Skocz do zawartości

Plothorse

Brony
  • Zawartość

    324
  • Rejestracja

  • Ostatnio

Posty napisane przez Plothorse

  1. Dziękuję w imieniu autorki tego tematu za każde słowo krytyki tu przedstawione.

     

    Proszę wszystkich o przeczytanie tych paru zdań:

     

    Nigdy nie zostalo sprecyzowane, czemu służy wstawianie prac w tym dziale forum.

     

    Sądzę, że konflikt wyrósł na podłożu subiektywnego podejścia do tej kwestii.

     

    Skoro Vile Raven utworzyła ten temat, oznacza to, że chciała podzielić się z innymi użytkownikami tego forum swoim dziełem. Nie wiem jaki cel temu  przyświecał. To jest jej prywatna sprawa. Ważne jest to, że zaznaczyła - ona nie chce poprawiać swej postaci na modłę pasującą większości ogółu. Nie chce jej zmieniać. Nie próbujcie na siłę jej w tym pomagać. Tak jak nie każdy pragnie stać się profesjonalnym pisarzem, tak nie każdy może chcieć ,,udoskonalać" swe dzieła.

     

    Jestem pewien, że Wasza krytyka byłaby mile widziana gdzie indziej. Niemniej jednak, tu nie jest potrzebna.

     

    Vile Raven jest zadowolona z tego, co stworzyła. Zrozumcie to. Jej OC spełniło już swą powinność. Koncept służy jej jako baza. Tych parę słów, które napisała o swojej postaci, nie sluży temu, aby wciągnąć Was w jej historię, lecz temu, aby miała argumenty, pozwalające logicznie wyjaśnić jej wizerunek.

     

     

     

    Nie podoba mi się to OC. Jest bliskie kwintesencji tego, czego staram się unikać jako pisarz - jeśli chodzi o kreację postaci. Niemniej jednak, w tym temacie istnieje coś, co mierzi mnie jeszcze bardziej... podejście niektórych z Was.

     

    To, że widzieliście już niejednego Oc-ka ze słabą historią, posiadające takie, a nie inne cechy, nie daje Wam prawa na wrzucanie wszystkich im podobnych do tego samego worka. Choćby i miał to być jeden wyjątek na cały świat. Branie na siebie roli uczciwego recenzenta, nakłada obowiązek indywidualnego podejścia do każdego dzieła. Tak, jak ma się to w przypadku podejścia do każdego, pojedynczego czlowieka!

     

    Wystąpił tu tak rażący brak wyrozumienia, że pierwotny ciężar konweracji zostal drastycznie przesunięty! Czy zauważyliście, do czego doprowadziliście Vile Raven!? Broni się, ponieważ krytykę jej OC-eka z każdej strony odbiera już jako krytykę jej własnych upodobań - jej własnej osoby! Czy tego chcieliście!?

     

    Ten konflikt mógłby zostać zażegnany znacznie wcześniej, gdyby tylko większa część z Was postarałaby się zrozumieć, co Vile Raven chciała przekazać. Wysiliłaby się, aby przeczytać nie jeden, a parę razy jej słowa i wykazać odrobinę empatii. Szczerze, tego oczekiwałbym po Was jako członkow tego fandomu.

     

    Tymczasem - NIE! Znalazły się osoby, ktore nie dość, że nie przejawiły chęci pomocy biednej dziewczynie, to jeszcze wykorzystaly okazję i dowaliły jej, w związku z jej problemem! Pomimo jej próśb o zażegnanie offtopu! Nie macie wstydu!? Wolałbym uniknąć pisania tego, jaki bezmiar pogardy żywię do tego rodzaju zachowań, ale brzydzę się tym prawie jak kpieniem z cudzych ułomności, więc się nie powstrzymam!

     

    Mam nadzieję, że te słowa dadzą Wam wszystkim do myślenia.

     

     

    Chciałem pójść spać parę godzin temu. Niedługo mam już pociąg... jednakże, po przeczytaniu wypowiedzi w tym temacie, zdałem sobie sprawę z tego, że nie będę w stanie usnąć, póki nie zadziałam w tej kwestii... co prawda, odmawiający posłuszeństwa stary laptop oraz tnący się internet niezwykle utrudniły mi zadanie, ale... cieszę się, że jednak poświęciłem na to swój skromny zapas czasu na sen.

     

     

    Tak przy okazji - Vile Raven - czy ktokolwiek dotąd wspomniał, że czarne białko oczu Twego Oc-ka sprawia wrażenie, jakoby nosił dwie pary czarnych okularów? ^ ^

  2. Imię:

     

    Tender Ardour

     

     

    Miejscowość:

     

     

    Góry Kryształowe

     

     

    Wiek:

     

    18

     

     

     

    Opis postaci/Aspekty:

     

     

    -Jako Strażnik Brzęczącej Przystani…

     

     

    Wychował się pośród pegazów, dla których kultywowanie tradycji – w niebagatelnej postaci – stanowiło chleb powszedni. Żywi głębokie poszanowanie dla niej, jak i dla kuców, które pozostawiły po sobie tę spuściznę. Z racji tego, że jest to jeden z filarów, na których zbudował swą osobowość, wpływa to na jego sposób postrzegania świata, jak i stworzeń je zamieszkujących. Stanowi też czasem klucz do pryzmatu przeszłości, przez jaki spogląda na bieżące wydarzenia.

     

     

     

    -Pioruny kuliste, mrozowe tornada, siostry z majonezem…

     

     

    Życie w górach Kryształowych nie szczędzi atrakcji. Żyjący w nich pegaz miał szansę zetknąć się z niejednym niecodziennym zagrożeniem. Z tej racji… nie, nie radzi sobie z nimi lepiej niż inne pegazy. Te ,,atrakcje” i tak występują za rzadko. Grunt w tym, że zwykłe zjawiska pogodowe się nudzą, gdy to wyczekujesz czegoś większego, jeszcze przed kolacją. Ten pegaz uznał, że nie będzie robił tego samego każdego dnia… zdecydował, że umili sobie czas. Z racji tego, zna odbiegające od przyjętej w Equestrii normy sposoby na radzenie sobie z częściej spotykanymi wyzwaniami. Nie są one zawsze skuteczniejsze od standardowych. Najczęściej są po prostu inne.

     

     

     

    -Patrzyłem z góry na chmury. Żeglowałem pośród gwiazd.

     

    Spędził większość swego życia na dużych wysokościach. Z racji tego, łatwiej mu oddychać znajdującym się tam, rozrzedzonym powietrzem, jako i manewrować na tym obszarze. Odbija się to jednak negatywnie na jego sprawności w gęstym powietrzu, niżej nad ziemią.

     

     

     

    -Grają na alarm!

     

    Jest bardzo wyczulony na dźwięk rogu. Na przestrzeni lat utożsamił go sobie z sygnałem ostrzegawczym. Każdy odgłos, choćby i podobny do wydawanego przez ten instrument, automatycznie budzi pegaza ze snu.

     

     

     

    -Kuce bez skrzydeł? Taaak, coś tam o nich słyszałem…

     

    Praktycznie nie miał styczności z jakąkolwiek rasą kuców, poza pegazami. Jego wiedza na ich temat jest bardzo ograniczona. Nie zna zwyczajów innych czterokopytnych, nie wie jak zachować się w ich pobliżu. W obecności takowych może być ostrożny, a nawet nieufny.

