Skocz do zawartości

Plothorse

Brony
  • Zawartość

    324
  • Rejestracja

  • Ostatnio

Posty napisane przez Plothorse

  1. Nie podoba mi się to, że offtopujemy, no ale - prawdy bronić trzeba:

     

    Już sam termin ,,bronies" pochodzi od Big Brother Ponies - pierwszej grupy kucyków płci męskiej z odcinka ,,Somnanbula" z G1 (nie liczę występującego objazdowo Night Shade' a ni zatraconych z jego miasta). Może i termin ten nie był stosowany tak często i nie był tak rozpoznawalny, ale jednak. Spotkania odbywały się. Internet nie był jednak stosowany na tak szeroką skalę, więc ciężko o rozpowszchechnienie dzieł o tej tematyce (lecz żeby nie było - same strony istniały)

     

    Nie każ mi wspominać o cloperach z G1. Było to, jak i wiele innych rzeczy.

  2. Żebym wiedział, że weźmiesz karty do Yu-Gi-Oh, to gdybym miał czas to bym był chętny zagrać. 

     

    No to mam już po co brać na kolejne nasze spotkanie... w razie czego, gdybyś chciał zagrać wcześniej, wiesz gdzie mnie szukać, nieprawdaż?

  3. Ten konwent...

     

     

     

    Dużo biegania.

     

     

    Na miejscu dopiero ujrzałem rozkład zajęć. Przeglądając go, dwukrotnie doznałem zaskoczenia. Spodziewałem się mnóstwa eventów, pomiędzy którymi będę musiał z żalem wybierać... żalu tego mi oszczędzono.

      

     

     

    Ludzie zachwalali nade wszystkie panele konwentu ten z podkładającymi głos pod postacie w polskiej wersji serialu... głosząc, iże na ten jeden warto było tu przyjechać... mnie na nim nie było.

     

     

    Stoiska były nieliczne i oblegane - fakt. Były problemy techniczne. Sam nie doczekałem się pojedynczej przypinki, pomimo czekania do gdzieś tak... wpół do czwartej? Cóż... obsługujący je starali się.

     

     

    O jakości prac artystek słowa złego nie powiem. One, pomimo przeciwności, podołały zadaniu. Zgodziły się nawet na swego rodzaju wyzwania... jestem pod wrażeniem.

     

     

     

    Aukcja... przeminęła mi z wiatrem. Zdała mi się po prostu za krótka. Być może to po Galaconie oczekiwałem czegoś więcej... żałuję, że nie miałem czasu samemu skończyć tego, co planowałem wystawić..

     

     

    Z g1, oczywiście, niczego nie mieli...

     

     

    Sakadetsu. Człowiek, z którego turniejem wiązałem spore nadzieje... kilka godzin zajęło nam szukanie się nawzajem, polowanie na pustą salę i laptop Chemika. Ostatecznie, nie wyszło. Gnębi mnie to.

     

     

    Ponaparzałem się otuliną z Blastem (i Saką), pomimo kwaśnej miny ochroniarza. Miła przerwa i wspomnienie Śląskiego. Podziękowałem za wypożyczenie mieczy Maxyblackowi, a ten się dziwnie na mnie spojrzał i nic nie rzekł... czyżby na południu nie było to w modzie?

     

     

    O dziwo, event, którego wyczekiwałem, ukazał się nieco inaczej niż się spodziewałem...:

     

    Trafiłem na oglądanie odcinka z... g3... a potem dopiero z g1... i jeszcze jednego z g1! Ubrany w czarny płaszcz czarodzieja, ukazałem publiczności mroki sugestywności lat 80-tych. Można powiedzieć, że dorwałem połowę własnego panelu... To było przyjemne. Zwłaszcza, że - po spytaniu pod koniec - ludziom się niezmiernie podobało.

     

    Czekam z niecierpliwoscią na zdjęcia z seansu.

     

     

    Sobotni wypad po Avana... Miła sprawa, lecz - jak to w przypadku niemałej ilości większych zbiorowisk osób - nie dla każdego udaje się udzielić tak samo. Miło wspominam zadzierżgnięcie więzi z Rahmirem. Nawiązałem ciekawą znajomość z Carvelasem. Nie nasyciłem swego pragnienia porozmawiania z różowymi (Discorsem i Bafflingiem), no i... odnoszę wrażenie, że mogłem wybrać inny moment na spotkanie Albericha. Mam nadzieję, że wkrótce się lepiej poznamy.

     

    Jeśli kogoś pominąłem, z góry przepraszam.

     

     

    Sobotnia noc... no, bywa.

     

    Jeśli zaś chodzi o spanie - płynną była dla wielu granica tego, kiedy opłaca się jeszcze zasypiać...

     

     

    Nie miałem też szczęścia, jeśli chodzi o karty, które ze sobą przytaszczyłem (Shaman King/Yu-gi-oh) Dopiero, gdy było już za późno, odnalazł się  pojedynczy chętny na grę... nie wiem, czy brać następnym razem...

     

     

     

    Uczucia me, wyniesione z tego konwentu są dosyć... mieszane.

  4. CZAS NA KOMENTARZE DO NAPRAWDĘ STARYCH WALK!

     

     

    Tienshinhan vs Ghost Rider

     

    CZAS NA REWANŻ!

     

    I to w jakiejż to mrocznej krainie przyszło tym dwóm, wojownikom się mierzyć... czuję na kilometr ich entuzjazm. Pewnie dlatego walka trwała tak krótko.

     

    Gee, Tien wie, jak wykorzystać przewagę terenu. Tęcze tak ostro odbijały się od jego łysej głowy, że Ghościk z przecieraniem oczu nie wyrabiał! Pierwszy punkt dla tego, kto wykorzystał tę niecną strategią...

     

    Słuchajcie! Ghost nie dlatego zrobił obrót w powietrzu z wywaleniem na łeb w połowie drogi do swego oponenta, by w niego uderzyć. On chciał być fajny! Chciał być koksem! Chciał zeżreć te kwiaty w locie! Tylko nie trafił...
    Tak się z tego powodu zeźlił, że wroga opiekł ogniem i przyprawił kombosem... na mnicha instant.

     

    W trzeciej rundzie Tien posłużył się bardzo Smoczokulaśną strategią... ,,KRZYCZ, ABY BYĆ SILNIEJSZYM!" Nawet spoko mu wychodziło. Wróg jego klaty nawet motorkiem nie zarysował... tylko ciężko jednocześnie krzyczeć i atakować... a (nie)cierpliwy Ghościk doczekał się w końcu opróżnienia płuc kolegi...

    Sonic vs Phantom

    Rainbowka! Nawet nie wiesz, jak się cieszę, że przegrałem! Chodź no Cię uściskam. :hug:

    Słodka walka, zaiste. Nie wiem, ile razy ją obejrzałem. Choć zaliczyłem  skakanie po fotelu, gdy pierwszy raz ją oglądałem, jak i dzikie wymachiwanie ręcoma przy wszystkich nie trafionych specialach (nic nie trafiło! Gaaaaaah!!!), to jednak niesamowicie się bawiłem. Świetny dobór muzy, Saka, nie powiem. Podwójnie fabularnie. ^ ^ Staje przed oczami zarówno scena z MMX4, jak i ukryta walka z ową postacią w MMZ3... ach, wspomnienia... khem, zaraz, jeszcze tu popadnę w melacholię! Przecież nie od tego tu piszę!

     

    Phantomek miał problemy, których oczekiwał. Jeż był skoczny na potęgę! No i walił stożkowymi śnieżkami, obracając się przy tym jak primabalerina. I co tu poradzić... jak od tych piruetów zachował wzrok na tyle bystry, by zakończyć pierwszą rundę tak stylowo - nie wiem. W każdym razie - rozkładam ręce i gratuluję. Pięknie to wyszło... a mechanietoperze zmywają się ze sceny, umywając od tego skrzydła...

