Skocz do zawartości

kapi

Brony
  • Zawartość

    895
  • Rejestracja

  • Ostatnio

Wszystko napisane przez kapi

  1. Dawno, dawno temu w odległej galaktyce... Po upadku Imperium Sithów wszystkie stworzenia cieszyły się długotrwałym pokojem. Stopniowo rozwijała się gospodarka, ale też szerzyła się degradacja systemów wartości. Republika, zrzeszająca dużą część układów zaczęła spać, zaślepiona dekadencją senatu. W niedostępnych obszarach zewnętrznych układów przetrwały jednak szczątki dawnej cywilizacji. Niedobitki potężnego Imperium przez wieki lizały rany i rosły w siłę. Mistrzowie szkolili uczniów, pozyskiwali w tajemnicy zwolenników i szpiegowali postępowania Republiki. Tak ich stare siedziby podnosiły się z upadku. Moc powracała na ciemną stronę. Sługi się mnożyły, a kolejne układy w tajemnicy były zdobywane. Kolejni Mistrzowie decydowali się na co raz drastyczniejsze kroki. Jednak wrogowie dalej okazywali obojętność. Tak powstało odbicie dawnego Imperium. Jedi nie wykryli go, szpiedzy Republiki nic o tym nie wiedzieli, a potęga Sithów przybrała dostateczną siłę do rozpoczęcia inwazji. W takich warunkach do planety Darund Kass zbliża się nowy uczeń Dartha Imperiusa - Nek'akhoid. Lot trwał już długo. Nowy uczeń Darhta Imperiusa siedział w dość surowej kabinie statku kosmicznego. Żelazne, mroźne ściany były równe i puste. Od pewnego czasu pojazdem trzęsło, to znak, że weszli już w atmosferę planety docelowej. Nowy uczeń w trakcie podróży oddawał się medytacji. Teraz wyczuł, że nadeszła pora, aby skupić się na rzeczywistości najbliższej. Po kilku turbulencjach statek wylądował. Łagodne syknięcie sprężarek i otworzenie śluz towarzyszyło wolnemu opadaniu włazu. Oto przed Nek'akhoidem otwierał się widok planety Darund Kass. Jego nozdrza zostały uderzone przez stęchłe mokre powietrze tego świata. Jednakże czuł duże stężenie naładowanych cząstek w atmosferze. Obserwował jak co poniektóre mięśnie jego ciała chciały się poruszać, a on utrzymywał je tylko dzięki woli, nabytej na treningu. Jego oczom ukazał się czarny nieboskłon. Niebo wiało chłodem, a jego pustkowia przebiegały błyskawice. Do uszu Zabraka doszły grzmoty. Na tym tle wznosiło się piękne miasto Kaas City. Na budynkach, pamiętających stare czasy odbijało się światło błyskawic. Wiele z nich było już odbudowanych, a nad innymi ciągle trwały prace. Wyniosłe wierze miasta pokrywały niebo istną metalowo-skalną palisadą. W okół rozlegał się typowy gwar miejski, choć z nowej platformy, na której wylądował nowy uczeń, widać było liczne oddziały porządkowe. Po długim pomoście, prowadzącym od ściany pałacu, do okrągłego lądowiska, szła jakaś zakapturzona i odziana w czerń postać. Długa szata kryła bardzo smukłe kształty, najwyraźniej kobiece. Spod czarnego kaptura wypływały długie, czerwone włosy. Postać podeszła, skłoniła się i odrzuciła kaptur w tył. Oczom Nek'akhoida ukazała się w istocie dziewczyna w wieku około 35 lat. Jej rysy dalej były młode i wesołe, choć przykryte śmiertelną powagą. Długie, falujące na barkach, włosy, okalały jej smukłą i dostojną twarz. Oczy, tak samo rude jak włosy, kontrastowały z białą cerą. Delikatne brwi nadawały swego rodzaju delikatności i przyjemności spojrzenia. Długa i zgrabna szyja prowadziła do bardzo szczupłego, ale ponętnego tułowia, które skrywała długa, czarna szata. W końcu kobieta odezwała się głosem spiżowym, skrycie potężnym, lecz przyjaznym: - Witaj. Więc to Ty jesteś Nek'akhoid, ten który dostąpi zaszczytu bycia uczniem Dartha Imperiusa. Witamy na Darund Kass. Mam polecenie spełnić twe prośby do czasu spotkania z Mistrzem. Podejrzewam, że jesteś głodny po podróży. Mogę zaprowadzić cię na posiłek. Kobieta znów się ukłoniła.
  2. kapi

    Płonący Mrok [duosesja]