     

     

     

     

    Legenda postaci:

     

     

    -Widzisz tamtą chmurę…? Nie, tę mniejszą, po lewej… o, właśnie. Tak wyglądał mój dom. Razem z rodziną lataliśmy na takich po caaaaaałych Górach Kryształowych. Tak, każdy miał własną… Widziałeś kiedyś góry…? Haha! Nie, nie te Wasze pagórki… mówię o prawdziwych górach. Takich, których szczytów nie widzisz po wzleceniu nad najwyższe chmury. To są góry! Czemu lataliśmy? Ano, podlewaliśmy nimi stoki. Widzisz, żarcia nie starcza w jednym miejscu na długo, a trzeba dbać o przyszłość… i o innych. No wiesz, trochę nas tam było. Wszyscy żeglowali na chmurach. Odwiedzaliśmy się, mijając co i rusz… jak jedna, wielka rodzina… na morzu? To dobre porównanie, nie? Zapuszczałem się tak daleko zaledwie parę razy. Mm… z innymi pegazami znaliśmy się tak dobrze, że… nie, nie mogliśmy tak po prostu zostać w jednym miejscu. Może i z żarciem by styknęło, ale nie w tym rzecz. Kapkę ciężko to wyjaśnić. Widzisz, pogoda w Equestrii jest stosunkowo stabilna. Pegazy wewnątrz kraju tworzą i kształtują pogodę wedle życzenia, bez problemu radząc sobie z anomaliami powstającymi na jego obszarze… otóż, wewnątrz kraju jest spoko. To, co tam powstaje z racji warunków lokalnych to pikuś. Wszelkie zwały powietrza – i te gorące znad lądu, i te wilgotne znad morza… wszystkie, które kształtują pogodę w innych krajach – są zatrzymywane i kontrolowan granicy przez pegazy. Potem to dopiero ewentualnie rozprowadzają. Equestria ma własny mikro-klimat. To dlatego wszystko tu tak bajerancko rośnie. No a wracając do tego, gdzie żyję… widzisz, w teorii to my mamy łatwo. Góry to naturalne bariery. W teorii wszystko powinno się na nich zatrzymać. Jednakże… nie jest tak fajnie. Co byś powiedział na to, że… to, jak wyglądają Góry Kryształowe… to, że w ogóle istnieją… jest efektem całych mileniów wojen pegazów z najbardziej niszczycielską pogodą, jaką mógł zesłać front północny…? No, dobra… może nie wiem, czy te Góry tak powstały – ale fakt faktem, inaczej wyglądają z każdym nowym rokiem. No weź! Wiesz, jak to wygląda!? Budzisz się i widzisz przed sobą TAKIE tornado, że z miejsca wiesz, że urwie tyłek Tobie i całej Twojej rodzinie – co dopiero, jeśli zejdzie na niziny… no jak to: co robimy? Zwiewamy, rzecz jasna! – a co żeś myślał; że się bawimy w bohaterów? Hahah… widzisz ten róg? Każdy u nas taki ma. Rozpraszamy się, uciekając w głąb gór i trąbiąc ile wlezie. Od razu pegazogrom się zlatuje. No i razem dajemy radę… nie, zazwyczaj świętować nie ma czasu. Jak i potrzeby. Wiesz, dla nas to normalka. Co innego taki Festwal Zorzy… ogarniasz już, czemu tak koczujemy? No. Taa… ach, chyba odpowiada Ci to na Twoje drugie pytanie, nie? Na szkołę nie ma czasu. Tyle źrebaków w jednym miejscu to zbyt duże zagrożenie. Wiesz, dzieci skarb i w ogóle. W teorii rodzice uczą jak przeżyć i jak żyć… w praktyce – każdy z gór. Gdy jeden nie pamięta, drugi przypomina. Fajnie jest wymieniać się opowieściami, nie powiem. Siadasz sobie z kumplami, których nie widziałeś parę lat, patrzysz na zachód słońca i gadasz – co kto widział i przeżył. No i znowu w drogę… nie, wiesz, rzadko płaczemy przy rozstaniach. Żegnasz się z kimś jednego dnia, a drugiego masz już przy boku kolejnych znajomych. Jest naprawdę spoko! Gdy jesteś cały czas w drodze, czujesz się tak, jakby cały świat był Twoim domem… no, moim były góry – ten ,,fragmencik świata”. Hahah! Maleńki fragmencik... Weź, takiego życia Ci życzę. Pełnego wrażeń. Gdzie wiesz, na czym stoisz, jaką masz przeszłość – i tego, że możesz być z niej dumny, bo – jak to szło – każdego dnia oddychasz epicką tradycją! O tak… nie, serio, jestem prawie pozytywnie przekonany, że to cytat z tym ,,epicką”… khem… w każdym razie – ach tak! Bym zapomniał! Rodzina! Bajer, mówię Ci. Mama. Była taka dobra… czuła, kochająca i… żywa! Ściganie i wygłupianie jedną rzeczą… ogarniasz latające śniadanie!? No właśnie… a jak coś szło nie teges, to zawsze mogłem z nią pogadać… Razem z nią i z tatą rzeźbiliśmy. Wiesz, no, Góry Kryształowe nie mają takiej nazwy bez powodu… Nie, nie dla zysku. Choć było piękne, błyszczące i podobno rzadkie, to… co z tego? Mieliśmy tego prawie tyle, co zwykłych kamulców… Robiliśmy to dla zabawy. No i dla minięcia czasu, gdy nie mieliśmy innych rzeczy do roboty. Wiesz, naprawdę fajne rzeczy z tego wychodziły. Choć przytulankę wolałem z czego innego… no tak… gorzko – słodkie życie jedynaka? Hahah! Gdzie tam… urodziły mi się dwie młodsze siostry. Po kolei. Ogarniasz, jakie życie z nimi miałem? Dziczyzna w sosie własnym. Nie, nie zamieniłbym tego na cokolwiek innego. Kocham moje siostry. Przeżyliśmy razem wiele przygód. Z niejednej eskapady wróciliśmy we troje… nie mogąc przedtem długo znaleźć rodzinnych chmur… Aaaach, tęsknię kapkę za nimi… to takie miłe, choć czasem psotne klaczki. Im powiedziałem jako pierwszym… kim chciałbym spróbować zostać… zrozumiały. Pomogły mi podjąć ten krok… ziewasz! Nie, nie ukryjesz tego przede mną, widziałem. Już od jakiegoś czasu kleją Ci się oczy. No, przysuń się tutaj. Oprzyj głowę. Ululam Cię… jutro ciężki dzień…

     

     

     

     

     

    Pasje:

     

     

    Więcej, niż tylko ziarno prawdy.

     

    Opowieści. Legendy. Ten kuc zasmakował w słuchaniu o starych czasach i szukaniu śladów historii w dzisiejszych czasach. W dzień, w którym usłyszał o pojawieniu się z dawien dawna zaginionego Kryształowego Imperium po prostu nie mógł usiedzieć na miejscu.

     

     

    Żył kiedyś pegaz, co uwił sobie gniazdo z szalików…

     

    Są mięciutkie, puszyste; można w nich chodzić razem i spać na nich. I weź tu ich nie kochaj… ten pegaz przyrzekł sobie, że nie wróci do domu bez pamiątki..

     

     

     

    Talenty:

     

     

    -Lecąc klinem, zdążymy na kolację.

     

    Dla pegazów z Gór Kryształowych, bardziej aniżeli umiejętność jakiegokolwiek pojedynczego przedstawiciela, liczy się zdolność do pracy w grupie. I o ile współpraca w zespole i tak musi zostać wypracowana pomiędzy dopiero co poznającymi się członkami, o tyle znajomość formacji, gwarantujących skuteczniejszy, zsynchronizowany lot, pozostaje w pamięci każdego, kto miał szansę z nich wielokrotnie korzystać.

     

     

    -Granie na rogu

     

    DUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUMMMMM!!!

     

     

    -Chwytny ogon

     

    Kwestia wyćwiczenia… gdy podróżujesz z całym domem na plecach… tfu, z całym domem pod zadem… zdajesz sobie w pewnym momencie sprawę, że nie pragniesz nadwerężać paszczy… bo jakoś brak Ci magicznych magnesów w kopytach…

     

     

     

     

    CM:

     

    Kryształowa latarenka, rozświetlona od wewnątrz drgającym delikatnie światłem.

     

     

    Tak miło się zasypia, gdy ma się kogoś, kto przytuli, opowie bajkę, przykryje kołdrą… a czasem i ponawala poduszkami przed snem. Ten kucyk rozpoczął przygodę ku odkrywaniu własnego powołania w życiu, zajmując się dwojgiem sióstr. Dbał o to, aby każdy ich dzień kończył się przyjemnie. Gdy nabrał w tym wprawy, zaczął próbować swych sił w sprawianiu, aby i poranki były dla nich magiczne. Tak, aby wstawały na prawą nogę i, pełne energii, zaczynały wesoło dzień. Radował się bowiem tym widokiem. Zdał sobie wkrótce sprawę z tego, że chciałby, aby każdy wokół miał na to szansę. W tym właśnie momencie, pojawił się jego Uroczy Znaczek.

     

    Nie było to łatwe dla źrebaka – nawet w środowisku pełnym tak zażyłych pegazów, jakim są Góry Kryształowe - ale mimo to, próbował. Pełnię swego talentu odkrył, gdy to zdał sobie sprawę z tego, co warunkowało ,,wyjątkowość” każdej chwili – a przynajmniej leżało u ich podstawy… energia - zaangażowanie mianowicie. Niezależnie, czy była to rozmowa, spacer, czy czytanie książki – w zależności od tego, jak wiele wkładało się go w daną czynność, taką wychodziła. Odkrył to, samego siebie motywując do zrobienia dla rodziny sałatki (rzucenia się z tasakiem na pomidor) – z pasją godną antycznych bohaterów.

