- Dobrze tylko już chodźmy. Musimy zdać raport i zdążyć zanim to - wskazała kopytkiem na twoją torbę. - zgnije.
Bez chwili czekania ruszyliście w długą drogę
***
Po około 8 godzinach drogi byliście już przy Canterlot. Applejack już ledwo dawała radę, a jej sierść była prawie cała czerwona. Od miasta dzieliła was jedynie brama.
- Każdy kiedyś umiera. Ty też możesz się wykrwawić przez tą ranę ze skrzydłem. Raczej nie da się go uratować. A ja mam tylko powierzchowne rany. Nic mi nie będzie.
- Mną się nie przejmuj. Ty jesteś ważniejszy niż ja. Ja ci tylko pomagam, a poza tym masz prawie odcięte skrzydło. Kilka niewłaściwych szarpnięć i już nie będzie częścią ciebie. - powiedziała ruszając dalej.
W kryjówce nie było już strażników. Większość uciekła lub została zabita przez Applejack, więc mogliście spokojnie wyjść.
***
Po jakimś czasie błądzenia udało wam się wyjść z kryjówki. Rany Applejack powiększały się i krwawiła bardziej, lecz próbowała cię tym nie martwić.
- Dobra cukiereczku musimy dojść do Canterlotu. Ty nie polecisz więc jesteśmy zmuszeni iść.
- Też ci coś mówiłam. Co innego zabijanie niewinnego kuca, a co innego kuca, który chcę zabić ciebie. Potem mi będziesz prawił kazania. Musimy się wynosić z tego miejsca. Im więcej na to patrze tym bardziej chcę kogoś zabić.
Zabrałyście się za sprzątanie bałaganu.
***
Po godzinie udało doprowadzić wam dom do porządku.
- Dobrze. Jest w miarę czysto - powiedziała Rarity. - Teraz napisz list do Celestii. Trzeba powiedzieć jej o tym dziwnym zachowaniu - dodała po chwili.
- Już wolę pokazać im ostrze - powiedziała ponownie chichocząc.
***
Zeszliście klatką schodową w dół. Na podłodze leżało mnóstwo ciał strażników, a o całym pomieszczeniu walały się różne części ciał. Ściany, podłoga oraz sufit były całe umazane krwią.
- No dobrze. Przygotuje ci tylko jakieś posłanie - klacz ruszyła w stronę schodów, która prowadziła do części mieszkalnej.
***
Moira wróciła po pewnym czasie.
- Dobra coś ci tam przygotowałam. Nie obiecuje, że będzie to wygodne, lecz zawsze coś.
- Dobra musimy już iść. - powiedziała Applejack zdejmująca podziurawioną zbroję i odkrywająca głębokie i krwawiące rany. - Nie mamy czasu na dłuższe znęcania się nad ciałem - klacz podeszła do topora Vertisa i włożyła przypięła do paska. Wyglądało to zabawnie bo topór był prawie jak ona.