Skocz do zawartości

Arcybiskup z Canterbury

Brony
  • Zawartość

    5783
  • Rejestracja

  • Ostatnio

  • Wygrane dni

    4

Posty napisane przez Arcybiskup z Canterbury

  1. Wszyscy zbliżyli się do podestu, prócz Christine i kamerdynera, którzy stali nieco na brzegu. Chłopak zawodowo zachowywał kamienny, niewzruszony wyraz twarzy, a Christine... Cóż, ona po prostu miała niewzruszoną twarz.

    - Żadnego picia na umór, złotko - szepnęła matka, ale pierwszy rząd stojący tuż przy podeście usłyszał. Niektórzy odważyli się zachichotać, ale nie była to większość publiki, choć jedną z nich była czerwonowłosa Du Couteau, konkurentka Rennarda. Od feralnej wyprawy do Shurimy nikt nie wiedział co stało się z drugą dziedziczką fortuny, wiadomo było tylko tyle, że udało jej się przywrócić do życia kolejnego Wyniesionego (i Noxianie w większości nie byli z tego faktu zadowoleni).

    Tymczasem tłum wyczekiwał, gapiąc się na Rennarda i pragnąć usłyszeć jego przemowę. Nocturne czekał i był w tym czekaniu głód. Był też rodzaj podekscytowania, który Rennard odczuwał, choć nie do końca jako swoje emocje.

    Celia DeWett uniosła pusty kieliszek i zastukała w niego łyżeczką. Rozległ się brzęk szkła i sala ucichła.

    - Cichutko, drodzy zgromadzeni! Mój syn będzie przemawiał!

  2. Elise perliście się zaśmiała. Ale nie był to szczególnie wesoły śmiech, a raczej taki kryjący głęboko w sobie groźbę.

    - Mówiąc o uczuciach masz na myśli rozdrażnienie po naszym ostatnim spotkaniu? Nie przeginaj, Rennardzie mój kochany. Bo widzisz, ty znasz moją prawdziwą twarz, a ja twoją i prawda jest taka że w takiej konfiguracji niewinne flirtowanie nie działa jak powinno. Wciąż nie do końca przeszła mi złość na twój karygodny brak szacunku. - Wyraźnie zaakcentowała ostatnie słowa, i choć przemawiała przez nią złośliwość, wciąż uśmiechała się i witała gości. Na podwyższeniu ku któremu zmierzali stała już Celia DeWett i wypatrywała Rennarda z przesadnie słodkim uśmiechem. Za nią stali muzykanci, gotowi rozpocząć bal zaraz po przemowie najważniejszej osoby w zgromadzeniu.

    Nieopodal, w cieniu, czyli swoim naturalnym środowisku stała zamyślona Christine, wpatrując się nieobecnym wzrokiem gdzieś w dal. Niektórzy z gości mieli już kieliszki, inni wciąż brali je od służących z tacami.

    - A jednak mówiłam ci kiedyś, że jesteś moim ulubieńcem i jedną z najbardziej interesujących postaci w całym tym burżuazyjnym światku. Nie będę nic ci utrudniać, a może i poratuję w kryzysowej sytuacji... Oczywiście ze względu na sympatię do twojej matki, na moją sympatię musisz sobie zapracować. A teraz idź, to twoje pięć minut - szepnęła, zabierając od niego rękę i popychając go lekko w stronę podestu.

  3. Elise spojrzała ostentacyjnie na swój dekolt i strzepnęła niewidoczny pyłek. Potem wróciła do twarzy Rennarda wzrokiem.

    - Co się stało, Rennardzie? Czyżbym miała gdzieś jakąś plamę? Dobrze, że tu jesteś. Jeszcze bym się skompromitowała... - Przysunęła się nieco bliżej, wbijając oczy w upiora wiszącego obok. - Oto Pieśń Nocy we własnej, podłej osobie na smyczy u noxiańskiego zabójcy! Co za ironia! Cudownie, Rennardzie. Tak jak zazwyczaj twoje pomysły są nic niewarte, tak ten uważam za szampański. Nocturne chciał zniszczyć wielkiego gada, zniszczono Nocturna! Ha! Gratuluję, mój drogi. A teraz powiedz mi szczerze...