     

    Ten pegaz zaczął starać się, aby uczynić każdą chwilę wyjątkową dla tych, którzy go otaczali. Zaczął przekuwać swój talent w ogniu determinacji, gdyż było to ciężkie zadanie – każda czynność, każdy kuc był jedyny w swym rodzaju i wymagał indywidualnego podejścia. Co dopiero mówić o większej ich ilości naraz… Wraz z postępem czasu, pegaz ten zdał sobie sprawę z tego, że odpowiednią motywacją, naenergetyzowaniem, jest w stanie poprawiać wyniki kuców wokół niego. Jedzenie owsianki wyglądało zupełnie inaczej, co dopiero mówić o grze w piłkę ze znajomymi. Wszystko wyglądało świetnie. Kuc ten cieszył się ze swego talentu… aż do dnia, w którym zdał sobie sprawę z tego, jakie ryzyko niesie korzystanie z niego.

     

    Pewnego razu napotkał pegaza, który przymierzał się do wzięcia udziału w pewnych zawodach. Niewątpliwie, miał talent, jednak nie był w stanie zebrać się w sobie… póki ktoś go nie zmotywował. Ten ktoś włożył w to swe serca, radując się widokiem rezultatu ćwiczeń nowo poznanego kuca… i przeżył szok, widząc co stało się z nim stało. Nie zdołał zająć żadnego, liczącego się na podium miejsca. Popadł, choć na krótki czas, w depresję, straszliwie przeżywając to, że pomimo ciężkiego treningu, nie udało mu się. Ustąpiła ona miejsca apatii, przez którą – z tego co słyszał bohater tej kp – przez pewien czas nie udało mu się zabrać za cokolwiek konkretnego. Ustanowił przed sobą cel, nie patrząc na inne sprawy i po minięciu się z nim, miał przed sobą pustkę.

     

    Ten, który go zmotywował, mocno przeżywał jego cierpienie. Zwłaszcza, że – pożegnawszy się z nim jakiś czas przed zawodami – jedynie słyszało jego stanie, nie mogąc z nim porozmawiać w cztery oczy. Choć osoby, które znały jego ,,ofiarę” wspominały, że już taki był trochę wcześniej i to jego własne podejście to sprawiło… to jednak ciężko mu było pozbyć się wyrzutów sumienia. Ograniczył korzystanie ze swego talentu, zdecydowanie mniej motywując innych. Przestraszył się. Teraz jest niezdecydowany, waha się. Niewiele czasu minęło od tego incydentu. Tymczasem, nadszedł list z południa… pozytywnie rozpatrzono jego podanie, wysłane jeszcze przed tym zajściem…

    Ma nadzieję, że w akademii ta część jego talentu nie będzie potrzebna… przecież są motywujący trenerzy… prawda?

     

     

    Obraz Postaci:

     

    w40H6Ej.png

    • +1 1
  3. Spraw kilka, niezorganizowanych i nie w czas może, ale jednak...:

     

    Meet ten sprawił mi wiele radości. Zapewniona była pierwszorzędnie rozrywka, dla której przyjechałem ze stolicy - możliwość porozmawiania z mnóstwem ludzi.

     

    Wielkie podziękowania dla Reseta z mojej strony. Zgodził się mnie przenocować... gdy to przyjechałem, wierząc, że jako jedynemu z Warszawiaków przyjdzie mi do 2 w nocy samemu na stacji czekać. :aj3:

     

    Um... tak może spytam... czy jest może na tym forum osoba, która przedstawiła mi się na meecie jako ,,Ari"? Łącznie z Bafflingiem, Tarkinem i Teslą był jedną z osób, z którymi miałem szansę zamienić więcej niż paręnaście zdań na tym meecie.

     

    (podobno miałem takiego pecha, że akurat trafiłem na meet, na którym Albericha nie było... wbrew wszystkiemu, co możnaby się po nim spodziewać...)

     

    Mm... zobaczyło się Imperatora, Discorsa, Torronto, Maxy Blacka, Otto (szkoda, że zniknęła, nim byłem w stanie z nią porozmawiać...), bobule' a i... tyle osób, których imion, a nawet twarzy już nie pamiętam... łoł. Może nie z każdym dało radę pogadać, ale jednak.

     

    (Z kim to jak tak intensywnie rozmawiałem na temat Ocków i ficów w autobusie...?) :aj2

     

    Dziękuję za pokazanie mi kto jak się zwie, Lindsu. Choć.. nie powiem... tak wyszło, że chyba właśnie z tymi, których mi pokazałeś zaznajomiłem się mniej niż z pozostałymi. :aj:

     

    I tylu pozostało jeszcze nieodkrytymi... największym minusem tego meeta było to, że był... za krótki. :aj5:

     

    Niesamowite, jak to zbiegła się data meeta z premierą kucykowego MMO. Przeżywanie wraz z ludźmi nadejścia czegoś takiego w nocy, kiedy to pierwszy raz się o tym usłyszało... przebijanie się przez zapchane serwery i spoglądanie na animacje emotek... zasypianie w pięciu na jednej kanapie, przy laptopie, ukazującym tańczącego, pastelowego kucyka... bezcenne. Wiedza o tym, że nie będę miał jak w to grać poszła wtedy zupełnie w niepamięć.

     

     

    Hmm... zastanawia mnie, czy pojawi się tutaj filmik z turnieju oraz czasu około niego... aż boję się pomyśleć, czy ktoś aby nie sfilmował tej części walki drużynowej, gdy to ganiałem za Torronto w bardzo... hm... oryginalnej pozycji. :ajawesome:

  4. Przyznaję, pisałem to trochę w pośpiechu. 

     

    Całość polega na tym, że kucyki zastępujące Mane6 mają choć trochę je przypominać. To bardzo rozbudowane postaci, dlatego wybranie jednej czy dwóch cech nie powinno być problemem. O ile płeć nie gra roli to wolałbym, żeby rasa pozostała ta sama. Inaczej skończymy z 6 pegazami czy o zgrozo wszechmogącymi alicornami. 

     

     

    Spokojnie, już w pierwszym poście o tym wspomniałeś.  :fluttershy4:

     

    Mm... widzisz, nie chodzi mi o ograniczenie po dwoje przedstawicieli danych ras na drużynę... lecz to, aby dane rasy nie były przypisane do danych elementów.

     

     

    Mm... najlepszym przykładem tego, jak to wcale nie musi wyglądać w sposób przedstawiony w serialu:

     

    posey_by_celesse-d60thfm.jpg

     

    (Mógłbym jeszcze obok Posey dać Surprise, ale... chyba nie tego rodzaju to wątek, co by go przy pomocy g1 dekorować  :flutterblush: )

  5. Hmm... czym mam rozumieć, że zależy Ci na tym, aby rasy nowego mane 6 odpowiadały rasom oryginalnych?

     

    Wiesz, w wypadku takich zmian (pozbawienia historii) jego charakter traci kapkę sens. ^ ^ Nie żebym nie mógł odgrywać roli takiego kuca, niemniej jednak, ciężej byłoby mi się w niego wczuć bez punktu odniesienia... sądziłem, że mogę podpiąć telekinezę pod zbijanie/zbieranie jabłek, no ale skoro owe powiązanie wydaje Ci się (najwyraźniej? chyba?) zbyt odległym... mm... być może w ogóle utworzę nową postać. Wszak żaden problem. Shiver natomiast pozostanie na kiedy indziej...

     

    No i, nie powiem, ciekawie ukróciłeś mą KP, wstawiając fragment z wyglądem, opisujący CM pod postacią kwiatu, dodając od siebie, iże ma być to jabłko. Mm... mam mieć dwa? :rainderp:

     

    Uczynię chyba tak, jak wspomniałem wcześniej...

     

    PS:

     

    Sądzę, że słowa:

     

     

    AJ to kucyk ziemny, poza tym twoja postać MUSI posiadać przynajmniej część talentu oryginału.

     

    są kapkę nierówne tym:

     

    -Mile widziane choć częściowe nawiązanie do talentu M6

     

    To tak przy okazji... może zdecyduj się, którą wersję byś widział chętniej, póki projekt jeszcze młody...?

  6. Mam pytanko. Mógłbym wysłać KP z sesji? Wraz ze znajomym zostaliśmy uziemieni tam po 1 poście, a jakoś nie chcę skończyć ot. tak z postacią, na którą to jednak te parę godzin poświęciłem, synchronizując jego pracę ze swoją własną... Oto link do niej (w razie czego):

     

    Link

     

    Dwa posty wyżej jest KP znajomego (Nightfallheart) Uzupełnia moją o parę detali.

     

     

    Zastępstwo AJ.

