Skocz do zawartości

Dolar84

Administrator Wspierający
  • Zawartość

    3975
  • Rejestracja

  • Ostatnio

  • Wygrane dni

    110

Wszystko napisane przez Dolar84

  1. Naturalnie zachęcam wszystkich uczestników do publikowania swoich opowiadań jako osobnych tematów w dziale. I to nie tylko tej, ale i poprzednich edycji. One są naprawdę dobre i szkoda, żeby zniknęły w otchłaniach archiwum.
  2. Kolejny rozdział, kolejne zaskakujące wydarzenia, ale i garść wyjaśnień. Klimat i poziom zdecydowanie utrzymany, czyta się wspaniale. A te smaczki z dawnych czasów Equestrii! Można wręcz pomyśleć, że czasami sięga wprost do teraźniejszości, a na pewno wywiera na nią gigantyczny wpływ. Mówiąc wprost - kolejny świetny rozdział. Mab i jego oneshot - tendencja do traktowania bohaterów w dosyć... specyficzny sposób sprawia, że te krótkie opowiadania wybierają dosłownie niezatarte wrażenie. No a to kogo... przedstawiają? Coś wspaniałego, choć musze ostrzec potencjalnych czytelników, że poziom brutalności jest naprawdę potężny. Nie zapomnę i o Pillsterze - jego linia fabularna chrakteryzuje się może nieco wolniejszą akcją, za to wspaniale pokazuje jak wygląda życie w zrujnowanej Equestrii. Taki postapokaliptyczny Slice of Life, który doskonale komponuje się z ostrzejszymi momentami. Nawet dosyć częste występowanie słów wulgarnych nie przeszkadza, a każde z nich pasuje tam gdzie zostaje użyte. No i pegazy Podsumowując - czekam na kolejne rozdziały i oneshoty każdego z twórców.
  3. Oceniane jest wszystko. To nie konkurs gramatyczno-ortograficzny, a literacki.
  4. No to jedziemy z tym koksem. Opowiadanie pochłonąłem na raz. W wielu momentach się śmiałem, w wielu przygryzałem wargę czekając na to co będzie dalej. Kreacja postaci - bezbłędna. Prowadzenie akcji - miejscami powiedziałbym, że nieco zbyt szybkie, ale to nie raziło. Stworzony klimat wręcz wylewał się z opisów i sytuacji przedstawionych i porywał ze sobą. Opis bitwy - mocny, brutalny, na granicy gore. Fenomenalny i hollywodzki, ale w tym dobrym stylu. Nie mieliśmy bohaterskiego gwardzisty kładącego trupem 50 000 przeciwników a to się ceni. Zakończenie - doskonałe. Po prostu doskonałe. To co się zdarzyła z pewnymi bohaterami/bohaterkami było... zaskakujące, gdyż rzadko spotykane w opowiadaniach. Tak, tak wiesz dokładnie o kim mówię, a spoilera nie wsadzę I ten cliffhanger... Podsumowanie - wspaniała rzecz i czekam na kontynuację.
  5. Czekaliście, czekaliście i się doczekaliście. Tym razem opowiadań nie było wiele, ale ich poziom jak zwykle był wysoki. Zaznaczam również, że do komisji powrócił Decaded, jak zwykle patrosząc je z punktu widzenia zapisu technicznego. Tutaj jego lista i uwagi - https://docs.google.com/document/d/1zghG4VC0n9qT8vFxiM0wR45CI2gZ8NG9TUlH_SqiCC8/edit Ogłośmy więc wyniki: I miejsce - Testar z opowiadaniem "Na pograniczu dwóch rzeczywistości" II miejsce - Alberich z opowiadaniem "Ostateczny Koniec" III miejsce - Foley z opowiadaniem "Cena Kilometra" Niestety opowiadania użytkownika Kruczek zostało zdyskwalifikowane za przekroczenie limitu słów. (805 w wordzie - sprawdzane trzy razy) Wyróżnionym i reszcie uczestników serdecznie gratuluję, a kolejna edycja konkursu zostanie założona na dniach. Tagi będą... interesujące.
  6. Powyżsi mówcy mieli rację - przyczepię się. Prosze o dodanie tagów zgodnie z obowiązującym stylem (w nawiasach kwadratowych po tytule). Czas na poprawę - 2 dni.
