Skocz do zawartości

Dolar84

Administrator Wspierający
  • Zawartość

    3974
  • Rejestracja

  • Ostatnio

  • Wygrane dni

    110

Posty napisane przez Dolar84

  1. Na początek polemika odwetowa, też na podstawie tego co póki co przeczytałem.

     

    No i ten wiek to kolejna rzecz, która mnie gryzie, a o której nie wspomniałem póki co. To oczywiste, iż taka smarkateria wyobraża sobie nie wiadomo jakie cuda, ale nawet biorąc poprawkę na fakt, iż NS to księżniczka, czyli siłą rzeczy posiada większą wiedzę i lepszą edukację niż byle smark, no i do rogu ma bonusem skrzydełka, ale co ona tak naprawdę może? Ok, potrafi rzucić kilka czarów, ale to nadal dziecko, a przeżywalność takich wrzucanych w całkowicie obce środowisko jest zdecydowanie niska. Póki co miała tylko przedsmak tego co ją czeka, a i tak niemal się to dla niej tragicznie nie skończyło. A mimo to prze dalej w swoje idiotyczne fantazje. Wniosek? Jest idiotką :D. Natomiast bardzo zawiódł Dark Mane. Powinien ją powstrzymać a nie jej pomagać. Tak zachowałby się, gdyby kochał siostrę. Najwyraźniej ma ją w trąbie. We are not amused.

     

    Co do królowej, to za taką manierę już dawno powinien spotkać ją wypadek. Co zaś do teorii, że powinno się z rzeczonej maniery korzystać prywatnie, to jest to absolutne nieporozumienie. I bardzo dobrze, że prawie nikt tak nie robi, to pokazuje, że wyższe sfery też mają działające mózgi.

     

    Co zaś do tych opisów, to tutaj akurat przedłużenie wyszłoby na dobre, bo troszkę spowolniłoby akcję, która obecnie jest po prostu za szybka. A co do czatowania pod drzwiami, to przecież o niczym takim nie wspomniałem nawet! Raczej miałem na myśli sytuację, że NS jest tak pochłonięta tym co akurat robi, iż w ostatniej chwili zauważa, iż zaraz będzie miała niespodziewanego gościa. I tak, rozumiem że próbowała być ostrożna, ale tu wraca kwestia tego, że jest smarkulą, czyli jeszcze mogła nie wykształcić sobie takich umiejętności jak zwracanie uwagi na kilka rzeczy jednocześnie.

     

    A teraz bonusowo: przeczytany rozdział III

     

    Beware the spoilers!

     

    Po nieco gorszym poprzednim rozdziale, udało się odwrócić tendencję i poziom znowu poszybował w górę. Niby nie dowiadujemy się niczego specjalnego, ale cały ten tekst "drogi" i opisywanie perypetii NS w puszczach i lasach ma swój niezaprzeczalny urok. Zdecydowanie lepiej czyta się o prozaicznych trudnościach takich jak zaprowiantowanie czy brak wody, niż o hordach potworów masakrowanych przez główną bohaterkę. Tym bardziej, że jej spotkanie z czymś agresywnym, zważywszy na jej umiejętności bojowe (a raczej brak tychże), zapewne wymagałoby dopisania do tekstu słówka "Koniec" po jej brutalnej śmierci. Oczywiście dostajemy trochę przemyśleń klaczki na temat jej przyszłości i wychodzi na to, że jednak ma trochę rozsądku a nawet sprytu. To dobrze, to naprawdę dobrze wróży na przyszłość. Podobał mi się też motyw ekwanisa - urocze stworzonko. Mam szczerą nadzieję, że jeszcze w fanfiku wystąpi. Szczerze mówiąc niewiele więcej mogę napisać o tym rozdziale, który, dzięki opisom przyrody, mogę sklasyfikować niemal jako "Nad Niemnem". Tylko że w przeciwieństwie do oryginału napisane interesująco i przyjaźnie dla czytelnika.

    • +1 1
  2. Przeczytane.

     

    O ja cię... muszę powiedzieć, iż pisanie komentarza do tego fanfika to prawdziwe wyzwanie. Dlaczego? Cóż, łatwo byłoby wypunktować wszelkie błędy, potknięcia, powtórzenia i inne wynalazki, bo jest ich tu sporo. Równie łatwo należałoby skląć pędzącą jak do pożaru fabułę. Można rwać sobie włosy z głowy nad praktycznie nieistniejącą kreacją bohaterek, śladowymi opisami czy kompletnym brakiem dialogów. Załamać ręcę nad kompletą naiwnością historii i brakiem jakichkolwiek plot twisów? Nie wspomnę nawet o zdaniach, które wyglądają jak cięte siekierą, nie jestem pewny czy widziałem więcej niż kilka złożonych. Czy należy, więc wrzasnąć ze zgrozy i wściekłości, po czym mściwym uderzeniem w klawiaturę dać "Buntowi Applejack" ocenę oscylującą wokół wartości 0/10?

     

    Nie. Zdecydowanie nie należy. Powiem więcej - uważam wręcz, że nie wolno tego zrobić. Owszem, gdybym taki fanfik otrzymał do oceny dziś, czy nawet 4-5 lat temu to z autora leciałby wióry, a może i zostałoby wygłoszonych wiele gróźb karalnych. Zwróćmy jednak uwagę na datę publikacji. To opowiadanie niedługo będzie świętować swoje ósme urodziny. Umówmy się - to były praktycznie początki działalności pisarskiej fandomu. Oczywiście nie można go całkiem usprawiedliwić, wszak w tamtym roku powstawały również tak świetnie napisane opowiadania jak "Długi", "Liść Róży", "Cena Pawdy", "W poszukiwaniu dawnej chwały" i wiele innych, nie wspominając o równie świetnych tłumaczeniach.

     

    Tu mamy jednak do czynienia z debiutem, a umówmy się - nie każdy jest naturalnym Tolkienem czy Kingiem. Od czegoś trzeba zacząć, a jak na absolutny początek, jest wcale nieźle. Błędów mało, tekst, mimo braku justowania nawet przejrzysty, no i czyta się toto całkiem lekko. W sumie posunąłbym się wręcz do polecenia tego opowiadania - nie ze względu na jego zalety i walory, ale po to by mu się przyjrzeć, zobaczyć kwestie napisane źle (ale nie bolące aż tak mocno w oczy) i wyciągnąć z nich korzystne dla siebie wnioski. W końcu nawet z takich tekstów można się czegoś nauczyć.

