Skocz do zawartości

[Sesja] Wyprawa z Chrysalis


Nightmare

Recommended Posts

 

Poranne słońce nieśmiało przedzierało się przez pokrywające niebo chmury, gdy grupa przechodziła przez miasto. Gdzie nie spojrzeć, tam stały małe, acz ładne domki z hebanowych cegieł. Zazwyczaj były parterowe, a dachy krył materiał przypominający nieco liście zanurzone w atramencie. Wszelkie okiennice i drzwi zostały wykonane z czarnego dębu, jak to Podmieńce miały w zwyczaju.

 

Ulice powoli zaczęły się zapełniać mieszkańcami, którzy pośpiesznym krokiem szli do pracy. Mimo, iż miele skrzydła, to woleli przejść się na spokojnie i rozprostować kopyta.

 

Tymczasem grupka różnych istot wraz z Królową Chrysalis na czele, weszła do portu, czyli największej chluby tego miasta. Gdy wszystko wokół dopiero się budziło, tutaj życie tętniło od najwcześniejszych godzin. Stragany z towarami już tu stały, chronione przed słońcem i deszczem przez wielkie, kolorowe płachty rozwieszone na specjalnych drążkach, umieszczonych tu właśnie do tego zadania. Z kolei sprzedawcy mieli wszystko, czego dusza zapragnie. Gdzie okiem sięgnąć, tam stały skrzynie pełne najróżniejszych owoców, warzyw, kwiatów, niekiedy też bele materiału czy ubrania wykonane przez doświadczonego krawca. Najbliżej statków swoje skarby rozłożyli handlarze zwierząt. W drucianych klatkach trzymali stworzenia nie większe od źrebaka, a mimo to przykuwające oko dzięki swoim barwom. Wśród nich dominowały powszechne jako pupile domowe Blackodille, czyli czarne aligatorki o kolczastym ogonie, opiłowanym dla bezpieczeństwa.

 

Jednak były to jedyne stworzenia, które można zobaczyć w każdym Changeańskim domu, reszta wyglądała na egzotyczne i rzadkie. Jak na przykład wielobarwne żółwie, których skorupy przypominały masę perłową, a zamiast płetw miały sporych rozmiarów pierzaste skrzydła. Ich skóra była śnieżnobiała, a spojrzenie spokojne i inteligentne.

 

Tuż obok nich ustawiono ich przeciwieństwo, czyli żywe i ruchliwe gryzonie o żółtej sierści w czarne łaty rozrzucone po futrze. Najbardziej przykuwały wzrok ich ogony, przez ich niewiarygodną długość i puszystość. Każdy źrebak, który przystanął w pobliżu mógł nacieszyć się tym, jak czepiają się drucianych ścianek i wykonują najróżniejsze akrobacje.

 

Długo by jeszcze wymieniać barwy i rodzaje stworzonek, ale członkowie grupy najzwyczajniej nie mieli czasu przyglądać się im wszystkim, gdyż dotarli do ich celu. W samym skraju portu stał niewielki statek, który mimo swoich rozmiarów, wyglądał lepiej niż cała reszta. Został wykonany z jaśniejszego drewna, zupełnie jak inne, gdyż był to materiał mocny, nieprzepuszczający wody i co najważniejsze, lekki. Jednak, gdy reszta na dziobie posiadała piękne figury syren i Podmieńców, tak ten jedyny nie miał tam nic, ale za to cały statek wyglądał, jakby niósł go na plecach ogromny, drewniany, lecący wróbel. Jego skrzydła były przyciśnięte do burt, a tam, gdzie zwykły statek posiada gruszkę dziobową, znajdowały się kark i szyja ptasiej ozdoby. Jego ogon był skryty pod wodą.

 

Następną rzeczą przykuwającą wzrok był wysoki maszt z pięknym, ciemnozielonym żaglem. Namalowany na nim cień głowy i szyi Chrysalis zdecydowanie się wyróżniał wśród pozostały, które posiadały godło Changei. Również zdawał się on mieć trzy warstwy, choć mogło to być złudzenie optyczne wywołane falowaniem materiału na wietrze.

 

Nadbudówka zajmowała jedną trzecią pokładu, także wyróżniała się na tle innych. Wykonana z tego samego drewna co reszta statku, jednak krawędzie, okiennice i framugi drzwi zostały pokryte lśniącą, zieloną masą perłową. Nie da się zaprzeczyć, że stateczek mimo swoich rozmiarów, najprawdopodobniej wymagał najwięcej pracy i uwagi.

 

Chrysalis wraz ze swoją grupą przystanęli tuż za rufą, jednak w bezpiecznej odległości. W tym momencie każdy z obecnych usłyszał szczęk łańcuchów i odgłosy mechanizmu. Tylna ściana nadbudówki poruszyła się delikatnie, po czym zaczęła się powoli opuszczać jak zwodzony most, trzymając się cienkich łańcuchów wzmocnionych magią. Jednocześnie w powietrzu zaczęła się rozsuwać, jakby we wnętrzu ściany ukryto drugą, specjalnie po to, by powstała rampa nie była zbyt stroma. Po niespełna minucie droga do środka była otwarta, a cała grupa powoli weszła do środka, a gdy tylko się weń znaleźli, mechanizm ponownie zadziałał, wciągając ścianę z powrotem.