    Elise wzięła Rennarda pod ramię i ruszyła wgłąb sali, ignorując tłumek znamienitych gości, którzy czekali na tradycyjne powitanie. Odprowadziły ich zdziwione, a nawet zbulwersowane spojrzenia trzech członków rodu Contarini i dwóch członków pomniejszego rodu Venier.

    Nocturne nie odpowiedział pajęczycy, choć na jego pozbawionej mięśni twarzy widać było najczystszą formę nienawiści i gniewu.

    Nie było chyba towarzyszki, która przykuwałaby uwagę bardziej niż tajemnicza wdowa-samotniczka po ostatnim z rodu Zaavan. Jedne z plotek głosiły, że nie żyła. Inne, że jest pomarszczoną staruchą, a jeszcze inne najczęściej zakrawały o pozbawione wszelkiego sensu absurdy. Z tego też powodu ona i Rennard, bohater który uratował Gwiezdnego Smoka i ocalił Runeterrę z wiadomych przyczyn przyciągali wzrok większości sali. Ale ani na Rennarda, ani na Elise nie padały życzliwe spojrzenia. Matki rodów patrzyły na niego jak na towar na wystawie, za który mogą dobrze wydać córki. Mężczyźni patrzyli nieprzychylnie, zazwyczaj podświadomie pusząc się i starając się wyglądać nie mniej ważnie, bo taka właśnie była noxiańska arystokracja - konkurowali ze sobą zawsze, nieważne w jaki sposób. Oczywiście wszystko to kryło się pod maskami uprzejmych i nieprawdziwych uśmiechów.

    Co do Elise, ją spotykały zazdrosne bądź pożądliwe spojrzenia. Mężczyźni i kobiety kiwali jej głową, a ona taktownie odpowiadała.

    -... Powiedz mi szczerze, moja muszko, co interesującego knujesz. Obecność tego tutaj nie wróży spokojnego wieczoru, a ja doprawdy nie zamierzam cały czas wymieniać fałszywych uprzejmości z tą zakłamaną zgrają arystokratycznych piesków - szepnęła.

  4. Ezreal spojrzał na zakratowane okienko. Podszedł do ściany, podskoczył i chwycił się prętów, a potem podciągnął, aby wyjrzeć.

    - Bilgewater - określił i zeskoczył na ziemię. Rozejrzał się po celi. - No tak, glony, sól i smród. Co innego, jak nie Bilgewater? - zapytał, kręcąc głową. Podszedł jeszcze raz do krat i spojrzał na skuloną dziewczynę.

    - Jinx! - ryknął. Dziewczyna pisnęła na dźwięk głosu, jakby ją zabolał i uderzyła głową o ścianę. A potem pociągnęła nosem i zaczęła płakać. Ezreal zmarszczył brwi, spojrzał na Shiro i wzruszył ramionami.

     

  5. Ponieważ DeWettowie, jak na lepsze rody Noxus przystało mieli również rezydencję letnią poza miastem, właśnie tam odbywać się miała zabawa. Pałac był mniejszy niż zwykła rezydencja, ale nie mniej okazały. Otoczony był wielohektarowymi ogrodami z labiryntem z żywopłotu, fontannami i posągami. W zwykłej rezydencji nie było poza tym tak ogromnej sali balowej z kryształowymi żyrandolami, lustrami i resztą świadectw majętności rodu. Zapadł wieczór, gdy zaczęli gromadzić się goście. Elita Noxus w znacznej części składała się z otyłych i szacownych głów rodziny, panien na wydaniu i młodych awanturników, których Rennard musiał powitać, wszystkich bez wyjątku.

    Witał nawet członków rodu Du Couteau, którzy przybyli jako jedni z późniejszych gości. Pod pałac podjeżdżali już ostatni z odwiedzających, sala była niemal pełna, obsługa czekała.

