-
Zawartość
5783 -
Rejestracja
-
Ostatnio
-
Wygrane dni
4
Posty napisane przez Arcybiskup z Canterbury
-
-
- No to... Najpierw zabić ciotkę, potem uratować Kayle, Bilgewater, Ligę i świat - zarządził, objął Shiro ramieniem i ruszył przed siebie.
Na ziemi zostawały płonące na niebiesko ślady stóp, bo większość ubrań Ezreala się spaliła.
-
- Wyglądam, jakbym był zrobiony z kamienia. Popękanego. I wypełniony jakimś dziwnym... Co? - Zamarł na chwilę wpół kroku, jakby nasłuchując.
- Wyobraź sobie, że to we mnie siedzi. Ten przyjaciel Morris. Po wszystkim będę musiał się leczyć psychiatrycznie - stwierdził. A potem wyszczerzył się (co przez światło wydobywające się z ust wyglądało nieco przerażająco) i klepnął Shiro w ramię.
- Hej, jestem teraz bardziej gorący! - a potem zarechotał z własnego żartu.
-
Dłoń Ezreala była o wiele cieplejsza niż zazwyczaj, ale nie parzyła. Spojrzał najpierw na nią, a potem na resztę swojego ciała, wreszcie na trupa po swojej lewej.
- Co? - wstał i zaczął się przyglądać. Chyba nie był zbyt zadowolony. Przetarł twarz ręką. Jego oczy jarzyły się jak u upiora wcześniej.
- Trzymaj mnie, bo chyba pójdę ją zabić. Co to ma być do cholery? Ja... Ja się palę! Chyba że... Czekaj...
Wygiął się do tyłu i szybkim ruchem wyrzucił przed siebie ręce. Kilka metrów dalej powstał słup ognia i wybuchł z trzaskiem.
- Ale czad! Ale i tak idę ją zabić - westchnął i chwilową radość zastąpiła troska. Spojrzał na Shiro niepewnie.
- Minus dwadzieścia od urody, co?
-
- Pamiętasz imprezę urodzinową Vi rok temu? - odezwał się głos. Głos Ezreala, lekko rozdwojony. Dochodził z leżącego obok szkieletu, ognistego ciała. - Czuję się jeszcze gorzej niż następnego ranka po tej imprezie - stwierdził.
Jak się okazało z bliska, udało mu się zachować rysy twarzy i wyglądał trochę inaczej niż upiór przed chwilą. Przede wszystkim nie aż tak trupio. Leżał jeszcze przez chwilę, patrząc w sufit.
- Cholerne rytuały. Czy powinienem spojrzeć w lustro?
-
- Jeśli to będzie jakaś cholerna ściema, to oboje macie przechlapane - westchnął i postąpił krok do przodu.
Płomienny krok rozbłysł niebieskim światłem, a zmora stojąca wewnątrz kręgu wstała. Ezreal podszedł do niego na odległość kilku kroków i zatrzymał się.
- Co teraz?
- Daj mi rękę - powiedział. Ezreal posłusznie, choć z wahaniem wykonał rozkaz, a wówczas... Wówczas upiór bardzo szybkim ruchem wbił rękę w jego klatkę piersiową. Chłopak krzyknął, maszkara ryknęła, posyłając w jego stronę kulę ognia. Na ziemi pojawiło się kilka mniejszych iskier, które podążyły w stronę przerażonego Ezreala, zjednoczyły się pod jego stopami i wybuchły słupem fioletowego ognia, całkowicie go pochłaniając.
- Jam jest płomień zemsty i akceptuję nowe naczynie! Oddaję ci moją wolę w zamian za twoje ciało! - Złapał słabnącego Ezreala za ramiona. Wokół nich pojawiły się trzy, karłowate stworki w fioletowych maskach. Jeden z nich podtrzymał Ezreala, dwa chwyciły ognistą istotę za ręce. Wybuchły kolejne niebieskie i fioletowe płomienie, a Shiro straciła ich z oczu.
