... - Chłopak mówił z nieskrywanym przejęciem. Słuchałeś go, jednocześnie oglądając pomieszczenie. Był to typowy przedsionek, czy inny pokój, stanowiący komorę przed wejściem do właściwej części z reaktorem. To tutaj właśnie znajdowały się zewnętrzne systemy zabezpieczeń i stanowiska strażników.

- ... Nasz kapitan dał rozkaz do odwrotu, by wycofać się drogami ewakuacyjnymi do dżungli. Nasz komisarz zginął podczas obrony bramy, więc za bardzo nie miał kto oponować... - Widać było, że na czole chłopaka pojawił się pot, a ręce trochę mu drżały.

- Więc... Więc ja się sprzeciwiłem. Nie wykonałem rozkazu, bo nie chciałem by działo dostało się w ręce orków. Kapitan zagroził mi sądem polowym, ale był już w trakcie ucieczki i pewnie nie chciałoby mu się po mnie wracać. Zgromadziłem tylu ludzi myślących jak ja, ilu mogłem. Z początku planowaliśmy zniszczyć reaktory, bo obronę uznaliśmy za niemożliwą. Nie zgodzili się jednak na to kapłani maszyny... Powiedzieli, że póki jest cień szansy, nie przeładują reaktorów. No a tylko oni mieli wiedzę jak to zrobić... Ładunkami wybuchowymi nie dysponowaliśmy. Ograniczyliśmy się więc do wyłączenia zasilania w całym obiekcie z wyjątkiem tego, w którym się zabunkrowaliśmy.

Chłopak odetchnął ciężko i zaczął opowiadać dalej.

- Jest nas tutaj garstka... Ledwo trzynastu ludzi, większość rannych. W utrzymaniu się pomogli nam kapłani maszyny i te ich wymyślne konstrukcje. Właściwie... Mimo sprawnych działek, min jakie nam zafundowali czy innych pułapek, to i tak nie mielibyśmy najmniejszych szans. Na szczęście jednak - coś się chyba pokiełbasiło u zielonoskórych. Kiedy tylko nas rozgromili, to zaczęli się bić między sobą. Chyba jakieś sprzeczki między klanami, czy co oni tam mają.

Tak czy siak... Do usług, majorze! Coś jeszcze chce pan wiedzieć? Wydać jakieś rozkazy?[/justify]

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Oficer poklepał żołnierza po ramieniu.

- Odpocznijcie chwilę. Niedługo ruszamy dalej. Póki co, będę miał kilka pytań do Kapłanów Maszyn - oznajmił, przenosząc wzrok na techników imperium.

- Czyli cały kompleks pozbawiony jest prądu? Monitoring też nie działa, mam rację? - zaczął pytać, spoglądając na działko obronne - I ważniejsze pytanie... Gdzie są jeszcze takie wieżyczki i jak można nimi sterować? I czy jest tu jakieś sprawne radio, dzięki któremu mógłbym skontaktować się z resztą szturmu na zewnątrz, bądź flotą? - pytał, po czym spojrzał na swoich ludzi. Chciał się upewnić, że zapewniają ocalałbym najlepsza opiekę medyczną, na jaką ich było stać.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

- Witaj, mięsisty! - Jeden z kapłanów maszyny, ten dłubiący sobie śrubokrętem w oku, odezwał się nieprzyjemnie mechanicznym głosem. Widać posiadał jakieś implanty dźwiękowe w komplecie z całą resztą żelastwa.

- Z radością odpowiem na pytania, ku chwale Omnissiaha, choć nie powiem... Ten niepotrzebnie złożony imperialny język męczy mnie i irytuje gdy muszę go używać.

Cyborg spojrzał ci głęboko w oczy i kontynuował

- Monitoring nie istnieje, obiekt w rzeczy samej jest pozbawiony prądu. Wieżyczkami teoretycznie powinno móc się sterować jedynie z centrum dowodzenia, ale nie na darmo jesteśmy kapłanami maszyny. Obeszliśmy wszelkie zabezpieczenia i możemy sterować nimi bezpośrednio, z naszych nadajników. Radio... Jeśli chcesz pomówić z kimś na orbicie to nie wróżę ci sukcesu. Mój własny nadajnik nie był w stanie się przebić, co uznaję za co najmniej dziwne. Ten obiekt posiada jednak potężne anteny. Jeśli nie one, to nic na tym księżycu nie wyprowadzi stąd sygnału. W celu ich użycia musimy się jednak udać do centrum dowodzenia i samej kopuły działa. W celu kontaktu z kimś na zewnątrz, powinien wystarczyć wzmocniony nadajnik.

To mówiąc, kapłan podał Ci sporej wielkości słuchawkę z zestawem czujników. Wyglądała topornie, ale z pewnością działała.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Major słuchał z uwagą i już na początku widać było jego zaskoczenie.

- Taka potężna konstrukcja i żadnego monitoringu? To jest co najmniej dziwne... No, ale trudno... Nie wiecie może przypadkiem, czy w okolicach centrum dowodzenia są wieżyczki? Działają? I czy są tam orkowie? - zaczął major, kiedy o czymś mu się przypomniało - Właśnie... Co jest za tym ogromnym włazem w hali głównej? Tam, za wejściem do kompleksu? Zostawiłem tam resztę swoich ludzi, by pilnowali sytuacji, więc muszę wiedzieć, co jest grane - wyjaśnił oficer, spoglądając na kapłana maszyn.

Żeby wykonać dobry ruch, musiał najpierw wiedzieć, co się da.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach


Discord Server

Partnerzy

  • For Glorious Equestria
  • Bronies Polska
  • Bronies na DeviantArcie
  • Klub Konesera Polskiego Fanfika
  • Kącik lektorski Bronies Corner
  • Lailyren Arts
×
×
  • Utwórz nowe...