-
Zawartość
5783 -
Rejestracja
-
Ostatnio
-
Wygrane dni
4
Posty napisane przez Arcybiskup z Canterbury
-
-
Ezreal natomiast patrząc na Shiro szybko spojrzał w stronę okna. Było na tyle duże i otwarte, że mogą przez nie wyskoczyć... Pytanie, co na dole.
- O, zastanawiam się. Może po prostu chciałem pokazać wam, że przegraliście? Przewodnicząca Ligi, piękna, skrzydlata Kayle leży w mojej celi. Niedaleko niej zamknięta jest Sarah Fortune. Bilgewater jest moje, niedługo moje będzie też Piltover, Demacia, Noxus... Ale zaczniemy od Ionii.
Jinx nagle podniosła głowę, z szokująco trzeźwo wyglądającymi oczami. Wyglądała, jakby ktoś wylał jej na głowę wiadro zimnej wody.
- COOOO? - zapytała, marszcząc czoło. Spojrzała na Kapitana, potem na Hecarima, potem na Shiro i Ezreala. - PILTOVER... TWOJE? Chyba nie tak miało być, Gangplank! - Zaskakująco szybko wskoczyła na stół i kopnęła przypadkową miskę ze strawą w stronę pirata. Kapitan zmarszczył brwi i wyszczerzył zęby w furii, odbijając miskę i wstając od stołu. W tym momencie Ezreal korzystając z zamieszania odsunął krzesło, przeskoczył nad stołem i złapał Shiro za rękę, ciągnąc ją w stronę okna. Hecarim ruszył w ich stronę.
-
- Lady Katarina? Może, może... Całe szczęście, że Du Couteau też nie przepadają za towarzystwem arystokracji i za balami. Choć nie oszukujmy się, nikt z arystokracji nie lubi arystokracji. Trzeba jak najszybciej ją znaleźć, zanim wyruszy na jakąś swoją misyjkę. W pokoju obok jest łóżko. Po dniu pełnym atrakcji sądzę, że należy ci się odpoczynek, DeWett. No, idź już. Sio. Chyba że chcesz poznać jeszcze szczegóły dotyczące twojej matki - powiedziała Elise. Zabębniła palcami o blat stołu, a spod komody wypełzł pająk. Ten sam, który prowadził całe towarzystwo do kryjówki.
- Znajdź mi proszę Lady Katarinę Du Couteau, malutki. Powiedz innym, zależy mi na czasie - zakomunikowała bezkręgowcowi. Pająk podreptał w stronę okna i zniknął za nim.
-
- I na to pytanie czekałem - odparł. Głośny stukot metalu o kamień zapowiedział przybycie Hecarima, upiornego, monstrualnego olbrzyma. Prowadził przed sobą słaniającą się na nogach Jinx, trzymając ją za ramię i niemal wlokąc.
Podszedł do stołu, odsunął krzesło nie siląc się na dyskrecję i popchnął dziewczynę tak, aby usiadła. Nieszczęśliwie tuż obok Shiro. Jinx zachwiała się i uderzyła twarzą o blat stołu. Jej ramiona poruszyły się ni to przez chichot, ni to przez śmiech. Na chwilę wszyscy obecni skierowali głowy ku niej.
-... Kontynuując. Zarówno mnie, moim "współpracownikom" i większości towarzystwa z Shadow Isles Liga nie jest na rękę. Postanowiliśmy zatem zawiązać sojusz i rozwiązać Ligę. Dżentelmeni z Shadow Isles zażądali dostępu do ziem na Valoranie i dowolności w terroryzowaniu niektórych miejsc. Mnie wystarczy Bilgewater i kilka ościennych państewek. Kiedy pan Ezreal odnalazł zapiski dotyczące Początku, którego zaś panna Shiro jest strażniczką, byliśmy w trakcie niszczenia tego miejsca. Niestety, ucierpieć musiała poprzednia strażniczka, ale hejże, czego się nie robi dla wspólnego celu? Wyprawa do Początku była nam niezwykle nie na rękę, toteż postanowiliśmy wykluczyć z gry Pana Ezreala. Tu na scenę wkroczyła Jinx. Potem, gdy słyszeliśmy, że wyrusza ekspedycja, zatopiliśmy łódź podwodną, niestety niezbyt efektywnie. Domyślicie się zapewne, co było dalej.