     

    Co tu jeszcze powiedzieć... Sonic to świetny przeciwnik. Radzi sobie zarówno w zwarciu, jak i na odległość. No i nie cacka się, nie próżnuje,nie sterczy w miejscu, tylko się rusza! Powinien jeszcze na tę walkę przynieść Chillidogów. no, ale to mu wybaczę...

     

    No i nadal macham ręcoma!

     

     

    Asutorea vs Lucario

    Hmm... SSJ3 Trunks rule 63? Serio, bitwa jednostronnie w klimatach Sagi o Kosmicznych Małpiszonach.

     

    Panienka ta ma ładne... skrzydła... Choć nie ogarniam, po co wzywa swą niebieskowłosą kumpelę. Chyba po to, by swym krzykiem obezwładniała biednego pokemona. Ten bowiem zaledwie parę razy wyrwał się spod stalowej nawałnicy ciosów swej oponentki... ale przynajmniej poskakał jak gangsta po dachach! No! Pomimo przegranej, moze być z siebie dumny. ^ ^

     

    <Serio, nie wiem czemu Domine zrezygnował z tak potentnej postaci... gdyby nie limit postaic, być może rozważyłbym nawet wzięcie jej do swego hare... khem, drużyny...>

     

    Survival

     

    Spinwide byłby dumny! Spin to win - takie to credo przyświecało tymże dwóm dzielnym pretendentom do wygrania tuzina tych pocięć sinaków i wiader internetu, co mają dla (wątpliwych?) zwycięzców. Team sklejony ładnie, nie powiem. Oponenci nie wypili aż tyle kawy co oni, przez co naturalną koleją rzeczy dawali się tłuc równo. Choć przypuszczam, że tacy jak Aizen zesztywnieli od nadmiaru odcinków poświęconych staniu w miejscu i uśmiechaniu się... no cóż... antagoniści i ich kompleksy.

     

    Ogichi vs Chipp

     

     

     

    Ogichi zastosował taktykę szaszłyka! Zżerał życie swego wroga, powtarzając konkretną sekwencję. Słyszę, jak w czasie walki dumnie wykrzykuje nazwy owych ciosów... papryka, pomidor, cebula, kurczak! Papryka, pomidor, cebula, KURCZAK! Świetnie mu to wyszło, nie powiem. Połączone z zasypywaniem wroga tysiącletnim kurzem, wydobywanym z dywanu szybko przyprawiło przecwnika o Knockoutującą niestrawność...

     

    Cyclops vs Deadpool

     

     

    Pokemon trainer red vs pokemon trainer blue!
    Panie i Panowie! Mamy tu starcie powalającego humoru z miażdżącą powagą... i jak widać, Różowe Gwiazdy dzisiaj jasno świecą. To była kałabanga z taką ilością niedostarczonych speciali, że derpmail byłby dumny...

    Potemkin vs Jin Kazama

     

     

     

    Ryczące rozpoczęcie starcia! Mamy tu walkę z ulicy wziętą, z dwoma jej bojownikami. Rzesze fanów zakładają się, czy to wygra dres, czy silicon... pierwsze starcie drżało od energii, emitowanej przez magiczne włókna odzienia Jina... tylko, że zdarte przez rzucającego nim czło-ogra, straciło swe właściwości... stary, następnym razem spróbuj dresu podskórnego. Potęga operacji plastycznych jest nie do zatrzymania. Piękno, uzyskiwane dzięki nim jest... miażdżące.

    Podchodząc do tej walki technicznie - Jin to nie jest zła postać. Wręcz przeciwnie. Rzecz w tym, że używana przez niego taktyka w dużej mierze opiera się na zbliżeniu do przeciwnika przed rozpoczęciem jakiejkolwiek sekwencji... a nawet ułamek sekundy, spędzony przy Potemkinie bezczynnie nie należy do bezpicznych chwil w życiu.

    Piccolo vs Remilia Scarlet

     

     

    -Słuchaj, Gohan! Jeśli kiedykolwiek napotkasz dziewczynę, z którą będziesz MUSIAŁ walczyć, pamiętaj o dwóch rzeczach! Po pierwsze: nigdy jej nie pokonuj. To w złym smaku. Jeśli już musisz, zmień jej płeć, a dopiero potem ubij.

    -Ale jak ja mam to zrobić?

    -Khem... jest taka specjalna reguła..

    -...reguła?

    -To na dalszą część szkolenia! Teraz się skup!

    ...

    -No... skoro już wiesz, że nie możesz wygrać, pamiętaj aby przegrać z klasą! Jeśli walka toczy się do dwoch punktow, musisz zgarnąć chociaż ten jeden! Jeszcze lepiej, jeśli uda Ci się w którejś z rund uzykać remis... no, ale nie oczekiwałbym jeszcze tego po Tobie. Jesteś młody... co nie oznacza, że nie będziesz w stanie zawalczyć z Saiynami, gdy przyjdzie na to czas! Teraz patrz uważnie, zaprezentuję Ci, jak to się robi!

    <trwa walka z nieznaną wojowniczką... w pewnym momencie, Namekianin pada na ziemię...>

    -Huff... huff... właśnie... właśnie tak to się robi, Gohan... zapamiętaj to sobie dobrze..,

    -Dobrze... umm... Panie Piccolo?

    -O co chodzi?

    -Czy wzywanie mnie do zaatakowania tej Pani od tyłu w drugiej rundzie, było konieczne do przegrania z klasą?

    -... nie pyskuj!

     

     

    Sasuke vs Cloud

     

    -Walka szefów kuchni! Sasuke z rożnem wykałaczką i Kulą Ognia do przypiekania mięsiwa. Cloud z wielkim siekaczem pieczystego i zdolnością wezwania gwiezdnego wungla do podtrzymania żaru paleniska! Wszystko na tle pięknej, sielskiej scenerii! Kamera - zbliżenie na mierzących się piekącym wzrokiem oponenetów! Czujecie tę wrzącą atmosferę? Zaraz dojdzie do starcia! Nadajemy dla państwa na żywo - ,,Gotuj z nami, hirołsami!" Zostańcie po przerwie!

    ...

     

     

    Potemkin vs Kamijo Touma

     

    I ja chciałbym Ci podziękować, Bartis. Mnie także ta walka dostarczyła niesamowitych wrażeń. Potemkin to świetny przeciwnik. Jeszcze nigdy nie widziałem, aby Touma musiał uciekać się do takiej ilości manewrów defensywnych - uników i bloków - zarówno tych zwykłych, jak i tych dostępnych wyłącznie jemu.
     

    Pierwsze dwie rundy zostały zakończone stylowo. W drugiej kwestia wejścia muzyki na wyższe obroty w momencie kontry człowieka, walczącego z... mm... powiedziałbym - wyższym, bardziej umięśnionym człowiekiem, ale sądzę, że lepszym określeniem byłoby ,,bestią"... dodało smaczku chwili. Trzecia runda... zaskoczyła mnie. W zasadzie jeden moment. Przypatrzcie się 1:57. Ja tej teleportacji nie ogarniam. ^^

    Ogółem dzikie i ekscytujące starcie.

     

     

    Piccolo vs Vegeta

     

     

    Nie da się zaprzeczyć, że Piccolo próbował. Pokazał parę ładnych ciosów i speciali, niemniej jednak... nie był w lidze Vegety, co by się z nim mierzyć. I bynajmniej nie mówię tu o oryginalnym DB. Jedynie o zestawieniu działania tych dwojga postaci w obecnym starciu. Książę Saiyan skutecznie męczył Namekianina. Walka była ładnym... pokazem skuteczności Saiyana. Tyle powiem. Pomimo przegrania przez niego drugiej rundy.

