Skocz do zawartości

Hetman WK

Brony
  • Zawartość

    430
  • Rejestracja

  • Ostatnio

Posty napisane przez Hetman WK

  1. - Zobaczymy. Psi synu - warknął do siebie.

    Po chwili do Jacka zbliżył się człowiek, o irlandzkim wyglądzie i równie typowym akcencie. Ubrany podobnie do bosmana, z tą różnicą że to był zwykły żołnierz piechoty morskiej.

    - Co? Adair cię zdenerwował, hę? - zapytał z ironicznym uśmiechem, wyciągając rękę - Troy. Również świeżak, jeśli chodzi o tą wyprawę. Co cię tu sprowadza?

  2. Westchnął mocno, nie zważając na butelkę sprawdził listę.

    - Jack. J...J...Jesteś. Faktycznie. Inaczej sobie ciebie wyobrażałem. Ale cóż. Jesteś. Twoja nazwisko widnieje na liście. Kurwa, kogo wysyłali do rekrutacji? A żeby to. Sternika mamy. Dwóch, powiedziawszy. Trzeci może się przyda. Może. Ale cenny możesz być do sprzątania pokładu. Albo ładowania dział. Choć do abordażu, mięsa nigdy za mało. No dobra. Możesz wejść na pokład. Przed tym, pytanie. Jakiego jesteś wyznania?

  3. (No dobra. Jedziemy. Najwyżej jak ktoś będzie chętny to się jakoś wciśnie)

     

    Hastings. Jedno z ważniejszych miast portowych Anglii. Istotne także z względów historycznych, bo przecież to właśnie niedaleko tego miasta, rozegrała się jedna z najważniejszych bitew w dziejach wyspy, gdzie Normanowie pokonali przeciwników, i zasiedli na tronie. Od tego momentu wiele się zmieniło. Hastings stało się jednym z okien na świat, co w przypadku położenia kraju, jest bardzo istotne. Ludzie żyją dostatnio. Oczywiście chodzi o mieszczan. Robotnicy i biedota...mają lepiej niż w mniejszych miasteczkach. A szlachta i duchowieństwo, lepiej mieliby tylko w Londynie. Kamienice wyglądały naprawdę na zadbanie. Drogi sprzyjały podróżowaniu, a wszelakie parki, posągi, cieszą oko każdego kto je widzi. Ale oczywiście, jeszcze port który niejako przebił ratusz i centrum. Bo właśnie tu, rozładowują się kupcy z ekskluzywnymi towarami. Owoce, przyprawy, wspaniałej jakości materiał. Oprócz tych, zawsze można zobaczyć piękne okręty, znaczy chlubę korony. Od niewielkich szkunerów, należących do kupców, przez brygi, a skończywszy na liniowcach, posiadających niekiedy nawet 50 armat. Właśnie. Tego dnia, od mniej więcej rana, zacumowany stał taki konkretnie okręt. Z trzema masztami, naprawdę dobrego wykonania, kadłubem, dodatkowo wzmocnionym i dwoma flagami na szczytach dwóch masztów. Tego na bliżej dzioba i tego bliżej rufy. Na materiale, był widoczny czerwony smok na biało-zielonym tle. Symbol Wali. Oczywiście na tym środkowym, widniała bandera Wielkiej Brytanii. Na molo, ulokowany był stolik, niknący trochę przy drewnianym gigancie. Ustawiała się do niego dość spora kolejka, różnie ubranych ochotników. Przy blacie, siedział mężczyzna, tak około 30 lat, w czerwonym mundurze, marynarskim i o pagonach starszego bosmana. Podtrzymywał jedną ręką głowę a prawą notował piórem coś na kartce. Odpytywał ochotników i wysyłał ich na pokład. Spojrzał w końcu na Jacka, ukazując poprzecinane naczynkami oczy.

    - Imię, nazwisko, specjalizacja - wyrecytował zmęczonym głosem.

