Tablica liderów
Popularna zawartość
Pokazuje zawartość z najwyższą reputacją 03/26/22 we wszystkich miejscach
-
Z rozpędu przeczytałem kolejny rozdział Wiedźmy. Co już samo w sobie świetnie pokazuje, że “Wiedźma” Zodiaka naprawdę wciąga. Ale cóż tym razem mamy? Zacznę od tego, że co do zasady, wszystkie wspomniane powyżej zalety cały czas występują. Z wadami jest ciekawa sprawa. Jedna z nich znikła, ten rozdział nie dzieje się w znaczącej mierze w mieście, więc natężenie “ekstremalnego syfu” naturalnie spadło. I w ogóle opisy lasu, czy to jego mroczniejszej części jak i tej bardziej łagodnej były bardzo miłe dla czytającego oka. Natomiast z jakiegoś niezrozumiałego powodu zacząłem dopiero w drugim, a nie pierwszym rozdziale dostrzegać błędy - literówki oraz zgubione słowa (jak np. zdanie bez czasownika, gdzie ten powinien być). Dziwna rzecz - ale osobiście nie odjęło mi to przyjemności od lektury. Natomiast pal licho akapit powyżej, to nie jest ważne. Najważniejsze jest co się wydarzyło w samej fabule i tutaj teraz lecimy do spoilera… Rozdział 1 i 2 stanowią razem niesamowity opening dla tego wielorozdziałowca i muszę Zodiakowi straszliwie pogratulować. To było niesamowicie efektywne z perspektywy fabuły i jeśli już po rozdziale pierwszym nabrałem ochoty by czytać dalej, to po drugim to już jest właściwie pewne, że zamierzam Wiedźmę przeczytać w całości. Nie mogę jeszcze na tym etapie dać głosu na Epic z pełną szczerością. Nie dlatego, że uważam, że nie zasługuje - to co przeczytałem mnie wgniotło tym jak dobre to było. Po prostu by być uczciwym muszę jednak przeczytać nieco więcej. Ale jeśli forma i jakość fabuły się utrzyma dalej, to jest to pewniak. Jest chyba powód dla którego Wiedźma jest takim klasykiem. Ja zacząłem ją czytać okropnie późno, in hindsight. Stąd też tym bardziej ją polecam wszystkim, którzy jeszcze nie mieli okazji. PS.1 point
-
Nareszcie znalazłem trochę czasu, by zasiąść przed dwiema ostatnimi odsłonami serii „Kroniki Azumi”. Miałem zamiar przeczytać (a raczej, doczytać) ów fanfik wcześniej, nawet dopisałem go sobie do niniejszej serii komentarzy, jednakowoż w trakcie – jak zwykle – rozjechały mi się terminy, nawarstwiły zajęcia, zamiast normalnie usiąść, pomyśleć, zorganizować sobie kolejne dni, jak zwykle próbowałem wszystko prowadzić do przodu równolegle. Cóż, ale lepiej późno, niż wcale, no i jak tak sobie spoglądam na datę ostatniej aktualizacji, nie minęło jeszcze tak wiele czasu od premiery, więc jest w miarę na bieżąco. W miarę, to są słowa klucze. Zresztą, w internetach czas płynie troszeczkę inaczej i te kilka miesięcy w tę, czy w tamtą, to przecież nie jest znowu taka ogromna różnica... prawda? Przed „Nie ma ciemności” oraz „Apogeum” przejrzałem sobie poprzednie odsłony cyklu, sprawdziłem też moje poprzednie komentarze. Generalnie, niewiele się zmieniło. Wbrew pozorom, to dobry znak. Wprawdzie lepiej nie jest, ale nie jest też gorzej, a to znaczy, że tekst się nie znudził, ani nie zestarzał, nadal radzi sobie dobrze. Oczywiście, zarzuty dotyczące formy zostają, to w miarę obiektywna sprawa. Gdybym miał ująć rzecz w pigułce – ciekawi mnie to, że poszczególne partie tekstu niekiedy potrafią sprawiać