    New Moon zdziwiła się lekko, co odmalowało się na jej twarzy. Ciągnęła dalej, pewnie dobierając słowa: - Zatem wy tylko nas obserwujecie. Dobrze, mam zatem szybkie pytanie. Czy widzisz pole do współpracy Equestrii z twoim krajem? - Pytanie trochę zbiło z tropu Havoc swą prostotą i otwartością. Iron Heart zapytał się Graya: - Wiemy kto zabił twoich bliskich? A kim byli ci twoi bliscy?
  3. Dopis do poprzedniego posta, bo zapomniałem o Atlantisie, który skończył swą potyczkę Błękitny ogier otworzył oczy. Głowa potwornie go bolała, jedną połowę głowy miał zasłoniętą namoczonym krwią bandażem. Powoli wzrok mu się wyostrzał. Zobaczył kryształowy sufit i potężne białe runy oświetleniowe, świecące mu w twarz. Z otoczenia zaczęły dochodzić do niego dźwięki. Jego ciało musiało być zawinięte w coś szorstkiego, ale zarazem leżeć na miękkim podłożu. Za chwile w rękach poczuł punktowy ból, a w ustach dziwny posmak. Po chwili odzyskał świadomość. Leżał na łóżku w skrzydle szpitalnym. Zastanawiał się co się stało, ostatnie co pamiętał to walkę i potężny ból, później nic. Teraz zakręciło mu się w głowie i przez kilka minut chciało mu się wymiotować. Ponownie jego ciało się uspokoiło i wtedy usłyszał znajomy głos. Rozpoznałby go nawet w najgorszym stanie. To była Blue. W tle przewijało się kilka obcych dzięków. W końcu jak z podziemi wyrósł przed nim jakiś zielony ogier w białej masce lekarskiej i powiedział wolno i wyraźnie: - O witam Pana. Ma Pan szczęście, nie wiem jak znalazł się Pan w głównej sali, ale pana stan był opłakany. Na szczęście wyciągniemy Pana z tego. Mamy jeszcze odpowiednie mikstury. Powinien Pan za kilka minut poczuć się lepiej. Jednak o powrocie do boju nie może być mowy. Leki, które podaliśmy mają przede wszystkim poprawić samopoczucie. Same rany będą goić się dłużej, choć i tak będzie to dość krótki czas, ponieważ daliśmy Panu na prawdę dobre opatrunki. Lekarz podniósł wzrok i skinął lekko głową. Zaraz sam się odsunął, a na jego miejsce weszła Blue. Jej piękna spadająca, błękitna grzywa okrywała jej zatroskaną i płaczącą twarz. Wyglądała pięknie jak zawsze, jej kryształowe łzy spadały na łóżko Atlantisa. Ten próbował coś wymówić, jednak powstał jedynie bełkot. Leżał i patrzył się w nieskończoną głębię jej oczu. Obok klaczy stał Trevis jego wierny smoczy asystent. Była to rozczulająca scena. Zdawało się, że Blue chce coś powiedzieć, ale się boi, jej ciało drżało. Trevis także wyglądał na zdenerwowanego. Cała trójka nic nie mówiła. Lekarz najwyraźniej odszedł od nich. W końcu mag poczuł w sobie siły, aby się odezwać. Zrobił próbę, jego głos był słaby, ale słyszalny. Spróbował podnieść kopyto, to jednak przewyższyło jego możliwości. Mógł jedynie kręcić głową i mówić. Blue na dźwięk jego słabego głosu zadrżała i wsłuchała się w ciszę, która nastała, jakby sprawdzając, czy to tylko jej wyobraźnia przemówiła, czy też jej ukochany na prawdę coś chce jej powiedzieć.
  4. MT znów odezwał się do solida, ten wydając kolejne polecenia pogładził się po brodzie, podrapał się w czoło, po czym odparł, nie patrząc na ogiera: - Hmm, zbroje wszystkie są wydane i rozdane, tym, którzy mogą walczyć, ale jeśli nie dostałeś jeszcze przydziału... Powinno coś się znaleźć. Zbieramy ekwipunek z poległych naszych i changelingów. Zajmują się tym służby cywilne, które nie nadają się do walki. Hej Mint Juice zabierz go do cywilnych podziemi, do warsztatu. Niech dadzą mu jakiś pancerz z tych co mają! Po chwili podbiegł jakiś błekitnoszary kuc i klepną MT po barku. Pokazując drogę. Wtedy Solid odwrócił się twarzą do MT i zawołał: - Ej hola! Masz już kolczugę na sobie i jakieś płyty na torsie. Lepszego cacka Ci nie damy, a Ty nie odbieraj tym, którzy mają. Mint zostaw go i zajmij się dostawą bełtów na górę! Oj nie ładnie proszę Pana prosić o zbroję, gdy się ją już ma. Nie jesteśmy organizacją dobroczynną. Solid ewidentnie się rozzłościł, ale już po chwili humor mu się poprawił i nawet uśmiechnął się do MT, przypomniał sobie, że zostąło mu zadane jeszcze jedno pytanie. - Pracowni nikt nie sprzątał, więc Twoje narzędzia dalej powinny tam być. Dakelin odeszła do kuźni, gdzie spotkała Rebona. Kowal jednak odszedł z Yellowem. Czarodziej słysząc koncepcję Thermala na początku oniemiał. -To... to... wspaniałe. W prawdzie będzie kosztowało trochę energii do wytworzenia takiej iluzji, ale warto będzie. Dobrze zatem do dzieła. Gdy przyszli do odpowiedniej jaskini Yellow kazał Thermalowi stanąć pośrodku. - Tak jak ostatnio. Ja będę się skupiał na odpieraniu zaklęć, a Ty kieruj. Róg Yellowa rozbłysnął na złoto i zaraz zmienił kolor na nocny granat. Moc powoli rozchodziła się po pomieszczeniu. Energia zaczęła wypływać ze ścian, potęgując efekt. Sam mag zaczął się rozpływać wewnątrz stworzonej chmury. Ta owiała Thermala i podniosła go. Nastąpiła powolna kondensacja. Maść ogiera zaczęła zmieniać barwę, a jego ciało otoczyła ciemna powłoka, dodająca mu wzrostu i kształtująca jego twarz na kształt klaczy. Ogier usłyszał w myślach ciche przepraszam od Yellowa, widać, że mag też źle się czuł, jako kobieta. Następnie w okół korpusu, który został stworzony na modelu Luny, z pewnymi różnicami, gdyż Yellow nie znał perfekcyjnie budowy księżniczki, zwłaszcza, że nie spotkał się z nią nigdy, zaczął powstawać całun nocny, który rozbłyskał kolejno konstelacjami. Rozchodził się z grzywy, która powiększyła się podobnie jak cała głowa, nabierając duchowego wyglądu. Ogon dołączył do tworzenia całunu, a skrzydła rozwarły się zalewając cała salę nocą. Po machnięciu nimi dwójka ogierów w ciele Luny wyleciała nad miasto. Ujrzeli bitwę przy dzielnicy Arystokracji , wystrzały muszkietów i śmierć, tam też skierowali swój lot. Mieli chwilkę na opracowanie planu. Ich postać zalśniła na tle księżyca, rzucając półprzezroczysty cień na miasto. Gwiazdy ich otaczające nadawały postaci klaczy mistyczności, a ogromne świecące niczym supernowe oczy zdradzały potężną moc. Postać księżniczki mknął niczym błyskawica zagłady w stronę dzielnicy Arystokracji. Lenitha i Pokemona patrzyły na miasto i wtem ujrzały postać księżniczki Luny wylatującej z pomiędzy budynków, a później mknącą w stronę zamku. Piękny i przerażający zarazem widok zaskoczył ich i przez kilka sekund nie były wstanie oderwać od niego wzroku. Czy to możliwe, że Luna powróciła? W małym pokoju Shadow przysłuchiwała się temu, co mówiła Sandstorm, gdy jej monolog dobiegł końca klacz niespodziewanie podeszła do niej i... przytuliła ją. Jej uścisk był pewny i silny, ale delikatny. Jej miękka sierść otuliła Snadstorm, a głowa piaszczystej klaczy zanurzyła się w burzy białych włosów Shadow. Było to bardzo niecodzienne działanie ze strony przywódczyni i zbiło trochę płaczącą rozmówczynię z tropu. Zwłaszcza, że czarna klacz była bardzo ciepła, jakby jakaś nowa osobowość wcieliła się w to samo ciało starej przywódczyni rebelii. W końcu Shadow odezwała się bardzo delikatnym głosem: - Nie martw się, byłaś bardzo dzielna, jeśli to przetrwałaś. Niestety, ta sytuacja oznacza, że moje kajdanki blokują tylko magię Nightmare Moon w tym świecie, ale świat snów jest dla niej otwarty. Nie da spać nikomu, dopóki nie odmienimy jej. Nie wiem czy stały kontakt z takimi koszmarami, może zmienić czyjąś duszę, ale nie wygramy z Królową Nocy w koszmarach. Jest tam zbyt potężna. Nigdzie się przed nią nie ukryjemy... Zatem nie możemy spać tak długo jak to możliwe. Teraz to nie problem, bo powinniśmy zakończyć bitwę już niedługo. Obyśmy wygrali, może znajdziemy wtedy coś w Archiwach Canterlockich, co pomoże nam z tym problemem. Dobre, że mówisz to moja droga. Zajmę się tym osobiście, a teraz nie martw się i staraj się nie spać. Jeszcze ciężka walka przed nami. Jak chcesz to odpocznij, a jeśli wolisz zapomnieć to najlepiej działaj. Shadow wypowiedziała ostatnie zdanie dobitniej i podniosła zapłakaną głowę klaczy. Przywódczyni uśmiechnęła się łagodnie i miło, co tym bardziej zdziwiło Sandstorm, po czym odezwała się: - A teraz wybacz, muszę przesłuchać więźnia. Jak chcesz zgłoś się do lekarza, może da Ci jakieś leki, akurat tych na poprawę samopoczucia powinniśmy mieć dużo. ​Shadow spojrzała na lekarza, który kiwną lekko głową. Sprawdziła sprawność swych ruchów, lekko się krzywiąc przy tym. Po czym odczekawszy, czy Snadstorm nie będzie chciała czegoś jeszcze powiedzieć, wyszła kierując się do celi Nicka. Przeszła obok Golema Atlantisa i swego strażnika, który pilnował więźnia i weszła do celi. Ujrzała smutnego i wycieńczonego Nicka. Rozluźniona podeszła do niego na odległość 3m, po czym odezwała się ze swą zwykłą obojętnością: - Potrzeba Ci czegoś, jedzenia, picia, może medyka? Tymczasem ponad spokojnym dołem rozgrywała się w dalszym ciągu bitwa. Kuce dzielnie szturmowały wyłomy w murach posuwając się dalej. Grim posłał po więcej dział. Momentalnie szybkonogi kuc pobiegł w stronę podziemi. W tym czasie należało utrzymać zdobyte tereny. Straty rosły z każdą sekundą po obu stronach. Kilka przecznic dalej pewna klacz galopowała sama wśród nocy. Nazywała się Topaz Snow. Jej średniej długości błękitna grzywa była skrzętnie spięta i schowana pod stalowym hełmem. Na jej śnieżnobiałą sierść nałożona była zbroja. Pancerz nie był byle jaki. Jego płyty zostały ozdobione ciemnym granatem, a wypukłości wypolerowano na srebrno. Potężny napierśnik płytowy zdawał się być nieprzebijalny. Nogi również chroniły lekkie, srebrzyste, doskonale dopasowane nagolennice. Ostre krawędzie i zwiewność nadawała pancerzowi zwiewność i kobiecość. Hełm zakrywał prawie całkowicie śliczną twarz klaczy, pokazując tylko zielone, pełne i bystre oczy. Wystawał z niego róg, okalany pancernym pierścieniem u nasady, a z tyłu piękny pióropusz niebieskiego koloru. Na napierśniku widniał potężny srebrny symbol księżyca, na tle lekko zacienionego słońca. Był to regulaminowy pancerz gwardzisty Księżniczki Luny sprzed inwazji zła na Equestrię. Jedyne co nie pasowało do całości to błyszcząca żółcią dzienna gwiazda Księżniczki Celestii na prawym naramienniku, wyraźnie dorobiona, aby rebelianci nie pomyli się po której stronie stoi klacz. Teraz biegła przez wąskie uliczki. Pancerz nie ciążył jej u boku miała swój wygodny, krótszy niż przepisowe, miecz. Ta noc spędziła walcząć z podmieńcami. Była wśród gwardii przybocznej samego Greena i nie odstępowała go na krok. Właśnie dostała rozkaz od Generała, że ma odnaleźć pułkownika Grima i zapewnić mu ochronę, gdyż Green martwił się o niego. Topaz Snow wybiegła na linię, gdzie stały armaty, a pozostałe fale rebeliantów ostrzeliwały mury. Dojrzała rdzawego kuca odzianego w pancerz, który spokojnie spoglądał w stronę ginących kucy. Klacz miała jednak zbyt duże doświadczenie w wojaczce, aby nie widzieć jego wewnętrznego stresu, który tak starannie starał się ukryć. Podeszła do niego i zasalutowała, jednak on zignorował, gdy chciała się ponownie odezwać, przerwał jej jakiś rebeliancki mag, który krzyknął: - Działa ustawione pułkowniku. Grim kiwnął głową w swym zwyczaju i wyrzucił w powietrze kamyk, który przed chwilą podrzucał. Ruszył do przodu, krzycząc jednocześnie "NA BOK!". Topaz nie wiedział co się dzieje, ale miała pilnować pułkownika, więc rzuciła się za nim. Nie wiedziała czemu ogier tak pędzi, ale przy wysileniu potrafiła za nim nadążyć. Nad nimi świsnęła kolejna salwa z kusz rebeliantów, która zasypała mury bełtami. Rozległ się wrzask trafionych changelingów. Wojska rebelii zaczęły się zwijać na boki, chroniąc się za murami i padając na ziemię. To spowodowało popchnięcie pierwszych bocznych szeregów kucy, które wpadły na changelingi, chroniące flanek. Pierwsze linie zginęły bardzo szybko wytrącone z równowagi przez swych własnych towarzyszy, którzy uciekali z pola rażenia dział. Jednak wróg po bokach został zalany taką masą, że włócznie wbite w trupy rebeliantów połamały się, a changelingów zablokowały się pomiędzy masą napierających wyznawców starych zasad, a swymi tylnymi szeregami. Po obu stronach straty momentalnie się powiększyły, gdyż rebelianci napierali, pchani przez swoich, a changelingi były zalewane. Wszędzie rozległy się potworne wrzaski. Grim nie zwracał na to jednak uwagi, pchał swoich na boki, robił miejsce. Jego umysłem owładnął obraz palącego się lontu armatniego, który był jedynym wyznacznikiem czasu. Topaz robiła to samo, co pułkownik do końca nie rozumiejąc jego zamiarów, ale jej kopyt pchało kolejnych rebeliantów w bok. W końcu Grim zauważył, że środek frontu, który miały ostrzelać działa jest już prawie pusty. Zostały tylko nieliczne kuce, które nie słyszały rozkazu pułkownika. Grim krzyczał z całych sił komendę, ale tych kilkunastu nieszczęśników zostało już otoczonych, gdyż nie byli chronieni przez innych rebeliantów, którzy schronili się po bokach. Lont w myślach Grima właśnie skończył się palić. Ogier nastawił się na huk i schylił głowę, jednak nic nie nastąpiło. Zdezorientowany i przerażony podniósł głowę. Kątem oka dostrzegł lufę muszkietu. Jakiś changeling celował w niego z murów. Grim nie miał się gdzie ruszyć, aby uniknąć mógł tylko czekać na śmierć, albo mieć nadzieję, że postrzał nie będzie tak groźny. Zapomniał przez chwilę o salwie artylerii, która przez kolejne milisekundy nie nadchodziła. Zamiast tego z muszkietu buchnął dym i kula poleciała w niego. Nagle coś przesłoniło mu widok. Usłyszał metaliczny brzęk i o dziwo nie odczuł bólu. Kiedy myślenie mu wróciło zobaczył kuca, którego nie znał, a który nosił zbroję Księżnickzi Nocy. Z hełmu wystawał mu róg, ale najwyraźniej ów jegomość skoczył i swoją własną piersią zasłonił pułkownika. Była to Topaz, która wykonała rozkaz Greena. Widząc niebezpieczeństwo, zasłoniła Grima swym ciałem. Szczęśliwie kula od muszkietu trafiła ją w kirys, który dzięki skątowaniu odbił kulę w ziemię. Klacz obróciła się w stronę pułkownika, aby zobaczyć czy nic mu się nie stało. Grim był cały i teraz dopiero uświadomił sobie, że jego wybawca jest klaczą, a nie ogierem. Spojrzał przez chwilę w jej pełne zielone oczy, po czym wróciły do niego zmysły. Gdzie do jasnej całej zielonej trawy Stalliongradu jest ta artyleria?! Pułkownik zobaczył, że wszyscy nieszczęśliwcy zostali już zabici przez changelingi, a centrum sił wroga ruszyło do przodu, aby uderzyć od tyłu na rebeliantów, którzy uciekli w bok. Grim już czuł tę rzeźnię. Jego wojsko będzie wycięte w pień. I wtedy rozległ się huk. Zza murów buchnęły płomienie, a do środka dzielnicy arystokracji wleciały kule. Niektóre działa naładowane były szrapnelami, a inne kulami oblężniczymi. Wszystko to wręcz zmiotło ponad setkę changelingów. Wszędzie podniósł się dym ze ścian zburzonych domów szlachty, posypał się proch z ostrzelanych blanek. Większość rebeliantów aż się skuliło, gdy wszyscy się podnieśli wszędzie rozległy się jęki. Całe centrum szeregów changelingów zostało zmiecione. Z murów zleciało wiele ciał martwych muszkieterów, a ich szczyt był popękany. Nieliczne niedobitki na nich stojące odsłoniły się na strzały z kusz i szybko zostały wyeliminowane. Rebelianci zaczęli wlewać się do środka i otaczać boczne flanki changelingów, przechodząc przez gruzy zburzonych domów. Do uszu Grima dotarły dźwięki wystrzałów z głębi dzielnicy arystokracji, a później jego duszę opanował chwilowy spokój i radość, że działa wystrzeliły, chwila zwłoki dłużej i już byłoby za późno. Do sesji ponownie dołącza Anathiela, bardzo się cieszę, że postanowiła wrócić i witamy ją serdecznie, jej nowa postać to Topaz Snow
  5. Rozmowa rozdzieliła się na dwa fronty. Żona szeryfa bardziej skłoniła się ku Darkie, a sam ogier rozmawiał z Kylem. Żółta klacz spojrzała z zadowoleniem na wcinającego z zapałem gościa. - Widzę, że Ci smakuje, jak będziesz chciała jeszcze to powiedz. Przyzwyczajenie musiało skądś się wziąć, jak trafiłaś do tego mrocznego lasu? Nie wolisz być tutaj na słońcu? Tymczasem ogier podchwycił temat wojny. - Hmm wielka wojna, brzmi trochę znajomo. Mówisz, że tu jest raj i to prawda. Nasza wioska jest spokojna i szczęśliwa, a ja nie miałem od lat żadnego zbira, którego musiałbym zapuszkować. Co innego jednak na północy. Za mroźnymi krainami, za Kryształowym Imperium rozciąga się pustynia wulkanów. Mieszkają tam straszne potwory, z którymi walczymy od dawna. Nasze siły utrzymują front w stałym punkcie. Wojna wyczerpuje nasz kraj, a u nich nie widać strat. Byłem na lini ognia i wiem co się tam dzieje. To właśnie tam straciłem oko. Wiesz tutaj czuć tą wielką wojnę, o której mówisz. Ogier wskazał kopytem na kawał mosiężnego żelastwa z czerwonym, szklanym okręgiem, które zastępowało mu oko.
  6. kapi