     

    <interwencja Gohana niczym z pierwszej sagi...>

     

    Ogichi vs Tifa Lockheart

    Walka miła dla oczu. Podoba mi się to, że Ogichi, pomimo mnogości ciosów dystansowych, zachowuje równowagę pomiędzy korzystaniem z nich, a walką wręcz (podobny jest w tym do Omegi) Porusza się sprawnie i bardzo zadowalająco. Pamiętałem go z jednej walki zaledwie, drużynowej - gdzie to, z racji panującego rozgardiaszu, nieco ciężko mi było ocenić jego potencjał bitewny. Tifa nie jest zła (moment z przerwaniem speciala Hollowa w 1:30 wypadł bardzo powabnie), ale jednak... wydaje się być kapkę ograniczona.

     

    No i... mm... czy mnie pamięć zawodzi... czy to pierwszy raz, jak została wykorzystana sceneria z walki Dantego i Vergila z DMC3?

     

     

    Reszta wkrótce... mam nadzieję... sorki, Saka - remont i wyjazdy mnie zeżarły.

  5. Wybaczcie, że się tak wtrącę ,,pozamiastowo"", ale... jeśli urządzicie ,,sesję" wcześniejszych generacji, to jestem gotów do Was z Warszawy przyjechać.

     

    Pytanie tylko, czy macie na myśli wyłącznie oglądanie... czy też może roleplay? W tym drugim wypadku - czy posiadacie jakiegoś Mistrza Gry na podorędziu...?

  6. (Aretro! Witaj z powrotem. Wybacz proszę na poślizg oraz pytanie... ,,piłka wkroczyła na boisko", lecz - gdzie wpierw poleciała?

     

    Spoko. Co do pytania.. Gdzie piłka i do kogo leci - to już jest wasza decyzja i wasze zadanie :) ~ Aretra

     

    Reszto drużyny! Gdzie się podziewasz? Już całe trzy dni minęły...)

     

     

    Lotnicza Siatkówka... Ardour odnosił wrażenie, iże rozgrywka w tym miejscu różnić się będzie od gier organizowanych w jego ojczyźnie. Nieraz liczba obecnych w danym dniu chętnych do gry decydowała o sposobie nagięcia zasad sportu w celu zapewnienia frajdy każdemu. Nie wyglądało na to, aby w Akademii miała zaistnieć pobłażliwość dla delikatnych odstępstw od normy.

     

    Pegaz, na słowa o niewidzialnych dla oczu kłębowiskach powietrza, zerknął ukosem w kierunku siatki - zaciekawiony, czy aby faluje...

     

    ... szybko jednak skoncentrował swą uwagę z powrotem na Sunset Sky. Spijał słowa z jej ust, zastanawiając się nad ich smakiem. Nuta niepewności, dźwięcząca w nich była dla niego najbardziej interesującą częścią przemowy... niczym nić, przeplatająca całość haftu..

     

    Zatrzepotał rzęsami.

     

    <Ach, to przyzwyczajenie...> - wargi wygięły mu się w delikatnym uśmiechu, gdy to zdał sobie sprawę z tego, iż czyni to podświadomie.

     

    Nie potrafił odpędzić się od myśli ~ jak i kiedy wpadli na pomysł uzupełnienia rutyny tego rodzaju aktywnością...

     

    Nie zwlekając długo po ogloszeniu listy reguł, poszybował ku polu. Z dostępnych czworga miejsc - przodu, tyłu oraz dwojga boków, zdecydował się zająć... - tutaj w myślach ,,rzucił monetą"... jeden z boków. Konkretnie...

     

    <Brzdęku-brzdęęk...>

     

    ... lewą stronę.

     

    Było mu to w tej chwili obojętne. Domyślał się, iże predyspozycje do pełnienia na boisku określonych funkcji i tak wyjdą w czasie gry...

     

    Zaczął wypatrywać serwisu...

     

    <w którąż to stronę pójdzie...>

    • +1 1
  7. Najważniejsza sprawa - nim dyskusja się zaogni - postanowiłem, że Celestia będzie namalowana zwykłymi farbami, a Luna, na tej samej ścianie, fluorescencyjnymi.

     

    Wybór był mój, nikogo innego.

     

    Jakość zdjęcia nie jest taka zła... ino ciekawi mnie, czemu kolor mej ściany wygląda na ciemnopomarańczowy, a nie jasnozielony, jak to jest w rzeczywistości. Aż kapkę żałuję, bliżej temu do tła oryginału.

     

    Nie mam nic naprzeciw opublikowaniu zdjęcia, rzecz jasna.

     

    Kiedy kończyć będziemy? Cóż, chwilowo ciężko orzec. Początek roku szkolnego większości daje się w kość... Sądzę, że dam tu znać - oczywiście, odpowiednio wcześnie, kiedy to będzie możliwe.

     

    (Szlaczki, Linur...?)

     

    Może rozważylibyśmy w tym czasie kwestię meetu astronomicznego?

     

     

    Cieszę się niezmiernie , iż mogłem goscić Turońkę oraz Lady dnia wczorajszego... i jestem bardzo wdzięczny za ten szkic.

     

     

    Linds - o którejż to godzinie mamy dziś szansę Cię w Warszawie powitać?

  8. Mm... Widać, że ilość relacji adekwatna do tego, jak trafnym meet dzisiaj wyszedł. Sam planowałem coś naskrobać, lecz (po ciężkich bojach z derpiącym kompem/netem) wyszło, że zostałem uprzedzony (i to z detalami!), więc, hmm... Cieszę się.

     

     

    Ręce delikatne, bo nie miałeś kołtunów, ale z tego co wiem Plot cierpiał podczas plecenia (za co baardzo przepraszam)

     

    Nie, spokojnie. Nie masz za co przepraszać. Ja raczej mam za co dziękować. Nie cierpiałbym, gdybym choć raz na parę lat szczotki do włosów użył. :fluttershy4: Wina leży po mej stronie.

     

     

    A, no i następnym razem muszę zabrać więcej ołówków ze sobą, bo ogryzki, które były dostępne to nie jest szczyt marzeń rysownika

     

     

    Nawet z tymi ogryzkami, wyszła Ci fajna Luna, którą to chyba, podczas wychodzenia z KFC ukradziejowałem zatrzymałem na przechowanie, nie widząc wokół kogokolwiek nią zainteresowanego. Powiedz, proszę - czy życzysz sobie ją zobaczyć podczas kolejnego spotkania?

     

     

    Zrobilem wieksza sciane tekstu niz Maklak
    Achievment got xD
     

     

    Przeczytaj, co wysłałeś, drogi Lyrze. ^ ^ Double-send chyba nie jest powodem do dumy...

  9. Wszyscy:

     

    Bardziej niż chętnie ujrzałbym tutaj taki dział. Przeglądanie anglojęzycznych for o g1 to jednak nie to samo, co wymiana zdań na ten temat z rodakami.

     

    Sądzę, że możnaby w nim utworzyć poddział, z którego mogliby skorzystać także ci, którzy rozpoczęli przygodę od g4 i nie przejawiają chęci zagłębiania się w meandry przeszłości. Mam na myśli skompletowanie powiązań pomiędzy obecnie rozwijaną generacją, a poprzednimi. Baza mlpwiki oraz podobnych źródeł jest pod tym względem dosyć uboga.

     

     

     

    BroniesiPegasis: 

     

     

    I ja z wielką chęcią bym zobaczył tę pierwszą, od której wszystko się zaczęło i na której to się wychowałem...

     

    Jeśli istotnie jeszcze tego nie uczyniłeś, sądzę że zainteresuje Cię ten link:

     

    http://mylittlewiki.org/wiki/G1_TV_and_Movies

     

    OttoandPooky

     

     

    Może nawet dzięki temu udałoby mi się od kogoś odkupić ...moją figurkę którą uwielbiałam za dziecka i straciłam?

