Skocz do zawartości

Arcybiskup z Canterbury

Brony
  • Zawartość

    5783
  • Rejestracja

  • Ostatnio

  • Wygrane dni

    4

Posty napisane przez Arcybiskup z Canterbury

  1. - Możecie wyrzec ostatnie słowa! - zarechotał upiór. Jego głos był wieloma głosami naraz, które zniekształcały się i urywały w losowych momentach. Trudniej byłoby znaleźć coś, co mogłoby być esencją Shadow Isles bardziej niż on. Ezreal strzelił w jego kierunku ogniem, który rozprysł się na klatce piersiowej upiora. Jego martwą twarz skrzywił grymas wściekłości. Musiało zaboleć.

    Trudniej było ze strzelcem - zwinnie unikał strzałów i wysyłał grad własnych. Tarcza chwilowo pękła.

    - Biegniemy - oznajmił Ezreal, skręcając nagle w bok i ciągnąc Shiro za sobą. Wysłał ogromną kulę ognia ku Threshowi - powinna na chwilę odwrócić ich uwagę. 

    - Wszystko w porządku? - zapytał z troską, uciekając od oponentów. 

  2. - Świetnie. Postaw go tam... I idziemy o, ta...- Nie zdążył dokończyć. Popchnął Shiro, a tuż obok jej głowy przeleciał fioletowy pocisk.

    Na kamieniu na końcu polany stał mężczyzna o dziwacznym, szarofioletowym odcieniu skóry i białych włosach. Jego nogi i przedramiona pokrywała granatowa i fioletowa materia, która wyglądała jakby w niego wrosła. Dłonie świeciły różowym światłem, które rozchodziło się po kończynach zgodnie z biegiem żył. W jednej z dłoni trzymał łuk. Celował w Shiro.

    Z drugiej zaś strony w towarzystwie pisków i jęków przybyła zdecydowanie nieziemska istota w ciemnym płaszczu, z latarnią i hakiem skonstruowanym z fragmentów kości. Jego upiorny czerep unosił się nad korpusem i szczerzył złowieszczo. Oto byli przeciwnicy.

  3. - Ja strzelam, ty strzelasz, Vi wpada, pomagamy Vi i idziemy dalej. Mniej więcej tak - odparł. - Albo gonimy tych których spotkamy, bijemy ich i biegniemy dalej. No. Dla mnie brzmi dobrze - stwierdził. Objął Shiro i przycisnął do siebie, gładząc ją po plecach.

    - A potem wszystko się ułoży, wrócimy do Piltover... I będziemy żyć szczęśliwie i daleko od nudy. Jak teraz, tylko bez ataków terrorystycznych, zgonów i takich innych.

  4. Ezreal szturchnął Shiro w bok.

    - I przed czym niby mamy uciekać? Proszę cię... - Objął ją ramieniem i szedł, gestykulując wolną ręką. - Jesteśmy tu, żeby skopać parę martwych albo morskich tyłków, moja droga. Co ja mówię, moja najdroższa! I w związku z tym nikt nie będzie ginął, ani ty, ani ja. Chyba że oni, wtedy tak -odparł, dalej przemierzając las.

    - Jasne?

  5. - Aż wspierającym. Chodź, idziemy - rzucił i pociągnął Shiro za rękę, ruszając w stronę bramy znajdującej się najbardziej po prawej stronie. Po drodze minęli jeszcze dwie wieże i ostatnią, strzegącą bramy. Potem zaczął się las.

    Drzewa były wprost niesamowicie wysokie. Wzdłuż alei widać było ruiny, mury i kamienie z tajemniczymi rysunkami. Przez gałęzie prześwitywało słońce. Aleja tak po prawdzie nie była aleją, a jedynym dowodem na dobrą orientację Ezreala był niski, porośnięty mchem murek.

    - Nie jestem ani trochę ciekaw, z kim będziemy się mierzyć. Ważne że razem, nie?

  6. - Chyba jest jeden sposób, żeby zażegnać spór - odezwała się szeryf. Z nieba spłynął wielki, wężowaty stwór. Ogromny smok zbudowany z eteru i nocnego nieba o białym, ogromnym łbie i ze złotą koroną. Błękitne oko na ułamek sekundy zatrzymało się na Shiro i mrugnęło. W łapach dzierżył kulę białego światła - miniaturową gwiazdę.

