Nagle poczułeś się bardzo dziwnie, jakby zmieniłeś miejsce. Stałeś na balkonie zamku Canterlot, a przed tobą klęczała Twilight, przytrzymywana na ziemi przez trzy Podmieńce. Jej róg został oblany zieloną mazią. Nie miałeś władzy nad mięśniami, jednak czułeś wszechogarniający gniew i żądzę zemsty. Dopiero po chwili zrozumiałeś, że to nie są twoje emocje.
Tymczasem, ciało, w którym byłeś uderzyło Twi w twarz. Mimo, że widziałeś czarne, podziurawione kopyto, czułeś, jakbyś to ty ją uderzył.
- Gadaj, gdzie jest ten twój kochaś, ale to już! - powiedziałeś damskim, pełnym gniewu i wyższości głosem. Już sam ton tego głosu zdawał się mówić: "Mam władzę nad twoim losem i nie możesz na to nic poradzić". Następnie uniosłeś zieloną magią długi, ostry nóż. Twilight patrzyła się z determinacją w podłogę, gdy przyłożyłeś ostrze do nasady jej skrzydła. Poczułeś wahanie, jakby to działanie uznane w samą porę za niesłuszne. Zamiast odciąć skrzydło, nóż jedynie naciął skórę. Rana była płytka, ale Twi zacisnęła zęby, a z jej oczu popłynęły łzy bólu.
- Więc? - zapytała osoba. Alicorn uparcie wpatrywała się w podłogę, gdy nóż podleciał do nasady jej przedniego, prawego kopyta i rozciął skórę aż na sam dół. Krzyk Twi rozszedł się echem po Canterlot i rozbrzmiewał w twojej głowie, gdy wróciłeś już duchem do swojego ciała.