-
Zawartość
691 -
Rejestracja
-
Ostatnio
Wszystko napisane przez kameleon317
-
- W piciu nie masz sobie równych, co - spytałem z uśmiechem. - Ciekawe czy mają tu coś z THC - nalałem sobie wódki i wypiłem.
-
Zapaliłem papierosa: - Co za baby - powiedziałem, wstając. Ruszyłem w kierunku statku. Podszedłem w okolice kokpitu i zacząłem szukać czegoś co pomogłoby nam przeżyć. Nie robiłem sobie wielkich nadziei, ale jakaś szansa była. Podczas poszukiwań zmówiłem modlitwę do Pax za żywych członków załogi. Może ona im pomoże.
-
Podszedłem do nich i zapytałem: - Szukałem mesy. Wiecie gdzie się takowa mieści - uśmiechnąłem się i zamówiłem batariańską wódkę. Na krogańskie trunki jeszcze za wcześnie.
-
- Mam nadzieję, że dorwę gnoja jak najszybciej - uśmiechnąłem się po czym ruszyłem do mesy, aby coś zjeść.
-
- Nie ma co strzępić języka po próżnicy. Szczam ciepłym moczem na wasze historie. Równie dobrze możecie być jebaną nałożnica. Teraz mamy przeżyć. Więc może ruszylibyście dupy i wzięli się do roboty - cały czas patrzałem na nich po czym machnąłem ręką - a jebał was pies. Jesteście marnymi najemnikami. Oprócz wsadzania sobie w dupy giwer do niczego się nie nadajecie - usiadłem zrezygnowany. Wyciągnąłem swojego Magnuma. Jeszcze nie teraz. - Potrzebuje ktoś pomocy - spytałem patrząc z nadzieją na załogę. Może kiedy znajdę sobie coś do roboty to o tym zapomnę - lekarskiej albo jakiejkolwiek.
-
- Dobry wybór - uśmiechnąłem się - to straszny nałóg. Co do ciała - schyliłem się nad truchłem. - Wygląda na jednego z naszych. Najwyraźniej umarł po wybuchu, ale jego ciało jest nie naruszone. Tylko zwęglone. Nie rozpadło się podczas eksplozji. Trochę podejrzane, ale nie przejmowałbym się tym tak bardzo, ponieważ jesteśmy w dupie. I to głęboko - znowu się uśmiechnąłem.
-
Wyjąłem z torby kanister po czym polałem ciało, które przyniosłem. Oddałem jego ducha Plutonowi po czym zapaliłem papierosa zapałką. - Brak nieśmiertelników. Zgon jakieś 15 minut temu przez wykrwawienie od rany ciętej wykonanej zapewne za pomocą piły na wysokości tętnicy - Zmówiłem jeszcze szybką modlitwę do Jowisza i rzuciłem przygaszającą zapałkę na trupa. - Zabił go Zachary, lecz nie do mnie należy osądzanie go - powiedziałem po czym podszedłem do 505 i podając jej papierosa spytałem. - Chcesz?
-
Z przewieszonym trupem na plecach podszedłem do kapitan. - Przepraszam za spóźnienie. Musiałem iść po moją torbę. Przy okazji wlokąc trupa - uśmiechnąłem się.
-
- Mieliśmy otworzyć przekaźnik i takie tam - uśmiechnąłem się - a ty? Ścigasz go z czyjegoś rozkazu czy może z prywatnych pobudek?
-
- Przynajmniej umrę z czystym sumieniem. Czy możesz powiedzieć to samo - spytałem spokojnie. - I zabierz tą brudną łapę. Boje się, że wsadzisz mi nią coś między żebra - spojrzałem na Jacoba, który zniszczył panel. - Rozjebanie tego statku nie jest najlepszym pomysłem. Później wszystko może się przydać - wszedłem do stacji i przerzuciłem trupa przez ramię po czym pobiegłem w stronę wyjścia.
-
- Pracuję w tej stacji od kilkunastu lat - podszedłem do panelu po czym otworzyłem go na dole. Wyciągnąłem kombinerki i zacząłem kombinować przy panelu. - Wiem, że nie żyje. Ale wypadało by go spalić czy pochować.
-
Spojrzałem na Zacharego: - Na chuj ci ta piła - spytałem podnosząc głos. - Co z pacjentem? Jeśli coś mu się stało to... - zgasiłem papierosa. - To zabiję cię. Dla "dobra" załogi - uśmiechnąłem się ponuro po czym wolnym krokiem ruszyłem w stronę stacji medycznej.
