Skocz do zawartości

[GRA] Długo i Zawsze Szczęśliwie (Akademia Dobra i Zła) (~Magus)


Elizabeth Eden

Recommended Posts

Alan

Zmrużyłem delikatnie oczy, widząc brak odpowiedzi ze strony Elisabeth. Obserwowałem w milczeniu jej reakcje i interpretowałem wszystko w głowie nic nie mówiąc, ale i czekając na jej odpowiedź. Powody takiego zachowania mogły być różne. Pierwsze, jakie przychodziły mi do głowy to strach i zaskoczenie na mój widok, mogło tak w końcu być. Możliwe, że nie spodziewała się napotkać nikogo po ciszy nocnej, podobnie jak zresztą ja do niedawna byłem tego pewny. Więc ta teoria wydawała się możliwa. Na dodatek jej szeroko otwarte oczy na to wskazywały. Miałem jednak wrażenie, że teraz szukała jakiejś wymówki, która miała być odpowiedzią na moje pytanie. Sam nie wiem, czemu tak pomyślałem, ale miałem takie przeczucie. Gdy nagle się ruszyła ja ruszyłem w ślad za nią ku fontannie stojąc i patrząc na nią w milczeniu.

 

W końcu, gdy z jej strony dobiegło słowo cześć, próbowałem dalej interpretować to wszystko, przynajmniej tak było do czasu, aż nasze spojrzenia znów się nie spotkały. Ponownie to robiła i nawet nie reagowała patrząc w me oczy. Zupełnie jakby ciepło jej wzroku topiło zimno mojego. Słuchałem dalej wpatrując się w jej oczy i nie mogąc oderwać od nich spojrzenia. Zauważyłem jednak jak nerwowo przełyka ślinę i patrzy w okolicy wieży Dyrektora. Najwyraźniej nadal nie mogła się otrząsnąć z tego wszystkiego. W końcu lekko uśmiechnąłem się w jej kierunku.

 

- Myślałem, że tylko ja lubię wychodzić w takich godzinach zaczerpnąć powietrza - powiedziałem siadając obok niej. Poczułem się nagle trochę dziwnie, gdy znalazłem się tak blisko niej. Próbowałem pozbyć się tego uczucia i nic sobą nie pokazać mówiąc dalej. - To prawda można się tu zgubić - Lekko się do niej uśmiechnąłem. - W domu często wieczorami podziwiałem gwiazdy i tutaj też chciałem to kontynuować, ale nie sądziłem, że wpadnę na ciebie - Znów spojrzałem na dziewczynę i jeszcze cieplej się uśmiechnąłem. Przynajmniej tak było do czasu, aż nie wspomniała o Sophie, wtedy też lekko posmutniałem wbijając wzrok w ziemie. - Więc to dlatego z wami rozmawiała na rozpoczęciu, dzielicie komnatę? - Lekko westchnąłem. - Domyślam się, że Sophie nie jest łatwą osobą, ale poza nią nie miałem nikogo innego. Rodzice nie chcieli bym przebywał wśród dzieci, które mogą mieć na mnie zły wpływ, poza tym komuś takiemu jak ja to nie wypada - Czułem, że na samą o tym myśl staje się bardziej ponury. - Wychowała mnie służba i prywatni nauczyciele, a Sophie była mi jedyną przyjaciółką, nikt inny nigdy nie chciał mnie zrozumieć - Ponownie spojrzałem na Elisabeth. - Wiem, że nie mam prawa cię o nic prosić, ale proszę spróbujcie jej dać szansę, być może pokaże i wam te swoją lepszą stronę - Spojrzałem jej głęboko w oczy.

Edytowano przez Magus
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Akademia Dobra
Lisa sama nie była pewna, czy jest szczęśliwa, czy zirytowana tym, że Alan zdecydował się koło niej usiąść. Z jednej strony najlepiej dla niej i dla planu byłoby, gdyby sobie poszedł i pozwolił jej swobodnie poszukać drogi na most, ale z drugiej... było jej miło. Kiedy tak na niego patrzyła miała wrażenie, jakby ją rozumiał, chociaż przecież nie mogło tak być. Dobrze jej się z nim rozmawiało, lubiła go słuchać i z jakiegoś powodu nie miała oporów, by opowiadać mu o sobie, co dzisiaj już odkryła, kiedy wypytywał ją o Gawaldon. Ale przecież nie miała teraz czasu na pogaduszki. Nie miała czasu na zawiązywanie znajomości, kiedy i tak wiedziała, że będą one nietrwałe. Czekała na nią jej prawdziwa przyjaciółka, która zawsze przy niej będzie. Po raz kolejny przełknęła nerwowo ślinę, znów spoglądając ukradkiem na Akademię Zła. Potem jednak na jej ustach pojawił się lekki uśmiech i to wcale nie udawany.
- Gwiazdy są piękne, to fakt. Chociaż ja zawsze wolałam oglądać wschody i zachody słońca. Wiesz, to przejście między nocą, a dniem, kiedy kolory się mieszają i sprawiają, że niebo przybiera niezwykłe odcienie - podczas mówienia mimochodem zaczęła przesuwać palcami po chłodnej tafli wody. Była jakaś dziwna, jakby bardziej jedwabista i sucha, przypominała bardziej jej pościel w pokoju na wieży Czystość niż prawdziwą ciecz, ale nie zastanawiała się teraz nad tym. Zamiast tego zmarszczyła rude brwi, obserwując go i na jedną wspaniałą chwilę zapominając o tym wszystkim, co musi jeszcze zrobić. - Dlaczego niby nie wypada? To, że jesteś księciem nie znaczy, że nie możesz się przyjaźnić z kim chcesz... nawet jeśli ten ktoś jest plebsem, jak to ujmuje Sophie - zacisnęła lekko usta. - Rozumiem, że ona jest dla ciebie ważna i nie chciałabym, żebyście się przeze mnie kłócili, ale Sophie zażądała ode mnie zostawienia cię w spokoju. Ja jej odpowiedziałam, żeby nie decydowała za ciebie i że jak nie będziesz chciał ze mną rozmawiać to sam mi o tym powiesz - z jakiegoś powodu poczuła, że wraca do niej cały ten gniew, który odczuwała wcześniej i nie powstrzymała się przed dodaniem następnych słów. - Może rzeczywiście byłyśmy ze Stephanie trochę zbyt nieprzyjemne dla niej, ale ciężko dać szansę komuś, kto mówi ci, że nie będzie się kąpał po tobie, bo jeszcze dostanie trądu - sapnęła gniewnie, a potem po raz kolejny odwróciła głowę i wbiła spojrzenie w mroczny zamek.

 

Zdała sobie sprawę, że dała się wciągnąć w rozmowę, kiedy przecież powinna się spieszyć. Zagryzła wargę, a potem spojrzała na Alana, zauważając przy okazji jak blisko niej teraz siedzi. Uśmiechnęła się słabo.

- Ale nie przejmuj się. Ja uważam, że jesteś naprawdę w porządku i podejście twojej kuzynki do mnie i Stephanie tego nie zmieni. Nie kłóć się z nią, w każdym razie nie z mojego powodu - dodała trochę wbrew sobie, bo tak naprawdę uważała, że Sophie zasługuje na to, żeby ktoś obsztorcował ją porządnie za jej paskudne zachowanie - Naprawdę muszę już iść - w końcu zebrała się w sobie i spróbowała wstać, ale rękaw pożyczonej od Stephanie bluzki zaczepił się jej o gałązkę któregoś krzewu. Kiedy próbowała go odczepić, potknęła się nieco, a jej druga ręka zapadła się po łokieć w dziwnie jedwabistej wodzie...

Momentalnie poczuła jak coś wciąga ją z całej siły do chłodnej fontanny. Całe to wydarzenie trwało może ze dwie sekundy, a chwilę później uderzyła plecami o coś bardzo twardego, tak, że na chwilę zabrakło jej tchu. Chociaż wpadła do wody, była teraz całkiem sucha i do jej otępiałego mózgu z opóźnieniem dotarła myśl, że zbiornik musiał być najwidoczniej jakimś portalem. Otworzyła szeroko oczy i zobaczyła nad głową kolumnadę z błękitnego kryształu. Adrenalina i szok sprawiły, że bardzo szybko pozbierała się i odwróciła, by zobaczyć gdzie tak właściwie się znalazła.

Oddech po raz kolejny uwiązł jej w gardle.

Przed sobą ujrzała wąski, kamienny post, prowadzący prosto do Akademii Zła.

 

W pierwszej chwili chciała po prostu rzucić się tam bez zastanowienia, ale przypomniała sobie co na Ceremonii Powitalnej mówili o gargulcach i zawahała się. Bardzo powoli, z mocno bijącym sercem, ruszyła parę kroków do przodu, zadzierając głowę do góry. Była już poza kolumnadą, nad nią rozpościerało się tylko rozgwieżdżone niebo i...

Nic się nie stało.

Oblizała zeschnięte wargi. To był dobry znak, ale wciąż musiała być ostrożna. Z emocji prawie zapomniała o Alanie, którego zostawiła przecież na tarasie. Mogła mieć tylko nadzieję, że nie będzie się za bardzo martwić.

Edytowano przez Elizabeth Eden
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Alan

Wpatrywałem się na twarz Elisabeth, obserwując jej reakcje. Nie wiem dlaczego, ale gdy się uśmiechała ja również to robiłem, tak jakby taka naturalna reakcja była po prostu zaraźliwa. Nigdy nie spotkałem jeszcze nikogo przed kim tak bym się otworzył. Znaliśmy się zaledwie jeden dzień, a miałem wrażenie jakby to były całe lata. Słuchałem z uwagą jej słów, cały czas się do niej ciepło uśmiechając. Zwłaszcza, gdy zaczęła wspominać o wschodach i zachodach słońca. Wtedy zacząłem rozumieć, że pomimo twardej natury, którą ukazywała nam na co dzień skrywała coś więcej głęboko w sobie, tę łagodniejszą część natury, której nie chciała najwyraźniej z jakiegoś powodu nikomu ukazać.

 

- Zgadzam się, są wspaniałe - powiedziałem lekko się przy tym rozmarzając. - Je również lubię podziwiać ze szczytów naszej krainy - Im bardziej myślałem o swym domu czułem smutek i tęsknotę. Przynajmniej tak było do czasu, aż nie pojawiła się tu ona. Gdy tak razem tu siedzieliśmy i po prostu rozmawialiśmy czułem tylko coś przyjemnego czego nie potrafiłem opisać, tak jakby wszelkie troski zniknęły. - Wiem o tym, że tak być nie powinno - Zaraz dodałem na jej słowa o tym z kim mogę się zadawać. - Gdy pewnego dnia zasiądę na tronie zmienię te podziały, sprawię, że to wszystko stanie się takie jak powinno. Moje dzieci nie będą musiały tego przechodzić - Mrugnąłem zaskoczony, że wychodzę tak daleko w przyszłość, nawet nie wiedziałem czy jeszcze kiedykolwiek ujrzę dom. Gdy wspomniała o Sophie spojrzałem na nią zdziwiony, nie mogąc uwierzyć w to co słyszę. Jak jej mogła kazać coś takiego zrobić? Przecież Elisabeth była wspaniałą towarzyszką, czemu nie mielibyśmy ze sobą rozmawiać? Na dodatek to co słyszałem dalej sprawiało, że sam nie wiedziałem, co myśleć. Najpierw rozpoczęcie, a teraz to? Co się działo z Sophie? Gdy jednak Elisabeth uśmiechnęła się do mnie i ponownie powiedziała, że musi iść spojrzałem na nią.

 

- Rozumiem. Naprawdę cieszę się, że mogłem, choć jeden raz być tutaj w czyimś towarzystwie - Znów się słabo uśmiechnąłem - Co do Sophie... - Nim jednak dokończyłem Elisabeth zniknęła wpadając do fontanny. Wstałem cały blady, patrząc wokół gdzie jest i czy nic jej się nie stało, ale nigdzie jej nie widziałem. - Elisabeth? - spytałem przerażony, patrząc do fontanny, ale odpowiedź nie nadeszła. Chciałem nawet zacząć krzyczeć o pomoc, ale w takich wypadkach trzeba było zawsze zachować spokój. Byłem pewny, że tam wpadła, ale co się z nią stało? Nie było jej tam, byłem co do tego przekonany. Lekko się schyliłem by dotknąć wody w fontannie, ale poczułem coś dziwnego, na pewno nie wodę. Chwilę nad tym rozmyślałem, aż pokręciłem głową. Nie czas teraz myśleć nad tym, musiałem jej pomóc. W jednej chwili wskoczyłem za nią, czując, że zamiast w wodę uderzyłem w coś twardego. Powoli zacząłem się podnosić masując sobie obolałe miejsce. Nadal kręciło mi się w głowie, ale obraz powoli zaczął mi się wyostrzać i znów zaczynałem powoli dostrzegać kształty i kolory, właśnie dlatego wpadłem w szok, widząc gdzie się znalazłem.

Edytowano przez Magus
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Akademia Dobra

Gdy zauważyła, że z góry nie nadlatują żadne gargulce, które mogłyby wziąć ją za intruza, stawiała coraz pewniejsze kroki na wąskim, kamiennym moście. Nie zdążyła jednak dojść zbyt daleko, bo usłyszała za plecami głuche tąpnięcie, oznaczające pojawienie się kolejnej osoby. Przez krótką chwilę była przerażona i przekonana, że to kamienny potwór wylądował za nią na moście, już odwracała się, żeby próbować przekonać go, że naprawdę jest uczennicą. Ale nie, to Alan właśnie zbierał się z ziemi, masując głowę. 

Ręce opadły jej wzdłuż ciała, a na twarzy pojawił się wyraz rezygnacji. Jakoś nie potrafiła być na niego zła, być może dlatego, że zdawała sobie sprawę, że po prostu się o nią martwił, w końcu zniknęła tak nagle. Jak jednak miała mu teraz wyjaśnić, że wcale nie chce wracać do szkoły, że od początku planowała dostać się na ten most? Zrobiła jeden, ostrożny krok z powrotem w stronę Akademii Dobra, a potem obejrzała się do tyłu na mroczny zamek. Powiew wiatru od Zatoki szarpał za jej piżamę.

- Alan - powiedziała z naciskiem, znów na niego patrząc. - Spróbuj wrócić do szkoły, proszę cię. Nic mi nie będzie - zaczęła się wycofywać. Most był zbyt na widoku, nie mogła tu zostać długo! - Zrozum, nie mogę jej tam zostawić. Musimy wrócić do domu, nie należymy do tego świata - zdecydowała się po prostu powiedzieć prawdę, teraz nie było czasu na wymyślanie wymówek. - Obiecałam jej to - jej głos stawał się coraz bardziej pewny, a serce tłukło się mocno w klatce piersiowej. To małe osiągnięcie, jakim było dostanie się tutaj, sprawiło, że odżyła w niej nadzieja. Czuła, jak jej mięśnie się napinają, a oddech staje równiejszy. Znów była pełna siły i woli do działania.

 

Spojrzała na sekundę w górę, zauważając światła w zamku dobra i kilka migotliwych błysków wokół wieży Dyrektora, które pewnie były skrzydełkami wróżek. Nad Zatoką znów pojawiała się mgła, ale to wcale nie oznaczało, że wkrótce nie zostaną zauważeni. Nie mogła tu dłużej zostać. Zaszła zbyt daleko, żeby się teraz poddać. Pokręciła szybko głową i nie patrząc na Alana odwróciła się, biegnąc z wyćwiczoną na boisku prędkością w stronę Akademii Zła. Była mniej więcej w połowie mostu, gdy nagle uderzyła w niewidzialną barierę, która odrzuciła ją do tyłu. Chyba tylko refleks uchronił ją przed bolesnym upadkiem na tyłek. Otworzyła szeroko oczy, próbując zrozumieć, co ją zatrzymało, kiedy nagle pojawiło się przed nią jej lustrzane odbicie.

Przyjrzała mu się dokładniej.

Nie, nie jej lustrzane odbicie.

Ta Lisa uśmiechała się chciwie, a jej oczy lśniły nieprzyjemnie. Uniosła ramiona do góry i skrzyżowała je na piersi, chociaż prawdziwa Lisa tego nie zrobiła.

- Zło ze złem, dobro z dobrem, wracaj do zamku, bo będziesz mieć problem.

Ledwo powstrzymała gniewnie warknięcie. No tak, powinna się domyślić, że to nie będzie takie proste.

- Przepuść mnie natychmiast. Mam gdzieś wasze zasady, muszę się tam dostać - syknęła na początek, chociaż spodziewała się, że na drugiej Lisie nie zrobi to żadnego wrażenia.

- Zaraz wezwę wróżki - odpowiedziała wyraźnie grożącym tonem.

Prawdziwa Lisa przełknęła ślinę. Nie, przecież coś takiego nie mogło stanąć jej na przeszkodzie. Chodziło o Adelię. Chodziło o powrót do domu. Odetchnęła i spróbowała zebrać myśli. To na pewno była jakaś forma zagadki.