  4. Hetman

     

    - Nor? - od razu zaczął przeszukiwać bazę danych, w poszukiwaniu czegoś co by pasowało do tej ksywy, imienia, czy nazwiska - Trochę za mało informacji. Sektor jest dość spory, i trochę zajmie zanim go dorwiemy. Po za tym pewnie drań się dowie i przeniesie. Kto to jest?! Powiedz wszystko co o nim wiesz! - zacisnął pięść - A jeśli nie o nim, to o tym hakerze. Coś mało informacji. Chyba moje argumenty są za mało przekonujące - Zmniejszył skalę poszukiwania, skupiając się na jak najwyższym rygorze.

  5. Morza. Oceany. Tereny, których człowiek nie przebędzie bez okrętu dobrego. Jedyna droga, aby dostać się z Europy do Ameryk. Teren, nad którym kontrolę można zdobyć na chwilę, i w ciągu sekundy stracić. Miejsca dla kupców cenne jak własne życie, a często nawet bardziej. Mocarstwa starego świata, Anglia, Francja, Portugalia i Hiszpania, wiedzę, że to właśnie wody, dostarczają im bogactwo, płynące z różnych rejonów świata. Dlatego też, katolicy i protestanci, gotowi się wyrżnąć i utopić, byle by objąć dominację i zapełnić skarbce złotem od przypraw, kości słoniowej, rumu czy cukru. Kapitanowie i admirałowie, muszą się starać, bo z jednej strony chronić konwoje, a z drugiej rabować wrogie. I te okazję, starają się wykorzystać sępy, które mają chrapkę na każde złoto i towar, nie ważne czyj był początkowo. Piraci, którzy pierwotnie byli jak psy, żywiąc się resztkami, tak w czasie niedługim, stali się podobni bandytom na szlakach lądowych. Pojawienie się ich, odczuły wszystkie potęgi białego człowieka, bo albo się straci mnóstwo towarów, albo pieniędzy na wysłanie floty. Problem mieli rozwiązać korsarze. Ale i oni, albo padali albo zmieniali stronę. A nawet jak odnoszono jakieś sukcesy, to wody i tak były pełne okrętów z czarnymi banderami. Choć i tak, polowanie na piratów, to w miarę dochodowy biznes.

     

    W Anglii, mniej więcej w pierwszej połowie XVIII wieku(tak mniej więcej 1710), pewien kapitan, pochodzenia Walijczyk, organizuje za zgodą korony wyprawę na Karaiby, która ma na celu zakończenie sprawy cholernych piratów. Dostał nie byle jaki liniowiec(to znaczy jego własny), dwie fregaty i cztery brygi. Załogę musiał sobie załatwić samodzielnie. Nie licząc kilkunastu żołnierzy piechoty morskiej i zwykłych marynarzy. Toteż w różnorakich tawernach, została rozpuszczona następująca wieść:  

    ,,Komu pieniędzy w kieszeni brakuje,

    lub kto glorii z przygodami żąda,

    ten niech zmierza do Hastings

    pod komendę kapitana Williama Robertsa.

     

    ZASADY OGÓLNE:

    Z racji tego że akcja to klimaty marynistyczne, przeklinać można. Tylko z wyczuciem.

    Standardowo, postaci OP są niemile widziane, a w tym przypadku, w ogóle nie pasujące.

    Do romansów nic nie mam, jak chcecie proszę bardzo.

    Rozmowy Off topic(czy jak lubię to nazywać OOC) proszę prowadzić w nawiasach.

    Jest to w realiach historycznych, ale parę postaci czy wydarzeń może być inna, nie istnieć etc. Pełnej zgodności nie ma. I jeśli macie małe pojęcie o wieku XVIII(co rozumiem) możecie pytać. Na PW, czy pod tematem)

    Zanim przejdę do KP pewna sprawa. Możecie być każdej narodowości Europejskiej.Czy z Francji, Rzeczpospolitej, Prus, Szwecji, Rosji, i tak dalej, to jest dozwolone. Natomiast nie można być Azjatą, Czarnoskórym. Ewentualnie Arabem, ale nie ma co oczekiwać lepszego traktowania.