    Była to z drugiej generacji i nazywała się Sun Sparkle ...Była ona w zestawie "Mappy meal toys" z 1999 roku 

     

    Ciekawy zbieg okoliczności... wszedłem niedawno w posiadanie dwojga kucyków z tej serii - jakkolwiek, bez akcesorii. Nie omieszkam sprawdzić po powrocie do miejsca zamieszkania...

     

    (Z racji niejasności, wykazanej przez Cuddly, wolę tak spytać... jakiego Symbolu winienem był wypatrywać?)

     

    Cuddly Doggy:

     

     

     a jeden temat równałby się syfowi na dużą skalę.

     

    Tak. Potwierdzenia tego faktu starsi stażem forumowicze mieli szansę doświadczyć. Temat był - obszerny, lecz zaiste nieogarnięty.

  10. To drugie zdjęcie Chemika to jakiś fotomontaż. Wyglądam na niezadowolonego. ^ ^

     

    Dziczyzną zaprawiany dzień to był, nie zaprzeczę. Choć samotna wędroga mi w udziale przypadła, to jednak udało mi się Was dogonić. To się liczy.

     

    Jestem jak najbarziej za tym, aby to kiedyś powtorzyć, Linur... ale tym razem startuję razem z Wami! (Co robiłem? Ano, na gwałt poszukiwałem po młocińskich kioskach flagi w czarno-białe kwadraty...)

     

    Dziś mej obecności nie doświadczycie, jestem na działce. Niemniej jednak, do wtorku, na czas powrotu ,,małej rudej", winienem się zjawić.

     

    Polonius - jeśli wśród remontowego bałaganu odnajdę książeczkę zdrowia, to mogę z Tobą iść. Jakkolwiek ostrzegam, że szanse na to nie są duże.

    • +1 1
  11. Postaram się nie owijać w bawełnę i nie powstrzymać kogokolwiek przed przeczytaniem tego postu ścianą tekstu. Zamierzam też przedstawić zaledwie parę propozycji na początek, pomimo olbrzymiego potencjału jaki sesja prezentuje.

     

    Opinia na temat dotychczasowego przebiegu rozgrywki:

     

    MG

     

    Częstotliwość jak najbardziej zadowalająca. Jestem naprawdę pozytywnie zaskoczony punktulanością Mistrzyni Gry. Jej posty są klimatyczne. Jest w nich odniesienie do każdego z członków drużyny. Niemniej jednak, brak opisów otoczenia, do których mogliby się odnieść gracze.

     

    Uwaga! Zdanie ogólnie przyjęte jako ,,wykraczające poziomem trudności ponad normę". Może wywołać oczopląs i takie tam, więc czytać na własne ryzyko:

     

    Ogranicza to możliwości spersonalizowania odpisów poprzez ukazanie ustosunkowania całokształtu OC do środowiska, w jakim przebywają.

     

    Przeszkadza to w orientacji w terenie - i w kontaktach z innymi graczami.

     

     

     

    Zabrakło mi także kapkę dodatkowych utrudnień na torze, o których wspomniała Aretra ustami Spitfire... wiąże się to jednak z kolejną kwestią:

     

     

    Gracze/MG

     

    Chętnie zobaczyłbym także pewną zmianę... chodzi mi o to, że gracze opisują swoje akcje jako dokonane, zawierając opis efektu - nie zaś jako próbę dokonania danych czynów. Sądzę, że ta kwestia powinna leżeć w domenie Mistrza Gry. Nie chciałbym zabrzmieć tak, jakbym pragnął wymuszać zmianę systemu - to propozycja, wyniesiona z dobrych doświadczeń sesji, w jakich dane mi było uczestniczyć.

     

    Gdy to gracze decydują o większości tego, co dzieje się z ich podopiecznymi, przestawiają się z brania udziału w rozgrywce na pisanie opowiadania, automatycznie rezygnując z podniecenia, oferowanego przez możliwość współzawodnictwa oraz niepewność, związaną z brakiem wiedzy o własnej, choćby i najbliższej, przyszłości.

     

     

     

    Propozycje:

     

    ,,Ogólne":

     

    -Przedstawienie schematu budowy Akademii - aby gracze mogli się w niej swobodnie poruszać, jak i mieć co czynić w czasie oraz pomiędzy rozmowami.

     

     

    ,,Zadania'':

     

    1. Pegazia piłka - podzielenie grupy na dwie drużyny. Odbijanie piłki nogami, głową, podmuchami wiatru ze skrzydeł, jak i poprzez trafienie piorunem. Możliwość wykorzystania wszelkich talentów w celu uskutecznienia gry. Kształcenie pracy drużynowej - zarówno poprzez omawianie planów przed grą, jak i wykorzystanie manewrów zespołowych. Dodanie trudnych warunków pogodowych w celu zwiększenia poziomu trudności. Ewentualna rywalizacja z drużynami NPC.

     

     

    2. Prezentacja tej grupy kandydatów na WB poprzez wspólne opracowanie akrobacji, łączącej talenty poszczególnych kuców. Łączące się w logo drużyny, czy cuś w tym guście...

     

    3. Umm... no i... skoro mamy praktycznie po równo klaczy, jak i ogierów .... taka dodatkowa opcja w postaci.... tańców? :flutterblush: Ot. np. na okazję rocznicy założenia Akademii...

  12. Latanie z przyboczną Spitfire było intrygującym doświadczeniem. Tender, widząc sprawność klaczy, zaczął się zastanawiać jaki prezentuje poziom... oczywistym było, że pokonanie tego toru - który widziała już pewnie niejeden raz - nie stanowiło dla niej wyzwania.

     

    <Nie jest chyba członkinią Wonderbolts, a jednak trenuje rekrutów, podobnie jak Spitfire, czy Soarin...> - partner Sunset rozważał tajemnicę jej stanowiska.

     

    Po ukończonej trasie, postarał się wylądować w miarę delikatnie. Usadowił się na ziemi spokojnie, nie pragnąc naruszać nadal świeżych ran. Ustawił się w szeregu, zdając sobie sprawę z tego, że stanowił część pary, startującej jako ostatnia. Pozostałe pegazy wyczekiwały ich przylotu, zapewne uważnie obserwując. Fakt ten, szczęśliwie, dotarł do niego dopiero po ukończeniu zadania.

     

    Równocześnie prostując się i starając się nie dyszeć, wysłuchał słów ognistogrzywej dowódczyni. Odpowiedział głośno i wyraźnie:

     

    -Dobranoc, pani kapitan!

     

    Następnie rozluźnił nieco swe mięśnie. Wyzwania dnia pierwszego dobiegły końca.

     

    Nikt z Akademii nie wyleciał. Nikt nie doznał wykluczających z akcji kontuzji. Nikt nie wykazał zachowania, niegodnego pegaza.

     

    To nie był, póki co, zły dzień.

     

    Tender, nim jeszcze kadra się rozeszła, podszedł do Sunset Sky.

     

    -Dziękuję za wspólny lot, pani trener. -  rzekł, skłaniając lekko głowę. Uznał, że było to w dobrym geście.

     

    Domyślając się, iż na dzień dzisiejszy nadszedł czas rozstania kandydatów z kadrą szkoleniową, zaczął sposobić się do odejścia. Postanowił, że tym razem nie przepuści okazji do nawiązania jakiejś znajomości. Rozejrzał się po kucach, które przybyły do Akademii w tym samym celu, co on. Poszukując tematu do rozmowy, zdecydował, że odniesie się do tego, co ich pochłonęło - do wyzwania, które dopiero co przed nimi postawiono. Wśród grupy dostrzegł pegazicę, która jednym detalem zwróciła jego uwagę...

