Skocz do zawartości

Arcybiskup z Canterbury

Brony
  • Zawartość

    5783
  • Rejestracja

  • Ostatnio

  • Wygrane dni

    4

Posty napisane przez Arcybiskup z Canterbury

  1. - Rennard, doceniam gest, ale jesteś idiotą. - Christine ścisnęła jego dłoń i odsunęła szybkim ruchem od twarzy. - Jeśli będę głodna, to po prostu zjem coś na mieście, teraz nie potrzebuję. Skorzystałam ze złodziei w krypcie i nie zwróciłam wszystkiego po epizodzie z czosnkiem, więc z łaski swojej ostrzegaj o takich akcjach.

    - Ktoś tu idzie - szepnął kamerdyner. Wlał resztę wina do kieliszków i chwycił butelkę za szyjkę. Podszedł na palcach do drzwi wejściowych, stanął obok ramy i uniósł butelkę nad głowę, gotów do ataku.

    Drzwi otwarły się i stanął w nich nie kto inny jak Elise. Skrzyżowała ręce na piersi i poczekała chwilę, zanim weszła.

    - Opuść to, skarbie - odezwała się do Merla. Merl wypuścił z siebie powietrze i zawiedziony, odszedł od drzwi. Kobieta natomiast wstąpiła do środka.

    - No, to widzę, że dotarliście cali i zdrowi. Świetnie, świetnie. Wasza matka was już szuka. Rennard, nie zgubiłeś czegoś przypadkiem? - Usiadła na krześle i położyła nogi na stole.

  2. - Tak, odkąd zacząłem pracę u was. Sądziłem, że ty też wiesz - odpowiedział niewinnie. 

    - Ma o tym wiedzieć jak najmniej osób. To taki element niespodzianki, gdyby ktoś mnie nie podejrzewał wcześniej. Tyle dobrego, że nikt nie zorientował się po wyglądzie, nawet wnikliwy tatko. To nie były najlepsze dni w moim życiu, a zmieniona zostałam oczywiście w nocy, ale do dzisiaj uważam że zagranie z wejściem przez kominek raczej nie było honorowe. Jasne, po nieszczęśliwym epizodzie pra-pra-pra dziadka wszyscy mamy zakratowane szyby od kominków, ale to jak się okazuje nie jest przeszkodą dla stada nietoperzy. Tak więc zdążyłam go dźgnąć, a on zdążył mnie ugryźć. Potem były całodobowe bóle przez dwie doby, gorączka, arytmia i inne nieprzyjemności, a skończyło się zgonem, na szczęście w nocy. No, raczej chwilowym, a dziewczyna ze służby nie zdążyła nikogo poinformować o tym, co zaszło (chociaż tatko i tak naszykował sarkofag w krypcie. Zgadnij, obok kogo). I wbrew powszechnej opinii, że jestem bezemocjonalnym ścierwem jest mi za nią żal do dzisiaj. Naprawdę. Ale uwierz mi, w tamtej chwili po prostu nie dało się inaczej. Wyostrzyły mi się zmysły, zwłaszcza jeśli chodzi o słuch. Z początku to też było nie do zniesienia, nie wiem czy pamiętasz, ale byłam wtedy bardzo drażliwa. No i wychodziłam tylko późnym wieczorem, kiedy na korytarzach było mniej sluzby. Wyobraź sobie jak to jest cały czas słyszeć czyjeś tętno, no istny koszmar. Z czasem trochę mi się polepszyło i już potrafię zapanować nad sobą. - Tu zamilkła, myśląc nad swoimi słowami. - Przynajmniej w większości przypadków. Ostatnio nawet udało mi się wyjść za dnia na dwór! Był to co prawda pochmurny dzień, ale i tak uważam, że to sukces - zakończyła snuć opowieść. 

  3. - Zwykłym, nie żadnym pieprzonym - odparła. Merl na chwilę stracił zapał, nerwowo zerkając to na Rennarda, to na Christine. 