  7. Z Plothorsem pamiętam, że walczyłem w pierwszej edycji walk wieczoru. Ciekawe, czy mój Potemkin wygra szybko, czy wolno ^^

     

    Przypomnij mi proszę tę walkę... na yt nie jestem w stanie odnaleźć, a pamięć mnie zawodzi.

     

    Mm... Potemkin... zaiste, cieszę się, że będę miał z kim przegrać. Coś porządnego mi się wreszcie trafiło. Tzn. nie rozdrabniającego się, że tak powiem. ^ ^

     

    Jedynie czuję się trochę winny, że już kolejna ma walka leci, a przez remont ledwie mam jak na kompa wejść, co dopiero poprzednie starcia skomentować. Duuh...

     

     

    Mm... może w celu zwiększenia swych szans poproszę o jakiś niszczycielski podkład z g3.5? :rainderp:

     

    Nie no, nie chcę skazywać ludzi na wyciszanie walki. ^ ^ Łap to, Saka:

     

  8. Mm... no to ja się zgłaszam wraz z mym Phantomem jako czwartym. Ot aby mu szansę po porażce z Soniciem. I kij z punktami, niech trafi po prostu którymkolwiek ze speciali. :rd11:

     

    <Tak, skoro nie każdy ma szansę go uzyskać, to ja wolę na starcie z niego zrezygnować. Nie przekreślam szans na porażkę. Jedynie... nie chcę go.>

     

    Obiecuję opisać szczegółowo walki, jak tylko znajdę dłuższą, wolną chwilę. Dopiero co zaczął mi się wakacyjny, poważny remont mieszkania. Proszę o wyrozumienie.

  9. Offtop

     

    Nighty - idziesz z tym w złym kierunku. Nie pisz tu, wytłumaczę Ci osobiście.

    Mew Two - zważ na to, że braliśmy też pod uwagę częściową edycję trasy, nie tylko jej zamianę.

    Hippis - nie pomagasz.

     

     

    KreeoLe:

     

    Bardzo cieszy mnie, że o to spytałaś. Z perspektywy Mistrza Gry, rozwiązanie tego konfliktu staje się dziecięcą igraszką.

     

    Oto pierwsze, co przyszło mi na myśl:

     

     

    1. Moglibyście podać informacje o wydarzeniach, które w logiczny sposób ograniczałyby możliwości skorzystania z naszej trasy. Na przykład niebezpieczny dla żeglugi sezon lęgowy dzikich węży morskich. Moglibyście nawet wpierw zgodzić się na naszą trasę, a te dane podać w międzyczasie. W realny sposób, bylibyśmy zmuszeni obrać inną drogę. Jeśli zależałoby Wam na długiej i ciekawej trasie, bylibyście w stanie jeszcze ją wydłużyć.

     

    2. Odesłalibyście nas do Twilight. Rzeczowe argumenty mądrej klaczy z pewnością byłyby przekonujące. Tymczasem, drużyna wcale nie musiałaby zostać przez to opóźniona. Grupa, poza naszą dwójką, mogłaby ruszyć w drogę. Kilkanaście, czy nawet kilkadziesiąt minut z pewnością byłoby do nadgonienia w wypadku drużyny, nie przyzwyczajonej do marszrut.

     

     

    Mogę podać więcej.

     

     

    Z racji możliwości odpisywania przez KreeoLe, proszę o zabranie głosu w tej sprawie co najmniej jednego z pozostałych Mistrzów Gry.

     

    Edit:

     

    PS: Z zasady, staram się, aby poglądy moich OC nie były zbieżne z moimi własnymi. To, moim zdaniem, bardziej kreatywne.

    Poza tym, od tego pierwszego są wszak ponysony.

  10. Offtop:

     

    Wybaczcie mi, proszę... nie chcę umniejszać Waszej przyjemności z rozgrywki, jednakże czuję, że muszę poruszyć tę kwestię. Im szybciej, tym lepiej.

     

    Czuję się dotknięty.

     

    Fakt faktem, dopiero rozpoczynałem rozmowę z NPC. Tymczasem, odnalazłem w poście Mistrzyni Gry informacje o mojej postaci, będącej już jakiś czas na wyprawie. Nie otrzymała ona satysfakcjonujących informacji na temat trasy i - wedle jej charakteru - w życiu nie zgodziłaby się ot. tak ruszyć, podporządkowując się bez słowa.

     

    Przygotowując się do tej rozmowy, obmyśliłem argumenty, tracące swą ważność wraz z opuszczeniem Ponyville... to jednak inna sprawa.

     

     

    Stanąłem przed trudnym wyborem. Mogę bowiem:

     

    -wyskoczyć swoją postacią przed grupę i zacząć się kłócić, co nie miałoby żadnego sensu fabularnego w tej chwili. Tylko napsułbym tym Wam krew.

     

    -dostosować się do opisu MG i postąpić wbrew charakterowi mej postaci, występując naprzeciw temu, co jako Gracz oraz Mistrz Gry uważam za słuszne. Napsułbym tym krew zarówno sobie, jak i znajomemu, biorącemu udział w grze.

     

     

    Multisesja to zabawa grupowa. Dlatego też pytam Was, jako członków drużyny:

     

    ,,Co uczynilibyście na moim miejscu?"

     

    Proszę o wyrozumienie oraz pomoc w tej sprawie.

  11. Nieskory do przepychania się w takim miejscu, lecz zdający sobie sprawę z tego, iże długiego czasu oczekiwania nie zdzierży... Shiver zdziwił się, dostrzegając jak gromko rozchodzi się zebrokucowie. Droga ku prostokątowi świata ziała nienaturalną pustką.

     

    <Nie widziałem jeszcze w życiu planu, który z miejsca podpasowałby wszystkim... Czyżby istotnie nikt się nie miał zastrzeżeń? Każdemu wszystko jedno? Czy też po prostu nikt się nie zna...?> - stek wątpliwości figlarnie zamajaczył na skraju jego powiek. Ach, ten chleb powszedni nie wierzących w obraz idealny...

     

    Odegnał jednak szybko owe urojenia. Dzień piękny, dzień wyprawy to był...

     

    W każdy krok rześkość młodości wcierając, potruchtał ku przedstawionej im mapie. Nie rad był, nie mogąc łudzić się na ukontentowanie swych uszu sielską melodią wieczoru i poranka... Nasłuchiwanie charakterystycznego akompaniamentu drzewiastych skrzypaczek, zapewne rozentuzjazmowanych dźwiganiem jego smukłego ciała, było z góry pozbawione sensu... z racji obezdrzewienia podłoża?

     

    Otuchy dodała mu jego towarzyszka, nastrajając go swą wypowiedzią pozytywnie... negatywnie.

     

    Po zbliżeniu się do ogiera o wzroku bystrym niczym woda w stawie, nie omieszkał przestudiować trasy ich wędrogi. Odpowiedział Ion:

     

    -Sądzę, ze musi być jakiś bardzo konkretny powód, jeśli nie kilka, dla których nadkładamy aż tak dużo drogi... i to przez tak niegościnne tereny. -zaakcentował te słowa, pływem magii obejmując maleńki obszar mapy, ledwie tyle, by zaznaczyć ogrom pustyń i pustkowi, które rzekomo mieli przemierzyć - Chętnie bym ich wysłuchał - dodał, zwracając się ku mięsistemu, jabłecznemu ogierowi.

     

    Skrzywił się drobinkę, słysząc znienacka świdrujący jego uszy odgłos instrumentu nadętego, stehendującego bliżej, aniżeli by przymusowy słuchacz pragnął.

     

    <Tss..> - do syknięcia w myślach się ograniczył - <Szopa ta zara zobaczy przykład szybkie~ego ogarniania stada...>

     

    Spoglądając od niechcenia na towarzystwo, zastanawiał się, wedle jakich kryteriów była przeprowadzana selekcja.

     

    Ciepłymi kolorami malowałby mu się obraz nawiązujących z wigorem nowe znajomości kuców... gdyby to we właściwe płótno czasu farba owa trafiła.

     

    <Żesz, kopytni... będziecie mieć całą przejażdżkę na to. Skupilibyście się na drobnym druczku, póki nie podpisaliście swym życiem umowy...>

     

    -Choć nie powiem - rzekł, gdy to przez jego wargi przemknął cień uśmiechu - jestem za tą drogą, o ile robimy z tego przejażdżkę krajoznawczą...

     

    Domyślając się tego, że mistyczny marker nie jest już dłużej potrzebny, pozwolił magii rozproszyć się.

