Skocz do zawartości

Arcybiskup z Canterbury

Brony
  • Zawartość

    5783
  • Rejestracja

  • Ostatnio

  • Wygrane dni

    4

Posty napisane przez Arcybiskup z Canterbury

  1. Pokój Rennarda, choć wielki jak cała reszta komnat w zamku wcale nie był podobny do nich wystrojem.

    Meble były z ciemnego drewna, ale bez dodatku żadnego szlachetnego metalu. Łóżko było spore, ale bez obowiązkowego baldachimu. Nad nim na ścianie pokrytej wiekową już tapetą widniał szary ślad po obrazie pradziada mieszkającego w owym pokoju. Zmarł zresztą w tym samym łóżku, otruty przez służbę, a jego paskudny portret wisiał nad łóżkiem, póki Rennard go nie zerwał któregoś dnia.

    Wcześniej w paru miejscach wisiało i leżało mnóstwo małych rzeczy, kolekcja pierdół i bibelotów. Ale teraz, mimo wcześniejszego nakazu dla służby o zostawieniu rzeczy i nie sprzątaniu ich wszystko pochowane było do szuflad. Terror Celii DeWett dotarł i tutaj.

    - Ta kobieta jest... Jest... Czym jest to uczucie, gdy wewnątrz siebie czujesz drganie? Połączenie obrzydzenia i... O, tak. To niepokój - wywnioskował Nocturne, wpełzając w lustro na ścianie. Spojrzał na Rennarda z jego drugiej strony.

    Niebawem gałka w drzwiach przekręciła się i do środka wlała się postać w czerni. Wysoka i szczupła, starsza siostra Rennarda, Christine DeWett. Od kiedy pamiętał zawsze chodziła w czerni, niczym wyciągnięta z konduktu pogrzebowego. Od kiedy pamiętał była blada i miała podkrążone oczy, choć w niektórych kręgach uchodziła za piękną. Zawsze też była spokojna i opanowana, a teraz wyglądała na niespokojną. Zamknęła drzwi, tarasując je dokładnie w ten sam sposób co Rennard chwilę wcześniej u drzwi swojej matki.

    - DeWett - syknęła, szczerząc zaciśnięte zęby. - Wiesz, że cię nie znoszę. Ja wiem, że ty nie znosisz mnie. Ale musimy coś z nią zrobić, na bogów. Na pomoc Edwarda i Lucii nie ma co liczyć. Jeśli zobaczysz gdzieś Lucię, staraj się wyglądać naturalnie. Nie pokazuj strachu i żadnych gwałtownych gestów.

  2. - No wiesz? Nie mów tak, Rennardzie! - Wstała z fotela. Jej bujny biust zafalował lekko, kiedy podeszła do niego, stukając obcasami. Nocturne będący obok zasyczał, ale Rennardowi trudno było stwierdzić, o co konkretnie koszmarowi chodziło.

    Kobieta, niższa od syna o głowę podeszła i uścisnęła go, a uścisk miała doprawdy niedźwiedzi.

    - Mój syn tak wydoroślał! Ach, wspaniale znów cię widzieć. Hejże, co to za brzuszek? - Dźgnęła go boleśnie palcem w brzuch. - Przytyłeś nieco, kochany! Ach, sajgon? Sajgon tu był, kiedy wróciłam! - Odsunęła się od młodego DeWetta i podeszła do okna. - Na szczęście teraz wszystko się zmieni, kochaniutki - dodała ciepło. Z jej spojrzenia emanowała złośliwość i ukryte gdzieś głęboko zło. Nie takie, które zabija szybko, ale takie, które zabija latami. Jak trucizna podawana w małych dawkach.

    - ...Tak, wszystko się zmieni. Będziemy kochającą się rodziną, jak za dawnych czasów. A wiesz, obie twoje siostry się bardzo ucieszyły kiedy wróciłam. Ale już Edward, twój ukochany braciszek, zareagował podobnie do ciebie. Ja wiem, macie do mnie żal, że was opuściłam. Ale przecież wiesz, słoneczko ty moje, że nie miałam na to wpływu. Prawda? - Westchnęła głęboko. Zapadła cisza przerywana tylko tykaniem zegara.