    Po szerokich stopniach prowadzących na taras i dalej do rezydencji wchodziła jedna z ostatnich postaci, oświetlona tylko przez latarnie rozstawione na stopniach. Postać w długiej, czarno-czerwonej sukni o głębokim dekolcie i rozcięciu na boku, zjawiskowa w każdym calu i wyjątkowo nie zdradzająca żadnym szczegółem swojej potwornej natury. No, może poza czerwonymi oczami.

    Elise szła po schodach powoli, ale jej spojrzenie skupione było nie na Rennardzie, ale na lewitującym obok Nocturnie. Oboje mierzyli się wzrokiem. Cichy pojedynek trwał.

    Dopiero na kilka kroków przed wejściem zwróciła oczy na młodego zabójcę, gwiazdę uroczystości.

    - Pamiętasz pewnie jak mówiłam, że twoja matka to cudowna kobieta. Przemiła - odezwała się. Przez słowa przebijała ironia i niczym niekryta złośliwość. - Zazwyczaj nie pojawiam się na noxiańskich, wystawnych przyjęciach, ale tym razem nie śmiałam odmówić. Gratuluję sławy i rozgłosu, Rennard.

  6. Wziął głęboki wdech zaraz po dojściu do siebie po odrętwieniu jakiego doznał.

    - O - sapnął, kładąc dłoń na miejscu, w które dostał. - To dobrze. Dobrze. Mógłbyś puścić moje włosy? Dziękuję - odpowiedział. A Nocturne wzdrygnął się i rozszerzył ślepia.

    - Chcesz uciekać już na balu - stwierdził. - Więc muszę ujawnić się, gdy ona będzie używać swojej broni. Inaczej nie odbiorę jej zabawek - poinformował. - A ty nie uciekniesz.

  7. - I... uciekniesz? - zapytał kamerdyner. Jeśli wcześniej starał się wyglądać na opanowanego, teraz wszystkie bariery puściły. Złapał się za głowę i wychylił whisky jednym haustem. Z głośnym stukotem postawił szklankę na blacie.

    - Zginę, jeśli uciekniesz! Zabije mnie! Zawlecze do lochu i pozostawi na pastwę... Twojej siostry. Błagam, nie zostawiaj mnie tu! - wyszeptał, niemal panikując. Trzęsły mu się dłonie i drgała dolna warga. Chłopak wyglądał jak ofiara szoku pourazowego.

  8. Kamerdyner wyglądał na spłoszonego. Z jego punktu widzenia mówienie do pustki musiało być nieco niepokojące. 

    Nocturne natomiast sam się zaśmiał w odpowiedzi na złośliwości Rennarda. Tyle, że mimo iż nie robiło to już na panu wrażenia, wciąż było groźne. 

    - Bez ust, przełyku, żołądka i innych materialnych elementów organicznych, które spleśnieją i zgniją. Będziesz pożywką dla robaków. A ja nigdy nią nie będę, nawet jeśli teraz jestem niżej od ciebie - odparł. 

    - Do kogo mówisz, jeśli można wiedzieć? - zapytał kamerdyner, starając się brzmieć w miarę pewnie. 

  9. Kamerdyner zasalutował.

    - Już się robi. - Wybiegł przez drzwi, zatrzaskując je za sobą. Ale już chwilę później znów lekko się uchyliły, ukazując w nich jego twarz. Wyciągnął dłoń z podniesionymi dwoma palcami i bezgłośnie poruszył ustami, pytając o ilość kieliszków. Usłyszawszy odpowiedź, zniknął za drzwiami. Na korytarzu rozległ się stukot pospiesznych kroków przytłumionych przez dywan.

    Wrócił kilka minut później, niosąc ze sobą butelkę whisky na tacy i dwie szklanki z lodem. Zamknął drzwi i rozlał alkohol do szklanek. Jedną dał Rennardowi, drugą zatrzymał dla siebie i klapnął na krześle przy biurku.