     

    -Orange, prawda? - upewnił się, zbliżając się ku boku klaczy - Powiedz, proszę: gdzie nauczyłaś się takiej oszczędności sił przy wykonywaniu slalomu? - spytał, szczerze zaciekawiony, bez cienia złośliwości w słowach.

     

    W tej chwili przypomniał sobie o tym, co powiedziała o wiele wcześniej Spitfire. Przystanął i zerknął w kierunku pierwszej pośród Wonderbolts, niepewny, czy powinien dopytać się, czekać, czy po prostu iść. Miał nadzieję, że z jej postawy wyczyta, czego oczekuje.

     

    Poczuł ukłucie strachu...

     

    <Zaraz... czy to nie miało odnosić się do drugiego zadania...?>

     

    ... czyżby coś przegapił?

  13. Czas jakiś zajęło pegazowi podniesienie się z ziemi. Obrażenia może i nie były głębokie, czy poważne, lecz z pewnością rozległe i bolesne. Przecierał oczy. Wielka, ciemna plama migotała przed jego źrenicami, nie dając zapomnieć o przyczynie tego incydentu.

     

    Miał żal do samego siebie.

     

    <Jejku... że też musiałem tak feralnie spojrzeć w słońce?> - wyrzucał sobie, obawiając się rzutowania tego wypadku na jego najbliższą przyszłość w Akademii.

     

    Poczuł niesmak, gdy zdał sobie sprawę z tego, że musi wziąć drugą kąpiel w tak krótkim czasie - aby jakoś wyglądać w czasie następnego zadania... czasu zapewne wiele nie było. Dźwignął swe zbolałe ciało i ruszył w kierunku kwatery, gdzie to przemył starannie rany pod prysznicem. Piekły, nim to jeszcze potraktował je wodą utlenioną z własnego bagażu.

     

    Następnie udał się w kierunku miejsca zbiórki, dbając o układanie zranionych kończyn tak, aby nie tarły jedna o drugą.

     

    Jak i wcześniej nie napotkał jakiegokolwiek kuca, który przybyłby podać mu pomocne kopyto, tak i teraz nikt nie przechwycił go w drodze. Tender, ,,najszybszy" lotnik z drużyny, kapkę osowiały ruszał w kierunku pegaziego zgromadzenia. Obiecał sobie jednak, że uczyni dobrą minę do złej gry, aby swą postawą nie psuć dobrego nastroju pozostałych kandydatów.

     

    Tak też uczynił ~ z pogodnym uśmiechem i rozluźnioną postawą przemykając w ich kierunku.

     

    Personel Akademii nie zwlekał. Wraz z resztą pegaziej ekipy, Ardour ruszył za Sunset oraz Spitfire, po czym wysłuchał uważnie słów tej ostatniej. Zerknął w kierunku klaczy, z którą dane mu było lecieć.

     

    <Czy Ty jesteś moją... niespodzianką...?> - figlarna myśl przemknęła pomiędzy jego uszami, gdy to wspomniał chwilę ogłoszenia wyników poprzedniego zadania.

     

    Przyjrzał się uważnie trasie, z którą dane im było się zmierzyć...

     

    ...

     

    Policzył dokładnie ilość chmur, którą mieli pokonać slalomem.

     

    ...

     

    Ruszył stępa w kierunku Sky.

     

    -Postaram się dotrzymać Ci kroku - rzekł, przechylając delikatnie głowę i mrużąc drobinę ślepia, Obserwował nimi tą, która zapewne wiedziała, czego spodziewć się po tej trasie... wątpił jednak, aby uchyliła dla niego rąbka tajemnicy. Uznał zatem, że lepiej będzie, jeśli założy dużą sprawność klaczy na torze... oraz to, co się z tym wiązało.

     

     

    Ruszył wraz ze swą towarzyszką ku nie zajętemu pasmu. Chwila przygotowania i... ruszyli.

     

     

    Obręcze. Tender, choć rozpoczął obok Sunset, postarał się stosunkowo wcześnie - choć nie szybko - zmienić pozycję lotu. Tak, aby znaleźć się pod swą towarzyszką - do której to odwrócił się dolną stroną ciała. Dzięki takiemu ułożeniu, zadbał o to, aby wzajemnie nie przeszkadzali sobie wywoływanymi w czasie lotu, strugami powietrza. Mogąc w takiej pozycji obserować swą partnerkę, postarał się już na samym początku, zsynchronizować swój rytm skrzydłobić z jej własnym. Biorąc niewielką korektę na ewentualną różnicę w rozpiętości skrzydeł, zawierzył całkowicie klaczce w kwestii przeprowadzenia ich przez obręcze. Skupił się jedynie na tym, aby przyspieszał w tempie, na jakie ona sobie pozwalała.

     

     

    Liczył te, które mijali. Po czwartej musiał zmierzyć się ze straszliwą pokusą - sięgnięcia po obręcz. Gdyby bowiem chwycił się ich przednimi nogami, mógłby przerzucić pęd ciała i z łatwością wykonać owy ostry skręt... przynajmniej tak by zrobił, gdyby zależało mu na czasie... a nie usłyszał o żadnych karach za użycie elementów otoczenia... pot zdążył zaperlić się na jego czole, gdy to Tender walczył z samym sobą. Najgorsza była myśl, że Sunset, może i z łatwością... mogłaby wykręcić bez pomocy obręczy?

     

    Jednakże, ryzykowałby, nie będąc tego pewnym - tymczasem, jeśli okazałoby się, że przypuszczał błędnie...!

     

    <To jest próba latania, a nie akrobatyki!> - niczym młot, ta sentencja uderzyła w jego umysł - gromiąc jego zamysł. Tender, pod jej wpływem, utrzymał nogi prosto. Zdecydował się jednak wykręcić tak, jakby nie miał niczego do dyspozycji - niczym w czasie lotu pośród gołego nieba.

    Po piątej obręczy pokonał zakręt zwyczajnie - starając się po prostu wykręcić na tyle ostro ile mógł bez ryzykowania przeciążenia. Uznał, że choć i bez skorzystania z niej być może mógłby uczynić to sprawniej... to jednak mijałoby się to z celem.

     

    Rozpoczął slalom pośród chmur. Nie bez powodu zwrócił na nie tak szczególną uwagę. Skoro miał się spodziewać ostrego skrętu w lewo, uznał, że będzie omijał je, począwszy od strony... która zagwarantuje mu wylecenie pod koniec we właściwym kierunku!

     

     

     

    Nadchodził czas dwóch, ostatnich przeszkód...

     

     

    <Niezaprzeczalnie, są ze sobą mocno powiązane!> - przekonany o tym pegaz, gdy tylko wleciał do rury, zaczął, nie hamując, wirować.

     

    Latał w kółko, wzmagając prąd wiatru... który, nie mając ujścia na boki, kumulował się, zabierając ze sobą to, co znalazło się w jego obrębie. Liczył, że ,,porwie" do tej czynności swą partnerkę... uważał, że ruch powietrza będzie aż nader sugestywny, by zrozumiała... gdyby bowiem zachowali równowagę, poruszając się w wirze, z łatwością, zachowaliby szyk - nie musząc przy tym ani zwalniać, ani obawiać się wpadnięcia na siebie.

     

    Co jednak było najistotniejszym aspektem tego manewru...

     

    <Ta rura to armata!>

     

    Nabierając prędkości tutaj oraz gromadząc falę wiatru, mogącej przeciwstawić tej, przygotowanej dla nich... mieli szansę sprawnie dotrzeć do mety!

     

     

    Tak wiele zależało od tego, jak zachowa się Sunset na tej ostatniej prostej...

