Skocz do zawartości

kapi

Brony
  • Zawartość

    895
  • Rejestracja

  • Ostatnio

Wszystko napisane przez kapi

  1. Yellow słuchał uważnie Thermala. W trakcie jego wypowiedzi, magowi nagle zabłysły oczy, jakby zrozumiał istotę pomysłu. Róg żółtego ogiera rozbłysł przez chwile, a pożary zaczęły się zmniejszać. Energia cieplna gromadziła się wokół Yellowa i Thermala. - Świetny plan, ta energia będzie bardzo przydatna, zwłaszcza w sytuacji, gdy nie mamy dużych zapasów prochu. Jednak nie możemy jej użyć bez zgody dowództwa. Utrzymanie tego wszystkiego wykończyłoby nas, o ile nie zabiło, ale na szczęście kryształy pod miastem absorbują energię magiczną. Prześlijmy do nich całą moc z wybuchów i pożarów, dzięki temu później będziemy mogli dogodnie w dowolnym momencie z niej skorzystać. Wspomogę teraz Twoją magię energetyczną. Yellow zamknął o czy, płomienie gasły wszędzie, gdy żar wędrował do podziemi. Tam kryształy nabierały czerwonych odcieni i kotłowały się niczym pożoga. Rebelianci odsunęli się od magów, w okół których powietrze osiągało kilkaset stopni więcej, niż te w okolicy. Po pewnym czasie wszystko zostało ugaszone, a cała energia zebrana i przetransportowana do podziemi. - Dobra robota, na prawdę miałeś genialny pomysł. Dakelin wpełzła po dachu korytarza. Zauważyła ponownie główną jaskinie. W niej przebywała większość drużyny. Golem Atlantisa naprawiał się, rysy na jego powierzchni zanikały. Sam jego właściciel również korzystając z magi uzdrawiania leczył swoje rany. Pomiędzy pozostałymi wywiązała się żywa dyskusja. Tylko Ane czując się lekko zignorowana przez swojego kompana, który nie raczył jej odpowiedzieć ani słowem, oddaliła się lekko. Jej wzrok wędrował po jaskini. W ten sposób padł na mały ciemny punkt, sunący po suficie. Była to Dakelin. Klacz zaważyła, że jest obserwowana. Jakieś czarne, skrywające krwistą czerwień w głębi oczy dziwnej istoty patrzyły się na nią, uważnie śledząc każdy jej ruch. Pare pomieszczeń dalej mag krwi postanowił kupić swym podkomendnym trochę czasu. Wzniósł całą posokę z ziemi. Krew przez chwilę pulsowała w rytm bicia serca, napełniając się czerwoną mocą. Podmieńce zastygli, zdziwieni przez krótką chwilę potężnym zaklęciem. Zaraz potem ciecz najeżyła się kolcami, które runęły na przeciwników. Powietrze wypełnił wrzask żołnierzy wroga. Rebelianci szybko przegrupowali się na pozycje, gdy ciemnoszary ogier stał w przejściu. Jego grzywa falowała targana potężnymi podmuchami, jego oczy nabrały krwistego wyrazu, a sam czarodziej zdawał się być pozbawiony przytomności. Mroczna pieśń magiczna dobiegała końca i po chwili cała krew opadła na ziemię. Poison otworzył już normalnego koloru oczy i szybko skrył się za ścianą następnego pomieszczenia. Ostatnie spojrzenie na oddział wroga dało obraz nędzy i masakry. Wielu leżało zabitych na ziemi, podziurawionych niczym ser szwajcarski. Inni, ranni walczyli z upływającą krwią, która dołączała do zabójczego morza u ich kopyt. Jednak nie wszyscy zginęli. Pancerze ochroniły changelingi przed głębokimi ranami. Padło pierwszych kilka szeregów, siła oddziału zmalała, ale cały czas przeważali nad rebelią. Jak zwykle odezwał się twardy głos dowódcy: - Zewrzeć szeregi, ustawić kolumnę, naprzód, za Królową! Changelingi nawet w takich warunkach zachowały karność. Ich oddział zebrał się i ruszył w kierunku następnego pomieszczenia. W nim już rebelianci naszykowali kolejną linie obrony.
  2. kapi

    Ogłoszenia

    Chciałem dzisiaj odpisać w Harmonii, ale nie dałem rady (za mało czasu), jednak niedługo powinno to nastąpić, już posty przeczytałem, zostało tylko napisać post. Przepraszam za opóźnienia.
  3. kapi

    Ogłoszenia

    Uwaga, zbliża się koniec semestru, a z nim jak wiecie masa sprawdzianów i pracy. Może to wydłużyć czas pomiędzy odpisami. Będę robił co w mej mocy, ale do ferii świątecznych może być słabo.
  4. Terg szybko natarł na przeciwnika. Jego miecz zagłębił się w ciało stworzone z cienia. Kilka szybkich cięć rozpłatało dym. Ostrze oziębiało się z każdą chwilą, natomiast duch ponownie zakłębił się i wycofał odlatując. Ran nie było widać, jednak ucieczka mówiła sama za siebie. Zjawa wykrzywiła twarz w wyrazie złości, oświetlana przez słabnące światło Harmonica. Clover bała się nadchodzącego zła. Czuła moc potworów i chciała je trzymać jak najdalej od siebie. Jej dobre i czyste serce przejęło kontrolę nad jej magią. Energia zaczęła emanować z jej rogu w postaci białego, czystego światła. Wraz z nim przychodziła nadzieja, gdy jasne promienie ogarniały okolicę. Blask wzmacniał się z każdą sekundą. Łagodnie rozchodził się na towarzyszy klaczy. Przytulona przez Onyskisa Snow Flower przestała płakać i jakby zachwyciła się pięknem czystego światła. Gdy te zaczęło oblewać potwory, ich twarze ponownie wykrzywiły się w obrzydliwym grymasie. Krawędzie zjaw strzępiły się i wypalały. Na to tylko czekali wojownicy. Potężny podwładny Corpsa wziął zamach swym ogromnym mieczem. Czarna stal ostrza zabłysnęła spokojnie w świetle Clover, po czym broń ruszyła nabierając prędkości ku skulonej zjawie. Cios zmiażdżył cienia, który zafalował i rozpadł się na małe kawałki. Nieumarły odwrócił się w stronę pozostałych wrogów i zaczął brać kolejny zamach. Sam Corpse orientując się w sytuacji przekierował swój bat na pozostałe duchy. Szybkie strzały bata zdzierały powłokę mroku z czarnych postaci, które stały oszołomione blaskiem. Onyksis skończył inkantować czar bariery ochronnej. Szara sfera ponownie rozszerzyła się, tym razem uderzając wręcz w cienie. Odepchnęła je w tył i przewróciła. Sam czarodziej stał dumnie przy emanującej światłością Clover z trzema kopytami twardo na ziemi, a czwartym przytulającym Snow Flower. Same cienie powoli zaczęły wychodzić z blasku i chować się w mrok. Ich fioletowe oczy błyszczały teraz stosunkowo w jednym miejscu. Ponownie powiał lodowaty wiatr, choć zdawał opływać tarczę Onyksisa, a dzięki światłu bijącemu od Clover wicher nie dotykał psychiki kucy. W oddali pośród mroków nocy na jedno ze wzgórz, na tej równinie wszedł biały ogier, którego czarna grzywa tonęła na tle ciemnego nieba. Jego błękitne, jakby oddalone od rzeczywistości oczy omiotły okolicę. Ukazała się im grupa wędrowców walczących z pięcioma cieniami. Każda ze zjaw była całkowicie czarna i jakby zrobiona z dymu. Głowę miały zgarbioną i wystawioną przed tułowiem. Widać na niej było tylko dwa, emanujące złowrogim światłem, oczy. Długie ręce kończyły się ostrymi szponami, na dół bestii ginął w chmurze czarnych oparów. Drużyna otoczona była teraz magiczną barierą, a od jednej klaczy biła przyjemna, białą poświata, rozjaśniająca noc. Obok klacz stał szary ogier z czarno białą grzywa o niebieskich oczach. Jego róg emanował mocą, a u jego kopyt leżała skulona inna klacz. Jej śnieżno biała sierść stapiała się teraz ze światłem emanującym od drugiej klaczy, a niebieska grzywa w ciemna pasy, zasłaniała ją, tak że przypominała kłębek. Bardziej z przodu stały natomiast dwa ogiery. Jeden z nich ubrany w płaszcz, który miał go maskować odpędził jednego z cieni serią uderzeń mieczem, drugi natomiast o szarej maści i czarnej, lekko siwej grzywie smagał zjawy batem. Jednak najbardziej rzucał się w oczy potężny wojownik stojący na dwóch nogach. Był to kuc odziany w zbroję płytową o czerwonych deseniach pokrytą kośćmi i czaszkami. Hełm przypominał głowę smoka, a w kopytach dzierżył on potężny miecz dwuręczny zrobiony z czarnej, błyszczącej stali, który złowrogo furkotał w powietrzu zataczając ogromne okręgi. Przy błyszczącej klaczy stał nieruchomo jeszcze jednen ogier. Wydawał się nietoperzo kucem, gdyż jego skrzydła zawierały błonę. Starlight Weeping po spojrzeniu na okolicę trochę otrzeźwiał. Wreszcie zobaczył żywe istoty, należące do jego dawnego świata. Na pewno wrócił do domu. Mógł teraz odetchnąć świeżym powietrzem. Jednak czas gonił, a u podnóży łagodnego wzgórza, na którym stał toczyła się teraz zacięta walka. - Powitajcie w sesji nowego uczestnika - Thorona95 i jego postać Starlight Weepinga. Życzymy mu wszyscy miłej zabawy
  5. kapi