    Magiczne Odrodzenie

    Przepraszam, że tyle nie pisałem, ale czekałem na Jaenra ( w końcu to jego pomysł na sesję). Jednak stwierdziłem, że już dosyć czekania. Paul wyszedł z willi, a za nim podążali Peter i Thomas. Gdy gospodarz zauważył obnażony miecz tego pierwszego, przestraszył się lekko i zaczął mówić: ​- Ojojoj... lepiej schowaj ten miecz, bo obnażona broń odbija światła pochodni. Jeszcze jakiś nocny strażnik się przyczepi i będziemy mieli problem. To Twoja pierwsza wyprawa na takie stworzenia? Radzę uważać, wampiry to bardzo niebezpieczne kreatury. Dobrze korzystaj z miecza i nie daj go sobie wytrącić. Trzymaj go na dystans, bo z bliska jest bardziej niż śmiertelnie niebezpieczny. Może Cię rozerwać, gdyż ma siłę wielu ludzi. Żałuję, że nie mamy kusz ręcznych, ale te bestie potrafią nawet bełtów w locie uniknąć. Będzie trudno przygotujcie się na to. Czy są jakieś pytania? Paul gadał tak w drodze. Powoli przemierzali puste, ciemne ulice miasta. Obeszli rynek kołem. I zmierzali dalej. W podziemiach na przedmieściach mężczyzna uśmiechnął się na dźwięk zapewnień, że Remus ma się dobrze. Po tym, jak zażyczył sobie jedzenia wysoki, blady gospodarz wyszedł na chwilę i przyniósł pół bochenka chleba i dobry kawał solonego mięsa. Następnie wysłuchał Carme i odparł: - A od czego zależy twa decyzja czy zostaniesz, czy odejdziesz Pani? Zapytany przez Remusa mężczyzna odpowiedział łagodnym tonem: - Przenikliwy jesteś, jeśli poznałeś mój zawód, bo nie przypominam sobie, abym wyjawiał go Wam, natomiast kielichy, w istocie piękne są moją rodzinną pamiątką. Pochodzą z rezydencji wuja, mego pradziadka. Niestety zginął na wojnie, a część dobytku przekazał mojej części rodziny. Tak znalazły się u mnie. Są dla mnie wiele warte.
  7. IceSword podszedł do nieprzytomnego kuca i zaczął grzebać mu w jukach. Napięcie rosło z każdą chwilą. Bał się, żeby nie znaleźć listu od królowej. Zaczął wyrzucać po kolei rozmaite rzeczy. W między czasie ponaglił podmieńców do wykonania rozkazu, uprzednio pytając o ich zdrowie. Changelingi początkowo odpowiedziały dość hardo o ranach, które odniosły. Nie użalały się po prostu po kolei podawany był stan. Trzech z nich było lekko rannych i w miarę dobrze trzymało się na nogach. Jeden ledwo co jeszcze stał, a z jego nie do końca zasklepionych ran tryskała krew. Jego wielki miecz dwuręczny, którym przed chwilą tak wywijał opadł na ziemię. Ostatni, ten oślepiony miał się najlepiej z całej kompani. Nie odniósł żadnego zranienia, poza uszkodzeniem wzroku. Po zdaniu raportu ze stanu jeden z changelingów wyjął sztylet i podszedł do Atlantisa, aby uciąć mu róg, najpierw dał jednak pole swemu dowódcy aby sprawdził juki. Dragon zastanawiał się co zrobić z Atlantisem, a Shadow dał żerować swemu fagowi. Ten przykleił się do rany w głowie maga i ssał spokojnie resztki energii życiowej. Sam czarnoksiężnik chaosu zabrał się za leczenie jednego z żołnierzy. Zbliżył się do niego i zaczął rzucać kontrolowane zaklęcie. Energia chaosu powoli sączyła się do oczodołów żołnierza. Nagle Shadow zorientował się, że w oczach brakuje jakiejkolwiek magii. Szybko zakończył działanie zaklęcia, gdyż mogło na dobre uszkodzić wzrok pacjentowi. Ponieważ czarodziej nie wykrył czaru, znaczyło to, że blask po prostu był naturalny i chwilowo uszkodził changelinga. Efekt powinien minąć maksymalnie po kilku minutach. Tymczasem IceSword kontynuował przeszukiwanie juków, wyrzucając kolejne przedmioty. Były wśród nich łącznie 13 butelek z różnymi etykietami, które zagradzały dojście do głębi torby, następnie manierka wody. Wreszcie dogrzebał się do jakiś papierów. Serce zaczęło mu bić szybciej, gdy wyjął pierwszy z nich. W tym samym momencie zauważył, że coś w głębi zaczęło świecić. Zanim zdążył się nad tym zastanowić mały przedmiot błysnął i po chwili Błękitny mag zniknął. Tam, gdzie znajdował się wcześniej była tylko kałuża krwi i przedmioty, które wysypał IceSword z jego juków. Changeling stał zdezorientowany, gdy powoli docierało do niego, że wróg, z którym tak zaciekle walczyli właśnie zniknął i może być wszędzie. IceSword zamachnął się i uderzył mieczem, w miejsce gdzie przed chwilą leżał wróg. Jednak nie natrafił na żaden opór, ciało zniknęło. Rozwinął papier, który wyciągnął. Zobaczył dobrą mapę Equestrii, a nie lis od Królowej. Zaczęła zalewać go złość. Shadow kończąc wystawiać w myślach diagnozę poczuł impuls magiczny. Odwrócił się i spostrzegł, że nie ma Atlantisa, czemu towarzyszył jęk zdziwienia jednego z żołnierzy. Nagle jeden z changelingów odezwał się ponuro: - Ciii... słyszycie... Ktoś tu idzie. Rzeczywiście gdy ich oddechy zatrzymały się i nikt się nie poruszał, dało się słyszeć szczęk metalowych kółek kolczug i szybki galop wielu kucy. Dobrze Zatem wszyscy wracają do swoich normalnych wątków pierwsze starcie sił uważam z zakończone
  8. kapi