- A niby skąd wiesz, że ja jestem dobra?

Odbicie obrzuciło ją złośliwym spojrzeniem.

- Twój łabędź. Dyrektor przydzielił cię do Akademii Dobra.

- Dyrektor może się mylić - odparowała natychmiast.

- Dyrektor nigdy się nie myli - syknęła w odpowiedzi druga Lisa.

 

No dobra, to był zły kierunek. Powinna pokazać jej, że jest zła, ale w jaki sposób?

- Skoro ja jestem dobra, to znaczy, że ty też jesteś dobra, tak? - powiedziała Lisa, czując, że jej nogi zaczynają drżeć. Zbyt długo, była tu już zbyt długo. Nawet nie odwróciła się, żeby zobaczyć, czy Alan poszedł za nią, czy wrócił do Akademii. Musiała teraz skupić się na barierze, która na jej słowa ostrożnie skinęła głową. 

Lisa zagryzła wargę. Przypomniała sobie te wszystkie słowa, jakie dziś słyszała od innych księżniczek. Przypomniała sobie ich spojrzenia. A potem pomyślała o Adelii, skulonej w ciemnej szafie, z głową na kolanach i łzami strachu w oczach. O matce, która krzyczała tak żałościwie jak nigdy wcześniej, gdy patrzyła jak mroczny cień porywa jej córkę.

Pochyliła nieco głowę, nawet nie musząc się specjalnie wysilać, by wyglądać na wściekłą. Druga Lisa spojrzała na nią zaskoczona.

- Ty niby jesteś dobra? Przynosisz wszystkim tylko nieszczęście. Nawet twoi przyjaciele cię nienawidzą, ty egoistyczna wiedźmo.

Odbicie westchnęło i przyłożyło sobie jedną dłoń do ust. Potem skuliło się nieco i zniknęło, szepcząc jeszcze tylko "stanowczo zła". Lisa nie zdawała sobie sprawy, że te ciche słowa mogły tak naprawdę toczyć się echem, jeśli tylko ktoś miał wystarczające zdolności, by je usłyszeć.

Ostrożnie wyciągnęła rękę, która bez żadnych przeszkód przeszła na drugą stronę.
Nie odwracała się za siebie, gdy biegła jak szalona do mrocznego zamku. I tak za dużo czasu spędziła na tym moście. Obejrzała się dopiero wtedy, gdy ciemne, podniszczone i wilgotne mury chroniły ją przed wzrokiem strażników i gargulców. Być może nie tylko ich.
Ani Alan ani Lisa nie mogli przecież zdawać sobie sprawy z tego, że samotna postać obserwowała ich cały ten czas z okna srebrnej wieży stojącej dokładnie pomiędzy dwoma szkołami. Nawet jeśli teraz zadarliby głowy w górę, Dyrektor zdążył już z powrotem usunąć się w cień.

Edytowano przez Elizabeth Eden
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Alan

- Elisabeth... - wydusiłemj lekko zamroczonym głosem, wyciągając ku niej rękę. Patrzyłem jak odchodzi i niemrawym krokiem ruszyłem za nią. Uderzyłem zbyt mocno głową, a ciało nie chciało mnie do końca słuchać. Jednak nadal w uszach mi brzęczały jej słowa. Miałem ją tu zostawić zupełnie samą, a samemu jak nigdy nic wrócić do zamku, tego właśnie chciała? Myślałem o tym zmuszając ciało do ruchu. Spoglądałem jak stoi teraz na moście, ale wzrok nadal miałem otępiały i nie byłem pewny co robi. Wszyscy w domu na mnie liczyli, pragnęli by została napisana nowa baśń. Mój ojciec gdyby się dowiedział, że łamie już pierwszego dnia zasady Akademii byłby na mnie wściekły. Jednak jak ja miałem spojrzeć we własne odbicie w lustrze wiedząc, że zostawiłem ją na łaskę tego strasznego miejsca? Zmarszczyłem wściekle brwi by w końcu się skupić na Elisabeth. Widziałem coraz lepiej. Zostało jeszcze ciało, chwilę ze sobą walczyłem, aż w końcu zacząłem odzyskiwać władzę w nim. Zrobiłem to w samą porę, bo Elisabeth zaczęła biec dalej, a ja ruszyłem w ślad za nią, powoli do niej dobiegając.

 

- Masz racje, ani ty ani ona nie należycie do tego świata - powiedziałem łapiąc przy tym oddech. - Mimo to, pozwól sobie pomóc - Znów spojrzałem jej w oczy. - Nie chce ci wmawiać, że powinnaś tu zostać, a twoja przyjaciółka jest wiedźmą - Chociaż czułem smutek tym, że nigdy więcej nie zobaczę Elisabeth nie chciałem jej tak zostawić. Nie wiedziałem, dlaczego tak było, ale czułem, że tak trzeba. Zaledwie się poznaliśmy, a ja miałem wrażenie jakbym tracił coś ważnego. Miała racje co do jednego, tam miała rodzinę i przyjaciół, a nas ledwo co poznała. - Nigdy nie miałem prawdziwego przyjaciela, co ci zresztą już mówiłem, ale widzę ile twoja przyjaciółka znaczy dla ciebie. Akademia Zła pełna jest nigdziarzy spragnionych krwi zawszan. Nie mówiąc o wilkach czy gargulcach. Poza tym żadna z was niemal nic nie wie o tym świecie. Nawet, jeśli wydostaniecie się z murów Akademii Zła musicie gdzieś podążyć dalej. Elisabeth, proszę... Ze mną macie większe szansę, nie jestem waszym wrogiem, chce wam pomóc. Proszę pozwól mi zrobić choć tyle - mówiłem na tyle cicho aby cały ten czas nas nie dostrzeżono. Miałem już wprawę we skradaniu się, więc wiedziałem jak należy się zachowywać.

Edytowano przez Magus
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Akademia Zła

Lisa zauważyła, że Alan za nią podążył. dopiero w wąskim, śmierdzącym i wilgotnym korytarzu, który prowadził w głąb Akademii Zła. Tak jak po stronie Dobra znajdowała się kolumnada z błękitnego kryształu, tak i tutaj było podobnie, wszystko jednak wykonane zostało z czarnego, ostrego kamienia, które sprawiało ponure wrażenie bramy do jaskini jakiegoś potwora. Ruda dziewczyna zadrżała, przyciskając do siebie ramiona. W tym zamku było o wiele chłodniej i cienka piżama wydawała się być niewystarczająca. Od szlamowatej fosy ciągnął obrzydliwy, ciężki zapach. Nie, żeby to wszystko miało ją powstrzymać. 

- Alan - powiedziała cicho, bo zdawała sobie sprawę, że podnoszenie głosu w takim miejscy byłoby skrajnie głupie. - Naprawdę ci dziękuję za tę troskę, ale nie możesz iść z nami. Ty... - urwała na chwilę, zagryzając wargę i myśląc gorączkowo. Miała wystarczające doświadczenie z łamaniem zasad i bronieniem innych, by wiedzieć, że głupie nagany zazwyczaj tylko wzmacniały determinację. - ... możesz mi pomóc w tym zamku, jeśli chcesz, choć uważam, że byłoby lepiej dla ciebie, gdybyś wrócił. No ale nie ma teraz czasu na kłótnie - obejrzała się, słysząc odległe wycie wilka. Koło nogi przemknął jej ogromny, czarny szczur. - Musisz jednak wiedzieć, że za nic nie pozwolę ci uciekać ze względu na nas z Akademii. Co potem zrobisz? Wrócisz tutaj, czy do domu? W ogóle jak daleko jest twoja rodzinna kraina? Alan, musisz pomyśleć o swoim życiu, bo chyba nie zostaniesz z nami w Gawaldonie, co? 

 

Zimny powiew zmierzwił jej włosy i sprawił, że zaczęła jeszcze wyraźniej drżeć. Musieli się pospieszyć. Nie czekała więc na jego odpowiedź, bo i tak nie zamierzała się zgodzić na jego szlachetny, ale głupi pomysł. Po prostu wiedziała, że potem by tego żałował, a zbyt bardzo go polubiła, by pozwolić mu na bezmyślne poświęcenie swojego życia na rzecz ich ucieczki. Nadal przemykała się bezgłośnie, choć puchowe kapcie, tak przydatne w Akademii Dobra, teraz robiły się coraz brudniejsze, poszarzałe i wilgotne. Nie zwracała na to uwagi, niesiona determinacją. Na początek robiło się coraz ciemniej, tak, że nie widzieli nawet własnych stóp i musieli poruszać się ostrożnie, ale wkrótce trafili do wielkiego, mrocznego holu, który oświetlało kilka zatkniętych w przerdzewiałe uchwyty pochodni. Nic dziwnego, że z zewnątrz nie było widać tego światła, miejsce to musiało znajdować się w centrum zamku. Zapach tutaj stawał się już nie do zniesienia dla tych, którzy nie byli do niego przyzwyczajeni. Stęchlizna, grzyb, wilgoć i coś metalicznego, co niepokojąco przywodziło na myśl krew. Lisa tylko zmarszczyła nos i rozglądając się na boki zrobiła kilka kroków do przodu, mijając straszny posąg łysej, pokrytej brodawkami wiedźmy. Na początek przełknęła zszokowana ślinę, zauważając płaskorzeźbę przedstawiająca gotujące się w kotle dzieci, ale potem jej uwagę przykuło coś o wiele gorszego.

 

Portrety, oprawione w ciemne, popękane ramy, pokrywały dużą część zimnych ścian, poprzecinane gdzieniegdzie wielkimi literami, układającymi się razem w napis NIGDY. Lisa jednak nie widziała tego napisu, zajęta oglądaniem postaci nienawistnie wyglądających dzieci i nastolatków, obok których znajdowały się obrazy z baśni w których brały udział. Wiedźma z Królewny Śnieżki pochylająca się nad nieprzytomną dziewczyną. Wilk połykający Czerwonego Kapturka. Wszystko pokazane tak, jakby byli oni zwycięzcami, jakby zaledwie parę stron dalej Baśniarz nie opisał ich śmierci w męczarniach. Przełknęła ślinę, zauważając portret ponurego nigdziarza, opatrzonego jedynie niewielką, zaśniedziałą tabliczką z napisem "Nie zdał". Najgorsze dla niej były jednak te obrazy, które sprawiały wrażenie najnowszych. Te, które przedstawiały tegorocznych uczniów.

Alisa z Jezior Pirany posiadała nienaturalnie bladą cerę, lejące się czarne włosy i przerażające żółte oczy, które wpatrywały się w nich złośliwie.

Pollux z Piekielnego Lasu miał poszarzałą twarz i brwi zmarszczone w wyrazie wściekłości.

Prisma z Utakaman wydawała się być wyjątkowo ponura, a na jej twarzy widniały liczne blizny, najgorsza i najgłębsza w kąciku ust. Z ust Lisy wyrwało się zaskoczone westchnięcie.

- Jak to możliwe... jak to możliwe, że ktoś tak młody ma twarz zniszczoną jak stary żołnierz - szepnęła. - Ta szkoła to jakaś kompletna tragedia - dodała, nie odnosząc się tylko do Akademii Zła. 

Odszukała wzrokiem portret z podpisem Adelia z Lasu za Światem, który przedstawiał przerażoną dziewczynę z wytrzeszczonymi orzechowymi oczami.

Koniec oglądania. Miała misję.

 

Odwróciła się w stronę trzech par kamiennych, sypiących się schodów. Szkoda, Niezgoda, Występek. Adelia miała mieć pokój na wieży... Występek, tak? Powoli zbliżyła się do prowadzących tam schodów i właśnie wtedy do uszu jej i Alana dotarło człapanie wilczych łap, należące do strażników, którzy prawdopodobnie zbliżali się do holu.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Alan

Spoglądałem zszokowany na widok, który teraz dostrzegałem. Wiele słyszałem o Akademii Zła, ale żadna z tych opowieści, która dotarła do mych uszu nie mogła opisać tego co teraz widziałem. Z zewnątrz Akademia Zła wyglądała ponuro, ale to nic przy tym co było w środku. Nie byłem z tych delikatnych, a nawet mnie zapach, który uderzał w nozdrza sprawiał, że czułem się nieprzyjemnie. Gdyby to jeszcze tylko zapach był problemem... Stanu tego miejsca nie były w stanie opisać żadne słowa. Nawet w lochach mojej krainy najgorsi przestępcy mieli lepsze warunki do życia niż to co widziałem tutaj. Nic dziwnego, że nigdziarze, którzy tu trafiali wracali wściekli na cały świat. Kto by zresztą nie był?

 

Nie wiem co mnie dziwiło bardziej, widok, który mógłby nie jednemu śnić się po nocach w najgorszych koszmarach czy to jak na to reagowała Elisabeth. Szła tak swobodnie w ogóle nie narzekając. Nie bała się o siebie. Bardziej martwił ją los jej przyjaciółki i przy tym mój. Cały czas szedłem za nią błądząc dłonią w okolicy miecza i słuchałem jej słów. Wiem, że nie uważała siebie za księżniczkę, ale nigdy nie spotkałem dziewczyny, która choć nieco by się nie skrzywiła na takie widoki. Na dodatek to jak martwiła się o innych... Miała naprawdę czyste i dobre serce, byłem co do tego pewny. Mogła się upierać, jednak niejedna księżniczka mogłaby jej pozazdrościć takiej dobroci.

 

W końcu dotarliśmy do niewielkiego muzeum sztuki nigdziarzy. Widoki, jakie do tej pory nam towarzyszyły były straszne, ale to było nic przy tym co widziałem teraz. Widok wiedźmy czy gotujących się dzieci, sprawiał, że lekko zmarszczyłem brwi. Nie pojmowałem jak można się szczycić czymś tak okrutnym. W końcu zacząłem oglądać obrazy słynnych czarnych charakterów, których już dawno wśród nas nie było. Każdy uhonorowany niczym bohater, ale każdy, kto czytał baśnie znał dobrze ich prawdziwy los. Zacząłem obserwować portrety nowych nigdziarzy. Wpatrywałem się ponuro na chłopaka, przy którym wisiała tabliczka Raver z Kruczego Boru, chodziłem dalej patrząc i natknąłem się na jakąś dziewczynę niepodobną do nigdziarki, bo była zbyt ładna, a zwała się Elvira z Nottingham. Chwila moment Aidan stamtąd pochodził... Ciekawe czy kiedyś o niej słyszał. Spojrzałem na kolejnego nigdziarza, Thomas z Mruczących Gór, po jego oczach miałem wrażenie, że było widać, że nie jedno już widział w życiu. Nagle dotarły do mnie słowa Elisabeth.

 

-  Zwykle nigdziarze nie mają wyboru - mówiłem patrząc na obrazy. - Czytałem trochę o tym i słyszałem, że podobno zdarza się, że rodzice nigdziarskiego dziecka specjalnie je szpecą by te przypadkiem nie stało się dobre, odbiera im się ten wybór, gdy są jeszcze dziećmi - Nagle spojrzałem na Elisabeth powoli do niej podchodząc. - To miłe, że tak się o mnie martwisz, ale powinnaś wiedzieć jaki czeka mnie los - dodałem z lekkim uśmiechem. - Nie mam zamiaru pójść z wami do Gawaldonu. To nie miejsce dla mnie. A do domu już ci mówiłem, nie mogę wrócić. Po prostu chce wam pomóc choćby wydostać się z Akademii, bo to nie fair, że tu trafiłyście. Nie miałyście nawet wyboru, odebrano wam go - lekko westchnąłem. - Jako Czytelniczka powinnaś wiedzieć, że Czytelniczki chcą widzieć w baśniach przystojnych książąt takich jak Abraxas czy Edward, a nie takich przeciętnych jak ja. To oni przyjeżdżają na białych koniach ratując księżniczki i żyją długo i szczęśliwie. Ja już pogodziłem się ze swoim losem. Książęta o przeciętnym wyglądzie jak ja, kończą w najlepszym razie jako postacie drugoplanowe lub w najgorszym, jako mogryfy. Mógłbym co prawda poprawić swój wygląd, ale chce by ludzie widzieli mnie takiego jak teraz. Może, gdy wrócicie przeczytasz o mnie, jako o psie Sophie lub kwiecie na jej sukni już się z tym pogodziłem. Jestem pewny, że nawet w moim rodzinnym królestwie bardziej wierzą w nią niż we mnie. Nie próbuj temu zaprzeczać. Poza tym nie mógłbym uciec i zostawić tutaj tak Sophie, to moja rodzina - Nagle jednak przerwałem słysząc kroki. Najwyraźniej wilki się zbliżały. Podbiegłem w stronę Elisabeth i złapałem ją za dłoń, ciągnąc na schody do jednej z wież. Nie mieliśmy czasu się zastanawiać dłużej. Musieliśmy uciekać, bo inaczej nic z tego nie wyjdzie, dlatego zadziałałem tak spontanicznie.