    Ogłoszenia

    Hej Wam wszystkim, kolejna dawka ogłoszeń: 1. Wpadłem na pomysł dotyczący ulepszenia mechaniki, zatem sukcesywnie zostanie ona wprowadzona do sesji. Na szczęście nie wymaga zmian statystyk itd. a także Wy nie musicie się nią zajmować, zatem jest to ogłoszenie czysto kosmetyczne. Chcę jednak, żebyście wiedzieli, zwłaszcza, jeśli ktoś miałby ochotę bardziej zagłębiać się w system na którym większość sesji operuje. 2. Przepraszam ,za niską weekendową aktywność, ale teraz trafił się wyjątkowo perfidny koniec tygodnia. Musiałem tyle rzeczy zrobić do szkoły, że w ogóle nie miałem kiedy odpocząć, a mój rekord długości siedzenia nad lekcjami został pobity. Mam nadzieję, że nadchodzące dni będę miał lekko luźniejsze, ale nic nie mogę obiecać. Miłego dnia Wam życzę i wszystkiego najprszekucykowszego
  6. - Niski poziom energii... Rozpoczynam procedurę aktywacji neuronów... Przywracanie osmoregulacji... Przywracanie działania narządów i układów... Sprawdzanie jakości tkanek... Sprawdzanie poprawności procesów... Odłączam wspomaganie życia... Przywracam samodzielność jednostki... Witaj Serenity... Gdy niebieskie napisy zanikały, błękitny ekran, który wyświetlał się w budzącym się umyśle Czarodziejki, zaczął ciemnieć. Pojawiła się na nim postać, a raczej ciało, podzielone na kratki. Zapaliło się światło, które zeskanowało Serenity. Po chwili na ekranie zaczęły wypisywać się kolejne dane. Linijka za linijką barwiła się na zielono. W końcu Czarodziejka otworzyła oczy. Czuła się jak wybudzona z bardzo długiego snu. Starła przypomnieć sobie, co się właściwie stało. Po chwili niektóre wspomnienia napłynęły do jej umysłu. Była zahibernowana w komorze, która miała jej przywrócić pamięć. Spróbowała przejrzeć wspomnienia, niestety układały się w tej chwili w mętlik nieokreślonych scen. Serenity umysłem powróciła do rzeczywistości. Przed nią znajdowała się metalowa płyta, pokryta błękitnymi znakami. Dziewczyna poruszyła ręką. Początkowo było to trudne, gdyż zastałe mięśnie od długiego czasu nie wykonały żadnego drgnięcia. Jednak po chwili Czarodziejka odzyskała pełną kontrolę. Przyłożyła swą dłoń do skanera wewnątrz kapsuły. Coś syknęło, a światła zaczęły gasnąć. Zaczął wydzielać się biały dym, który zasłonił otoczenie. Gdy wszystko ucichło, kapsuła wysunęła Serenity do przodu i postawiła ją na ziemi. Nogi ugięły się lekko pod ciężarem dziewczyny, tak, że upadła na ziemię. Rozejrzała się dookoła. Była w dobrze oświetlonym pomieszczeniu. Na jasnych ścianach wisiały obrazy Królowej Serenity, Srebrnego Milenium, a także ogrodów, czy w końcu zakochanych par, siedzących przy świetle księżyca. Światło sączyło się z wielkiego kryształowego żyrandolu, zawieszonego pod sufitem. Po dokładnym przyjrzeniu się Czarodziejka stwierdziła, że wszędzie zalega gruba warstwa kurzu, a ściany są popękane. Po prawej stronie od metalowego, wyściełanego pluszem rusztowania, na którym upadła dziewczyna znajdował się zachowany w doskonałym stanie kufer. Serenity podeszła do niego i znowu przyłożyła dłoń do skanera. Kufer otworzył się. W środku leżał Kryształowy kostur, diadem i brożka przemiany. Oprócz tego obok znajdował się srebrny klucz. Serenity rozejrzała się i zauważyła solidne drzwi, emanujące mocą. Podeszła do nich i włożywszy klucz do małej dziurki, przekręciła. Rozległ się niski, pulsujący dźwięk, a skrzydła zaczęły się uchylać w bok. W ciemnym pomieszczeniu zabłysnęły kryształy, umieszczone przy ścianach. Kolejny pokój był znacznie obszerniejszy. Podłoga zrobiona była z betonu, a ściany nie posiadały żadnej ozdoby poza kryształami oświetleniowymi. Na środku jednak stał mały, ale zwinny statek. Jego srebrny kadłub mienił się teraz w świetle kryształów, a opływowy i delikatny kształt, sprawiał ,że można było go wziąć bardziej za działo sztuki niż za pojazd. Weście było opuszczone w dół, co umożliwiało dostanie się do środka. W rogu pomieszczenia Serenity zauważyła schody, prowadzące w górę, a przy nich małą konsolę. Kolejne spojrzenie na sufit uświadomiło ją, że jest w jakimś hangarze. Strop składał się z dwóch, rozsuwanych części, na których widniały runiczne napisy. Czarodziejka zauważyła, że światło kryształów powoli blednie. - Niski poziom energii... hibernacja systemów magicznych... Po zdaniu wypowiedzianym głosem kobiecym, wszystkie światła zgasły. Pozostały tylko dwa zapalone, po jednym na każde pomieszczenie. Przy schodach dalej świeciła zapalona konsola. Serenity odzyskała pełne panowanie nad swoim ciałem i świadomość. Przyszła pora, żeby wydostać się z tych podziemi pod Srebrnym Milenium i zobaczyć co się zmieniło na górze przez ten długi czas.
  7. kapi