    Ogłoszenia

    Trutututu Oto przyszła pora nowych odznaczeń. Pojawiła się nowa nagroda i mam zaszczyt umieścić w Alei Zasłużonych nicki: Arceusa Cienia i Nightmare Możecie sprawdzić co fajnego dostali. (Podpowiem nagroda 11.)
  9. Dobra moim zdaniem sprawa tu jest prosta. Atlantis ma prawo wykonać akcje z 2 postu, jako że w pierwszym de facto nie wykonał żadnej (Zasłaniał się tarczą, a to ma sens tylko, jeśli Wy go atakujecie, więc uwzględniam Jego drugi post z wszystkim innym. Teraz zobaczymy co z tego wyjdzie ) Dragon już zaczynała szarżę, gdy niebieski ogier, dalej zasłaniając się tarczą, wykrzyknął wezwanie do zaprzestania ataku. Smoczyca wyhamowała się w pędzie i unosząc się wysoko nad Atlantisem czekała na rozwój wypadków, lekko oszołomiona. Jednak nie trwało to długo. IceSword analizował chwile zagadnienie, po czym krótkim i jasnym rozkazem nakazał atak. Mag zaczął coś krzyczeć i sięgać po następne butelki, jednak changelingi, jako karne wojsko momentalnie wykonały rozkaz dowódcy. Na maga spadł grad ciosów ze wszystkich stron. Pierwszy uderzył changeling z włócznią. Był od początku gotowy do tego ciosu, dlatego w momencie, gdy dowódca powiedział "Wykończyć" ten już pchnął kopytem. Mag, który odruchowo zaczął sięgać po następne ampułki z gazem, niefortunnie opuścił tarczę. Zreflektował się, gdy zobaczył nadciągające ostrze. Momentalnie uniósł zasłonę, ale było za późno. Nieświadomie podniósł tarczą grot broni, który ugodził go prosto w głowę. Atlantis nie poczuł nawet bólu, momentalnie w umyśle zapadła mu ciemność, a jego ciało osunęło się na ziemię. Żołnierze widząc to zaprzestali dalszego atakowania, czekając co zrobi dowódca. Dragon zatrzymała się w locie, widząc, że to koniec walki. Fag Shadowa wyskoczył z torby, przecisnął się przez kordon changelingów i dopadł do rany w głowie, ssąc krew. Sam mag chaosu zdążył wykonać czar podtrzymania poprzedniego zaklęcia, ale zaniechał macek wysysających żywotność, widząc, że przeciwnik nie jest groźny. IceSword zbliżył się do kuca. Jego głowa krwawiła obficie, a oczy pozostawały nieobecne. Jednak kuc oddychał. Dobrze, jak widać pojedynek zakończył się wcześniej niż się spodziewałem, bardzo celnym atakiem changelinga. Zatem nawet nie ma problemu z tym czy akceptować czyjeś akcje czy nie. Teraz tak Atlantisie, Ty nie masz żadnych akcji, bo jesteś nieprzytomny, a raczej jakby to lepiej określić bardziej martwy niż żywy. Zobaczymy co zrobią tu Twoi przeciwnicy, bo mogą de facto zrobić wszystko. Tak więc Ty nie piszesz postu akcyjnego (możesz co najwyżej opisywać doznania myślowe) Natomiast Chaośnicy... Gratuluje wygranej w pierwszej potyczce dwóch stronnictw. Z tej okazji otrzymujecie przewidzianą przeze mnie nagrodę- niespodziankę, czyli:pinkie3:... :muffin: i dla faga , a poza tym mały bonusik czyli po 15 PD na postać. No cóż Wy dalej piszecie w konwencji 1 akcyjnej (to będzie chyba tutaj ostatnia akcja). Zobaczymy co zadecydujecie w sprawie Atlantisa czy zabić czy oszczędzić? Już niedługo każdy gracz powróci do swojej zwykłej domeny tematycznej, ale puki tego oficjalnie nie ogłoszenie piszecie w konwencji 1 akcyjnych postów po 1 poście na osobę, czyli tak jak było wcześniej. Gratuluję wspaniałego pojedynku
  10. Pułkownik skinął twierdząco głową. - Cztery kuce, tak dostaniesz. Jeśli dobrze pamiętam Mysthery Shadow była w sekcji do spraw rebelii... Goniec! przyprowadź Mysthery Shadow, migiem. Porucznik Rapid zna się, jak twierdzi na medycynie więc i to załatwione. O właśnie Black Soul, gryf, nada się jako siła przebicia dla waszej drużyny. Dam jeszcze od siebie jednego szpiega. Goniec posłać po Black Soula i Anonima. Po chwili oczekiwań i rozkazów, jakie wydawał pułkownik w sprawie obrony miasta, w końcu przybyły wyznaczone osoby. Mysthery spojrzała na Black soula. - Po co go bierzemy. Nie jest changelingiem, zbyt się będzie rzucał w oczy. Tam trzeba być non stop zmienionym. Zostawcie cały ekwipunek, który łączy was z naszą prawdziwą stroną - Zostałem wezwany, więc oto jestem - ​przerwał wyraźnie olbrzymi gryf o wysokości dwóch metrów. - Jednakowoż moja przedmówczyni ma rację, jesteś tu niepotrzebny, a raczej zagrażasz powodzeniu wyprawy. - Wtrącił się mały, niepozorny changeling. Nie nosił na sobie zbroi, a jego rysy były pospolite. Wręcz zbyt pospolite, nie wyróżniał się niczym, nosił zwykłe ubranie, słowem pasował do miejsca w którym był. - Będziecie potrzebować jednak siły, aby uwolnić Królową Nocy. - wypowiedział się pułkownik - Niekoniecznie pułkowniku. Są różne sposoby, a podejrzewam, że Królowa znajduje się tam, gdzie i siła nie pomoże. - Byłam już w podziemiach. Ich korytarze ciągną się w nieskończoność i nie sposób się zorientować w przestrzeni. - Przydałyby się mapy. - Ale ich nie ma. - To komplikuje sprawę. Jednakże na pewno nie powinniśmy zabierać gryfa. - Tak. - Dobrze zatem, kogo w zamian proponujecie. - Pułkowniku daj nam jednego ze swojej gwardii. Miałem do czynienia z tymi mężnymi ogierami. W głowie mają sporo oleju no i są changelingami. Pułkownik się zgodził i wyznaczył pewnego ogiera ze swej gwardii. Zgodnie z radą Mysthery wszyscy porzucili ekwipunek związany z changelińską armią, a raczej poukrywali pod ubraniami mieszczan, które założyli. - Dobrze zatem możemy ruszać. Którędy zatem dostaniemy się do podziemi?
  11. Podczas gdy trwała narada i Moonlight Star zastanawiała się nad odpowiedzią dla dowodzącego, nagle coś błysnęło w oknach. Następnie szkło się zatrzęsło, a do sali dostał się ogromny huk, jakby wystrzały z dział. Pułkownik spojrzał niespokojnie w stronę, skąd dobiegał odgłos. ​- A więc się zaczęło. Czekamy na posłów. Kapitanowie, idźcie do swoich oddziałów i natychmiast bądźcie gotowi do działań wojennych. Przyjmujemy standardową taktykę obronną. Nie chcę widzieć żadnego chaosu, porządek i dyscyplina. Za Jej wysokość Chrysalis! Cały sztab zaczął wychodzić w pośpiechu. Wśród obradujących stała również Rapid Flame. Była tu jedyną klaczą. Dostała się do Canterlotu, aby objąć dowodzenie nad swymi pierwszymi podwładnymi, po niedawnym awansie. Jej Żołnierze mieli dojechać wraz z następnym transportem koleją. Jednak oblężenie wybuchło wcześniej. Nie miała zatem żadnych podkomendnych, ale jako nominalny dowódca i oficer została zaproszona na naradę do pułkownika Purple Wall'a. Nie zwracano na nią jednak uwagi, gdyż była nowa i niedoświadczona. Sam dowódca jednak zdążył ją polubić, chodziły słuchy, że podobają mu się ładne klacze, a przecież Rapid Flame do takich należała. Faktycznie okazywał jej dość sporą życzliwość, a nawet dał bardzo dobrą kwaterę, jednak nic poza tym nie wskazywało na jakąś większą sympatię. Klacz nie czuła się faworyzowana, a jedynie dobrze traktowana przez czas tego trzy dniowego pobytu w stolicy. Teraz, gdy wszyscy oficerowie wyszli, została ona, pułkownik i Moonlight Star. Do sztabu wbiegł goniec, skłonił się i powiedział: - Panie pułkowniku zostaliśmy zaatakowani. Ostrzelano dwa fragmenty murów przy ulicy Czerwonego Słońca. Fortyfikacje się zawaliły, ale utrzymujemy linię. Rebelianci napierają ich liczba nieznana, ale duża. Nie wytrzymamy długo. Strzały armat padły również z góry koszar. Pułkownik zastanowiwszy się przez chwilę rzekł spokojnym głosem: - Sprowadź pod mury w zaatakowane miejsce 2 batalion. Szybko, gdyby wystąpiły dalsze problemy niech 4 i 5 kompania trzeciego batalionu też dołączy do obrony. Meldować o zmianach. Strzelać często, ale nie marnować amunicji. - Tak jest panie pułkowniku. Goniec wybiegł. Pułkownik spojrzał na mapę, chwilę się zastanowił, po czym zwrócił się do Rapid: - Poruczniku, macie pomóc oddziałowi specjalnemu do spraw rebelii. Przedstawiam jego przedstawicielkę szpiega Moonlight Star. Waszym zadaniem jest odbicie Nightmare Moon z rąk rebelii, jeśli to możliwe. Jeśli w obecnych warunkach nie jesteśmy w stanie tego wykonać, zajmijcie się wsparciem obrony. Moonlight, w obliczu bezpośredniego zagrożenia nie mogę przyznać Ci znacznych sił do tego. Ile kucy zatem chcesz? Poinformuj o wszystkim porucznik Rapid. Możecie obradować tutaj, będziecie miały do mnie bezpośredni dostęp. Nowy gracz dołącza do sesji. Powitajmy ciepło i miło Komputera. Życzymy miłej gry
  12. Mały dodatek informacyjny. Gdzieś w oddali coś błysnęło, lekko oświetlając dachy okolicznych budynków, a zaraz potem w walczących uderzyła stłumiona fala uderzeniowa. Do uszu dostał się potężny huk wybuchów i trzasku, jednak daleki i wyciszony. Każdy zwrócił na to uwagę, ale nie mógł się nad tym zastanowić, gdyż starcie było bardziej absorbujące.
  13. Dragon zaczęła szybciej i mocniej machać swymi skrzydłami. Dym powoli był przewiewany, odsłaniając walczących changelingów i mężnego ogiera. W tym czasie IceSword pokierował swego żołnierza w stronę Shadowa. Wojak zaczął nawoływać maga i iść powoli w jego stronę. - Panie Shadow, oślepiła mnie ta kanalia!. Sam dowódca wzbił się w powietrze. Przeleciał nad chmurami dymu, niczym błyskawica i wylądował za walczącymi. Atlantis widząc, że Dym zaczyna niknąć, a ataki wroga się wzmagają, dobył kolejnej butelki i rzucił nią o bruk. Szkło trzasnęło ,a nowe kłęby dymu uniosły się w powietrze. Dragon, machała skrzydłami, ale nie była w stanie poradzić sobie z przybywającą chmurą, jednak opanowała ją i zaraz powinna ustąpić. Widoczność była lepsza, niż gdyby nie pracowała. Atlantis zaczął się cofać. Zdawał sobie sprawę, że za nim stoi changeling, jednak nie mógł się odwrócić, gdyż od przodu nacierały na niego pozostałe. Miał nadzieję, że dym go dobrze zasłoni. Oczami desperacko przeciągał po murach w poszukiwaniu drzwi. Jego runa się świeciła, ale dalej stał pośród wrogów. Shadow zebrał energię, nie rozpraszając swego poprzedniego czaru i po krótkiej inkantacji posłał zatrucie aury w stronę maga. Zaklęcie wleciało, niewidoczne do chmury dymu, nagle tarcza Atlantisa zaświeciła na niebiesko i wygenerowała dziwną falę. Przezroczysta moc odepchnęła aurę chaosu, niszcząc ją. Shadow musiał się skupić, aby utrzymać swój pierwszy czar, co z trudem mu się udało. IceSword zauważył pośród dymu falę obronną. Zaraz potem dostrzegł niewyraźną postać maga, który stał do niego tyłem. Ruszył w jego stronę z obnażonym, zimnym ostrzem, które wyrastało mu z kopyta. Tymczasem Atlantis ruszał tarczą, osłaniając się. Ostrze włóczni minęło go nieznacznie, drugie odbił tarczą. Wykorzystał to topornik, który natarł na niego. Pierwszy atak ześlizgnął się po kolczudze. Mag odepchnął barkiem wroga i uderzył go od boku tarczą. Potężny miecz dwuręczny, dzierżony przez innego wojaka przemknął obok głowy Atlantisa. Wtedy napadł go od tyłu IceSword. Jego miecz wzniósł się w górę i spadł, jednak mag wykonał szybki zwód i ostrze zsunęło się po kolczudze, nie robiąc większej krzywdy Atlantisowi. Nie zmieniało to faktu, że był w fatalnym położeniu. Przyparty do muru z pięcioma changelingami przy sobie, a od najbliższych drzwi odgradzał go IceSword. Ogier z każdą chwilą co raz bardziej się męczył. Swoją drogą, śmieszne rzuty w tej turze wypadły, kilka super dobrych dla niektórych, więc śmiesznie wyszło