    - Ale mogę ci powiedzieć, czemu nie. W końcu jesteśmy drużyną!  Dwa lata i trzy miesiące temu - oświadczyła. - Póki co chwalę to sobie, chociaż fakt, bywają pewnie niedogodności. Masz jakieś zastrzeżenia co do mojej zmiany, Rennard? Mów śmiało - powiedziała, uśmiechając się do brata nieco złośliwie. 

  4. - Zaraz, zaraz, zaraz! Stop! - krzyknął Merl spanikowany. Podszedł szybkim krokiem do Rennarda, odebrał mu butelkę i nakazał usiąść na krześle ze zdecydowaniem, którego nikt by się po nim nie spodziewał. 

    - Ja tu jestem od nalewania wina, zachowajmy jakieś normy! - rzucił. Chwycił kieliszek Rennarda, odkorkował butelkę i nalał czerwonego trunku do naczynia. Potem nalał do drugiego, a trzeci kieliszek, kieliszek Christine, pozostawił pusty. Merl stanął u szczytu stołu i podniósł kielich jak do toastu. 

    - Za panią DeWett, oby szybko wróciła pod ziemię. I za powrót Edwarda!

    Christine uniosła symbolicznie pusty kielich. 

  5. Ezreal wziął Shiro nonszalancko pod ramię i doprowadził do stołu. Odsunął przed nią krzesło teatralnym gestem i dosunął, gdy już siadła. Następnie odchrząknął i z ręką za plecami, jakby zgrywał się z całej sytuacji usiadł naprzeciwko niej, po prawej stronie mężczyzny. 

    - Dziękujemy za zaproszenie - oświadczył dumnie, przerysowanym gestem zaciskając usta. 

    Mężczyzna, z dumnego ubioru wnioskować można było że majętny, nie uśmiechnął się ani nie skrzywił, widząc popisy Ezreala. 

    - Nakładajcie sobie śmiało. Jesteście moimi gośćmi, a gości się nie krzywdzi. Dopóki nie będą zbyt namolni albo nieopłacalni - odezwał się ponownie. 

  6. - Jak to: nierozgarnięci? Ja jestem przystojny i inteligentny, a ty... Ty robisz dobre pierwsze wrażenie - stwierdził Ezreal i poczochrał włosy Shiro.

     

    Przyszli po nich kilka godzin później, wybudzając z płytkiego snu. Shiro spała akurat z głową opartą o pierś Ezreala, gdy dość brutalnie otwarto celę i wywleczono ich na zewnątrz.

    Prowadzili ich przez lochy długo, mijając wychudłych więźniów w celach. Co najbardziej szokujące, Shiro zauważyła nawet osobę podobną do Sary Fortune - wychudłą i czerwonowłosą, leżącą bezwładnie na podłodze w jednej z cel.

    Spiralne schody ciągnęły się w nieskończoność, a gdy już się wreszcie skończyły, znaleźli się w zamku. Szli wzdłuż korytarza z otwartymi arkadami wychodzącymi z wysokiego klifu aż na morze. Lochy znajdować się musiały w skale na której stała cała konstrukcja. Od morza wiał zimny wiatr niosący smak soli i krople wody morskiej. Shiro i Ezreala prowadziło dwóch potężnie zbudowanych drabów, więc nie było szansy na wyrwanie się z pętów.

    Ostatecznym celem ich podróży była spora sala urządzona niesamowicie wprost bogato. Zwieńczenia ścian były złocone, same ściany ozdobiono ornamentami, a meble z ciemnego drewna co i rusz przykuwały wzrok. Pośrodku stał długi, zastawiony suto stół - najróżniejsze mięsa, dania z ryb, zupy i chleby swoim zapachem uświadamiały Shiro i Ezrealowi, jak bardzo byli głodni.

    U szczytu stołu siedział postawny, brodaty mężczyzna. Mógł być w średnim wieku, mógł być starszy. Jego niebieskie, przenikliwe oczy lśniły niepokojąco, wwiercając się w Shiro.