    Nocturne z zainteresowaniem przyglądał się butelce i szklankom, lewitując nad tacą. 

     

  10. - Rennard, bracie drogi. Musisz wiedzieć, że to właśnie matka ma te swoje lalki i Lucia. Na zmianę, jedna śpi, druga stróżuje. Ją bawią takie intrygi, a Lucia sobie ogląda jak matka torturuje ludzi i też jest szczęśliwa. Niemniej, twoje straszydełko będzie musiało się ujawnić tak, czy siak - odpowiedziała Christine. Na słowa o onieśmieleniu zlustrowała całe ciało Rennarda z krytycznym wyrazem twarzy, jak rasowa znawczyni.

    - Ogólnie jest nieźle, ale popracuj nad łydkami. Edward w najgorszym wypadku jest już martwy, a w najlepszym będzie martwy za kilka tygodni. Wiedziałeś, że jest naszym bratem przyrodnim? Ja nie wiedziałam - stwierdziła. Wstała z łóżka i przeciągnęła się przy akompaniamencie strzelania kośćmi. - No nic, idę się szykować.

    I wyszła. Na jej miejsce wszedł kamerdyner.

    - Pomóc w czymś? Twoja matka kazała mi pomóc i wolałbym to zrobić żeby przeżyć do jutra - stwierdził przepraszająco.

  11. - Niewidzialny... I niematerialny - odparł Nocturne. - Mogę je zabrać i być widocznym. Mogę być niewidoczny i wówczas ich nie wezmę. Ale jeśli będę materialny, wezmę je na pewno - odparł sykliwie.

    - Perfekcyjnie. Rennard, jesteś w stanie się z nim komunikować, prawda? Jeśli tak, to powie ci kiedy już odbierze zabawki i wtedy możemy zwyczajnie prysnąć - zabrała głos Christine. Po raz kolejny rozległo się pukanie do drzwi.

    - Eee... Rennard? - zapytał młody kamerdyner. - ... Pani DeWett kazała przyjść i rozpocząć przygotowania do balu...

  12. - Wspomnienia z dzieciństwa? To coś jeszcze tam jest? - zapytała. - Mogę zaadoptować takich dziesięć w zamian za zabranie dzieciństwa. No dobra, masz rację. Wywołanie u niej szaleństwa to kiepski pomysł, ale ucieczka z balu już nie. Spytaj go, czy umiałby jakoś nas zasłonić i odebrać jej lalki. Albo zakraść się w nocy do jej pokoju i odebrać jej lalki. Brzmi już lepiej, co? - zapytała, uwalniając się z uścisku.

    - Możemy też zwerbować kogoś ze służby żeby ją otruł. Albo tylko zatruł. Wtedy odbierzemy lalki.

  13. Mrok zelżał, skurczył się i cały dym z pomieszczenia zanikł, przywracając normalne oświetlenie pokoju. Nocturne zniknął, sycząc dziko, a Christine zamrugała. Wróciła kamienna twarz i stalowe nerwy, wytrącone na krótką chwilę z prawidłowego działania.

    - Nie, czekaj - odezwała się Christine. - To znaczy tak, schowaj go. Ale to nie tak, że się nie przyda. Jeśli jest w stanie zrobić to w obliczu większej publiczności... To możemy zwiać, Rennard. Może się udać! Pomijając już fakt, że możesz nim napsuć krwi matce. Pomyśl tylko... Mógłby nawiedzać ją co noc, sprawiając, że powoli traci zmysły. Oszalałaby i straciła czujność! - rzuciła, przepełniona ekscytacją. - No i na tego małego robala lubującego się w zadawaniu bólu. Niemniej, to jest możliwość! Co on jeszcze potrafi? I co to w ogóle jest, co? Przecież to jest genialne, bracie, genialne! - Podbiegła do Rennarda i chwyciła go w ramiona niezwykle wprost wylewnym gestem.