  14. Solid spojrzał dość zdziwiony na Magictecha. Jakoś nie dowierzał w to, co usłyszał. W końcu po chwili odpowiedział szybko: - Wszystkie metale idą na wojsko. Brakuje nam materiałów. Mięliśmy dużo, ale okazało się, że przyłączyła się do nas większa liczba mieszkańców, niż przypuszczaliśmy. Nie wiadomo co się teraz może przydać i wszystko, co zostało, jest zachowane na krytyczne sprawy, jak awaria działa, a i tak nie ma za dużo żelastwa. Jeśli nie masz papieru od Shadow, albo Generała, to nie mogę Ci nic wydać, a elektromagnesy, czy magiczna stal, czego ty wymagasz od naszych zasobów? Nie mamy czegoś takiego. Nie czuć było, żeby Solid się gniewał, ale jak zawsze odpowiadał całkiem wesoło, a gdy skończył od razu zaczął komenderować następnym rzeszom tragarzy. Pokemona i Lenitha weszły do jakiegoś opustoszałego, wyższego budynku. Smutne schody skrzypiały pod ich kopytami. W końcu wyszły na wysoki taras na wąskiej wierzy, wystającej z dachu. Ich oczy spojrzały na obraz miasta. Większość budynków spały, tak samo okazałe jak każdego dnia. Księżyc chylił się ku zachodowi za wielkie góry. Jednak widać, gdzie toczyły się walki. Pobliski dworzec był wręcz rozerwany. Jego niegdyś białe ściany teraz stały osmalone. Wraki pociągów leżały pośród zwęglonej ziemi i trupów. Każde spojrzenie na niską dzielnicę napawał przerażeniem. Niektóre domy zdawały się zdemolowane. Mimo mroku na białych murach widać było gdzieniegdzie wielkie plamy rozlanej krwi, która teraz czarna, przypominała o changelingach. Wśród wąskich uliczek przemykały oddziały rebeliantów, niewidoczne dla oczu obserwatorek. Słychać jednak było wystrzały z okolicy zamku, szczęk broni gdzieś w oddali i bliżej, a także biegu gońców. Nad wszystkim górowały jednak potężne, piękne mury dzielnicy arystokracji. Na nich teraz stały changelingi. Całe ich mrowie kotłowało się tam. Ich mroczne chorągwie powiewały na chłodnym wietrze. Błyski wtórowały hukowi wystrzałów muszkietów. Gdzieś z oddali słychać było jeszcze odległe i zagłuszone krzyki. Miasto zmieniło swój spokojny charakter sprzed trzech miesięcy. W głównej sali Shadow weszła do swego gabinetu. Tuż za nią po uprzednim zapukaniu wszedł Poison, wpierw pukając. Po chwili wyszedł i wtedy w małe, ukryte drzwi zastukała Sandstorm. Po, jak zwykle beznamiętnym, głosie przywódczyni nie dało się niczego wywnioskować, poza informacją, że można wejść. Klacz wkroczyła do ciemnego pokoju, w którym paliła się tylko jedna świeca. Czarna klacz z białą grzywą leżała na prostym łóżku, a przy niej stał jakiś ogier. Rozwijał bandaże, co chwila rozcierał zioła, czy wsmarowywał w ciało jakieś płyny. Ubrany był w biały fartuch. Dopiero po chwili pierwsze zaskoczenie Sandstorm zmieniło się w zrozumienie, gdyż dotarło do niej że, Shadow po prostu jest opatrywana przez wprawnego lekarza. Pomiędzy pacjentką, a ogierem trwałą jakaś cicha rozmowa, jednak gdy Sandstorm weszła konwersacja się zakończyła. - Słucham o co chodzi? - ​zapytała Shadow już trochę życzliwiej, rozpoznając gościa. Tymczasem Yellow dobiegł do kuźni, gdzie stał Thermal. Gdy tylko doszedł do kuca, uśmiechnął się i rzekł: - No obowiązek wzywa, atak zaraz się rozpocznie, pora ponownie zasiać strach w sercach tej zarazy. Chodź ze mną, robimy tak jak poprzednio, czy coś zmieniamy? Mury miejskie stały w spokoju. Pierwsza grupa kucy rozpraszała wroga, pozorując podchody. Changelingi skupione na szczycie fortyfikacji oszczędnie korzystały z muszkietów. Co raz jednak słychać było wystrzał. Mury były wysokie, porządne. Nie raz chroniły już miasta, przed najazdami. Ich piękna faktura, podobnie biała, jak wszystko w stolicy, spełniała funkcję obronną i ozdobną. Na wielu jej odcinkach widniały płaskorzeźby pod finezyjnymi blankami. Teraz nad tym pięknym wyrobem rzemieślników stały changelingi. Ich czarna masa zlewała się z niebem i spokojnym zamkiem królewskim. Ze środka biła lekka łuna ognisk i pochodni rozpalonych przez armię wroga. Na polu bitwy panował spokój, który miał zburzyć jeden rozkaz. Pułkownik, spokojny i zdecydowany, wydał rozkaz. Mag, stojący obok niego machnął swym czerwonym kopytem. Przez chwilę dało się słyszeć, krzesanie ognia przez obsługę dział. Małe płomienie zbliżały się do ciężkich, metalowych luf, spokojnej zimnej stali, w której drzemała istna nawałnica. Kuce zaczęły zatykać uszy. Pokemona i Lenitha patrzyły na spokojny zamek, widniejący w oddali. Wtedy rozległ się olbrzymi huk. Obok Grima z czarnych luf, wśród nocy buchnęły fontanny płomieni, które wyrzucały ze sobą śmierć i ołowiane kule. Pociski huczały w powietrzu, biel domów zabłysła niczym pragnienie wolności wśród ciemiężących mroków nocy. Działa odtaczały się w tył, magowie, obsługujący działa już zaczynali krzyczeć, wydając szybkie rozkazy, a kule wpadły na swój cel. Twardy i potężny kamień oparł się salwie z trzaskiem. Gdzieniegdzie fragmenty wału podrywały się w górę niczym kartki papieru i kruszyły na małe elementy. Słychać było krzyk changelingów. Ich zbroje odbijały szczątki kamienia. Krew oblała znienacka spokojne mury. Czarny rój wrogów zakołysał się w dwóch, sąsiadujących miejscach, które zostały ostrzelane. Krzyki dowódców przebijały się przez ogólny chaos. Pokemona i Lenitha obserwowały wznoszące się ku górze, gasnące obłoki płomieni, które pojawiły się tuż po grzmocie, tak potężnym, że aż budynek na którym się znajdowały zadrżał. Grim obserwował spokojnie, jak ładowane są następne pociski. Trudno było ocenić skuteczność, gdyż kamienny pył zasnuł fortyfikacje. Wtedy rozległy się kolejne potężne wystrzały. Najwyraźniej działa z koszar odpaliły. Przez szaro czarną mgłę przebiły nagle impulsy czerwonych i pomarańczowych płomieni. Ponownie odezwały się krzyki, które zagłuszył szczęk kamienia. Druga salwa była przygotowana. Magowie dali sygnał i znów rozpoczęła się kanonada. Tym razem z opadającego pyłu, niczym z morskich fal wyłaniały się olbrzymie bloki muru, które padały na ziemię, często przygniatając obrońców, czemu towarzyszył odgłos łamanych kości. Kolejna salwa poszła od tyłu. Tym razem przez chmury pyłu, wybuchy ujrzano przy ziemi. Mur, mocno nadszarpnięty celnymi strzałami z tak bliskiej odległości rozpadał się. Odłamki leciały już nie w górę, ale do przodu. Obok Grima przeleciał jeden z odłamków. Mag zakrzyknął ,aby znów ładowali działa. Z piersi kucy odezwały się okrzyki tryumfu. Pierwsza fala ruszyła. Opadający pył świetnie ją zasłonił. Sam pułkownik nie był w stanie w tych ciemnościach zobaczyć swoich przemykających się żołnierzy. Z murów nie padł żaden strzał, po chwili jednak nastąpiły potężne szczęki metali. Ogromna masa kucy starła się ze sobą w wąskich przejściach w zawalonym murze. Dalej całość była osłonięta pyłem, choć szczyty murów zaczynały być widoczne. Miejsca, które nie zostały zniszczone salwą obstawiały changelińskie wojska. Nikt nie panikował. Stali w szeregu z wycelowanymi muszkietami. Ich oczy błyszczały, obserwując otoczenie. Z pośród domów, za którymi chowali się rebelianci z następnych rzutów, wystrzeliły strzały z kusz. Kolejne changelingi padały. Część bełtów odbijała się od pancerzy, a wróg stał i czekał. Dowódcy na murach krzyczeli rozkazy, jednak robili to w spokoju i opanowaniu. Pył opadł już prawie do samej ziemi. Wewnątrz zamku odezwały się basowe trąby bojowe i bębny. Grim dostrzegł rebeliantów przechodzących przez wyrwy w murze. Wlewali się do środka, jednak na przedzie ich szyków widać było walkę. Kolejna salwa kusz zalała wojska stojące na murach. Kilkudziesięciu changelingów straciło życie. Wtedy jednak dowódcy wroga wydali rozkaz do salwy. Ponad sto muszkietów odezwało się w złowrogiej pieśni zemsty. Spadła ona na pierwszą falę. Grim widział, jak jego żołnierze kładą się niczym łan żyta pod jego kosą. Jedna salwa wręcz zdziesiątkowała pierwszą falę. Po następnym rozkazie, changelingi na murach schowały się za blankami. Tylko nieliczni wystawiali głowy poza mur. Byli ostrzeliwani przez rebeliantów i czasami zabijani. Druga fala ruszyła żwawo, aby wesprzeć towarzyszy, którzy przez takie przetrzebienie zaczęli przegrywać. Grim widział, jak changelingi w dalszych miejscach drogi za murem, tworzą zwarte szyki, łącząc swe szeregi. Zbijając się tarczami. Rebelianci nie byli tak dobrze wyszkoleni i zaczęli ponosić duże straty, pod celnymi atakami wrogów. Linię walki udało się odwieść jakiejś 10 m od linii murów. Wyłomy były pomału otaczane rzez stacjonujące wojska changelingów. Pułkownik miał trudność z rozpoznaniem ilu jest wrogów w tym miejscu za murami. Druga fala rebeliantów wlała się do wewnątrz. Changelingi znów zostały zaatakowane potężną masą kucy. Grim miał wrażenie, że ich szyki cofają się lekko w tył. Dowódcy krzyczeli, wtedy zza blanek wyjrzeli strzelcy i znów wystrzelili z muszkietów. Prawie równo z tym spadł na nich grad bełtów, kładąc wielu z nich trupem. Jednak kule z broni palnej ponownie przebiły kolczugi i skórzane zbroje rebeliantów, zabijając kolejnych. Śmierć zaczęła się szerzyć, a w szeregi Grima po każdej salwie wroga wkradał się chaos, wywołany brakiem dyscypliny żołnierzy. Gdy changelingi zostały odepchnięte jakieś 20 m od linii murów, tak, że pierścień obronny zaczął już wchodzić pomiędzy najbliższe domy, ruszyła trzecia fala rebeliantów.
  15. No, fakt rebelianci z pewnością się ucieszą, bo zostawać bez dowódcy to tak trochę lipnie
  16. Witam Was wszystkich serdecznie. Zakładam temat, w którym możecie dzielić się swoimi przemyśleniami dotyczącymi sesji. Oczywiście można też pisać do mnie na PW, ale tutaj też przeznaczam na to miejsce. Zachęcam do wymiany zdań i zgłaszania problemów. Miłej sesji wszystkim życzę
  17. kapi