    - Jesteś pewno zmęczony po podróży, co? Odpocznij, skarbie. Ach, zapomniałabym. Jestem z ciebie taka dumna! Pokazałeś temu złemu pająkowi, kto rządzi, co? Pokazałeś, że DeWettowie to nie byle kto! Tak trzymać! Chociaż mógłbyś w troszeczkę lepszym stylu, złotko. Ale wszystkiego cię jeszcze nauczymy! Wyprawiam dziś wieczorem huczny bal na twoją cześć. Cieszysz się? - zaszczebiotała, tarmosząc syna względnie pieszczotliwie, praktycznie boleśnie za ucho.

  3. - Pan DeWett jest teraz nieobecny. Z tego co wiem, udał się na urlop - odparł roztrzęsiony kamerdyner normalnym już głosem, próbując pobiec za Rennardem. - Z powodów zdrowotnych, jeśli dobrze mi się wydaje - dodał niezwykle sugestywnym szeptem. Powody zdrowotne zapewne były spowodowane zacną Celią DeWett.

    - Proszę tędy - odchrząknął chłopak, wyprzedzając Rennarda. Szedł sztywno, szybkim krokiem. Wzdłuż słabo oświetlonego korytarza stały zamknięte drzwi, zazwyczaj dwuskrzydłowe, kilka stolików i dwie kanapy obite drogim materiałem, cholernie niewygodnie. Portrety przodków patrzyły na Rennarda wyniośle, każdy ze zwyczajową u DeWettów pogardą.

    Chłopak zatrzymał się przed największymi z drzwi, oznaczonymi białą koronką. Odkąd Rennard pamiętał, matka z uporem maniaka szydełkowała te swoje koronki z lepszym lub gorszym skutkiem i wieszała gdzie tylko się dało. Nie zdążył zapytać, gdy ze środka dobiegł go śpiewny, przesłodzony głos.

    - Proszę!

    Zanim przekręcił gałkę, położył dłoń na ramieniu Rennarda i kiwnął mu głową. Życzył powodzenia. Drzwi otwarły się, wpuszczając na korytarz światło.

    W środku, w fotelu siedziała Celia DeWett, jak zwykle rumiana, jak zwykle przy kości i jak zwykle plotąc swoje koronki. Siedziała w bordowej sukni, z włosami perfekcyjnie zaczesanymi do tyłu i delikatnym makijażem. Uśmiechnęła się miło do syna. To właśnie było w niej najgorsze.

    - Śmiało, kochany! Nie krępuj się - rzuciła do Rennarda. - Ach, tyle lat bez mojego ukochanego syna! Pokaż no mi się w świetle. Podejdź tu!

  4. Kamerdyner rozejrzał się jak spłoszone zwierzę, czy przypadkiem nikt się nie zbliża. Złapał Rennarda za ramiona i zacisnął na nich dłonie. Nerwowo i... trochę boleśnie.
    Jego twarz ze spokojnej zmieniła się w przerażoną. Wyglądał jakby był na skraju załamania nerwowego, co było dostatecznym dowodem na to, że matka Rennarda faktycznie mogła wrócić. Jego dolna warga zadrżała, a Nocturne tymczasem przyglądał się scenie z zaciekawieniem. Światło wydobywające się z oczu kilka razy zgasło - mrugał. 

    - Tak! - jęknął. - Tydzień temu po prostu przyszła pod wrota rezydencji. Trzy dni po tym, jak rozpocząłem pracę. Ona jest... Jest... Przerażająca. Sądziłem, że we wszystkich wielkich rodach Noxus to mężczyzna jest głową rodziny. W twoim rodzie patriarchat został tak brutalnie zachwiany... Bogowie, miejcie nas wszystkich w opiece!

     

  5. Jeśli przed chwilą kamerdyner był zdziwiony, to teraz jego zdziwienie ewoluowało w apogeum szoku. A potem na jego twarz wstąpił niepewny uśmiech.