-
- A co z nią nie tak? Coś ją napadło, zatruło? Klątwa? Widziałeś ją chyba, prawda? - zapytała, odsuwając się trochę do tyłu. Oparła się o stół i skrzyżowała ręce na piersi. - Mogłaby odegrać istotną rolę w zwalczeniu Celii i jej cmentarza. Pomyśl tylko... Jedno spojrzenie i wykluczyłaby z gry Celię i najmłodszą DeWett. Petryfikuje automatycznie, zaraz po kontakcie wzrokowym, czy musi użyć zaklęcia? O, głupie pytanie. Jeśli żyjesz, z pewnością musi to być zaklęcie. Co za korzystny obrót sytuacji! - Elise złożyła dłonie w piramidkę i uśmiechnęła się w napływie entuzjazmu. Ale już sekundę później jej twarz stężała w zadumie. - Trzeba ją stamtąd jakoś wyciągnąć, Rennard.
-
- Rennard, złotko. Kłamiesz - powiedziała śpiewnym głosem Elise. - Co to, nie masz do mnie zaufania? Po tym, ile dla ciebie zrobiłam? - zapytała, wstając z fotela. Podeszła do niego na bardzo małą odległość. Elise poszukała kontaktu wzrokowego z Rennardem, nawet podniosła jego głowę, aby móc to osiągnąć. Nie zbyt wysoko, oczywiście - była między nimi niewielka różnica wzrostu na korzyść Rennarda.
- Kobieta - szepnęła Elise z przebiegłym uśmiechem. - Kobieta, którą kryjesz, ukrywająca się w grobowcu Du Couteau. - Otwarła szerzej oczy z podekscytowaniem. - Lady Cassiopeia?
-
Elise podniosła wzrok znad książki, nie podnosząc głowy. Efekt był dosyć groźny.
- Ach, tak? I co zabijało moje pająki? Nie zabiłeś tego, bo wówczas byś się przechwalał. Wygoniłeś, czy odszedłeś do porozumienia? Och, no mów. Umieram z ciekawości. Potem ją powiem ci co ustaliłam.
-
Po dotarciu na miejsce okazało się, że w środku, w pokoju ze stołem siedzi tylko Elise, przeglądając jakąś książkę. Siedziała w fotelu, którego wcześniej tam nie było. Gdy Rennard wszedł, nie podniosła wzroku.
- Nie było tak źle, co? - zapytała. - Czym tym razem możesz się pochwalić?
-
Nadepnął na kolejnego kamiennego pająka i wyszedł już bez przeszkód.
Nocturne podążał obok, nienaturalnie spokojny jak na siebie. Nic nie mówił i nawet materia z której był zrobiony nie falowała zbyt agresywnie.
Drzwi do grobowca zamknęły się, a Rennard z radością powitał chłodne, cmentarne powietrze kontrastujące z dusznością panującą wewnątrz krypty.
- Ssskąd wiesz, że przestanie zabijać insekty? - zapytał po chwili milczenia.
-
Tuż pod stopami Rennarda, tym razem o wiele bliżej, wylądował kolejny ładunek jadu.
- Nie zbliżaj się, powiedziałam! Tak, wszyscy macie o mnie zapomnieć. Idź stąd, mówię, bo zatłukę i niech ci się nie wydaje, że mnie cokolwiek powstrzyma. Nawet to, co nas kiedyś łączyło! - syknęła z furią.
-
- WYJDŹ STĄD NATYCHMIAST, RENNARDZIE. Patrzyła czy nie patrzyła, lepsze to niż randki z tym demaciańskim idiotą, kretynem o czystym jak łza sercu. I odłóż złośliwość na bok, nie mam ochoty na żarty. Wyjdź i niech to będzie nasze ostatnie spotkanie. Przestanę zabijać pająki Zaavan, a ona w zamian niech raczy zostawić mnie w spokoju. Niech będzie, że umarłam tam, w Shurimie - odpowiedziała Lady Cassiopeia, zaginiona sprzed kilku miesięcy najmłodsza dziedziczka rod Du Couteau.
-
Odsunęła się jeszcze dalej wgłąb grobowca, uprzednio spluwając na kilka kroków przed Rennardem. Ślina która wylądowała na kamieniach zasyczała i wyżarła w jednym z nich lekkie wgłębienie.
- Rennard DeWett, tak? - Ukryta w mroku osoba zachichotała wysokim głosem. I ten dość charakterystyczny chichot nie pozostawiał złudzeń, że Rennard istotnie ją zna. - Tym bardziej się wynoś!
-
Nocturne zamarł w miejscu, wisząc w powietrzu niczym kawałek tkaniny. Z metalowymi ostrzami u rękawów, oczywiście.