     

    -Rozważając ten koncept - w poniektórych regionach trasa nabrzeżem zdaje się być kuszącą... czy istnieją jakieś przeciwwskazania? No i skąd weźmiemy balon nad Breach? - wyjawiał kolejne ze swych wątpliwości, zostawiając rzecz jasna czas na odpowiedź... Big Macowi?

  12. (spoilers, plz?)

     

    Tym razem komentarze minimalnej długości, wybaczcie. Jestem... nie zainspirowany.

     

    Portgas D Ace vs Lucy Diclonius

     

    Czego możnaby się tu jeszcze spodziewać...? Hmm... w sumie... perfecta. Obszarowiec Dicloniusa żyć nie daje...

     

    Hatake Kakashi vs Gohan ssj2

     

    Widać jeszcze wyraźniej niż wcześniej, że Gohan to... ,,one - shot". Nie trafia niszczącym specialem... i nie radzi sobie w życiu... może to przez zbyt krótkie ręce...?

    Uciekanie mu nie wychodziło. Szczenię białego Kła było odpowiednio zwinne by dopaść wroga w każdej chwili, i to bynajmniej bez teleportacji.

    Jak na mój gust... jedna z mniej emocjonujących walk, jakie widziałem. Podobna nieco do tej, choć ta miała lepsze zakończenie: ^^

     

     

    Domine - mówisz to tak, jakbyś nie zauważył, że w pierwszej edycji Lucy przegrała... zaledwie jeden pojedynek? :rainderp:

     

  13. Ostatni Jednorożec. No tak... stary, inspirujący film. Wiele możnaby o nim napisać... mimo iż niemało zostało już tu ogólnikami pokryte.

     

    Jak to z większością filmów opartych na dziełach pisanych - istnieją głosy, iże oryginalna nowela była lepsza...

    Spytam z ciekawości.

    Ktoś tu ją czytał, aby móc wypowiedzieć się na jej temat?

     

    Turoń - zgodzę się w kwestii poruszonej w Twym ostatnim poście. Jak z mlp:g1... ludzie często nie dają szansy pięknu lat minionych.

  14. Grafik zbuntował się, ale w chwalebnym celu.

     

    ... dlaczego ,,Nikt" nie przeszedł do finału...? Tak bardzo jest teraz potrzebny.

     

    Trudny wybór - gdy to jednej postaci nie znasz, a drugiej głosu swego skąpisz...

     

    Może nie głosować...?

  15. Przepraszam za to, jak krótką, słabą jakościowo oraz niedopracowaną jest moja Karta Postaci. Pisałem ją chory, w czasie gdy leki nie były w stanie uśmierzyć mego bólu. Proszę o wyrozumienie.

     

    Z racji szczególnych okoliczności, posiadam pozwolenie od Wizia na zamieszczenie tej pracy. W związku z tym, przyszłych współgraczy zachęcam do zapoznania się także i z tym podaniem.

     

    Życzę miłego czytania.

     

     

    Imię: Scinitallating Shiver

     

    Wiek: 19
     

    Rasa: jednorożec
     

    Płeć: męska
     

    Wygląd: Sierść koloru nasyconego tycjanu, przy dolnej stronie nóg przechodzącego w rozjaśniony ugier. Grzywa i ogon soczysto brunatne z kasztanowymi pasemkami. Uroczy znaczek przedstawia Śnieżyczkę Przebiśnieg, z którego kwiatu, niczym płatki, sypią się maleńkie gwiazdy. Oznacza to

     

    <Radzę otworzyć ten spoiler dopiero po przeczytaniu historii>

     

     

    jego talent w posługiwaniu się telekinezą oraz jej wariacjami.

     

    (Część przeznaczona dla nie potrafiących się domyśleć złożonej symboliki tego Uroczego Znaczka – a przez to zrozumieć w pełni kreacji tej postaci)

     

     

    Dlaczego właśnie pierwiosnek?

     

     

    Zacznę niebezpośrednio, z nieco innej strony:

     

    Gwiazdy zostały niezaprzeczalnie przyjęte w uniwersum mlp jako symbol magii. Od ich sześciorga na boku Twilight, symbolizujących magię  przyjaźni, przez gwiazdę na różdżce Trixie, wskazującej na magię prawdziwą dla tych, którzy zechcą w nią uwierzyć, aż po imię potężnego czarodzieja z przeszłości… Starswirla Brodatego.

     

    Kwiaty są czymś zwyczajnym, tyleż ich rośnie… mogą być piękne, dzikie, karłowate – istnieje mnogość cech, jakie można im przypisać. Niemniej jednak, nikt nie spodziewa się po nich czegoś nadzwyczajnego… takim właśnie jest kucyk, nie przejawiający ani artyzmu, ani żadnego talentu do wykorzystywania jakiejkolwiek wyższej dziedziny magii.

     

    Tymczasem, ten jednorożec zebrał swoje skromne siły, dostępne każdemu z jego rasy – niczym te, które pozwalają kwiatu wykiełkować – i wyrósł, ukazując światu, że jest w stanie zalśnić, pomimo tego, jakim się urodził. Poznanie i zrozumienie jego talentu było dla tego kucyka równie ważną rzeczą,  co proces udowadniania światu oraz samemu sobie, że jest on istotnie wyjątkowy.

     

    W świecie, w którym w oczach innych nie jest się takim, ciężko jest uwierzyć we własną wartość.

     

    Fakt, ten kucyk miał kochającą rodzinę.

     

    Miał znajomych, ponieważ zapracował sobie na ich szacunek i zaufanie.

     

    Mógł iść z podniesioną głową przez świat, pokazując mu, że wierzy we własną wartość. Jednakże, trudniejszym od tego było podtrzymanie rzeczonego stanu we własnym sercu. Złe słowa, choćby i dumnie odparte, pozostawały zapamiętane i bolesne. Widok kogoś, kto zaszedł naprawdę daleko, posiadając lepsze kwalifikacje, mógł razić równie mocno – zniechęcając do walki, użerania się z codziennością za pomocą własnych, niewielkich sił. Ten kucyk, choć bije energią młodego pędu, pozostał wewnątrz wrażliwy. Delikatny, niczym kwiatek, który przekroczył warstwę śniegu i próbuje się utrzymać w nieprzyjaznym świecie, dopiero wyczekującym wiosny.

     

    Przebijanie się przez śnieg jest tu symbolem uporu, determinacji i odwagi w dążeniu do celu.

     

     

    Historia:

     

    Pytanko.

     

    Co ma koła… leci, koziołkując przez przestworza… i rozbrzmiewa przy tym dumnymi, rockowymi nutami?

     

    To… pegazia taryfa specjalna - z drogiii!

     

    Wystraszone pegazy zrywają się z chmur, słysząc szarżującą nawałnicę mocnego brzmienia. Umykają przed kimś, dla kogo widocznie ziemi i nieba za mało… Spośród obłoków, ryjąc w nich koleiny, wyłania się powóz z trojgiem kuców, z czego jednym, prowadzącym. Kolejna beczka zostaje wywinięta… płynnie przechodząc w spiralę i lot koszący. Znajdujący się na wyszywanych siedzeniach turyści doświadczają pełnej gamy sprzecznych wrażeń, na społy ze skonsternowanymi gapiami. Być może byłoby inaczej, gdyby woźnica nie patrzył się w ich stronę, opierając się tylnymi nogami o zaprzęg i nawalając w struny gitary elektrycznej, podłączonej do magicznego głośnika -  zamontowanego wewnątrz wozu.

     

    Był sobie raz pegaz, który lubił latać, grać i śpiewać. Połączył te pasje i tak mu mijał dzień w pracy.

     

    Oczywiście, wkraczając na ten jakże mobilny rynek zdawał sobie sprawę z bardziej pośledniej konkurencji… lecz używając swego donośnego głosu, połączonego z równie donośnym głośnikiem, zachwalał swe usługi, lądując czy to na rynku, czy ratuszu w taki sposób, że nigdy chętnych na przejażdżkę mu nie brakowało. Bah. Mógł nawet sam podbijać stawkę.

     

    Tak właśnie zarabiał na życie ojciec jednorożca, któremu na myśl przyszło kiedyś… zwiedzić Złote Jabłko i zjeść Diamentowy Ogród. Czy jakoś tak.

     

    Styrany, lecz zasobny w uśmiech dla członków rodziny, pegaz ten wracał do domu. Własnego domu! Cóż zazwyczaj widział, poza syfem w swoim pokoju? Może raczej kogo… swą ukochaną z pędzelkiem w ustach, gmerającą i cmyrającą w skupieniu płótno przed sobą. Tuż obok niej, jak ten Śfinks milczący, rezydował jego syn, wpatrując się w powstające przed nim dzieło.

