Ponieważ nikt jeszcze nie skomentował, to może ja w końcu zagospodaruję wolny czas, który do tej pory poświęcałam na przewijanie Twittera, oglądanie pojedynczych klipów z If The Emperor Had A Text-To-Speech Device, unikanie doczytania ostatnich 200 stron "A Thousand Sons" Grahama McNeila (niby wiem, jak to wszystko się kończy, ba, sama powieść zakłada, że czytelnik zna zarys historii, ale po kopniaku w postaci Nikaei... cóż, boję się chwili, gdy Space Wolves wpadną na rodzinnego grilla) i przeczytania w całości "Prospero Burns" Dana Abnetta (Teraz Dwa Razy Więcej Bólu!), nieczytanie innych książek/komiksów, miganie się od pisania własnych wypocin, nieposiadanie chęci do rysowania... eee, generalnie przechodzę lekki dół i przyda mi się odskocznia zarówno od ponurej przyszłości, gdzie istnieje tylko wojna, śmierć, cierpienie, chaos i Chaos, jak i od niewiele mniej ponurej rzeczywistości, gdzie do wojny, śmierci i cierpienia i chaosu (na szczęście bez Chaosu przez duże Ch) dołącza pandemia i stres wynikający z długotrwałego pobytu w jednym domu z własną rodziną. Nby pierdoła, niby drobiazg, ale nie minęły nawet dwa tygodnie i już mam serdecznie dość.
...także ten, nudne dygresje o niczym na bok. Nasz temat to rozdział piąty "Obsydianki", który czytałam jeszcze przed publikacją i który teraz sobie odświeżyłam.
Mówiąc krótko i nie przebierając w słowach - dzieje się. Dzieje się rzeczy pozornie prostych, ale brzemiennych w skutki - Twilight i Starlight coraz dokładniej odkrywają, jak wielką krzywdę wyrządzono Obsidian, córka Sombry dowiaduje się, że mimo postępu cywilizacyjnego las Everfree pozostaje dość niebezpiecznym miejscem, a na dalekiej północy budzi się coś groźnego. Pojawiają się także kolejni krewni Mane6, nawet jeśli ich obecność jest na chwilę obecną raczej marginalna, a wkład w fabułę - skromny; mam nadzieję, że rozwiną się w bardziej... pełnokrwiste postacie i nie pojawiają się w fiku na trzy sceny na krzyż, jako narzędzie do pchnięcia naprzód bieżących wydarzeń, przekazania jakiejś informacji czytelnikowi lub jako sztuczny tłum*.
"Główniejsze" postacie są bez zarzutu - Twalot jest Twalotem, Starlight (której kanonicznej inkarnacji nie znam, bo nie oglądałam poniaczy od początku 4. sezonu i jakoś nie chce mi się tego nadrabiać) nie działa mi na nerwy, Obsidian pozostaje głęboko skrzywdzoną nastoletnią dziedziczką - tyleż dumną, co wrażliwą i przerażoną.
Nie narzekam nawet na cliffhanger na samym końcu, przez który będę zmuszona czekać na ciąg dalszy przez kilka miesięcy - wspomniany wcześniej Text-To-Speech Device chyba mnie przyzwyczaił do długich przerw między odcinkami, po których wpada kolejny kawałek treści i człowiek wraca do wcześniejszych epizodów, bo już zapomniał, co się działo, po czym ogląda całość po raz trzeci, bo jednak wszystko mu umknęło (a po drodze docenia stopniowo rosnącą jakość i odkrywa w sobie niezdrową fascynację pewnymi postaciami**)...
Więc ten, no, fajne i pisz dalej.
*) Może to moje nieogarnięcie i czytanie jednym ciągiem po 100-200 stron nieco specyficznej angielszczyzny na jedno posiedzenie (z 4-5 łącznie, przy czym raz cofnęłam się o dwa rozdziały, żeby jeszcze raz doczytać pewien fragment), może powieść nadrobi te braki przez ostatnich kilka rozdziałów, może to wynika z bycia częścią wielgachnej serii, MOŻE WYMAGAM ZA DUŻO I NIEWŁAŚCIWYCH RZECZY OD POWIEŚCI NA BAZIE BITEWNIAKA SKUPIONEJ NA ADEPTUS ASTARTES Z TEGO KONKRETNEGO LEGIONU, ale kurczę, korci mnie, żeby skwitować w ten sposób "A Thousand Sons" i tamtejszych kapitanów kompanii (za wyjątkiem Azheka Ahrimana, który jest dość prostą postacią, ale chociaż pamiętam go z imienia, prawie że lubię i może na koniec będzie mi szczerze żal, gdy chłopak spadnie z rowerka i sobie resztki Legionu rozwali).
Oby się okazało, że to tylko moja głupota, gapiostwo i niewłaściwe podejście, postacie w "ATS" są całkowicie w porządku, tylko ja wybrzydzam nie wiadomo po co i na co.
**) W tym tempie po czwartym maratonie wydam Za Dużo złotych na plastikową figurkę przerośniętego magicznego kurczaka do postawienia na półce, a po piątym - zwariuję i zacznę grać w bitewniaka. Boję się.