    Czarne zagrożenie

    Arceus wyleciał w powietrze i rzucił się na golema, który zagroził jego przyjaciołom. Z prędkością błyskawicy spadł na głowę przeciwnika i wbił głęboko swój sztylet. Z trudem przeciągnął go, poważnie raniąc golema. Nie było to jednak łatwe, śnieg i lód stawiały znaczny opór. Szybko jednak odskoczył, licząc na uderzenie kulą lodu w głowę konstrukta. Tu Arceus się jednak przeliczył, bowiem maczuga wylądowała w śniegu, tam gdzie przed chwilą stał ogier. Wtedy kuc poczuł, że wlepiają się w niego dwa oczy golema, na którym siedział. O dziwo nie wyrażały żadnych emocji, co zdziwiło ogiera. Ta chwila dekoncentracji spowodowała, że zabójca za późno poczuł podmuch powietrza z prawej. Tuż po tym jak chłodny wicher owionął jego grzywę, uderzył go boczną stroną kolec. Cios był na tyle silny, że Arceus odleciał na 5 metrów i wbił się w śnieg. Poczuł duży ból i mógł się uważać, za szczęściarza, że żadna kość mu nie pękła. Podniósł się i z zadowoleniem zobaczył, że jego przyjaciele jeszcze żyją. Niestety teraz oba golemy zamierzały się do potężnych miażdżących uderzeń, które miały zakończyć życie Gravelyn i Blooda. Arceus zerwał się do lotu, jednak coś zabolało go w skrzydle i skręcił raptownie, znowu spadając na ziemię. Zwrócił głowę ku przyjaciołom. Ci starali wyrwać się z potężnych łańcuchów. Całe ich ciała były zakrwawione i rozszarpane kolcami. Na ich twarzach malował się wyraz bólu. Blood dobrze to ukrywał, ale Gravelyn płakała. Nagle coś zdziwiło Arceusa. Klacz bowiem cały czas poruszała ustami, nie krzycząc, a wypowiadając słowa. W jej oczach kryła się żądza mordu. Nagle cała krew, pokrywająca jej łańcuchy i łzy zaczęły płonąć czerwonym ogniem. Oczy rozżarzyły się ostrą purpurą. Po chwili wszystko zajęło się ogniem. Łzy przeistoczyły się w potężne kule płomieni, a cała postać klaczy zmieniła się w żywą pochodnie. Łańcuchy momentalnie się roztopiły. Padający śnieg zmieniał się w wodę, a huk wydawany przez zaklęcie przypominał dźwięk pożaru lasu. Nagle ogień ustabilizował się, a klacz zamarła w bezruchu. Płomienie zaczęły pulsować. Najpierw słabo, później co raz mocniej, aż w końcu po kolejnym skupieniu wybuchnęły istną burzą pytromantyczną, ogarniając oba golemy i Blooda. Arceusowi zabrakło tchu w piersiach. Pożar trawił olbrzymią sferę przez piętnaście sekund, a później momentalnie zgasł. Oczom ogiera ukazał się Blood odrzucony w bok i lekko osmalony, spalona ziemia, z której cały śnieg wyparował w kilka chwil. Po golemach nie było najmniejszego śladu, natomiast zakrwawione, poranione ciało Gravelyn upadło na ziemię bez przytomności.
  8. Twoje rzeczy Nessie zostały wydobyte razem z Tobą z gruzów, więc wszystkie masz Cień trololo jak kojarzę jest trzecia w nocy, słońca nie ma, ale jest księżyc, więc zgodnie z naszymi ustaleniami jego światło pójdzie w ruch Medyk w szpitalu w zamku popatrzył z przerażeniem na Moonlight, po czym wyszeptał jakby kompletnie zbity z tropu: - Zatem świeć królowo nad ich duszami... Wojna to wojna, trzeba szybko przekazać te wieści pułkownikowi naczelnemu. Ej ty... tak ty, goniec. Leć szybko do pułkownika naczelnego Purple Wall'a i powiedz, że generał zginął. Szybko, ktoś musi zarządzać naszą armią! A i powiedz co tu słyszałeś o Królowej Nocy, dowódca musi to wiedzieć! Moonlight powoli podniosła się z łóżka. Kopyta przyjęły na siebie ciężar jej ciała. Zadrżały przez chwilę i ugięły się lekko. Po chwili jednak klacz poczuła się pewniej i postawiła kilka pierwszych kroków. Nic się nie stało. Poza lekkim bólem rozchodzącym się w całym jej ciele wszystko było na tyle dobrze, aby iść z Certainem. - No cóż ja tu muszę zostać, takie mam rozkazy, ale Wam życzę powodzenia. Pokarzcie tym podpalaczom, że nie zadziera się z nami. Medyk uśmiechnął się smutno i poważnie, znacząco kiwnął głową na pożegnanie i odszedł zająć się nowymi rannymi, których przynieśli żołnierze. Kuc, który biegł do pułkownika zniknął już gdzieś pośród wielu innych, które pędziły z rozkazami pośród rozstawionych oddziałów wojskowych. W dolnej dzielnicy oddział changelingów naszykował się do szturmu na pozycje wroga. Ogiery poprawiły kolczugi, zacisnęły paski na tarczach. Wielu robiło to już bez nadziei, kilkoro z zapałem. Atmosfera była ciężka. W końcu IceSword zarządził atak. Kompania wysunęła tarczę do przodu i ruszyła szybko i z impetem. Był to jednak milczący galop, nikt nic nie krzyczał, nie skandował imienia królowej, czy obelg. grupa ruszyła szybko. Rebelianci momentalnie zauważyli wrogów. Wśród ich szeregów pały rozkazy. Kusze uniosły się do pozycji strzeleckiej, po czym na głośny okrzyk dowódcy zamki zwolniły cięciwy. Bełty przeszyły powietrze ze złowrogim świstem. Pierwsza salwa nastąpiła zanim Shadow zdołał wzmocnić światło księżyca. Tylko mała cześć bełtów nie trafiła. Jednak rebelianci nie byli dobrymi strzelcami i dużo grotów wbiło się w drewniane tarcze. Changelingi przyśpieszyły. Księżyc zdał się jakby mocniej świecić. Jego blask padł na alejkę. Wtedy nastąpiła druga salwa rebeliantów. Jej skutek był podobny. W końcu oddział żołnierzy Chrysalis wpadł do bocznej alejki, w której leżał ich półprzytomny towarzysz. Ostatnie kuce, które wbiegały nie zdążyły przed następnymi wystrzałami i potężna siła bełtów, wbijających im się w pierś odrzuciła ich w tył. Ice Sword i jego oddział zbliżyli się do rebeliantów. Zostało im około 10m do przebycia. Szybko przeliczył podkomendnych. Zostało ich 5 nieruszonych, 3 lekko rannych i 4 ciężej. Wszyscy ci, którzy wcześniej doznali obrażeń, teraz zginęli, nie dając rady dobiec do uliczki. Zza rogu dobiegła złowrogi dźwięk ładowania kusz. Changeling, który znał się na medycynie zaczął opatrywać rannych. Shadow z zadowoleniem stwierdził, że jego fagowi nic się nie stało. Dragon także przeleciała bez obrażeń.
  9. Timber szła powoli jedną z głównych ulic Dareteru. Perła północnych ziem Republiki Erthteru jak zwykle błyszczała przepychem i nowymi technologiami. Klacz cieszyła się, że to właśnie tu powróciła po długiej ekspedycji z rodzicami. W prawdzie z ledwością utrzymywała się, odkąd wydalili ją ze studiów, a ojciec powiedział, że nie da jej więcej pieniędzy z bogatego rodzinnego skarbca, dopóki sama nie nauczy się o siebie dbać, jednak miasto oferowało olbrzymie możliwości. Wielkie góry otaczające je od wschodu nie tylko odgradzały metropolię od dzikich krain, ale jeszcze same były bogate w surowce. Wielkie huty Dareteru pracowały nieustannie, przez co w mieście było bardzo ciepło. Non stop słyszano tu uderzenia młotów i szczęk trybików wielkich młynów wodnych, które korzystały ze stromo spadających rzek. Klacz ostatnio nawet znalazła przyzwoity zarobek w jednej z kuźni pewnego inżyniera imieniem Smart Hammer. Budował on głównie broń na użytek armii. Dzięki niebywałemu talentowi klacz zaczęła już przykuwać uwagę rzemieślnika. Na razie głównie nosiła wodę do parowych kotłów, bądź podawała pracownikom posiłki, ale patrząc po minie inżyniera, gdy Timber coś mówiła, można było wnioskować, że szybko awansuje. Poza tym była to świetna praca, gdyż klacz mogła obcować z wielkimi maszynami i wynalazkami, do których zawsze ją ciągnęło. Nie uszło to uwadze jej rodziny, która postanowiła przywrócić ją do pełnych łask i właśnie dzisiaj zaprosiła ją na uroczystą kolację w zamku. Na uczcie jej rodzice mieli opowiadać o ekspedycji, a jako że Timber też brała w niej udział, miała wystąpić razem z nimi. Była to świetna okazja aby pokazać się senatorom i posłom z północy Republiki, co mogło dać później niezbędne kontakty na opłacenie kosztów produkcji maszyn. Poza tym wreszcie też możliwość, aby spędzić czas z rodziną, która wyjechała z Dareteru z powodu dymu, a teraz wróciła na specjalne zaproszenie tutejszego wojewody. Timber szła zatem ulicą ubrana w najlepszy strój jaki miała, czyli niestety proste robocze ubranie, które w paru miejscach było wypalone od latających iskier w pracowni. Czułą się z tym trochę głupio, ale nie miała wyboru. W końcu klacz minęła kilka placów handlowo rzemieślniczych i weszła na teren zamku, przechodząc przez potężną bramę w wielkim murze, zdobionym głowami bohaterów Republiki Erthteru. Strażnicy chcieli ją zatrzymać, ale po sprawdzeniu listy ze zdziwieniem wpuścili ją do środka. Na zamkowym dziedzińcu mieściła się potężna i toporna fontanna przedstawiająca żołnierzy poległych w obronie tego miejsca, w poprzedniej wojnie domowej z jednorożcami i pegazami. Wielkie mury fortecy nie przypominały sal balowych, na których Timber bywała za młodu, jeżdżąc w podróże po całym obszarze zamieszkiwanym przez kuce. Wtedy czasy były spokojniejsze, a stosunki pomiędzy kucami ziemnymi, a jednorożcami układały się dobrze. Teraz napięcie wisiało w powietrzu, a chłodne mury oschłego, wojennego budownictwa tutejszych architektów kontrastowały z lekkim i wyrafinowanym, wzniosłym stylem jednorożców, przypominając o rozłamie. Jednak te smutne myśli zaraz rozwiały się, gdy klacz zobaczyła swoją mamę. Ta już powoli stara klacz, ubrana teraz w bardzo ładną, ciemno zieloną suknię z falbanami, machała teraz do swej córki. Podbiegła do niej i przytuliła się mocno, mówiąc: - Jak się cieszę, że Cię widzę, moja kochana. Przepraszam, że dopiero teraz możemy się zobaczyć, ale zatrzymały nas w środku kraju ważne obowiązki. Dobrze, że się nie spóźniłaś, będziemy miały dość czasu, żeby porozmawiać przed naszą opowieścią. Nawet nie wiesz jak jesteśmy z tatą dumni, że wreszcie znalazłaś stałą pracę. Jak wiesz nie pochwalałam tego, co zrobił Twój ojciec, ale wreszcie to się skończy. No a teraz wejdźmy do pałacu... och w co ty się ubrałaś dziecinko... dobrze, że pomyślałam, mam mały prezent dla Ciebie w komnatach, mamy chwilę ,żeby cię przebrać i porozmawiać, co tam u Ciebie słychać? Matka Timber pomału ruszyła w stronę dużych drzwi do zamku, ocierając łzę szczęścia z policzka.
  10. Nie przejmujcie się mną. Ja bardzo lubię jak gracze ze sobą rozmawiają (jakby nie patrzeć, czytam to co wszyscy piszą, i jak jest ciekawie, to o wiele milej mi się czyta ) więc nie krępujcie się możecie gadać, zwłaszcza, że i tak odpowiem wtedy, kiedy uznam to za stosowne + będę miał chwilkę (bo jak wiecie średnio u mnie z czasem) Kelnerka po odebraniu zamówienia uśmiechnęła się lekko, najwyraźniej miło zaskoczona gestem Cyka, a następnie odeszła z zapisanymi w notesie potrawami. Rozmowa dwóch ogierów toczyła się w najlepsze przy dźwiękach kolejnych hitów. Nikt nie wpadał im na stół, gdyż był ustawiony dalej od parkietu, choć obsługa nie raz musiała wypraszać zbyt pijanych gości i ponownie ustawiać meble. Dało się wywnioskować, że dwa ogiery są zatrudnione tutaj chyba tylko po to. Po dziesięciu minutach żółta klacz wróciła z dwoma talerzami mięsa oraz sianofrytek, Nuka Colą i Whiskey. Wszystko trzymała zręcznie na tacy na jednym kopycie, na drugim mając inne zamówienia. Wymagało to od niej trudnej sztuki balansowania na tylnych odnóżach, którą opanowywały kelnerki oraz awanturnicy, którzy nie mieli rogów, a musieli strzelać bez siodeł bojowych. Była to dość popularna ostatnio taktyka, co zaobserwował Wild. Umożliwiała mówienie, a także pozwalała lepiej chować się za cienkimi przeszkodami. Klacz postawiła przed nimi ich zamówienia, życząc im miłym głosem smacznego. W tle, poza głośną muzyką dało się usłyszeć natężający się dźwięk silników. Nikt nie zwracał na to specjalnej uwagi, było to dość zwyczajne dla tak atrakcyjnej turystycznie mieściny. Ogiery z zadowoleniem jadły swoje dania. Trzeba było przyznać, że na prawdę smakowały wyśmienicie. Nie były to pierwsze lepsze pomyje z przydrożnej speluny dla gangów motorowych. Owszem podane prosto, bez wykwintności godnych przywódców stajni, ale za to bardzo smacznie i dobrze zgrilowane i przyprawione potrawy wprost wprowadzały jedzących w dobry nastrój. Dwaj podróżni dochodzili do połowy posiłku, gdy nagle drzwi do hotelu otworzyły się. Stanął w nich jakiś zdyszany ogier, otworzył usta z przerażeniem w oczach, chcąc coś krzyknąć, jednak wtedy rozległ się huk i jego czaszka eksplodowała, rozbryzgując krew na wszystkie strony. Martwe ciało upadło, zakrwawiając posadzkę, wrzawa w hotelu ucichła, tak że tylko radio dalej głośno grało. W drzwiach za trupem stała tajemnicza, potężna postać. Potężne mięśnie i wielkie skrzydła zakrywał czarny, zszywany ze skóry kombinezon. Wild od razu rozpoznał, że pod nim kryją się płyty ochronne, prawdopodobnie z metalu. Złowroga osoba z postury była znacznie większa od kuca, co mogło wskazywać, że jest gryfem. Na twarzy miała naciągniętą czarną, płócienną maskę, która była wzbogacona lekką elektroniką. Oczy zostały zakryte przez jedno czerwone szkiełko podłączone do stalowego małego pudełka, na którym żarzyły się diody, oraz z drugiej strony przez zniszczone czarne okulary. Gryf miał założone siodło bojowe z potężną dwulufową strzelbą, z której unosił się dym, na kopytku dodatkowo miał zamontowany pistolet. Za nim stanęły dwa podobnie ubrane, kuce. Jeden jednorożec, który lewitował karabin, a drugi pegaz, trzymający pod skrzydłem pistolet maszynowy. Pierwsza, większa postaci powolnym krokiem zaczęła wchodzić do środka, uważnie obserwując wszystkich, po czym odezwała się: - Siedzieć cicho, a nikomu się nic nie stanie. Wyłóżcie wszystkie wasze kapsle na stoły i bez żadnych sztuczek, bo skończycie, jak on... (tu gryf wskazał na martwe truchło leżące na progu). Postać zatrzymała się i czekała - Na co czekacie wykładać kapsle, ale już! Nagle szybki ruch łapy gryfa paraliżował psychicznie wszystkich na ułamek sekundy. Nastąpił wystrzał, z lufy wylał się ogień, a zaraz potem pośród rozbryzgu krwi upadł jeden kuc przy stole w drugim końcu sali, a w powietrze poszybował, wypuszczony przez niego pistolet. - Mówiłem, bez sztuczek, do jasnej cholery. Nie ociągać się...
  11. kapi