    - Możecie odejść - oświadczył drabom. Ci posłuchali rozkazu i wyszli, zamykając za sobą drzwi. - A was zapraszam serdecznie. Zechcecie spożyć ze mną wieczerzę? - zapytał, wskazując krzesła obok siebie. Ton głosu sugerował, że był to rozkaz, a nie prośba.

  7. Merl spojrzał to na milczącą Christine, to na Rennarda. 

    - Ja... Pozostanę bezstronny, ale może lepiej się nie pojedynkujcie? Nie wiem, jak by się to mogło skończyć, ale sądzę że zdecydowanie krwawo - stwierdził najłagodniej jak umiał. Christine podeszła do brata i stanęła bardzo blisko niego.

    - Rennard, ja ci nie muszę grozić, prawda? Ty wiesz, że swoimi sztuczkami mi nic nie zrobisz, a ja wiem, że mogę zrobić dużo tobie. Na tym skończmy potyczki słowne, rób sobie wrogów gdzie indziej.

    Podeszła do okna, stanęła na gzymsie i kopnęła, wpychając deski do wnętrza pomieszczenia. Wejście zostało utorowane.

    W środku czekał stół z kieliszkami i nieotwartą butelką wina. Wnętrze oświetlone było świecami na ścianach i zdecydowanie było czyste. Stała tam komoda, ściany obite były boazerią z ciemnego drewna. Pająk zajmował zaś miejsce w pajęczynie pod komodą, gdzie wpełzł na krótko po pojawieniu się całej trójki w środku.

  8. Zamyślony i skrzywiony wyraz twarzy Merla sugerował, że on też wyobrażał sobie różne, niekoniecznie przyjemne rzeczy związane z poczęciem półsmoka.

    - Ach, tak? Proszę bardzo! Możesz się zabarykadować w domu z całą masą czosnku, możesz nażreć się czosnkiem i wypchać czosnkiem, wysmarować się czosnkiem, ale obiecuję, że wtedy nie wyjdziesz z domu do końca życia - odparła, schodząc ostrożnie po skośnym dachu i zeskakując na rusztowanie. A pająk ruszył dalej, przez rusztowanie aż na dach i po jego wąskim brzegu. Wędrówka po dachach trwała do momentu, w którym pająk nie wszedł do jednego z okien kolejnej zrujnowanej kamienicy. Ale o ile pająk dał radę wejść przez dziurę miedzy deskami, o tyle cała reszta mogła mieć z tym problem.

  9. - Półsmok? To w ogóle legalne? - zapytał zdziwiony do granic możliwości Merl. Pająk prowadził aż na ostatnie piętro, w którym stała tylko stara, zdezelowana szafa. A pająk przeszedł przez futrynę okna i zniknął na zewnątrz, wyłażąc na rusztowanie przylegające do skośnego dachu nad dziedzińcem.

    - ... Bo w gruncie rzeczy smoki są dość duże - drążył kamerdyner. - Więc jak oni... To jakieś przezwisko może? Nie? No to niby w jaki sposób? O, zawołam twoją siostrę. Hej, Christine. Chodź tu - szepnął, przełażąc na drugą stronę dachu i po chwili wrócił na rusztowanie. Rozległ się trzepot bardzo wielu skrzydeł i stuknięcie w dach.

    - Rennard, nakopię ci do dupy za te twoje drwiny - ostrzegła Christine z dachu.

  10. - Wiesz co, Rennard? To jest czas na chwilę szczerości. Łzy, uściski i historie o smutnym dzieciństwie. Dobra, nie do końca o to mi chodziło. Widzisz, jakby to powiedzieć... Mam alergię na czosnek. A tam jest czosnek. Dużo czosnk... - Christine odwróciła się, przeszła dwa kroki i zwymiotowała gdzieś na chodnik. Wróciła trzymając się za brzuch i wyglądając jak trup jeszcze bardziej niż zwykle.