  14. (Nareszcie post skończony... sorki, że nie miałem jak wcześniej. No, cieszę sie, że chociaż zdążyłem przed Aretrą. Bałem się, że da post niwelujący tę pracę, będącego kompliacją wielu pojedynczych, wolnych chwil... Na szczęście jakoś zdążyłem. ^ ^ Pomimo tego, że ileś razy zmieniałem treść tego, w zależności od tego, co nowego inni pisali... Padam. Wiadomość wysłana, czas lecieć na zasłużony sen...)

     

    Tender Ardour wylądował na gorejących skrzydłach. Oddychał głęboko. Dotychczas wyścig bardzo absorbował jego uwagę, przez co z pewnym trudem przekierował ją na sprawy bieżące. Czym prędzej usunął się z obszaru, w którym teoretycznie mogły zakończyć swój lot pozostale pegazy.

    Zadarł głowę do góry, wznosząc ją ku niebu. Spoglądał na tych, którzy nadal szybowali w przestworzach. Widocznie nie był ostatni... Po tym jak już chwilę ochłonął, zajął się ćwiczeniami rozciągającymi, które to wykonywał zazwyczaj także przed wysiłkiem - ot. parę minut zaledwie - wedle zaleceń, które niegdyś usłyszał.

     

    Ze spokoju rutyny wyrwał go zaledwie na moment odgłos kuca, zderzającego się z chmurami. Odwrócił pyszczek w kierunku zasłyszanego dźwięku, gotując już mięśnie do szarpnięcia się w ową stronę - dostrzegł bowiem ofiarę kolizji... jednak powstrzymał się, widząc, że wraca ona bez problemu na tor

    Czas długi nie minął, nim to Sunset odnotowała ostatnie lądowanie, a pani kapitan ponownie zaszczyciła drużynę swą obecnością.

     

    Pomimo zmęczenia, kuc o fioletowej sierści postarał się wyprostować, aby stanąć godnie przed osobą o tak wysokiej pozycji. Wysłuchał w milczeniu zarówno jej słów, jak i tych, pochodzących z ust jej podwładnej. Postarał się zachować w miarę niewzruszoną postawę w momencie, w którym usłyszał, że to właśnie on był pierwszy, niemniej jednak widać po nim było lekkie zaskoczenie. Szczerze powiedziawszy nie spodziewał się tego - jako ktoś, kto nigdy profesjonalnie nie trenował latania - i było to dla niego drobną, acz miłą niespodzianką.

     

    <To dopiero pierwsze zadanie...> - pomyślał, odmawiając sobie dumy.

     

    Zaintrygowała go kwestia owej ,,nagrody". Przypomniał sobie, że Spitfire wspominała coś o zależności sposobu wykonywania następnych poleceń od wyników wyścigu.

     

    <Czyżby większe wyzwanie...?>

     

    Poza tym, zastanowiło go, jak to już na samym początku para uczestników wiatrobiegu została oddelegowana do zadania karnego... jednak to

    decyzja o o odwołaniu rozkazu była dla niego sensacją. Nie spodziewał się czegoś takiego u dowódcy. Uznał, że jakikolwiek powód stał u

    podstawy takiego działania, warty byłby poznania...

     

    Wątpił jednak, aby leżało to w granicach jego możliwości.

     

    Wtem wystąpił porucznik Soarin - wraz ze swą, zwieńczoną napomknieniem o szarlotce, mową. Zaiste, była to przemawiająca do szybkiego zakwaterowania wypowiedź. Kuc górski podbiegł kłusem ku leżącemu nieopodal bagażowi, uchwycił go w zęby, zarzucając na grzbiet, po czym zmierzył w tym samym kierunku, co reszta grupy.

    Poczuł w duchu wdzięczność do członka Wonderbolts, który zdecydował się osobiście ich oprowadzić, pomimo tego, że zapewne nie należało to do jego obowiązków.

     

    Przechadzającemu się korytarzem ogierowi dane było zauważyć, że po skrzydle jednej z klaczy spływa gęsta maź... pojedyncza kropla skapła mu na kopyto. Z lekka przejął się o jej kondycję - wszak był to dopiero pierwszy dzień... zdecydował się później ją o to spytać.

    Zakwaterowanie... nie zajęło mu zbyt dużo czasu. Mial parę powodów ku temu, aby wybrać pokój jednoosobowy.

    Po pierwsze, uznał, że - w świetle przyszłych relacji - lepiej byłoby, żeby nikogo nie faworyzował, mając pojedynczą osobę obok siebie niezaprzeczalnie większą ilość czasu...

     

    Po drugie - mieszkał daleko stąd. W razie jego ewentualnego, długiego wyjazdu, zwalniałby kwaterę, dając komuś szansę na skorzystanie z niej. Nie byłoby to takie proste, gdyby wziął z kimś pokój na spółkę. Dla gościa, przyzwyczajenie się do nowego współlokatora może być kwestią

    więcej, aniżeli paru godzin.

     

    Po odnalezieniu pokoju, rzucił swój bardzo skromny bagaż koło łóżka, nie spiesząc się z rozpakowywaniem owego. Ledwie przeleciał wzrokiem po obrazach, uznając, że przyglądanie się im zostawi sobie na kiedy indziej. Nie był w ogóle przyzwyczajony do wygód spania na ziemi. Kwestia tego, jak będzie spał nie była dla niego sprawą pierwszorzędną. W zasadzie, nie czuł się tutaj nazbyt przytulnie... bardzo różniło się to od jego domu.

    Zerknął do łazienki, sprawdzając cóż tam takiego oferuje... wrócił do głównego pomieszczenia min. po ręcznik, po czym oddał się spłukiwaniu z siebie brudu... nie tyle jednak z tego wyścigu, co z kilku dni prawie nieustannego lotu... Akademia zaiste odległa była od Gór Kryształowych.

     

    Orzeźwiony, walnął się na łóżko. Zaczął się zastanawiać, cóż teraz począć. Otóż, wedle słów Soarina, na szarlotkę winni byli przyjść po tym, jak już się ,,zakwaterują i odpoczną"... uznał jednak, że zerknie tam. Choćby i po to, aby nie szukac drogi do stołówki później i nie spóźnić się na ciepłe.

    Dźwignął swe plotaśne cztery litery i ruszył stępa w zamierzonym kierunku . Nim jednak opuścił tę sekcję akademii, dane mu było usłyszeć słowa zza uchylonych drzwi... które sprawiły, że mimowolnie się zatrzymał. Rozejrzał się wokół, po czym zerknął do wnętrza niedomkniętej kwatery. Ujrzał tam klacz, która wcześniej przedstawiła się jako Lilly. Już miał zamiar nawiązać rozmowę... gdy ta nagle pisnęła i z ożywieniem zabrała się za... cokolwiek właśnie robiła. Nie był w stanie dostrzec. Uznał, że się wycofa i wróci do niej później... Myśląc o niej, ruszył w kierunku stołówki... a tu - przemiła niespodzianka.

     

    Okazuje się, że jabłeczne ciasto zostało już przyrządzone i podane. Ucieszony tym faktem, od razu wziął się za pałaszowanie pierwszego kawałka. Wtedy jeszcze nie wiedział, że Soarin za pomocą ciasta próbuje podbić świat. Gdy to rozkoszny smak rozpłynął mu się w ustach, pegaz pomyślał, że mógłby osobiście poinformować pozostałe kuce o ukończeniu tego dzieła przez kucharzy. Zabrawszy drugi kawałek na wynos, ruszył w kierunku kwater. Nie odnalazł tam jednak jakiegokolwiek kuca - nawet owej, na pierwszy rzut oka, zafrasowanej swą postawą klaczy.... no, dobra, do jednego pokoju zapukał, jako że był otwarty - ale nikt nie odpowiedział, więc się nie liczy!