  3. Rozdział II przeczytany

     

    Beware the spoilers!

     

    Po brudnych ulicach poprzedniego rozdziału, tym razem dostaliśmy praktycznie sitcom. Wszystko działo się w jednej komnacie. I na, demony Tartaru, jakie to było irytujące... nie sama komnata rzecz jasna, ale Night Shadow. Po raz kolejny wyjdzie ze mnie szowinistyczna świnia, ale jak słyszę, czy raczej czytam jej ciągłe gęganie jaką to ona nie byłaby super królową i jak to się jej należy to mi się granaty po kieszeniach odbezpieczają. Znaj swe miejsce kobyło! Oczywiście, by była jasność, to że głównej bohaterki nie lubię i mnie niepomiernie irytuje nie uznaję za błąd, to zwyczajna subiektywna niechęć :D. Jej brat też wypada niekorzystnie - nie jako postać, ponieważ wykreowany jest świetnie - jako przyszły władca. No, może niekorzystnie to za wiele powiedziane, ponieważ czuć w nim poczucie obowiązku i zapewne stara się jak najlepiej sprostać stawianym przed nim wyzwaniom, ale cóż z tego skoro Cahan poskąpiła mu punktów w statystykach :D. Kreacja matki głównej bohaterki jest... w porządku. Jedynym zarzutem jaki mam do niej jest fakt, iż zwracając się do córki w całkowicie prywatnym otoczeniu używa formy "wy". Nie dosyć że wypadło to tragicznie sztucznie i nienaturalnie, to jeszcze było zwyczajnie niepotrzebne - takiej formy to mogłaby używać NS w stosunku do matki jako że ta stała wyżej w hierarchii dworu a nie na odwrót. A dostawanie opieprzy w takiej formie... nie, to zdecydowanie nie wyszło dobrze - powiedziałbym wręcz, iż to doskonały pomysł na numer kabaretowy, ale tu pasuje jak Korwin-Mikke do lewicy.

     

    Tyle o bohaterach, teraz trochę do samej akcji - mam nieodparte wrażenie, iż wszystko dzieje się trochę za szybko. NS dostaje książki o magii i uczy się czarów jak na wyścigach bo maja ją wysłać do przyszłego męża. Dobra, pośpiech jest wskazany, na dodatek nieźle wyjaśnia dlaczego (mam nadzieję) nie będzie mistrzynią wszelkich czarów, ale czegoś brakuje... Wydaje mi się, iż jeden czy dwa wtrącone opisy, kiedy odwiedzająca ją matka prawie przyłapałby ją na czytaniu zakazanych treści czy choćby używaniu magii pozwoliłby nieco podnieść napięcie całego sitcomowego rozdziału i dodać mu nieco smaku.

     

    Sama ucieczka z zamku była zwyczajnie fajna i zabawna. To w mojej ocenie najlepiej napisana część rozdziału. A może tylko najbardziej mi się podoba? Jeszcze będę musiał zdecydować.

     

    Podsumowując - nie tak super jak prolog i rozdział pierwszy, zauważone wady wypunktowałem, ale ogólnie CN nadal trzyma wysoki poziom i kolejne rozdziały z czasem z przyjemnością przeczytam.

    • +1 2
  4. Przeczytany prolog i rozdział I

     

    Beware the spoilers!

     

    Tytuł i tag [Sci-Fi] to istny clickbait. Przynajmniej na mnie. A że jeszcze mi opowiadanie do czytania wyznaczono... cóż, nie miałem zamiaru narzekać. A niestety będę musiał i to bardzo. Zacznijmy jednak od tego co dobre.

     

    A co było dobre? Przede wszystkim wszelkie opisy czynności wykonywanych przez głównego bohatera, plus większość motywów sci-fi. Te rzeczy czytało się wyśmienicie. Napisane były lekko, przyjaźniej dla czytelnika, a przy tym nawet tak prozaiczna sprawa jak zmiana kursu kosmicznej koparki była zwyczajnie interesująca. Tutaj więc należą się duże brawa, ponieważ tak wykonanie jak klimat stały na naprawdę wysokim poziomie. Przyznam, że część, nazwijmy to, domowa też była całkiem niezła - szczególnie klimatyczny był Bałtyk o konsystencji żelatyny i kolorze nieświeżego gówna. Przyznaję, iż mocno wpływało to na wyobraźnię i ładnie pokazywało ogrom popełnionych podczas wojny zniszczeń.

     

    Sama fabuła? Na razie niewiele o niej mogę powiedzieć, chociaż przeczuwam dalsze starcia z bezduszną biurokracją i tym podobnymi wykwitami ludzkiej pomysłowości i/lub głupoty i/lub wredoty. No i jestem ciekaw czy oprócz bekono-klaczy pojawi się więcej taboretów, czy też główny bohater poleci na Konioziemię. Cóż, czas pokaże.

     

    Jeżeli chodzi o samego bohatera, to nie jestem do niego przekonany. Jego rozterki wydają się naiwne, nie czuć w nim profesjonalizmu, jest taki... nijaki. Oczywiście nie twierdzę, że powinien od razu mieć gigantyczne problemy emocjonalne, harde PTSD, lub odwrotnie, zawsze być duszą towarzystwa. Jednak póki co zwyczajnie nic go nie wyróżnia z tłumu, to dosłownie taki nikt. Nie tego spodziewałbym się po asie galaktycznych przestworzy. Oczywiście piszę to z perspektywy jednego rozdziału, a nie wątpię, iż został pan Kowalski później znacznie rozbudowany. A przynajmniej taką żywię nadzieję.