  14. Nocturne ożywił się. Przeciągnął i rozlał się po całym pokoju, zasłaniając światło i roztaczając niemal namacalną grozę. Christine zmarszczyła brwi. Teraz i ona to widziała. Zewsząd rozbrzmiał jego ochrypły śmiech - podwładny Rennarda wyraźnie lubił efekty specjalne.

    Zawisł nad siostrą Rennarda i napiął szpony, zbliżając je do jej głowy.

    Ciemność nadchodzi!

    Głos brzmiał dziwnie entuzjastycznie, a gdy jeden z palców dotknął czoła kobiety, Christine niemal odskoczyła. Sam upiór, wcześniej niematerialny teraz zrobił się czarno-granatowy. Jego ciało wciąż było przewalającymi się masami, ale teraz zamiast dymu przypominało pył omiatający coś niezidentyfikowanego, co tylko pozornie ma kształt człowieka.

    - Rennard, skąd to wytrzasnąłeś? - zapytała. Rozbiegany wzrok sugerował, że Koszmar tańczący wokół niej szykował jej wewnątrz głowy prywatne przedstawienie. - Mógłbyś kazać mu przestać? Rennard, jesteś tu?

    To dopiero początek! Taak, początek!

  15. - Pytałam. Odpowiedziała mi, że ma wpływowych znajomych. Cóż, ja też mam. Ale nie wpadłoby mi do głowy, żeby robić laleczki voodoo własnych dzieci. Chyba voodoo. Pokazała mi miniaturową mnie, której wykręciła nogę i chyba była usatysfakcjonowana wynikiem. A gdy ona śpi, robi to Lucia. Próbowałam wymknąć się nocą, przez balkon. Cieszę się, że wybrałam niski - odparła, podpierając Rennarda i prowadząc go po schodach w górę, aż do jego pokoju. Jeśli już po drodze przemykała jakaś służba, to starali się przemykać jak cienie. Zanim Rennard wyjechał, w domu panowała swobodniejsza atmosfera. Ale też nikt nikomu nie wykręcał nóg za próbę opuszczenia gmachu.

    Jak okazało się  w pokoju, w szufladzie leżał reprezentacyjny, czarno-zielony surdut, koszula i czarne, proste spodnie. Wyjątkowo matka nie chciała go ośmieszyć, przynajmniej nie przez ubiór.

    - Liczyłem na coś bardziej kolorowego - sapnął Nocturne. Christine w tym czasie siedziała przy biurku, opierając się o blat.

    - Co jest tym twoim asem w rękawie, hm? - zapytała.

  16. Tuż przed samymi drzwiami jego noga boleśnie się wygięła i wyrżnął z impetem o dywan, wzburzając tumany kurzu. Dwie młode pokojówki stojące nieopodal, jedna z koszem z praniem, a druga z miotełką na ten widok umilkły i pospiesznie ruszyły ku pomieszczeniom gospodarczym.

    Nie wyglądało na to, aby noga była uszkodzona, ale kostka boleśnie pulsowała. Drzwi były niemal w zasięgu ręki.

    Na szczycie schodów pojawiła się Christine, a światło padające zza jej pleców rzuciło złowrogi cień na podłogę i na samego Rennarda. Siostra zaczęła powoli i z godnością schodzić w kierunku brata, a Nocturne wiszący nieopodal w powietrzu obrzydliwie rechotał, znów wydając z siebie dźwięk zardzewiałego mechanizmu.

    - Ostatnio wykręciła mi kostkę, kiedy próbowałam wyjść. Dałam za wygraną. Połamie cię całego, jeśli postanowisz choćby ich dotknąć. - Podeszła do młodszego brata i podała mu ramię, aby pomóc wstać. - Nie tędy droga. Bal jest szansą. Nie pozwoli wyjść ci z domu bez jej rozkazu. Śmiesznie, co Rennard?