    Pochód umarłych

    Kapłan zadowolony patrzył, jak bandyci padają związani na ziemi. Jego szczęście jednak nie trwało długo, bowiem właśnie jeden ze zbrojnych zbliżał się do niego, najprawdopodobniej z podobnym zamiarem. Jakby tego było mało, słońce odbijało się od drobnych, choć zabójczych grotów strzał. Tak jeszcze łucznicy tu byli. Można by powiedzieć z deszczu pod rynnę. Jednak dalej istniała szansa, na wyjście z zajścia obronną ręką. Kanadan opuścił tarczę i buzdygan na znak braku wojennych zamiarów, choć nogi dalej miał w pogotowiu. Średnio pasowało mu pętanie rąk, jak kopyt jakiemuś zwierzakowi. Na twarzy przyjął dość pogodny wyraz, a przynajmniej tak sądził i zaczął mówić spokojnym głosem: - Witam szanowną straż, dziękujemy z kompanem za pomoc... chcieliśmy właśnie wyruszać w podróż, gdy ci oto tutaj jegomoście, zaatakowali nas. Słowem nie dało się ich powstrzymać, więc chcąc przeżyć rozpoczęliśmy obronę. Niestety jak Pan widzi, mój kompan jest dość ciężko ranny. Jest w wiosce może jakiś lekarz, albo niech Pan mi da chwilkę, jestem kapłanem, być może uda mi się ulżyć mu w cierpieniach. Kanadan podszedł do rannego towarzysza i nie tracąc czujności, skierował swe dłonie na ranę. Czasami to działało, wystarczyło wymamrotać parę słów, choć jak mężczyzna pamiętał nie szło mu to najlepiej bez konieczności i nekromanty do zabicia w pobliżu. No cóż pewnie znów bóg stwierdzi, że wpakuje świeżo upieczonego inkwizytora w kłopoty. Z takim przekonaniem Kanadan nie tyle liczył na uzdrowienie kompana, co na potwierdzenie swych słów, które przed chwilą wypowiedział. Cały czas, niby pod pozorem rozmowy nie spuszczał wzroku ze strażnika i był gotowy powstrzymać go przed spętaniem. Tak "lecząc" czekał na reakcję zbrojnego.
  12. Atlantis rozpoczął naprawę swego konstrukta nie specjalnie zwracając uwagi na Maskeda. Jednak znacząca obelga dotarła do uszu błękitnego ogiera, raniąc jego dumę. Jednak nie przeszkodziło to w załataniu golema. Liczne wgniecenia i rysy były wypełniane magią i naprawiane. Ane , gdy czarnoksiężnik odezwał się do niej odparła dość stanowczo: - Nie przesadzaj już, próbowałam jakoś rozluźnić atmosferę... no cóż w każdym razie przepraszam, jeśli Cię uraziła moja nie do końca przemyślana docinka. Kobieta chwyciła rękę Maskeda, kończąc już trochę ciszej zdanie. Ten poczuł jej delikatny dotyk, a zarazem zdał sobie sprawę, że nie potrzebowała niczyjej pomocy, aby wyjść z jeziora. Jej nogi były najwyraźniej dużo silniejsze niż na to wyglądały. - W każdym razie jednak nie traktuj mnie jak kogoś Ci podległego. Jestem tu jako Twoja partnerka i pomoc, a nie sługa. Może nie przywykłeś, aby innych traktować na równi z sobą, ale ja nie mam zamiaru być popychadłem. - ta wypowiedź była już nie tyle ostrzejsza, co dobitna i nie pozostawiająca złudzeń, że Ane nie jest z tych kobiet, które podporządkowywałyby się byle komu. Gdy to mówiła jej oczy w głębi mocniej zaświeciły na czerwono. Masked miał chwilę na przemyślenie tego co usłyszał, zanim odezwał się do demona. W oczach Wiktora nagle zaszłą jakaś zmiana i na jaw wyszła dzikość, a jego włosy zaczęły falować. Ogier otworzył usta, z których wydobył się długi i złowrogi pomruk, Masked słyszał w nim wypowiadane słowa: - Witaj magu, któryś już kilkakrotnie próbował mnie wywieść w pole. Do tej pory nasza współpraca miernie się układała, więc dlaczego twierdzisz, że ci pomogę, a raczej powinienem zapytać co w zamian dostanę? Chwilę później znów odezwała się Ane: - Nie znam waszych podziemi, ale chyba powinniśmy ruszyć na wroga, albo się przygotowywać, a nie stać tak i patrzyć się na tego podmieńca. (tu wskazała Nicka) Potężny złoty smok wylądował na peronie. Rebelianci w jego bliskiej obecności zachowywali się dziwnie, niektórzy coś szeptali, inni drżeli z przerażenia, a jeszcze inni wiwatowali. Wszyscy poganiali niedobitki changelingów, zabezpieczali materiały, ale ogólnie dworzec opustoszał. Podczas lądowania Thermal zauważył, że brama została zdobyta. Teraz armie rebeliantów podążały ku bardziej centralnym dzielnicom miasta, a część wracała w kierunku zejść do podziemi. Yellow zastanowił się nad pytaniem ogiera i odparł: - No cóż oczywiście, że jestem w stanie wspomóc magiczne zdolności ogiera, jednak jest to mniej efektywne, niż gdybym sam korzystał z tej mocy. Jednak technicznie jest to możliwe, co więcej mamy w koszarach trochę innych magów, którzy choć słabsi też mogą kogoś wspierać, tylko po co, masz jakiś kolejny pomysł jak wykorzystać dużą moc? Tymczasem w sąsiednich komnatach Poison i jego oddział został ponownie zaatakowany. Tym razem changelingi uformowały kolumnę i szczelnie osłoniły się tarczami. Mag krwi posłał im kolejną kulę ognia, wybuch odrzucił dwóch w tył i pogruchotał im tarcze. W tym momencie wystrzelili dwaj kusznicy rebelii, raniąc innych stojących dalej, jednak marsz się nie załamał, a straty wroga były niskie, cała chmara changelingów wlała się do komnaty. Rebelianci zwarli się z podmieńcami, jednak ich początkowy zapał ostygł, pod gradem ciosów, przeważającego wroga. W końcu nad zgiełkiem uniósł się głos dowódcy: - Ustawić się w mur przy wejściu, wy trzej! jazda, jazda, reszta odwrót! Chodź, ty ze mną! Razem, za Eque... Głos w gardle dowódcy zamarł, gdy czarny miecz przeszył mu pierś. Stojące obok ogiery powstrzymywały nawałę jeszcze przez kilkanaście sekund, przez które Poison i czterech innych zdołało uciec do dalszych jaskiń. Pozostali zginęli, na dodatek za długim korytarzem słychać było przegrupowujący się oddział changelingów. Poison stracił sześciu ludzi, w tym pomocnika w dowodzeniu. Został mu jeden kusznik i pomniejszająca się odległość pomiędzy główną salą. Nagle czarodziej usłyszał pytanie jednego rebelianta. Jego głos był drżący i niepewny, a na twarzy widać było świeżą krew. - Co teraz mamy zrobić sir? W tym momencie do głównej komnaty wbiegł niczym wiatr Rebon, Lenitha, MT i Pokemona (jeśli kogoś pominąłem, kto biegł od dworca, to przepraszam i też tam biegnie z nimi) ujrzeli Atlantisa, Maskeda, wielkiego niebieskiego golema, Wiktora i Nicka przy jeziorze oraz opustoszała jaskinię. Śpiesznie zaczeli schodzić po drabinach, mając nadzieję, że od znajomych magów i żołnierza dowiedzą się gdzie dokładnie jest wróg.
  13. Był piękny spokojny poranek. Wielkie czerwone słońce wznosiło się właśnie nad wielkimi stepowymi równinami. Nocne zwierzęta umykały przed potwornym żarem bijącym od tej potężnej kuli ognia. Chowały się w gdzieniegdzie szklisty i stopiony piach, ryjąc głęboko swe korytarze. Te rośliny, które były dość odporne by przetrwać silne promieniowanie i brak wody wystawiały swe kolorowe liście na słońce. Tutejsze stepy zachwycały swą zmiennością krajobrazu, gdyż nocą bogaciły się we fluorescencyjne trawy, a w dzień mieniły się większą roślinnością, o wszystkich kolorach tęczy. Niejeden wędrowiec, który chciał podziwiać widoki zabłądził w tej plątaninie barw, albo umarł od promieniowania. Na skraju tego pięknego choć niedostępnego miejsca, znajdowała się mała mieścinka. Dumny szyld przed wejściem do niej, jeszcze z czasów przedwojennych, ogłaszał "Witamy w River Island". Podobno najstarsi mieszkańcy opowiadali historie swych dziadków, gdy jeszcze kuce zjeżdżały tu do pięknego kurortu wypoczynkowego, położonego pośrodku wielkich rozwidlających się rzek, gdzie teraz rozciągały się stepy. Rzeczywiście miasteczko przypominało stary kurort. Gdzieniegdzie na ulicach stały stare, często podziurawione zielono białe parasolki. Część z nich została wbudowana w małe domki, które powstały już w obecnych czasach. Po ulicach czasami walały się lodziarki, czy inne stare sprzęty wypoczynkowe, ograbione ze wszystkiego poza kolorową farbą. Miasto prawie nie miało murów ani ogrodzeń. W koło nie rosły ani drzewa, ani inne obiecujące pod tym względem rośliny. W centrum stało kilka większych domów zbudowanych z betonu za dawnych czasów. Największy, który był pozostałością hotelu miał wielką dziurę w dachu i na tarasie widokowym, załataną resztkami samochodów i innym złomem. Pęknięcia w ścianach świadczyły, że budynek oberwał bombą. Przy hotelu mieściły się: sklep i domek szeryfa. Sam stróż prawa często przesiadywał na werandzie w bujanym fotelu, paląc fajkę. Na nosie miał wielkie okrągłe okulary, a wiek jego można by podejrzewać powoli dochodził do stu lat. Długa broda ciągnęła się do ziemi, a w kaburze brakowało mu nawet rewolweru. Jedynie złota, pogięta gwiazda szeryfa i stary skórzany kapelusz świadczyły o stanowisku. W sklepie na wystawie można było znaleźć przeróżne rzeczy od kolorowych butelek i starych pamiątek, przez inne wyroby ze szkła, w których najwyraźniej tutejszy właściciel się specjalizował, aż po broń dla zainteresowanych. Samo miasto wyglądało niepozornie, jednak cieszyło się wyjątkową popularnością. W hotelu zwykle był komplet, a w okół często koczowały gromady kucy w namiotach. River Island posiadało bowiem wyjątkową fontannę, stojącą na środku głównego placu. Stepami ciągnęła podziemna rzeka, która wymywała fragmenty napromieniowanej gleby. To ona zasilała fontannę, a świetle słońca i księżyca pierwiastki ze stepu osiągały nieprawdopodobne właściwości - mieniły się wieloma kolorami. Ponieważ fontanna była duża i korzystała z energii wytrysku wody, poprzez nieprzepuszczalną warstwę gleby, toteż do dziś działała. Na dodatek podziemne promieniowanie było na tyle słabe, że woda z fontanny była jednym z lepszych źródeł wody pitnej w okolicy. Często więc do miasta zjeżdżali się kupcy i turyści aby napić się i zabrać trochę wspaniałej wody, która nawet w butelkach przy świetle słońca, czy księżyca świeciła. Miasto pobierało cło za wywóz wody, przez co bogaciło się. Jego jedyną obroną przed złodziejami wody byli inni mieszkańcy i przybysze, którzy sami nie chcieli, aby ktoś kradł wodę za darmo. Mniejsze bandy bandytów nie zapuszczały się w tę okolicę, wbrew temu, że szeryf był stary jak ta fontanna. Do tej mieścinki przybył wraz ze świtem samotny ogier. Był dość obładowany podróżnymi rzeczami, a na głowie nosił kowbojski kapelusz. Przy pasie dyndał swobodnie Colt, a na plecach Winchester. Ogier usłyszał niedawno o tej mieścince i zapragnął ujrzeć wspaniałą wodę, w końcu każdemu należy się odpoczynek. Jemu i tak było obojętnie, gdzie pójdzie, gdyż wszędzie napotykał na niesprawiedliwość, którą chciał tępić. W mieście nikt go nie sprawdził, choć powitały go oczy wielu wędrowców z różnych stron Equestrii. Ogier udał się do hotelu, gdzie mieścił się bar i inne usługi dla podróżnych. Co ciekawe na zapleczu był również mały warsztacik z całkiem dobrym wyposażeniem. Zgodnie z tym co powiedział mu jeden z miejscowych właśnie hotelarz prowadzi prace budowlane, aby dokopać się do rzeki i zbudować młyn wodny, w czym pomaga mu burmistrz. Warsztat zasilany wodą ewidentnie nie był codziennością na spustoszonych ziemiach postapokaliptycznej Equestrii. Wild Steed udał się do hotelu, przechodząc przez plac z fontanną. Niestety zobaczył tylko część wodnego pokazu, gdyż resztę zasłaniały wszechobecne kuce. Co pomysłowsi wchodzili na wózki, czy sami przynosili sobie rusztowania i zasłaniali wszystkim z tyłu. Ogier pomyślał, że musi tu przyjść raz jeszcze o porze, gdy tłum będzie mniejszy. Wild dostał się do hotelu. Panował tam zaduch, gdyż okna były wyłożone kolorowymi płachtami kartonu i papieru, nadając wnętrzu rozmaite, ciekawe świetlne zabarwienie. Większość mebli, poza stołami wykonano ze szkła, przez co światło tym bardziej się odbijało i emanowało na wszystkie strony. Efekt psuły dziury po kulach w zasłonach, ale mimo to całość robiła ogromne wrażenie. Tłumaczyłoby to nawałnice gości. Nie było prawie gdzie usiąść, a klacze obsługujące klientów nie nadążały z przynoszeniem napojów i trunków. Za dużą ladą stał dość masywny ciemnobrązowy ogier, który nalewał i szykował drinki, uważnie obserwując całe pomieszczenie. Wild dostrzegł, że za jego fartuchem znajduje się pokaźna ilość oręża, którego ogier raczej potrafił używać. Wskazywało na to parę dziur w fartuchu, które wyglądały jakby były zrobione od środka, a nie od zewnątrz. Na ścianie, obok wejścia wielkimi schodami, wyłożonymi już zniszczonym czerwonym dywanem, znajdowały się poroża, czaszki i inne dziwne części ciała jakiś zwierząt, które najprawdopodobniej zamieszkiwały tutejszy step. Wrażenie robiła szczęka jakiegoś pustynnego stawonoga, która miała około 2m szerokości i 1,5m wysokości. Głowy brakowało, ale same potężne przekształcone w ostrza czułki sprawiały ogromne wrażenie. Pod sufitem wisiały szklane lampy, które teraz były zgaszone. W środku panował olbrzymi hałas, tak ,że ledwo można było usłyszeć radio, puszczone na maksymalną głośność. Właśnie leciała znana z przedwojnia piosenka Saphire Shores. Wielu gości poderwało się do tańca, a niektórzy co bardziej pijani porywali kelnerki, nie raz rozlewając napoje. Hotelarz stojący za ladą uważnie przyglądał się każdemu z takich delikwentów, najpierw udając, że drapie się po brzuchu, a na prawdę szykując się do strzału, gdyby sprawy potoczyły się niepomyślnie dla jego pracownic, a później zapisując w małym kajeciku koszty rozlanych napoi, za które tancerze musieli oczywiście płacić. Wild usiadł w jedynym wolnym, jak mu się zdawało miejscu, obok niebiesko szarego ogiera z morską grzywą. Na Cutie Marku miał kapsel Nuka Coli i zdawał się dobrze bawić. Cyka Fox przybył do tego miasta wczoraj i przenocował już jedną noc w hotelu. Właściciel sporo zdzierał, ale jemu po lekkim targowaniu odpuścił i zaoferował lepszą cenę. Ogier zdążył się rozejrzeć po okolicy i stwierdzić, że to bardzo dobre miejsce na mały handelek. Było dużo przejezdnych, sklep i właściciel - rzemieślnik, z którym można było poprowadzić interesy oraz wspaniała błyszcząca woda. Teraz jednak dopiero wstał i był trochę głodny. Czekał już dość długo na kelnerkę, dlatego ucieszył się, gdy dość młoda żółta klacz z białą, długą grzywą i uśmiechem na ustach podeszła do jego stolika, już chciał coś zamówić, gdy wbrew jego oczekiwaniom dziewczyna zwróciła się do jakiegoś przybysza o złotej maści, który przed chwilą się do niego dosiadł. Klacz spytała tego nowego kowboja, czy chce coś zamówić, ten zaczął się zastanawiać, a w Cyku wzbierała irytacja całą sytuacją, podsycana dodatkowo dość dokuczliwym głodem. Tak jak we wszystkich pozostałych sesjach podczas prowadzenia dialogu czy spokojnej sytuacji, nie ma ograniczenia postów na gracza. Jest jedynie ograniczenie akcji bardziej zaawansowanych, ale to wiążę się z tym, że nie można zakładać, że jakaś trudna czynność się udała (np. obniżenie ceny z handlu) o takich rzeczach decyduje MG, czyli w tym przypadku jakimś cudem ja . Jak dojdzie do walki wtedy jeden post na gracza. Akcje takie jak otwieranie niezabarykadowanych drzwi, czy gaszenie świeczki nie wymagają testu, więc nie musicie czekać w nich na moją odpowiedź i możecie kontynuować, zakładając, że się powiodły. Ta tak tytułem ogarnięcia i wyjaśnienia spraw ilości postów. Miłej gry życzę
  14. kapi