 

Mimo sporych rozmiarów pomieszczenia względem statku, miejsca było tutaj niewiele, głownie przez wielki, okrągły stół z czarnego dębu. Wzdłuż jego krawędzi ułożono purpurowe poduszki, nadzwyczaj miękkie i gładkie. Wtedy wzrok obecnych przyciągnął wystrój ścian, nie tak bogaty, ale również warty uwagi.

 

Między dwoma drzwiami prowadzącymi na pokład została powieszona para poroży, przypominających nieco baranie, ale jak powszechnie wiadomo, takie rogi również noszą smoki i niektóre rodzaje demonów, dlatego dokładne ich pochodzenie pozostało nieznane. Mimo wszystko najbardziej wzrok przyciągnęły dwa zawieszone pod sufitem szkielety. Były to małe smoki, uchwycone w momencie lotu., a ich kości połączono magią, by nie rozsypały się w najmniej odpowiednim momencie. Jednak, co było niezwykłego w tych dekoracjach? To, że mimo zawieszenia na lince i ogółu bycia martwymi, one wciąż machały skrzydłami, bezszelestnie krążąc nad stołem, wpatrując się przed siebie spojrzeniem pustych oczodołów.

 

Chrysalis zajęła swoje miejsce na poduszce dokładnie pod rogami, a reszta rozsiadła się w pobliżu. Dopiero teraz mogli dokładniej się sobie przyjrzeć, a było na co patrzeć.

 

 

 

Tuż obok Królowej, po jej prawej stronie swoje miejsce zajęła puchata kulka radości o różowym futerku, znana wszem i wobec jako jej maskotka i przyjaciel, czyli oczywiście Fluffle Puff. Rozglądała się dookoła, wydając dziwne odgłosy swoim językiem, co uznawała za mowę, jednak nie wszyscy to rozumieli.

 

Następnym członkiem drużyny była piękna i delikatna istota, przypominająca nieco gazelę, acz jej ciało przypominało drzewo, a zamiast futra miała korę. Ze zgięć na jej nogach, z tylnej strony, wystawały krótkie gałązki pokryte liśćmi, a na głowie miała również drewniane poroże, przywodzące na myśl jelenie. Nie dało się dostrzec jej ust, zupełnie jak źrenic na w pełni żółtych oczach. Rozglądała się po obecnych, a jak wiadomo dosyć ciężko wyczytać emocje z samych oczu.

 

Po lewej stronie siedziała największa postać w całym towarzystwie, ogromny, umięśniony minotaur. Sierść miał ciemnozieloną, a całe jego widoczne ciało znaczyły liczne blizny. Okrywał go pancerz z pancernych płyt i skór, wyglądający na niemożliwie ciężki do samego uniesienia, a co dopiero noszenia go na sobie. Jego lewe ramię i dłoń były szczególnie chronione, zakończone ostrzem o kształcie haka w miejscu środkowego palca. Za jego szeroki, gęsto ćwiekowany pas zatknięta była wielka, ostra szabla. Samo spojrzenie na jego twarz wywoływało ciarki, gdyż nosił on na niej osłonę przypominającej żuchwę jakiejś zębatej, stalowej bestii. Jego spojrzenie nie spoczęło na dłużej na żadnym z uczestników wyprawy, jednak częściej lądowało na porożu wiszącym nad Chrysalis.

 

Dalej siedział równie tajemniczy, co reszta tej zgrai, jednorożec płci pięknej o błękitnej sierści, którego proste grzywa i ogon posiadły barwę granatu. Jej twarz, częściowo zakryta przez pasma grzywki, wyglądała na skupioną, a srebrne oczy uważnie studiowały każdą obecną istotę. Jedynie siedzący obok niej minotaur mógł dostrzec dymiącą probówkę widniejącą na jej boku jako znaczek.

 

 

 

Każdy z obecnych schował swoje torby pod stół. Nie były one specjalnie duże, ale jak wiadomo, magia czyni cuda, więc dużo mogło się w nich kryć. Nikt nawet nie próbował się domyślać, co siedząca obok istota ma w swoich skarbach.

 

W tym momencie przez otwarte okno w drzwiach wleciał szary stworek, przypominający nieco mysz. Nie miał on przednich kończyn, a ich miejsce zajęły skrzydła poruszające się z prędkością kolibra. Grzbiet stworzenia zdobił kolczasty grzebień, a koniec ogona przerażał trzema hakami skierowanymi w różne strony. Jednak w tym momencie trzymał on w nich pięć pergaminów zaczepionych na sznurze, zwiniętych w zwoje, opierające się na dwóch równych patykach. Przypominało to nieco te dzierżone przez Arie w trakcie rzucania zaklęć, jednak były to zwykłe karty z potrawami. Tym, którzy wkrótce będą przemierzać niezbadane i niebezpieczne krainy należy się odrobina luksusu i ciepły posiłek. Statek drgnął, co dało znać pasażerom, że powoli opuszczają port i ruszają w stronę nieznanych lądów. Stworek zrzucił swój bagaż na stół i wyleciał tą samą drogą, którą tu trafił.