     

    Teraz przejdźmy do wspomnianego wcześniej narzekania. Zacznę od relacji Kowalskiego z bekonowogrzywą klaczą. Jest zwyczajnie słabo. Niby to na początku uważa ją za wynik jakiegoś szurniętego eksperymenty, po czym po chwili zaczyna opowiadać jej historię życia. Zero nieufności, zero wątpliwości, zero jakiejkolwiek pozytywnej lub negatywnej chemii między postaciami. Ot mówi osobnik A po czym odpowiada osobniczka B. I tak w kółko. Nie mówiąc już o fakcie, że są w stanie się dogadać bo program translatorski w pięć sekund zdołał rozszyfrować zupełnie obcy język. Zecora, prośba... Jak dla mnie element zdecydowanie nieprzemyślany i niedopracowany. A szkoda. Jedyny zabawny element ich interakcji , który ironicznie miał miejsce jeszcze przed wokalną interakcją była jajecznica z bekonem na śniadanie w rozdziale pierwszym, kiedy dosłownie na końcu prologu wniósł do domu popękaną bekonogrzywą klacz. Tutaj parsknąłem śmiechem. Wiem, jestem złym człowiekiem. 

     

    Największy zarzut tyczy się światotworzenia, które w mojej opinii zwyczajnie nie trzyma się kupy. Dlaczego? Mieliśmy trzecią Wojnę Światową. Cały świat poza Europą wyleciał w powietrze, co przyznaję, ma w sobie dużo uroku, ale już wyjaśnienie dlaczego akurat Europa ocalała było przesadnie prozaiczne. Kontynent nie wybuchł bo zepsuły się baterie. Serrrrio? Kreatywność na poziomie zero. Wspomnę również o samym planie "Ragnarok" - zgadzam się z powszechną opinią, że ludzie są głupi, ale przecież nie aż tak! Dobrowolni wsadzić sobie pod zadek bomby atomowe, żeby nie było wojen? Tu nie trzeba głupoty. Tu trzeba bezmózgowia. Nie wspominając już o fakcie, że rzecz byłaby zwyczajnie niemożliwa do przeprowadzenia.

     

    Ale to jeszcze nic. Lepsze wariactwo to zatrucie całej wody na planecie. To jakim cudem ktokolwiek to przeżył? Już nawet nie chodzi o tak prozaiczną rzecz jak pragnienie, ale wyrżnięcie całej fauny i flory najpewnie zwyczajnie zabiłoby ziemię. W końcu, było nie było, to morskie roślinki dostarczają najwięcej tlenu. A tu nie dosyć, że przeżyło to dziesięć milionów ludzi, to jeszcze na gruzach toksycznego świata zbudowali międzygalaktyczną cywilizację z mega-luksusami, niesamowitą technologią, tysiącami statków kosmicznych i koloniami pozaziemskimi. I jest ich około trzech miliardów. Kilkanaście lat po wojnie. Kontynuować chyba nie muszę - to się zwyczajnie nie trzyma kupy w żaden możliwy sposób. Tak więc za ten aspekt fanfik ocena zdecydowanie niedostateczna. Z wykrzynikiem. Wróć. Z trzema wykrzynikami, trzema jedynkami i trzema nierozdzielonymi spacją słowami "one".

     

    Podsumowując pomysł jest dobry, ale wkradło się nieco potknięć, no i to nieszczęsne światotworzenie, które naprawdę mocno boli. Może w kolejnych rozdziałach jakoś się to naprawi, ale szczerze mówiąc nie wiem jak po takich początkowych gafach miałoby to być możliwe. Jednak za całość ocena dostateczna. Minus.

    • Lubię to! 1
  5. Rozdział I przeczytany.

     

    Beware the spoilers!

     

    Jak wiadomo, by przyciągnąć czytelnika, opowiadanie trzeba umieć sprzedać i tu od startu było z tym nieźle. Tytuł i tagi wraz z opisem budzą zainteresowanie od początku. Następnie zagłębiamy się w tekst i dostajemy porcję wręcz przesadnie plastycznych opisów. Tak właśnie - przesadnie, i mówię to ja, wielki fan rozbudowanego przedstawiania świata przedstawionego (powtórzenie w pełni zamierzone). Po takim szoku przeszedłem dalej, mając nadzieję, iż coś dobrego z tego wyniknie i zobaczę jakieś urozmaicenie. Kolejne strony pod tym względem nie zawiodły - dialog na dialogu i dialogiem pogania. Odnajdujemy się w niewielkiej mieścinie za kołem podbiegunowym, poznajemy kilku bohaterów, mamy wśród nich oczywiście nadambitnego pegaza oraz kilka sensowniejszych postaci, jak również epizodycznego nietopokuca (gratuluję, kolejna wersja nazwy tej rasy). Ogólnie rzecz biorąc scena, choć nieco chaotyczna jest przyjemna w odbiorze, chociaż Blizzarda to nie polubiłem, oj nie. W tak zwanym międzyczasie przenosimy się również do Canterlot, gdzie małą rólkę ma Pani Słońca i jeden z jej poddanych, wyglądający na ważnego Frozen Sword.

     

    Dalsza część fabuły prowadzi nas do Wonderbolts, gdzie chaos w pisaniu jest już absolutnie nie do ogarnięcia i trzeba się mocno zastanawiać o co w kolejnych akapitach chodzi. Tu ktoś traci pozycję, tu ją odzyskuje, podejmowany jest milion decyzji na sekundę, a postaci zachowują się jak słabo zaprogramowane NPC. Szczególnie szkoda, Frozen Sworda, który w swojej pierwszej scenie wypadł dobrze - tutaj zmarnowano całe pierwsze wrażenie.

     

    W końcu następuję kulminacja rozdziału czyli Marenton, wielki wyścig skrzydlatych taboretów. Tutaj zauważam gigantyczną inspirację wyścigami kolarskimi. Słownictwo, sposób prowadzenia narracji, no autentycznie czułem się jakbym oglądał Tour de Pologne. Co ciekawe, mimo iż nie jestem fanem tegoż sportu, to opis czytało się zaskakująco pozytywnie, od początku do końca czuło się napięcie tego wydarzenia. 

     

    Całość kończy się gigantycznym opierdolem, zranionymi uczuciami a także pewną dawką gróźb karalnych. Nienajgorszy prognostyk na kolejne rozdziały.