Chwilę później krąg zgasł, a w jego wnętrzu leżał zwęglony szkielet, i... Coś, co prawdopodobnie było kiedyś Ezrealem, a obecnie przypominało strukturą stwora sprzed chwili. Ciało przypominające skałę poprzecinane ścieżkami z błękitnej i fioletowej energii, ze świecącą dziurą w miejscu serca. Tyle, że bez maski, za to z płomieniami zamiast włosów.
-
Postać powoli podniosła głowę.
Na twarzy, upiornej twarzy, miała metalową maskę zakrywającą górną jej część. Z dolnej świeciła szczęka pozbawiona skóry.
Upiór, czymkolwiek był, nie poruszył się ani o milimetr; trwał niczym posąg na swojej pozycji i tylko okrągłe, żarzące się oczy świdrowały dwójkę wzrokiem.
- Pomóc? - zabrzmiał jego głos. Był rozdwojony i wydobywał się zewsząd, tylko nie z jego gardła. Ton głosu wskazywał na to, że wcale nie chciał i nie był w stanie im pomóc. Brzmiała w nim drwina. Gdyby miał mięśnie twarzy, pewnie by się uśmiechnął.
- Chodzi o mnie. Mnie masz... pomóc. Pani Morrison prosi.
- Podejdź tu - powiedział, i machnął przyzywająco ręką, zapraszając Ezreala. On natomiast spojrzał z powątpiewaniem na stwora, a potem na krąg dzielący go od komnaty.
- Jestem trochę uprzedzony ostatnio co do rytuałów...
- Żadnych rytuałów.
Ezreal spojrzał na Shiro. Nie był pewien.
-
Za ścianą znajdowało się idealnie okrągłe pomieszczenie ze sklepieniem w kształcie kopuły.
Powietrze lekko drgało, a komnata była oddzielona od korytarza kręgiem fioletowego światła, które otaczało ją całą. Światło drgało i przypominało malutką zorzę polarną. Ściany pokryte były prymitywnym pismem rysunkowym.
Pośrodku kręgu kucała postać podobna człowiekowi. Obie dłonie ów twór miał położone płasko na ziemi, a głowę zgiętą i opuszczoną. Całe jego ciało wyglądało, jakby był stworzony ze skały magmowej. Przez jego ciało przechodziły błekitne i fioletowe żyły z czystej energii, a głowę otaczało coś na kształt ognistego, pulsującego pióropusza.
Ezreal spojrzał na Shiro z powątpiewaniem.
-
- Ahoj, przygodo! Ezreal wszedł do jaskini pierwszy, rozglądając się na boki. Trzymał przy tym Shiro pod rękę.
Grota jak grota - jej dno było podmokłe i z początku pokryte mchem. Potem, ze względu na brak światła nawet mech się poddał, pozostawiając jaskinię bez żadnych roślin. Ezreal włączył latarkę, którą zabrał z domu pani Morris. Przydała się na samym początku, ale już później nieszczególnie - w oddali bowiem widzieli błękitne i fioletowe widmo światła, dochodzące gdzieś zza ściany. Światło było bardzo migotliwe, jak od ognia.
- Czyżby to ten przyjaciel?
-
- Hmmm... Niech pomyślę... Nie.
Kwiatek wybuchł, rozpylając wokół lekko czerwoną substancję, która w następstwie tego zmieniła się w kulę ognia. Huk na chwilę zagłuszył i Shiro i Ezreala.
- No nieźle. Chodźmy lepiej.
Po jednym zgubieniu ścieżki, kłótni i kilkudziesięciu minutach błądzenia po lesie, udało się dotrzeć do wskazanej przez panią Morris jaskini. Nie było żadnego wizerunku czaszki, żadnych ornamentów, zdobień, rzeźb ani nawet prawdziwych czaszek. Zwyczajna dziura w ziemi.
-
- Myślę, że nie wiem czym jest. To może być tylko drobna część rośliny, a cała cała reszta tylko czeka... No właśnie, na co? Można by odsunąć się na odpowiednią odległość i podrażnić tego kwiatka czymś... Hm, ciekawe kto mógłby to zrobić!