    - Ach. Masz na myśli ten gnijący? Zapomniałbym. Proszę poczekać, zajmę się tym... - Merl podszedł do drzwi, które wyglądały na wejście do piwniczki. Przekonawszy się o tym, że są otwarte, ruszył do pomieszczenia które w czasach świetności było kuchnią, poszperał trochę i finalnie wyciągnął pozieleniały warkocz czosnku. Trzymając go daleko od siebie wrzucił go do piwniczki i otrzepał ręce. 

    - No tak - wrócił do poprzedniego tematu. - To mógłby być problem. Więc to jest naprawdę, tak? Ha, sądziłem, że to kolejne plotki. No, no, związek mocno na odległość. Christine, teraz?

    - Nie. Idźcie i po prostu mi powiedzcie z okna gdzie was dalej prowadzi, to może przejdę górą - oświadczyła i zatrzasnęła drzwi, o które potem się oparła.

  11. - Nie widziałem, bo kazali mi przynieść wino - stwierdził z pretensją w głosie. - Ale to zawsze miła niespodzianka w zestawieniu z plotkami... Że nie żyje, albo że jest staruchą. Zwróciłem natomiast uwagę na córkę Du Couteau. Trzeba przyznać, że też niezły widok - odparł, zaczynając czuć się coraz bardziej swobodnie.

    - Rennard, tak zupełnie szczerze - odezwała się idąca tyłem Christine. - Czemu ona ci pomaga? Wiesz, co najmniej kilkudziesięcioletnia arystokratka władająca każdym możliwym pajęczakiem widziała chyba w życiu całkiem sporo, prawda? - zapytała.

    Wewnątrz domu panował zaduch. Wszystko w zasięgu wzroku było zakurzone i zapomniane przez ostatniego właściciela domu. Stare meble, skrzynia, stół z misą z gnijącymi owocami. Ośmionogi ruszył w stronę zapadniętych schodów, Merl wszedł do środka...

    I tylko Christine została na zewnątrz, nie bardzo chcąc wchodzić do budynku i wyglądając jakby miała zwymiotować.

  12. - Daj spokój, to była konieczność - odparła Christine. - Nie jestem profesjonalnym zabójcą, a prawdopodobnie przy skoku wypadł mi nóż. Przypadek.

    - To nie krew - zaprzeczył natomiast Merl. - To gałki oczne - wyjaśnił.

    Pająk porzucił to, co zostało z jego posiłku, machnął dwa razy potężnymi szczękoczułkami i gdy otwarły się drzwi, ruszył dalej przez cmentarz. Ten w porównaniu do starej nekropolii przypominał raczej park, choć niezbyt zadbany. Groby były tu wciąż bogate, ale mniej emanujące próżnością i poczuciem wyższości.

    Tu brama na cmentarz była otwarta, a pająk prowadził dalej, aż na ulice Noxus.

    Latarnie uliczne płonęły, a nieliczni ludzie przemykali płochliwie w cieniu, starając się nie wzbudzać zainteresowania. Noxus nocą obserwowało jak przyczajony drapieżnik, i atakowało gdy tylko uznało, że cel jest warty jakiegokolwiek ruchu.

    Przewodnik przemykał dalej, aż do jednej z zamkniętych kamienic z zabitymi deskami oknami. Wejście do budynku było poniżej poziomu ulicy, wchodziło się do niego po wąskich schodkach.

  13.  Akcja nie była zbyt skomplikowana i już wkrótce czwarty z rabusiów zaległ na ziemi z rozwalonym gardłem i kilkoma innymi obrażeniami. Merl z obrzydzeniem wycierał palce o kamienną ścianę, a Christine ocierała ubrudzone krwią usta.

    - Merl? - zapytała. - Masz może chusteczkę?