     

    O treści pisałem, a jak tam forma? Tragicznie. Błędów jest mnóstwo, a stylistyka i budowa zdań leży i już nawet nie kwiczy a kona w boleściach. O ile na początku nie było z tym tak źle, to już po paru stronach entuzjazm i chęć szybkiego pisania zastąpiły pisanie przemyślane. A przynajmniej takie wrażenie odniosłem. A szkoda, szkoda bo opowiadanie ma w sobie potencjał i przy pomocy jednego czy dwóch korektorów mogłoby być naprawdę dobre. Niestety, dopóki forma nie zostanie naprawione, to przyjemność z czytania niemalże nie istnie, zalecam więc złapanie kogoś, kto by pomógł wszelkie niedociągnięcia (a jest ich sporo) naprostować i wygładzić. Używając w razie potrzeby ognia i halabardy. Ocena cząstkowa: Mierny plus.

  6. Przeczytane. To kolejny z "przydziałowych" fanfików od @Cahan i tym razem mi za to drogo zapłaci...

     

    Beware the spoilers!

     

    Zorientowawszy się, iż mam do czynienia z liryką od razu poczułem spore zaniepokojenie. Na szczęście szybki rzut oka na tekst ukoił moje nerwy - rymy są, więc mam do czynienia z prawdziwym wierszem a nie jakimś wynaturzeniem w stylu "wiersza białego". Podniesiony mocno na duchu przystąpiłem do lektury.

     

    No i klops. O ile rymy rzeczywiście są, to niestety o rytmie można niemal zapomnieć - czasami występuje, częściej rozjeżdża się na wszystkie cztery strony świata, co straszliwie irytuje, kiedy ma się przed sobą tekst o sporej długości. No ale nic, skoro się zaczęło to należałoby przebrnąć przez całość. I udało mi się to, pomimo iż często-gęsto zgrzytałem przy lekturze zębami.

     

    Skąd takie reakcje? Otóż o ile za sam pomysł na fabułę (choć nieco przewidywalną) należą się oklaski i również o ile pochwalam inwencję nakazującą pisanie wierszem, to nie mogę nie zganić samego wykonania. Wiele rymów jest nie tyle wepchniętych na siłę, co wbitych w tekst młotem pneumatycznym i wyrównane walcem. Kłótnie poszczególnych kandydatów są mocno powtarzalne, co można zrzucić na karb tego, iż dyskutują politycy czyli istoty niejako z zasady pozbawione mózgu i jedynie powtarzające po poprzednikach, jednak szanowny autorze, nieco inwencji w ich wypowiedziach na pewno by nie zaszkodziło.

     

    Tym bardziej nie zaszkodziłoby mocniejsze przyłożenie się do wyszukiwania mniej nachalnych rymów. A jeżeli jakiś by się nie znalazł, to można zawsze przerobić część tekstu i znaleźć coś lepszego. Z przykrością zatem stwierdzam, iż jest to w mojej opinii dosyć mocno niedopracowane.

     

    Podsumowując, "Debata" nie przypadła mi szczególnie do smaku, głównie przez wspomniane wyżej niedopracowanie formy. Pomysł uważam za wyśmienity, fabułę za dobrą mimo przewidywalności no i raz jeszcze chwalę inwencję i chęci, bo mimo iż nie wyszło idealnie to nie sposób nie pochwalić dużej ilości pracy, która została w tekst włożona. Dodatkowo ostateczną ocenę podwyższa fakt, iż jest to debiut - na start poprzeczka została ustawiona naprawdę wysoko i chociaż przy skoku bardzo mocno się zachwiała, to jednak udało się jej kompletnie nie strącić. Zbierając wszystko do kupy daję na zachętę ocenę dobrą. Minus (żeby nie popaść w samozachwyt i nadal doskonalić warsztat).

     

    PS: Fanfik posiada rozdziały, nieistotne że zawarte w jednym dokumencie. Proszę zmienić tag z [Oneshot] na [Z].

    • +1 2
  7. Coś mnie podkusiło, żeby po raz kolejny zmierzyć się z krótką formą. Przyznaję bez bicia, iż fanfik jest formą żartu, wynikającego z dzisiejszej (już wczorajszej) dyskusji na Discordzie w KKPF, i zawiera kilka ironicznych ukłonów w stronę zarówno dyskutantów jak i organizatora, jednak starałem się uniknąć typowej szydery, gdyż nie o to mi chodziło. A przyznam, że pisanie, któremu poświęciłem jakieś 45 minut sprawiło mi naprawdę dużo radości. I dziękuję Po Prostu Tomkowi za fenomenalną inspirację.

     

    Po tym przydługim wstępie zapraszam wszystkich do lektury fanfika o tytule....

     

    "Człowies"

    [Oneshot][HiE][Horror][Comedy][Random][Borsuk]

    • +1 4
    • Mistrzostwo 1
    • Haha 2
  8. Przeczytane prolog i rozdział I wersji zremasterowanej.

     

    Beware the spoilers!

     

    Zgodnie z umową sięgnąłem ponownie po Cień Nocy i to w sumie z przyjemnością, bo kiedyś przy lekturze ten fanfik dobrze wchodził. To się na szczęście nie zmieniło, a jeżeli już to na lepsze. Jako że wziąłem się za dwa kęsy tekstu, to najpierw kilka słów o prologu.

     

    Myśląc o tym co chciałem napisać uświadomiłem sobie, iż po raz kolejny wyjdę na szowinistyczną świnię i ogólnie złego człowieka :D. Po przeczytaniu tych kilku stron nie mam najmniejszej nawet wątpliwości, iż Night Shadow to "wiedząca lepiej" rozwydrzona gówniara, której nie zaszkodziłoby bliższe zaznajomienie się z pasem. Wielokrotne. Jest tradycja? Są prawa? Były precedensy? To należy się do nich zastosować i pyszczydło w kubeł. Tak, tak to niepolitycznie, źle i brzydko. I. Do. Not. Care. Monarchia, szczególnie dziedziczna ma to do siebie, iż członkowie rodu królewskiego muszą być przygotowani by przedłożyć dobro dynastii ponad swoje. To, że Night Shadow tego nie zrobiła dowodzi nie tylko wad jej charakteru, ale tego, że nie odebrała starannego wychowania. Czy indoktrynacji. Zwał jak zwał. I tak, wiem że bez tego nie byłoby fanfika, ale i tak główna bohaterka ma u mnie srogi minus na starcie :D

     

    Przejdźmy teraz do rozdziału pierwszego. Podobał mi się od początku do końca. Najpierw myślałem, że będę psioczył bo NS uda się zwiać, ujawni jakieś sekretnie zdobyte (co nie znaczy że OP) zdolności i ruszy w siną dal. Na szczęście wszystko skończyło się tak jak powinno, czyli szybko ją złapano i odprowadzono na miejsce. Przy okazji podtrzymuję to co pisałem już kiedyś o pierwotnej wersji - Król Nocy i jego brat to najlepsze postacie w tym fanfiku. Mam nadzieję, iż remaster korzystnie wpłynie na ich obecność w dalszych rozdziałach. Ale o ile perypetie głównej bohaterki i jej kompletny brak przystosowania do życia wśród pospólstwa wypadły bardzo dobrze, a końcowa walka była stosownie szybka, brutalna i bezlitosna, to nie są to kwestie za które należy się największa pochwała (choć i tak jest wielka).