    Ogłoszenia

    Przepraszam bardzo, że tak długo czekacie na odpisy w ten długi weekend, ale niestety zachorowałem i wieczorami, kiedy zwykle odpisywałem nie mam siły. Postaram się coś napisać, ale jest to dość trudne.
  15. Twi'lek zdziwił się lekko, ale odparł szybko: - Co do statku, czy promu to nie mam żadnego, ale dobry pilot powinien mieć ze sobą równierz jakiś środek transportu, którym najlepiej lata. Nikt nie porwałby się na burze plazmowe w sprzęcie, który pierwszy raz dotknął. Wydaję mi się ,że jeśli znajdziemy kogoś, kto nas przewiezie, to będzie miał swój "krążownik przestworzy". Co do naszej rozmowy, pytasz mnie co masz powiedzieć. Trochę o sobie co robiłaś, skąd pochodzisz, jakie zadania już wykonałaś, co taka piękność jak Ty ma zamiar robić z tą całą forsą, którą dostaniemy po zakończeniu zadania? Tematów jest wiele, a warto mówić, uwierz to na prawdę przyjemne. Kończąc zdanie mężczyzna uśmiechał się łagodnie.
  16. kapi

    Płonący Mrok [duosesja]

    Gray Whisper szybko skupiła się i utworzyła ochronną strefę w okół siebie. Otoczyła ją ponownie lekka ciemna mgła, powiększając swój obszar z każdą chwilą. W pewnym momencie pole wykryło obecność kolejnego pocisku. Z dużą zręcznością klacz odskoczyła w bok i poczuła na skórze falę uderzeniową pocisku. Wtedy znów odezwał się głos: - Całkiem nieźle to wykombinowałaś, ale czy twierdzisz, że to wystarczy, żeby mnie pokonać? Klacz odwróciła się odruchowo w stronę głosu i wtedy z tamtego kierunku nadleciał kolejny pocisk ta zrobiła kolejny unik przelatując w powietrzu. Myślała, że udało jej się i wtedy wpadła na nią twarda kula. Eksplozja odrzuciła ją na metr, a klacz upadła. - No cóż nie masz jakiegoś lepszego pomysłu, jeśli unikasz, to wystarczy puścić kilka kul w potencjalne miejsca zakończenia twego zwodu i tyle. Jeśli twierdzisz, że nic lepszego nie wymyślisz możesz się już poddać. Ogier walczący z Havoc najwyraźniej zauważył jej ostrożne ruchy i również spokojnie się zbliżał. Sam nie rozpoczynał ataku, tylko spokojnie balansował ostrzem.
  17. Doktor, gdy usłyszał co się stało z królową, aż zakrztusił się trunkiem, który popijał w krótkiej przerwie w pracy. - Co i dopiero teraz o tym mówisz?! Wydarł się prawie na cały głos. Chwilę później oprzytomniał i usłyszawszy pytanie Certaina szybko odparł: - Ta klacz może już chodzić o własnych siłach, ale ma szczęście, że jeszcze żyje, więc nie oczekuj od niej nadzwyczajnych czynów, czy skutecznej wali. Co do wojska sądzę, że na taki cel żaden dowódca nie oszczędzi sił. Z tego co posłyszałem zostały wydane rozkazy zgrupowania właśnie w okolicach zamku centralnego i dzielnicy arystokracji. Jeśli przegrupowanie się udało i pozostałe dzielnice zostały opuszczone przez naszych żołnierzy to w tej chwili w okół nas powinno być prawie 10 000 żołnierzy changeli. Nie wiem oczywiście ilu już zginęło, ale na pewno znajdą się potrzebni żołnierze. Szybko udajmy się do dowódcy, w prawdzie od dłuższego czasu nie można się podobno skontaktować z głównymi generałami... o cholera, słuchaj dziewczyno, czy gdy rebelianci napadli na Królową, to czy gdzieś w okolicy nie było aby czterech kucyków, którzy wyglądaliby ci na generałów i magów? Z tego co wiem byli u Nightmare Moon na audiencji. Ogier wlepił wyczekujące spojrzenie w Moonlight Star, prawie zapominając o reszcie świata. Tymczasem w dolnej dzielnicy, gdy IceSwordowi udało się w końcu zebrać pięciu odważnych, co trwało długo, bo nikt z pośród żołnierzy nie chciał iść na pewną śmierć, widząc, co stało się z potężnym wojownikiem, który napawał lękiem nawet swych sojuszników. Medyk skończył opatrywanie Dragon. Smoczyca poczuła się lepiej, dalej rana trochę bolała, ale mogła już bardziej racjonalnie działać. Wtedy właśnie pośpiesznie wrócił posłaniec, na twarzy miał przerażenie. - Sir ich są tam setki, setki nie kłamię, nie tylko jedna ulica, ale i następne. Rozmawiają o jakimś zwycięstwie, obawiam się, że mogli zająć bramę. Jeśli tak nasza droga do naszych sił została zamknięta. Nie damy rady się przebić oni mają tyle wojska ile my, a nawet więcej, już zdobyli pewnie zamek i cieszą się zwycięstwem, zaraz umrzemy, będą nas torturować - z każdą chwilą changeling zaczynał co raz bardziej histeryzować, ale wieści które przynosił o setkach rebeliantów nie były pomyślne.
  18. Pomarańczowy kuc ponownie obrzucił przybyszów wzrokiem, po czym powiedział dość niskim głosem: - Hm ciekawe. Jak na mój gust jeśli nie chcecie zwady to nie bylibyście tak dobrze uzbrojeni, ale co ja tam wiem. Choć to, że we mnie mierzysz nieznajomy jest już większym problemem. Jeśli opuścisz swoją broń będziemy mogli pogadać. Gdybym ja chciał rozróby odstrzeliłbym ci łeb zanim byś tu doszedł, więc możesz mi zaufać, a ja tobie nie. Tak samo jak nie wiem kim, albo czym jesteś... Ogier przypatrzył się Pokemonie - A ty ślicznotko, przyszłaś z nim? Nie widziałem cię wcześniej w naszym miasteczku, skąd pochodzisz i po co przybywasz, też jak on, żeby tylko pogadać? Pozostałe kuce nie spuszczały wzroku z dziwnego ludzkiego przybysza, a ich broń dalej czekała w pogotowiu i o ile pomarańczowy ogier zdawał się rozluźniony, to tamte były dość napięte.
  19. Pokemona w ostatnim poście tylko mówiła, więc nie powiedziałaś co z nią dalej się dzieję, ale jak dla mnie może iść z pozostałymi.
  20. Aion Misstage został przydzielony do tajemniczej placówki górniczej jakiś tydzień temu. Był dobrym żołnierzem, więc nie zadawał pytań. Od innych dowiedział się, że misja jest tajna, a także iż najprawdopodobniej są tu prowadzone badania naukowe. Nie uczestniczył jednak w nich. Nie interesowało go to. Nie po to tu był. Miał za zadanie bronić w razie napadu. Początkowo myślał, że czeka go długa, żmudna, monotonna praca w ośrodku badawczym. Nie sądził, aby nastąpił jakikolwiek atak republikanów. Dzisiejszej nocy spał w najlepsze, czekając na swą poranną wartę. Miał jeszcze dobrych kilka godzin odpoczynku, gdy niewyobrażalny huk wybudził go z błogiego snu. To wszystko brzmiało jak eksplozja bomb czy ładunków wybuchowych. Następnie ściany zabarwiły się czerwienią, a lampy zaczęły migać. Syrena obwieszczała alarm. Nie mogło być mowy o awarii wielkich urządzeń w podziemiach, które widział kilka razy, to musiał być atak. Dla żołnierza ogarniętego rutyną trudno o coś lepszego. Aion zerwał się ochoczo, schwycił potrzebną broń i wybiegł z pokoju. Nastąpiła kolejna seria wybuchów i nagle światła na korytarzu zgasły. Zapaliło się po chwili lżejsze zasilanie awaryjne. Myśli przelatywały przez głowę ogiera. Jego pokój znajdował się w górnej części dla straży nocnej. Najprawdopodobniej jakiś pocisk trafił w połączenie z główną siedzibą. W tym kompleksie powinna być jeszcze reszta dzisiejszych nocnych wartowników. To dawało łącznie piętnaście uzbrojonych kucy. Przy czym część pewnie zginęła, jeśli nie zdołali ostrzec przed atakiem. Z sąsiedniego pokoju wybiegł jakiś dobrze zbudowany ogier o białej barwie i czerwonym zaroście. Twarz miał ostrą i kanciastą, a przy oku potężną bliznę. Jedno kopytko było zastąpione mechaniczną wspomaganą protezą z podczepionym działkiem szturmowym. - Co do cholery się dzieje? Pewnie znów republikańskie psy... to w ich stylu te nocne wypady. Czekaj... kurde najwyraźniej walnęli w antenę przekaźnikową, nie mamy sygnałów radiowych. rzekł ogier w pośpiechu sprawdzając swój nadajnik, po czym przeładował broń. W tym momencie korytarzem przepędził potężny podmuch gorącego powietrza, a wraz z nim doszły uszu żołnierzy strzały.
  21. kapi