    Jak na porządnego kamerdynera przystało, Merl wyjął z kieszeni płaszcza idealnie czystą, złożoną w kostkę chustkę i podał ją siostrze Rennarda, a ta kiwnęła głową w podziękowaniu i wytarła twarz względnie do czysta.

    Pająk-przewodnik czekał na progu drzwi, pożerając jakiegoś pechowego insekta.

  14. Kiedy drzwi skrzypnęły, wszyscy rabusie podnieśli głowy. Jeden z nich nawet zaklął szpetnie, ale kiedy szok minął chwycili broń.

    Cel Rennarda wyjął krótki, zakrzywiony sztylet i machnął nim kilka razy przed sobą, jakby w samoobronie. Zabrał latarenkę stojącą na brzegu grobowca i rzucił nią w Rennarda, a potem skoczył i spróbował wbić broń w jego brzuch. Ponieważ jego wzrok po korzystaniu z latarni nie był przyzwyczajony do ciemności, machał ostrzem właściwie na ślepo.

    Druga wyszła Christine, która rzuciła się na kolejnego ze zbójów. Zaskoczenie pozwoliło jej powalić go na ziemię, a jego wrzask poświadczył o tym, że działanie się powiodło. Zwłaszcza, że potem zabulgotał i zamilkł.

    Trzecim z rabusiów zajął się Merl, któremu udało się najpierw ominąć sztylet, potem chwycić rękę oponenta, wygiąć ją i wreszcie udusić mężczyznę łańcuszkiem zegarka. Został tylko jeden wolny rabuś, którym Christine i Merl zajęli się wspólnie.

  15. - Nie, nie - zaprzeczył spokojnie Merl. Zszedł niżej, omijając pająka który wysunął się na prowadzenie i szarpnął kilka razy wieko, próbując je zasunąć. Po skończonej operacji odetchnął dusznym, wilgotnym powietrzem.

    - Trzymajcie się blisko - szepnęła Christine i ruszyła za pająkiem. Atmosfera zrobiła się dość gęsta, zwłaszcza, że nieruchomi mieszkańcy katakumb od czasu do czasu pojawiali się na podłodze (znakomita większość z nich w okropnym nieładzie) i nawet Rennard czuł się nieswojo, dzieląc przeżycia z Merlem. Podobnie z resztą było z Christine, która starała się nie zbliżać do półek wzdłuż korytarzy, choć większy stres wywoływało u niej znikanie pająka od czasu do czasu.

    Dużo czasu minęło, nim ośmionogi przewodnik doprowadził ich do wyjścia. W trakcie nie zdarzyły się żadne rewelacje, choć dziwne odgłosy w katakumbach nikogo by nie zmotywowały do dalszych wędrówek. A także uporczywe bycie obserwowanym. Wyjście natomiast było zakratowanymi drzwiami do kolejnego mauzoleum, ale o wiele mniejszego niż to rodziny Kythera. Tu zamek był na tyle przerdzewiały, że wystarczyło mocniejsze pchnięcie, aby drzwi ustąpiły.

    Grobowiec był kwadratowym pomieszczeniem z dwoma sarkofagami pomniejszego arystokratycznego rodu. Jeden z nich był właśnie rabowany przez schylonego nad nim mężczyznę. Trójka jego towarzyszy próbowała otworzyć drugi. Ponieważ Rennard, Merl i Christine w miarę zbliżania się do wyjścia słyszeli jak rabusie hałasują, mieli przewagę w postaci elementu zaskoczenia.

    - Rennard, Merl, macie broń? - zapytała szeptem siostra. Merl wyciągnął z kieszeni zegarek kieszonkowy na długim łańcuszku i pewnie kiwnął głową.

  16. Cała trójka zabrała się za odsuwanie kamiennego wieka. A gdy już to się udało, okazało się, że w środku sarkofagu zbudowane są schody prowadzące w dół. Ciemność w dole nie zachęcała, tym bardziej, że prowadziła do starego, zamkniętego poziomu katakumb, a tam zwyczajnie  było nieprzyjemnie.