     

    Przypuścił, że być może napotka ich w miejscu, w którym rozpoczęli swą wspólną przygodę. Udał się w kierunku placu treningowego. W chwili, w której opuścił zamkniętą przestrzeń zrozumiał, o ile lepiej się czuje na wolnym powietrzu. Nie dostrzegając kuców dookoła, uznał swą powinność za skończoną. Podjadłszy sobie, wzbił się radośnie w powietrze. Nie planował jednak trenować. Oddał się tej czynności, która kusiła go jeszcze w czasie wyścigu. Puścił się do przodu, wraz z pędem wichru, wiejącego nad ziemią... rozluźnił się, dryfując jakiś czas. Poczuł, że na tym nie poprzestanie. Zatoczył szerokie koło, tak, aby zaczynając później lot z prądem przed Akademią, przelecieć nad nią -  osiągając prędkość, na jaką pozwalała mu wyłącznie struga powietrza. To było piękne. Jak w domu. Skrzydła wibrowały mu od szemrzącego wokół  wiatru. Uderzał nimi coraz to mocniej. Nie spodziewał się, że w takiej chwili coś mogłoby przerwać ten upojny stan... a jednak. Przybysz z Gór Kryształowych zastrzygł uszami, gdy to dosłyszał... piosenkę? W takim miejscu?

     

    Zaciekawiony niepomiernie, przechylił delikatnie głowę w poszukiwaniu źródła owej melodii... na swą zgubę.

     

    Światło eksplodowało przed oczami nieprzygotowanego pegaza, oślepiając go i wytrącając z równowagi, gdy to instynktownie przechylił głowę, aby chronić uszkodzony narząd. Chwila wystarczyła. Nim zdążył rozłożyć skrzydła, aby wyhamować, uderzył jednym z nich o chmurę, przez co do zaczął - nadal przy locie do przodu - obracać się w szaleńczym tempie. Nie minęła chwila, a już wyrżnął o coś twardego. Przygniótł skrzydło własnym ciężarem. Powierzchnia, na którą trafił, rozorała skórę kuca. Czyżby dach Akademii? Spadł jeszcze z tego miejsca, deperacko próbując zatrzymać się w powietrzu... Nie udało mu się. Pełnią impetu wyrżnął o ziemię. Poszło wpierw na jego przednią rękę i głowę. Przekoziołkował do przodu - z pleców na brzuch, czując jak hamuje - wszystkimi nogami, brzuchem oraz policzkiem przejeżdżając po kanciastej powierzchni...

     

    Ciszę, która po tym zapadła, przerwał przeciągły jęk bólu pegaza...

    • +1 1
  15. (Na wszelki wypadek napiszę jeszcze tutaj - wyjeżdżam. Wracam w noc z poniedziałku na wtorek. Nie będę miał raczej możliwości pisania w tym czasie.)

     

     

    Wiadomość o mającym nadejść rychło zadaniu wzmogła czujność pegaza. Nim jeszcze dowódczyni zakończyła przemowę, kuc ten rozpoczął kontrolną serię delikatnych skurczów i rozkurczów mięśni, zarówno tych odpowiadających za poruszanie skrzydłami, jak i nogami - gotował się bowiem do odbicia od ziemi. Dla stojących wokół, ruch z tym związany zapewne nie wyglądał na cokolwiek ponad paroma drgnięciami - na więcej bowiem w takiej chwili nie mogł sobie pozwolić...

     

    Wraz z nadejściem sygnału do startu, nie rzucił się od razu do przodu. Wystartował z umiarkowanym impetem. Przepuścił znaczącą część peletonu przed siebie, ustawiając się w korytarzu powietrznym za lecącymi - tak, aby osiągnąć podobny rezultat mnieszym wysiłkiem.

    Zaczął myśleć. Zdał sobie bowiem sprawę z tego, że - być może - została im przedstawiona tak niebanalna ilość okrążeń... aby mogli podejść do tej sprawy strategicznie.

     

    Rozpoczął liczenie okrążeń. Jednakże, to był dopiero początek... podążając za grupą, zwrócił uwagę na to, z jakiej strony wieje wiatr - spodziewał się bowiem jego istnienia w miejscu polożonym tak wysoko jak Akademia Wonderbolts. Gdy zarysował na tle nieboskłonu dostateczną liczbę okręgów, aby być tego pewnym, podzielił w myślach bieżnię na cztery strefy, następujące w czasie lotu jedna po drugiej:

     

     

    1. Strefę, w której wiatr hamował go, wiejąc bezpośrednio w jego pysk.

     

    2. Strefę, w ktorej wiatr wiał w jego bok, znosząc go ku środkowi.

     

    3. Strefę, w której wiatr pomagał mu w locie, ponieważ leciał w tę samą stronę, co on.

     

    4. Strefę, w której wiatr, dmuchając w jego drugi bok, spychał go z bieżni w kierunku zewnętrznego okręgu.

     

     

    Przygotował schemat postępowania względem każdej z nich - tak, aby tworzyły zgraną całość:

     

     

    1. Najmniej skomplikowana sprawa. Tu leciał z ciałem ułożonym prosto, niczym strzała - w celu zminimalizowania oporu. Tę strefę starał się pokonywać jak najszybciej, aby jak najmniej czasu spędzić w niekorzystnych warunkach.

     

     

    2. Tę strefę dzielił na dwie części zasadnicze.

    W pierwszej z nich starał się o to, aby jak najmniejsza powierzchnia jego ciała była ustawiona prostopadle do wiatru - tak, aby wiatr go nie spychał... czyli leciał normalnie, w przeciwieństwie do drugiej części tej strefy. Tu bowiem ustawiał się brzuchem ku wewnętrzej stronie bieżni - tak, aby wiatr, wiejący w jego plecy, pomagał mu zakręcać (by nie musiał na to marnować energii) oraz dmuchał od góry w jego skrzydła.

    Zdał sobie sprawę z tego, że to ostatnie jest dwustronnym ostrzem, bowiem pomaga mu w wykonywaniu zamachów nimi w dół, jednak przeszkadza w podnoszeniu ich. Gdyby zastosował ten schemat działania, bilans energetyczny nie wychodziłby ani na plusie, ani na minusie - tylko na zerze.

     

    Aby tego uniknąć, po zamachu skrzydłami nie wznosił je do gory rozwiniętymi, lecz ,,rolował je" po swych bokach, przesuwając je tuż nad nimi. Dzięki temu, wiatr, uderzający w jego wznoszące się skrzydła, natrafiał na mniejszą powierzchnię - i w rezultacie mniej przeszkadzał pegazowi. Dla tego ostatniego, ta niewielka różnica stanowiła margines zysku energetycznego. Niewielkiego, jeśli brać pod uwagę pojedyncze okrążenie... ale istotnego, jeśli wziąć pod uwagę coś poniżej dwustu...

    Co jakiś czas, podczas pokonywania tego odcinka, obracał swe ciało w przeciwnym kierunku (plecy do środka, brzuch na zewnątrz - w kierunku wiatru), rolując skrzydła w dół i uderzając nimi... do góry. Z racji tego, że ustawiony był bokiem w kierunku ziemi, osiągał taki sam efekt - a nie przemęczał przy tym jednej partii mięśni.

     

     

    3. Tu pozwalał sobie na chwilę luzu. Straszliwie kuszącą była perspektywa włożenia większej, aniżeli przeciętnej, ilości energii w rozwijanie tu prędkości - mając do dyspozycji pomoc wiatru - jednak zdawał sobe sprawę z tego, że wyszloby mu to tylko na złe. Miałby trudności z wykręceniem przy najbliższym zakręcie. Musiałby włożyć dodatkową energię w to, aby wykręcić po kole, a nie po elipsie...