    - W takim razie... No, chodźmy. To jak mam do pana mówić? - zapytał, idąc w górę schodów. - Najpierw poprowadzę do komnaty pani DeWett. Po jej efektownym powrocie, którego nikt się nie spodziewał wszyscy próbują... Próbują przywyknąć do nowej sytuacji - objaśnił, wchodząc po pokrytych przetykanym złotymi nićmi dywanem stopniach. W holu ściany pokryte były zdobną, wzorzystą boazerią z drogich gatunków drewna. W dodatku na ścianach, poza świecznikami wisiały obrazy przedstawiające nadętych mieszkańców rezydencji sprzed lat. Najstarszy z obrazów był sprzed kilku wieków.

    I nie pasował tylko jeden, drobny szczegół w wypowiedzi kamerdynera. Otóż matka Rennarda, szanowana i upiorna pani Celia DeWett, nie żyła od siedmiu lat.

  6. - Proszę wybaczyć, panie - odparł kamerdyner, trochę zlękniony. Nie podniósł oczu. Rennard widział go zresztą po raz pierwszy w życiu, więc musiał być młody i niedoświadczony. 

    - Słyszałem o pańskim wyczynie. O zabiciu Pana Pająków i uratowaniu Gwiezdnego smoka - odezwał się szeptem, wciąż zgięty w pół. - Podziwiam, ale państwo zabraniają rozmawiać wzrost z kimkolwiek z pańskiej rodziny. Proszę więc przyjąć moje najszczersze gratulacje. To zaszczyt. 

    Nocturne stęknął ze zniecierpliwieniem. 

    - Służalczośśść - zasyczał. - To wszystko żeby pokazać, że jesssteście nad nimi? 

  7. - Nie mógłbyś tego pragnąć. Istnieję tak długo, jak istnieją sny i ciemność w snach. Tak długo, jak istnieją koszmary. Tak długo, jak istnieją ludzie - odparł, tym razem beznamiętnie. 

    Złocona brama do posiadłości otwarła się ze skrzypnięciem. Żwirowa ścieżka prowadziła pod same wrota, które otworzyły się przed Rennardem za sprawą młodego kamerdynera, jednego z kilku pracujących w pałacu. Ten konkretny model miał jasne włosy, niebieskie oczy i był przystojny jak każdy inny w pałacu DeWettów - wymóg matki Rennarda o specyficznym poczuciu estetyki. 

    - Paniczu - powiedział, skłaniając się nisko i z głębokim szacunkiem. 

  8. Płynąca w powietrzu obok zjawa zazgrzytała, brzmiąc jak stary, nienaoliwiony mechanizm, który ktoś próbuje uruchomić. Śmiał się tak mocno, że aż złapał się za brzuch. Widocznie nawet widmowa przepona potrafiła boleć. 

    - Ooo... O, tak. Spośród wszystkich życzeń których mogłeś zażądać, ty poprosiłeś o sławę! Sławę! Będąc zabójcą! Czuję podziw, Rennard. Najprawdziwszy podziw - wycharczał upiór, skupiając uwagę na przecinaniu widmowymi ostrzami szyj przechodniów. Oczywiście nie czyniło im to krzywdy.

    - Ilu jest lepszych od ciebie łowców w Noxus? Czy wielu? Czy lubią wyzwania? Czy będziesz prawdziwym wyzwaniem, czy tylko łatwym celem?

    Niebawem dotarł do pałacu, siedziby rodu DeWettów. Ogromna rezydencja podzielona na kilka skrzydeł otoczona była ogrodami tak wielkimi, na ile tylko pozwalało otaczające miasto. Wysoka i strzelista konstrukcja, oznaka przepychu, możliwości i bogactwa rodu. 

  9. Nocturne wydał z siebie przepełnione zachwytem westchnienie.

    - Nie znam nadziei. Ale gdybym ją znał, miałbym nadzieję, tak, nadzieję, że przewidujesz też możliwość okrutnego mordu na członkach swojego stada. - Nocturne zafalował i rozszerzył ślepia z podekscytowania, wyczekując odpowiedzi pana.

    Ale powrót do Noxus był inny niż cała reszta powrotów, jakich Rennard doświadczył. Ludzie na niego patrzyli. Obserwowali uważnie, niektórzy z szacunkiem inni zaś z podziwem, jeszcze inni z nieodgadnionym wyrazem twarzy. Ktoś krzyknął coś o bohaterze, tłum ludzi rozstępował się przed nim. Wielki Architekt Gwiazd spełnił życzenie Rennarda. Młody DeWett stał się oficjalnie sławny.