     

    Zdecydowane zwycięstwo w tym rozdziale odnosi niesamowity klimat i fenomenalne przedstawienie średniowiecznego miasta. Czyli w skrócie gnój, smród i ogólny rozpiździaj wszędzie poza dzielnicami najszlachetniej urodzonych. Zostało to przedstawione tak sugestywnie, iż czytając niektóre fragmenty krzywiłem się z niesmakiem, jakbym poczuł właśnie sporą dawkę nieprzyjemnego zapachu. Wykonanie perfekcyjne i dzięki temu, oraz wcześniej omówionym elementom póki co rewrite otrzymuje ocenę celującą. Zobaczymy co będzie dalej.

    • +1 1
  9. Przeczytany O'n.

     

    Beware the spoilers!

     

    To było dobre. I ciekawe. I zajmujące. I wciągające. Wspaniały przykład na to, iż fanfik może być świetnie napisany i stanowić przyjemną lekturę, jeżeli prawie nic się w nim nie dzieje. Jedynym przysłowiowym trzęsieniem ziemi była tu wizyta kupców i chociaż dla fabuły miała wręcz kolosalne znaczenie, to też nie dałbym jej opisu "akcja".

     

    Bardzo przypadła mi do gustu idea fanatycznych zebr modlących się do proto-menhira. Tym bardziej, że dodano do ich religijności sporo przemyśleń społeczno-cywilizacyjnych. No i, co mnie samego post factum zdziwiło, ucieszyłem się, iż rozstanie młodego wolnomyśliciela z zaskorupiałym betonem przebiegło praktycznie bezkrwawo i zgodnie. A jeżeli nawet ktoś się tam kłuł dzidą, to zostało to tym razem czytelnikowi oszczędzone. I bardzo dobrze - zepsułoby klimat.

     

    Kolejnym plusem są gadające welociraptory i o nich dowiedziałbym się chętnie więcej, wyglądają na dosyć ciekawe zjawisko cywilizacyjne. Byle nie za bardzo egipskie... choć wszystko na to wskazuje. Swoją droga zastanawiałem się też czy akurat ta kultura zebr z ich specyficznymi zachowaniami (przekazywanie imion to fenomenalny zabieg) jest nawiązaniem do jakiejś faktycznie istniejącej kultury, czy przed pisanie kolego autorze pokąsałeś kogoś (jako nasz etatowy wampir), kto za mocno przyćpał jakieś LSD czy inne SLD (w tym wypadku proszę o namiar na źródło dostaw :D)? Niezależnie od odpowiedzi, cieszę się, że miałem okazję O'n poznać. Bardzo dobry. Plus.

     

    PS: Czy śmierć od gnijących zębów to przemożny wpływ Cahan? Czy po prostu chciałeś być wyjątkowo sadystyczną mendą?

  10. Przeczytany rozdział III

     

    Beware the spoilers!

     

    Po dłuższej przerwie wróciłem (czy raczej zostałem wrócony) do Obsydianki. Po szybkim przypomnieniu sobie dotychczas czytanej treści byłem tak samo ukontentowany jak za pierwszym razem. Tym chętniej sięgnąłem z miejsca po numer trzeci i mam po nim mocno mieszane uczucia. I to nie dlatego, iż w tekście znalazłem jakieś obiektywne wady, co to to nie, ich praktycznie nie uświadczyłem.

     

    Zacznę może od kwestii światotworzenia, bo tu mogę tylko i wyłącznie chwalić. W przemyśleniach i wypowiedziach bohaterek i bohaterów fanfika przemycona zostaje cała masa informacji, które wspaniale rozszerzają to co już wiem o świecie przedstawionym. A to kolonizacja dzikiej północy, a to kwestia jaków, a to rozczłonkowanie władzy u much. Świetnie do tego pasują podawane w niewielkich dawkach różnice, jakie obserwuje Obsydian, kiedy uświadamia sobie jak zmienił się świat w porównaniu do tego, który znała.

     

    Jeżeli chodzi o fabułę to idzie do przodu równym tempem. Nie ma w niej dłużyzn, brak również nadmiernego przyspieszania akcji, wszystko jest cacy. Natomiast jeżeli chodzi o samą treść, no to tutaj pojawia się kwestia mieszanych uczuć. Na przykład, wręcz spodziewałem się pełnego głupkowatych pierdół wykładu Twilight o równości, wolności i innych niesmacznych żartach historii i porządku społecznego. Ba! Zdziwiłbym się gdyby go nie było. Jej luźne podejście do kwestii hierarchii i protokołu, choć budzi mój głęboki niesmak, także było spodziewane. Natomiast duża część pozytywnego wrażenia jakie wywarła na mnie Obsydian, będąca póki co wręcz modelowym krypto-villianem poszło się gwizdać kiedy natrafiłem na jej "traumę" bo kiedyś, kogoś skrzywdziła czy coś. No Zecra, prośba! To tak bardzo do niej nie pasuje, to był tak paskudny zgrzyt po dotychczasowej harmonijnej rozbudowie charakteru, iż niemal musiałem zastosować oczu kąpiel. Oczywiście można twierdzić, iż to dlatego, że jest młoda i stąd traumy czy coś, ale to tak bardzo nie pasuje do jej wychowania, że żal ściska miejsce gdzie plecy kończą swą szlachetną nazwę. Swoją drogą przymuszanie jej do jedzenia przez Twilight też był irytujące, bo już weszła w rolę nadopiekuńczej kwoki. Gdyby Obsydian ukrywała przed nią fakt, iż chce jeść a myśli, że jej nie wolno to kwestia byłaby inna, ta jednak jasno i wyraźnie wyraziła swoje zdanie w tej kwestii. I nawet nie chodzi o moralność opiekuńczych instynktów Twilight, które są godne pochwały, wszak chce dla bohaterki dobrze, ale o to, iż de facto wymuszając na niej na siłę zmianę wyuczonego zachowania w tak krótkim czasie, może w dłuższej perspektywie swoim staraniom bardzo zaszkodzić.