    - Jest klimat - oświadczył Merl. - Mamy jakąś pochodnię? - zapytał, patrząc na rodzeństwo.

    - To nie będzie konieczne - odparła dumnie Christine, przekroczyła kamienny sarkofag i postąpiła dwa stopnie na dół. - Mam wzrok doskonały. Ale będziemy musieli to zasunąć, drodzy towarzysze - stwierdziła, stukając paznokciem po pokrywie wystającej poza grób.

  17. - Obowiązek, srobowiązek. Zawrzyj jadaczkę, Rennard, bo znów zaczniemy sobie dołki nawzajem pod sobą kopać, i po co? I któreś z nas w końcu przegnie, a matka będzie triumfować, więc nie wkurzaj mnie. Idziemy na gdzie mamy iść, już, teraz, na jednej nodze, załatwiamy co mamy załatwić, czyli ją i wszyscy żyją albo i nie żyją długo i szczęśliwie - odpowiedziała, kończąc rozmowę.

    Pająk prowadził ich na cmentarz, czyli i tak tam, gdzie mieli iść. Cmentarz rozciągał się na wzgórzach, prowadziła do niego stara brama i mur porośnięty bluszczem. Brama przez większość czasu była zamknięta na skutek napaści i aktów wandalizmu do których dochodziło w przeszłości, ale bluszcz pozwalał na sprawne wspięcie się się po murze i wkroczenie na teren nekropolii.

    Sam cmentarz stanowił swego rodzaju targowisko próżności - zdobne kaplice, mauzolea, wielkie rzeźby aniołów i upiększone pomniki bogatych nieboszczyków. A pająk niestrudzenie szedł w górę wzgórza, kierując się do jednego ze starszych grobowców - rodzinnego grobowca rodu Kythera. U metalowych drzwi wisiała mosiężna kołatka z wizerunkiem lwa, a same drzwi były otwarte. Grobowiec zbudowany był na planie koła, i w zakurzonym wnętrzu spowitym w mrok i pajęczyny pod ścianami znajdowały się kamienne sarkofagi. Wzdłuż ścian stały zgaszone świece, ale przez maleńkie okienka w sklepieniu wpadało tylko tyle światła, aby oświetlić tabliczki z imionami. Pająk mijał kolejne sarkofagi.

    - Lydia... Bernone... Hayden... Elise - wyliczał Merl, i przy ostatnim zatrzymał się pająk. Czekał.

  18. Christine podniosła brew, patrząc na niego wymownie. 

    - Nie znalazłam? Znalazłam. Ale nie jest nim mój cmentarny znajomy. I nie jestem też nekrofilem, mój kochany Rennardzie, ponieważ w moim przypadku to przynajmniej w teorii niemozliwe. Ty za to nigdy nie chwaliłeś się upodobaniem do ośmionogich insektów - odparła. - Podchodzi to pod zoofilię. 

    Merl postanowił nie wtrącać się w wymianę zdań. 

  19. Siostra spojrzała na niego z mieszanką spłoszenia i poirytowania.

    - Może - wycedziła przez zaciśnięte zęby. - Przecież to są słudzy Zaavan! Słyszą... Tfu, widzą co robimy i... - Tu przerwała wpół słowa i skrzyżowała ręce na piersi. - Ach. Rozumiem. Jasne, to prowadź - stwierdziła, uśmiechając się nieco złośliwie. Pająk odskoczył i ruszył w górę drogi prowadzącej do cmentarza bądź winnic, szybko przebierając wszystkimi swoimi nogami.

    - Mnie przekonał - stwierdził Merl, słysząc jak zza muru dochodzą ich dźwięki prób pokonania przeszkody przez sługów matki - stęknięcia i szuranie. Kamerdyner poszedł szybko za pająkiem, podobnie jak Christine.