    Magiczne Odrodzenie

    Paul wyprostował się w fotelu i spoważniał, obrzucił dziwnym spojrzeniem siedzących przed nim mężczyzn, po czym uśmiechnął się smutno i ciągną dalej, nalewając każdemu wina do kieliszków z karafki wyciągniętej z szuflady. - Ech Thomas wdałeś się w ojca, nie ma co... zawsze tylko interesy i interesy. Fakt zapewnia to jakąś przyszłość, ale gdzie w tym zabawa tajemniczość, poezja? Mniejsza z tym, znając życie, gdybym próbował Ci udowodnić co się w życiu liczy, zezłościłbyś się na mnie, jak Twój szanowny ojciec miał w zwyczaju przy każdej okazji. Dobrze, dobrze, napijcie się uśmiechnijcie, a ja wszystko opowiem. Po pierwsze drogi Petarze przedstawiłem się, uważniej słuchaj na przyszłość, ale niemniej mogę zrobić to jeszcze raz. Nazywam się Paul de Viermis i jak mówiłem znałem Twego mistrza. Zaiste wielka szkoda, że tak skończył. Moje najszczersze kondolencje. O wizjach nic nie wiem, nie pochodzą ode mnie, ale to ja powiedziałem o kartce. Ten skrawek papieru zawiera zapiski dotyczące położenia punktu mocy gdzieś w okolicy. Próbowałem jego lokalizacji przez wiele lat, ale na próżno. Na szczęście w toku poszukiwań odkryłem, że cenna strona z księgi, spalonej dawno temu przez inkwizycję ocalała. Ma ją tajemnicza istota, gdyż na pewno nie jest człowiekiem sądząc po długowieczności. Dzięki tej stronie będziemy mogli odszukać kolejny punkt. Jak mi wiadomo, jesteście magami, a zatem podobnie jak innym magom powinno wam zależeć na powiększeniu mocy. Tylko dzięki temu będziemy mogli pewnego dnia wyzwolić się spod jarzma Inkwizycji i wyjść na ulice, pokazać ludziom, czego mogą dokonać z tą mocą. Dlatego stwierdziłem, że przystaniecie na tę propozycję. Opłaca się to wszystkim magom w równym stopniu, a zatem i mnie i Wam, moi drodzy. Jak poznałem Was, no cóż w miarę doskonalenia sztuki magicznej czarodzieje są w stanie wyczuwać od których postaci bije więcej energii. Na tej podstawie można też określać moc spostrzeżonego maga. Coś takiego jak uruchomienie punktu magi nie może zostać przeoczone przez ludzi i inne stworzenia tym się zajmujące. Stąd wiem o wydarzeniach w Anglii. Ja przez lata studiów doskonaliłem umiejętności rozpoznawania mocy. Nie ukrywam, że ucieszyłem się widząc Ciebie Thomasie, jako jednego z nas. Pochłonąłeś wiele mocy z tamtego punktu. Ostatnie wasze pytanie jak mniemam brzmiało, dlaczego macie działać razem? Cóż to bardziej skomplikowane. Czarodziei na świecie jest mało, a z dawnych czasów zostały nadal relikty przeszłości, czyli stworzenia w sposób specyficzny i trwały przesiąknięte magią. To one wywołują tak liczne plotki o tajemniczych morderstwach, czy wielkich wilkach w lesie. Te starożytne stworzenia zgromadziły i zapieczętowały cała dawną moc magiczną. To one pilnują jej jak oka w głowie i nie chcą aby została odblokowana. Zważcie przyjaciele, że często stworzenia takie jak wampiry żywią się kosztem ludzi, dla których dużą obroną byłaby magia. Teraz mogą hulać. Im więcej magi w świecie tym więcej czarodziei i to co raz potężniejszych czarodziei, którzy będą w stanie im zagrozić. Ja jestem już stary a na dodatek mimo szczerych chęci zdolności magiczne mam słabo wykształcone, więc nie mogłem zdobyć się aby spróbować zdobyć ten papier. Wy natomiast posiadacie aurę silniejszą, niż większość magów, jakich spotkałem, widać, że nie panujecie nad nią i jesteście nie wyszkoleni ale macie potencjał. Sądzę, że Wy dwaj dacie radę odzyskać te zapiski. Chciałem Wam dwóm to zaproponować, aby ryzyko, że stanie się coś nieprzyjemnego było jak najmniejsze. To z grubsza tyle, może teraz przejdziemy do milszej części, hm? Pogadamy, napijemy się, ja posłucham waszych historii, bo w prawdzie umiem wykrywać moc, ale ona wszystkiego nie powie. To jak będzie panowie? - Paul skończył z uśmiechem na ustach ocierając z wąsów kilka kropel wina, które pił przed chwilą. Carme spoglądała uważnie na mężczyznę, ten uśmiechnął się lekko, na jej słowa, po czym odpowiedział: - Cóż zdecydowanie nie jesteśmy tutaj tak opaleni jak przybysze z Włoch, ale rzeczywiście i ja jestem bardziej blady niż ogół. Czasami się zdarza mój tata też był taki. A cóż się Pani stało, że nie mogła Pani pozostać w ojczystym kraju? Wszakże to dość niebezpieczne podróżować samotnie w tak dalekie strony. W tym samym czasie, gdy księżyc był już wysoko na niebie do Calais zbliżył się wędrowny bard. Podróżował przez całą Francję w poszukiwaniu przygód, jednak te jak na złość go omijały. Stwierdził, że może nad morzem znajdzie jakieś opowieści wilków morskich, a w najgorszym wypadku popłynie do innego kraju szukać wrażeń. Podróżnego zmęczył cały dzień marszu, dlatego, gdy zobaczył światła miasta ucieszył się. W pewnym momencie przy gdzieś poza miastem zobaczył światło. Bywał już w różnych dziwnych karczmach, więc pomyślał, że może to jedna z nich. Zbliżył się i spostrzegł dużą dziurę w ziemi, z której sączył się blask świec i pochodni. Wszedł do środka dość niepewnie. Mogło to też być schronienie bandytów, ale on z takimi się znał, nawet wiele razy zdarzyło mu się nocować w jaskiniach łotrów. Ze względu na jego przeszłość, przeważnie traktowano go nadzwyczaj miło, a za kilka ładnych piosenek potrafił dostać nawet parę (najprawdopodobniej skradzionych) monet. Posuwał się więc dalej, aż w końcu wszedł do dziwnej sali, gdzie spostrzegł mężczyznę i kobietę rozmawiających przy stole ze świecami. Dość blady mąż zauważył go i wstając zapytał: - Witam Pana, co Pan tutaj robi? Carme dość zdziwiła się tak łagodną reakcją jej gospodarza, choć nie znała tutejszych zwyczai i właśnie tradycją tłumaczyła sobie to zjawisko. Do sesji dochodzi SolarIsEpic wraz ze swoją postacią: Remusem, życzę miłej zabawy
  22. Jeden z changelingów przybrał formę kuca i już miał ruszać w stronę bramy, gdy Darkheart stwierdził, że ma dosyć czekania i ruszył pędem dysząc w stronę bramy. Gigantyczne stworzenie chodzące na dwóch nogach i wydające złowrogie odgłosy z pewnością wywoływało strach wśród wrogów. Jednak gdy tylko kuc wybiegł zza bezpiecznego rogu napotkał na widzianych wcześniej rebeliantów. Było ich około 20. Początkowo zdawali się patrzeć na niego uważnie, aby chwile później przestraszyć się go. Wśród tłumu dobył się głos dowódcy: - W imię Celestii zastrzelić to coś! Kuce zdjęły kusze i pierwsze bełty rozpruły powietrze. Kilka z nich ominęło szarżującego kuca, ale na jednych stres działa osłabiająco, innych natomiast motywuje. Ostrzał stawał się co raz mocniejszy, kolejne szeregi rebeliantów zmieniały się i wypuszczały salwę morderczych pocisków. Gdyby nie porządny pancerz Darkheart w chwile by zginął, ale proste kusze jego przeciwników nie przebijały pancerzy. Kilka strzałów jednak trafiło w złączenia płyt, albo fragmenty kolcze, które były słabsze od potężnego napierśnika ze stalowej płyty. Dwa bełty wbiły się w okolice pach i dalej w głąb korpusu, jeden zranił ogiera w głowę, przez co pole widzenia się zamgliło, w końcu jeden trafił w nogę. Wielki wojownik zachwiał się i przewrócił. Czuł ból w wielu miejscach, kilka innych bolało go niemiłosiernie. Cały był poobijany, lecz pokonał 3/4 odległości. W odruchu przypływu adrenaliny Darkheart schował się w kolejną mniejszą uliczkę, ponownie zasłaniając się przed strzałami. Miał jednak problem. Zaalarmował rebeliantów o swej obecności, co mogło zdradzić oddział changelingów, a w dodatku sam nie miał szans pokonać tylu rebeliantów, zwłaszcza, że zobaczył ich więcej cisnących się w dużych oddziałach w kierunku bramy. IceSword patrzyła na to wszystko zza bezpiecznego winkla. Był pod wrażeniem ile strzał przetrzymał jego kompan, ale rozbryzgi czerwieni na białej ulicy świadczyły, że jednak musiał otrzymać poważne obrażenia. Rebelianci wysunęli na przód tych, którzy jeszcze nie oddali strzałów, a tyły spokojnie przeładowywały broń. Certain Hoof niedawno skończył kolejne swoje zadanie. Miał pozbyć się przywódcy mniejszej grupki rebelii, która powstała w pobliżu Kryształowego Imperium. Udało mu się dzięki jego bystremu wzrokowi wyśledzić nocny patrol i ich śladem dojść do siedziby. Poinformował o tym mały oddział uderzeniowy kompanów z gwardii, którzy pomagali mu w tym zadaniu i po szturmie nikt nie pozostał żywy. W prawdzie kilku udało się wymknąć tylnym wejściem, ale Certain wraz ze swą bronią nie pozwolił im długo uciekać. Po kolei zestrzelił trzech rebeliantów, zanim schowali się za skałami. Jak się później okazało wśród nich był także dowódca. Do Canterlotu wrócił wczoraj wieczorem. Teraz była 4:00 rano. Zdążył się spotkać od razu po przyjeździe z zarządcą, który zaprosił go na audiencję u Jej Wysokości Nightmare Moon. Miała się ona odbyć o 10:00. Po tym co Certain teraz widział nie sądził, by do niej doszło. W dolnym mieście wybuchały pożary, nad miastem latała wielka świecąca bestia, do której jednak nie miał zasięgu ze swej broni, poza tym zniknęła mu teraz z oczu. Armie pałacowe i część sił z Changeli gromadziły się w obrębie dzielnicy arystokracji, a koszary podobno były zatrute gazem. Rebelia wysunęła swe macki nawet do stolicy. Zastanawiało Certaina jakim cudem nikt tego nie zobaczył i jak doszło do ataku. Z drugiej strony nie dziwiło go to zbytnio. W końcu zarządca powiedział mu czego będzie dotyczyć audiencja. Nightmare Moon chciała przyłączyć Certaina do nowej grupy, której zadaniem miało być śledzenia rebeli. Ogier przyzwyczaił się, że dostaje sprawy trudne, więc już przypuszczał, że grupa słabo sobie radzi. Musiał jednak przyznać przed samym sobą, że zdziwiła go aż tak