    Ogłoszenia

    No choroba się skończyła, teraz trzeba w szkole po nadrabiać, to niestety trochę czasochłonne, co zmniejszy moją aktywność.
  18. kapi

    Trudne Negocjacje

    Saladin obszedł okolicę dookoła, znalazł kilka gałęzi. Ułożył z nich stos, tak aby można go było zapalić. Pogoda w prawdzie nie dawała nadziei na płomień. Burza dalej trwała, nie szczędząc deszczu. Tu w prawdzie las skutecznie ochraniał przed nim, ale drewno zdążyło zmoknąć na tyle, aby bez dobrych narzędzi jak zapałki, czy hubka i krzesiwo rozpalić ogień. Mimo to praca uspokoiła ogiera. Miał czas na przemyślenia. Akurat, gdy uporał się z sobą, przynajmniej na tyle na ile potrafił, usłyszał sapanie znajomego, czerwonego ogiera. Odwrócił się w tamtą stronę i zauważył Lunę, która dźwigała cały przód ciała Coopera. Ten zwisał przez jej plecy, idąc tylnimi nogami po gruncie. Obok szła Twilight i opierająca się o nią Celestia. Najmłodsza z księżniczek, dostrzegłszy Saladina przyspieszyła kroku i pierwsza dotarła na miejsce. - Wyśmienite miejsce znaleźliście. Teraz powoli księżniczko. Nie zrób sobie krzywdy. Twilight położyła Celestię na miękkim mchu. Luna doszła do towarzystwa kładąc obok Coopera. Ogier widząc ułożony stos od razu powiedział swym ochrypłym głosem: - Z całym szacunkiem dla waszych wygód, ale nie możemy rozpalić tutaj ognia. Zbyt łatwo byłoby nas znaleźć. W ogóle układanie takiego ogniska jest już niebezpieczne, bo pozostawiamy ślady. Nie wiem kto je tu ułożył, ale trzeba będzie je zniszczyć, a gałęzie rozrzucić po okolicy. Księżniczki rozejrzały się po sobie, szybko odkrywając, że to Saladin zniósł tu te kawałki drewna. Celestia zmierzyła go zdziwionym spojrzeniem, starając się zachować grzeczność, ale wyraźnie oniemiała z powodu próby budowy ogniska. Sladin w obecnym stanie mógł jednak to odebrać, jak powiedzenie mu, że nie myśli i nie nadaje się do takich wypraw. Luna nie patrzyła się na niego, ponownie jej wzrok powędrował w stronę morza. Przyglądała się tamtym rejonom dość długo i uważnie, natomiast Twilight szybko odwróciła wzrok i przystąpiła do Coopera. - Jakie to szczęście, że niedawno skończyłam czytać książkę od Zecory o leśnych ziołach. Dzięki temu znalazłam dość przydatne liście. Powinny panu pomóc. Luno na pewno chcesz iść po więcej ziela, może lepiej odpocznij. - Nie Twilight, nie jestem ranna, tylko trochę potłuczona, Ty musisz zostać i doglądać mojej siostry i Pana Coopera. Tylko Ty znasz to ziele. Przyda nam się w podróży, a z Ambasadorem nazbieramy go więcej. Poza tym zużyjesz wszystko na swoich rannych, a nie możemy zapominać o tym, że Ambasador również został postrzelony w nogę. - O tak, racja, przepraszam najmocniej Pana Ambasadora, jakoś tak dzielnie Pan sobie radzi, że zapomniałam. Twilight wyraźnie się zawstydziła swoją gafą i próbowała jakoś dyplomatycznie wyjść z trudnej sytuacji, co nie do końca jej wyszło. Jednak Saladin raczej pomijał to, wsłuchując się w poprzednie słowa Luny, wypowiedziane dość rzeczowym tonem. Zwróciło jego uwagę, że znów odezwała się do niego jego tytułem. - Siostro tylko uważajcie na siebie i szybko wracajcie. - Dobrze, ale nasz powrót może się przedłużyć. Należałoby bowiem dobrze przeszukać teren. Z Ambasadorem zrobiliśmy to pobieżnie. - Przy okazji jakby szanowna Pani raczyła rozrzucić to drewno, lepiej nie zostawiać śladów jak już mówiłem... ałć. - Przepraszam, ale to niestety może trochę boleć. - Dziękuję Ci księżniczko i na mój ból nie zważaj, ale syknę sobie od czasu do czasu. Cooper nie tracił humoru, nawet gdy leżał na wpół sprawny na mokrej ziemi. Luna natomiast powstała i spojrzała w stronę Saladina. Obróciła wzrok, wzięła część drewna z ogniska i zaczęła iść w ciemność okolicznych terenów. Ambasador pod taką presją planów drużyny wstał i poszedł za Panią Nocy. Rzeczywiście pomysł wydawał się racjonalny. Więcej leczniczych ziół, zbadanie terenu, no i to nieszczęsne ognisko, do którego przyczepił się Cooper. Należało go wykonać. Bał się jednak jak będzie się czuł znowu wędrując sam na sam ze swą wybranką serca, która ponownie pochłonięta przez obowiązki nie będzie skora do rozmowy. Szedł w zadumie, gdy nagle usłyszał ponownie głos Luny. Tym razem podobnie niepewny, jak wtedy, gdy chwycił ją za kopyto, a możne nawet i nieśmiały. - Saladinie... dlaczego interesuje Cię kim jest prawdziwa Luna? - padło w końcu ciche pytanie. Klacz spojrzała mu w oczy na dłuższą chwilę, jednak musiała uważać gdzie idzie, więc później odwróciła wzrok. Ogier zdał sobie sprawę, że zdążyli się już oddalić dość znacznie od obozowiska. Luna wyrzuciła jedną gałąź w bok, a kolejne błyskawice dalej grały kolorowymi smugami na jej sierści.
  19. Małe ogłoszonko offtopowe: Uwaga za kilka dni coś może się coś stać z sesją. Nie panikujcie, wszystko jest zaplanowane, a jak coś to do mnie PW. Zapewniam, że po rychłym zakończeniu operacji sesja będzie trwać dalej. Więc nie bójcie się ludzie.
  20. Małe ogłoszonko offtopowe: Uwaga za kilka dni coś może się coś stać z sesją. Nie panikujcie, wszystko jest zaplanowane, a jak coś to do mnie PW. Zapewniam, że po rychłym zakończeniu operacji sesja będzie trwać dalej. Więc nie bójcie się ludzie.
  21. kapi