wrażenie nieuporządkowanych pod kątem chronologii, a jednocześnie siać w odbiorcy poczucie, że przecież wszystko jest dobrze, że tak miało być. Powiedziałbym, że treść momentami sprawia wrażenie uporządkowanej w sposób chaotyczny Co mam przez to na myśli? Ano to, że seria – włączając w to także najnowsze jej odsłony, do których zresztą niebawem przejdę – lubi przeplatać akcję ze wspomnieniami, retrospekcjami, wizjami sennymi (głównie koszmarami), niekiedy niespodziewanie zmienia się narracja (z trzecioosobowej na pierwszoosobową), niekiedy człowiek ma zagwozdkę i musi troszkę podumać, by poukładać poszczególne wydarzenia w porządku chronologicznym i zrozumieć, jak to się zaczęło, kiedy się zaczęło, jak długo trwało i gdzie w tym wszystkim jest Samhain. Jak wspominałem innym razem, cieszy to, że wspólnym mianownikiem każdej odsłony jest tajemniczość, mroczny nastrój, gdzieniegdzie przemieszany (ale z pomysłem) z serialową sielanką, raz po raz towarzyszy nam spokój, innym razem poczucie zagrożenia, coś się dzieje, potem okazuje się to snem bądź wspomnieniem, poza tym, towarzyszy nam tematyka wielokrotnie wymienianego w niniejszym wątku eventu forumowego, co by nie mówić, jest całkiem bogato. Tym bardziej szkoda, że forma jest taka niedopieszczona. Nie jest zupełnie zła, wręcz przeciwnie, autor z reguły nie pozwala sobie na wpadki, które wzbudzałyby żenadę, niemniej jest szerokie pole do poprawy, w wielu miejscach mogło być lepiej – stylistycznie, pod kątem interpunkcji, czy też samego formatowania. W tym wszystkim gwiazdą wieczoru jest oczywiście tytułowa Azumi, znana również jako Three Weed. Podtrzymuję, że w trakcie lektury nie da się nie zauważyć tego, że autor poświęcił swojej postaci wiele uwagi i troski, mozolnie budując jej tragiczną, bolesną historię, co zapewne miało na celu nie tylko wyraziste wykreowanie głównej bohaterki, ale również sprawienie, by czytelnik jej współczuł, by nie chciał się z nią rozstawać, by jej kibicował, życzył powodzenia. Co nie oznacza, że w tekście zabraknie innych oryginalnych postaci, jednakże to Azumi gra główne skrzypce, to jest jej saga. Efektu dopełniają okładki, bazujące na rysunku od Cahan, a jak wiadomo, Cahan byle jak nie rysuje, toteż grafiki są bardzo miłe dla oka, aczkolwiek, wydaje mi się, że istnieje ich trochę, głównie jako komisze, stąd wniosek formalny do autora – a może warto by było zamieścić w pierwszym poście, oprócz serii, galerię, cobyśmy mogli podziwiać Three Weed w pełnej krasie? Pamiętam także, że na przestrzeni czterech odsłon prequelowych, momentami czułem się nieco znużony kolejnymi scenkami z przeszłości, ujawniającymi kolejne przykre chwile Azumi, aż zacząłem się zastanawiać, czy to aby nie przesada, no i ile jeszcze cierpienia na nią spadnie, zanim fabuła potoczy się dalej. Miałem wrażenie, że troszeczkę za bardzo tkwimy w przeszłości, że być może najwyższy czas ruszyć naprzód. Nie ukrywam, że miałem pod tym względem pewne oczekiwania w stosunku do najnowszych kawałków cyklu, ale z zadowoleniem mogę powiedzieć, że zostały one spełnione. Bardzo mnie to cieszy Oczywiście, wszystko to kwalifikuje się pod kreację postaci, pieczołowite budowanie jej tła, lecz z jakichś powodów, o ile owszem, czułem ten klimat, było przykro, o tyle zadawałem sobie pytanie „Ile jeszcze?”