 

Chrysalis jako pierwsza sięgnęła po zwój, który mimo niezbyt bogatej listy potraw, posiadał je wyłącznie w języku changeańskim. Mimo to wystarczyłoby drobne zaklęcie tłumaczące, by rozwiać niezrozumiałe symbole.

 

 

Nadszedł czas by się przedstawić przed Królową Podmieńców i pozostałymi.

 

 

Witam w długo wyczekiwanej sesji Wyprawa z Chrysalis, mam nadzieję, że wszyscy będą się miło bawić. Mam jednak pewną prośbę. Jako iż wkładam dużo pracy w tutejsze posty, albo raczej zamierzam, mam nadzieję, że będziecie robić to samo. Nie proszę tu o całe książki jako posty, ale nie chcę tu widzieć krótkich wypowiedzi na odwal. Też nie jestem idealna w tej kwestii, ale będę się starać jak tylko mogę.

Dziękuję i miłej gry!

PS. Zapisy pozostawiam otwarte, jednak każdy, kto zamierza dołączyć, musi podać miejsce i dobre KP :)

  • +1 2
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

 Jednorożec, przechodząc przez miasto ze swoim typowym znudzonym wyrazem twarzy, oglądał architekturę podmieńców. Jak w niektórych kucykowych miastach wszystko było szare, tak tutaj większość budowli miała monotonną barwę czerni. Nie bywała często w Chanedze, a nawet jeśli zdarzyło się jej złożyć w tym kraju wizytę, to nie na długo. Ciężko o dowiedzenie się o anatomii i fizjologii podmieńców, więc leczenie tejże rasy stwarzało problemy. A usługi lekarskie stanowiły jej źródło zarobku. W pewnym stopniu ten styl miał swój urok, ale był też nieco przygnębiający.

  Algis, mandragora, jaskółcze ziele, crocodylus nigrus, anguis ignis... Cobalt, dla zabicia czasu, wymieniała w myślach nazwy zauważonych gatunków roślin i zwierząt, chociaż niektóre okazy były na tyle unikatowe, że nawet ona nie pamiętała ich z podręczników i encyklopedii. Chętnie dowiedziałaby się o nich więcej od sprzedawcy, ale teraz nie miała na to czasu. Nie mogłaby i tak niczego kupić, bo lwia część jej środków została przekazana na przygotowania do wyprawy. Oby ów wyprawa przyniosła nagrodę. Najlepiej pieniężną, albo możliwą do spieniężenia.

 W końcu, ona i jej grupa dotarła pod statek. Whisper nie była typem, który zachwyca się bogatymi zdobieniami i tego typu rzeczami, toteż wszelakie ozdoby na statkach wydawały jej się całkowicie zbędne. Praktyczność jest ważniejsza od wyglądu. Po otworzeniu się włazu, który dla Cobalt z powodzeniem mógłby być zastąpiony zwykłą kładką, umożliwiającego wejście na statek, medyczka postanowiła zaczekać aż każdy wejdzie, a następnie sama weszła na statek, idąc niespiesznym krokiem na samym końcu. W tym momencie uświadomiła sobie jedną rzecz; nigdy wcześniej nie płynęła statkiem. Miała jakieś leki na chorobę morską?

 Przyjrzała się dekoracjom wnętrza, a w szczególności - smoczym szkieletom. Była naukowcem, toteż magia stanowiła dla niej w dużej części niewiadomą. Wiedziała tylko że taki pomysł na ruchomą ozdobę był oryginalny, a na swój sposób także i ciekawy, nawet jeżeli dla niej najlepszym pomieszczeniem byłoby coś, co się nie rusza. Wzorem reszty grupy, usiadła na miękkich poduszkach - miłej odmianie po niezliczonych nocach na niewygodnych łóżkach w karczmach i zajazdach.

 Prawie natychmiastowo wbiła wzrok w... nie była pewna, jak to opisać. Ale wiedziała iż zrobi wiele, aby mimo wszystko ów opis w końcu sporządzić. Musi z tym stworzeniem, roślino-zwierzęciem, przy najbliższej okazji porozmawiać. O ile coś, co nie ma ust, jest w ogóle w stanie wydawać z siebie głos. Następnie ogarnęła wzrokiem resztę. Oho, minotaur. W końcu nie będzie się musiała martwić o przedawkowanie.

 Jednorożka wstała ze swojej poduszki, poprawiając noszone na pyszczku okulary w czarnych oprawkach.

 - Cobalt Whisper. Do usług - tutaj skłoniła się w stronę królowej podmieńców, po chwili prostując się i kontynuując - o ile ów usługi zakładają nastawienie kości, zszycie rany lub wspomożenie kogoś poprzez farmację. - Powiedziała całość neutralnym tonem.

 Odczekała chwilę, po czym usiadła i zabrała ze stołu pergamin. Rozwinęła go i spojrzała na treść. Miała nadzieję już się więcej nie odzywać.