  7. To był widowiskowy plask. Byłem w szoku, że Edwin nie odsunął się spod spdającej chmury. Już byłem pewny zwycięstwa, tym bardziej, że moje robactwo zaczęło go obłazić. Naturalnie jak zwykle będąc czegoś pewnym, myliłem się srodze. Nagły jęk zdychającej żyrafy dobiegający z mojej prawej przyciągnął moją uwagę. Tyle dobrego, że odwróciłem się puklerzem. Szkoda, że nie zakryłem nim całych oczu... Nagły rozbłysk światła uderzył z wprost fizyczną siłą. Gdyby nie fakt częściowej osłony już byłbym nieprzytomny, ale i tak odrzuciło mnie o kilka kroków. Na dodatek moja zdolność widzenia została przynajmniej czasowo wyłączona, a towarzyszący jej ból można porównać tylko do wbijania w oczy tysięcy rozpalonych do czerwoności igieł. Chrapliwy jęk wyrwał się z moich ust, kiedy sięgnałem do dwóch kieszeni. Straszliwe marnotrastwo, ale w tej sytuacji nie mogłem oszczędzać na niczym. Tym bardziej, że nie byłem pewny który składnik znajduje się w której kieszeni. Rzuciłem więc w górę oba krzycząć kolejno: - Nox universalis! - Acidum sulphuricum! Przetrwałem kolejne sekundy, więc się udało. Pierwsze zaklęcie spowodowało, że nad Areną zapadała nieprzenikniona ciemność. Chwilowa, ale wystarczająca dla moich celów. Drugi czar spowodował, że z miejsca jego rzucenia na wszystkie strony ruszyła fala mocno stężonego kwasu siarkowego. Nie było jej dużo, no ale jeżeli się jej nie widzi... Tymczasem wyjąłem zza pasa dwie fiolki i przełknąłem ich zawartość. Pierwsza przywróciła mi wzrok - miałem z nią wcześniej do czynienia i potegujący się ból w oczach, głowie i reszcie członków był widomym znakiem jej działania. Płyn znajdujący się w drugiej zaczał natychmiast zwalczać objawy pierwszej, ale miało mu to zająć jeszcze parę chwil. Dobrze mówili... lekarstwo gorsze od choroby... Tymczasem należało przedsiewziąć kolejne kroki. Najpierw przywołałem z plecaka kilkanaście kul. Miały różną wielkość, od takiej, która mieściła sie na dłoni, po giganta wielkości sporego arbuza. Żeby przeciwnik nie domyślił się co knuję, skoncentrowałem obolały mózg i wysłałem zaklęcia myślą: - Pilae abdere Teraz, ukryte przed wzrokiem, zacząłem pod osłoną ciemności delikatnie rozmieszczać je na arenie. Czar kamuflujący należał do silniejszych w moim repertuarze. Nawet ja po nastaniu światła nie byłbym w stanie dokładnie zlokalizować "prezentów". Tymaczasem trzeba było odpłacić przeciwnikowi za zastosowanie znienawidzonej przeze mnie iluzji. Fakt - nie znosiłem jej, ale nie przeszkadzało mi to używać jej w krytycznych sytuacjach. Cichutko kilka razy wymruczałem pod nosem: - Capita effingo Teraz byłem otoczony przez dziewięć perfekcyjnych duplikatów mojej osoby. Zgadzało się wszystko, łączenie z poparzeniami i grymasem bólu na twarzy, nie wspominając o tak trywialnej sprawie jak podniszczony strój. Ruszyłem wraz z nimi w różne rejony Areny, czekając na reakcję przeciwnika, kiedy zobaczy dziesięciu Hrabiów. Co prawda chwilowo zbierałem cięgi, ale miałem jeszcze kilka asów w rękawie...
  8. Z satysfakcją obserwowałem, jak mój przeciwnik wykonuje mało finezyjny lot w kierunku jednej z ścian. Wręcz nie warto wspominać, że widowiskowy plask wywołał pełne staysfakcji uśmiech. Jednynym minusem był fakt, że Edwin znacząco się oddalił, ale przy tej szybkości była to jedynie kwestia czasu. Płynnie, nie tracąc kroku przebiegł z lodu na piasek i nadal pędził w stronę przeciwnika. Życie ujawniło, że nie było to za mądre rozwiązanie... - Zaraz??? Lufy? Pociski? Czy on sobie jaja... Niestety wyglądało na to, że ściana ołowiu był jak najbardziej realna. Przy tej szybkości ucieczka nie była sprawą prostą. Zanim bym zawrócił, można było zacząć mnie sprzedawać, jako nieco miesną odmianę sera szwjcarskiego. Skoro nie dało się zwolnić, należało więc przyspieszyć. - Acceleratio! Krzyknąłem krusząc w palcach odpowiednie składniki. Jednocześnie zmieniłem kierunek biegu oddalając się od pierwszej salwy. Naturalnie ostrzał na niej nie poprzestał, ale zwiększona szybkość choć