Kobieta zaśmiała się, a ów śmiech przepełniony był goryczą.
- Nie. - Odpowiedź padła szybko jak strzał z pistoletu. - Nie. Nie chcę, żeby dowiedzieli się, kim jestem. Nikt nie może wiedzieć. Kto wie, komu Zaavan może powiedzieć? Należy do arystokracji, a wśród cholernej arystokracji nie ma sekretów. Jeśli zobaczą mnie pająki Zaavan, zobaczy mnie również ona. Nie mogę do tego dopuścić...
-
Ciemność poruszyła się, a postać syknęła wściekle. Rennard miał nawet wrażenie, że coś zagrzechotało w ciemności jak pewien interesujący gatunek shurimiańskiego węża z grzechotką na ogonie, to jednak okazał się być zniecierpliwiony Nocturne, gniewnie i gwałtownie przelewający się niedaleko Rennarda.
- Nie chcę walczyć z Zaavan. Ani z jej pająkami. Chcę tylko spokoju, a nie zamierzam opuszczać mauzoleum Du Couteau. Na co jej to miejsce? Ma niezliczone kilometry katakumb pod Noxus - odpowiedziała.
-
- Nie, nie, NIE! - Postać rzuciła czymś - najpewniej skamieniałym pająkiem - o podłogę, dając upust złości. - To szpiedzy Zaavan! Niech się stąd wynosi razem ze swoimi insektami i nie rości sobie praw do wszystkiego, co pod ziemią! - Ostatnie słowa wypowiedziane przez ukrytą w mroku kobietę były tak bardzo przepełnione desperacją i bólem, jakby miała się zaraz rozpłakać. Kimkolwiek była, nie była w najlepszej kondycji. Stała najprawdopodobniej częściowo ukryta za jednym z grobowców. Albo bała się ognia, albo nie chciała się pokazać w świetle.
- Nie opuszczę tego miejsca, a zamiana w kamień to nie jedyne co mam. Postąp krok do przodu, a przysięgam ci, że ten krok będzie twoim ostatnim - zagroziła.
-
- Umie mówić - odparł ozięble damski głos. - Jeśli nie masz ochoty skończyć jako kamień, wyjdź stąd natychmiast! Wynoś się! - Kiedy krzyknęła, głos odbił się echem od ścian grobowca i powędrował dalej. Do kogokolwiek należał głos, ów ktoś był najpewniej zdenerwowany i na skraju wściekłości. Wężowe oczy zmrużyły się, wyzierając z ciemności. Światło pochodni padło na twarz, ale drgające płomienie nie ujawniły tożsamości tajemniczej, potwornej persony. Ujawniły natomiast, że z całą pewnością posiada ludzką twarz otoczoną najpewniej ciemnymi włosami. Postać odwróciła się i bardzo szybko zniknęła w progu prowadzącym do sąsiedniej komory. Znów widać było tylko oczy, wyczekujące na ruch Rennarda i bardzo uważnie go obserwujące.
-
Drzwi były otwarte.
I był to szczegół świadczący albo o tym, że grobowiec jest zamieszkany przez coś żywego, co potrzebuje drzwi do przemieszczania się przez ściany, albo o tym, że w grobowcu roi się od pułapek.
Nocturne wpełzł do środka pierwszy, zlewając się z panującym w środku mrokiem. Elementami oddzielającymi go od ciemności były ostrza na przedramionach i lśniące od czasu do czasu pyłowe masy, z których się składał.
Ucho DeWetta wyłapało fałszywy dźwięk - zamiast oczekiwanego dźwięku wiatru przemykającego przez korytarze, usłyszał że coś przesunęło się szybko po podłodze i było to brzmienie dochodzące z lewej strony. Zaraz potem nastąpił na skamieniałego pająka, a tuż po prawej stronie od wejścia stał niezwykle wprost realistyczny pomnik mężczyzny. Usta były lekko rozwarte, a oczy bez źrenic wybałuszone w szoku. Jego prawa ręka znajdowała się nad oczami, druga dzierżyła metalowy nóż. Cokolwiek rzeźbiarz miał na myśli, była to raczej kontrowersyjna sztuka i nie znalazłaby uznania u większości arystokratów Noxus.
Podobnie jak większość mauzoleów i krypt, pierwsza z komór grobowca była na planie kwadratu, z tumbami pod ścianami. A po lewej, skąd dochodził dźwięk, w mroku widniała para żółtych oczu o pionowych źrenicach. Gdy kontakt wzrokowy został nawiązany, jego uszu dobiegł gniewny, wężowy syk.