 

((Taka odpowiedź starczy?))

((Tak))~

Edytowano przez Riddle
;)
  • +1 1
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Fluffle już nie pierwszy raz była w Changei. Kolejny raz te same budynki i te same przemyślenia na ich temat. W mniemaniu włochacza te domki były za mało różowe, ale jeśli takie podobają się tym uroczym stworzonkom pomagającym Chrysalis, to Fluffle mogła je zaakceptować. W tym momencie jednak otoczenie było dla niej najmniej istotne, w centrum jej uwagi była bowiem królowa podmieńców. Włochaty kucyk patrzył na nią zafascynowany, zdawał się nie widzieć reszty świata. Z tego stanu wtrwał ją gwar jaki pamował w porcie. W główce różowej istoty pojawiła się myśl "tu mnie jeszcze nie było". Materiał, owoce i inne towary nie przykuły za bardzo jej uwagi, jednak zwierzęta ją zafascynowały. 

Zobaczyła te żółwie, niemal natychmiast podeszła do klatki i obserwowała jednego osobnika. Jego powolne, eleganckie ruchy i inteligentne spojrzenie spodobały jej się. Szybko jednak do jej uszu dobiegł metaliczny odgłos wydawany przez klatkę w której w przeróżne strony rzucało się myszopodobne stworzenie z puszystym ogonem. Zainteresowany włochacz niemal wetknął nosek do klatki by lepiej widzieć małego akrobatę. Jakiś podmieniec niebył tym zachwycony i próbował ją przegonić. Fluffle przytknęła mu kopyto do ust, poklepała go tym samym kopytem po głowie i odeszła. Uświadomiła sobie, że została w tyle, a co gorsza straciła Chrysalis z oczu. Na szczęście udało jej się ją odnaleźć. Zdążyła dobiec akurat gdy można było wsiadać. 

Kultura nakazuje by najpierw swoje miejsce zajęła królowa, zatem ona spróbowała zająć swoje miejsce zaraz poniej. Spróbowała, bo purpurowe poduszki wywołały u niej pewne obawy. Kula futra musiała kilka razy szturchnąć poduchę kopytem, zanim zdecydowała się na niej usiąść. W końcu jednak usiadła. Dopiero wtedy zobaczyła "ozdobne szkielety", były wysoko... I ruszały się. Fluffle chciała je dotknąć. Skupiła się na celu i przygotowała do skoku. Wyglądała jak tygrys, który zaraz rzuci się na niczego nieświadomą ofiarę, jaką w tym przypadku zostałyby szkielety. Zostałyby, bo praktycznie w ostatniej chwili przez okno wleciało coś innego, co rozproszyło przyczajoną Puff. 

Zobaczyła kartę dań. Z entuzjastycznym uśmiechem przeczytała , po czym odłożyła z pewnym rozczarowaniem. Wytknęła język i przez chwilę nic nie robiła, po czym sapnęła radośnie i z uśmiechem sięgnęła po kredkę. Odwróciła kartę dań i na pustej stronie napisała "TACO" po czym tak przygotowaną kartą pomachała przed oczami Chrysalis. 

Po pewnym czasie uświadomiła sobie, że są tu inni. Uśmiechnęła się szeroko i z wesołym westchnieniem (które będę pisał w jej mowie jako *gasp*) pomachała wszystkim w pomieszczeniu na powitanie. 

Edytowano przez Nightmare
  • +1 1
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Idąc przez miasto, Lilea spoglądała na nie z niemałym podziwem. Pierwszy raz była w miejscu w którym jest tyle istot żywych i czuła się przez to nieswojo. Każda Driada Brzozowa spędza życie samotnie, a tylko przez jeden dzień w roku był jakiś kontakt w postaci Obchodów Nocnego Światła. Bardzo piękne święto kiedy to siostry śpiewały razem Pieść Nocnego Światła, ku nadziei na wieczne życie lasu które chroniły. Wciąż w gotowości miała swoje czary na wypadek niespodziewanego ataku alchemików rządnych jej serca. Podczas wędrówki do miejsca gdzie zmierzała razem z resztą żywych istot zastanawiała się i pilnowała by nie zgubić listu który napisała ku pomocy jednego z młodych istot które spotkała. Kodeks nakazywał odzywać się tylko do istot godnych tego, a Królowa nie spełniła wymagań by Lilea się do niej odezwała. Dlatego napisała list, by mogła się przedstawić i jednocześnie nie mówić nic. Nie mniej sądzi, że przyda się wyprawie gdyż Driady mają naturalną zdolność Kartografii, przez co może być niezwykle pomocna w wyprawie mającej na celu odkrywanie nowych lądów.