     

    Kroki ogiera zostały zasłyszane. Klaczka zastygała, źrebak odwracał się i bez słowa podbiegał przytulić swego tatę. Ten szeptał mu na ucho słów parę, przez które mały leciał do kuchni – z bardzo ważną misją. Ojciec szedł w tym czasie wgłęb mieszkania, po czym witał się z ukochaną, która zdążała zazwyczaj w tym czasie odłożyć przybory na miejsce. Po paru czułych, pełnych wyrozumienia słowach, wywiązywała się zazwyczaj tego rodzaju, krótka rozmowa:

     

    -Co dzisiaj przerabiali? - pytał pegaz, układając się wygodnie na poduszkach przed malowidłem i opierając pyszczek o bok żony.

     

    -Uczyli się hodować stokrotki za pomocą magii – odpowiadała mama melodyjnym głosem.

     

    -I jak mu poszło tym razem? – chciał się dowiedzieć młody ojciec, domyślający się już rodzaju odpowiedzi, jaką usłyszy...

     

    -Nauczyciel znowu w szpitalu – klacz dodawała po krótkiej pauzie– choć nie stwierdzili jeszcze, czy to był piorun kulisty, czy zwyczajny…

     

    Ogier wciskał na chwilę głowę w poduszkę, po czym wznosił ją ponownie – imitując tym samym kiwnięcie pyszczkiem.

     

    Źrebak wracał do swych rodziców, niosąc zamówioną herbatę ziołową, mającą ulżyć gardłu taty. Ten ostatni spoglądał na swe młodsze dziecko, raźnie przestępujące próg pokoju. Jego nieobecna w tej chwili siostra, pegazica, nigdy nie zaznała takich problemów jak młody jednorożec…

     

    Był on bowiem, pomimo przewidywań lekarzy, obecnych przy porodzie… kompletnym, magicznym beztalenciem. Jak każdy z jego rasy, szybko przyswoił umiejętność posługiwania się telekinezą… i na tym skończyła się praktycznie jego kariera maga. Wszelka inna magia wymykała mu się spod rogu, tworząc efekty w najlepszym wypadku odbiegające od założonego – a najczęściej całkowicie losowe.

     

    Można by więc pomyśleć, że jego życie układało się najzupełniej niefortunnie, jako zamkniętego w sobie odmieńca, wyrzutka, nie będącego znaleźć akceptacji w społeczeństwie, ani sobie w nim poradzić…

     

    Hah! Tu właśnie tkwi sedno sprawy. Było zupełnie inaczej. Wspierany i motywowany przez swą rodzinę, dzielnie parł naprzód, nie godząc się z własną słabością. Poza standardowym tokiem nauczania w szkole, próbował na własną rękę wszelkich możliwych zaklęć. Na próżno – lecz to go nie zniechęcało. Swoją – na pewno nie ,,niezachwianą” – lecz sporą jak na młodzika determinacją, zyskał uznanie w oczach starszych… by mieć akceptujących go znajomych, musiał posunąć się dalej. Otóż… nie mogąc rywalizować w dziedzinach, dostępnych wyłącznie jednorożcom (oraz – rzecz jasna – pegazom) zaczął doskonalić swe umiejętności, jako zwykłego kuca ziemskiego. Gdy raz podjął się tego zadania, zdał sobie sprawę z tego, że jest to zadanie trudne… 

     

    Ktoś mógłby sądzić, że równie trudne, co dla reszty jego, pozbawionych rogu i skrzydeł rówieśników. Ano, niekoniecznie. Ten źrebak utknął niejako pomiędzy dwoma małymi frakcjami… klasami społecznymi. Młodym bowiem ciężej o wyrozumienie i tolerancję względem innych niż dorosłym.

     

    Gdy ten jednorożec chciał się pościgać, bądź pograć w piłkę z innymi kucami ziemskimi, był traktowany z pewną nieufnością, niechęcia,– wszak ,,magia psuła zabawę!”. Jednorożce grają bowiem inaczej… kto uwierzy, że jeden z nich, mając lepsze możliwości, zechce dobrowolnie zrezygnować z magii?

     

    Tymczasem, gdy chciał się zwrócić ku drugiej stronie – innym jednorożcom – był traktowany jako ktoś  dziwny… czemu grał z kucami ziemskimi, odbijając piłkę nogami, gdy mógł przecież rzucać wyczarowywanymi w środku lata kulami śniegu, czy skakać po wyrastających znikąd, grzybowych trampolinach? Brak zrozumienia dla jego osoby przechodził w coś gorszego, gdy to nowi znajomi dowiadywali się, że nie jest w stanie rzucać praktycznie jakichkolwiek zaklęć. Był uznawany za… niepełnego jednorożca. Był dla nich gorszy.

     

    To bolało najbardziej, ponieważ w głębi ducha… nadal chciał być jednym z nich.

     

    W najwcześniejszych latach musiał zrzec się wrodzonej, szlacheckiej, jednorożcowej godności, aby spróbować swych sił na innej niż pragnął podążyć ścieżce… po to, aby zyskać godność w oczach innych.

     

    Przez pierwsze lata podstawówki, w czasie których jego koledzy z wolna odsuwali się od niego, poznając się na jego słabości, z pewnością szybko upadłby na duchu, nie poradziłby się w tych zmaganiach… gdyby nie pojedyncza istota spoza jego rodziny, która akceptowała go w miarę takim jakim jest.

     

    Jego jedyna, prawdziwa przyjaciółka. Kuc ziemski. Klaczka Hellium Ion.

     

    Nie widziała problemu w tym, że nie jest w stanie korzystać z wyższej magii. Zawsze mógł ją znaleźć, majsterkująca w swym domu. Nie miała nic naprzeciw przebywaniu w jego obecności, ani nawet wpuszczaniu go do siebie... o ile tylko niczego nie ruszał. Miała pasję, którą przekuwała – w oczach jednorożca - w sztukę niemalże równą magii. To miało zarówno swe dobre, jak i złe strony.

     

    Dla przykładu – kiedyś, na urodziny, otrzymał w prezencie od rodziców… Ponyzorda! I to nie byle jakiego… Srebrnokłego Pegazorda z limitowanej edycji, z ruszającymi się skrzydłami, świecącymi oczami i wysuwanym giga-ostrzem! Normalnie szczęka pada… tylko, że… no… tak jakoś…

     

    -Naprawdę nie wiem, co się stało… usłyszałem takie zgrzyt, gdy przesuwałem, no i… no, powinien był umieć takie coś zrobić! – próbował się wytłumaczyć swej przyjaciółce, wlepiającej w niego pełne powątpiewania spojrzenie, gdy to wręczał jej coś, co jeszcze tydzień temu było nowiutkim, działającym Ponyzordem…

     

    Szczęśliwie, naprawa okazała się sukcesem… z tego co Shiver zrozumiał, usterka nie była wcale aż taka poważna… ponoć chodziło o jakąś zębatkę… między innymi. Hellie, choć długo zajęło jej diagnozowanie problemu, doprowadziła zabawkę do stanu użyteczności. Fakt faktem, jej posiadacz jeszcze z tydzień nie mógł rozkleić zlepionego z grzywą ogona… ale ważne było, że Ponyzord działał jak należy!

     

    Co więcej – okazało się, że ten incydent doprowadził do odnalezienia przez Hellie jej prawdziwego talentu! O ile wcześniej próbowała swych sił w różnych dziedzinach, o tyle teraz wiedziała w jakiej może się najbardziej spełnić. Trud opłacił się. Zębatka na boku młodej klaczki rozpościerała się na tle atomu helu… To był piękny, zapamiętały dzień dla ich obydwojga. Para źrebaków cieszyła się tego dnia wspólnym szczęściem… co prawda jednorożec uważał, że jego przyjaciółka powinna mieć Ponyzorda na tyłku, ale… uznał, że nie powinien psuć jej radosnego dnia.

     

    Tak... to chyba od tamtego momentu zaczął ją widywać coraz rzadziej poza szkołą oraz jej domem. Shiver martwił się o nią. W przeciwieństwie do niego, miała dobre znajome, a jednak często przekładała ciszę warsztatu ponad ich obecność. Wydawała mu się tam samotna – pomimo tego, co sama twierdziła - zatem często ją odwiedzał, mimo iż nie był nazbyt pomocny. Mógł jej co najwyżej podawać narzędzia,  wodę i inne takie... Najczęściej proszony był o milczenie, czasem o nic nie robienie -  co nie było dla niego łatwymi do spełnienia nakazami. Niemniej jednak, starał się z całych sił, aby przynajmniej czuła, że ma kogoś w pobliżu. Dbał też o to, aby nie zapomniała o świecie zewnętrznym, czy to wyciągając ją na spacery po okolicy, czy to namawiając do próbowania swych sił w jakiejkolwiek znanej mu dyscyplinie sportowej… na próżno. Nie był w stanie przekazać cząstki szczęścia, które sam odczuwał z samego faktu przebywania na świeżym powietrzu… Nie widział w jej oczach entuzjazmu.