męcząca, dawał mi więcej czas u na reakcję. Czas było przeciwdziałać. - Duro specialis! Ryknąłem i z nieba spadły dwie chmury. Wcześniej rzucony w nie pył, nadał im twardość diamentu. Jedna leciała prosto na Edwina, zaś druga upadła na rzeczone lufy, zamieniając je w kupę pogiętego złomu. Miałem tylko kilka sekund zanim dopadnie mnie chmara już wystrzelonego ołowiu, a skręcać nie było gdzie - dobiegłem do niezbyt odległego od przeciwnika skraju areny. Skoro on wyciągał rzeczy z niebytu, to czas pokazać mu, iż ja również dysponuję kieszonkowym wszechświatem. A raczej odpowiednio przygotowanym plecakiem zaklętym runami "damskiej torebki". Na szczęście działał na polecenia myślowe. Wyłoniły się z niego trzy metalowe płyty , które ustawione jedna po drugiej powinny uratować mi życie... ... i uratowały. Szkoda, że nie przewidziałem pocisków przeciwpancernych... kiedy opadła część kurzu wstałem otrzepując się z piachu i szczątków pogiętego metalu. To zabolało... poważnie zabolało... Nawet mój niezawodny pancerz był w kilku miejscach pogięty, a ja czułem się jak po masażu przeprowadzonym przez Zaporożca. Niby mięśnie rozluźnione, ale ból koszmarny. Dodać do tego należy piękną szramę na policzku, gdzie solidnie drasnął mnie jeden z odłamków. Dobra... chcesz na chama? Będzie na chama - pomyślałem i już chciałem zacząć biec, kiedy uświadomiłem sobie, że jego postać rozbłysła światłem. Dotychczasowe doświadczenia nauczyły mnie, że jest to zapowiedź niezbyt miłych niespodzianek, postanowiłem więc nie szarżować, żeby znowu nie dać się obić. Zamist tego nadszedł czas na uruchomienie rozsypanych kuleczek z drugiej sakiewki. Gwałtowne zmagania z pewnością uszkodziły część z nich, ale reszta ruszy na pewno. Tym bardziej, że było ich zdecydowanie więcej niż poprzednich... - Araneae actuo! No nareszcie coś wyszło. Kilkaset zbudowanych z tak różnych materiałów jak stal, drewno, kamień i tym podobne, minipajączków rozpoczeło błyskawiczne przemieszczanie się w kierunku przeciwnika. Zabić go nie zabiją, ale ich ukąszenia, nie dość że bolesne, to wstrzykują trucizny. Najróżniejsze. A jako że ruszały sie szybko i na dodatek na i w gruncie, zwiać wszystkie będzie je dosyć trudno. Tym bardziej, gdy trzeba radzić sobie, z toną spadającej chmury...
  9. Nabierałem coraz większego pędu, biegnąc za uciekającym przeciwnikiem. Szkoda, że nie pomyślałem o związaniu mu palców, ale moja sztuczka i tak częściowo spełniła swoje zadanie. Co prawda Edwin już zaczął rozwiązywać ten problem, ale miałem wszelkie powody, żeby przypuszczać, że zdążę go dopaść. Nie przeoczyłem leżącego przede mną szcześcianu i nie byłem na tyle głupi, żeby na niego wbiec. szybki ruch ręki poderwał go w powietrze i usunął spoza mojej drogi. Szkoda, że trochę za późno o tym pomyślałem... Pierwsze uderzenie odczułem niczym cios młota parowego, Cudem utrzymałem równowagę, kiedy jeden z wcześniej zignorowanych sześcianów walnął mnie w plecy. Dobrze, że impet ciosu wyhamował nieco mój plecak i solidnie wykuty pancerz. Siniec zostanie na pewno, a i złapałnie oddechu przez chwilę stanowiło niejakie wyzwanie. Co prawdwa odrzucenie leżącego sześcianu zmieniło nieco kierunek pozostałych trzech, ale nie na tyle, żebym zdołał uniknąć ciosu. Cóż, skoro ma zaboleć, to wyciągnijmy z tego jakąś korzyść. Błyskawicznie rzuciłem przed siebie płytkę świecącego metalu krzycząc: - Via glacia! Jednym skokiem znalazłem się na stale wydłużajacej się lodowej powierzchni. Jednocześnie utworzyłem na swoich plecach minimalną tarczę. Ot taką, żeby nieznacznie osłabić kolejne trzy ciosy, z których każdy nadawał mi coraz większego przyspieszniea. Mój adwersarz nie był wolny - tego na pewno nie mogłem mu zarzucić. Znacznie