Po chwili weszli do komnaty i wszyscy usiedli, co ona też zrobiła. Dostali wszyscy jakieś dziwne karty na których były napisane jakieś słowa, z czego niektóre były znane Lilei. Z tego powodu od razu ją odłożyła i czekała na rozpoczęcie. W międzyczasie zorientowała się, że samica "kuca" który miał wypustkę na czole przyglądał się jej bacznie. Lilea nie przejmowała się tym, lecz wciąż była czujna na wypadek nadchodzącego zagrożenia. Zorientowała się, że ta samica się przedstawiła i dziwne coś o różowym kolorze pomachało, więc to oznacza, że rozpoczęło się przedstawianie. Wyciągnęła z torby wyżej wspomniany list i podała go królowej gdzie powinno być napisane.

"Przykro mi z powodu takiego przedstawienia, lecz kodeks zakazuje się odzywać siostrą, chyba, że ufamy danej istocie. A my przestrzegamy go jak istoty żywe oddychania, czy coś podobnego.

Nie mam imienia, lecz małe istoty które należą do twojego gatunku, nazwały mnie Lilea, one też mi pomogły napisać ten list. Przybyłam na te ziemię by wspomóc was swoimi zdolnościami natury i jako Kartograf, czyli do tworzenia map. Może piszę koślawo ale rysować umiem tak, że rzekomo mogłabym zostać malarką. Nie mniej mam jedną prośbę. Jeśli chodzi o moją nagrodę jeśli takowe istnieją to poprosiłabym o... dom. Swój straciłam dawno temu przez Alchemików z "Equestrii" czy jak się ona nazywa. Zabiły moje siostry i zniszczyły las w którym mieszkałam. Nie proszę o zemstę, gdyż ona jest sprzeczna z moją egzystencją, lecz proszę o pomoc w znalezieniu domu po wyprawie. To jest moja prośba"

Po podaniu listu, czeka na odpowiedź władczyni.

  • +1 1
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

   "...ciut za duże na zwykłe baranie. No, chyba, że to ta odmiana górska z okolic naszej faktorii - to by być mogło, ale cosik to nie pasuje sądząc po ogólnym wyglądzie tej ślicznej łódki - gdzie, obok tych wszystkich zdobień, rzeźbiarskich majstersztyków rogi zwykłego barana? Na statku samej królowej? To chyba trzęsimur... nie, raczej zębak skalny, za jasne ciutkę na trzęsimura... Do diaska, ciężko jednak stwierdzić na sto procentów! Gdyby tylko nie ta polerka, wtedy po guzkach można by coś oszacować... No nic..." Jyrgrisch posłał porożu ostatnie spojrzenie i cicho westchnął, po czym jeszcze raz omiótł szybko wzrokiem pozostałe zebrane w pomieszczeniu osoby.

 

   Niczego nowego nad to, czego dowiedział się lub domyślał na temat reszty kompanii podczas ich wspólnego marszu na statek, nie wywnioskował w tym pokoju. Poza jednym. Na ułamek sekundy dłużej jego spojrzenie zatrzymało się na znaczku klaczy siedzącej przy jego boku - wcześniej nie rozpoznał tego co przedstawiał. Teraz jednak uzupełnił o tę informację wykreowany w umyśle szkic: "Skupiona spogląda, chociaż obojętnie, a do tego związana z chemią... Znaczy się, pewno naukowiec jaki... A na tą - Driadę, tak? - to spogląda wcale badawczo. Ni chybi, musi profesjonalistka... Może doktór..." Reszty musiał się jednak minotaur o towarzyszach dowiedzieć na bieżąco. Trochę irytowało go, że w zasadzie nie uchwycił swoim jednym działającym okiem więcej niż to, co oczywiste. Na swoje usprawiedliwienie słusznie raczej stwierdził, że stanowią jednak niezłą drużynę oryginałów. Czas więc, by naprawdę dobrze się poznać nadejdzie zatem pewnie dopiero gdzieś między którymś z rzędu gigantem a inną potworą - póki co, krótkie przedstawienie się towarzyszom winno wystarczyć...

 

   W tym momencie Jyrgrisch usłyszał trzepot skrzydeł jakiegoś małego stworzonka, więc instynktownie szybko obrócił głowę w stronę źródła dźwięku. Bardzo zainteresował go fruwający stworek, nigdy wcześniej takiego nie widział. Fakt przyniesienia kart dań przez stworzonko spostrzegł dopiero po jego odlocie. Trochę zmieszany, szybkim, lecz precyzyjnym i zdecydowanym ruchem zahaczył metalowym szponem o pergamin i przyciągnął go do siebie. Nie rozwijał go jeszcze jednak. Najpierw postanowił dokonać autoprezentacji. Poczekał aż ktoś z pozostałych się wypowie - bądź co bądź, pozostawał w towarzystwie dam, toteż uznał, że zabieranie głosu jako pierwszy mogłoby zostać odczytane jako nietakt.

 

   Po przedstawieniu się przez Cobalt, przekazaniu królowej kartki przez driadę i odwzajemnieniu powitalnego gestu tej bardzo różowej i puchatej personie, skinął nisko z szacunkiem głową ku Jej Królewskiej Mości, po czym odchrząknął i zwrócił się do reszty zgromadzenia.