     

    Kp:

    Imię:

    Nazwisko:

    Płeć: (kobiety mogą mieć trudniej)

    Wiek: (minimum 25 lat)

    Wygląd:

    Charakter:

    Historia:

    Broń: (muszkiety, granaty jak najbardziej dozwolone. Tylko żeby mi ktoś nie wyskoczył z przenośną armatką)

     

    Przykładowe Kp:

    Imię: William

    Nazwisko: Bif

    Płeć: Mężczyzna

    Wiek: 35 lata

    Wygląd: Wysoki, zielone oczy. Jasna cera, brązowe włosy. Zazwyczaj, czyli w czasie służby, nosi czerwony mundur marynarki królewskiej i czarny kapelusz kapitański.

    swsd8k.jpg

    Charakter: Często uśmiechnięty, przyjaźnie nastawiony do większości ludzi. O ile nie są piratami. Ma szacunek dla kobiet, oraz dla niższych warstw społecznych.

    Historia: Urodził się w rodzinie pewnego Walijskiego szlachcica, jako drugi syn. Dzieciństwo spędzał spokojnie, na nauce czy sztuce walki. Miłość do morza, wyrobił sobie kiedy wraz z ojcem płynął do Holandii, gdzie zobaczył flotę ojczystego kraju. Dostał się do szkoły marynistycznej, którą ukończył z bardzo dobrymi wynikami. Kiedy miał 29 lat, został mianowany kapitanem swojego pierwszego statku. Fregaty, o dumnej nazwie ,,Smok”. Jego zadaniem, był ochrona kupieckich statków, przed piratami czy korsarzami wrogich mocarstw. W kwietniu, trafił na bryg oraz dwie kanonierki. Mimo zatopienia łodzi, doszło do abordażu. Walka była krwawa, i choć walka wydawała się wygrana, to pojawił się nagle dziwny bukanier, zarzynający kolejnych żołnierzy, aż zatopił ostrze w piersi młodszego brata Williama. Miłościwie, załoga piracka zostawiła fregatę, zabierając proch i zapasy. Walijczyk przysiągł, że znajdzie tego konkretnego pirata, i prócz niego, niszczy serce tej zarazy.

    Broń: Rapier, oraz dwa pistolety.

     

  6. Widząc miasto Rohirimów, od razu poczuł różnicę środowisk. Domy, ogólnie budynki, tak dobrze wtapiające się w teren. No cóż. Widocznie jeźdźcy chcieli swym koniom jak najbardziej umilić widoki. Żeby wszystko wyglądało podobnie. Zszedł z konia przed grodem, a potem spokojnie podążajął za Dilirionem. Usiadł przy stole i na pytanie spojrzał na króla.

    - Cóż, panie. Twój brat wysłał mnie do ciebie...dobre pytanie w sumie z czym. Ponoć macie problemy z orkami, a ja mam pomóc w rozwiązaniu tego. Dobrze myślę? A oprócz tego, mam nadzieje że trochę rozwiniesz tą sprawę.

  7. Tak. Mirthil. To co sprawia że nieśmiertelność elfów jest niepotrzebna. Zbliżając się do klaczy, pogładził ją lekko - Witaj przyjaciółko. Mam nadzieje że starczy ci sił. I pamiętaj żeby pokazać że nie jesteś gorsza od Rohańskich wierzchowców - Dosiadł ją. Na słowa króla, uderzył się w pierś pięścią. Popędził konia, i ruszy w drogę.

  8. - Aha - bąknął, wstając i wyjmując cygaro - Czyli inaczej się pobawimy. Komu sypnęłaś, to mnie nie obchodzi. Jeżeli gadka na ciebie nie działa, to zrobimy to moimi sposobami - zbliżył się do drzwi, otworzył i wózek z ,,instrumentami" wciągnął do środka. Zbliżył rękę do pojemnika z wrzątkiem, i odruchowo ją cofnął, lekko nią potrząsając. Tak jak robią czyści, kiedy dotkną czegoś bardzo gorącego. Uśmiechnął się. - Słyszałaś może kiedyś, o służbach policyjnych wieku dwudziestego i dwudziestego pierwszego? W sumie nie tylko policyjnych - zmienił standardowy implant, na ten z małą piłą, podobnej do tarczowej, tyle że ząbkami. Włączył i podszedł do niej - No wiesz. Policja Kubańska, która techniki wyciągania informacji opanowało do perfekcji - Zbliżył ostrze do jej nadgarstka, ale zrobił minę zniesmaczenia i zaniechał planu - Albo Gestapo! To było coś! Niby używali tylko swoich podeszew, pięści, batów, czasem wody - Podniósł pojemnik - I albo wyciągali co chcieli, albo męczony trafiał do piachu - Zmienił wrzątek, na implant która miał zwiększać siłę uderzenia o kilkanaście procent - Ale moimi ulubieńcami są komuniści z KGB, CZEKA, i tak dalej. Szkoda że są problemy z materiałami. A więc słuchaj, daję ci ostatnią szansę. Albo gadasz, albo będę próbował przebić mistrzów tej funkcji. To jak? - uśmiechnął się. Jednocześnie, zaczął przeszukiwać bazę danych z osadzonymi. Szukał alfabetycznie, do popełnionych przestępstw. Interesowało go szczególnie ,,G" lub ,,M"