Edytowano przez Magus
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Akademia Zła

Lisa na początek zagryzła wargi z bezsilnej złości i współczucia na samą myśl o dzieciach, których rodzice krzywdzą tylko po to, żeby zniszczyć w nich dobro i radość. To było chore, cały ten świat był chory, nie rozumiała w ogóle po co został stworzony ten dziwny podział na dobro i zło. Oczywiście słyszała już wcześniej, że tak musi być, bo inaczej cała Puszcza zginie, świat się skończy i tak dalej, ale dla niej, jako Czytelniczki, było to niewyobrażalne. Alan jednak szybko wyrwał ją z tych przemyśleń, dając jej nowy powód do o wiele większej wściekłości. Zanim jednak zdążyłaby otworzyć usta, dobiegło do nich ciężkie sapanie zbliżających się wilków. Chyba była zbyt zdenerwowana, by od razu zareagować, ale Alan natychmiast złapał ją za rękę i pociągnął na któreś schody. 

Były one kamienne i kruszyły się tak, że strach było w ogóle stawiać na nich stopy. Mury tutaj były jeszcze bardziej wilgotne i zielonkawe, a smród bardziej dawał się we znaki. Kilka myszy zbiegło z góry i nie zwracając na nich uwagi zapiszczało i pomknęło na dół. Przełknęła ślinę i zmusiła Alana do zatrzymania się, gdy dotarli do pierwszego przejścia na szeroki, ciemny korytarz, który jednak nie wydawał się prowadzić do dormitoriów. Człapanie wilków ucichło.

 

Wtedy właśnie Lisa odwróciła się do niego gwałtownie, trzaskając go po twarzy swoimi rudymi włosami. Zaraz po tym wyciągnęła palec i uderzyła go nim agresywnie w pierś.

- Jesteś kretynem, Alan, wiesz? - zaczęła i choć wciąż mówiła szeptem, to i tak dało się wyczuć jej gniew. - Jak możesz mówić o sobie takie rzeczy? Nie opowiadaj mi jakiś bzdur o Czytelniczkach, które chcą widzieć przystojnych książąt. Nie wszyscy główni bohaterowie baśni to super książę i idealna księżniczka. Poza tym, popraw mnie, jeśli się mylę, ale wieże w waszej Akademii nazywają się chyba Dobroć, Czystość, Honor i Męstwo, a nie Uroda, Narcyzm, Arogancja i Snobizm, co? Myślisz, że któryś z tych napuszonych książąt zaryzykowałby złamanie zasad, żeby chronić rudą pokrakę, która jeszcze sama się pcha w niebezpieczeństwo? - sarknęła ze złością. - I nie próbuj mi wmawiać, że twoja kuzynka jest lepsza, bo z całym szacunkiem, od kiedy tylko ją poznałam słyszałam od niej same obelgi - urwała na chwilę i spojrzała w dół, zauważając, że nadal trzyma go za rękę. Odsunęła się, mrugając szybko, a potem znów zawróciła w stronę klatki schodowej. - Chodź, musimy jakoś sprawdzić dormitoria w tej wieży. - zatrzymała się na sekundę na pierwszym schodku, nie odwracając się jednak w jego stronę. - Poza tym, wcale nie wyglądasz przeciętnie. - I zaczęła wspinać się po wąskich schodach na wyższe piętra wieży Występek.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Alan

Wpadłem wprost na zrujnowane schody, wciąż trzymając dłoń Elisabeth. Nie oceniałem ich stanu ani nawet nie myślałem o tym, że wciąż ją trzymam. Musieliśmy teraz oddalić się jak najdalej od wilków w innym wypadku na pewno nie zobaczy swojej przyjaciółki, gdy nas złapią. W pewnym momencie obróciłem głowę by się upewnić czy nie ruszono za nami w pogoń. W duchu odetchnąłem z ulgą nikogo nie widząc. Chciałem powiedzieć o tym Elisabeth, ale gdy obróciłem twarz w jej stronę pierwszym co zobaczyłem były jej włosy, które teraz mnie uderzyły.

 

Stałem chwilę zdezorientowany, kiedy jej palec uderzył mnie w pierś. Wpatrywałem się najpierw w niego, a potem na nią. Widziałem wściekłość w jej zielonych oczach. Tak samo, mimo, że nie krzyczała słyszałem gniew w jej głosie. Jeszcze nigdy nikt nie nazwał mnie kretynem, a poza tym żadna księżniczka nigdy się tak do mnie nie odzywała jak ona teraz. Czy byłem zły? Oczywiście, że nie. Nawet gdybym chciał to nie potrafiłem z jakiegoś powodu się na nią zdenerwować. Bardziej byłem po prostu zszokowany, bo nie spodziewałem się czegoś takiego. Nigdy nie byłem w takiej sytuacji. Nagle, gdy puściła moją dłoń, ja swoją trzymałem jeszcze chwilę uniesioną w powietrzu, aż w końcu ją zabrałem opuszczając lekko głowę. Nie wiem czemu, ale miałem wrażenie, że lekko się zarumieniłem, gdy dotarło do mnie, że cały ten czas trzymałem jej dłoń, nie chciałem jej tego jednak okazać. Właściwie, dlaczego tak się działo? Nigdy nie miałem takiego problemu, kiedy rozmawiałem z jakąś księżniczką. Tylko przy niej czułem się tak dziwnie. Gdy powiedziała kolejne słowa lekko oprzytomniałem i ruszyłem za nią.

 

- Z całą pewnością nie jesteś pokraką - powiedziałem twardo idąc za nią dalej. - Jesteś po prostu wyjątkowa, a tamci nie potrafią najwyraźniej tego zobaczyć i poza tym dziękuje Elisabeth, że tak mnie postrzegasz - Znów opuściłem lekko głowę z tego samego powodu co ostatnio. Nagle coś do mnie dotarło. Nawet jeśli wydostaną się z Akademii, to jak Elisabeth chce przebyć Puszczę w kapciach i piżamie? Pokręciłem lekko głową odganiając te myśl. Tym będziemy się martwić, gdy już wydostaniemy się z Akademii Zła. - A teraz jak mówiłaś, chodźmy, bo czas nie jest po naszej stronie

Edytowano przez Magus
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Akademia Zła

Gdy Lisa wytykała Alanowi jego głupią wypowiedź patrzyła mu wyzywająco w twarz, ale teraz, gdy wspinali się po schodach wieży Występek, w ogóle nie oglądała się za siebie. Nie miała pojęcia dlaczego tak jest, wcale nie czuła się nieśmiało w jego towarzystwie, po prostu jakoś nie miała ochoty, żeby sprawdzić jak zareagował na jej odważne wyznania. Uśmiechnęła się jednak lekko, gdy usłyszała jego odpowiedź.

- To była taka figura retoryczna. Wiem, że większość chłopców w tamtej szkole tak o mnie myśli. Ale nie obchodzi mnie to. Nie obchodziłoby mnie to nawet, gdybym miała tu zostać - chociaż w jej głosie wciąż dało się wyczuć irytację, to brzmiała o wiele przyjemniej. Pewnie dlatego, że Alan nie próbował się z nią kłócić, co było bardzo dobrą decyzją. - Tak, masz rację. Musimy się pospieszyć - mimowolnie zaczęła wspinać się szybciej, chociaż nie było to zbyt bezpieczne, biorąc pod uwagę usypujące się pod ich nogami kamyki.

 

Dotarli do pierwszego przejścia prowadzącego wyraźnie do pokoi. Korytarz był niesamowicie ciemny, choć na jego końcu znajdowało się spore okno, było ono jednak tak brudne, że Lisę wcale to nie dziwiło. Od ścian ciągnął chłód, a podłoga była wyraźnie zakurzona i brudna. Ruda dziewczyna powoli weszła do środka i spojrzała na kamienne kolumny, poustawiane co parę kroków. Na początek, przez ten cały mrok, nie była w stanie dojrzeć co na nich jest. Dopiero później zauważyła morderczo powykrzywiane wizerunki potworów, olbrzymów, ogrów, wilkołaków, czy zjaw. W oczy rzucił jej się troll, który wrzucał w przepaść krzyczącą księżniczkę. Zmarszczyła brwi, nieszczególnie przestraszona. Wciąż nie mogła pojąć jak mogły istnieć dwie tak skrajne i przesadzone szkoły. Czy ludzie naprawdę mogli być tylko wyjątkowo dobrzy lub wyjątkowo źli? Czy nie było nic po środku? Czy nie było ludzi, których nie dałoby się nazwać ani zawszanami ani nigdziarzami? Cóż, w Gawaldonie na pewno byli.

Powoli rozejrzała się po drzwiach prowadzących do pokoi. Każde zamknięte, milczące, nie dające żadnych wskazówek. Westchnęła bezgłośnie i odwróciła się do Alana.

- Może spróbujmy zobaczyć pokoje wyżej. Jakoś nie mam ochoty zaglądać do środka i ryzykować, że kogoś obudzę. Jeśli piętro wyżej wszystkie drzwi też będą pozamykane to wtedy pomyślimy co dalej, okej? - mówiła bardzo cicho, mając świadomość, że są teraz bardzo blisko uczniów Akademii Zła. Mogli tylko mieć nadzieję, że wszyscy już śpią.

 

Zaraz po tym wrócili na schody. Okazało się, że pomysł Lisy był bardzo trafny. Gdy znaleźli się na kolejnym piętrze dormitorium zobaczyli, że na korytarzu stoi samotna, trzęsąca się postać. W ciemności ciężko było zobaczyć szczegóły, ale wystarczyła chwila skupienia, by zauważyć, że jest to drobna dziewczyna z krótkimi włosami, ubrana w nigdziarską tunikę. Stała bardzo blisko drzwi, które były nieznacznie uchylone, zupełnie jakby w ten sposób chciała sobie zapewnić szansę na ewentualną szybką ucieczkę. Kiedy zobaczyła dwie postacie wychodzące z klatki schodowej, najpierw złapała gwałtownie za klamkę, ale zaraz potem, gdy zobaczyła burzę rudych włosów, przestała drżeć i cicho westchnęła.

Lisa mknęła w stronę Adelii, nie zauważając nawet kolejnych, przerażających obrazów na kolumnach. Widziała tylko swoją przyjaciółkę i jej wystraszone oczy, które teraz napełniły się nadzieją. Gdy tylko się przy niej znalazła, objęła ją ciasno i wcisnęła twarz w jej nieco wilgotne włosy. Nie czuła w nich już szlamu, ale ich zapach był dziwnie metaliczny, jakby były umyte w niezbyt czystej wodzie. Adelia też owinęła wokół niej ramiona, tak mocno, że nieco ją przyduszała. Lisie to jednak w ogóle nie przeszkadzało, bo czuła przecież, że jej nieśmiała przyjaciółka chwyta się jej jak tonący brzytwy.

- Przyszłaś, Lisa - szeptała płaczliwym głosem. - Przyszłaś. Proszę, zabierz mnie stąd.

- Oczywiście, że przyszłam, przecież obiecałam, Adelia - odpowiedziała Elisabeth, której nagle też zrobiło się smutno. - Uciekniemy razem.

 

Adelia odsunęła się od niej trochę, pociągając nosem, i właśnie wtedy zauważyła stojącego za nią Alana.

Kto to jest? - szepnęła, a w jej głos wkradła się mieszanina strachu i szoku. - Co on tutaj robi?

Lisa poczuła się nagle nieco zażenowana, zupełnie jak wtedy, gdy tłumaczyła mamie dlaczego wdała się w szkolną bójkę.

- To Alan. Wpadłam na niego w tamtej Akademii. Powiedział, że chce nam pomóc uciec. Zna się na tym świecie lepiej niż my, mamy dzięki niemu większe szanse.

Adelia wyglądała na nie do końca przekonaną. Przełknęła ślinę i znów przytuliła się do Lisy. Lśniące od łez orzechowe oczy wlepiała ponad jej ramieniem w chłopaka. Kryła się w nich nie tylko niepewność, obawa i zdziwienie, ale także jakby uraza. Ruda dziewczyna w tym czasie zajrzała do pokoju przez uchylone drzwi i wciągnęła gwałtownie powietrze. Dormitoria nigdziarzy wyglądały okropnie w porównaniu do tych zawszan. Osmalone ściany, brudna podłoga, meble pełne rys i popękane szyby w oknie. Łóżka wyglądały jak zwykłe metalowe pręty i deski na które ktoś rzucił cienki materac i wypłowiałą pościel. Światło księżyca, które jakoś przebijało się do środka, padało na należące do kogoś rude, kompletnie zniszczone włosy, wystające spod jednego z koców. Lisa, widząc to, odniosła wrażenie, że sama wcale nie wyglądała tak źle. Ale w jej myślach nie pojawiła się żadna drwina. Wypełniało ją to samo współczucie, które odczuwała patrząc na obraz ukrzywdzonej Prismy. Delikatnie złapała za klamkę i cicho zamknęła drzwi pokoju numer 62.

Potem złapała Adelię za rękę.

- Myślę, że powinniśmy już iść.

Jej przyjaciółka przygryzła wargę i skinęła głową.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Alan

W momencie gdy mówiłem do Elisabeth mogłem łatwo zauważyć, że ta z jakiegoś powodu nie chciała na mnie spojrzeć. Czy mogłem ją w jakiś sposób urazić swą wypowiedzią? Jednak ile razy bym nie myślał nie potrafiłem się doszukać w swych słowach żadnych obelg z mej strony pod jej adresem. Nadal nie rozumiałem jej do końca, a nie pierwszy raz przyszło mi rozmawiać przecież z dziewczyną. No tak... Jednak nigdy jeszcze nie przyszło mi spotkać takiej jak ta. Wtedy właśnie do mych uszu dotarły jej słowa, na co uśmiechnąłem się delikatnie pod nosem. Spoglądała na to podobnie jak ja. Nie interesowało jej co inni o niej myślą, nie miała zamiaru zmieniać się pod kogoś tylko być szczęśliwa tak jak sama sobie wybrała. Im bardziej ją poznawałem tym bardziej czułem większe zainteresowanie jej osobą. W końcu, gdy ruszyliśmy dalej, ja otworzyłem usta rozglądając się po okolicy.

 

- Nigdy nie zmieniaj się pod kogoś. Moim zdaniem stoisz wyżej niż niejedna księżniczka, którą poznałem. Nie masz powodu zmieniać czegoś co już jest wspaniałe - mówiłem cały czas idąc i rozglądając się wokół. Wchodząc coraz bardziej w mroki Akademii Zła zaczynałem sobie zdawać coraz bardziej sprawę jak okropne i straszne jest to miejsce. Nigdy w życiu nie widziałem czegoś tak okropnego jak to co widzę teraz. Wszędzie niekończąca się ciemność, na dodatek ten wszechobecny brud, zimne powietrze i zapach. Pomimo, że byłem księciem i nie byłem jakiś delikatny na tego typu rzeczy, ale im bardziej na to spoglądałem tym bardziej mnie to wszystko odtrącało. Jak można było żyć w takich warunkach? To już zwierzęta miały lepiej w swych norach. Na dodatek wszędzie te wizerunki bestii dokonujących makabrycznych czynów. Nie jestem pewny czy każdy nie stałby się zły po dłuższym pobycie tutaj. Musieliśmy jak najszybciej znaleźć przyjaciółkę Elisabeth i wydostać się stąd. Nagle spostrzegłem jak Elisabeth się do mnie odwraca i słysząc jej szept pokiwałem potakująco głową w geście zgody.

 

Gdy ruszaliśmy dalej, nagle spostrzegłem samotną postać. Widząc jak Elisabeth biegnie w jej kierunku uśmiechnąłem się ciepło, idąc przy tym powoli za nią nie chcąc im psuć tej chwili. Poczułem też niespodziewany smutek zdając sobie sprawę, że być może nigdy więcej nie zobaczę już rudej księżniczki. Mimo to, wiedziałem, że tak być musiało. Tam miała dom i przyjaciół i nie miałem zamiaru jej zatrzymać. Obiecałem, że jej pomogę i dotrzymam słowa. W końcu gdy podszedłem wystarczająco blisko, mogłem nareszcie zobaczyć z bliska przyjaciółkę Elisabeth. Nie mogłem uwierzyć jak Dyrektor mógł uznać tak drobną dziewczynę za nigdziarkę. Widać było po niej przerażenie i prawdziwą radość na widok swojej przyjaciółki, więc uśmiechałem się jeszcze cieplej widząc tę scenę. Tak przynajmniej było, aż nie zobaczyłem w jej oczach czegoś innego. Miałem wrażenie, że kryło się w nich coś mrocznego jakaś niechęć do mnie z nieznanego mi powodu. W pierwszej chwili chciałem nawet ostrzec Elisabeth przed tym, ale ugryzłem się w język. Nie mogłem jej tego zrobić. Może to ja źle to zinterpretowałem. Być może tylko mi się zdawało. Na pewno gdy wrócą do domu wszystko wyjaśni się jak trzeba, a im dłużej tu była moje obawy mogłyby się potwierdzać.