skróciłem dystans, ale pomimo uzyskanej szybkości brakowało mi jeszcze chwili, żeby go dopać. Na szczęście mogłem wykorzystać wcześniej przygotowana "niedziałające" kuleczki. Fakt, część z nich była złomem, ale nie wszystkie. Teraz widząc, że w jego okolicy leży ich całkiem sporo wydałem stosowną komendę: - Radius glaciae! Z kilkudziesięciu leżących w obrębie zaklęcia kuleczek wyleciały cudowne w swoym okrutnym pięknie lodowe promienie, kierując się w stronę mojego przeciwnika. Nie były zbyt potężne. Ale tak jak on wcześniej obrzucił mnie swoimi kuleczkami, moich również było mnóstwo. Na dodatek nadlatywały z tak wielu kierunków, że uniknięcie ich wszystkich wydawało się... wysoce nieprawdopodobne. Biegnąc dalej, obserwowałem jak poradzi sobie mój przeciwnik.
  10. Zniknął swoje kulki? ZNIKNĄŁ? Kurde rozumiem, że można mieć kontrolę nad własną magią, ale żeby aż taką? Zaaraz... - wyśliłem mózg, żeby przypomnieć sobie cóż on takiego napisał, - Coś o domu, to na pewno... "Opuszczony Dom"? Cóż to znowu za dziwo? No nic trzeba będzie zbadać. Oż szlag!!! Kilka paskudnych metalowych sześcianów zobaczyłem w ostatnim momencie. Nie trafiły mnie, co uznałem za prawdziwy cud. Kurde, ta skołonność do rozmyślań kiedyś mnie zabije. Na dodatek zaraz za nimi wyleciała cegła zmierzająca prosto w moją głowę. Tu już nie dałem się zaskoczyć. Uniesiony puklerz osłonił mnie przed jej działaniem. Nie wiem czy miała w sobie jakiś potencjał magiczny, ponieważ nasączona odpowiednimi zaklęciami i runami tarcza zniwelowała wszelkie potencjalne skutki. Znaczyło to tyle, że jeżeli był w niej czar to bardzo słaby. Niedogodność artefaktu polegała na możliwości zatrzymywania jedynie słabszych zaklęć ofensywnych. No, ale to był tylko dodatek. - CEGŁĄ??? HRABIEGO??? CEGŁĄ??? Przypomniałem sobie stosowne punkty regulaminu turnieju i uśmiechnąłem się złośliwie. To co miałem zamiar zrobić, było nagięciem ich do skraju możliwości. W końcu mój przeciwnik był zdecydowanie uzdolniony i na pewno poradzi sobie z taką... leciutką niedogodnością. Jednak najpierw raz jeszcze spojrzałem na zachmurzone niebo, a z mojej dłoni wyleciał strumień diamentowego pyłu. Na pewnej wysokości rozdzielił się i zniknął w kilku miejscach. Przyda się później a tymaczesem. - Tak dobry przeciwnik z pewnością łatwo pokona taką nieznaczącą przeszkodę Vinctas Manus! Szlag... Nie wszystko poszło tak jak chciałem, Jasne, pojawiły się sznury, które związały mu ręce, ale nie za plecami. To znaczyło, że mam zdecydowanie mniej czasu niż myślałem. Ruszyłem w stronę mojego przeciwnika, z każdą chwilą przyspieszając...
  11. Wylazł. Wylazł na arenę stanął na jej skraju i zaczął na dodatek machać łapami. W powietrzu pojawiły się jakieś napisy, ale "zmęczony" wzrok nie pozwolił na dokładne ich odczytanie. Chyba chodziło o "Dom", ale o jaki? Odkłoniłem mu się zastanawiając się nad odpowiedzią. Jednak to przestało być ważne, kiedy w dłoni przeciwnika coś błysnęło, a nad areną pojawiły się kulki. Dużo kulek. Bardzo Dużo kulek. Oho! Czas spie... znaczy pospiesznie się oddalić. Łatwiej powiedzieć niż zrobić. Spadających paskudztw było tyle, że znalezienie bezpiecznego miejsca graniczyło z niemożliwością. No cóż. Skoro nie można uciec, to należy wykorzystać część broni przeciwnika przeciwko jemu samemu. Wypatrzyłem spore skupisko kulek i wykrzyczałem: - Aer Scutum transversum! Tarcza powietrzna. I to skośna, dzięki czemu kochane świetliki potoczyły się w kierunku mojego przeciwnika. Powtórzyłem zaklęcie kilka razy, ale i tak wiedziałem, że nie uda mi się odepchnąć ich wszystkich. Przeciwko silniejszym pociskom nie odważyłbym się na użycie tak słabego zaklęcia, ale na nie wydawało się działać całkiem