... Co w sumie przypomina mi o pewnym rapowym utworze, dosyć starym. A może, to nie takie od czapy? No, w każdym razie, najwyższa pora przyjrzeć się najnowszym odsłonom „Kronik Azumi” i sprawdzić, co ma nam do zaoferowania autor. Już sam początek „Nie ma ciemności” (Swoją drogą, znając całość cyklu, cóż za ironiczny tytuł. Autor naprawdę sprytnie to rozegrał.) dał nadzieję na pójście z fabułą do przodu i zaserwował coś świeżego, co z kolei rozpoczęło proces wypełniania moich oczekiwań względem fanfika. Trwało to całą lekturę. Oto dowiadujemy się o przeskoku czasowym oraz o nowym celu Azumi, jaką jest rodzinna kraina, Zebrice. Jak się okazuje, nie udaje się tam sama, gdyż towarzyszy jej Applejack, w formie Wilkomorfa. W ogóle, mając świadomość post-apokaliptycznej rzeczywistości, czułem się dziwnie nieswojo, czytając o Azumi, która w niesprzyjających realiach zaszła aż tak daleko. Zresztą, nieźle mnie to zaintrygowało. Wyobrażałem sobie, jak musiała wyglądać jej wędrówka, co widziała, na jakie niebezpieczeństwa była narażona, niemniej, w tym wszystkim najbardziej przytłaczające było, że przecież nie miała prawa spotkać na swej drodze żywej duszy. To znaczy, kucyka, rozumnej, czującej istoty, która przetrwała i tak dla odmiany nie chciałaby jej pożreć. Nie mam pojęcia, jak bym się miał, gdyby przyszło mi w towarzystwie przyjaznej bestii przemierzać zgliszcza znajomego świata. Na pewno czułbym się bezpieczniej, jasne, ale domyślam się, że towarzyszyłyby mi różne emocje, acz z zestawu tych trudnych do zniesienia, skłaniających do refleksji, tudzież odbierających resztki chęci do życia. Aczkolwiek, tutaj wiele zależy od wyobraźni, gdyż autor nie poświęcił temu aspektowi zbyt wiele opisów, rzekłbym wręcz, że trochę ich brakuje, ale z drugiej strony, zapewne sztucznie wydłużyłoby to tekst, czy też zbędnie spowolniło akcję, odłożyło na później kolejną retrospekcję... No, ok, brzmiało to znajomo, ale kiedy zdałem sobie sprawę, że to w istocie „Kroniki Diany”, acz a innej perspektywy, ucieszyłem się i w sumie przez tę część tekstu przebrnąłem z przyjemnością i zaciekawieniem Szkoda tylko, że w sumie niewiele wynikło z wizyty Diany w tym zdewastowanym, umarłym świecie. To znaczy, bohaterki spotkały się, Pinkie miała sprowadzić pomoc, lecz... Coś mi się zdaje, że nie będzie dokąd owej pomocy sprowadzić. Rzecz tę rozwija ostatnie opowiadanie z serii, po prostu wiem już, co się wydarzy. Stąd patrzę na ten wątek troszeczkę inaczej, niż wcześniej. Niemniej, dobrze było znów zobaczyć je razem w fanfiku. Ciekawa rzecz, a poza tym, nie stracił na tym klimat, który – a jakże – kontynuuje trend z poprzednich odsłon, dając nam mroczny, niepewny nastrój, podszyty odczuwalną domieszką smutku i braku nadziei (wbrew temu, jak się kończy opowiadanie, nie mam pojęcia jak autor to zrobił, ale skutecznie przekonał czytelnika, że lepiej nie będzie, co najwyżej można liczyć na ulotną, kruchą normalność, chwilę wytchnienia – gorzkie pocieszenie), a poza tym, tekst przypomina nam o tym, przez co przeszła Azumi, toteż odbiorcy trzyma się współczucie. No, tym