     

    Przynajmniej próbował.

     

     

    Co ciekawe, życie poprzeplatało ich losy w taki sposób, że i Shivera Uroczy Znaczek ujawnił się w związku z Hellie. Jednorożec ten czasem wspominał tę historię jako taką, w której ujawnił się jego talent w niezwykłych okolicznościach… podczas snu. Prawda jest taka, że nie jest tego do końca pewien.

     

    W pewien mroźny i zimowy dzień, mniej więcej pół roku po zdobyciu przez Hellie jej Uroczego Znaczka, kucyk zwany Shiverem – po dniu pełnym wrażeń – poszedł do łóżka stosunkowo wcześnie. Zasnął, lecz ktoś stojący z boku stwierdził z całą pewnością, że coś nie dawało mu spać spokojnie. Wbrew temu, co możnaby sądzić o niewinnym śnie zmęczonego zabawą źrebaka. Dręczyła go bowiem myśl, głęboko zakorzeniona w jego podświadomości… kucyk ten wiercił się i szamotał pod pościelą. Wieczór przyszedł wcześnie, jak to miał w zwyczaju w czasie tej pory roku. Shiver obudził się, dostrzegając jednak przed sobą nie kontury pokoju, rozmyte w półmroku księżycowego blasku… a otoczone pływem magii, tajemnicze obiekty, lewitujące przed jego oczami. Delikatnie rozświetlane przez mistyczną łunę, o pociągłych, delikatnych kształtach.

     

    Zastygł, wpatrując się w nie. Jednakże, praktycznie natychmiast magia prysła… zapadła ciemność, a na jednorożca spadł suchy deszcz. Z bijącym mocno sercem zerwał się, przecierając oczy, do których dostała się tajemnicza materia. Mrugając intensywnie, jak najszybciej postarał się odnaleźć lampę. Kopytem zwalił ją na podłogę… podniósł, zapalił… i ujrzał swoje łóżko, pokryte zwojami czarnego prochu… dotknął swego policzka i uniósł pod oczy kopyto – ten sam proch je pokrywał.

     

    Czekał, czekając aż coś się wydarzy… a cisza grzmiała bezczynnością świata wokół.

     

    Drgnął. W świecie, w którym wszystko zamarło, ruch zdawał się być bluźnierstwem, ciśniętym w otaczające go ściany.

     

    Płomień świecy mrugnął, nadając cieniom życie. Wraz z ich przebudzeniem, myśli – jakby wypatrując tego sygnału – zaczęły wdzierać się do umysłu źrebaka… cóż to mogło być… coś, o czym zapomniał, na pewno zapomniał… tylko co, co to mogło być…?

     

    Cienie tańczyły, silne lichością zarzewia…

     

     

    Kwiaty.

     

     

    Jednorożec zamarł, czując, że mógłby zatoczyć się i upaść.

     

    Dziś, w czasie snu, zebrał kwiaty, o których zapomniał.

     

    Podszedł do łóżka, rozgarniając proch, który parę chwil temu, zwarty, miał kształt kwiatów.

     

    Domyślał się tego, jak to uczynił, lecz nadal nie mógł w to uwierzyć... Musiał zebrać magią to, co tworzyło, niegdyś żyjące, rośliny… przywlókł je tu. Coś nie pozwoliło, aby zapomniał.

     

    Przechylił głowę w kierunku okna, zasłoniętego kotarami. Odchylił je, pociągając mocniej niż planował.

     

    Zrozumiał, że wrażenie było złudne. Dzień nadal trwał… to był wieczór, nie noc. Jeszcze miał szansę… ale jak!? Była sobota. Kwiaciarnie były już pewnie zamknięte. Tymczasem zima, która trwała już parę miesięcy, wytępiła całe, dziko żyjące, jesienne kwiecie.

     

    Dreszcz przeszedł po jego skórze, gdy zrozumiał, jaka szansa mu pozostała.

     

    Podszedł do drzwi. Otworzył je i spojrzał wgłęb domu. Rodzice jeszcze nie spali. Zawahał się. Nie wiedział, czy nie wyjdą naprzeciw jego pomysłowi.

     

    Zdmuchnął płomyk świecy i odstawił kaganek.

     

    Sięgnął po kartkę, naskrobał parę słów, rzucił ją na łóżko. Przekradł się do przedpokoju, zabierając przy tym jabłko magią z kuchni. Przybrał zimowy ubiór, otworzył drzwi… jakże nieznośnie wolno wszystkie te czynności po kolej się ciągnęły!

     

    Wreszcie, zamknął je za sobą i pognał na dwór. Słońce w tym czasie już zaszło.

     

    Jednorożec, co sił w rogu, zaczął… wznosić magią śnieg. Przesuwać go. Rzucać nim. Przekopywać się przez jego nieskończone wydmy.  Rwać dziury w bladym dywanie. Ściągać szatę świata. Walczyć z otaczającym go, morzem wszechbieli. Z desperacją rozglądać się za choćby i najmniejszą iskrą kiełkującego życia…

     

    Znalazł. Wpierw jedną, karłowatą roślinkę. Potem drugą, trzecią… mrok zalał krainę, gdy uzbierał już bukiet… i popędził do domu swej przyjaciółki… zziajany, pukając do jej okna.

     

    Otworzyła mu dama, na której kopyta złożył bukiet Przebiśniegów.

     

     

    Zdążył.

    Wedle obietnicy.

    Na jej imieniny.

    Z kwiatami.

     

     

    … a ta chwila należała tylko do nich.

     

     

     

     

    No i wyrobił z prezentem. Pomimo tego, że zapomniał. Nawet jak przyszedł do domu to nie miał aż takich kłopotów, bo rodzice nie zdążyli wejść do jego pokoju i odczytać kartki. Ufff…

     

    No i byłoby wszystko spoko… gdyby następnego dnia nie był chory, a na jego tyłku nie wyrosła para Przebiśniegów! No żesz… strach przed rodzicami, stojącymi nad Tobą to jedno, obawa, że Twój talent to wręczanie klaczom kwiatów to drugie. No bo coś takiego, to już na całe życie… khem. No, szczęśliwie, rodzice zrozumieli. Bynajmniej nie obchodzili tego jakoś szczególnie z racji choroby Shivera, ale… satysfakcja była. No i rodzice się o niego troszczyli. Bah. Chorowanie jest prawie miłe, gdy ma się kogoś takiego jak oni…

     

    Prawie.

     

    Tak było…

     

    … do czasu.

     

     

     

     

    Talentem tego jednorożca okazała się telekineza.

     

    To było dla niego… jak wyrok.

     

    Od dawna chował w swym sercu nadzieję na to, że posiada jakąś ukrytą umiejętność, dzięki której pokaże innym, że jest w stanie zabłysnąć. Wyjątkową na pierwszy rzut oka, budzącą bezsprzeczny podziw.

     

    Kulącego się w łóżku źrebaka rwało poczucie porażki i rozczarowania. Samotność tylko potęgowała siłę szarpiącej go rozpaczy.

     

    Wszystko zdało się na nic.

     

    Tyle lat próbował odnaleźć w sobie talent magiczny… każda chwila, którą spędził, próbując z siebie wydobyć tę iskrę, napełniła się próżnią bolesnego bezsensu.

     

    Myśli, którymi krzepił nadzieję.

     

    Będące balsamem dla członków.

     

     Olejkiem dla duszy.

     

    Opoką przed złym słowem.

     

    Prysły.

     

    Kielich goryczy przelewał się łzami nie potrafiącego powstrzymać ich kuca. Dusza maleńkiego, drżącego stworzenia legła na pobojowisku istnienia; pod podziurawionym, łopoczącym sztandarem smutku… a martwy wiatr rezygnacji targał ich obydwojgiem.

     

     

    Wtedy to właśnie, przez okno, do pokoju wleciał anioł. Przypadł do niego. Przytulił. Otarł łzy. Ukoił swym ciepłem. Ucałował czoło. Pozostał z nim.

     

    Istota, której obraz w pamięci rozmył mu się prawie tak bardzo, jak ten, którego doświadczał przed sobą – patrząc poprzez słoną wodę. Iskierka, która lśniła blaskiem tak mocnym i pięknym… upływ lat jej się nie imał.