     

    EDIT: Zapomniałbym o jednej arcyważnej kwestii! Motyw jak Obsydian poradziła sobie z natłokiem nowych doznań uważam za wyborny i wspaniały w swej prostocie. Z radością oczekuję na powrót tego ucieleśnienia spokoju i żelaznej logiki znanej z poprzedniego rozdziału.

     

    Ogólnie bardzo ciekawie, jestem ciekaw co będzie dalej.

    • +1 1
  11. Rozdział I tomu II przeczytany. 

     

    Beware the spoilers!

     

    No panie Zodiak, jestem autentycznie pod wrażeniem. Co prawda teoretycznie mógłbym się jak zwykle doczepiać, że zabrakło z pindzisinciu stron czystego światotworzenia, ale w tym wypadku byłoby to nieuzasadnione. Chociaż bowiem cały ów rozdział jest czystą, choć zróżnicowaną akcją, to przemyca na tyle dużo wiadomości o świecie, iż nawet taki malkontent jak ja jest w pełni usatysfakcjonowany. A to co się dzieje w rozdziale? Miodzio! Bardzo ładnie przedstawiony początek inwazji na domenę Trixie, a na dodatek widzimy go niejako z trzech, a nawet czterech czy pięciu szczebli. Dziecięca trwoga, przerażenie zwykłych mieszkańców, rosnące poczucie beznadziei żołnierzy na wysuniętym posterunku i w końcu poruszenie i satysfakcję głównych uczestników Wielkiej Gry z obu stron barykady. Każda z tych części ma swoje unikalne zalety i praktycznie wszędzie udało się uniknąć wad.

     

    A chociaż wszystkie wspomniane szczebelki poznawałem z przyjemnością, to szczególnie dwa z nich przypadły mi do gustu. Pierwszy to rada królewska, gdzie dowiedziałem się sporo ciekawych rzeczy o królestwie, poznałem interesujące postacie, które nie zginęły od razu, no i dostałem sporą dawkę informacji o świecie ogólnym i nawet jego historii. Drugi zaś to opis ataku na fort. Przemyślany, trzymający w napięciu, odpowiednio dynamiczny, a jednocześnie przesiąknięty wspaniałym klimatem narastającej grozy. Poczułem się niczym dzieciak pierwszy raz widzący inwazję wilkołaków z Akademii Pana Kleksa - bardziej skomplementować już tego nie mogę.

     

    Za ten rozdział należy się ocena celująca!

    • +1 3
    • Lubię to! 1
  12. Przeczytany prolog i rozdział I

     

    Beware the spoilers!

     

    W związku z pewną umową Cahan wyznacza mi oneshoty lub rozdziały fanfików do czytania i na pierwszy ogień poszło właśnie to dzieło. Podchodziłem do niego mając pewność co do jednego - styl i forma będą najwyższej próby. I tak też jest. Jeżeli zaś chodzi o fabułę czy bohaterów, no tutaj była to już pełna niewiadoma. W każdym razie zapoznałem się z pierwszą partią tekstu i muszę powiedzieć, iż fanfik póki co absolutnie do mnie nie przemawia. Może powodem jest motyw Trixie, która straciła wszystko i nienawidzą jej wszędzie. W sumie nie wiem jak wieści o jej starciach z Twilight rozniosłyby aż tak daleko, no i dlaczego miałyby aż taki wpływ na zachowanie innych. Może dlatego, iż nie odpowiada mi zupełnie kreacja która została wymyślona dla Twilight. Naturalnie nie mam nic przeciwko, że autor przedstawia bohaterkę znaną z serialu po swojemu, bo OOC jest zwykle dobrym pomysłem. Tu jednak razi mi straszliwą sztucznością, jest to jednak wrażenie subiektywne. No i oczywiście sugestie, że Twilight jest równa Celestii - tu już byłem wręcz oburzony, iż jakiś Alikorn po GMI ma czelność uważać sie za równą Pani Słońca :D. Ale tak, to też subiektywne wrażenie.

     

    O fabule jak na razie za wiele nie wiem, wszystko się dopiero zawiązuje i nie podejmuję się zgadywać co będzie dalej. Jest po prostu za dużo możliwości. Jak mówiłem, opowiadanie mnie nie kupiło początkiem, zdecydowanie nie jestem targetem i szczerze mówiąc nie wiem jeszcze czy będę czytał dalej. Chociaż pewnie tak, choćby po to by zachwycać się formą i stylem, więc wtedy wypiszę kolejna wrażenia z lektury.

    • +1 1
  13. Przeczytany rozdział V.

     

    Beware the spoilers!

     

    No i mamy wyraźną tendencję wzrostową. Chociaż Luna również nie została przedstawiona tak dogłębnie jak pierwsza trójka Nieśmiertelnych, to jednak wypada zdecydowanie lepiej od Białej Rury. Jednak, chociaż jej losy w dziejach świata przedstawionego są zarówno ważne, jak i bardzo ciekawie przedstawione, to dla mnie stanowią część rozdziału, która jest zdecydowanie mniej... ważna? Atrakcyjna? Interesująca? W sumie obojętnie jak to nazwać, a przechodząc do rzeczy, to o ile druga część jest dobra, to pierwsza, przed pojawieniem się Luny jest zwyczajnie fantastyczna! Nawiązań legion, opisy wciągające, historia nakreślona jednocześnie szczegółowo jak i przejrzyście, no i nie mamy tu przeładowania informacjami, tak jak w poprzednim rozdziale. Oczywiście na moją ocenę może wpływać fakt, iż bardzo lubię ten rejon kulturowy.