    Gdy przechodził, okiennice w poszarzałych kamienicach otwierały się dyskretnie, a ich mieszkańcy z zainteresowaniem oglądali zabójcę Villemawa. Jeśli wcześniej miał powodzenie u kobiet, teraz po ich spojrzeniach mógł wywnioskować, że będzie w tej kwestii radził sobie jeszcze lepiej. Niektórzy z wylewnością niespotykaną u Noxian przechodząc gratulowali mu, jeden mężczyzna odważył się nawet poklepać go po plecach.

     

  10. - Ty za to jesteś myszą. Myszą, która sądzi, że smycz na której mnie trzyma jest silniejsza, niż jest w rzeczywistości - odparł Nocturne.

    I na tym słowne przepychanki się skończyły. Podróż trwała niecały dzień, co było dobrym wynikiem jak na niespokojne wody morza między Noxus a Ionią.

    Statek dobił do brzegu. Oto i port Noxus, jedna, wielka melina. Pijacy i zbóje, złodzieje, kurtyzany i zabójcy. Smród ryb, glonów, alkoholu i fekaliów. Jakim cudem przy takim bałaganie Noxus było najbardziej ekspansywnym państwem na Valoranie?

    Trap uderzył o brzeg, statek został zacumowany. Na brzegu płonęły już latarnie, bo zmierzch zapadł godzinę wcześniej. Nocturne czekał niecierpliwie. Jego nastrój udzielał się Rennardowi - czuł jego wyczekiwanie, a nawet... głód.

  11. Droga do miasta portowego dłużyła się, choć wbrew pozorom nie za sprawą Nocturne'a, bo tak też upiór się przedstawił. Bycie upierdliwym i naprzykrzanie się znudziło mu się po dwóch dniach, a więc nie dość, że Rennard przywykł nieco do jego obecności, to wkrótce mógł nawet względnie spokojnie spać.

    Po owych kilku dniach Rennard załapał się nawet na niewielki statek płynący do Noxus - niewątpliwie był to sukces, bo statki kursujące między Ionią, a jego rodzinnym miastem kursowały bardzo rzadko ze względu na napięte stosunki między nacjami.

    Tak więc Rennard siedział w niewielkiej kajucie zaopatrzonej w bulaj, niewielką szafę i łóżko. Statek był dość luksusowy.

    Nocturne usadził się na szafie. Okazało się, że będąc nie do końca materialnym mógł wciskać się w ciasne kąty i zakamarki. Nie przeszkadzały nawet ostrza.

    Teraz złośliwie wlepiał niebieskie, jarzące się ślepia w Rennarda. Czarny dym spowijał sufit. Znów dało się wyczuć nieznośny nastrój grozy, a mimo światła wpadającego przez okienko upiór był nieznośnie widoczny.

    - Boisz się, Rennard?

     

  12. - O, Rennard... Jestem wyjątkowo kreatywny. Lubię widzieć strach. Przerażenie. Lubię doprowadzać do stanu, w którym człowiek traci granicę pomiędzy jawą, a snem. Kiedy ludzie stają się moimi marionetkami. Żyję już długo, nie mógłbym zabijać szybko i prosto. Mogłoby mi się szybko... znudzić. A tym... - zaprezentował ostrza. -... Tym zabijam poza snem. Tym będę zabijał w twojej obronie, mój panie! - zarechotał. - Nie myśl, że nie wiem jak wyglądają wyższe sfery w Noxus. Znasz kilku arystokratów, którzy zwariowali, prawda? Ja też ich znałem - odpowiedział. Przez głos przebijała się duma.

     

  13. Deska złamała się za sprawą postaci w płaszczu. Ezreal i Shiro upadli na piach, a chłopak w trakcie upadku próbował jeszcze złagodzić uderzenie i ochronić Shiro. Tętent potężnych, podbitych kopyt stał się bardzo, bardzo bliski.