     

    To był anioł, pod postacią jego ukochanej siostrzyczki.

     

    Była na tym świecie przed nim. Znał ją głównie z opowieści rodziców. Zdjęć nie było wiele. Ich rodzina nigdy nie była nazbyt zamożna, tymczasem ona urodziła się, gdy rodzice dopiero układali sobie życie. Pracowita, i odpowiedzialna, pomagała swym rodzicom, gdy tylko była w stanie. Zaczęła pracować, kiedy mogła czynić to już legalnie. Wyprowadziła się wcześnie, próbując utrzymać się na własny koszt.

     

     Pamiętał ją uczuciem. Niczym dźwięk zasłyszanego w dzieciństwie dzwoneczka. Opiekowała się nim, będąc dla niego zawsze wtedy, kiedy jej potrzebował. I tym razem mu pomogła. Otworzyła mu oczy. Ich matka używała czegoś tak zwykłego jak płótno i farby – a jednak tworzyła dzieła sztuki. Ich ojciec miał najzupełniej pośledni zawód – tymczasem, uczynił go wyjątkowym, ponieważ sprawił, że wygląda takim dla innych kuców. Oboje włożyli serce w to, co robili – a to wystarczyło, aby zalśnili.

     

    Słowa siostry oraz jej inspirująca, życiowa postawa wydobyły źrebaka z morza wątpliwości. Sprawiły, że Shiver uwierzył we własne możliwości, pomimo tego, jakim się urodził.

     

    To był nowy etap w życiu tego jednorożca.

     

    Stanął naprzeciw oczekującego go w szkole wyzwania. Od tego dnia zaczął z całych sił udowadniać zarówno sobie, jak i innym, że jego talent jest wyjątkowy, pomimo tego, jakim się wydaje.

     

    Pracował ciężko, aby zręcznością w posługiwaniu się telekinezą pokryć braki w innych dziedzinach magii. Tak, aby móc osiągnąć podobne efekty, używając innych środków. Nie było to zadanie łatwe. Wymagało to kreatywnego podejścia do sprawy, dużej ilości myślenia, a także ostrożności. Dla przykładu:

     

    Gdy ćwiczyli rozpalanie ognia magią, on poruszał cząsteczkami danego przedmiotu, aby zwiększyć jego temperaturę i w końcu – doprowadzić do zapłonu. Próbując jednak zmienić parę wodną w wodę musiał jednak uważać, aby nie przesadzić i nie stworzyć lodu. Tego rodzaju problemów nie miały jednorożce, wykorzystujące zaklęcie, którego proces ograniczał się do pojedynczej przemiany.

     

    Nie zawsze jednak był w stanie to uczynić. Istniały kategorie,

     

    Ograniczony w ten sposób, rozwijał swe umiejętności w przeróżnych aspektach telekinezy.

     

    Uczył się delikatności. Choć nie mógł przypuszczać, że parę lat później, dla pewnej krawcowej, będzie zwijał przędzę z pajęczej nici na sukno… że podejmie się tak nietypowego zajęcia. Spoglądając później wstecz, dziwił się, bowiem było żmudne, monotonne i wymagające, a jednak miło je wspominał. Może ze względu na klacz, która mu je powierzyła...?

     

    Ćwiczył się w jednoczesnym poruszaniu sobą, jak i innymi obiektami… a zatrudnił się kiedyś jako ,,oprowadzający” grupy turystów wokół wodospadów Neighara… ach, ten dreszczyk emocji, gdy tyle zależy od Ciebie… te widoki z paru metrów sprzed kolosalnej, spadającej ściany wody…

     

    W czasie, gdy każdy jednorożec wyczuwał przedmioty, którymi poruszał, przez co niektóre manipulowały nimi, nie mając kontaktu wzrokowego… Shiver nauczył się dotykać swą magią wszystkich rzeczy dookoła. Dzięki temu, czuł co go otacza, nawet w najbardziej nieprzeniknionych ciemnościach. Zaczął też rozpoznawać ,,dotyk” poszczególnych rodzajów przedmiotów poprzez obejmowanie ich swą magią. I tak… schodził wraz z górnikami pod ziemię, wskazując im kierunek, w jakim podążały żyły cennego kruszcu…

     

    Aspektów jego magii było wiele, podobnie jak czynności, które był w stanie dzięki swemu talentowi wykonywać… Nie z każdą poznaną umiejętnością, wiązała się jakaś praca. Poza tym, żadna z nich nie zapewniła mu  stałego utrzymania. To były raczej… egzotyczne prace dorywcze.

     

     Popyt na szaty z pajęczych nici, z racji trudności ich uzyskania – a przez to kosztów, jakie osiągały gotowe wyroby – nie był duży. To było parę zleceń… jeśli nie liczyć zamówień na lekki, wytrzymały pancerz dla żołnierzy. To jednak nie wchodziło w grę. Sezon turystyczny był krótki, a rzadko który zleceniodawca pragnął powierzać życie klientów młodzikowi. Górnicy tymczasem, wyznaczali trasę nowej odnogi kopalni, sprawdzali wiarygodność słów jednorożca i brali się za kopanie… po wzięciu honorarium nie byłeś im już potrzebny. Przez długi czas…

     

    Po ukończeniu szkoły, Shiver próbował znaleźć sobie miejsce dla siebie, podróżując raz po raz do innych miast, lecz w żadnym nie zatrzymując się na długo. Powracał niezmiennie do Ponyville, na którego obrzeżach znajdował się jego dom rodzinny. Ciągnęło go także do Ion, która pozostała dla niego tą jedyną, najbliższą przyjaciółką. Niezależnie ile nowych kucyków spotkał na swej drodze, ile znajomości zawarł - do nikogo nie poczuł takiego przywiązania.

     

    Zachwalał przed nią urok miejsc spoza rodzinnego miasteczka. Snuł przed nią marzenia – jak to niesamowicie byłoby wybrać się w podróż dookoła Equestrii… mogliby przecież tyle zobaczyć, tyle dokonać! Wracając do niej z pamiątkami, z miejsc, które odwiedził, liczył, że przekona się do tej idei… będącej niejako kontynuacją starań o wyciągnięcie jej z domu na dwór w czasie ich wspólnej  młodości. Aż nie mógł uwierzyć w to, że zbudowała taki silnik! Najważniejszy krok do skonstruowania machiny i ostatecznego wyjazdu…

     

    Lata mijały. Choć wcześniej okazje jakoś przepadały… pomiędzy pracą, a podróżami… zbieraniem pieniędzy na ten cel, jak i przygotowywaniem osprzętu na wyjazd…

     

    Wreszcie!

     

    Oczekiwana z dawien dawna okazja. Wyprawa na koniec świata… Shiver zrozumiał, że ,,teraz, albo nigdy”. Udał się do swej przyjaciółki…  zgodziła się! Jejku… jak marzenie.

     

    Złote jabłko…

     

     

     

    Charakter: Shiver to żywiołowy, kochający smak przygody kucyk. Pełen determinacji. Energiczny. Spontaniczny, czasem lekkomyślny. Rozmowny. Otwarty na nowe znajomości. Wrażliwy na to, co przytrafia się kucom wokół. Gotowy w każdej chwili na ostrą rywalizację w celu obrony własnej wartości. Pamiętliwy. Uczynny. Ciekawski.

     

     

     

    Umiejętności: Poza swym talentem, posiada zaledwie jedną umiejętność. Szeroko pojmowaną sprawność fizyczną, którą wyrobił sobie przez lata treningu, pracy oraz podróżowania.

     

     

    Wyposażenie: 

     

    -Prowiant, w tym buteleczka spirytusu do degustacji.

     

    -Woda! Bynajmniej nie w proszku.

     

    -Pieniądze… nie za wiele, ale jednak

     

    -Śpiwór. W kamuflujących, leśnych kolorach.

     

    -Przeciwinsektowy aerozol. Must-have na każdą wyprawę.

     

    -Wodoodporna latarka. Tak, pomimo tego, że jest jednorożcem…

     

    -Krzesiwo. Trzy kamyczki. No bo jeden zawsze jakoś się gubi.

     

    -Scyzoryk wielofunkcyjny. Niestety nie ten najnowszy model z dłubaczką do zębów…

     

    -,,Zrób – to – sam.” Bynajmniej nie miesięcznik modelarski. Zestaw podstawowych środków medycznych. Nie ma to jak plaster na kuper.

     

    -Ciepłe ubranie. W końcu wyprawa na koniec świata.

     

    -Flaga Equestrii, wersja XXS. Bez patyka.

     

    -Juki na to wszystko…

    • +1 1
×
×
  • Utwórz nowe...