   - Me miano jest Jyrgrisch Skałogryz. - Głos minotaura był niski, głęboki i, pomimo wcześniejszego odchrząknięcia, sprawiał wrażenie mocno zachrypniętego. - Jeśli bendzie potrzeba zarombać jakomś groźnom paskudem, albo spuścić łomot komu bezczelnemu, to bendzie to robota w której wykonywaniu celujem. - Kontynuował, kalecząc nieco słowa, czego przyczyny ujawniały się pod postacią złotych błysków w jego ustach. - Znam siem też odrobinkem na stworach różnojakich. Co jednak trzeba rzec, w tej ostatniej dziedzinie wielu jest lepszych ode mnie badaczy, prawda, jednakże myśliwych - to już niekoniecznie. Przybyłem zaś tu przede wszystkim po to, aby walczyć, zwycienżać i okryć siem chwałom w boju u boku Jej Wysokości podczas naszej wyprawy. Witajcie zatem, drużyno! Oby nasze losy były godne uwiecznienia w wielu wielkich pieśniach!

 

   To powiedziawszy, ukłonił się jeszcze z uśmiechem przed pozostałymi członkami wyprawy i usiadł wygodniej, rozwijając w końcu menu. Niestety, jako że w Changei był po raz pierwszy w życiu i od niezbyt długiego czasu, niezbyt dobrze znał lokalny język. Niemniej dzięki wizycie w pewnej karczmie podczas swojej podróży, udało mu się w końcu, jak sądził, odczytać nazwę jednego z miejscowych specjałów. Zagadką tej pozycji pozostała tylko para wyrazów na końcu, a chociaż wszystkiego się raz winno spróbować, nie był pewien, czy miał ochotę na powtórkę z rozrywki z pewnym specyficznym pasztecikiem. Po krótkim namyśle nachylił się więc dyskretnie, na ile jest to możliwe, gdy jest się gigantycznym minotaurem w towarzystwie trzech kucyków lub podobnych istot, ku siedzącej obok Cobalt.

   - Przepraszam, alem jeszcze w tutejszej mowie nie biegły. Nie zna może pani, Pani Cobalt, jakiegoś prostego zaklencia tłumaczoncego do tych kart? - Spytał szeptem jednorożca.

 

   [Jeżeli "problemy z wymową" kogoś irytują, proszę dać znać - będę wtedy pisać wyłącznie normalnie]

Edytowano przez Razorhead
  • +1 1
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 4 weeks later...

Gdy każdy z uczestników tej wyprawy przedstawił się reszcie, królowa kiwnęła głową z aprobatą.  Jej przyklapnięte jak zawsze ucho lekko drgnęło, jakby usłyszała prośbę minotaura. Długi, powykręcany róg jej królewskiej mości błysnął na zielono, na co ona sama nawet nie zwróciła uwagi. Dotknęła kopytem pożądanego dania, po czym zwinęła pergamin, który tuż po odłożeniu na stół, zniknął z cichym pyknięciem. Obecni, za wyjątkiem Fluffle, której karta również zniknęła, spostrzegli natychmiast, że język na kartach zmienił się. Każdy mógł na spokojnie wybrać ulubioną potrawę z listy.

 

"Lista dań Changeańskiego Okrętu Lotnego 'Skowronek'

 

Na początek:

  1. Meszarki morskie w skorupkach
     
  2. Kruche palce rozgwiazdy chmurnej
     
  3. Rolki z głębinowej marchwi

Na pierwsze:

  1. Zupa z frajek delfinich
     
  2. Krem z muli pajęczych
     
  3. Słodka zupa z krewetki pierzastej

Na główne:

  1. Smażone na głębokim tłuszczu charpaki wodnoleśne
     
  2. Świeże ogony mrorali
     
  3. Upieczone płetwy gardeli stupłetwowej
     
  4. Wegetariański talerz smoczych owoców, odmiany wodne i powietrzne

Na deser:

  1. Szare piranie z rejonów głębinowych srebrytek
     
  2. Talerz soku z meduzy dryfującej otoczonego srebrytkami
     
  3. Mrożone skrzydła młodych tregazek pegazich

Smacznego!"

  • +1 1
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 2 weeks later...

   Jyrgrisch po przeczytaniu teraz zdecydowanie bardziej dlań zrozumiałej listy zdecydował się na najbezpieczniejszą według niego opcję, czyli dania sporządzone ze składników, których nazwy przeważnie skądś kojarzył. Wiele osób mogłoby uznać to za śmieszne, ale minotaur, który większość swego dotychczasowego życia spędził uganiając się w dziczy za różnymi stworami zwyczajnie nie był przyzwyczajony do tak wykwintnych posiłków. Na początek wybrał zatem rozgwiazdę, na pierwsze danie zupę krewetkową, na główne pieczone płetwy, zaś na deser piranie.

 

   Po chwili od dokonania zamówienia Skałogryz stwierdził, że zarówno jego szpon jak i metalowa blacha osłaniająca twarz będą mu w najbliższym czasie tylko zawadzać przy próbach spożycia posiłku, toteż zabrał się wnet za ich demontaż. Po chwili oba wspomniane elementy ekwipunku minotaura znalazły się w jego torbie, odsłaniając już w pełni nadal dość groźnie wyglądającą twarz pokrytą szramami oraz okaleczoną dłoń.