    Shiro została porwana w powietrze przez potężną, czarną rękę. Podobny los spotkał Ezreala, a potem wielka, niewątpliwie martwa abominacja pobiegła wprost do utworzonego przez postać w płaszczu portalu, odznaczającego się różowym i fioletowym światłem na szarzejącym niebie.

    Gdy tylko przekroczyli portal, zostali rzuceni na kamienną, zimną posadzkę. Wilgotną w dodatku. W środku było ciemno, ściany miejscami porastały glony i zielonkawe porosty. Śmierdziało pleśnią i krwią.

    Centaur znalazł się idealnie za grubą kratą więzienną. A więc byli w celi. Dodatkowo na przegubach Shiro i Ezreala widniały bransolety z metalu naznaczonego runami.

    Wielki stwór gardłowo zarechotał. W jego nieprzyjemnym, ciężkim śmiechu słychać było satysfakcję. Uderzył ciężkim kopytem o ziemię, trzymał dłonie za plecami. 

    - Życzę miłego pobytu... - Oddalił się niespiesznie, a po korytarzu rozszedł się echem jego śmiech.

    Ezreal westchnął głęboko.

  14. - Ach... Więc ludzie lubią, kiedy zastawia się na nich pułapki i próbuje zabić pod własnym dachem, we własnym domu? - wysyczał. Teraz krążył wokół Rennarda, wznosząc się i opadając. Raz nad nim, raz za nim, raz z lewej, czasem z prawej. - Masz dziwne zamiłowania. Co jest niezrozumiałego w dręczeniu ludzi? W zabijaniu ich od wewnątrz? Sam zabijasz i nie uwierzę, że nie czujesz satysfakcji.

  15. - Czuję się wspaniale. Po prostu gorzej mnie widzisz. A inni nie widzą mnie teraz wcale. Zazwyczaj za dnia nie mogę także atakować. Ale... nie wiem, jak będzie teraz - odparł. - Powiedz mi, Rennardzie... po co wracasz tam, do Noxus? Po co wykonujesz dla nich misje i jak mam nie pogardzać całym waszym słabym gatunkiem, widząc jak niezrozumiałe dla mnie rzeczy robicie?

  16. - Tylko do mojego ukochanego pana i władcy! Wszak muszę pilnować, abyś był bezpieczny. - Przysunął się jeszcze bliżej. - Nie lubisz robaków? A co takiego lubisz? Może krew? Albo ciemność? Lepiej polub ciemność. Może masz w Noxus jakichś nieprzyjaciół, których mogę skrzywdzić? - zapytał. Mówiąc, dość często przeciągał wyrazy, zupełnie jakby syczał. Gdy wyszli poza łuk, promienie słoneczne spowodowały, że stwór w ogóle był półprzezroczysty, a tym samym słabo widoczny i jeszcze bardziej niepokojący.

  17. - Bo są lepsze od ludzi. A ty nie jesteś dobrym człowiekiem - odparł upiór, rechocząc. - Skoro już rozmawiamy jak przyjaciel z przyjacielem, jak starzy znajomi... Podobało ci się moje przedstawienie na Shadow Isles? - Sunął tak blisko Rennarda, że gdyby był trochę bardziej materialny, zapewne by się o niego ocierał. Choć niewątpliwie korzystne było posiadanie swojego własnego, podległego koszmaru na zawołanie, jego obecność była wyjątkowo przykra. Roztaczał wokół siebie atmosferę niepokoju.

    Tymczasem na zewnątrz zaczęło już świtać. Słońce znajdowało się zapewne niewiele ponad horyzontem, ale póki co nie było go widać przez wysokie skały osłaniające ogród. W świetle dnia zmora była jeszcze mniej widoczna. Wydawało się, że powietrze go rozrzedziło.

  18. Dym rozwiał się przy kontakcie z dłonią Rennarda. Zmora zmrużyła oczy i zafalowała gniewnie. Masy dymu z których był złożony mieszały się ze sobą, powodując że cały czas był w ruchu. 

    - Kiedyś się uwolnię, mój panie. To lojalne ostrzeżenie. A kiedy to się stanie, pozostanę lojalny. Nie opuszczę cię do śmierci, a jeśli mi się poszczęści to może i dłużej? Pomyśl tylko, jak świetnie będziemy się bawić. - Zmora zarechotała ochryple. Nie miała ust, więc głos mówił wprost do głowy Rennarda. 