daleko idąca niekompetencja kolegów po fachu, którzy nie zauważyli przygotowań do oblężenia stolicy. Niemniej jednak musiał pogodzić się z zastaną sytuacją. Właśnie czekał na ewentualne rozkazy, gdyż obecny kazał po prostu nie opuszczać dzielnicy arystokracji, kiedy usłyszał rozmowę jakiejś nieznanej klaczy z doktorem. Leżąca na stole poszkodowana była w opłakanym stanie. Jej ciało zostało przebite w wielu miejscach. Z tego co usłyszał Certain wyniesiono ją z zamku. Zastanawiało go co się tam w ogóle stało, gdyż nagle ściany budowli zaczęły się walić, mury pękać, a salę tronową otoczył mrok. Było to zastanawiające, na dodatek klacz o czarnej maści, kolorowej grzywie i różowo niebieskich oczach mówiła coś, że śledziła rebelię być może była więc przyszłą kompanką ogiera. Tak czy siak zainteresowała snajpera, więc podszedł do niej. Gdy podszedł lekarz właśnie dopowiadał na pytanie: - kogo jeszcze wyciągnięto? z tego co widziałem paru gwardzistów pałacowych. Niektórzy jeszcze żyją i tymi zajmują się inni medycy, a podobno znaczna ich część nie żyje. Niestety poza tym co sam widziałem nie ma wieści z zamku. To dziwne, zwłaszcza przy tym, że porozrywało ściany, a oni udają, że nic się nie dzieje. W sumie co mi do tego... uważaj zaboli teraz... no ale Ty to dopiero masz szczęście, rzadko kiedy widzę kuce po takich urazach, które żyją. Powitajmy nowego gracza Thorona95 i jego postać Certain Hoofa życzę miłej gry i powodzenia. PS Guardian na przyszłość radzę nie wbijać się na pałę na armię rebeliantów, wiem ,że Twoja postać umie walczyć, ale nawet jakbyś dobiegł to bez fajnego pomysłu średnio widzę, abyś dożył spokojnej i długiej starości.
  23. Kapral odsalutował Poisonowi. W jego oczach co raz bardziej zapalała się realna świadomość zdarzeń i odpowiedzialności. W końcu mieli bronić rannych i byli jedyną linią obrony. Sama Pani Shadow powierzyła im to zadanie. Pomarańczowy kuc skrzyknął oddział i kompania wyruszyła. Przeszli w odpowiednie odnogi, gdzie migotały światła licznych pochodni. Zapewniały bardzo dobrą widoczność, a co więcej dawały cień. Poison teraz docenił architekta wnętrz, który ustawił światło na korzyść obrońców, tak aby alarmowało o zbliżaniu się wroga. Orange Sun, który lepiej znał od maga krwii podziemia zatrzymał oddział jakieś 7 minut drogi od głównej komnaty, zostawiając im długa drogę odwrotu. ​- Tu będzie dobrze sir. Mamy gdzie się wycofywać, a pójście dalej groziłoby otoczeniem, a zarazem minięciem wroga. Oddział ukryć się i czekać walki. Kuce z wielką powagą wykonały rozkaz i tak oto tylko Poison pozostał w widocznym miejscu, zachowując sobie dobry widok na korytarz biegnący do jaskini. Sama komnata była dość mała i pełniła funkcję mieszkalną, podobnie jak okoliczne jaskinie. Gdzieniegdzie stały drewniane porządne łóżka z pościelą, a nawet skrzynie. Nastąpiły chwile długiego napięcia. Poison sam skupiał się aby podtrzymać i wzmocnić przygotowywany czar kuli ognia. W końcu po następnych, dłużących się niemiłosiernie 5 minutach w oddali z korytarza zaczęły dobywać się głosy równego marszu i szczęku oręża. Już teraz można było wywnioskować, że changelingi są ciężej uzbrojone niż rebelianci. Jednak Poison ucieszył się, widząc, że dwóch z jego oddziału wyjęło kusze. Zawsze broń zasięgowa mogła spotęgować działanie psychologiczne czaru. czaru. Miał pod swoją komendą łącznie 10 kucy, które udało się zebrać. Napięcie rosło z każdą sekundą. W końcu w korytarzu zaczęły się pojawiać długie cienie włóczni i tarcz, a po chwili zza zakrętu wyłoniły się sylwetki pierwszych żołnierzy. Każdy był odziany w kolczugę, hełmy dość szczelnie zakrywały twarze, tak, że tylko zielone oczy świeciły wśród czarnych zbroi. Każdy podmieniec trzymał w kopycie tarczę, a w drugim broń krótką, najczęściej topory. Pierwsi z nich próbowali się zatrzymać widząc Poisona, ale kolumna napierała na nich od tyłu. Wśród miarowego marszu dały się słyszeć głosy wrogów, mówiące o pojawieniu się przeciwników. Początkowo wydawało się ,że nikt nie dowierza w to, że przed nimi ktoś stoi, ale po chwili dowódca zaczął się przepychać do przodu, aby zlustrować sytuację. Poison był już w trakcie rzucania zaklęcia. W jego kopytach powstawała potężna kula ognia i żaru. Świeciła się na czerwono, a jej brzegi falowały. Powietrze w okół niej buczało jak od pożaru. To był na prawdę dobrze przygotowany czar. Czarodziej wiedział, że teraz nie może zawieść. W końcu wypuścił morderczy pocisk, ktoś z tłumu podmieńców zawołał "Padnij!", ale kula już prawie ich dosięgła. Wśród niskiego odgłosu pożaru, nagle rozległ się potężny wybuch. Na chwilę wrogowie zostali zasłonięci przez rozlewającą się falę ognia i płomieni, zaraz rozległy się krzyki i wrzaski poparzonych. Gdy tylko nieskończona czerwień ustąpiła z korytarza oczom czarodzieja ukazało się kilka trupów w pierwszych szeregach wroga, których kolczugi w niektórych miejscach były stopione. Chwilę później, gdy changelingi zaczęły wstawać rozległ się dźwięk cięciw. Jeden bełt natrafił na powierzchnię tarczy i zsunął się z niej uderzając w ścianę, ale drugi trafił żołnierza w bark, przebijając zbroję. Ten zachwiał się, po czym upadł. Zapanował chaos, ale nad krzykami uniósł się głos dowódcy podmieńców, który najwyraźniej przeżył: - Do ataku, do ataku mówię! Niektórzy wojacy byli dosłownie wypychani przez oficera na przód. Widać ten ogier wiedział co robi, wyczuł, że rebelianci chwilowo nie mają czym zaatakować. Na szczęście Orange Sun dobrze wyczuł sytuację i krzyknął: - Do ataku za Księżniczki i Equestrię! Jego głos spotęgowało echo, tak samo jak entuzjastyczny wrzask jego towarzyszy. Pierwsze changelingi przeraziły się i zanim zorientowały się ilu jest wrogów zginęły pod szybkimi ciosami rebeliantów. Dla tych, którzy stali z tyłu to było za dużo. Głos dowódcy zanikł wśród krzyków, a wojsko wroga przystąpiło do nagłego odwrotu. Rebelianci dobili jeszcze kilku podmieńców, ale porucznik powstrzymał dalszą szarżę rebeliantów. Wkroczyliby bowiem na mniej przychylny teren i mogliby wejść w walkę z resztą oddziału, który nie był przestraszony, co zakończyłoby się nie możliwymi do zrekompensowania w tej sytuacji stratami. Buntownicy wycofali się na pozycje wyjściowe, a w korytarzu przed jaskinią znów wybił się głos dowódcy: - Formować kolumnę tchórze, zabrać tych cykorów na koniec oddziału, już szybko, formować szyk, tarcze staw! Przygotować się, ruszać, ruszać! Na wroga! Rebelianci znów zajęli poprzednie pozycje, a dwóch kuszników przeładowało. Tym razem podmieńce zdawały się bardziej przygotowane na opór. Jeśli Poison chciał wprowadzać jakieś zmiany musiał to zrobić szybko, bowiem oddział changelingów już ruszył. Pokemona dotarła do Rebona i pozostałych. Ten polecił jednemu z adiutantów, aby zadbał o pomoc. W prawdzie perony opustoszały, gdyż większość oddziałów skierowała się ku bramie i reszcie miasta, jednak dalej około 15 kucy ratowało proch z wagonów, czy dobijało podmieńce. Kilkoro rebeliantów przyłączyło się do biegnącego dowódcy. Wraz z Rebonem pobiegł MT, chwytając miecze oraz Lenitha. Biegli ile sił w kopytach. Gdy Poison rozpoczął walkę ich grupa wbiegła do podziemi i kierowała się schodami ku głównej jaskini. Przy bramie natomiast adiutant dziwnie spojrzał się na Adler, jakby nie do końca zrozumiał polecenie, ale w końcu wyszeptał: - T... tak jest. Po czym odszedł i na przemian biegł, a po chwili się zatrzymywał, jakby nad czymś usilnie myśląc. ​Masked tymczasem przedstawił swój plan jego towarzyszce, ta lekko się uśmiechnęła, rozbawiona stwierdzeniami mężczyzny, lecz zachowała milczenie podała mu swą dłoń. Była zimna, bardzo zimna, choć zarazem jedwabiście gładka i delikatna, co kontrastowało z dość dużą siłą, jaką w niej miała, a którą Masked mógł zdecydowanie poczuć. Czarodziej starał się zlokalizować swój cel, przeszukał wśród energii magicznych tą niebieską, wraz z odpowiednimi osobami. Wypowiadał właśnie słowa inkantacji, a jego ciało, jak i ciało jego koleżanki zaczęła otaczać czerwona sfera, gdy Atlantis skończył rozmawiać z Nickiem i korzystając z kryształu teleportacyjnego zaczął przenosić się do bazy. Kamień rozbłysnął białym światłem, które zmieszało się z magią Atlantisa. Mag zauważył ,że promienie energii opływają z daleka sferę jego nowej tarczy. W końcu nastąpił błysk i wszyscy się przenieśli do głównej jaskini. Arceus, Wiktor i Nick stali właśnie na brzegu jeziorka. Za nimi spadła mały wodospad. Rozejrzeli się na boki. Coś zdawało się być nie tak, przez jaskinię przebiegało kilka kucyków, które strasznie się śpieszyły, ale po chwili analizy można było wywnioskować, że pewnie to jakieś sprawy związane z bitwą prowadzoną na górze. Masked tymczasem zaobserwował zmianę energii magicznej i zanim zmaterializował się w ciemnych korytarzach pod zamkiem obok swego prawdziwego celu - Atlantisa, musiał zużyć dodatkową energię i zmienić kierunek teleportacji. Udało mu się dołączyć do chmury energii teleportacyjnej trójki kucy z zamku i dzięki temu pojawił się przy Wiktorze, Nicku i niebieskim czarodzieju. Stał po kolana w wodzie, wraz z nowopoznaną kobietą. Ta spojrzała na niego, uśmiechnęła się lekko i rzekła dość luźnym tonem - Następnym razem wolałabym jednak lądować na ziemi, a nie po kolana w wodzie. Te słowa usłyszały trzy kuce stojące przed Maskedem i Aną. Zobaczyły czarnoksiężnika, którego już znały i zupełnie nową osobę, która przypominała trochę Rebona i maga ciemności, ale wydawała się delikatniejsza i byłą bardziej odpowiednikiem klaczy.
  24. kapi