Ezreal uśmiechnął się, okrążył Shiro i stanął za nią, z rękami na jej ramionach.
- Na pewno nie ta młoda, urodziwa dama z talentem do materializacji kryształów z pierwiastków unoszących się w powietrzu... Nie, na pewno nie ona!
-
- Przede wszystkim jest równie niebezpieczna, co magia jaką praktykuje. Bylibyśmy martwi, gdyby nie była po naszej stronie. Szkoda, że nie zamierza ingerować w ocalanie Valoranu - rzucił. Szli dalej i dalej. Ścieżka wiodła teraz przez utwardzony grunt, ale zapach bagna i stęchlizny sugerował, że lepiej z niej nie zbaczać.
I oto na środku ścieżki pojawił się śliczny, mały, czerwony kwiat. Ezreal zatrzymał się.
-
- Tu jest zaznaczona grota z czaszką. Grota z czaszką brzmi jak idealne miejsce dla mnie. Oby ten ktoś był gościnny - stwierdził chłopak. - Jak ci się podoba ciotka Morris?
Szli po kamieniach ułożonych w ścieżkę przez bagno. Co jakiś czas powierzchnia była zakłócana bąblem gazów ulatujących z dna, bądź śmiercią drobnego owada. Co do owadów...
Komary gryzły jak szalone. W dodatku panowała duchota i nieznośna wilgoć standardowa dla bagien.
-
- Jak daleko to jest? - zapytał chłopak.
- Kilka mil. Jeśli nic się nie stanie, nie pożrą was drapieżne rośliny, bagienne monstra, drapieżniki i inne. Powiedzcie mu, że ja was przesyłam. I że chodzi o ciebie, kochanieńki. - Pani Morris chwyciła go za policzek i wytarmosiła. Chłopak skrzywił się i spojrzał na nią nieufnie.
- Dlaczego o mnie? I co z Jinx?
- Cioci nie ufasz?
- Ufam, ale chciałbym wiedzieć - odparł niepewnie.
- Niespodzianka. Dziewucha mi się przyda, a ty... No, nie masz teraz mocy. A potem będziesz miał - stwierdziła. Miotłą wyrzuciła obu na zewnątrz chaty.
Wylądowali na miękkim podłożu, nieco grzaskim. Ezreal rozwinął mapkę.
- Tu jest chata, tu są bagna z trupami... Typowo. No, to idziemy między te dwa namorzyny - rzekł.
-
Kalista rzuciła się na Hecarima i rozgorzała walka. Wokół nich kręciło się całe mnóstwo błękitnych ogników, służek i sług widmowej wojowniczki. Po chwili zniknęli między gałęziami gęsto rosnących, bagiennych drzew, ale długo było jeszcze słychać ich krzyki.
- No. Miejmy nadzieję, że wyjaśnią sobie sprawy między sobą - podsumowała wesoło pani Morris. - To co, pewno byście chcieli wrócić do Piltover? Jasna sprawa, ale najpierw panna Kayle, a ja zajmę się Fortune. Za mną, gołąbeczki! - zarządziła i ruszyła wgłąb mieszkania.
- Mam coś, co może wam pomóc. No, dawać za mną. Przydałoby się sprowadzić waszych kolegów i twój medalion, no nie? Spokojna głowa, spokojna głowa. Gdzie ja to... A, tak.
Zniknęła w małym, zagraconym pomieszczeniu. Wszędzie szwendały się przyzwane przez panią Morris duchy w maskach. Ta ze stoickim spokojem odganiała je z drogi miotłą.
- O, jest! Wspaniale! - Wyszła z pokoiku, niosąc ze sobą zwitek papieru i kompas. Oddała je Ezrealowi. - Na bagnach mieszka mój przyjaciel, może wam pomóc. Ale bądźcie ostrożni, oni wrócą! A teraz chcielibyście kanapeczki na drogę?
-
Ludzie zaczęli zbierać się z ziemi i uciekać; wówczas z bagien wyłazić zaczęły ożywieńce - na wpół zgniłe zwłoki, powolne, ale silne. Łapały za nogi i wciągały w odmęty błotnistej, gęstej wody. Dzikie wrzaski tonących były równie przerażające, co to co ich porywało.