    Trudne Negocjacje

    Luna w pierwszej chwili patrzyła na Saladina bez słowa. Nie okazała też żadnych głębszych emocji. Gdy ujął ją za kopyto poczuł jego drżenie, wręcz stłumione szarpnięcie, ale po chwili mięśnie się rozluźniły. Spojrzenie władczyni stało się pytające. Nie musiała czekać długo na odpowiedź. Saladin otworzył przed nią część swojej duszy. Księżniczka powoli i delikatnie skryła swe oczy pod błękitnymi powiekami, a jej długie rzęsy zafalowały powabnie. Wzrok, który wydobył się spod zasłony powiek był znacznie odmieniony. Przez chwilę pogrążony w zadumie, ale jednocześnie mniej pewny, niż zwykle, jakiś skryty, zadziwiony. Luna otworzyła usta, chcąc coś powiedzieć. Nagle jej oczy ostygły nabierając rozsądku, a głos wybrzmiał melodyjnie, mniej oficjalnie niż to miało miejsce przedtem, był cichszy, spokojniejszy, niejako bardziej intymny. Poprzedziło go krótkie milczenie, jakby w wahaniu -... Saladinie... Nie... nie możemy teraz. Moja siostra, jej uczennica i Pan Cooper są w potrzebie. Wysłali nas z misją, a ja jako księżniczka mam obowiązek ją wypełnić. Jeśli przez ciekawość coś im się stanie, nie wybaczę sobie tego. Obowiązki są zawsze najważniejsze. Ważniejsze niż nasze chęci, potrzeby, czy nawet uczucia... Tu Saladin zauważył, że księżniczka spojrzała smutno w stronę księżyca, jakby ponownie sobie coś przypominając. Mimo wydźwięku ogier był pewien, że to nie o uczucia do niego chodzi. Księżniczka, musiała coś wcześniej przeżyć. - Chodźmy już szukać tego miejsca na spoczynek i jeśli raczysz wybaczyć nie rozpraszajmy się rozmową, nie możemy ich zawieść. Luna powoli wysunęła swe kopyto z uścisku Saladina. Ogier cokolwiek teraz czuł, zaobserwował jednocześnie, że noga Luny pozostawała przez cały czas tej wymiany zdań w kontakcie z jego nogą. Poczuł też, że kopyto władczyni nie jest tak aksamitne jak jej sierść, było pościerane, w niektórych miejscach noszące ślady blizn, pokazujące dalekie podróże, czy znoje pola bitew. Klacz ruszyła do przodu, spuszczając na chwilę głowę, a potem kierując wzrok do przodu. Było to surowsze spojrzenie, niż przed chwilą w rozmowie. Bardziej trzeźwe. W końcu po kilku następnych minutach znaleźli odpowiednie, zarośnięte krzakami miejsce. Dokładnie je obejrzeli, a gdy skończyli Luna przemówiła. Jej głos również wyszedł z tego intymnego i jakby spłoszonego tonu. Powrócił dźwięczny, melodyjny i piękny, choć nie tak łagodny dźwięk. - Zostań tu i czekaj. Ja przyprowadzę resztę. Masz bardziej widoczne w nocnym lesie kolory, więc łatwiej cię znajdziemy. To powiedziawszy księżniczka zaczęła się oddalać. Troszeczkę offtopu. Jeśli Saladin nic nie mówi/robi przez czas tego postu, bądź zanim Luna wróci to napisz mi PW. Napiszę wtedy od razu następny fragment, na który będzie można bardziej logicznie zareagować. (wiesz trudno mi jest w tym przypadku określić jak Twoja postać zareaguje na sytuację, a nie chcę pozbawiać Cię możliwości odzewu, który może mieć wpływ na dalsze wydarzenia)
  22. Grass obszedł całe miasteczko namiotowe i zaobserwował, że jest to coś w rodzaju tanich hoteli dla gości i masowej jadłodajni. Kuce z całej Equestrii rozbijały się tam i tańczyły do muzyki granej przez rozliczne zespoły. Cydr lał się strumieniami, pijackie piosenki brzmiały dźwięcznie wokoło. Kontrastowało to z częścią bardziej dostojnego towarzystwa. Niektóre kuce ubrane w stroje wyjściowe zręcznie przeciskały się przez ignorancką ciżbę. Lekarz usłyszał, że ta część społeczności wraca z miasta z pokazów, ale należy do tych biedniejszych i woli nie wydawać fortuny na jedzenie w restauracjach. Z ich rozmów dało się wywnioskować, że pokazy są oszałamiające, choć nawet jeszcze się na dobre nie zaczęły. Ich oficjalne otwarcie miało nastąpić za dwa dni. Ogier udał się do miasta. Bramy stały otworem, a wszędzie unosił się swąd dymu. W ciasnych uliczkach było o kilka stopni cieplej i znacznie duszniej niż poza miastem. Przechadzały się tamtędy kuce różnego pokroju. Były ubrane w czarne fraki i cylindry ogiery z wyższych sfer, wracające z obchodu swych fabryk. Ich obstawa, zwykle rosłe pegazy z długimi czarnymi płaszczami i kapeluszami z szerokim rondem. Następnie do mozaik można było włączyć luźne towarzystwo rozbijające się po mieście w celach towarzyskich, robotników pracujących we wszechobecnych fabrykach, oprócz tego jakieś kuce spod ciemnej gwiazdy. W poszarpanych ubraniach z nieogolonymi brodami i poczerwieniałymi oczami. W ciemnych zaułkach stało jeszcze mroczniejsze towarzystwo. Często opierające się o ścianę ogiery ze schowanymi do brudnych płaszczy kopytami, z protezami oczu, które niespokojnie i mechanicznie kręciły się nienaturalnie. Obrazu dopełniały co jakiś czas stojące i uśmiechające się zagadkowo klacze o krótkich, choć falbanowych sukniach w niegdyś jaskrawych, teraz zasmolonych kolorach oraz przechadzające się patrole policji w niebieskich, wyczyszczonych mundurach. Gdy Grass wyszedł z dzielnic przemysłowych napotkał na blokadę policyjną. Służby ustawiły wręcz barykadę i w kordonie rewidowały wchodzących dalej. Gdy ogier podszedł jeden z policjantów spojrzał na niego. Wzrok powędrował od kopyt, aż do twarzy. Surowa mina i wyciągnięte kopyto sugerowało,że oczekuje on na jakiś papier. Gras miał jedynie zaproszenie od Cherry, więc je pokazał. Na szczęście policjant ukłonił się i przepuścił lekarza. Za barykadą mieściła się olbrzymia szara kotara w kształcie półkuli, wchodzącej w ziemię. Przy samym podłożu zamontowana była gigantyczna metalowa obręcz, której tylko część Grass był w stanie dostrzec. Obok ustawione wielkie machiny z monotonnym hukiem wykonywały potężne, choć powolne ruchy brązowymi miechami. Kolejne przejście było śluzą. Po przebyciu dwóch metalowych drzwi ogier wszedł do zupełnie nowej rzeczywistości. Kotara od wewnątrz była pomalowana na wzór ogrodu. W środku rosła trawa, a powietrze było rześkie jak w Ponyville. Stąd dopiero Grass uświadomił sobie rozmiary kopuły. Zasłaniała ona całe centrum miasta. Pod nią mieściły się rozmaite lokale, sama śmietanka towarzyska rozmawiała i spożywała wykwintne posiłki. Słychać było konwersacje tak o kulturze, jak i o biznesie, no i oczywiście o nauce. Ta emanowała z tego miejsca wręcz niczym latarnia wiedzy. Poza budynkami usługowymi bowiem miejsce zajmowały wystawy. Wiele z nich było jeszcze puste, ale pozostałe wypełniały rozmaite urządzenia. Ku zadziwieniu Grassa wszystkie były zasłonięte błękitnymi kotarami, tak aby nikt nie mógł ich zobaczyć. Dodatkowi policjanci specjalnie pilnowali, aby nikt nie zaglądał tam ,gdzie nie wolno. Przed swymi skrytymi dziełami stały ogiery i klacze. Wyglądali na twórców tych wynalazków. Odpowiadali na pytania i rozdawali krótkie notki na kartkach. W dalszej części kopuły wyglądały wysokie wieżowce, wychodzące poza sklepienie półkuli. Tam były najprawdopodobniej pomieszczenia mieszkalne. Trzeba było jednak przyznać, że panowała tu wybitnie unikalna atmosfera. Łącząca w sobie zarówno spokój, jak i gwar zaciekawionych rozmów, naturę i świeżość, z technologią i parą, dystyngowane towarzystwo i prawie dziecięcą, nieposkromioną ciekawość. Grass rozejrzał się, naiwnie wierząc, że może zauważy Cherry, ale niestety nigdzie nie dostrzegł klaczy.
  23. Dwie butelki roztrzaskały się o ziemie wydając charakterystyczny dźwięk. Buchnął z nich dym, zasłaniając zarówno Atlantisa, jak i goniących go Changelingów. Teraz Dragon zupełnie nie wiedziała, czy może ziać, czy nie. Wstrzymała się więc, do czasu uzyskania lepszej widoczności. IceSword podszedł do swego żołnierza i zaczął mu pomagać, tłumacząc po żołniersku sytuację. Podkomendny przerwał mu prawie od razu: - Wiem dowódco, ale ten parszywy kuc mnie oślepił, nic nie widzę. ​Ta wypowiedź zbiła trochę z tropu IceSworda. Rzeczywiście oczy changelinga były jakby lekko wybielone i ruszały się niespokojnie na wszystkie strony, jakby nieobecne. Tym czasem powalony przez zaklęcie changeling wstał i rzucił się w dym, aby zabić wroga. W dymie wszystko wirowało, jednak changelingi były bardzo zaprawione w bojach. nauczono ich wykonywać rozkazy. Teraz dostali rozkaz - mięli uciąć róg magowi. Ich prosta rutyna polegała na jednym rozkaz-wykonać. Dlatego wszyscy szukali rogu Atlantisa, co było trudne w oparach dymu i dało czas magowi na dobycie tarczy i miecza. Nie wywołało to jednak efektu zaskoczenia, być może dlatego, że nic nie było widać. Mag cofał się ustawicznie czekając na zadziałanie runy. Słyszał w powietrzu świsty broni. Dwa razy nawet jakiś cios spadł na tarczę, która zabrzęczała wyjątkowo. Pierwsze uderzenie było lekkie, drugie dużo silniejsze, jednak jakimś cudem jego kopyto utrzymało tarczę w pozycji, a może to ona sama się utrzymała. Po przyjęciu kolejnego ciosu Atlantis zaczął się niepokoić. Uruchomił przecież runę, a dalej tkwił pośród ogromnego niebezpieczeństwa. Zasłaniał się w desperacji tarczą przed niewidocznym przeciwnikiem, dając cały czas spore susy do tyłu. Shadow rzucił swoje zaklęcie. Widział, jak jakaś moc wchodzi w magiczną czarną dziurę, którą stworzył. Ucieszył się, gdyż jego zaklęcie w końcu wyszło. Przy okazji poczuł, że mag z którym walczą jest znacznie osłabiony, gdyż poprzednie zaklęcia spotkały się ze znacznie większym odporem umysłowym. Walka toczy się dalej... Opis ogólny: Atlantis walczy z czterema changelingami w chmurze dymu, przez co ich nie widać. IceSword stoi przy piątym żołnierzu, poza chmurą, Shadow za nimi, a Dragon nad nimi.