nieźle. Teraz mój adwersarz będzie musiał sie zmierzyć ze swoimi własnymi wymysłami. Niestety odpieranie jego ciosów (i kac) rozproszyły mnie na tyle, że kilka kuleczek zdołało opaść w moim bezpośrednim otoczeniu. Zapewniam, że nie było to miłe przeżycie, ponieważ małe gadziny poczęły eksplodować jedna po drugiej. Niby eksplozje były słabe, ale za to było ich kilka. Widząc kolejne, będące tuż nade mną nie marnowałem czasu na rzucanie zaklęć, lecz przypadając do ziemi osłoniłem sie swoim puklerzem, zanosząc modły, żeby pancerz wytrzymał takie traktowanie.... Kiedy opadł kurz po kolejnych eksplozjach podniosłem się, mierząc przeciwnika złym wzrokiem. Moje doskonałej jakości ubranie było nadpalone, a kilka oparzeń z pewnością będzie wymagać porządnego eliksiru. Na dodatek szlag trafił jeden z moich sztyletów, który został bezpośrenio trafiony i teraz przypominał coś w stylu przypalonego korkociągu. Takie traktowanie wołało o zemstę. Straszliwą i natychmiastową. Kulki nadal toczyły się w jego kierunku, kiedy postanowiłem odpowiedzieć w podobnym stylu. Najpierw sięgnąłem po trzy sakiewki zawieszone u pasa i szerokim gestem rozrzuciłem ich zawartość. Nigdy nie zgadniecie co zawierały... TAK! Kulki. Małe niepozorne kuleczki, które rozsypały się po sporej części Areny. Naturalnie największą ich część miotnąłem w kierunku przeciwnika. Jakiż opanował mnie zawód, gdy po ich upadku nie stało się dosłownie nic... - Na demony Świata Przedwiecznego! - mój wściekły krzyk poniósł się nad Areną. - Niech no ja dopadnę tego oszusta, który mi je wcisnał! Widząc, że pierwszy ruch zawiódł zdecydowałem się na coś zgoła odmiennego. Był to czar, który wychodził mi perfekcyjnie, dzięki częstemu stosowaniu. Nie był zbyt kosztowny, a potrafił dać naprawdę potężną przewagę. Na dodatek był wysoce złośliwy i nie spotkałem jeszcze nikogo, kto byłby w stanie do odeprzeć. Z kieszni wyciągnąłem fiolkę i przełknąłem jej ohydną zawartość. Niemal się dławiąc wykrztusiłem: - Crapula veho! Nagle poczułem się jak młody Bóg. Zniknęły wszelkie niekorzystne objawy spożywania trunków wyskokowych. A raczej nie zniknęły, tylko przeniosły się... na mojego przeciwnika...
  12. Genialnie! Zaiste genialnie! To się nazywa pozytywna wiadomość. Z pewnością ludzie docenią.
  13. Cisza, ciemność i kojący chłód korytarza. Istny raj, szczególnie jeżeli ktoś mocno odczuwa jeszcze schorzenie znane jako "syndrom dnia następnego". Niestety komunikat organizatorów nie pozostawia wyboru - trzeba wypełznąć na arenę, by dać uciechę zebranej gawiedzi. Przytroczyłem ekwipunek, sprawdziłem, czy niczego nie zapomniałem i zmęczonym krokiem ruszyłem w stronę wyjścia. Było wczoraj tyle nie chlać... szczególnie tych dziwnych preparatów co ten jeden polewał... jak mu był? Fizyk? Matematyk? A nie.. Chemik... Och mam nadzieję, że spotkam go kiedyś na arenie... Promienie słońca uderzyły w moje zmęczone oczy z siłą młota parowego. Auć, auć, auć auć... Kac to jednak największy wróg myślenia. A może chodziło o alkohol? W każdym razie jakiś fason należało zachować, mimo że w głowie batalion kozaków ćwiczył na konkurs tańca. W podkutych butach... Arena była póki co pusta, więc po zbadaniu otoczenia i przelotnym spojrzeniu na chmury pokrywające niebo stanałem w pobliżu środka. Może była nadzieja na schładzający głowę deszcz? Nawet jeżeli nie, mogły być przydatne w nadchodzących bojach. O ile, rzecz jasna, nie zapomniałem odpowiedniego wyposażenia. W każdym bądź razie odpaliłem papierosa i przeszedłem w tryb oczekiwania. Zobaczymy, kogo los zdecydował przeznaczyć na mojego przeciwnika.
  14. Ten post nie może zostać wyświetlony, ponieważ znajduje się w forum, które jest chronione hasłem. Podaj hasło
  15. Dolar84