 

- Tak ruszajmy, nie zostało nam wiele czasu - Chociaż się starałem się to ukryć, w mym głosie można było dostrzec coś co mnie trapiło. Nie był już ciepły i miły jak ostatnio. A wszystko przez spojrzenie, które wciąż błądziło mi w pamięci. Bałem się, że gdy mnie już z nimi nie będzie zrobi coś Elisabeth. Chociaż ta była twarda i silna, to widziałem jak jej ufała. Zastanawiałem się czy to co zobaczyłem w tych oczach było w niej zawsze ukryte tak głęboko, że nikt tego nie widział czy może to Akademia Zła zdążyła ją zniszczyć w tak krótkim czasie. - Gdy wydostaniemy się z Akademii spróbuje was przeprowadzić przez las stymfów, a potem pomyślimy co dalej - mówiłem dalej, nie zatrzymując się ani nie odwracając w ich kierunku.

Edytowano przez Magus
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Akademia Zła

Być może była to kwestia z odnalezienia przyjaciółki, ale Lisa wydawała się w ogóle nie słyszeć zmiany w tonie głosu Alana lub się nią nie przejmować. Teraz, kiedy była już z Adelią, kiedy nie musiała się zastanawiać jak bardzo cierpiała jej przyjaciółka, co aktualnie robiła i jak długo już na nią czeka, wydawało się, że większość stresu ją opuściła. Oczywiście, wciąż była czujna, w końcu samo odnalezienie Adelii nie gwarantowało jeszcze, że uda im się uciec z Akademii, ale jej krok był zdecydowanie bardziej sprężysty, a na ustach malował się lekki uśmiech. Jej kapcie wciąż tłumiły kroki, chociaż były już całkiem zniszczone i poszarzałe. Adelia, która miała na sobie nigdziarskie buciory, musiała stawiać kroki bardzo ostrożnie i uważnie.

- Dlaczego jesteś w piżamie? - zapytała cicho, gdy znów znaleźli się w klatce schodowej. Ewidentnie unikała spoglądania na Alana, zamiast tego uśmiechając się nieśmiało do Lisy, choć jej rzęsy wciąż były sklejone przez łzy. Była niesamowicie szczęśliwa, że przyjaciółka przybyła, by po raz kolejny ją uratować i nie udzielała się zbytnio w kwestii drogi, pozwalając im się prowadzić. Przy okazji cały czas trzymała się z Lisą pod ramię, zupełnie jakby była to jej gwarancja bezpieczeństwa. 

- Bo nie miałam innego stroju. Widziałaś te damskie mundurki księżniczek. Są jeszcze gorsze, w życiu nie dałabym rady się w nich wymknąć - odpowiedziała ruda dziewczyna, spoglądając na Adelię, a ta w odpowiedzi pokiwała szybko głową. Ciężko jej było widzieć drobną przyjaciółkę w takim stanie. Wydawało się, że w ciągu tego jednego dnia Adelia stała się jakby cieniem samej siebie. Zawsze była krucha i delikatna, ale teraz jej policzki wydawały się nieco zapaść, oczy zrobiły duże i napuchnięte od długotrwałego płaczu, a na szczupłych dłoniach powychodziły jej niebieskie żyłki. Lisa pomyślała, że rodzice Adelii będą przerażeni, gdy zobaczą jak wygląda ich ukochana córka. Ale to nie było teraz tak ważne. Musiała przecież najpierw zadbać o to, żeby w ogóle mogła do nich wrócić. Zamrugała i jeszcze mocniej objęła ją ręką, w ochronnym geście. 

 

Lisa odwróciła od niej na chwilę wzrok, gdy usłyszała słowa Alana. Gdy tak spoglądała na niego, jak schodził przed nimi w dół wieży Występek, poczuła, że mimowolnie marszczy brwi. Nie był to jednak wyraz złości, irytacji, czy zmartwienia. Po prostu cały czas przypominała sobie, jak chwilę temu, zanim znaleźli Adelię, powiedział, że jego zdaniem jest wspaniała. Nie miała czasu mu wtedy odpowiedzieć i może to i lepiej, bo sama nie miała pojęcia, jak mogłaby to skomentować. Nie żeby ją to w jakiś głębszy sposób poruszyło, ale i tak... było jej miło. Adelia zauważyła to, jak Lisa obserwuje Alana i wydawało się, że jej oczy nieco się rozszerzyły, a kąciki ust opadły w dół, tworząc dość smutny wyraz. Najwyraźniej dało się w niej jednak wyczuć strach, zupełnie jakby nieoczekiwana sympatia Lisy do tego księcia, mogła być dla niej jakimś zagrożeniem. Wzięła drżący oddech i zapytała cicho.

- Lisa... a czy my mamy w ogóle jakiś plan na to jak wyjść z tej strasznej szkoły? - brzmiała teraz na prawdziwie przygaszoną, tak, że Lisa znów na nią spojrzała i uśmiechnęła się pokrzepiająco.

- Nie martw się, na pewno coś wymyślimy - zamyśliła się - Może przez ten czas, jaki tu spędziłaś, udało ci się dowiedzieć coś o jakimś wyjściu?

Znaleźli się właśnie znów w wielkim, mrocznym holu pełnym portretów. Adelia zaczęła nieco drżeć.

- N...nie. Tylko... tylko ten Leśny Tunel, przez który prowadzili nas na Ceremonię, ale on na pewno jest zamknięty... no i... no i to przejście od fosy, tam prowadzi taki korytarz, powinien być... o jej - wskazała powoli na wąski korytarzyk, który teraz był zasunięty olbrzymim głazem.

- Nie denerwuj się, Adelia, poradzimy sobie - pocieszyła przyjaciółkę Lisa, a potem uniosła głowę i spojrzała na posąg wiedźmy za którym znajdowało się przejście na most. - Cóż, pójście tam nic nam nie da. Musimy jakoś wydostać się z zamku. Ostatecznie można spróbować i oknem... - jej słowa przerwało człapanie, obwieszczające ponownie zbliżające się wilki. Adelia westchnęła cicho i przycisnęła się mocniej do Lisy, a ta spojrzała szybko na Alana. Wszyscy razem pobiegli w bok, w jakiś całkiem obcy, szeroki i ciemny korytarz. Podłoga tam wykonana była z kamiennych płyt, na których ciężkie buty Adelii wydawały bardzo wyraźne dźwięki kroków.

- Musisz zdjąć buty, Adelia - szepnęła gorączkowo Lisa, wciąż słysząc zbliżające się wilki.

- Co? - jęknęła cicho jej przyjaciółka, ale posłusznie zaczęła rozplątywać czarne sznurówki.

Lisa natychmiast zrzuciła z nóg swoje szare, przemoczone kapcie i oddała je Adelii, sama przy okazji łapiąc w dłonie jej nigdziarskie buty. Dalej pobiegła boso, mimo że podłoga była chłodna i brudna. Nie było jednak czasu na zastanawianie się, dopóki nie wpadli do jakiegoś dużego pomieszczenia, które okazało się być o wiele jaśniejsze niż reszta zamku. Było to spowodowane znajdującymi się na dwóch ścianach ogromnymi oknami, które, choć brudne i poprzecinane czarnymi prętami, przepuszczały sporo księżycowego światła.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Alan

Poruszałem się dalej, idąc na przodzie i będąc gotowym gdyby coś nas zaskoczyło. Prawdą było, że musieliśmy wyjść stąd po cichu. Co by nam dało gdybym powalił nawet ze dwa wilki, a może i więcej skoro zaraz by zleciała się cała ich chmara. Wtedy ucieczka byłaby niemożliwa. Starałem się nie myśleć o wzroku przyjaciółki Elisabeth i skupić się na obecnym zadaniu. Chcąc nie chcąc słyszałem też słowa dwójki przyjaciółek, choć nie bardzo chciałem je podsłuchiwać. Gdy dotarły do mnie powody, dla których Elisabeth zdecydowała się na ratunek przyjaciółki w piżamie mrugnąłem kilkukrotnie. Zaczynałem powoli rozumieć. To dlatego też zapewne nie chciała ciuchów od Sophie, gdy jej to zaproponowałem w czasie rozpoczęcia. Nie sama niechęć miała tu znaczenie. Ona po prostu się tak nie ubierała. Najwyraźniej była jak mieszczanki z mojej rodzinnej krainy, które nie lubiły się stroić. Uwielbiały wspinaczki czy spacery w niektórych częściach Puszczy lub bieganie po polach, więc nie ubierały się raczej w sukienki. Gdybym tylko wiedział wcześniej o tym lub że chciała uciekać. Spojrzałem kątem oka na nią jakbym chciał ją zmierzyć samym wzrokiem. Chociaż nadal nie wiem po co to zrobiłem skoro i tak jej jutro tu nie będzie.

 

Nagle dotarły do mnie kolejne słowa przyjaciółki Elisabeth. No właśnie plan ucieczki... To było dobre pytanie. Nie znałem prawie wcale zamku nigdziarzy. Puszcza to jedno, ale tutaj nigdy nawet nie postawiłem stopy. Zauważyłem, że byliśmy już coraz dalej od miejsca gdzie znaleźliśmy dziewczynę. Szło nam zadziwiająco dobrze, więc może i wyjście nie będzie problemem. Zacisnąłem pięść w irytacji widząc głaz blokujący wyjście. Nie brakowało mi siły, ale by to ruszyć trzeba by było chyba dwóch dorosłych ogrów. Nawet by zapewne nie drgnął gdybyśmy próbowali go przepchnąć we trójkę. Gdy do mych uszu dotarły dźwięki nadchodzących wilków byłem już pewny, że mamy coraz mniej tego szczęścia, o którym wcześniej myślałem. Szybko pobiegłem za oboma dziewczynami by zgubić niechcianych gości. Nagle usłyszałem nowy dźwięk, ale tym razem blisko nas i wtedy spojrzałem na buty dziewczyny. Na szczęście Elisabeth zachowała przytomność umysłu i dała jej swoje kapcie, samej zostając bosej gdy tamta zdjęła buty. Na chwilę spojrzałem na swoje stopy i Elisabeth. Nagle lekko się schyliłem i zacząłem rozwiązywać swoje brązowe buty aby następnie podejść z nimi do Elisabeth.

 

- Proszę, weź je - powiedziałem, samemu zostając w granatowych skarpetkach i nagle zwróciłem się w kierunku drugiej dziewczyny. - Te wejście, o którym wcześniej wspominałaś - powiedziałem w jej stronę. - To w leśnym tunelu. Czy sądzisz, że byłbym w stanie się przebić tam mieczem? - spytałem zaciekawiony. Może tam blokadą nie był wielki głaz, a mój miecz by sobie poradził. Lepsze to niż błąkanie się w kółko i ściąganie na siebie uwagi wilków czy skakanie z okna. Poza tym im dłużej szukaliśmy drogi ucieczki nasze szanse malały.

Edytowano przez Magus
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Akademia Zła

Kiedy znaleźli się już w miarę spokojnym miejscu Lisa dopiero poczuła jak niesamowicie zmarzły jej nogi. Przemoczone kapcie nie były komfortowe, ale bieganie na boso po chłodnych kamieniach było zdecydowanie gorsze. Obawiała się podnieść stopę i zobaczyć jak bardzo brudna i czarna była. Oj, w domu czeka ją nie tylko porządne szorowanie, ale też, najprawdopodobniej, niezły ból pęcherza. Zanim jednak zdążyła zastanowić się co ma teraz zrobić, zobaczyła, jak Alan zdejmuje swoje buty i oddaje je w jej ręce. Lisa na początek zastanawiała się, czy nie odmówić, ale sama musiała przyznać, że on przynajmniej miał skarpetki. Spojrzała ukradkiem na Adelię, która przyglądała się temu w ciszy i bez wyrazu, a potem na jej wystające spod tuniki stopy, teraz w mokrych i brudnych kapciach. Ona zawsze była delikatniejsza.

- Oddaj je Adelii, jeśli możesz - powiedziała pewnie, spoglądając na niego niemal prosząco. - Ja sobie zatrzymam swoje kapcie. Te buciory też zabieramy, mogą się przydać w lesie - zawiązała sznurówki nigdziarskich butów, a potem złapała je jak torebkę.

Adelia uśmiechnęła się do niej lekko i zaczęła szeptać coś o tym, że nie potrzeba, ale robiła to bez przekonania. Być może była już przyzwyczajona do tego, że dyskusja z Lisą na temat jej własnego zdrowia była praktycznie nie do wygrania. W każdym razie Lisa odbierała to w ten sposób. Wzięła z powrotem brudne kapcie i bez choćby krztyny dyskomfortu na twarzy włożyła je z powrotem. To nie był czas na wybrzydzanie. Słysząc, że Alan zadał pytanie Adelii, odwróciła się, żeby rozejrzeć po pokoju i upewnić, że nie grozi im tu żadne niebezpieczeństwo.

 

Mogłoby się wydawać, że Adelia, tak jak Lisa, nie zauważyła dziwnego zachowania Alana. Ale to byłoby błędne podejrzenie. Od samego początku słyszała jego dziwny ton, rozumiała spojrzenia jakie jej rzucał. Teraz, gdy zadał jej pytanie, przez co była zmuszona się do niego odwrócić, zrobiła to powoli, pozwalając, by kosmyki wilgotnych, brązowych włosów opadły jej na czoło i nieco zasłoniły oczy. Chciała, żeby wiedział, że ona wie. Chciała, żeby zobaczył, że jest jej przykro i smutno. Jej oczy zalśniły jeszcze bardziej, jakby powstrzymywała łzy, a wargi nieco drżały. Cała postawą milcząco pytała go "A więc ty też uważasz mnie za wiedźmę?". Lisa odwróciła się teraz w drugą stronę i tego nie widziała. Adelia nie była pewna, czy jest z tego powodu zadowolona, czy nie. Chyba wolałaby, żeby to zauważyła. Bo ta nieśmiała dziewczynka z Gawaldonu od początku wiedziała, że tak będzie. Wiedziała, że taki książę, czy jakikolwiek inny uczeń tamtej szkoły nie zrozumie ich przyjaźni. Oni nic nie rozumieli. Nie potrafili pojąć, że Lisa zawsze była dla Adelii, by ją uratować lub by się dla niej poświęcić i że tak powinno być, bo tak się przecież zaczęło. Wszyscy tutaj wyciągali tylko swoje głupie wnioski na podstawie czarnego łabędzia na jej piersi, ale nikt ich tak naprawdę nie znał, nie był z nimi w Gawaldonie. Ona i Lisa wzajemnie się dopełniały. Silna, wojownicza i szlachetna oraz nieśmiała, delikatna i staranna. Adelia zawsze była gotowa wysłuchać swojej rudej przyjaciółki, uspokoić ją, wesprzeć dobrym słowem albo zganić, jeśli zaszła potrzeba, natomiast Lisa opiekowała się Adelią i chroniła ją jak młodszą siostrę. To było oczywiste, że nikt nie miał prawa oceniać albo wtrącać się w ich relację, niszczyć tę ich małą harmonię. Wszystko było idealnie, tak jak było i nie potrzebowało zmiany. Poza tym jej umysł uparcie podpowiadał, że poradziłyby sobie bez niego.

Kiedy się odezwała, jej głos był cichy i niepewny.

- Myślę, że mógłbyś, ale nie jestem pewna. Leśny Tunel kończy się roślinną strukturą. W sensie... gałęziami i tak dalej. N...nie wiem jak wygląda jego blokada, ale chyba nie zaszkodzi sprawdzić - odwróciła się szybko w stronę Lisy.

 

Lisa jednak wydawała się ich w ogóle nie słuchać. Weszła głębiej do pomieszczenia i przyglądała się teraz czemuś na ścianie.

- Lisa? - Adelia szepnęła zdziwiona i zbliżyła się do niej.

Tak naprawdę dopiero teraz naprawdę rozejrzała się po miejscu, do którego trafili. Było ogromne, pokryte zielonkawymi glonami i niebieską patyną, w brudnych kandelabrach tkwiły pogaszone pochodnie, a na drugim jego końcu zobaczyła kolejne pary drzwi. Jeśli dodać do tego wielkie okna i kolumny, przypominało hol podwodnego królestwa, ale miało w sobie o wiele więcej mroku niż piękna. Kiedy Adelia zbliżyła się do Lisy, zauważyła, że wpatruje się ona w marmurowe mozaiki, które zajmowały sporą część ścian. Zadzierała głowę do góry, a na jej piegowatej twarzy malowało się coś pomiędzy szokiem, irytacją i ukontentowaniem. Adelia po chwili również zapatrzyła się w nie z rozchylonymi ze zdziwienia ustami.