Spojrzenie Shiro splotło się ze spojrzeniem Ezreala. Chłopak wyglądał na mocno zdezorientowanego, w przeciwieństwie do machającej rękami Morris, która zapewne właśnie wydawała rozkazy swoim sługom. Hecarim cofnął się o dwa kroki, gotów do szarży przepełnionej czystą, żywą furią. Wówczas nogi Shiro i Ezreala objęła bladoniebieska mgła, w której co i rusz rozbłyskało niepokojące światło. We mgle rozpoznać można było widmowe, niewyraźne postacie, a wszystkie one formowały się w jedną.
Wkrótce przed domem stał duch, od którego emanował gniew. Była niebieska, półprzezroczysta i odziana była w starożytną zbroję, jedna z tych, które obecnie figurowały w podręcznikach z historii. Przez tułów zjawy przechodziły włócznie. Wyciągnęła przed siebie dłoń i oskarżycielsko wymierzyła palec w mrocznego centaura.
- Śmierć wszystkim zdrajcom!
-
Cassiopeia ożywiła się. Oparła się o jeden z sarkofagów i wytarła łzy z twarzy, a potem z zainteresowaniem spojrzała na Rennarda.
- O, a to ciekawe... Nawet śmierć nie stanowiła przeszkody dla jej paskudnego charakterku? Chciałabym kiedyś być na tyle wredna, żeby móc z tego powodu zmartwychwstać. A teraz fakty; kto ją ożywił? I skąd ma swoje żywe trupy? - zapytała. - I przede wszystkim... Do czego jej jesteś potrzebny?
-
Przed tłum wypadł wielki, widmowy kolos. Hecarim zamachnął się swoją halabardą i sam przejął wszystkie kryształy od Shiro, osłaniając ludzi Gangplanka. Uśmiechnął się zwycięsko.
Przez drzwi Shiro zauważyła, że otaczają ich bagna. W zapadającym zmroku pochodnie wyglądały naprawdę groźnie.
Ale kiedy ostrze miało zetknąć się z kruchą staruszką, jej dłoń rozbłysła nienaturalnym światłem, będącym połączeniem jadowitej zieleni i równie jadowitego fioletu. Zniknęły jej źrenice i tęczówki, a ona sama pogrążyła się w transie.
- Ja również mam przyjaciół w zaświatach, Hecarimie! - zagroziła, wieloma głosami dobywającymi się z jej krtani.
I nagle wokół Shiro, Ezreala i pani Morris zrobiło się tłoczno. Całe mnóstwo cieni w prymitywnych, drewnianych maskach.-Pani Morris... Rozrzućmy ich kości po całej włości...
- Znam jeszcze jedną, ważną osobę, Hecarimie! - krzyknęła. Widmowy kolos zawahał się, ale uderzył. I wtedy zalśniło światło.
-...Wszak pani ziemia ich nie ugości...
Staruszka dalej stała w tym samym miejscu, cała i zdrowa. Przed nią stało coś wysokiego, co prawdopodobnie spowodowało, że ogromny centaur i ludzie Gangplanka leżeli dwa metry dalej. Nie dało się jednak zapamiętać wyglądu owej istoty. Powietrze zgęstniało i dało się słyszeć powoli i leniwie płynącą melodię.
-
Jak się okazało, nie były to trupy.
Przed domem stał spory tłumek z pochodniami. Na samym czele stał drobny pirat w skradzionym, eleganckim mundurze który kompletnie do niego nie pasował. Trzymał przed sobą pergamin.
- Z rozkazu miłościwie nam panującego Lorda Gangplanka, żądam wydania nam przebywających w tym domostwie zbiegów - Sarah Fortune, Shiro Destino i młodego Ezreala - wyrecytował.
Pani Morris, zaskakująco drobna stała w drzwiach że skrzyżowanymi na piersi rękami. Za nią stal przewyższający ją o głowę Ezreal, ale to ona sprawiała wrażenie bariery nie do przejścia.
- Po moim trupie.