razem z tym nie przesadzono, toteż nie mogę narzekać. Nie miałem wrażenia, że znowu czytam o tym samym, raczej, że autor po prostu przypomina, z reguły w sposób dość zwięzły. Jest pewna postać, która kradnie pasiastej bohaterce show. Mowa oczywiście o Applejack. Przyznam, że jest coś przejmującego w tym, że ta, pomimo formy potwora, zachowuje w pewnym stopniu świadomość, rozpoznaje przyjaciółki, jest udomowiona, no i z zapałem broni Azumi. Dawało to poczucie bezpieczeństwa oraz otuchy, może nawet promyk nadziei, nawet jeśli miało to gorzki wydźwięk. Według mnie, wątek zrealizowany doskonale, spora cegiełka do posępnego, nostalgicznego klimatu, na który postawił autor. Nie wspominając już o tym, że czytelnik ma dodatkową postać, której chce kibicować. Dzięki temu osobiście czułem się bardziej zaangażowany w treść, czy też związany z tymi postaciami. Natomiast, zmartwiło mnie to, że forma – ponownie – jest niedopracowana, może nie w jakimś przytłaczającym stopniu, ale z pewnością różne zgrzyty są widoczne i odwracają uwagę od lektury. Widać autor działał na własną rękę, a może i miał kogoś do pomocy, niemniej, to najwyraźniej to nie wystarczyło, by tekst ustrzegł się przed błędami, na przykład: Spojrzeć – na co? Coś mi się zdaje, że czegoś tutaj brakuje. Podpowiedź: „Postanowiłam jeszcze raz spojrzeć na/ w gwiazdy (...)” Powtórzenie. Na stronie siódmej jest dosyć długi opis, troszeczkę zbyt długi, podzieliłbym go na dwie albo i trzy części, coby uniknąć wrażenia ścian tekstu. Wybierz jeden czas i jego się trzymaj Chyba, że celowo rozpisujesz inaczej wybrany fragment w całości, w ramach zabiegu stylistycznego. Tutaj jest najpierw „znaleźliśmy” (co również jest błędne, skoro w scenie biorą udział wyłącznie postacie żeńskie, powinno być „znalazłyśmy”), a potem po teraźniejszemu „może naprawić”. Szczeciną. Generalnie, nie jest pod tym względem aż tak źle, niemniej różne błędy rzucają się w oczy, podobnie jak raz po raz nieobecne wcięcia przy poszczególnych fragmentach (czyli brak akapitów), szwankujące justowanie (bardzo sporadyczna sprawa, w sumie, nie jestem pewien, czy to już przy okazji tego powiadania, czy następnego, a może i tu, i tu), raz pamiętam, że cała kwestia mówiona była wyrównana do akapitu, podczas gdy wcięcie powinno obejmować tylko pierwsza linijkę danej kwestii (tam, gdzie powinniśmy mieć półpauzę), a zwłaszcza, łączniki zamiast półpauz. Chyba piszę o tym odkąd zabrałem się za „Kroniki Azumi” po raz pierwszy – gdzie są półpauzy, co się stało? W każdym razie, o ile forma mogła być lepsza, „Nie ma ciemności” cierpi z grubsza te same błędy, co poprzednie części cyklu, co z kolei wydaje mi się dosyć zaskakujące. W końcu to już piąta odsłona serii. Pisałem, zwracałem na to uwagę Przechodząc do ostatniej, chyba najważniejszej – bo rozwiązującej całą historię – części, czyli „Apogeum”, zatrzymam się jeszcze trochę przy formie, gdyż, o dziwo, tekst ten zawiera jeszcze więcej różnych zgrzytów, acz możliwe, iż wynika to z tego, że po prostu był najdłuższy, toteż i pole do popełnienia błędów było największe. Mimo wszystko, jak na kolejny z cyklu tekst, dziwi mnie to, że nadal w zapisie dialogowym brakuje półpauz, zdarzają się