Na jednej z mozaik, tej, przed którą właśnie stali, przedstawiony był wizerunek dwóch młodzieńców w zamkowej komnacie, obserwujących dziwne, ostre pióro. Mozaika była nieco spękana, ale i tak dało się wyraźnie zobaczyć ich intensywnie błękitne oczy i białe jak obłok włosy. Byli oni obydwaj niesamowicie przystojni, ale w całkiem inny sposób, niż książęta Akademii Dobra. Mieli w sobie pewną eteryczność, wydawali się być nienaturalnie doskonali, zupełnie jak rzeźby, które ktoś magicznie ożywił. Przy tym byli też praktycznie identyczni, jedyną różnicą był ich ubiór, jeden nosił długą czarną togę, a drugi białą. Jeśli jednak ktoś zechciałby przyjrzeć im się dokładniej zauważyłby też kolejny szczegół, który ich dzielił. Twarz mężczyzny w bieli była pełna ciepła i łagodności, sprawiał wrażenie osoby do której można się było zwrócić z każdym problemem i zawsze znalazła rozwiązanie. Natomiast drugi, ubrany na czarno, był lodowato chłodny i surowy, w jego twarzy kryło się coś niebezpiecznego i złowrogiego.

- Kim oni są? - zapytała szeptem Adelia, a Lisa niepewnie pokręciła głową, wciąż milcząc. Jej wzrok powędrował do drugiej mozaiki.

 

Przedstawiony na niej obraz był bardziej złowrogi. Mężczyzna w czarnej todze atakował drugiego nawałą zaklęć, a na jego twarzy malowała się nie tylko wściekłość, ale również jadowita przyjemność, jakby planował to, co właśnie zrobił i był pewny zwycięstwa. Drugi, w białej todze, bronił się, choć wydawał się być przy tym pełen żalu. Rysy jego twarzy rozświetlała jednak również determinacja, którą Lisa dobrze znała - odczuwała ją zazwyczaj wtedy, gdy w grę chodziło bezpieczeństwo innych. Na kilku kolejnych mozaikach mogli zobaczyć sceny z czasów Wielkiej Wojny, zawszan i nigdziarzy z całej Puszczy, którzy stanęli ze sobą do krwawej i ostatecznej walki. Lisa poczuła, że Adelia ściska ją mocno za ramię. Na ostatniej natomiast znajdował się już tylko jeden mężczyzna, ale niemożliwym było stwierdzić który. Ubrany był w srebrną togę, a na twarzy miał białą maskę, która odsłaniała jedynie usta i oczy. Po ich wyrazie nie dało się jednak nic poznać, ponieważ nie miały one ani ciepła i serdeczności chłopca w bałej todze, ani lodowatego chłodu chłopca w czarnej. Wysoka postać o nienaturalnie białych włosach wyciągała przed siebie dłonie nad którymi unosiło się to samo pióro, co na pierwszej mozaice. Poniżej znajdowały się tłumy ludzi, równo podzielonych na tych szpetnych i ubranych na czarno, oraz zadbanych, odzianych w eleganckie stroje. Wszyscy oddawali mu cześć.

Przez chwilę trwali tak w ciszy, obserwując ostatni obraz, dopóki Lisa nie odwróciła się w stronę Alana z cichym pytaniem.

- To jest Dyrektor Akademii, prawda? Stephanie opowiadała mi o tym, że wcześniej było ich dwóch.

Adelia wciągnęła gwałtownie powietrze i znów wbiła spojrzenie w wizerunek zamaskowanego Dyrektora.

Edytowano przez Elizabeth Eden
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Alan

Słysząc prośbę Elisabeth spojrzałem to na nią to na jej przyjaciółkę. To nie tak, że miałem coś przeciw po prostu nie mogłem się nadziwić dobroci z jej strony. Widać było oczywiście, która z nich była tą twardszą. Jednakże Elisabeth przebyła dziś długą drogę by się tu dostać mając tylko te kapcie, a mimo wszystko bardziej troszczyła się o innych niż o siebie. Zapewne też dlatego na początku nie chciała właśnie bym z nią tu był. Pokiwałem w głową w geście zgody by Adelia mogła wziąć moje buty. Sam starałem się nie zwracać uwagi, że moje stopy dotykały teraz twardego i dość nieprzyjemnego gruntu.

 

W końcu spostrzegłem jak odwróciła się w moim kierunku przyjaciółka Elisabeth, która najwyraźniej chciała mi odpowiedzieć na pytanie, a przynajmniej tak sądziłem. Nie byłem ślepy, a przy tym potrafiłem rozpoznawać czyjeś emocje. Dziewczyna chciała wzbudzić we mnie poczucie winy. Naprawdę tego nie chciałem. Nawet nie osądzałem jej by była wiedźmą i chciałem wierzyć Elisabeth. Chociażby dlatego pragnąłem im pomóc się wydostać z Akademii. A jednak wciąż widziałem wzrok, który wskazywał jakby nie chciała abym tu był. Nawet nie wiedziałem co było tego powodem, bo nic jej nigdy nie zrobiłem. Chciały się wydostać z Akademii, a ja chciałem im pomóc, nic ponadto. Możeźle wnioskowałem i to co wtedy ujrzałem tylko mi się wydawało, a ta krucha dziewczyna naprawdę nie jest ani trochę zła. Poczułem się głupio, zupełnie jakbym nie różnił się niczym od tych napuszonych książąt.

 

- Rośliny powinienem być w stanie pociąć, gorzej jeśli nałożono na nie jakieś zaklęcie - mówiłem lekko nad tym rozmyślając, aż moja rozmówczyni nie zawołała Elisabeth. Powoli obróciłem się w jej kierunku, a gdy w moje oczy rzuciła się mozaika cały zdębiałem, patrząc na historie naszej krainy. Spoglądałem po kolei na każdy z obrazów od czasu, gdy było ich dwóch i do czasu, gdy wszystko się zmieniło. Nie mogłem uwierzyć, że widzę to na własne oczy. W końcu oprzytomniałem słysząc pytanie ze strony Elisabeth. Spojrzałem na nią i lekko pokiwałem głową w geście zgody. - Wszystko było inaczej gdy było ich dwóch. Wtedy nie było pewne kto po Akademii zwycięży, nigdziarz czy zawszanin. Tak było, aż nie nadeszła wojna. Nikt nie wie, który z braci wygrał tamtego dnia... - Pokazałem palcem na pióro. - ...Baśniarz od tamtego czasu zawsze pisał zwycięstwa dobra. Lata minęły, a my staliśmy się pewni siebie, uważając, że Dyrektor jest po naszej stronie, a dobro zawsze zwycięży - Nagle znów na nią spojrzałem. - Elisabeth nie mamy czasu musimy uciekać, każda chwila jest przeciw nam

Edytowano przez Magus
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Akademia Zła

Lisa i Adelia przez chwilę jeszcze wpatrywały się w Alana. Na twarzy rudej dziewczyny malowała się dziwna ponurość i zniechęcenie, natomiast jej przyjaciółka wyglądała na zszokowaną i wystraszoną. Ostatecznie Lisa westchnęła i skinęła głową, zaciskając usta.

- Masz rację, Alan. Powinniśmy się pospieszyć - rzuciła ukradkowe spojrzenie na okna, ale były one zbyt wysoko. Cóż, będą musieli spróbować przy Leśnym Tunelu.

Kiedy powoli ruszyli w stronę wyjścia z wielkiego holu Adelia w końcu zdobyła się na wydobycie z siebie kilku drżących słów.

- A...ale przecież Dyrektor tak nie wygląda. K...kiedy nas porywał był tylko cieniem. Poza tym myślałam, że to normalne, że zło nie wygrywa. W końcu chyba o to chodzi w b...baśniach, tak? Żeby dobro wygrało - spojrzała na Lisę, ale ta tylko wzruszyła ramionami.

- Sama już nie wiem, co o tym myśleć. W każdym razie wydaje mi się, że Dyrektor może tak wyglądać, tylko w Gawaldonie pokazuje się inaczej - zmarszczyła brwi. - Ja też zawsze byłam pewna, że zwycięstwo dobra to naturalny element każdej opowieści.

Kiedy wychodzili z powrotem na ciemny korytarz, Lisa odwróciła się jeszcze na chwilę, by znów spojrzeć na mozaikę przedstawiającą dwóch Dyrektorów. Jej wzrok zatrzymał się na bladej, szczupłej dłoni złego brata i przez chwilę miała wrażenie, że coś mrowi ją w okolicach kostki, w tym miejscu, gdzie porywacz złapał ją i ciągnął przez las. Zadrżała i szybko pokręciła głową, a potem dołączyła do Adelii i Alana.

 

Znowu zawracali do głównego holu zamku, ponieważ Adelia poinformowała ich, że to tam znajduje się korytarz prowadzący do Leśnego Tunelu. Krucha dziewczyna drżała coraz bardziej i bezustannie czepiała się ramienia Lisy. Jej przyjaciółka nie przejmowała się tym i starała co chwilę ściskać ją za dłoń, by pokazać jej, że wszystko jest w porządku. Im później się robiło tym bardziej dawał im się we znaki chłód, zupełnie jakby temperatura w zamku bezustannie spadała.

- Margo i Judith... - zaczęła cicho Adelia, jakby coś sobie przypomniała. Kierowała swoje słowa do Lisy, ale Alan i tak mógł je usłyszeć. - ...również uważają, że Dyrektor jest dobry, ale powiedziały też, że wierzą, że jeśli wystarczająco się postarają to uda im się pokonać zawszan. W każdym razie Margo tak mówiła. Są wiedźmami - skwitowała na końcu dziewczyna, a jej głos posmutniał.

- Margo? Czy to czasem nie jest kuzynka Stephanie? - zapytała Lisa, marszcząc brwi, ale Adelia jej nie odpowiedziała, bo właśnie zbliżyli się do przejścia na hol.

Cały czas obserwowała smutno rudą dziewczynę, zastanawiając się jak wiele innych osób poznała w tamtej szkole i czy uznała kogoś za lepszego i ciekawszego od niej.

Nie, nie myśl tak - zaprotestował w jej głowie jakiś płaczliwy głos. - Lisa to twoja przyjaciółka, nie zostawi cię. Ścisnęła jej piegowatą dłoń, nieco się uspokajając.

 

Musieli jeszcze chwilę zaczekać, chowając się za brudną kolumną, ponieważ w holu rozmawiały warkliwie trzy wilki. Ciężko było zrozumieć jakiekolwiek słowa, ale sprawiali imponujące wrażenie, bo choć byli ewidentnie młodzi, posiadali długie, ostre kły, świecące w mroku oczy i potężne, zakończone zakrzywionymi szponami łapska. Adelia cały ten czas, jaki spędzili na chowaniu się, obejmowała mocno Lisę, a ta odpowiadała jej tym samym. Ruda dziewczyna nie robiła tego jednak ze strachu, z którym potrafiła sobie radzić, a raczej z chęci wsparcia przyjaciółki.

Kiedy hol w końcu opustoszał, szybko przez niego przebiegli, kierując się we wskazanym przez Adelię kierunku. Wszystkie korytarze sprawiały wrażenie jeszcze ciemniejszych, co znaczyło, że musiało być już naprawdę późno. 

Gdy dotarli do Leśnego Tunelu, okazało się, że ucieczka może nie być tak prosta, jak mogło im się zdawać.

Olbrzymie gałęzie, które przypominały chyba raczej pnie małych drzew, całkiem zamknęły wyjście na Polanę. Tam, gdzie nie dały rady wejść wielkie konary, wciskały się mniejsze gałązki i liście, tak że nie było widać żadnych prześwitów. Ciężko było też stwierdzić jak gruba była ta ściana roślinności.

Lisa, widząc to, zaklęła pod nosem. Odwróciła się do Alana, nie wyglądając na zbyt przekonaną.

- Myślisz, że miecz da sobie z tym radę?
Adelia mimowolnie też spojrzała w jego stronę.

Edytowano przez Elizabeth Eden
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Alan

Spoglądałem jeszcze chwilę na historie naszego świata. Kto by pomyślał, że świat tak bardzo się zmienił od tamtego czasu. Jednak czy nasze zwycięstwa mogły wskazywać jasno, po której stronie tak naprawdę jest Dyrektor? Z mojego zamyślenia wyrwał mnie dopiero głos Elisabeth, która zgadzała się, że nie mamy czasu. Kiwnąłem lekko głową i ruszyłem za nimi ponownie się rozglądając i przy okazji słuchając ich rozmowy, nie chcąc im przerywać. Nikt w sumie nie wie jak teraz wygląda Dyrektor, ale informacja, że pojawiał się jako cień w świecie Czytelników wskazywała, że pomimo wieku nadal musi być niezwykle potężny. Nie jestem pewny czy w całej Puszczy istniał ktoś o potężniejszej magii niż jego. Gdy zaczęły rozmawiać o kwestiach wygranych w baśniach lekko posmutniałem. Nie dziwne, że ciężko im było uwierzyć, bo kto by to zrobił? Nikt już nie pamięta, kiedy zło wygrało. Wiem jednak z opowieści, że było to straszne gdy nie było się pewnym swego losu. Dlatego Dyrektor zawsze wygląda na tego dobrego w oczach zawszan.

 

Im bardziej przebijaliśmy się przez mroki Akademii Zła dostrzegałem jak te dwie dziewczyny były sobie bliskie. Cały czas trzymały się blisko siebie, nigdy nie widziałem tak szczerej przyjaźni. Poczułem się jeszcze gorzej przez swoje wątpliwości co do przyjaciółki Elisabeth. Zachowałem się po prostu jak zwykły prostak. Ponowne rozmowy, które dochodziły do mych uszu sprawiały, że aż lekko zdębiałem. Nie wiedziałem wręcz co myśleć. To musi być straszne, gdy zawszanin ma nigdziarza w rodzinie. Znaczy wiedziałem, że były już takie przypadki, ale wiedziałem też jak musiało być to nie łatwe. Przynajmniej miałem wrażenie, że musiało tak być dla Stephanie, którą polubił Aidan.

 

Byliśmy coraz bliżej celu, aż nie usłyszeliśmy czyichś głosów. Niewiele myśląc schowałem się wraz z dziewczynami za kolumną, w samą porę. Wtedy też dostrzegłem wilki. Wiedziałem, że jeśli nas złapią, mnie i Elisabeth zabiorą najpewniej do Akademii Dobra by tam wymierzono nam karę. Choć prymitywne, te bestie były nadal rozumne. Nie wiedziałem niestety co zrobiłyby przyjaciółce Elisabeth. Zastanawiałem się czasem gdzie jest kraina tych stworów. Nigdy się w sumie nie dowiedziałem gdzie wilki mieszkają dokładnie. W końcu przeszkoda zniknęła z drogi i ruszyłem z dziewczynami wspólnie dalej. Po niedługim czasie dotarliśmy do celu. Spojrzałem na blokadę na naszej drodze, a potem skierowałem wzrok na pytającą Elisabeth. Chwilę na nią patrzyłem, aż podszedłem do przeszkody by dotknąć lekko jednej z gałęzi. Ciężko westchnąłem, aż zbliżyłem dłonie do złotej rękojeści miecza i wyciągnąłem go z pochwy obiema dłońmi. Nagle skierowałem wzrok na klejnot umieszczony w rękojeści, który lekko teraz świecił błękitnym światłem. Spojrzałem na kamień z nadzieją lekko przejeżdżając po nim dłonią, a ten nagle stał się wyblakły. Widząc to zmarszczyłem wściekle brwi.

 

- Miecze naszej krainy symbolizują jedność z nią - mówiłem patrząc nadal na miecz. - Jednakże tylko najlepsi szermierze, który urodzili się w naszym królestwie lub mają tam kogoś bliskiego mogą użyć ich pełnego potencjału - skierowałem wzrok na kamień. - Dopóki kamień nie wyczuje, że twe serce jest gotowe nie przekaże ci swej magii a miecz pozostanie zwykłym ostrzem - Znów zwróciłem wzrok na swoje towarzyszki. - Ćwiczę walkę mieczem od szóstego roku życia i nigdy jeszcze nie zdołałem go do siebie przekonać - ciężko westchnąłem. - Teraz jest podobnie, też nie chce nam pomóc. Pozostaje wykorzystać samą siłę ostrza bez magii. Odpowiedź na twoje pytanie Elisabeth najlepiej będzie poznać w praktyce - Uniosłem miecz i nagle z całej siły zamachnąłem się na rośliny, które blokowały nam drogę uderzając w nie ostrzem miecza.