     

    Wspomnę jeszcze, iż wyjaśnienie skąd wzięły się Królewskie Siostry było przezabawne i świetnie pomyślane. Zastanawiałem się jak Verlax z tego wybranie i jak się okazało zrobił to z prawdziwym przytupem. Również idea Luny będącej żelaznym kopytem Mandatu przemawia do wyobraźni i jakby nie patrzeć pasuje do niej. Koniec końców Luna jawi się czytelnikowi jako wspaniała, majestatyczna choć groźna postać. I to mimo faktu, że je owies. Ocena celująca!

  14. Przeczytany rozdział IV.

     

    Beware the spoilers!

     

    No i w końcu dotarłem do Celestii, ale poświęcony jej rozdział mówiąc szczerze średnio przypadł mi do gustu. Już dam spokój kwestiom batalistycznym, bo staje się oczywiste, iż w tym fiku porządnie opisanej bitwy się nie doczekam. Opisy całościowe kampanii są nieco lepsze, ale i tak nazbyt skąpe. Jednak to, co podobało mi się najmniej to zwyczajne przeładowanie informacjami. O ile w poprzednich częściach utrzymywano to w ryzach, to tutaj już Veralx puściły Ci wszystkie hamulce. Oczywiście z punktu widzenia światotworzenia jest to dobre, ponieważ mamy masę nowych danych. Niestety cierpi na tym i to poważnie przyjemność z lektury. Co chwilę musiałem wracać do wcześniejszych akapitów by nie pomylić kto, co, kogo, dlaczego, z kim i dlaczego nie każdy z każdym. I tak dalej, i tak dalej.

     

    Sama kreacja Białej Rury jest zdecydowanie najsłabsza z dotychczas poznanych Nieśmiertelnych. Nie dlatego, że nie używa mocy do spalania wrogów, wręcz przeciwnie, jej sposób na przejęcie władzy to była jedna z najlepszych stron rozdziału. Jednak sama postać została praktycznie wykastrowana z jakiegokolwiek charakteru. W życiu bym się nie spodziewał spotkać w tym opowiadaniu tak mdłej kreacji bohaterki. I to jakiej! Jednej z Top 5!

     

    Dodatkowo po lekturze po raz kolejny doszedłem do wniosku, że religia to trucizna, bo większość burdelu w pre- i wczesno-celestiańskiej Equestrii wzięła się z tych dziwnych wierzeń, które doprawiły standardowe powody takie jak ambicja, polityka i ogólne schadenfreude kuców. Cieszy mnie jednak, iż wątek został dogłębnie przedstawiony i na dodatek stworzył podłoże do nieuniknionego starcia sióstr.

     

    Podsumowując - za dużo informacji jak na taką ilość tekstu, słaba kreacja tytułowej bohaterki, świetny sposób na przejęcie władzy, rozwinięcie kwestii tak politycznych jak religijnych. Dobry. Na szynach.

  15. Przeczytany rozdział III.

     

    Beware the spoilers!

     

    Po raz kolejny przed lekturą czułem pewien niepokój, ponieważ Kairos w prologu budził moją największą antypatię. Coś mi w nim po prostu nie grało, obawiałem się więc, że i rozdział o nim będzie męczący. A tu niespodzianka! Z tych naprawdę przyjemnych.

     

    Zacznę od tego, iż wybitnie przypadła mi do gustu idea Helvetii jak dzikiego, acz niezmiernie bogatego kraju. A jeszcze bardziej to, iż w ostatecznym rozrachunku w niczym im to bogactwo nie pomogło. To takie... świeże spojrzenie. Pomysł by język kóz był krańcowo odmienny od innych też jest świetny, na dodatek dodaje do światotworzenia więcej, bardzo potrzebnej, różnorodności lingwistycznej. A skoro już jesteśmy przy dziwnych językach to daję minus za czerwoną czcionkę z "ozdobnikami" - ilekroć to widzę, to szlag mnie trafia.

     

    Parsknąłem serdecznie z szydery jaka została zafundowana odpowiednikowi turbolechitów - był to bardzo miły przerywnik. Podpisuję się jednak pod teorią, że Discord był pierwszy i źli Nieśmiertelni ukradli mu władzę! Pod lód z nimi! Od razu dodam tu kolejną pochwałę, za pomysł umiejscowienia w miejscu akcji cienkiej granicy pomiędzy strefą materialną a magiczną. To daje szerokie pole do popisu i zostało tu wykorzystane bardzo, ale to bardzo dobrze.

     

    Rozwinięcie charakteru Kairosa jako wrednego intryganta i manipulatora też poszło jak trzeba. Teraz wiadomo iż w świecie KH mamy odpowiednik Discorda, tylko że dużo wredniejszy i bardziej nieobliczalny. Możliwości wykorzystania tej postaci jest doprawdy legion.

     

    Na koniec wspomnę o najlepszej w moim mniemaniu części rozdziału czyli o atmosferze i klimacie. Jest ciężki, miejscami wręcz mroczny i bardzo, ale to bardzo przytłaczający. I to jest wspaniałe. Podczas lektury cały czas gdzieś w tle kryje się coś groźnego i niestrudzenie zakłóca spokój czytelnika. Najlepszą sceną jest oczywiście pierwsze spotkanie z Nieśmiertelnym. Posunąłbym się wręcz do stwierdzenia, iż ten krótki tekst lepiej nadawałby się na dreszczowiec czy nawet horror, niż spora część "klasycznych" książek z tych gatunków jakie czytałem. Jest tak dobry, iż mogę nawet przymknąć oko na powtórzenia, których w tekście było całkiem sporo. Bezwzględnie ocena celująca!

    • Lubię to! 1
  16. Nie zgadzam się w pełni z żadnym z podanych argumentów. Dlaczego? Ponieważ fanfik ma tag [Wojenny]. Po czymś takim spodziewałbym się więcej soczystych i/lub suchych opisów poszczególnych starć. Albo chociaż dwóch-trzech najważniejszych. Naturalnie rozumiem, iż tu zdecydowanie przewodzi tag [Political] no ale...