    Rozbłysło oślepiające światło, gdy gwiazda się powiększyła i rosła, rosła, rosła.

     

    Shiro ocknęła się obok Ezreala. Pojawiła się na kamiennym podwyższeniu porośniętym trawą i mchem. Na kamieniu wyryte były zatarte już runy, a po lewej stronie znajdował się stragan oparty o wielkiego futrzastego stwora. Sprzedawał tam yordl.

    Za Shiro znajdowała się wielka statua wojownika z wirującym wolno błękitnym kryształem. Pomiędzy nim a podwyższeniem była przepaść, do której spływała woda.

    Wokół stali Ezreal, Jayce, Heimerdinger, Vi i Caitlyn.

    - Szóstka? - zapytał Vi. - Zawsze było pięć! Gdzie ma iść dodatkowa osoba?

    - Pójdziemy dolną aleją - oznajmił Ezreal, przyciągając do siebie Shiro.

  7. Jayce z kolei atakował zaciekle upiora w zbroi. Ale pociski z hextechowej wyrzutni niewiele zdziałały w starciu z metalową zbroją. A kiedy już upiór znajdował się coraz bliżej i bliżej, błysnęło i huknęło. W nozdrza dziewczyny dotarł smród gazu i siarki.

    Siła uderzenia odrzuciła Jayce'a pod ścianę, gdzie oboje się teraz znajdowali. Nie było już upiora ani żadnych zombie, ale wszystko wokół było osmalone. Do Shiro i Jayce'a podbiegła Caitlyn, Vi, Ezreal i Heimerdinger.

    - W porządku? - zapytała szeryf.

  8. Stało się coś dosyć osobliwego.

    W pierwszej chwili Shiro stała i rzucała kryształami w zombie (trzeba było celować w głowy),  a potem nagle znalazła się w powietrzu i pod ścianą z bolącym kręgosłupem i zawrotami głowy. Musiała naprawdę mocno przywalić w mur, choć nie aż tak mocno, skoro jeszcze żyła.

    W jej stronę spojrzał zakuty w blachę łeb upiora odzianego od stóp do głów w zbroję i z wielką maczugą na ramieniu, najeżoną kolcami. Na jego plecach rozprysły się iskry z hextechowego młota Jayce'a. Ominął upiora wytrąconego z równowagi i dobiegł do Shiro.

    - Żyjesz, Destino? Żyjesz. Świetnie, to ruszaj się. Mamy tyłek do skopania.

  9. - Nieee... Już nie ma - szepnął Nocturne. Katarina spojrzała w stronę widmowego koleżki i skrzywiła nos. Pokiwała głową w zamyśleniu i z rękami skrzyżowanymi na piersi ruszyła ku wyjściu.

    - Pogaduszki pogaduszkami, ale trzeba chyba stąd wyjść i obgadać plan działania, co? - zapytała, naciskając na klamkę. I niemal od razu zatrzasnęła drzwi, klnąc całkiem głośno. Wyjrzała przez malutkie okienko na zewnątrz. Lekko pofalowane szkło uniemożliwiało lepszą obserwację.

    - Rennard, wołałeś kolegów? Bo ktoś tu się wprosił na cudzą imprezę. Pachoły twojej matki!

  10. - Co to, Destino? Wybrałaś się na spacer w pięknej, nadmorskiej okolicy? - krzyknął Jayce. Otarł pot z czoła o uśmiechnął się do Shiro. Mrugnął do niej. 

    Kilka ożywieńców padło na ziemię, ale zaraz później zastąpiły ich nowe. To będzie większy wysiłek...

    Smród rozkładu roznosił się wokół, wciskając się uporczywie do nozdrzy. Ciężko było Shiro biec, bo krew mieszała się z błotem uliczki, tworząc śliską breję. 

  11. - Ezreal, coś ci się stało w paszczę. Ej, coś ty, przypadkowałeś? A ty coś schudłaś. Widzę, że ciocia Vi musi cię zabrać na pączki.