-
- Lucky Strike, Lucky Strike, Lucky St... - sięgnąłem po 2 paczki - są. Teraz trzeba iść do kapitan. Może już się namyśliła - po drodze znowu obejrzałem się za niewolnicą. To na prawdę wymaga terapii i to długiej. - To co? Jakieś rozkazy - spytałem wyciągając zippo z pentagramem na obudowie. Zapaliłem papierosa czekając na odpowiedź Victorii.
-
Wsiadłem razem z nimi gotowy na wszystko. Przy okazji pokazałem mojej drużynie, aby mieli oczy do o koła głowy.
-
- Krwawa Horda. Przysłowie "Wrogowie mojego wroga są moimi przyjaciółmi" jednak się sprawdza.
-
(Wyrosła mi 3 noga) - Niespodzianka - uśmiechnąłem się - czarne myśli krążą mi po głowie. - Poprawiłem kapelusz po czym podszedłem do Mestii.
-
- Czyli nikt nic nie chce? Ok - powiedziałem zrezygnowany po czym ruszyłem w stronę zapasów. Po drodze mrugnąłem do 505 i z uśmiechem wszedłem do magazynu.
-
- Chuj mnie obchodzi kim jesteś. Wiem jedno. Jeśli strzele ci w głowę to umrzesz - cały czas siedząc zacząłem bawić się zapalniczka. - W tym czasie jak pani kapitan będzie myślała nad rozkazami, ja skoczę do magazynu po fajki. Chcecie coś z zapasów?
-
- Moje sumienie nie pozwala mi patrzeć na takie sytuacje obojętnie. Mnie też to wkurwia. Najchętniej pograłbym w karty albo kogoś - powstrzymałem się przed wypowiedzeniem tego słowa. - Chyba jestem tu najstarszy. Jesteście pojebani jeśli tu dołączyliście. A Pani kapitan chyba też nie za dużo latała. Większość śmierci wśród załogi spowodowana była konfliktami poglądów czy kłótnia o flaszkę - spojrzałem na paczkę papierosów. Pusta. - Ma ktoś szluga - spytałem z nadzieją siadając niedaleko schodów.
-
- Ludzie to straszny gatunek - powiedziałem wcelowując strzeblą w Jacoba. - Nigdy nie będziemy żyć w zgodzie. Zawsze będziemy się różnić. Na przykład teraz - zapaliłem ostatniego papierosa z paczki. - Schowaj biednego "Orła" i grzecznie zanieś rannego do stacji medycznej. Nie róbmy konfliktów w tak zjebanej sytuacji - uśmiechnąłem się.
-
Drogi Jacobie. Zabawa wymaga tego, który ją prowadzi. Zabawa bez zasad i prowadzącego nie ma sensu. To tyczy się nawet chowanego czy berka. W tej zabawie prowadzący zniknął i wraz z nim trzymające nią zasady. Z tego właśnie powodu musimy się pożegnać. Jak już pisałem mam nadzieję, że będziemy kontynuować to co tu zaczęliśmy. To trochę bardziej oficjalne pożegnanie. Coś w twoim stylu, Kosiarzu. I tak, również życzę miłej końcówki wakacji. ~Kameleon
-
Ogólnie w wakacje trochę słabo coś pisać. Cały dzień nas nie ma w domu(przynajmniej ja tak mam). A kiedy wrócę co domu i jeszcze kontaktuję ze światem to nikt nic nie odpisał i smutam. Ja również jestem za zakończeniem tej historii. Za mało osób już zostało. Może ktoś z nas założy kolejny temat? Będą chętni... chyba. Także do następnego.
-
Ruszyłem za nimi, mając nadzieję, że nie spotkamy nikogo z SOC.
-
- Urdnot - spojrzałem na niego. - Spotkałem kilku z was - uśmiechnąłem się - możemy iść.
-
- Zapasów powinno starczyć na miesiąc. Tylko według "umowy" ma maksymalnie potrwać ewakuacja w takiej sytuacji. Na razie wysłałbym sygnał, aby ktoś nas uratował. Im wcześniej tym lepiej. Skoro wiemy, że tutejszym powietrzem można oddychać, przydało by się wysłać kilku z nas i zbadać teren - zgasiłem papierosa.