-
Na chwilę mężczyzna zamilkł, przypatrując się Shiro. Kielich z winem który zbliżył do ust zastygł w pół drogi. A gdy już niezręczna chwila minęła, zaczął rechotać. Z hukiem odstawił kielich na stół i złapał się za głowę, niemal płacząc ze śmiechu.
Gdyby Ezreal miał zwierzęce uszy, zapewne teraz położyłby je po sobie. Spojrzał na Shiro spłoszony, przerzucając wzrok od niej na mężczyznę i z powrotem. Odchrząknął w zaciśniętą pięść i spojrzał na dziewczynę. Jego standardowa buta zniknęła.
- Em... Shiro? Kapitanowi chodzi chyba o to, że to jest właśnie problem - stwierdził.
- W rzeczy samej! - wykrzyknął, gdy tylko przestał się zwijać ze śmiechu. - Otwieram je na terenie całej Runeterry, a wy mi je pozamykaliście. No... - dodał już poważniej, biorąc ostatecznie łyka wina. - To co z tym wszystkim zrobimy, moi drodzy? Jakieś propozycje?
-
Jeśli wcześniej na ulicy było ciemno ze względu na brak światła, tak teraz mrok okleił ją całą jak pajęczyna. Dwa błękitne, świetlne punkty świadczyły tylko o tym, że koszmar odwrócił na chwilę głowę w stronę Rennarda. Cztery pozostałe punkty będące ślepiami ożywieńców zniknęły wkrótce po tym, jak Nocturne zabrał się do pracy.
W ciszy rozległ się chrobot pękających kości i zgrzyt metalu. Do tego doszło po chwili obrzydliwie brzmiące, mokre plasknięcie czegoś o chodnik i zaułek rozjaśnił się, ujawniając potężny smród i porozcinane ciała sługusów na kamiennych płytach. Nocturne zaś wisiał znów obok Rennarda.
Dalsza droga przebiegła bez zakłóceń, choć po drodze mijali przechadzających się jeszcze czterech innych ożywieńców, zawsze w parach i zawsze z cylindrami. Poruszali się jak marionetki, bez wyjątku byli wysocy i chudzi. Trzymali ręce sztywno wzdłuż ciał i odwracali się, wbijając zielone oczy w to, co ich zainteresowało. Całe zombie były w szwach, wszystkie miały zaciśnięte, zszyte wargi i o ile na całej twarzy mieli skórę, o tyle oczodoły pozbawione były oczu. Tylko zielone, upiorne światło.
W końcu jednak udało się dotrzeć do grobowca rodzinnego Du Couteau. Wejście do mauzoleum znajdowało się poniżej powierzchni i było nieco skromniejsze i w bardziej wyszukanym stylu niż większa część pomników na cmentarzu wewnętrznym Noxus. Prowadziły do niego schody, a przy prostokątnym wejściu widniały dwie płonące pochodnie. Na samych drzwiach jedyną ozdobą był herb rodu.
-
Wyjście z budynku było stosunkowo łatwe i znajdowało się niedaleko rynku Noxus - zaledwie dwie ulice dalej. Zasłaniająca część nocnego nieba, ponura sylwetka Bastionu
Droga na cmentarz prowadziła więc dość długo, a w jej trakcie nie obyło się bez rewelacji.
Rennard był rozpoznawalną personą, toteż pomniejsi rabusie, złodzieje i inni ich pokroju zazwyczaj ryzykowali szybkie spojrzenie i rezygnowali, starając się przemknąć możliwie jak najdalej od niego. Tak czynił każdy obdarzony inteligencją bądź choćby szczątkami sprytu. Ale nie każdy był obdarzony inteligencją.
Szedł jedną z wąskich, nieoświetlonych uliczek gdy naprzeciwko niego pojawiły się dwa wysokie, smukłe kształty. Ten sam mechaniczny krok co w ogrodzie, te same cylindry na głowach i świecące na zielono, okrągłe oczy.
Ciemność nie ujawniła zbyt wiele z wyglądu tajemniczych sługusów, ale z pewnością nie należeli do świata żywych. Nocturne okrążył Rennarda i odwrócił się w jego stronę.
- Zabić?
-
- Miałabym liczyć na twoją śmierć? Wiesz przecież, że pękłoby mi serce. Takie zarzuty w moją stronę? W stronę przyjaciółki? Nie, to nie to. Ale jestem dość zajęta i nie mam głowy się tym zająć. Musisz być ostrożny, co innego mogę powiedzieć? I masz swojego Koszmarka, to znaczną przewaga nad czymkolwiek co tam się kryje - odpowiedziała. - Wolisz iść tam teraz, czy za dnia? Potrzebujecie odpoczynku? - zapytała, tym razem zwracając się ku wszystkim gościom. Merl nieśmiało kiwnął głową.