podstawowe błędy interpunkcyjne, czasem formatowanie nie działa i np. brakuje wcięć akapitowych, tudzież jakieś jedno zdanie umyka justowaniu. Niby proste rzeczy, ale widoczne, powtarzam to cały czas. Brakuje kropki na końcu zdania. „Zbliżała się czerwony koń”, coś tu poszło nie tak z odmianą Bądźmy konsekwentni, trzymajmy się jednego czasu. „(...) i od tamtej pory nawiedzały ją każdej nocy.” Skoro zapytał, to gdzie się podział znak zapytania? Poza tym, „zapytał, uśmiechając się (...)” z małej. „Odpowiedziałam” z małej, zjedzona literka w wyrazie „widziałam” Zmienił się tryb narracji, jest pierwszoosobowa. W sumie, w tym przypadku, mam z tym pewien kłopot. Dlaczego nastąpiła taka zmiana? Dożywotni. A co to za literka „y” z kreseczką? Zdanie rozpoczynamy z wielkiej litery. Pamiętaj o tym Trzymajmy się czasu, „tak zostało zapisane”. Co te kropeczki tam robią, wewnątrz wyrazu? Skoro wcześniej było tam „nasza”, to w kolejnej kwestii powinno być: „Nie nasza, tylko moja!” Poza tym, co to za ściana tekstu na stronie dwudziestej? Sugeruję podzielić wspomnienie na dwa-trzy akapity. „Nie zamierzam to stracić”? Chyba prędzej: "Nie zamierzam go stracić." I co to za podwójna spacja po „nie”? Literówka, „ć” zamiast „c”. No cóż, z pewną przykrością muszę przyznać, że na przestrzeni całego cyklu, wszystkich sześciu jego części, forma cierpi ciągle te same błędy, przewrotnie powiem, że przynajmniej z czasem nie jest pod tym względem coraz gorzej, tudzież nie można powiedzieć, że jakość formy zalicza spektakularne amplitudy. Po prostu pod tym kątem jest dosyć jednolicie. Dywizy w zapisie dialogowym, miejscami kulejąca interpunkcja, literówki, raz po raz z formatowaniem coś nie zaskoczyło. Momentami zmiana trybu narracji następuje dosyć niespodziewanie i prawdę mówiąc, trudno powiedzieć z jakiego powodu, tudzież jaki to ma cel. Natomiast, nie można powiedzieć tego samego o fragmentach pogrubionych, pisanych kursywą, te zostały dosyć dobrze wyróżnione, ich cel jest jasny. Mimo wszystko, dziwi mnie, dlaczego aż do końca cyklu pojawiają się w nim ciągle te same błędy. Doradzałbym uważne przeczytanie własnego tekstu i poprawienie różnych usterek, czy też zapytanie kogoś z zewnątrz, czy mógłby się nad tym pochylić i pomóc. Skoro jesteśmy w temacie rzeczy, które nie do końca się udały, a zbliża się nieuchronnie kwestia fabuły, od razu powiem, że tekst, zwłaszcza w porównaniu z odsłonami prequelowymi, jest świeży. Powiedziałbym nawet, że atmosfera mroku przestała być taka gęsta i beznadziejna, tekst dosyć długo utrzymuje czytelnika w nadziei, atmosferze gorzkiej, ale posiadającej w sobie coś pocieszającego, przekonującej, że nastaną lepsze czasy. W kontekście tego, jak się to ma zakończyć, to mógł być potężny czynnik przejmujący, wręcz uderzający w czytelnika, za sprawą którego nie mógłby wyrzucić tekstu z głowy zbyt prędko, musiałby o nim myśleć, kontemplować nad tym, co przeczytał. Zakładając oczywiście, że jest wrażliwy na tego typu klimaty oraz zagrania, że podobne rzeczy do niego docierają. Tak mogło by być. Niestety, nie został zrealizowany pełny potencjał tejże koncepcji z jednego, prostego powodu. Mimo, że tekst jest jak do tej pory najdłuższą odsłoną