- Jebać tego pojeba. Bardziej przejmowałbym się tymi gównami - wskazałem stworzenia zbliżające się do naszej pozycji. Wyciągnąłem z torby dezodorant. Połączyłem go z zapalniczką na coś w rodzaju prymitywnego miotacza ognia. Dobra, to do obrony osobistej, a reszta? Statek! Przecież ta kupa gówna się pali. Podbiegłem do statku i chwytając płonącą część jego kadłuba rzuciłem ją między resztę załogi.
- Na Ziemi zwierzęta boją się ognia. Mam nadzieję, że te maja tak samo - uśmiechnąłem się na siłę. Na dłoniach zaczęły mi rosnąć czerwone bąble. Kurwa. Jak ja nienawidzę poparzeń. Najgorsze co może cię spotkać. Zaraz obok kastracji. Rozejrzałem się po okolicy. Jacob wspina się na jakieś drzewo. 505 goni jakiś robal, kapi... Taaa. Wygląda na to, że Kociak ma kłopoty. Z tej odległości nie powinienem mieć problemu z ustrzeleniem kanalii. Musiałem się wychować na planecie Kotów. Teraz to tylko ludzka kolonia, ale za moich młodych czasów, były jeszcze kocie planety. O czym ja pierdole? Wymierzyłem i strzeliłem w kierunku wyrośniętego robaka.