    Bo postawiła jedno i drugie na ziemi i przywalił a dwójce ożywieńców. Rozległ się trzask łamanych kości. 

    -Shiro, idź pomóż może Jayce'owi. 

    Faktycznie, nieopodal walczył Jayce, którego ilość zombie nieco przytłaczała. Akurat całkiem spore ich ognisko spowodowało, że był otoczony. 

    - ... A ja pójdę do Cait. 

  12. Gdy w końcu dotarli na zewnątrz, na błotnistą i śmierdzącą ulicę Bilgewater, okazało się, że wcale nie jest lepiej niż w środku.

    Miejscowi pouciekali bądź skryli się w wnętrzach swoich domów. Póki co cudem żaden z obiektów miejscowej architektury poza podziemiami cytadeli nie ucierpiał.

    A na ulicach... Na ulicach panował najprawdziwszy chaos. Zewsząd strzelały najróżniejsze pociski - zarówno te magiczne jak i niemagiczne. Różnorodność świateł, barw, smród prochu i smród rozkładu, bo elementem dominującym na ulicach były zastępy nieumarłych, najprawdopodobniej z Shadow Isles. Ożywieńcy tłoczyli się wokół konkretnych celów, takich jak walcząca nieopodal grupka magów z Demacii, dzielnie stawiająca czoła mrocznym zastępom.

    Żołnierzy z obu stron było jednak mnóstwo i wkrótce do boju ruszyli Ashe i Tryndamere, osłaniając się wzajemnie. Najbardziej wzrok przykuwało jednak poruszające się niebo spowite gwiazdami. Gwiazdy wiły się i skręcały, a ciemny granat co rusz przesłaniał i odsłaniał słońce.

    Czymkolwiek była istota lewitująca nad Bilgewater, była ogromna i opadała coraz bliżej ziemi. A im bliżej była, tym mniejsza się stawała i tym wyraźniejszy był jej wężowaty kształt.

    - Ej, patrzcie co znalazłam!

    Shiro nagle powędrowała w górę, unosząc się nad powierzchnią gruntu. To samo stało się z Ezrealem.

    - Vi, zostaw ich! - krzyknął Jayce walczący kilkadziesiąt metrów dalej.

  13. - Przewodnicząca Rady nie była przechowywana w zwykłych lochach - skwitowała Ashe, wspinając się po wąskich, stromych i spiralnych schodach. Ezreal szedł przodem, służąc za pochodnię. Ledwie przekroczyli krawędź schodów i stanęli na poziomie gruntu, rozległ się huk i więzienie się zawaliło. 

    Wyszli akurat na dziedziniec otoczony grubymi murami. Panował chaos. 

    Na samym dziedzińcu był spokój. Dziwnie robiło się dopiero po spojrzeniu w niebo. 

    Zdecydowanie zbyt nisko wirowały miniaturowe gwiazdy. Powietrze było naelektryzowane i pachniało ozonem, jak przy burzy. 

    - Szybko, na zewnątrz - krzyknęła królowa Freljordu. Jej głos był z trudem słyszalny przez echo wybuchów i łupnięcia zapadającej się ziemi. Shiro czuła cały czas wstrząsy i trudno jej było utrzymać się na powierzchni ziemi prosto.

  14. Ezreal skrzywił się i dopiero wówczas spojrzał karcąco na Shiro. Groźnie nie musiał patrzeć - jarzące się niebieskim światłem oczy już wyglądały groźnie. 

    - Tu nikt mnie nie pali - odparł. 

    Niektórych więźniów nie dało się wyciągnąć z lochów. Innym trzeba było pomagać. Ezreal dwa razy zdecydował się na ostateczną formę pomocy tym, którzy w lochach siedzieli zbyt długo i zbyt dużo już w nich przeżyli. Ich wzrok był błędny i nie istnieli w tej samej rzeczywistości co Shiro i Ezreal. 

    Odeszli od drugiego z trupów. Ezreal patrzał na niego z żalem. 

    - To chyba wszyscy - oznajmił. 

    - Ruszać tyłki, wszystko zaczyna się sypać! - wrzasnął król Freljordu, odprowadzając ostatniego żywego więźnia do schodów. 