Edytowano przez Magus
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Akademia Zła

Lisa i Adelia wciąż trzymały się za ręce, gdy słuchały słów Alana. Pomiędzy ich postawami była jednak spora różnica. Ruda dziewczyna stała krok bliżej roślinnej ściany, która zagradzała im drogę i wpatrywała się w ich towarzysza z prawdziwym zainteresowaniem na twarzy. Mogła nie interesować się za bardzo baśniowymi sprawami, ale tematyka mieczy i broni zawsze była interesująca. To musiało być coś, taka szermierka albo strzelanie z łuku. Gdyby Lisa miałaby być jakąś postacią z książki to byłaby damską wersją rycerza, wiedziała to od dzieciństwa. Adelia natomiast też była nieco zaciekawiona, ale nie do tego stopnia, by naprawdę zwrócić uwagę na te słowa. Wkrótce o nich zapomni, gdy tylko wróci do swojego normalnego życia. I bardzo dobrze, tak miało być. Adelia nigdy tak naprawdę nie chciała mieć nic wspólnego z baśniami, chociaż tak jak wszystkie inne dzieci w Gawaldonie pochłaniała każdy nowy egzemplarz, wywoływały one w niej pewien lęk. Lęk przed obcym światem, który wyrywał ją ze spokoju codzienności. Ale gdy była małą dziewczyną zdarzało jej się myśleć o tym, jaką postacią mogłaby zostać i zawsze ostatecznie dochodziła do wniosku, że ze swoją delikatnością nadawałaby się tylko na damę w opresji. Przełknęła ślinę i spojrzała kątem oka na Lisę, która jak do tej pory zawsze spełniała rolę jej bohaterki.

 

Obydwie dziewczyny obserwowały w napięciu jak Alan próbuje przeciąć konary zagradzające wyjście na Polanę. Kiedy jednak ostrze jego miecza spotkało się z barierą stało się coś bardzo dziwnego. Nie dość, że mieczowi nie udało się przeciąć drewna, to gałęzie nagle ożyły i zaczęły oplatać broń, jakby miały zamiar wciągnąć ją do środka. Lisa zareagowała bardzo szybko i puściła rękę Adelii, która ze strachu przyłożyła obie dłonie do twarzy i odsunęła się parę kroków. Lisa pomogła Alanowi oderwać ostrze od gałęzi, chociaż nawet im obu przyszło to z wielkim trudem. Jeśli jednak wydawało im się, że na tym koniec rewelacji, to właśnie wtedy wszystkie konary zaczęły nagle świecić dziwnym, ciemnozielonym światłem. 

Wszyscy odeszli teraz trochę do tyłu, a Lisa zagryzła wargę do krwi, zastanawiając się, czy jej podejrzenia są słuszne. Oby nie, oby nie... - szeptała w myślach, ale niestety. Wkrótce usłyszeli za sobą gwałtowne wycie wilków, roznoszące się na całym parterze.

Jeśli nawet jakimś cudem obudziło to kilku nigdziarzy na wieżach, to prawdopodobnie przycisnęli oni tylko mocniej poduszki do uszu i próbowali spać dalej.

- Szybko - syknęła Lisa i całą trójką pobiegli z powrotem w stronę schodów. Adelia była najwolniejsza z nich, więc Lisa musiała ją trochę ciągnąć. Wpadli na schody wieży Występek chyba na dwie sekundy przed tym jak cała grupa wilków wpadła do holu i pognała korytarzem w stronę Leśnego Tunelu. Lisa, dysząc gwałtownie, uniosła głowę do góry. Spiralne, kamienne stopnie były zadziwiająco ciche i wydawało się, że na wieży nie ma nikogo i jest tam bezpiecznie.

Wtedy do ich uszu dotarło odległe, wściekłe warknięcie.

- Przeszukać zamek, zabezpieczyć wszystkie wyjścia. Jeśli trzeba, sprawdzić pokoje - a potem o wiele bardziej gniewne - Lepiej, żeby to się nie okazało kolejnym żartem któregoś z młodych wilków.

 

Lisa poczuła, że serce podeszło jej gdzieś w okolice gardła. Spojrzała na Adelię, w której oczach znów zaczęły iskrzyć się łzy, a potem na Alana. Przełknęła ślinę, żeby zwilżyć suche gardło i podjęła decyzję.

- Adelia, wróć szybko do pokoju i udawaj, że śpisz. Nie damy dzisiaj rady.

- Ale Lisa... - Adelia przerwała jej, patrząc na nią z przerażeniem, najwyraźniej dotknięta do żywego.

- Adelia, nie ma czasu. Jeśli teraz nas złapią, stracimy wszystkie szanse. Będą już wiedzieć, że się tu włamałam i drugi raz nie będę mogła. Za chwilę zablokują wyjście na most, musimy wrócić.

Adelia mocno ściskała jej dłoń i patrzyła na nią błagalnie. Z jej gardła wyrwał się zdławiony szloch, gdy odezwała się po raz kolejny.

- Lisa, ja nie chcę tu zostać.

- Wiem, ja też nie chcę. Ale wrócę. Nie poddamy się. Adelia, proszę cię, nie płacz - złapała ją za policzki, żeby spojrzeć jej w oczy. - Dasz sobie radę - do ich uszu doszło szybkie człapanie wilczych łap. Lisa zamrugała gwałtownie i mocno przytuliła przyjaciółkę, prawie natychmiast ją jednak wypuszczając. - Biegnij.

 

Ruda dziewczyna złapała wtedy Alana za rękę i starając się nie patrzeć na przerażoną przyjaciółkę, przeskoczyła kilka stopni, upadając twardo z powrotem w holu. Zaraz potem pognali za posąg łysej wiedźmy, a potem w ciemny korytarz prowadzący na most. Biegli, praktycznie słysząc na karku dyszenie wilków. Zaraz po tym jak wypadli na zewnątrz, schronili się za jedną z kamiennych kolumn, tak, że wilk, który wyszedł by sprawdzić most, nie mógł ich zauważyć. Kiedy potwór wrócił z powrotem, prawdopodobnie mając zamiar stanąć na straży przejścia, Lisa odetchnęła i oparła się o chłodne, brudne mury. Przez chwilę tylko milczała, próbując pokonać przeraźliwe pieczenie w gardle, a potem otworzyła oczy i spojrzała gniewnie na Alana.

- Tylko spróbuj... - wydyszała. - Tylko spróbuj powiedzieć, że to twoja wina, a skończysz w tej śmierdzącej fosie, obiecuję ci to. Też myślałam o tym, żeby wydostać się przez Leśny Tunel, bo widziałam taki sam w Akademii Dobra. Nawet nie chcę myśleć, co by się stało, gdybym próbowała go rozłupać ostrym kamieniem i gałęzie zaatakowałyby moją rękę - pokręciła głową, zmarszczyła brwi i znów uderzyła tyłem głowy w chłodny mur, chyba po raz pierwszy od kiedy Alan ją poznał wyglądając na tak ponurą i nieszczęśliwą.

 

Adelia jeszcze przez chwilę stała zszokowana na schodach, a po jej policzkach ciekły łzy. Kiedy jednak usłyszała wpadające do holu wilki, odwróciła się i pobiegła na górę, potykając się i obijając o ściany. Przyciskała przy tym dłonie do twarzy, pewnie ze strachu lub by powstrzymać szloch. Być może lepiej byłoby dla niej, gdyby tego nie zrobiła. Bo chociaż przed spotkaniem dziekan na schodach nie mogło uchronić jej nic, to przynajmniej nie wbiegła by w nią, by następnie z okrzykiem zaskoczenia polecieć do tyłu na chłodną ścianę.

Edytowano przez Elizabeth Eden
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Alan i Crystal

Gdy tylko mój miecz uderzył w ten gąszcz otworzyłem szeroko oczy, widząc, że nie złamałem ani jednej gałązki. Czyli jednak były zaczarowane? Nie miałem mimo to zamiaru się poddać. Zacząłem ciągnąć miecz do siebie by powtórzyć atak i tak do skutku. Jednakże nie byłem w stanie tego zrobić. Byłem w jeszcze głębszym szoku, gdy spostrzegłem, że rośliny ożyły i pragnęły teraz zabrać mój miecz. Na to nie miałem zamiaru im pozwolić. Zacząłem ciągnąć ostrze z całej siły do siebie. Ten miecz był dla mnie bardzo cenny, nie miałem zamiaru oddać go bez walki. Nagle zobaczyłem kolejne dłonie na jego rękojeści. Spostrzegłem, że Elisabeth ruszyła mi z pomocą. Oboje ciągnęliśmy miecz do siebie, a rośliny i tak nie dawały za wygraną. W końcu zaparłem się z całej siły i pociągnąłem go do siebie, używając przy tym całej siły mięśni. Rośliny nie miały wyboru i musiały ustąpić. Gdy ostrze tylko było wolne opadłem na ziemię lekko zdezorientowany, nim zdążyłem coś powiedzieć spojrzałem na dziwny kolor jaki pojawił się na roślinach, a zaraz potem usłyszałem liczne kroki i wilcze wycie. Pozbierałem się w jednej chwili i chwyciłem Elisabeth i jej przyjaciółkę, a potem szybko zacząłem je ciągnąć z daleka od tego miejsca zanim ktokolwiek tu przybył.

 

Nim cały alarm się rozległ, Crystal siedziała właśnie w swoim gabinecie siedząc przy dziwnym stole alchemicznym. Przelewała jakieś nieznane płyny do kolejnych buteleczek przy okazji je mieszając. Teraz ubrana była w długą czarną suknię, która opadała jej dosłownie na stopy jak i tylna część materiału ciągnąca się po trochu za nią. Pomimo godziny co ciekawe jeszcze nie spała, tylko bawiła się swoimi buteleczkami. To był jej sposób by pozbyć się zbędnych nerwów, a dziś miała ich sporo. Dwa incydenty z udziałem nowych nigdziarzy, naprawdę będzie musiała nauczyć te zgraje niewychowanych bachorów jak się należy zachowywać. Dawno nie pamiętała takich problemów już na samym początku roku. Gdy tu przybyła zupełnie inaczej to sobie wyobrażała. Sądziła, że zdoła w końcu odmienić los baśni i pomóc złu wygrać. Jak jednak miała to zrobić gdy za każdym razem do Akademii trafiały pokraki, które robiły głupie błędy dając się zabijać w najgłupszy możliwy sposób? Właśnie uniosła kolejną buteleczkę by przyjrzeć się płynowi, aż nagle usłyszała dźwięk, który mógł tylko oznaczać, że ktoś próbuje najwyraźniej uciec. Zmarszczyła wściekle brwi i odłożyła buteleczkę. Przejechała dłonią po rozpuszczonych długich blond włosach i ruszyła na korytarz. Ciężko było uwierzyć, że ktoś o takim wyglądzie był zły, ale wielu tych co dało się zwieść jej urodzie szybko tego żałowało. A teraz była naprawdę wściekła. Jeśli to kolejny nowy nigdziarz, który nie zna swojego miejsca to będzie musiała mu dać porządną nauczkę, bo inaczej wszyscy zaraz wejdą jej na głowę, a na to pozwolić sobie nie mogła.

 

Wpatrywałem się na ten cały chaos, zastanawiając się co zrobić. Wilków było zbyt wiele by przebić się siłą, a zaraz najpewniej pojawią się nigdziarze i nauczyciele. Mogliśmy w sumie zaczekać, aż się uspokoi, ale jeśli dojdzie do sprawdzania komnat i nie znajdą przyjaciółki Elisabeth to już nie odpuszczą. Nie wiedziałem naprawdę co teraz zrobić. Żadna myśl nie przychodziła mi do głowy, aż nie usłyszałem Elisabeth i na nią nie spojrzałem. Nie mogłem uwierzyć w to co powiedziała, ale miała racje, teraz nasze szanse na ucieczkę z Akademii były zerowe. Skierowałem wzrok teraz na jej przyjaciółkę i zrobiło mi się jej naprawdę szkoda, widząc jak nie chce tam wracać. Jeszcze bardziej żałowałem, że źle o niej pomyślałem. Nagle poczułem jak Elisabeth chwyta mnie za dłoń i nim cokolwiek zdążyłem powiedzieć pociągnęła mnie za sobą. Nie protestowałem ani się nie zapierałem, a pobiegłem z nią, wiedząc, że innego wyjścia nie ma. Gdy uciekaliśmy starałem się nie oglądać by nie wiedzieć jak blisko jest pogoń. W końcu ich zgubiliśmy i zdążyliśmy się schronić przed ich wzrokiem. Spojrzałem na Elisabeth nim coś powiedziałem ona mnie uprzedziła. Choć słyszałem gniew w jej głosie, widziałem również rozpacz, którą najwyraźniej starała się ukryć.

 

- Elisabeth... Ja tylko... - Patrzyłem na nią dobrą chwilę, zastanawiając się co mogę zrobić. W końcu się do niej zbliżyłem i lekko ją przytuliłem. Nie byłem pewny czy tego właśnie chciała, ale to wydało mi się obecnie najlepsze. - Jest mi naprawdę przykro - szepnąłem w jej kierunku, ukazując szczery smutek w głosie. - Naprawdę byłem pewny, że się nam uda

W tym samym czasie Crystal schodziła po schodach Akademii Zła, nagle dostrzegła jak biegnie na nią jedna z uczennic. A więc to ona? Pomyślała zastawiając jej drogę. Kiedy ta na nią dosłownie wpadła, kobieta wpatrywała się na dziewczynę zielonymi chłodnymi oczami, próżno tam było szukać ciepła, wyglądały jakby były pozbawione wszelkich emocji. I to właśnie tylko ten wzrok mógł zdradzać jej prawdziwą naturę, podczas gdy reszta jej ciała wyglądała na tak niepozorną.

Edytowano przez Magus
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Akademia Zła

Adelia biegnąc na oślep w górę cały czas myślała o tym, co się przed chwilę stało. Była nieco otępiała i wciąż pod wpływem szoku, ciężko jej było powrócić do racjonalności. Po twarzy ciekły jej łzy, po raz kolejny znacząc policzki czerwonawymi smugami. To wszystko jego wina! To był jego pomysł! Wiedziałam, że Lisa nie powinna go przyprowadzać! Poradziłybyśmy sobie bez niego! - krzyczała w duchu, zaciskając pięści i nawet nie czując, że boleśnie obija się o ściany. Słyszała w holu warczenie dziesiątek wilków i jej nogi same niosły ją do bezpiecznego pokoju, choć tak naprawdę nawet nie widziała, gdzie stawia stopy. Lisa mnie tu zostawiła! Wzięła go za rękę i uciekła, zostawiła mnie! - mówiła jedna część jej samej, podczas gdy druga odpowiadała - Nie myśl tak. Nie mogła nic zrobić. Obiecała, że wróci. To dla waszego dobra, żebyście miały szansę na ucieczkę. Przyłożyła dłonie do twarzy, żeby powstrzymać krzyk, który chciał wyrwać się z jej gardła. Nigdy w całym swoim życiu nie była chyba tak rozdarta. Myśli toczyły w jej głowie tak zaciętą walkę, że prawie sprawiało jej to fizyczny ból i naprawdę zaczynała czuć pod czaszką głuche pulsowanie.

 

Kilka razy potknęła się i upadła kolanami na kamienne stopnie, ale natychmiast pięła się dalej do góry, nawet jeśli miałaby to robić na czworakach. Kiedy w końcu wstała, wciąż zasłaniała twarz dłońmi i to pewnie dlatego nie zauważyła dziekan w długiej czarnej szacie, na którą nie dość, że wpadła, to jeszcze odbiła się do tyłu i poleciała na ścianę, spadając kilka stopni w dół, ale na całe szczęście nie upadając na głowę lub plecy. Zamrugała, nadal oszołomiona i spojrzała w górę, na wpatrującą się w nią kobietę. Strach ścisnął ją mocno za gardło, a obraz się zamglił i zniekształcił z powodu kolejnych, napływających jej do oczu łez. Chyba właśnie w tym momencie uwolniła się w końcu z własnego świata wewnętrznych rozterek i rozpaczy, ale wcale nie czuła się bezpieczniejsza. Miała ochotę wzywać Lisę, ale wiedziała, że to byłoby głupie i w niczym by nie pomogło. Okropnie się bała i chciała po prostu zakopać się w tych śmierdzących kocach w pokoju na wieży i nie wychodzić spod nich do czasu, aż jej przyjaciółka znów tu przyjdzie. 

Czym ja sobie zasłużyłam na to wszystko? Czym? Dlaczego ten dziwny pan w białej masce stwierdził, że pasuję do takiego miejsca?
Nie znalazła żadnych odpowiedzi.

 

Zsunęła się po zimnym murze i usiadła na jednym z kruszących się schodków. Spuściła głowę, nie będąc już w stanie powstrzymać żałośliwego szlochu.

- Przepra...a...aszam... J...ja nie ch...chciałam - jęczała urywanym głosem, tak naprawdę nie wiedząc za co przeprasza. Miała tylko nadzieję, że kiedy ta kobieta zobaczy, że jest jej przykro za jakiś wyimaginowane winy, to zostawi ją w spokoju. - Niech pa...a...ani mi nie ro...o...obi krzywdyyyyy - pociągnęła nosem. - Chcę wró...ó...ócić do d...domu - przyciągnęła kolana do siebie i położyła na nich głowę, kuląc się i licząc na jej litość. Na nic innego nie była w stanie się zdobyć.