  9. Z lekkim podejrzeniem, usiadł przy stole. W przeciwieństwie do króla, wziął trochę mieszanki z warzywami. Na śniadanie taka porcja mięsa, dobra nie jest. Ledwo włożył pierwszą porcję do ust, kiedy zauważył starca wychodzącego z cienia. Oho. Zaczyna robić się ciekawie. Rohan. Ojczyzna Rohirimów. Kraj, posiadający najlepszą kawalerię świata. Oj, żeby mieć z tamtą t konia. Dałbym wszystkie swoje kosztowności.

    - Pytania? Tak. Dlaczego akurat ja, a nie przykładowo jakiś zwiadowca. Dwa, czy są jakieś podejrzenia, trzy, czy mogę oczekiwać jakiegoś wsparcia, oraz - zjadł w końcu małą porcję - coś mi tu śmierdzi.

  10. Na widok kłaniających się mu ludzi, czuł się lekko zmieszany. Z jednej strony to faktycznie, było mu miło, z drugiej przpomniał sobie słowa ojca. Kłaniać się, powiniśmy nie ze strachu, ale z szacunku. A najlepiej, tylko przed boskimi stwórcami. Toteż zastanawiał się na pobudkami Gondorczyków. Widząc białe drzewo, przybyły do niego wspaniałe czyny starożytnych. Wchodząc do sali, od razu spojrzał na Isildura. Syna króla, wielkiego wojownika. Nie raz słyszał o nim różne opowieści, mniej lub bardziej pochlebne. Wyprostował się, uderzył pięścią w pierś i skinął głową.

    - Witaj panie! To co słyszałeś jest prawdą. Dopadła mnie Gondorska gościnność. Ale z jakiego powodu chciałeś mnie widzieć?

  11. Ostatni raz. Przysięgam, ostatni raz.

    Odebrał kufel i jednym haustem wyżłopał zawartość.

    - Dzięki. Przydało się - odpowiedział, przeciarając usta i oddając kufel.

    Wstał, wyprostował się i przeciągnął.

    - Daj mi moment.

    Wszedł do swojego bocznego pomieszczenia, i zaczął zakładać zbroję. Co potrwało kilka minut. Na koniec zapiął pas, wsadził miecz do pochwy, lewą ręką chwycił tarczę i w pełnym rynsztunku wyszedł.

    - Dobra przyjacielu. Prowadź.

  12. - Głowa w słoju, czy na polu bitwy do niezbyt duża różnica - szepnął - Wiesz, nie jestem takim...typowym wampirem, bo słońce mocno mnie nie razi. Może przez papieża i jego egzorcyzm. Gdybym łaknął krwi, to pewnie by już nie żyła. Choć szczerze, ten Spike i Wolf, jakoś mnie...jakoś tak mnie ręce świerzbiły.

  13. - Wiesz, może nie znam zbyt wielu kobiet, albo po prostu nie pamiętam, acz chyba nie każda zachowuje się...w taki sposób jak ty. To dosyć...nie codzienne. W żadnym wypadku nie uważam cię za kobietę lekkich obyczajów - Albo z tego wyjdziemy, albo zagłębimy się jeszcze bardzie - Choć, jeśli to i tak cię nie przekonuję...Przepraszam. W porządku? Przejęzyczyłem się. Uraziłem cię, wybacz.

×
×
  • Utwórz nowe...