  15. - Skądś cię znam - odezwała się Ashe. Na jej ramieniu wylądowała olbrzymia ręka mężczyzny z ogromnym mieczem trzymanym w prawej ręce. Przerastał kobietę o głowę i z postury przypominał niedźwiedzia.

    - Nie ma czasu- odezwał się głębokim niskim głosem.

    - Potwierdzam, to ja, Ezreal. Wszystko wyjaśnię, ale teraz chyba musimy...

    Kolejne łupnięcie.

    - Chodźcie - rzuciła kobieta i razem z mężczyzną ruszyli wzdłuż cel. Ona zamrażała zamki, król Freljordu je niszczył. - Trzeba ratować więźniów i uciekać, bo za kilka minut cytadela runie.

  16. Zaklęcie zadziałało, choć nie tylko ono.

    Zagrzmiał potężny huk, ze sklepienia posypał się kurz. Oślepieni piraci zaczęli biec w stronę wyjścia, a huki nie ustawały. Coś trzęsło całą cytadelą, wprowadzając zamęt i zamieszanie. Więźniowie w celach zaczęli panikować i drzeć się wniebogłosy. Ezreal popchnął Shiro do przodu i skoczył za nią, nim dość spory kamień spadł im na głowę. Potem chwycił Shiro za rękę i pobiegł wzdłuż cel więziennych.

    - Znajdziemy ją i spadamy - streścił plan. Ale zanim to się stało, na schodach pojawiły się dwie postacie. Jedna z nich musiała być kobietą, co rozpoznać można było po sylwetce, druga musiała być mężczyzną. Przez ciemność panującą wewnątrz ciężko było rozpoznać szczegóły.  Rozległ się dźwięk zwalnianej cięciwy i w stronę Shiro i Ezreala pomknęła fala lśniących, błękitnych strzał.

    Chłopak zamknął dziewczynę w objęciach i od jego pleców odbiły się wszystkie wysłane pociski. Shiro poczuła nadmiar ciepła emanujący z jego ciała.

    Z korytarza natomiast dobiegły gniewne krzyki. Dwójka ludzi nadchodziła i prawdopodobnie nie miała dobrych zamiarów.

    - Królowa Ashe? - zapytał Ezreal, odwracając się w ich stronę. Kobieta podchodziła bliżej i bliżej i rzeczywiście, okazało się że to królowa i król Freljordu we własnej osobie stali przed Shiro i Ezrealem. Jedno z nich przyglądało się nieufnie, a drugie mierzyło z łuku.

    - Brand? - zapytała kobieta.

     

     

     

  17. Odstawił Shiro na ziemię, gdy zbliżyli się do wylotu kanału - niewielkiego przejścia zakończonego łukiem, zakratowanego i o skośnym podłożu, z którego leciał strumień wody. Obecność kanałów bezpośrednio połączonych z więzieniem stanowiła dodatkowe uniedogodnienie dla więźniów - od wody ciągnęło chłodem, którego w lochach nie brakowało. Ezreal podszedł i przyłożył świecące dłonie do krat. Te z kolei zaczęły się nagrzewać aż do czerwoności i puściły. 

    - Super. Tylko zrobić wystarczająco duży otwór...

    Zrobił to szybko, choć nie tak szybko jak Shiro się spodziewała. Prawdopodobnie kilka zakrętów dalej zaczynały się już lochy. 

  18. Ezreal zatrzymał się tak gwałtownie, że Shiro na niego wpadła. Położył dłonie na biodrach i wykrzywił się.

    - 'jesteś zbyt inteligentny żeby przeklinać, czy coś'. Czy coś. Czy coś! - Teraz jego dłoń kłapała przed twarzą Shiro, imitując jej usta, bądź cokolwiek innego co gada. Kiedy już chłopak skończył ją naśladować, obrzucił Shiro groźnym wspomnieniem. 

    - Coś tu za dużo gada niepytane. - Szybko, jakby ćwiczył ten ruch wcześniej zgiął się wpół, niemal rzucił na wysokość bioder dziewczyny, wytrącił ją z równowagi i przerzucił sobie przez ramię. 

    - Może teraz będzie cicho. 

×
×
  • Utwórz nowe...