 

Akademia Dobra

Kiedy Alan objął lekko Lisę, ta na początku zesztywniała, trochę zdziwiona. Potem jednak ciężar dzisiejszej porażki znów na nią opadł, sprawiając, że spochmurniała i doszła do wniosku, że w sumie to dlaczego miałaby nie skorzystać z pocieszenia, skoro Alan wyraźnie również był z tego powodu smutny. Również objęła go ramionami i oparła czoło na jego koszuli, zamykając oczy i pozwalając sobie na te kilka sekund, które miały ją uspokoić. Co zadziwiające, nawet, kiedy stwierdziła, że czuje się już trochę lepiej, wciąż nie miała ochoty się odsunąć i musiała się do tego lekko przymusić.

- Ja też byłam pewna, że nam się uda - powiedziała, kiedy już znów stała prosto. Chociaż na pewno czuła wielki ból z powodu ostatnich wydarzeń, to na jej twarzy widać było tylko surową determinację. Nie zamierzała się przecież poddać. Jej zielone oczy świeciły trochę bardziej niż wcześniej, ale nie pozwoliła spłynąć po twarzy ani jednej łzie. To by i tak nic nie zmieniło. Owinęła ramiona wokół siebie, choć tak naprawdę w tej chwili nie czuła ani zimna, ani smrodu ani brudnych, przemoczonych kapci. - Wyglądała na tak przerażoną... Ale podjęłam dobrą decyzję, prawda? Lepiej trochę poczekać i uciec, niż dać się głupio złapać, nie? - zapytała niezbyt pewnie, nie patrząc na Alana. - Mam nadzieję, że Adelia sobie poradzi - szepnęła jeszcze.

 

Westchnęła i spojrzała na baśniowo piękną i kolorową Akademię Dobra, na krystalicznie czystą wodę, która ją otaczała. Nie miała ochoty tam wracać. Jeśli zależałoby to od niej, to zrobiłaby wszystko, żeby zostać z Adelią w mrocznym zamku i jak najlepiej ją wesprzeć. Musiała jednak przestać rozpaczać. Dziś się nie udało, ale to nie oznacza, że wszystko stracone. Jeśli pozwoli smutkowi przejąć nad sobą kontrolę, to na pewno nic z tej ucieczki nie wyjdzie. Westchnęła po raz kolejny i spojrzała na trzymaną przez Alana broń.

- Mogę zobaczyć? - zapytała, a potem bez pytania po niego sięgnęła. Zaraz potem uniosła miecz, trzymając za rękojeść obiema rękami tak jakby była to rakieta do tenisa - Jest ciężki, ale pewnie można się przyzwyczaić - spojrzała na Alana. - Jak znam życie to źle go trzymam, co?

 

Chwilę później uniosła machinalnie głowę do góry i już nie usłyszała odpowiedzi księcia, ponieważ na jej twarzy pojawiło się przerażenie gorsze niż jakiegokolwiek, jakie mogła odczuć w Akademii Zła. Wieża Dyrektora Akademii nadal była otoczona przez wróżki, które albo znów ich nie widziały albo po prostu nie mogły odejść od swoich posterunków nie ważne, co by się działo. Lisa patrzyła jednak na wciąż oświetlone okno. Znajdował się w nim cień jakiejś postaci, która tym razem nie starała się uniknąć zauważenia. Oczywiście nie byli w stanie dojrzeć stąd żadnych szczegółów. Poza zarysem człowieka nie widzieli nic, nawet oczu, co sprawiało, że Dyrektor przypominał mglisty cień chyba nawet bardziej niż w Gawaldonie.

Lisa jednak nie mogła pozbyć się wrażenia, że postać wpatruje się dokładnie w nich, jakby chciała, żeby ją zauważyli i zrozumieli, że doskonale wie, co przed chwilą próbowali zrobić. Ruda dziewczyna zesztywniała, czekając na nadejście czegoś strasznego, na wróżki i wilki, które tłumami wypadną z zamków i ich złapią... . Ale nie... na moście dalej było zatrważająco spokojnie.

 

Tylko Dyrektor wciąż ich obserwował, wydając się przy tym trwać w absolutnym bezruchu. Nie była pewna, czy próbował w ten sposób pokazać im, że potępia to w jak karygodny sposób złamali szkolne zasady. W głębi duszy odbierała to jednak raczej jako drwinę. Jakby Dyrektor był rozbawiony tym, że myśleli o ucieczce i teraz chciał przekazać im, że jest to na tyle niemożliwe, że nawet nie musiał reagować.

- Chyba powinniśmy... wrócić do zamku - szepnęła cicho Lisa, wbijając spojrzenie w swoje brudne kapcie i oddając Alanowi jego miecz. Potem powoli zaczęła stawiać niepewne kroki na moście. Wciąż było cicho, chociaż dziewczyna miała wrażenie, że ten spokój ją przytłacza i odbiera jej całą energię. Starała się pokonać ten dystans jak najsprawniej, chociaż tak naprawdę powłóczyła nogami z zaciśniętym ze stresu gardłem.

Na swojej drodze nie spotkali już żadnej bariery.

Lisa nie odrywała spojrzenia od ziemi, jej ramiona były napięte, a oddech płytki przez całą drogę pod kryształową kolumnadę, która wydawała się ciągnąć wieczność. Do samego końca czuła na sobie wzrok, śledzący każdy jej ruch. W pewnym momencie przyszło jej do głowy, że chyba właśnie odbyła najgorszą, najbardziej nerwową karę w swoim życiu. Pierwszą, która sprawiła, że nie była w stanie wykrztusić z siebie słowa. Gdy znaleźli się już przy czystych i lśniących murach Akademii Dobra, po raz kolejny obróciła głowę, ale cień zdążył już zniknąć.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Crystal

Kobieta spoglądała na te scenę nie ukazując żadnych emocji. Nic nie mówiła tylko wciąż patrzyła na łkającą przed sobą dziewczynę. Nawet nie drgnęła pomimo całej sceny. Jednak o ile z zewnątrz nie ukazywała emocji to wewnątrz było zupełnie inaczej. Gniew, który do niedawna nią targał zmienił się bardziej w ciekawość. Pamiętała dobrze tę Czytelniczkę jeszcze z czasu rozpoczęcia gdy dała pokaz przytulając zawszankę. Jej obecne zachowanie tak bardzo przypominało ją gdy była nawet młodsza niż ta dziewczyna. Pamiętała dobrze ile łez potrafiła przelać jako dziecko, nie wiedząc gdzie jest jej miejsce. Złożyło się tak, że to właśnie dzięki zawszanom, wśród których dorastała odkryła jaka droga jest jej przeznaczona. Pamiętała również jak wiele bólu ją to kosztowało. Wiedziała, że ta dziewczyna w takim miejscu skończy jeszcze gorzej gdy inni nigdziarze zaczną ją dręczyć. Nie wiedziała dlaczego, ale chciała jej tego oszczędzić. Sprawi, że stanie się twarda i zaakceptuje obecną sytuacje, nawet jeśli swą nienawiść będzie musiała skierować na nią, to najlepsze co mogła dla niej zrobić. Zmarszczyła nagle wściekle brwi i podeszła do młodej dziewczyny kładąc jej dwa palce pod brodą i unosząc głowę tak by teraz mogła spojrzeć jej w twarz.

 

- A więc przepraszasz i uważasz, że już jest wszystko w porządku? - powiedziała spokojnym, a zarazem niepokojącym głosem. - Chcesz wrócić do domu tak? - Nagle na jej twarzy pojawił się nieprzyjemny uśmiech. - Obecnie to wrócisz tam tylko pod postacią prosiaka na świątecznym stole rodziców - Położyła dłoń na jej ramieniu i wbiła w nie lekko palce. - Nie wiem, co się z wami dzieje w tym roku. Najpierw jeden okazuje kompletny brak szacunku. Potem drugi próbuje zabić uczennicę, a teraz ty próbujesz uciec i budzisz przy tym wszystkich wokół. Nie wspomnę już o próbie ataku na nauczycielkę - Spoglądała na nią ponuro, wręcz złowieszczo. - No, ale nie zapominajmy, że przeprosiłaś - Pociągnęła dziewczynę boleśnie za sobą. - Idziemy do sali udręki, czas byś się czegoś nauczyła - warknęła pod nosem, ciągnąc za sobą brutalnie dziewczynę.

 

Alan

Spodziewałem się różnych reakcji ze strony Elisabeth, ale gdy ta mnie również przytuliła poczułem się dość nietypowo. Spoglądałem w jej rude włosy gdy jej głowa oparła się na mojej koszuli. Po prostu chyba nie poczułem jeszcze tak szczerego uścisku jak teraz. Naprawdę było mi miło, w tej chwili nie potrafiłem zrozumieć dlaczego. Zupełnie jakbym chciał by ta chwila trwała wiecznie. Wtedy znów spojrzałem na Akademię Zła i przypomniałem sobie o przyjaciółce Elisabeth. Naprawdę było mi przykro, że tak ją oceniłem. Zastanawiałem się czy dotarła bezpiecznie do komnaty i nic jej nie jest. Gdybym tylko wiedział co nas tam czeka... Nawet bym nie proponował tej drogi ucieczki... Jednak kto mógł wiedzieć? Dopiero, gdy usłyszałem ponownie głos Elisabeth spojrzałem na nią, a właściwie w jej piękne zielone oczy, słuchając każdego jej słowa.

 

- Nie mogliśmy nic więcej zrobić - powiedziałem ze smutkiem cały czas na nią spoglądając. - Zrobiłaś najbardziej rozsądną rzecz, zarówno dla niej jak i dla siebie. Jestem pewny, że będzie na ciebie czekać - Lekko zmrużyłem oczy. Wiedziałem, że Elisabeth tam wróci, ale wiedziałem też, że nie jest z tych, co prosi o pomoc. Byłem pewny, że nie poprosi mnie abym poszedł z nią tam znowu. Mimo to nie chciałem jej tak zostawiać. Musiałem jej więc pomóc w jakiś inny sposób, nawet jeśli nie poprosi o to sama. Gdy jednak spytała czy może chwycić mój miecz nieco się dziwiłem. Zwłaszcza, kiedy go wzięła w ręce. Nigdy nie widziałem by dziewczyna interesowała się bronią taką jak miecz. Było to naprawdę nietypowe. Raz już, co prawda widziałem Elisabeth z mieczem, ale wtedy starała się bronić przed wróżkami. Nie dziwne więc było, że wzięła jakąkolwiek broń w tamtej chwili. Jednak teraz gdy tak stała i trzymała mój miecz byłem naprawdę w jeszcze większym szoku. - Sądzę, że parę lekcji i byś mogła dojść daleko - odpowiedziałem z ciepłym uśmiechem na jej pytanie.

 

Nagle spostrzegłem jak nie patrzy już na mnie, a na coś za mną. Powoli się obróciłem by zobaczyć wieże Dyrektora. Nie byłem do końca pewny, czemu tam patrzy. Wiadomo, że ta wieża była ciekawa, ale nie sposób tam było coś dostrzec. Tak przynajmniej myślałem, aż nie spojrzałem w okno wieży i cały zbladłem. Czy mogło mi się zdawać? Widziałem tam cień jakiejś postaci, czy to mógł być właśnie Dyrektor? Wyglądało to nieco jak w opisie Elisabeth i jej przyjaciółki. Najwyraźniej nas nie zauważył, bo tak pewnie by nam nie odpuścił tej próby ucieczki. Jednak sama szansa zobaczyć choćby coś takiego... Nie słyszałem jeszcze by ktoś zobaczył go chociaż w oknie, a właściwie chociaż jego cień. Wróciłem ponownie na ziemię dzięki Elisabeth. Kiwnąłem lekko głową zgadzając się z nią i zabrałem miecz. Resztę drogi przebyłem w milczeniu. Tego wszystkiego było za dużo jak na jeden dzień. Najpierw Akademia Zła, a teraz Dyrektor. Nie mówiąc o tym, że nie spacerowałem jeszcze idąc po ziemi w samych skarpetach. Moje buty przepadły gdy oddałem je przyjaciółce Elisabeth. Była to niewielka strata i akurat przy tym wszystkim zerowe zmartwienie. W końcu miałem jeszcze parę, a w razie czego zawsze mogłem napisać z prośbą o nowe. Najbardziej bałem się o to co teraz siedziało w głowie Elisabeth i tym jak wiele smutku nią targało. Gdy dotarliśmy zdecydowałem się otworzyć usta.

 

- Pozwól, że cię odprowadzę, chociaż do twojej komnaty - powiedziałem w jej kierunku. - Elisabeth posłuchaj mnie teraz, wiem, że nie bardzo cię obchodzą lekcje w Akademii Dobra, ale musisz odpocząć przed jutrzejszym dniem. Jeśli nie zdasz to nie pomożesz sobie ani jej - wyjaśniałem lekko zmartwiony cały czas idąc koło niej i mając nadzieję, że rozumie co chce jej przekazać.

Edytowano przez Magus
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Akademia Zła
Kiedy dziekan zadawała jej retoryczne pytania, Adelia powoli podniosła głowę i obserwowała ją ukradkiem wciąż zbyt wystraszona, by spojrzeć jej w oczy. Łzy spływały jej po twarzy i moczyły i tak brudną nigdziarską tunikę. Jakimś cudem zdobyła się jednak na lekkie kiwanie głową w geście potwierdzenia, nawet jeśli zakończone ostrymi paznokciami palce na jej brodzie sprawiały, że cała się trzęsła. Niestety, chwilę później Crystal nagle zmieniła swoje nastawienie, co sprawiło, że Adelia zacisnęła oczy ze strachu i wcisnęła się bardziej w zimną ścianę. Była tak przerażona, że nie była w stanie wydobyć z siebie ani jednego słowa. Tak przynajmniej było dopóki nie poczuła, że kobieta boleśnie ciągnie ją za ramię, podnosząc na nogi. Chwilę to trwało, aż jej całkiem teraz otępiały umysł zrozumiał, co znaczą usłyszane słowa.
Idziemy do Sali Udręki.
Do Sali Udręki.

 

Wstąpiły w nią siły, jakie nie sądziła, że w ogóle posiada. Zaczęła się szarpać, łapiąc dziekan za ramię i próbując oderwać od siebie jej dłoń. Przy tym szlochała jeszcze bardziej, jej rozpacz zmieniła się w histerię.
- Nie... proszę... niech mnie pani zostawi, błagam, zrobię wszystko, nie chcę tam iść, proszę.... - błagała gorączkowo, nie zwracając już uwagi na to, czy zachowuje się głośno. Słowa wypływały z jej ust tak szybko i tak płaczliwie, że z każdą chwilą coraz bardziej plątał jej się język. Ledwo już cokolwiek widziała, łzy tak bardzo rozmywały jej obraz.
Były już z powrotem w holu, kiedy zdała sobie sprawę, że jest zbyt słaba, żeby się wyrwać i zbyt tchórzliwa, żeby próbować kobietę bić albo kopać. Ze strachu, który w tej chwili wydawał się osiągnąć swój punkt krytyczny, zaczęło jej się kręcić w głowie, a przed oczami mnożyć czarne plamy. Osłabiona, oparła się o Crystal.
- Nie jestem zła... błagam... porozmawiam z Dyrektorem... powiem mu... proszę... to pomyłka... Lisa... - mamrotała jeszcze przez chwilę, a potem w końcu zemdlała, całkiem opierając swój ciężar na dziekan i mocząc jej szatę łzami.

 

Wilki, które zgromadziły się w holu, zwabione hałasami, otoczyły je teraz jak publiczność, wydając się być rozbawione tą sceną. Szczerzyły ostre kły, patrząc na Adelię, która nieprzytomna wyglądała jakby przytulała się do Crystal.
- Do twarzy pani z dzieckiem przy piersi - powiedział któryś z nich, a kilka innych zawtórowało mu warkliwym śmiechem. - Może powinna sobie pani załatwić własne?
Zaraz po tych słowach rozległ się świst, a młody strażnik, który rzucił tę uwagę, zaskowyczał z bólu, gdy na jego plecach utworzyła się świeża rana. Do przodu przepchnął się biały wilk, dzierżąc w łapie długi, czarny bicz.
- ROZEJŚĆ SIĘ! NIE MACIE SWOICH OBOWIĄZKÓW? - krzyknął, wyraźnie wściekły, a w tłumie wilków rozległ się zbiorowy pomruk, po którym wszyscy zaczęli rozchodzić się w boczne korytarze. - Proszę wybaczyć to karygodne zachowanie, pani dziekan. Te młode wilki nigdy się nie nauczą - główny strażnik zwrócił się do Crystal już o wiele spokojniej, a potem spojrzał obojętnie na nieprzytomną dziewczynę. - Czy to ta, która próbowała uciec? Mamy wstrzymać dalsze poszukiwania?