  20. - Kilku - odparła, samodzielnie i szybko wdrapując się na mur. Z pomocy skorzystał natomiast Merl, nieco mniej zgrabnie forsując przeszkodę. Christine zmarszczyła nos, obserwując nadchodzących drabów.

    - Śmierdzą trupem - oświadczyła. - Jeśli matka gustuje w Voodoo, to ciężko będzie ich załatwić. Uuch - jęknęła z obrzydzeniem i zeskoczyła na drugą stronę. Po drugiej stronie zaś znajdowała się brukowana ulica prowadząca z powrotem do Noxus, w drugą stronę prowadziła dalej wzdłuż ogrodu DeWettów i aż w stronę winnic i noxiańskiej nekropolii pełnej mauzoleów rodowych

    - Dobra, mój przyjaciel mości sobie leże na cmentarzu i myślę, że to właśnie tam możemy spróbować szukać pomocy w pierwszej kolejności - oświadczyła. 

    A na ramieniu Rennarda pojawił się pająk, który zeskoczył na jego rękaw, dłoń i ostatecznie na ziemię. Był dobrze widoczny głównie ze względu na swoje rozmiary. Christine pisnęła i przeszła do ofensywy, próbując go rozdeptać. 

  21. Ale jak się wkrótce okazało, posłańcy nie spłonęli. Niczym dwie żywe pochodnie ruszyli dalej swoim monotonnym chodem za swoimi celami, kiwając się dziwnie na boki. 

    Ani Christine ani Merl tego nie skomentowali, ale kontynuowali dziki bieg w stronę muru. Muru wysokiego na trzy metry, jak się wkrótce okazało, choć nie był to zbyt wielki mur jak na Noxiańskie standardy.

  22. - Chcemy się udać poza naszą rezydencję, a potem poszukamy przyjaciół - odpowiedziała. Odwróciła się do tyłu i rozszerzyła oczy. - Matka ma sługusów! 

    I faktycznie, w odległości kilkudziesięciu kroków szło dwóch ludzi. Bardzo wysokich ludzi. W ciemności nie było widać szczegółów, poza tym że mieli wysokie nakrycia głowy i szli bardzo mechanicznie, stawiając długie kroki. 

    -Eee... Jak się nazywasz? - zapytała kamerdynera. Ten przez chwilę wyglądał na niesamowicie zadowolonego, że ktoś zwrócił na niego uwagę. 

    - Merl, proszę pani. 

    - Christine - w biegu uścisnęła mu dłoń. - Merl, czas użyć ognia! 

    - To - odparł Merl z diabelskim uśmiechem na pytanie Rennarda - jest wino z winnicy Renier, południowy stok. Nieodpowiednio przetrzymywane jest niezwykle łatwopalne. - Odetkał korek zębami i włożył do niego chustkę przechowywaną w kieszeni. Zadanie było trudniejsze przez nieustający bieg, ale w końcu Merl wetknął chustkę w szyjkę butelki i podpalił zapałką. A potem zatrzymał się, odmierzył odległość i rzucił. 

    Dwójka drabów została pochłonięta przez chmurę ognia, która powstała w kontakcie butelki z ziemią. Towarzyszył jej huk taki, że aż dzwoniło w uszach. 

    Christine również przerwała bieg i z uznaniem pokiwała głową. 

     

  23. Christine zaskoczyła niemal na równi z Rennardem i oboje lekko wylądowali na trawniku poniżej. Z dźwięków dobiegających aż z sali balowej wnioskować można było, że Nocturne świetnie się bawi. 

    Christine spojrzała na młodego kamerdynera, który spełzał właśnie z balustrady, nie będąc pewnym, czy na pewno chce skoczyć. Ale dźwięk drzwi uderzających z hukiem o ścianę uświadomił go na tyle, że wylądował obok dwójki arystokratów. Odetchnął, wyprostował się i otrzepał czarny płaszcz. 