    Reduta Oriona[Poezja]

    Sugerowałbym zadbanie o rymy (wiem, to czasochłonne, ale konieczne dla perfekcji ). Co do rytmiki to najlepiej przeczytaj Redutę Ordona na głos (lub posłuchaj gdzieś czytanej) i potem dostosuj słowa do tego rytmu. KAżdy wers czytaj na głos, bo dzięki temu sprawdzisz czy pasuje czy nie.
  16. Naprawdę warto. Fakt - poziom brutalności skacze z poziomu na poziom, ale wszystko opakowane jest w tak ciekawą historię, że niejako przechodzi on bokiem. No i Verard potrafi nas zaskoczyć. Mocno. Myślicie, że to lipa (lub inna odpowiednia do robienia herbaty roślina)? Przeczytajcie i przekonajcie się sami. Bezwzględnie polecam.
  17. Dolar84

    Reduta Oriona[Poezja]

    Popracowałbym nad rymami i rytmiką, bo co do samego tematy nie mam żadnych zastrzeżeń - wybrałeś zaiste interesujący.
  18. Dolar84

    Reduta Oriona[Poezja]

    Przykro mi to mówić, ale jako zakamianiały fan oryginalnej "Reduty" nie mogłem tego znieść. Pomysł świetny, ale wykonanie... oh my god... Dopracować je i będzie prawdziwy hit, na chwilę obecną zdecydowanie odradzam.
  19. Dodano podpunkt (4.1) w punkcie 2 regulaminu działu.
  20. Dobrze, że zwróciłeś na to uwagę - muszę doprecyzować regulamin. Odstęp 24 godzinny nie ma zastosowania w przypadku dodawania nowych rozdziałów. Zaraz zamieszczę stosowny wyjątek.
  21. Jest zbyt brutalny i zostaje przeniesiony do MLN. Otrzymujesz warna. Na przyszłość pamiętaj proszę, że w razie wątpliwości możesz napisać do mnie PW, a ja ocenię dyskusyjną scenę.
  22. Kolejny krótkie opowiadania autorstwa Alpha Scorpii wpadło mi w oko, więc postanowiłem je szybko przetłumaczyć. Tym razem mamy do czynienia z przemyśleniami/wypracowaniem pewnej młodej klaczki. Lekki i przyjemny Slice of Life (szkoda, że tego typu opowiadania nie cieszą się zbytnim wzięciem w polskim fandomie, bo są naprawdę dobre). Dosyć wstępu, serdecznie zapraszam do lektury: "Her Brother Doesn't Talk Much" Wersję oryginalną możecie znaleść tutaj: Oryginał Życzę Wam miłej lektury i zachęcam do komentowania.
  23. Kreacja świata interesująca i dająca możliwości. Strona techniczna nieporównywalnie lepsza niż kiedyś. Czekam na kolejne teksty.
  24. Kolejne doniesienia z przemysłowej Equestrii. Tym razem zaczynamy poznawać zalążek głównej osi fabularnej. Minimalny Rozdział 3
  25. Czytało się bardzo przyjemnie. Interesująca treść i niesamowicie przyjemna forma. Czekam na kolejne części (choć pewnie w międzyczasie sięgnę po oryginał).
×
×
  • Utwórz nowe...