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Crystal

Kobieta pozostawała głucha na rozpaczliwe błagania ze strony dziewczyny. Nawet nie zwolniła kroku ani nie rozluźniła uścisku gdy Adelia próbowała się wyrywać. Co ciekawsze, nawet nie odwróciła już na nią spojrzenia. Nie powiedziała czegoś by się uspokoiła, bo wiedziała, że zaraz będzie gorzej. Po prostu nic, tylko szła dalej i milczała jakby zupełnie nie chciała lub bała się obrócić głowę by spojrzeć na te dziewczynę. Prawdą właśnie było, że ta interpretacja nie była do końca mylna. W chwili, gdy zobaczyła tę dziewczynę łkającą na schodach ujawniło się w kobiecie coś jak współczucie. Rzecz, o której dawno zapomniała. A gdy tak obserwowała ją wtedy, wciąż odnosiła wrażenie, że ona była podobna do dawnej niej, tak bardzo podobna, że aż ją to zaniepokoiło. Gdy szły dalej i słyszała jej jęki wszystko zdawało się potwierdzać. Ciągnęła ją dalej, starając się o tym nie myśleć do czasu, aż nie usłyszała ostatnich słów dziewczyny i w końcu ta nie opadła na nią. Gdy Crystal patrzyła teraz badawczo na omdlałą dziewczynę, na chwilę w jej wzroku pojawiło się coś dziwnego. Tak przynajmniej było, aż nie usłyszała drwin tych żałosnych pchlarzy. Spojrzała na nich ponuro, nim jednak coś powiedziała uspokoił je jeden ze starszych osobników wtedy wbiła spojrzenie w niego, nie patrząc już na dziewczynę.

 

- Najwyraźniej - odparła lekko mrużąc oczy i teraz patrząc na nią. Jakoś nie mogła uwierzyć by ta dziewczyna sama w pojedynkę odważyła się na ucieczkę. Z pewnością nie ktoś taki. - Sprawdźcie czy jej współlokatorki śpią, jeśli coś będzie wskazywać, że jej pomagały sprowadźcie je do mojego gabinetu - Zanim wilk odszedł powiedziała coś się jeszcze w jego kierunku. - Jeśli nic tam nie będzie zajmij się utemperowaniem tych szczeniaków, bo jeśli jeszcze raz spotkam się z takim brakiem szacunku ja ich wezmę pod swoje skrzydła, a wtedy będą już tylko skomleć - dodała ponuro.

 

Gdy wilk tylko zniknął znów spojrzała na dziewczynę i otworzyła szeroko oczy. Tym razem widziała nie uczennicę, którą targała, a młodą dziewczynkę o długich blond włosach. Pokręciła lekko głową by pozbyć się tego obrazu i znów zobaczyć uczennicę. Zawsze cieszył ją moment, gdy mogła pokazać nowym nigdziarzom gdzie ich miejsce. Tym razem było jakoś inaczej. Wciąż miała wątpliwości czy naprawdę chce to zrobić tej dziewczynie. Z drugiej strony, co innego jej pozostało? Widziała to już na rozpoczęciu, kiedy jeden z tych kretynów ją dręczył, a dlaczego tak było? No właśnie, każdy lubił wykorzystywać taką słabość, ona dobrze już o tym wiedziała. Ta złudna nadzieja dziewczyny, że wróci do domu tylko pogarszała sprawę. Nie było powrotu, a skoro Dyrektor chciał by została wiedźmą to innej drogi nie było. Najlepszym co mogła dla niej zrobić było wyzwolić w niej gniew i nienawiść. W innym razie nie przeżyje w tej szkole.

 

Więc dlaczego się nadal wahała gdy zaczęła ją powoli podnosić by iść z nią dalej i zacząć schodzić w te mroczniejsze korytarze? Dlaczego nie chciała zostawić spraw własnemu biegowi zamiast się mieszać i próbować jej pomóc w ten dosyć niecodzienny sposób? Większość pewnie by powiedziała, że co to za niby pomoc, ale tak mógł powiedzieć tylko ktoś kto nie znał nigdziarskiego życia. Niosła dalej dziewczynę powoli zbliżając się do celu, czując jak jej ciało spowija chłód, a zapach wokół staje się coraz gorszy. Jej myśli teraz zaprzątało imię jakie wyrwało się z ust dziewczyny nim straciła przytomność. Kim była ta Lisa? Czy to była ta jej zawszańska przyjaciółka? Kiedyś zrozumie, że nigdziarka i zawszanka nie mogą się przyjaźnić, ona też się musiała o tym dawniej przekonać. Zło nie ma przyjaciół, tak już po prostu jest.

 

Nadal nie pojmowała, czemu akurat tak zainteresował ją los jakiejś Czytelniczki. Zwłaszcza, że oni sporadycznie byli w stanie zdać Akademie. Większość kończyła w najgorszy możliwy sposób, ale miała wrażenie, że z tą dziewczyną może być trochę inaczej. Czy Dyrektor celowo sprowadził tu akurat taką osobę? Zaczęła się nawet zastanawiać czy nie bawi go to, że kiedyś była podobna do tej dziewczyny i teraz musi znosić jakby powtórkę z rozrywki. Pokręciła lekko głową, musiała wybić sobie te głupoty z głowy, bo niedługo całkiem straci szacunek innych. Najpierw ci pchlarze, a potem może się to roznieść niczym choroba po całej Akademii, zwłaszcza, że wiedziała, że Lesso czatuje na jej stanowisko. W końcu dotarła na miejsce i pchnęła drzwi do siedziby Bestii, wchodząc powoli do środka i kładąc nieprzytomną dziewczynę przy ścianie. Nim jeszcze ujrzała potwora otworzyła usta mówiąc w stronę mroku wewnątrz sali. Jej wzrok ponownie stał się bez wyrazu.

 

- Przewinienia tej dziewczyny - wskazała dłonią na nieprzytomną Adelie. - Próba ucieczki, zakłócenie spokoju i atak na nauczycielkę, którą zresztą jestem ja - odparła ponuro. - Jednak postaraj się nie przesadzić, chce by koniecznie była w stanie brać jutro udział w lekcjach. Chce również osobiście widzieć jej karę - dodała, patrząc teraz na dziewczynę. Najwyraźniej z jakiegoś powodu jednak nie chciała powiedzieć co jest powodem decyzji, że chce widzieć jej tortury.

Edytowano przez Magus
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Akademia Dobra

Po tym, jak dotarli pod czyste i pachnące mury Akademii Dobra, Lisa jeszcze przez dłuższy czas nie odrywała wzroku od wieży Dyrektora, zupełnie jakby była zahipnotyzowana. Na jej twarzy malował się wyraz dziwnego strachu, przywodzący na myśl człowieka, który we śnie nagle odzyskał świadomość i mimo wszelkich starań nie był w stanie się obudzić. Usłyszała, że Alan się odezwał i obróciła głowę w jego stronę, ale oczy jeszcze przez parę sekund miała utkwione w oknie, w którym właśnie przed chwilą zgasło światło. Poczuła, że do jej serca toruje sobie drogę wściekłość nieznanego pochodzenia, ale gdy w końcu spojrzała na Alana jakimś cudem udało jej się uspokoić. Uśmiechnęła się blado i postawiła krok w jego stronę. 

- Jeśli chcesz - odpowiedziała na jego propozycję, wzruszając ramionami, a potem zmarszczyła nieznacznie brwi. - Właśnie dlatego chciałam uciec już dzisiaj... - westchnęła. - Alan, to nie tak, że ja się nie będę starać, ale sam pomyśl... Pielęgnacja Urody? Etykieta Księżniczek? Widziałeś pozostałe uczennice? Będę robić wszystko co w mojej mocy, ale na tę chwilę wydaje się, że jedyną szansą dla mnie jest, żeby Stephanie okazała się gorsza - zacisnęła zęby. - Ale ja jej nie pozwolę nie zdać, choćbym miała to osiągnąć siłą. Ona na to nie zasługuje, ma naprawdę szlachetne serce.

 

Lisa znów pokręciła głową i szarpnęła za srebrną klamkę drzwi, znajdujących się zaraz za kolumnadą. Były one wykonane z dziwnego, błękitnego kryształu, który wydawał się być w połowie przeźroczysty. Za nim znajdował się pachnący kwiatami korytarz, z marmurową podłogą i rzeźbionymi kolumnami.

- No naprawdę, czyli na parterze było jakieś przejście? - mruknęła dziewczyna, nieco zła na samą siebie, ale gdy tylko drzwi zamknęły się za nią i Alanem, zaczęły dziwnie falować i błyszczeć, by potem zniknąć, pozostawiając po sobie gładką ścianę. - Aha. Wszystko jasne - pokręciła głową z uniesionymi brwiami.

Zakradli się do głównego holu, w którym, na ich nieszczęście, znajdowała się dwójka nauczycieli. W kobiecie z posiwiałym kokiem rozpoznali dziekan, profesor Klarysę Dovey, obok niej natomiast stał mężczyzna, którego Lisa bardzo dobrze zapamiętała z Ceremonii Powitalnej. To ten, który cały czas uśmiechał się do uczniów i wydawał się mieć nieco nieobecne spojrzenie.

- Auguście, cały czas zastanawiam się czy to na pewno był dobry pomysł - powiedziała dziekan, brzmiąc na nieco zdenerwowaną.

Nauczyciele spacerowali powoli, najwidoczniej kierując się do jednego z odchodzących od holu korytarzy. Byli do nich odwróceni plecami. Chociaż tyle - pomyślała Lisa.

- Nie ma powodu do zmartwień, Klaryso. Możesz mi wierzyć, że dla tych dziewczynek będzie to niezwykle korzystne - odpowiedział spokojnie August Sader, myślami będąc już chyba gdzie indziej.

- Ale... - dziekan nie dawała za wygraną. Zbliżali się do przejścia na korytarz, więc Lisa zaryzykowała wychylenie głowy za kolumnę, żeby móc lepiej słyszeć o czym rozmawiają. Chciała się dowiedzieć, czy profesorowie czasem nie mają na myśli jej i Adelii, tego, że je rozdzielono. Tak mocno zacisnęła palce na kolumnie, że te zrobiły się prawie równie białe jak ona - Auguście, czy pierwsza wersja przydzielenia uczennicom pokojów nie była odpowiedniejsza? Przecież nie chcemy prowokować niepotrzebnych spięć. - Lisa rozluźniła się i zamrugała. No naprawdę? Chodziło tylko o to?

 

Mimo wszystko słuchali dalej, a kolejne słowa profesora Sadera sprawiły, że Lisa znów odzyskała ciekawość.

- Dziewczęta w wieży Dobroć od zawsze pragnęły książęcego życia lub własnego długo i szczęśliwie w baśni, chociaż same nie wywodziły się z rodów królewskich. Można tam znaleźć zwykłe dziewczyny, dwórki lub potomkinie dobrych czarownic - zaczął spokojnie profesor, a Klarysa Dovey nieznacznie skinęła głową. - Wszystkie je jednak łączy poczucie własnej wyjątkowości. Są pełne elegancji i chęci do nauki w Akademii, ale prowadziły życie, które można nazwać swobodnym. Sophie i Magdalene jako jedyne były już księżniczkami, gdy tu trafiły. Nie zaznały nigdy zwyczajnego życia, często pewnie zabraniano im bliższego kontaktu z ludźmi spoza arystokracji. Przydzielenie im pokoju ze zwykłymi dziewczynkami da im szansę nauczyć się, że prawdziwie Dobry zawszanin powinien okazywać serce i szacunek nie tylko tym, którzy myślą i zachowują się podobnie do niego samego - zakończył łagodnie Sader.

Profesor Dovey przez chwilę milczała. Byli już w korytarzu, gdy w końcu zebrała się na odpowiedź.

- Rozumiem cię, Auguście i w pełni się z tobą zgadzam, ale... - nagle zaczęła ostrożniej dobierać słowa. - ...mam wrażenie, że jest jeszcze jakiś powód o którym nie wspomniałeś... ponieważ nie możesz, prawda?

Zanim profesorowie znikli Lisa zdążyła jeszcze zauważyć, że profesor Sader uśmiecha się tajemniczo do pani dziekan, a następnie odwraca głowę w bok. Przez ułamek sekundy profesor patrzył prosto na nich. Nie zdążyli skryć się za kolumną i Lisa zagryzała wargę, przekonana, że już po nich, ale mężczyzna nie zareagował w żaden sposób i za chwilę znów uśmiechnął się do profesor Dovey. Potem nauczyciele zniknęli i w holu zapadła cisza.

- Okej... czy on nas po prostu zignorował? - szepnęła Lisa, nie przejmując się zbytnio tym, co usłyszała o Sophie i Magdalene.

Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Alan

Nie słysząc przez dłuższą chwilę odpowiedzi Elisabeth, zacząłem przyglądać się ukradkiem to jej, a to miejscu, w które tak spoglądała. Nie podobał mi się bardzo wyraz jej twarzy. Wiedziałem, że ujrzenie Dyrektora to coś niespodziewanego, ale Elisabeth zachowywała się tak jakby ujrzała coś, czego ja nie dostrzegłem. Zastanawiałem się, co takiego to mogło być. Przynajmniej tak było, aż nie ujrzałem na jej twarzy na powrót uśmiechu, na co i ja lekko się uśmiechnąłem. Gdy jednak zaczęła mówić na mojej twarzy nagle zniknęły wszystkie emocje, a pojawiło się coś jak zamyślenie gdy wpatrywałem się w nią jakby dokładnie oceniając, aż w końcu znów się nie uśmiechnąłem.

 

- Gdy przyszłaś oddać mi róże, powiedziałaś, że zapewne chciałem ją oddać komuś innemu, a ja wtedy spytałem skąd u ciebie ten brak wiary? - Nagle stanąłem tuż przed dziewczyną. - Pytanie ponawiam, ale nim na nie odpowiesz zastanów się nad odpowiedzią. Nie jesteś taka jak inne księżniczki, masz racje, a mimo to jesteś na swój sposób piękna, ale sama musisz to dostrzec, jeśli chcesz by ci się udało - kontynuowałem ze słabym uśmiechem idąc teraz tuż za nią. Spojrzałem zaciekawiony na drzwi gdy Elisabeth o nich wspomniała. Szczerze mówiąc ucieszył mnie fakt, że wcześniej ich nie znalazła, tak byśmy się zapewne nie spotkali. Gdy tylko jednak przekroczyliśmy je, szybko stało się jasne, dlaczego wcześniej ich nie widziała. No cóż, to w sumie nic nie zwykłego, całe to miejsce otaczała magia. Nie obyło się niestety bez kłopotów. Na widok nauczycieli nieco się zdziwiłem, mając nadzieje, że zaraz sobie pójdą.

 

Jednak gdy zacząłem słyszeć ich rozmowę, zainteresowałem się do tego stopnia, że nie chciałem by tak odeszli nie kończąc jej. Rozmawiali o dwóch księżniczkach jedną z nich już dziś poznałem i wydawała się miła i niezwykle inteligentna, natomiast drugą znałem, aż za dobrze. w końcu była moją kuzynką. Nie mogłem nie zgodzić się z twierdzeniem mężczyzny. Zarówno ja jak i Sophie dorastaliśmy na dworze i nie mieliśmy nigdy kontaktu ze zwykłymi dziećmi. Jednakże nie byłem pewny czy dobrym pomysłem było umieszczanie jej w pokoju Elisabeth i Stephanie dla żadnej z nich nie będzie to przyjemne. Znałem całkiem dobrze przyzwyczajenia mojej kuzynki, a po tym, co ujrzałem dziś będąc z Elisabeth, nie byłem pewny czy kiedykolwiek odnajdą wspólny język. Moje przemyślenia zostały przerwane z powodu strachu, gdy zobaczyłem jak tajemniczy nauczyciel patrzy w naszym kierunku. Byłem pewny, że w tej chwili już się nam nie upiecze i czeka nas kara. Teraz już Elisabeth nie zdoła się stąd wymknąć i choć bałem się o nią wiedziałem jak bardzo chce pomóc swej przyjaciółce. Gdy nic takiego się nie stało, a nauczyciele odeszli jakby nigdy nic byłem w szoku tak głębokim, że dopiero po chwili wróciłem do siebie.

 

- Sam nie jestem tego do końca pewny - Znów spojrzałem na Elisabeth. - Ale znamy już przynajmniej powód, dla którego mieszkacie z moją kuzynką, ale nie do końca rozumiem jak to ma być dla kogoś pomocne zwłaszcza, że po tym, co mi powiedziałaś nie sądzę byście były łatwo się w stanie porozumieć - lekko westchnąłem. - Nie ma sensu teraz nad tym myśleć, lepiej chodźmy nim wrócą - dodałem w kierunku Elisabeth.

Edytowano przez Magus
Link do komentarza
Udostępnij na innych stronach

×
×
  • Utwórz nowe...