     

    Natomiast uznanie, iż detaliczny opis brzmiałby "Nieśmiertelny pozwolili na to" lub "to było nieuniknione" uznaję za chybione totalnie. Dlaczego? Ponieważ na polach tych bitew, prócz opisanej ostatniej latającego piżmaka nie było. Walczyły kuce/inni i wynik starcia zależał tylko od nich. Ich "Nieśmiertelny" był w tym czasie zajęty byciem totalnie bezużytecznym grzejąc futrzaste jaja w wulkanie. Tak więc byłby to temat interesujący dla każdego historyka, nie tylko dla hobbystów historii wojskowoście.

     

    Im dłużej o tym myślę, tym bardziej mam nadzieję, iż w czasie fanfika szefostwo Mandatu Niebios odkryje, iż nie jest tak nieśmiertelne jak im się wydaje, a ich Wielki Plan zostanie zdruzgotany na strzępy. Ich arogancja... boli mnie w serduszko.

     

    Aha - odwoływanie się do komentarzy innych nie zadziała - póki sam nie przeczytam całości to nawet na nie nie patrzę, by sobie nie spoilerować.

     

    Tyle polemiki, później dodam jeszcze wrażenia z czytania Przygód Misia Kolargola.

     

    Zapowiadany edit.

     

    Beware the spoilers!

     

    Wspaniały rozdział! Autentycznie wspaniały! Przed lekturą byłem przekonany, iż będę wieszał psy na kolejnym Nieśmiertelnym, za kunkatorstwo, niezdecydowanie i ogólnie bycie piz** większą od Kolargola. A tu niespodzianka, Rimstuar okazał się znaczącą potęgą i to obdarzoną niezłym charakterkiem. Bardzo podobał mi się motyw rozprawienia ze smokami - tu w opisach batalistycznych udało się pokazać klimat i utrzymać doskonałą równowagę pomiędzy suchymi faktami a emocjonującycm przebiegiem walki.

     

    Uczelniane pogawędki po raz kolejny wypadły świetnie, wymienianie przywar Nieśmiertelnych uważam za pyszny pomysł. Znalazłem tam jednak jedną rzecz, która mnie poważnie zastanowiła. Wcześniej wspomniano iż w Caracie nie występowały pegazy. A tu się okazało, iż Rimstuar ma moc wpływania na pogodę. Czy nie byłoby sensowne, skoro w Equestrii wiele z nich zajmuje się jej regulacją, by niejako uznały wielkiego niedźwiedzia za swojego patrona? Myślę, iż można byłoby spodziewać się fal imigrantów z innych państw, które chciałyby żyć w kraju rządzonym przez Nieśmiertelnego, który dzięki swym mocom może uchodzić za wzór dla nich. A może to pojawi się później, nie wiem, w każdym razie takie wydarzenie byłoby dla mnie logiczne.

     

    Zdrowo się ubawiłem czytając o tym jak to Vassa ze swoimi żubrami utarli misiowi nosa, przez złożenie hołdu latającemu piżmakowi - rozwiązanie cudowne w swej wredocie. No i dwie wisienki na torcie, czyli ustrój Caratu, gdzie dzięki cyklowi życiowemu niedźwiedzi zapanowała niejako równowaga we wpływach plebejskich kuców i niedźwiedziej szlachty. Miodnie! Za najlepszą część uznaję jednak opisy samej kolonizacji Wielkich Stepów i Żelaznego Lasu - budowa miasteczek, starcia z wilkiam, tworzenie zrębów państwowości... o tym mógłbym czytać i czytać.

     

    Doskonała robota. Celujący!

  17. "Rozdział I - Saoshyant" przeczytany.

     

    Beware the spoilers!

     

    Zacznę od rzeczy ogólnych - przez większość czasu fanfika czytało się miodnie. Mimo poruszania ciężkostrawnych tematów, pióro było lekkie, więc i lektura była przyjemnością. Oczywiście od czasu do czasu pojawiał się jakiś kwiatek (najczęściej dziwaczne sformułowanie), ale było ich na tyle mało (a im dalej tym mniej), że można to spokojnie wybaczyć.

     

    Czytając spodziewałem się sporej dawki światotworzenia i oczywiście się nie zawiodłem - ilość informacji jaką Verlax ładuje w tekst może na pierwszy rzut oka przytłoczyć, ale jest to wyłącznie pierwsze, nie do końca prawdziwe, wrażenie. Poznajemy geografię, historię, religię, ba! Nawet socjologię. Jestem też zachwycony formą w jakiej te informacje trafiają do czytelnika. Co prawda całość wygląda prawie jak podręcznik, ale gdyby wszystkie podręczniki były tak pisane, problem wagarów przestałby istnieć (no chyba że gdzieś dawaliby darmowe piwo).

     

    Opisy kolejnych kampanii kraju Nieśmiertelnego (nadal nie wiadomo jak dokładnie wygląda, według mnie jest skrzydlatym piżmakiem. Bo świeci. Nie pytajcie.) stanowią.... może nie tyle słabą, co mniej dobrą część tekstu - powiedziałbym, że są za mało rozbudowane. Gdyby choć jedna z wielu bitew opisana została nieco dokładniej (na przykład w suchym, formalnym stylu sprawozdania) to wyszłoby to lepiej. Tak to się dowiadujemy, iż X poszło tam, a Y tam i zrobiło to. Przy okazji, Verlax ma wyraźną słabość do liczby 40 000. Chyba trzy armie miały taką liczebność.

     

    Teraz część, która najbardziej mi się podobała, czyli porcja uczelnianego socjologicznego pieprzenia (inaczej się tego nazwać nie da). Naturalnie, większość przekazywanych w nich treści bła oburzająca, obrzydliwa i ogólnie fe i be :D. Jak to ustalony porządek? Jak to brak wolnej woli? Jaki znowu Wielki Plan? Jakie teokratyczne uprawnienia Stanowicieli? Pod lód! Pomijając jednak moje ze wszech miar słuszne oburzenie na taką konstrukcję świata starożytnego, to przyznaję, iż jest spójna, choć paskudna. Z przyjemnością dowiem się więcej i oczywiście będę gromok kibicował, by rzeczony Wielki Plan, Harmonię a przede wszystkim Mandat Niebios szlag jasny trafił :D.

     

    No ale to już pewnie w kolejnych rozdziałach, póki co dają piątkę. Byłaby z plusem gdyby nie wcześniej wspomniane kwiatki.

×
×
  • Utwórz nowe...