  24. Shadow szybko załatwiła sprawę z Greenem, ich rozmowa potrwała chwilę i już generał pędził na powierzchnię. Teraz klacz skierowała się do swojego gabinetu, gdzie zamknęła się. Sandstorm zaczęła ruszać specyficznie kopytami, jakby chciała stworzyć śnieżkę z ognia. Było to całkiem zabawne, nie parzyło jej, a jednocześnie płomienie owijały delikatnie jej kopyto. Klaczy chciało się śmiać z ciekawego zjawiska. Ogień powoli formował się w kulę raz po raz eksplodując nieznacznie, wraz z napadami silniejszej radości. Ciepła materia skakała raźno, ale w końcu Sandstorm nadała jej pożądany kształt i rzuciła o ścianę. Kulka rozbryzgała się i rozbiła na kilka mniejszych, które dogasły na kryształowej ścianie. Całkiem imponujący wynik jak na kilka minut treningu. Klacz zadowolona wyszła z pomieszczenia i udała się do kwater. Najpierw jednak umyła się w spływającym z sufitu głównego pomieszczenia strumieniu. Chłodna, czysta i przyjemna woda omiotła jej piękną srebrną grzywę. Mokre włosy przyklejały się do sierści, nadając dość zabawny wygląd klaczy. Po chwili przyjemności Sandstorm udała się na spoczynek. Wielkie sale, wydrążone w krysztale dalej były wyściełane siennikami. Jednak ziały nieprzebraną pustką. Każdy krok klaczy powodował echo. Z głębi korytarzy dobiegał stukot, tętent i gwar, tu jednak stłumiony. Wszystko nadawało jakiś podniosły charakter, ale i oddzielało mentalnie jaskinię od reszty świata. W istocie klacz znalazła się w innej rzeczywistości. Na górze kuce walczyły i ginęły, w podziemiach ciężko pracowały, przenosząc zaopatrzenie, a ona właśnie kładła się do łóżka. Szybko zapadła w sen. Serox czuwał, szybko wyczuł coś niedobrego. Normalny spokój był wręcz atakowany przez tajemnicze fale mroku idące ze wszystkich stron. Postać ogiera lewitująca w nicości dostrzegała piętrzące się bałwany czarnych chmur, bez wyrazu. Gdzieniegdzie widać było błysk, który znikał tak szybko jak się pojawił, nie pozostawiając wrażenia światła. Dym raz przypominał gaz, a raz ciecz, lecz zbliżał się nieubłaganie niczym huragan wpadający na ląd. Wyrywał fragmenty świadomości i rzucał je w otchłań. Nie dotarł jeszcze do bezpiecznej enklawy snów Sandstorm, ale zagrożenie przybliżało się z każdą chwilą. Pokemona wstała i ruszyła na powierzchnię. Zauważyła po chwili drugą klacz, która szła za nią. Ani jedna, ani druga nie odzywały się do siebie. Wywołało to dość dziwną sytuację. Przemierzały tak długie korytarze pnące się w górę. Po schodach dotarły wreszcie do jednego z wyjść. Otworzył się nad nimi czarny nieboskłon. Zasnute chmurami, nocne niebo nie wyglądało przyjaźnie. Nie widać było ani księżyca, ani gwiazd. Z daleka dobiegały odgłosy wystrzałów. Powierzchnia zamiast dodać otuchy, odbierała odwagę. W koło było pusto. Tylko nieliczni rebelianccy gońcy rozsyłali wieści, czasami przebiegając obok nich. Nick i Masked siedzieli w swoich celach jeden samotny wśród kryształów, a drugi samotny mimo towarzyszki, która dalej milczała, podkreślając grobową atmosferę. Thermal i Rebon poszli razem do kuźni. Ponownie uderzyło ich przyjemne ciepło tamtejszych wielkich pieców. Tym razem jednak cała taśma produkcyjna stała. Wszystko wyglądało na porzucone. Młoty leżały bez ładu poodkładane na blaty stołów. Przy stole na środku siedziało około dziesięciu kucy z bardziej cywilnej formacji straży porządku, uzbrojonych jedynie w proste miecze, bez pancerzy. Rebelianci gawędzili między sobą. Spojrzeli tylko na przybyłych. Chyba rozpoznali rzucającego się w oczy człowieka, więc widząc, iż nie ma zagrożenia, wrócili do swych rozmów. W korytarzach pod koszarami Solid Box zaszczycił Magic Techa swym spojrzeniem. Powiedział krótko: - Gadaj do rzeczy, czego chcesz i na czyj rozkaz mam ci to wydać. W tym samym momencie do ogierów podeszła Dakelin i odezwała się. Jednocześnie z ciżby uwijających się kucy wyłoniła się postać Yellowa, który podszedł do Solida i powiedział: - Dobra robota. Jak zwykle zadziwiasz mnie swą sprawnością i wnikliwością. Nie sądziłem, że transport dział pójdzie tak szybko. - Oj już mi tak nie schlebiaj, raczej oczywistym jest, że jak zdobyliśmy armaty, to ich użyjemy, to kazałem je przenieść do wyższych partii, a część ustawiłem na ostatnim piętrze koszar. Ba nawet tam już stały. Nasze władczynie to miały jednak pomyślunek. Ten budynek jest ustawiony pomiędzy główną bramą z dzielnicy arystokracji, a drugą bramą do zamku. Co więcej ma pozycje strzeleckie do ostrzeliwania obu punktów. - Będziesz musiał w takim razie powiedzieć swoim ludziom, żeby przestawili je, gdyż mamy zamiar rozwalić mur, a nie bramę! Tu Solid Box się trochę zdziwił, ale opanowany odrzekł: - Na szczęście mięliśmy nadmiar dział niezdatnych do dłuższego transportu. Ustawiłem je wszędzie, więc ostrzał murów jest możliwy z obecnych pozycji, chociaż to dziwne jak na mój gust. W tym momencie przybiegł także posłaniec, który zameldował, że siły Grima są gotowe do akcji. - Każ otworzyć ogień,tak aby zniszczyć mur najdalej od bramy jak zdołasz - wydał rozkaz czarodziej. Kolejny kuc popędził, tym razem w stronę koszar. ​- Dzięki Solid, jesteś niezastąpiony. Teraz idę znaleźć mojego towarzysza broni. Musimy znów polecieć pewnym bydlakiem. - To powiedziawszy Yellow udał się spiesznie w kierunku jaskiń. Czas leciał bardzo szybko. Shadow dała wszystkim pół godziny. Na wojnie to tyle co nic. Rozmowy dłużyły się na naradzie, choć nawet nie zdawano sobie z tego sprawy. Wszystkie podróże po korytarzach także odbierały cenne minuty. W końcu jednak miała nastąpić kolejna faza oblężenia. Do Grima pierwszy przyleciał posłaniec od samej przywódczyni. Przekazał, że zgodnie z rozkazem Greena, mają atakować, jak tylko będą gotowi. Generał chciał skorzystać z chaosu, jaki dalej panował w szeregach wroga, jak donosili obserwatorzy z koszar. Grim musiał przyjąć to do wiadomości i spełnić. Chwilę później dotarł do niego istny konwój. Około pięćdziesięciu kucy ze służby cywilnej oraz większość magów dostarczyli działa. Czary najwyraźniej okazały się bardzo pomocne, gdyż ograniczały wpływ grawitacji. Dawało to efekt błyskawicznego transportu armat. Był to całkiem pokaźny arsenał. Pułkownik dostał pod swoją komendę około dwudziestu luf różnego kalibru wraz z sowitym zapasem amunicji i prochu. Magowie, którzy stanowili głównych kanonierów, byli poinformowani w części planu, który mają wykonać. Zaczęli rozstawiać działa w budynkach, tak żeby changelingi nie zauważyły ich od razu. Było to z pewnością ułatwione ze względu na noc, jaka ich otaczała. Po raz kolejny zadziwiła prostego chłopa ze Stalliongradu skuteczność tutejszej komunikacji. Shadow najwyraźniej, żeby siatka szpiegowska działała musiała wytworzyć perfekcyjny system kontaktów, który na wojnie sprawdzał się wyśmienicie. Jeden z magów, Grim nie pamiętał jego imienia, ale chyba był to zastępca Yellowa podszedł do pułkownika, zasalutował i zaczął mówić: - Działą rozstawione pułkowniku. Nasze oddziały z koszar mają odpowiedzieć na naszą pierwszą salwę otwarciem ognia w drugi punkt. Dodatkowo melduję dołączenie do Waszych sił oddziału magów rebelii. Mamy obsługiwać działa oraz zadbać o trzeci wyłom. Posłuży nam do tego magia zebrana z kryształów pod nami. To najbardziej zaskoczy przeciwnika. Amunicji mamy na oddanie dwudziestu pięciu strzałów ze wszystkich dział. Jednak dostaw nie przewidujemy. Solid Box podobno robi co może, aby należycie reglamentować należne racje. Kolejne dwa kuce podbiegły do pułkownika: - Pułkowniku siły Greena są już na pozycjach, czekają na rozpoczęcie ataku. - Pułkowniku, melduję, że nasze siły ustawiły się na wyznaczonych miejscach. Cram the Strange ze swymi kucami już ruszył. Rzeczywiście z oddalonych o niecałe 70 m od ich pozycji, zasłoniętych domami murów rozległy się wystrzały. Changelingi zaczęły się poruszać i zbierać w miejscu , gdzie trzystu przypuściło atak. Jednak rzadko odzywały się jęki rannych. Albo Changelingi tak dobrze strzelały, albo kuce z oddziału dobrze się kryły między domami. Nie zmieniało to faktu, że gdy odzywała się większa salwa z murów, wtedy dało się słyszeć wrzaski rebeliantów. Grim rozejrzał się szybko wkoło. Wszyscy wyczekiwali na jego sygnał do rozpoczęcia ostrzału z dział.
  25. kapi

    Ogłoszenia

    ​Małe krótkie ogłoszonko, kolejna osoba została odznaczona Krzyżem Gwardzisty, a jest nią Arceus, gratulujemy i życzymy dalszego osiągania kolejnych dziwnych, wymyślonych przeze mnie odznaczeń
×
×
  • Utwórz nowe...