cyklu, dzieje się w nim sporo, pojawiają się nowe postacie, natomiast czytelnik dowiaduje się bądź co bądź wstrząsających rewelacji o rodzinie Azumi, wszystko to mieści się w fanfiku na styk i... Ech, jest niedosyt, ale wynikający z czegoś innego. Nie chcąc czynić z tego recenzji spoilerowej – tyle emocjonalnych momentów, tyle wstrząsających rewelacji, taki zwrot akcji pod koniec, akcja przyspiesza, a my... nie czujemy napięcia Niestety, rzeczy dzieją się zbyt szybko, przejścia między poszczególnymi scenami następują nagle, tekst ma bardzo wąski obszar rozwijania napięcia, dlatego też, trudno je poczuć, co z kolei przekłada się negatywnie na nastrój oraz odbiór tekstu. Podejrzewam, że autor chciał czytelników zaskoczyć i jasne, to się udało, niemniej, zabrakło czynnika elektryzującego, od którego rozpoczęłoby się niepewne scrollowanie, na skraju krzesełka. Przyglądając się dokładniej, bynajmniej nie byłyby potrzebne radykalne zmiany. Wystarczą dodatkowe opisy, skupiające się nie tyle na otoczeniu, na tym, co się dzieje wokół, co na przemyśleniach, emocjach poszczególnych postaci, głównie Azumi. Wychodzi to całkiem ładnie przy jej interakcjach z Lavender Craft oraz Verbeną, sprawdza się przy wstawkach z Applejack, natomiast pod koniec (W ogóle, nie spodobała mi się nagła zmiana słownictwa postaci, na bardziej wulgarne. Niestety, to nie zbudowało napięcia, ani nie zagęściło klimatu, po prostu brzmiało dziwnie, nieodpowiednio.) tego po prostu brakuje. Rzeczy się dzieją, przeskakujemy z jednej sceny na drugą za szybko, ale nie czuć dramatu postaci, nie czuć napięcia, rozczarowania bohaterki, bezsilności, braku zgody na to, co ma się stać, również na samym końcu... O ile ta końcowa rozmowa owszem, powinna być krótka, o tyle zabrakło bardziej rozbudowanych opisów emocji, przeżyć wewnętrznych. Tam aż się prosi o szybki rachunek sumienia, refleksję nad tym, czy protagonistka mogła coś zrobić lepiej, a może czegoś żałuje, czytelnik chciałby wiedzieć, czy ma jakieś nadzieje, co czuje patrząc na swoją rozmówczynię, czy w jej głowie przewinęły się jeszcze jakieś wspomnienia. Ale końcowe zdanie... w porządku. Tak powinno się to zakończyć. Chodzi mi o to, że przed tym, mogłoby się znaleźć trochę więcej tego, o czym już wspominałem. Czyli krótko – zaczęło się fantastycznie, rozwijało się ciekawie, lecz im dalej, tym opowiadanie ma coraz większe problemy z budowaniem napięcia, atakuje kolejnymi rewelacjami, acz nie serwując dostatecznie satysfakcjonujących opisów emocji, przemyśleń, chcielibyśmy po tym wszystkim wiedzieć, co się dzieje w głowach tych postaci, jak one reagują, lecz nie mamy żadnych poszlak. Myślę, że autor chciał to zrealizować ambitnie, ale jednocześnie sprawnie, unikając dłużyzn, lecz mnie się wydaje, że akurat „Apogeum” bardziej by zyskało, gdyby wątek [Slice of Life] nie miał domieszki akcji, ale refleksji, zas całość została bardziej zorientowana na nastrojowości. Zatem więcej opisów, więcej przemyśleń, wolniej, spokojniej. Budujemy napięcie, nie rwiemy na złamanie karku, pozwalamy postaciom wziąć większy udział w scenach, podzielić się z czytelnikami tym, co mają w głowach, cobyśmy mogli się wczuć, może nawet