    Tymczasem, im dłużej był na tej części trasy, tym bardziej korzystał na sile sprzyjającj strugi powietrza. Rzecz jasna, nie pozwalał sobie na szybowanie - po prostu siłami własnymi dopełniał pęd, uzyskany dzięki wiatrowi, aby otrzymać swe przecietne tempo. Dla niewtajemniczonego kuca, patrzącego z zewnątrz - bez różnicy w stosunku do reszty trasy. Dla pegaza - duża ulga...

    Przy okazji, za każdym razem, gdy przemierzał tę część, starał się odnaleźć pośród pasm wiatru prąd wstępujący. Gdy udawało mu się to, wyginał swe ciało tak, aby wzniosło się choć drobinę. Nie, nie liczył na to, że bez wkładania w to specjalnie sił, dotrze na wysokość, która dawałaby mu w tym wyścigu znaczącą przewagę... sto, czy nawet dwieście metrów nie uczyniłoby różnicy... Pegaz ten miał inny plan.

     

     

    4. Kolejny, wymagający mniejszego zaangażowania odcinek trasy. Wchodził w zakręt, korzystając przy tym z energii wpół - sprzyjającej strugi. Nie czynił tego z nadmierną prędkością. Nabierał jej bowiem dopiero wraz ze zbliżaniem się do kolejnej strefy...

     

    Rozpoczął stosowanie tej strategii, kiedy to peleton zaczął się już rozpadać, a poszczególni zawodnicy zaczęli lecieć własnym tempem. Nie opłacało mu się bowiem siedzenie na ogonie pojedynczych kuców...

     

    Nadal liczył, obserwując przyrost wysokości, na której sie znajdował. Potrzebował precyzyjnie stwierdzić, jak wcześnie może pozwolić sobie na zmianę taktyki - a właściwie jednego elementu. Oceniał bowiem, że nie będzie dla niego możliwe - przynajmniej bezpieczne - skorzystanie z tej opcji przed zmniejszeniem odległości od celu do jakichś... kilkunastu okrażeń. Wtedy to bowiem zmienił lekko kąt, pod którym bił skrzydłami. Zaczął młócić nimi na ukos, wkładając trochę więcej energii w poruszanie się naprzód - kosztem utrzymywania się w powietrzu. Równocześnie przyspieszał i opadał. Planował znaleźć się przy ziemi odrobinę za końcem trasy - nie mógł być jednak całkowicie pewnym swych obliczeń. Było to ryzykowne posunięcie. Mógł bowiem zbliżyć się zbyt prędko do ziemi. Nagłe wyrównanie lotu, parę okrążeń przed metą mogło zdecydowanie spowolnić pegaza. Lądowanie oraz ponowny start - przed ukończeniem trasy - w ogóle nie wchodziły w grę.

     

     

    Lądowanie...

     

     

    W normalnych warunakach nie nastręczało trudności. Tu stanowiło wyzwanie.

     

    Rozpędzony pegaz pochylił głowę, chowając ją pomiedzy - wystawione naprzód - przednie nogi. Podkurczył zad, rozkładając pozostałe kończyny.  Planował dotknąć ziemi tylnymi kantami czterech kopyt jednocześnie. Nim jeszcze to uczynił, podnióśł i naprężył ogon, ustawiając go tak, aby tworzył linię wraz z kręgosłupem. W chwili zetknięcia z podłożem, posłużył się skrzydłami dla stablizacji - wzniósł je, utrzymując płaską stroną prostopadle do kierunku lotu. Zrobił to, aby zrównoważyć siłę impetu z jaką lądował - przez którą mógł przekoziołkować do przodu. Wątpił bowiem, aby postronni przychylnym okiem spojrzeli na taką ,,akrobację:...

  16. Kolejni pierzastoskrzydli prezentowali swe walory, obdarzani przenikliwym spojrzeniem limonkowych ślepi ich towarzysza. Stukot kopyt, choć daleki regularnemu tętentowi, nabierał pozorów refrenu, przerywającego raz za razem melodię wypowiedzi młodzików. Ich słowa były różnymi, a jednak wpisywały się w pewien schemat.

     

    Imię. Umiejętności. Osiągnięcia. Zainteresowania.

     

    Czasem z przesunięciem, bądź pominięciem ostatniego z tych członów.

     

    Dwa pytania przychodziły na myśl pegazowi, który starał się zachować percepcję, pomimo targających nim raz po raz fal emocji. Były one fantazyjne w swej prostocie:

     

     

    ,,Z jakiej przyczyny? i ,,W jakim celu?"

     

     

    Po jednej stronie miał grupę młodych śmiałków, niepewnych losu, jaki ich oczekuje. Znajdowali się w Akademii Wonderbolts - wymarzonym przystanku na drode kariery każdego lotnika, aspirującego do rangi equestriańskiego asa przestworzy.

     

    <Są względem siebie jak tabula rasa.> - pomyślał fruwający minikoń - <Chcą, aby pierwsze zgłoski, zapiszą się w oczach innych, lśniły atramentem, ktory wszyscy poważają.>

     

    Spojrzał w kierunku Kapitana drużyny. Przechylił delikatnie pyszczek, pozwalając, aby kosmyk fiołkowych włosów zsunął się znad czoła na jego policzek.

     

    <Czyż nie jest najlepiej poinformowana ze wszystkich...?> - zbrojny w to przypuszczenie, zdecydował się zrezygnować z suchych faktów.

     

    Zastanowił go powód, dla którego ognistogrzywa klacz dała im szansę na wypowiedzenie się. Wątpił bowiem, aby była nadmiernie gorliwa w poznawaniu swych podopiecznych.

     

    <Nie ma ich nazbyt dość? Można kochać swoją pracę, ale...>

     

    Doszlo do niego, że być może nie czyniła tego dla siebie.

     

    <Impuls dla nas, abyśmy mogli otworzyć się na siebie...?>

     

    Dreszcze przewędrowały od jego kopyt aż po czubek ogona, nie omieszkając przy tym zakręcić w stronę karku..

     

    <... abyśmy zachowali pamięć o tych, z którymi nie zdążymy utworzyć wspomnień...?>

     

    Drgnął ledwo zauważalnie, gdy to Lilly wystąpiła z formacji. Odruchowo. Postarał się zebrać szybko efekty rozmyślań oraz przygotować parę słów od siebie właśnie w związku z nimi.

     

    ...

     

    Nadeszła jego kolej. Zadrżał, gdyż nie czuł się jeszcze gotowy. Niemniej jednak, zdecydował, że da z siebie, co tylko może.

     

    Uniósł z lekka głowę, ubrał usta w uśmiech szerszy aniżeli po prostu ,,pogodny". Zmrużył brwi w lekko figlanym wyrazie twarzy, po czym żwawym drukrokiem pląsnął naprzód.

     

     

    <Toccata!>

     

     

    -Jestem Tender Ardo~ur! - zagrzamiał melodyjnie - Lubię taniec, lody i straasznie podoba mi się kształt tamtej chmury! - dodał, nagle wyginając swe ciało i zamachując krótko przednim kopytem w kierunku, w którym ostatni raz dostrzegł takową. Równie błyskawicznie wrócił do pozycji wyjściowej, dodając: -Cieszę się niezmiernie, że jestem tu, gdzie każdy z Wonderbolts dostał swój pierwszy ochrzan od dowódcy!

     

    Nabrał  powietrza do płuc, po czym wypuścił je, przygotowując się do finału:

     

    - Nie zastanawiam się w ogóle na temat tego, ile razem polatamy... ale wiem, że to będzie lot w dobrym kierunku.

     

    Po tych słowach wycofał się do szeregu - równie chyżo, co z niego wystąpił. Rozluźnił mięśnie pyszczka, pozwalając twarzy przybrać wyraz sprzed minuty. Skupił się na słowach pozostałej dwójki kandydatów.

×
×
  • Utwórz nowe...