- A zatem spalimy ten dom.
-
- Wiadomo. Okej, poczekaj. Pójdę do Morris, może ona wie. Zaraz do ciebie wrócę... - powiedział, pocałował Shiro w czoło i wyszedł.
Chwilę później słychać było trzask drzwi i czyjeś krzyki. Ale ani nie Ezreala, ani nie pani Morris. Krzyki tłumu.
-
Chłopak spojrzał na swoją dłoń, a jego źrenice gwałtownie się rozszerzyły. Poczuł szok tak silny, że nieomal spadł z łóżka.
- Nie, nie, nie, nie... O co chodzi, przecież załataliśmy dziury! Ty załatałaś!
-
- Przepraszam za co? - zapytał, na chwilę unosząc z powrotem ręce. To co rzuciło się Shiro w oczy, było czarne i znajdowało się na... Dłoni Ezreala.
Pęknięcie, niewielkie pęknięcie wyglądające jak pajęczyna. Ale jego wyraz twarzy nie sugerował, żeby znów coś próbowało nim zawładnąć.
- Więęęc?
-
- Co? Jeszcze raz, bo chyba się przesłyszałem! Ktoś mnie tu podłe obraża! - Kontynuował łaskotanie Shiro z jeszcze większym zacięciem. nagle zastygł, siedząc ze skrzyżowanymi nogami i z rękami w górze, nad dziewczyną.
- A przecież wiadomo, że agresja powoduje agresję. No nie wiem... - ręce opadły, kontynuując dzieło zniszczenia.
-
- W moim mniemaniu mam pokój obok i oddzielne łóżko, ale to mi wygląda na wygodniejsze. - Wyszczerzył się do Shiro. - A dobry sen to podstawa do zachowania urody. Jest o co walczyć. No cóż, będę przykładem upadku obyczajów zdaniem ciotki Morris, ale czego się nie robi... - Tu chwycił Shiro wpół i powalił na łóżko, po czym zaczął łaskotać.
-... żeby podręczyć Shiro Destino!
-
Ezreal dołączył kilkanaście minut później. Jinx musiała spać w innym pokoju, bo nie dołączyła do Shiro.
Pokoik był niewielki, o drewnianej podłodze i ścianach pomalowanych na biało. Okienko było niewielkie i przeszklone, zaopatrzone w okiennice. Było tam lustro (zakryte płachtą), bogato zdobiony, wielki fotel, szafa i łóżko jednoosobowe.
[Clocky] Niefortunne wypadki [Zakończone]
w Arcybiskup z Canterbury
Napisano
Obecność nowej formy Ezreala była użyteczna w pewnym stopniu. Okazało się, że odstrasza komary. Gorzej, że w parnej, bagnistej atmosferze emanowało od niego ciepło wzmagające duchotę. Kilka razy wypróbowywał swoje nowe umiejętności na przypadkowych, niewinnych drzewach. Aż w końcu dotarli do chaty pani Morris, która akurat raczyła się jakimś ciepłym płynem, siedząc na fotelu bujanym na zagraconym ganku.
- No, no - stwierdziła, widząc zbliżającą się do domu parę. - Widzę, że sobie poradziliście. To co wy tu jeszcze robicie?
- Uważasz, że to jest okej? Wiesz jak skoczyło jego poprzednie ciało? - zapytał Ezreal, starając się przybrać wojowniczą postawę. Jego opór zmalał pod spojrzeniem staruszki. Takie spojrzenie mogło obracać góry w piach.
- Nie marudź, Ezreal. Twoja panna nie marudzi, bierz przykład. A ta druga chwilowo jest zajęta ciężką pracą. Ruszać tyłki, nie dostałeś tego dla zabawy.
- Jestem jakimś cholernym...
- ... W moim domu się nie przeklina! A teraz poszli mi stąd! - Klasnęła w dłonie. Nie było już nad głowami Shiro i Ezreala nieba, ale kamienne sklepienie. Nie było bagna, tylko kanał śmierdzący glonami, cienka warstwa wody, i... Para otaczająca świecącego w ciemności Ezreala.