    - No - rzucił dumnie, trochę zdyszany. Christine wskazała brodą na ścieżkę prowadzącą do ogrodu różanego i ruszyła w tamtą stronę, podwijając suknię tak, żeby się o nią nie potknąć. Istotnym szczegółem jaki zauważył Rennard w dłoni kamerdynera była butelka wypełniona ciemnym trunkiem. 

  24. Kamerdyner uzbrojony w pęk kluczy otwarł drzwi, poczekał aż Christine i Rennard przejdą i je zatrzasnął. Dla pewności przekręcił klucz w zamku i schował pęk do kieszeni. Otarł czoło chustką wyciągniętą z kieszeni i kiwnął głową, wskazując na szerokie schody prowadzące w górę.

    A Christine skierowała głowę w stronę korytarza po lewej i wrzasnęła, po czym odskoczyła na schody. Z korytarza bowiem maszerowała cała masa małych i dużych pająków, wyraźnie kierując się w stronę sali balowej. Cokolwiek miało się dziać, Christine i bezimienny kamerdyner pobiegli w górę, do lewego skrzydła budynku i wpadli do jednej z sal. Jak się okazało, z balkonem. Sama sala zastawiona była półkami z książkami, na środku leżał olbrzymi dywan, a na nim stały bogato zdobione fotele i kanapa. Pod ścianą prostopadłą do tej z drzwiami był kominek. 

    Kamerdyner zamknął drzwi na klucz i otworzył te balkonowe. Wychodził z nich piękny widok na ogród, szczęśliwie część bez labiryntu. 

    - Dobra - stwierdziła Christine. - Kilka metrów, czyli skaczemy, tak? Rozumiem, że główne wyjście bylo zastawione? - zapytała. Kamerdyner pokiwał głową, a w drzwi coś z całej siły uderzyło. 

    - Oho, matka się szybko zorientowała. - Christine weszła na balkon i stanęła na balustradzie. Spojrzała w dół. 

    - Dobra nasza, nikogo nie ma!

     

  25. Koszmar najpierw postanowił zadbać o wrażenia dźwiękowe, potem o wizualne.  Dlatego też zanim się ujawnił, rozległ się jego paskudny śmiech, tym razem brzmiący jak uderzenia młotów o kowadła. Potem za sprawą nagłego podmuchu wiatru zamigotały i zgasły światła, wprowadzając mrok do wielkiej sali balowej. Znaczna większość gości zaczęła nerwowo się rozglądać i szeptać między sobą, a Nocturne roztaczał narastający nastrój grozy. Niepokój, jakby nieokreślone zagrożenie miało kryć się za najbliższym rogiem, pod stołem, w kącie. Szeptał z różnych miejsc sali.

    Celia zabębniła łyżeczką o kieliszek. 

    - Spokój, moi drodzy! Spokój! Nic się nie dzieje, to tylko awaria! Bądźmy poważnymi obywatelami Noxus! - krzyknęła, marszcząc brwi. 

    - Idź już. Teraz - szepnął Nocturne do ucha Rennarda. A sekundę później rozległ się pierwszy krzyk jakiegoś mężczyzny, który upadł na podłogę. I to był dzwonek który rozpoczął chaos. 

    Goście zaczęli kłębić się i popychać, próbując dotrzeć do drzwi. Mrok stał się niemal nieprzenikniony, a pośród niego krążył Koszmar, oddziałując na głowy ludzi i przybierając najróżniejsze formy. Obniżył dla lepszego efektu temperaturę i kontynuował wprowadzanie paniki. Matka Rennarda spojrzała na niego, gdy ktoś szarpnął go za ramię i pociągnął za sobą w kierunku przeciwnym do drzwi wejściowych  na taras i w stronę ogrodu. Obok biegła Christine, odpychając ludzi i starając przedrzeć się do drzwi na korytarz. 

    Z jakiegoś powodu Celia wrzasnęła z furią i zaczęła rzucać ku komuś przekleństwa, które zanikły w panikującym tłumie. 

×
×
  • Utwórz nowe...