Edytowano przez Razorhead
  • +1 1
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Fluffle chciała jeszcze raz pomachać swym zamówieniem przed oczami Chrysalis. Sam włochacz nie wiedział za bardzo do kogo składać zamówienia, ale wiedział, że wie to Chrysalis, dlatego też jej próba ponownego machania zamówieniem przed oczami jej królewskiej mości. Próba nieudana, bo jej karta dań nagle zniknęła. Fluffle nie była szczęśliwa z tego powodu, jednak gdy zobaczyła, że menu Chrysalis także zniknęło uspokoiła się. Teraz, w końcu, większą część uwagi poświęciła reszcie kompanów, a miała ją komu poświęcać. Była otoczona przez bardzo dziwne towarzystwo, dziwne nawet jak na nią. W końcu niemal każdego dnia widuje jakiegoś podmieńca lub samą królową, mieszka, z Marksaline, której uśmiech mógłby zbudzić strach w sercu samej Nightmare Moon, nie mówiąc już o specyficznych gościach niejednokrotnie wpadających do niej z wizytą. Jednak, teraz nie jest u siebie w domku, tylko na statku w Changei wraz z... no właśnie. Po za nią i Chrysalis była tu jakaś klacz, jednorożec. Mówiła coś o usługach medycznych? Chyba tak. Ta klacz jednak nie wyróżniała się szczególnie, obok niej siedziało... coś? ni to kucyk ni to krzew. Nigdy wcześniej Fluffle czegoś takiego nie widziała, tak samo jak tego wielkiego przerażającego czegoś, co zdejmowało coś z twarzy. To duże było przerażające, dlatego różowa kula wybrała inny cel. Podeszła do Driady, po drodze zahaczając futerkiem o pyszczek królowej. Stanęła naprzeciwko niej, blisko, a nawet ciut zbyt blisko. Liela mogła poczuć na sobie jej delikatny, ciepły oddech. Fluffle wlepiła w niż swe wielkie, niebieskie oczy i bacznie obserwowała nieznana istotę. Po chwili uśmiechnęła się miło i zaczekała na reakcję.

  • +1 1
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Mimo tłumaczenia, Lilea wciąż nie mogła rozczytać tajemniczych znaków, ale po wypowiedzi Minotaura domyśliła się o co chodziło. Niedawno się podlewała więc odłożyła kartę informując pokręceniem głowy, że nie potrzebuje niczego. Zaczęła więc obserwować okolice. Królowa wyglądała niczym potwory z mojego lasu, gdyż podział był prosty. Czarne stwory chciały śmierci lasu, a inne kolory chciały ten las utrzymać. Mimo to, widać, że nie jest do końca bezdusznym tyranem, a kieruje się dobrem pozostałych. To dobra oznaka. Po chwili tajemnicza różowa istota podbiegła do mnie łamiąc Bezpieczną Odległość przez co moje gałęzie automatycznie się podniosły i zaczęły jakby dymić. Oczy zmieniły się na pomarańczowe co sygnalizuje ostrzeżenie. Jeśli istota nie ruszy się na minimum 2 metry... zrobi się problem. Normalnie to bym ignorowała próby kontaktu ale złamanie Bezpiecznej Odległości i ostatnie wydarzenia z Driadami sprawiły, że takie akcje traktuje jako agresje. Ma czas na odejście jak nie ruszy się to jej w tym pomogę.

Edytowano przez peros81
  • +1 1
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

 

Fluffle z entuzjazmem podbiegła do nieznanego sobie stworzenia licząc na nową znajomość, a może nawet przyjaźń. Fluffle już miała stanąć na tylnych kopytkach, a przednie rozstawić i dać tym znak, że może przytulić, jednak tamto coś zrobiło coś dziwnego. 

Najpierw gałęzie na ciele tego czegoś uniosły się. To przestraszyło włochacza. Padł na ziemię i zakrył pyszczek kopytami, robiąc między nimi przerwę, przez którą może patrzeć. Zauważyła dym, który zdawał się wychodzić z gałęzi. Jak to mówią "nie ma dymu bez ognia" nie dziwne jest więc, że Fluffle odsunęła się. Właściwie poważnie zasatanawiała się nad pójściem po wiadro wody i ugaszeniem jej. Po dalszej obserwacji z bezpieczniejszej odległości zauważyła, że ten dym nie przeszkadza temu stworzeniu z gałęzi.  

Koniec końców włochacz odsunął się i dla pewności chciał zapytać, czy wszystko jest w porządku, z jego pyszczka wydobyła się krótka seria dziwnych dźwięków typu "pftr". Zapewne driada nie wiedziała by nawet, że to pytanie, gdyby nie szczere zainteresowanie i zaciekawienie wymalowane na pyszczu różowej kulki, która wlepiła swój wzrok właśnie w nią.

Fluffle najwyraźniej czeka na jakąś odpowiedź od driady. 