utożsamić. Współodczuwać ich rozterki, smutek, dramat, itd. No, ale bynajmniej nie oznacza to, że całość fabuły została zrealizowana w niesatysfakcjonujący sposób, w żadnym wypadku nie ciśnie mi się na usta „a mogło być tak pięknie”. Mówiąc krytycznie o końcówce, mam na myśli głównie niedosyt, brak należytego napięcia i niewykorzystany potencjał na sceny emocjonalne, refleksyjne. To, co napisał autor, samo z siebie, robi robotę i pchnie fabułę do przodu, widać tutaj pomysł, chęć zamknięcia historii w dramatyczny sposób, ba, podejrzewam, że osoba nie lubująca się w klimatach emocjonalnych tak jak ja, nawet nie zwróci uwagi na to, co mogłoby się tam znaleźć i po prostu będzie się cieszyć zwrotami akcji, intrygą, no i zakończeniem Znaczy, nie cieszyć się, że się weselić, tylko czerpać z tego wrażenia. Według mnie, zdecydowanie lepiej wypada pierwsza połowa fanfika, tak w porywach do jego trzech czwartych (czyli w sumie większość jak najbardziej jest ok). Tam akcja przebiega w dobrym tempie, ani mi się to nie dłużyło, ani czytanie nie szło za szybko, było w sam raz. W ogóle, przybycie do tej nowej Zebrice, gdzie mieszały się różne kultury, gdzie dom znaleźli wszyscy ci, którzy przetrwali Wielką Zarazę, skojarzyło mi się z sagą „Owsa na tysiąc sposobów”, autorstwa Darkbloodpony'ego, a to zdecydowanie dobry znak Było spokojnie, pocieszająco, mnie najbardziej spodobały się scenki z Applejack (w obu formach), a także spotkanie Azumi z Lavender Craft oraz Verbeną (bardzo ładne, klimatyczne i wpadające w ucho imiona, tak swoją drogą). Zanim nastąpił koniec, uwierzyłem, że to koniec koszmaru, że świat ma szansę przetrwać i że będzie lepiej. Zdałem sobie wówczas sprawę z tego, że Azumi ma w fanfiku już trzydzieści sześć lat i jak tak sobie przypomnę jej losy, przytłaczająca większość jej żywota była pełna bólu, rozczarowań, upłynęła w samotności, poczuciu zagrożenia, pośród trupów. Czuć tragizm tej postaci oraz coś takiego, że w sumie nic zbyt dobrego jej nigdy nie spotkało. Wszelkie przebłyski były jedynie ciszą przed tym, co zgotował jej (oraz całemu światu) nieubłagany los. Ciekawe. Niemniej, doceniam pomysł autora oraz dalsze rozwijanie postaci Azumi. Zupełnie niespodziewanie, dowiedzieliśmy się o niej oraz jej rodzinie wiele, wiele nowego, czego z kolei w ogóle nie przewidywałem i co wydało mnie się zaskakujące. Tym bardziej szkoda, że opowiadanie niezbyt rozwija przed poszczególnymi scenami napięcie, czy emocje, ale ok, trudno, nie można mieć wszystkiego. Układając sobie nowo poznane fakty w chronologii, owszem, miałem odczucie, że nareszcie wszystkie elementy zaczynają do siebie pasować i że nareszcie uzyskuję pełen obraz tego, co było jej pisane. A pomysł na zakończenie, na wyjaśnienie trapiących bohaterkę wizji oraz koszmarów? Również bardzo dobry, był to pewien powrót do tajemniczości, mroku, poczucia bezsilności wobec tego, co musi nastąpić, nie wspominając już o gniewie, rozczarowaniu. W sumie, może jednak brakuje mi bardziej rozbudowanych opisów otoczenia, szczególnie tego, jak wygląda ta nowa Zebrice, po latach. Nie zrozumcie mnie źle, autor poświęcił temu aspektowi nieco czasu, narracja podejmuje tę tematykę, po prostu ja, osobiście, poczytałbym