    - Czekam na rozkazy - syknął. 

  19. Kamień był półprzezroczystym, gładkim okrąglakiem. Po potarciu go dwa kroki przed Rennardem zmaterializował się ów dymny, widmowy stwór z ostrzami na przedramionach. Wisiał w powietrzu przygarbiony, z opuszczonymi rękami, co najmniej jak wyobrażenie mrocznego żniwiarza. Bardzo mrocznego żniwiarza.

    Świecące ślepia wpatrywały się w zabójcę z nieukrywaną nienawiścią. Upiór roztaczał wokół siebie atmosferę grozy wyczuwalną nawet dla Rennarda, któremu przecież odtąd służył. Mężczyzna poczuł, jak jeżą mu się włosy na karku.

  20. Mrok zaszeleścił. Stwór przesunął się, a towarzyszącym mu dźwiękiem było przesypywanie się piachu. 

    - Twoje pierwsze życzenie znajduje się obok twojej nogi.

    Istotnie, obok nogi Rennarda leżała srebrna, niewielka szkatułka o kształcie idealnego sześcianu. Przez lata srebro zdążyło się utlenić i poczernieć, ale osad nie zakrył wyrytych w ściankach rysunków - prostych sylwetek ludzkich, dwóch ścierających się armii.

    - Teraz drugie życzenie.

    Płytki którymi wyłożona była podłoga zaczęły pękać, a spod nich wyrastało nic innego jak kłosy zboża. Z niezwykłą prędkością pięły się na wysokość kolan, a gdy już wszystkie wyrosły, kamienne ruiny zatrzęsły się w posadach.

    Z góry spłynął złoty blask i uderzył w sam środek komnaty, choć nie zdołał jej oświetlić. Tajemnicza kreatura pozostała ukryta w mroku.

    Rennarda siła uderzenia energii posłała aż pod ścianę, a w miejscu słupa światła zaczęła tworzyć się niewyraźna, biała postać którą widział na Shadow Isles. Skrzydlata, o sześciu oczach i nadnaturalnym wzroście.

    Ale mimo upływu czasu, we krwi zabójcy wciąż pozostały resztki pajęczej toksyny, której organizm nie zdołał wydalić. I właśnie dlatego obraz istoty zamigotał, a miraż rozpadł się. Kreatura rzucała się wewnątrz słupa światła, ale nie była już biała. Spowita z czarnego i granatowego dymu, próbowała wydostać się na zewnątrz wyrzucając szponiaste ręce zaopatrzone w ostrza. Teraz miała tylko dwójkę świecących oczu, a dolna część ciała zmory rozpływała się w powietrzu. Upiór wił się w agonii, ale nie wydawał żadnego dźwięku. Światło zagłuszało wszelkie jego odgłosy.

    - Nocna Pieśni, na mocy danej nam przez mistrza zamykamy cię w klatce. Powstałeś z cierpienia, a teraz sam zaznasz cierpienia. Dokonało się słowo.

    Stwór znieruchomiał i wbił przerażające ślepia w Rennarda. Tkwił tak w bezruchu do momentu w którym światło się rozmyło i ostatecznie zniknęło. Wówczas sam zniknął.

    - Od teraz Nocna Pieśń ci służy. Jest zaklęty w kamień w twojej kieszeni. Wezwij go, gdy będziesz potrzebował.

    Strażnik świątyni westchnął, jakby zrzucił z siebie ciężar noszony przez całe wieki. Po tym Rennard pozostał w komnacie sam.

  21. - Wypowiedz to. W przeciwieństwie do Wielkiego Architekta, możemy wiele. Choć nie aż tak wiele, jak on. Możemy przywołać Wędrowca, Nocną Pieśń. Tego, którego chcesz zgładzić. Możemy go uwięzić i oddać ci w niewolę, bo na to zezwolił nam mistrz. Cena... Chcemy od ciebie pięciu lat z dzieciństwa. Pięć lat wspomnień. Czy oddasz nam pięć lat wspomnień w zamian za Nocną Pieśń? 

×
×
  • Utwórz nowe...