  • +1 1
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

 Drgnęła lekko na głos minotaura, gdy ten się przedstawił. Nie krzyczał, ale głos na tyle niski wydawał się mimo wszystko donośny, więc ją to nieco zaskoczyło. Spoglądając na niego, dość szybko ujrzała błyszczące metalowe zęby. Czy to jest złoto? Nawet jeśli zamiana wybitego zęba na nowy była konieczna, to użycie w tym celu miękkiego złota wydawało się mało sensowne. Z drugiej strony, złoto to metal szlachetny, więc praktycznie nie rdzewieje, co w wilgotnych warunkach jamy ustnej zaszłoby dość szybko. Ale czy konieczne było użycie do tego metalu zamiast jakiegoś innego materiału? Błękitna klacz stwierdziła w końcu, że nie warto zaprzątać tym myśli.

 Pani doktor spojrzała na Jyrgrischa gdy ten zadał pytanie, próbując sobie przypomnieć zaklęcie na tłumaczenie. Uczyła się kiedyś tego, ale staje się to średnio przydatne gdy ma się kontakty tylko ze znanymi już językami. Wtem, tekst na papierze został przetłumaczony, a minotaur jak gdyby nigdy nic zajął się wybieraniem potraw. Poruszyła więc tylko ustami, mówiąc niby cichym szeptem, ale nie było to słyszalne. Wtedy ujrzała różowego ssaka, który podszedł do drzewnego kucyka. Właśnie. Może ta niezwykła roślina jest jakoś spokrewniona z wilkami drzewnymi?

 Zaciekawiła się jeszcze bardziej widząc reakcję drewnianego stworzenia na podejście do niej puchatego... to chyba był kucyk. W każdym razie, zaobserwowała najwyraźniej reakcję obronną, mającą chyba na celu odstraszyć napastnika. Wszak dym kojarzy się z ogniem, od którego większość zwierząt z wielką słusznością woli trzymać się z dala. Albo rzeczywiście splunie ogniem. To też się zdarza, a smoki są tego żywym dowodem.

 Spojrzała na kartę dań. Wolała wybrać posiłek szybko, aby nie przegapić ewentualnej kontynuacji zachowań drzewnego stworzonka. Szczerze powiedziawszy, i tak nie wiedziała co zabrać. Nawet jeżeli znała wypisane owoce i stworzenia, to nie miała pojęcia jak mogą smakować. Wybrała więc numery: 3, 2, 4, 2 i odłożyła zwinięty pergamin.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Kiedy agresor oddalił się ode mnie moje gałęzie przestały dymić, po czym wróciły do neutralnej formy czyli typowych dla krzewów losowych kształtów. Moje oczy z pomarańczowych wróciły do żółtych i opuściłam gardę. Nie było już potrzeby atakować. Jeśli jest jakaś szklanka czy pojemnik to ją wyciągam i nalewam tam trochę wody. Następnie płynnym aczkolwiek pięknym śpiewem przyzywam z mojego ciała korzeń który chwyciłby kubek który miałby mnie podlać. Użyłabym konewki lecz nie chce narażać się na zalanie pomieszczenia nawet w mikroskopijnym rozmiarze. Moja skóra powinna szybko wchłonąć wodę. Po tej czynności odkładam szklankę tam gdzie była i śpiewając tą samą piosenkę lecz z dodatkowymi słowami, chowam macko-korzeń spowrotem do siebie. Następnie czekam i rozglądam się. Mym oczom ukazała się klacz która od pewnego czasu mnie obserwowała. Nic nie robiłam w związku z tym. Niech obserwuje jak chce. Jeśli ta różowa istota będzie dalej tak postępować nie budując zaufania do mnie w "Normalniejszych" warunkach, to wkońcu na ostrzeżeniach się nie skończy. Po chwili pomyślałam i postanowiłam "wyprowadzić" mojego chowańca o imieniu Xylyn. Jest ona samicą Motyla Wiśni, gatunku występującego wyłącznie w mym lesie. Jej przywołanie towarzyszy piękna piosenka-zaklęcie i rosnący na gałęzi motyli kokon. Kiedy kokon podrośnie, wyłania się z niego Motyl Wiśni. Niech mi usiądzie na grzbiecie, a kokon spowrotem "chowa" się w gałęzi. Następnie czekam na początek przemowy królowej.

 

 

Motyl Wiśni5762bc569d4904f5b5e40a3d8f212810.jpg

Edytowano przez peros81
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 1 month later...

Fluffle dalej niezrażona czekała na odpowiedź. Wtedy zauważyła motyla. To motyl, tak to ewidentnie motyl, czyli to stworzenie, którego smaku jeszcze nie poznała. Straciła zainteresowanie tamtym dziwnym stworzeniem, jej uwagę przejął motyl na jej grzbiecie. 

Wróciła na swoje miejsce obok Chrysalis i pilnowała motyla, aby przypadkiem nie odleciał.

(Spokojnie, nie zjedzcie mnie, po prostu, to Fluffle, a jej reakcja na motyle jest dziwna (filmy "just another day" i "murry burthmis") zatem nie mój umysł to wymyślił :v )

  • +1 1
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

×
×
  • Utwórz nowe...