na ten temat więcej. Taki już jestem. Ostatecznie, mimo niedosytu spowodowanego niewykorzystanym potencjałem ostatniej części cyklu... Całością „Kronik Azumi” jak najbardziej czuję się usatysfakcjonowany. Czuję, że dowiedziałem się o bohaterce wszystkiego, przy czym owe wszystko, w większości nie było ani wesołe, ani przyjemne, ani nie było to coś, na co zasługiwała. Szkoda jej, zdecydowanie postać tragiczna, która jednak nie poddaje się i walczy, wydaje się silna. To mi się bardzo spodobało. Zresztą, widzę tutaj pewne pole do rozszerzeń, dodatków, spin-offów, chociażby historia Light Wrighta, ale opowiadana z jego perspektywy, a może również z punktu widzenia Lavender Craft. Podobnie jak przeszłość rodzeństwa Azumi. Albo przybycie do Zebrice ocalałych i próba odbudowy tego, co uległo zniszczeniu wraz z nadejściem Zarazy. Historia starszej siostry głównej bohaterki, jej poświęcenia, próby uratowania tego świata. Zdecydowanie, zostało jeszcze sporo do odkrycia, tym razem z perspektywy pozostałych postaci. To może być całkiem ciekawe. Tym bardziej, że „Kroniki Diany”, pisane z innego punktu widzenia, dały radę Przewinęło się sporo scen mrocznych, tajemniczych, były trudne momenty, w których bohaterce wiele zagrażało, ale były także sceny słodko-gorzkie, spokojne, a nawet na swój sposób piękne, bo mające w sobie taki braterski, rodzinny wydźwięk, a także akty woli walki, niezależnie od tego, co by się działo. Momenty, w których Azumi wykazała się niezłomnością, w których usiłowała o sobie decydować i gonić za marzeniami. Była cisza przed burzą, apokalipsa, zaraza, potem podnoszenie się ze zgliszczy, poszukiwanie nadziei. Były rzeczy inspirujące, satysfakcjonujące, ale również takie, które dało się napisać lepiej, obszerniej. A w tle forumowy event oraz historia zebr. Bez wątpienia, to była pewna podróż Pragnę z tego miejsca pogratulować autorowi zacięcia i konsekwencji oraz tego, że udało mu się napisać całą (Główną?) serię, w ogóle, gratulacje należą się również za samą główną bohaterkę Cieszę się, że swoimi komentarzami udało mi się zmotywować autora do dalszego działania, no i mam nadzieję, że rzeczy, na które zwróciłem uwagę, pomogą mu w przyszłości pisać opowiadania jeszcze lepsze, głównie mam tu na myśli formę. Miło mi, dzięki za podziękowania zawarte w posłowiu, no i za możliwość przeczytania „Kronik Azumi” To było ciekawe, klimatyczne, opisywało dzieje całkiem ciekawej, choć tragicznej postaci, nie zabrakło ciekawych pomysłów oraz prób napisania rzeczy w sposób bardziej przejmujący, niż zaskakujący, tudzież odwrotnie. Nie jest doskonale, ale z pewnością nie jest nawet średnio, powiedziałbym, że całkiem dobrze, solidnie, chociaż dopracowałbym formę. Fanfik godny uwagi i przeczytania, bez dwóch zdań było to coś innego. No i imponuje to, jak to wszystko wzięło się przecież od eventu forumowego. Coś podobnego chyba nie zdarzyło się od lat. Jeszcze raz gratuluję kompletnych kronik i generalnie zachęcam zainteresowanych do lektury oraz wyrobienia sobie własnego zdania. Osobiście, ta historia zapewne na długo zapadnie mi w pamięci. Dzięki! Pozdrawiam serdecznie!1 point
Tablica liderów jest ustawiona na Warszawa/GMT+01:00