    Ogłoszenia

    Mini newsy: nastąpiła drobna kilkunickowa aktualizacja alei zasłużonych gratuluję nowym zdobywcom nagród.
  25. kapi

    Płonący Mrok [duosesja]

    Grey Whisperer szybko zareagowała tworząc sieć splątaną z mroku. Noc zmaterializowała się i utworzyła dość dużą płachtę, która otoczona całunem cieni, popędziła w stronę srebrnego ogiera. Ten jakby zorientował się co się święci i zatrzymał kolejny cios, odwrócił się i szybkim ruchem przeciął nadlatujący czar. Sieć rozdarła się wśród cichego świstu i błysku jego miecza. Wtedy to Havock wykonała od tyłu potężny kopniak, który zwalił ogiera z nóg. Ten upadł i mimo bólu zrobił przerzut w bok, po czym przygotował się do dalszej walki. - New Moon nie baw się z nią, bo potrafi gryźć! - zawołał ogier. Wtedy z wnętrza kokonu dobył się potężny głos, a jednocześnie Grey poczuła, że traci kontrolę nad zaklęciem. - Dobrze uznaję to, za chęć walki. Dobre więc walczmy. Kokon rozproszył się w świetlistym blasku fioletu, po czym ukazała się klacz - New Moon. Jej grzywa falowała spokojnie, a wzrok był chłodny i opanowany, a zarazem zacięty. Zanim Grey zdążyła zareagować, klacz zniknęła teleportując się w rozbłysku światła. Po chwili rozległy się dziwne dźwięki z kilku stron jakby sekundowego gromadzenia mocy, po czym w Whisper uderzyła seria białych kul. Każda z nich eksplodowała lekko, oślepiając ją. Havock widziała tylko Moon, która szybko przemieszczając się pomiędzy losowymi miejscami bombardowała jej koleżankę porcjami silnej energii świetlnej. Grey po kilku takich kulach zaczęła widzieć wszystko na biało, a po chwili oślepła całkowicie. Słyszała tylko dźwięki, po chwili uciążliwe bombardowanie ustało. - Dobrze zobaczmy ile potrafisz bez jednego ze zmysłów.
×
×
  • Utwórz nowe...