- Ja spasuję - stwierdziła z kolei Christine.
-
Sam mężczyzna zaczął nakładać sobie jedzenie, zanim ostatecznie odchrząknął, przeżuł kęs mięsa i finalnie się odezwał.
- Bo widzicie, moi drodzy. Zacznijmy od tego, że jestem biznesmenem. I nie lubię, kiedy ktoś mi utrudnia pracę. A wy w ciągu ostatnich miesięcy zrobiliście to kilkakrotnie. Otwieranie wrót do Shadow Isles, tworzenie wycieków... Twoja śmierć - wskazał na Ezreala. - Choć to akurat był nieszczęśliwy zbieg okoliczności, przyznaję. Ale trochę mnie to zdenerwowało - stwierdził, biorąc do ust kolejnego gryza.
-
Merl rozłożył ręce w geście bezradności, onieśmielony obecnością Elise.
- To pójdziesz sam - odparła kobieta, mierząc Rennarda krytycznym spojrzeniem. - Nie mogę zatrudnić Du Couteau, bo nie sądzę, żeby chcieli grzebać we własnym grobowcu. I z łaski swojej przestań się użalać. - Podrzuciła jeszcze raz kamień i od niechcenia cisnęła nim w stronę Rennarda. Gdy tylko ten zetknął się z dłonią, obok pojawił się Nocturne.
- Grobowiec Du Couteau jest ogromny i tym samym jest dla mnie świetnym punktem obserwacyjnym. Od jakiegoś czasu, niestety, znajduję tam takie cudeńka... - Wyjęła z kieszeni szary kamień i położyła go na stole. Jak się okazało, nie był to kamień, ale spetryfikowany, kamienny pająk.
- Całkiem sporo tego typu egzemplarzy i nie zaprzeczę, że trochę mnie to denerwuje. Idź tam, zabij delikwenta i oczyść mi punkt obserwacyjny - stwierdziła Elise i uśmiechnęła się.
-
- Siadaj! - syknęła Elise, pozbywając się miłego tonu. - O tym co zrobię, decyduję ja. Jesteś moim gościem, więc bądź grzeczny, Rennard. Pierwsza kwestia to ta, że Celia DeWett musi zginąć i ty razem na dobre. Druga, chcę, żebyś kogoś zabił. Albo i cała wasza trójka, bo z tego co widzę radzicie sobie całkiem nieźle. To tylko przyjacielska przysługa, podczas wykonywania której ja będę szukać sposobów na zamordowanie waszej matki, która urządziła sobie w Noxus trupiarnę. Myślę, że to uczciwa wymiana. Zgoda? Mogę już przejść do konkretów?
-
- Jak najmniej osób - mruknęła Christine bez zaangażowania emocjonalnego. - Jak najmniej.
Elise z kieszeni zarzuconego na ramiona płaszcza wyciągnęła kamień z Nocturnem i podrzuciła go w powietrze. Złapała, obejrzała go w świetle świecy i zacisnęła dłoń, patrząc wyzywająco na Rennarda.
- Ani to twój brat, ani siostra - stwierdziła. - Przynajmniej nie zauważyłam podobieństwa. No, i co teraz?
Christine i Merl zgodnie spojrzeli na Rennarda. Merl pytająco, Christine z podniesioną brwią i zażenowaniem.
[Pawlex] Jak dobrze mieć wroga! [Zakończone]
w Arcybiskup z Canterbury
Napisano
- Tak, tak, wiem - rzuciła Elise lekceważąco i zajęła się swoimi sprawami. Stukot obcasów na deskach schodów uświadomił Rennarda, że opuszcza mieszkanie.
Pomieszczenie nie było wielkie, ale akurat znajdowało się w nim szerokie i - jak się okazało - miękkie łóżko. Temperatura wydawała się być odpowiednia do spania, a przez nieszczelne okno wpadało odrobinę chłodnego powietrza.
Zasnął bardzo szybko, a gdy już się obudził, nie pamiętał snów. Nocturne siedział w stopach łóżka, obserwując swoją szponiastą dłoń. Podniósł wzrok dopiero gdy zauważył, że Rennard się obudził. Przez okno wpadało światło słoneczne, a chłopak czuł się wyspany i... spragniony.