  17. Siedzieli tak w ciszy dłuższy moment, gdy skrzypnęły drzwi do lochu. Strażnicy, czy raczej dwójka obdartusów śmierdzących potem i solą wprowadziło zabawnie filigranową postać. Byli tam we dwójkę bardziej z procedury niż przez ostrożność - dziewczyna którą prowadzili po pierwsze była drobna, a po drugie czymś otumaniona, o czym świadczyły rozbiegane, otępiałe czerwone oczy i chwiejny chód. Strażnicy ją podtrzymywali, bo jej ręce schowane były w białym, poplamionym kaftanie bezpieczeństwa. Dziewczyna miała niebieskie, farbowane włosy spięte  w rozwalający się kok. Wprowadzona do celi, osunęła się ze ściany na podłogę i tak została, niewyraźnie coś do siebie bełkocząc.

    Zamknęła się brama celi, strażnicy wyszli. Ezreal zbliżył się do krat.

    - Czy to...

  18. - Nigdzie nie znikniesz - odparła kobieta, spokojnie wracając na swój fotel. Powiedziała to z zaskakującą pewnością siebie. - Nie, dopóki ci nie pozwolę. Ale teraz pozwalam ci wyjść. Do pokoju i nigdzie dalej. Służba powinna zaraz czekać z przyszykowaną balią.

    Lucia wykrzywiła twarz tak pogardliwie, jak tylko była w stanie to zrobić. W tym momencie przypominała wyjątkowo groteskowego i brzydkiego, małego demona. Matka tymczasem pomachała do rodzeństwa.

    I tym akcentem zakończyła rozmowę. Drzwi zamknęły się wkrótce później.

    - Popełniliśmy błąd. To było do przewidzenia te siedem lat temu, że ktoś tak skrajnie wredny nie pójdzie na taką ugodę, żeby zostawić krewnych w spokoju. Wiesz co trzeba zrobić teraz? Metalową trumnę. Z łańcuchami. Zatopioną w betonowym klocu. A kloc najlepiej wrzucić do morza, w najgłębsze możliwe miejsce. I przygwoździć do dna skałami, a wokół roztoczyć miny. Możliwe, że wtedy powrót zajmie jej więcej niż siedem lat - odezwała się Christine, gdy znaleźli się prawdopodobnie poza zasięgiem słuchu matki. Powiedziała to zresztą na tyle dyskretnie i takim tonem, że brzmiało to jak zupełnie niewinna rozmowa.

    Nocturne płynął za parką.

    - No, Rennard. Najwyższy czas się hajtnąć - dodała jeszcze po chwili. - Wyjść za jakąś dobrą panienkę. Z dobrego domu.

  19. Upiór poruszył się niespokojnie.

    - Obronić? Bezcieleśnie? Jak? - zapytał. - Nie śpią! - Rozłożył szponiaste ręce w geście bezradności podszytej satysfakcją.

    Celia tymczasem rzuciła okiem na toaletkę, do której mówił DeWett. Zmarszczyła brwi i zmrużyła oczy, po krótkiej chwili wracając do łagodnego, mdląco słodkiego uśmiechu. Nocturne pomachał do niej, garbiąc się jakby zamierzał ją upolować.

    - To ostatnia z tych dwóch rodów. Jest samotna, myślę, że przyda jej się towarzystwo - skomentowała, wracając do robótek ręcznych i siadając na fotelu. Dziergała koronkę z takim zacięciem i gwałtownością, jakby przelewała na nią wszystkie swoje niepowodzenia życiowe.

    - ...I tak, Rennardzie. Nie zachowuj się jak mały chłopiec, pójdziesz na bal w odświętnym ubraniu. Eleganckim. Poza tym, ta kamizelka jest poplamiona. Czy to krew? Ajajaj, co za świntuszek! - zacmokała. - Trzeba to będzie wyprać. Zlecę to służbie.

    Gdy usłyszała o Christine, aż odłożyła robótkę. Jej twarz przybrała wyraz kogoś, kto właśnie niespodziewanie oberwał w twarz.

    - Proszę? To brzmi, jakbym chciała was obu skrzywdzić. Tak mi się odwdzięczasz? Za troskę o was, za starania które wkładam w to, żeby cały ten rodzinny burdel wyglądał przyzwoicie?! - Podniosła się z fotela i o ile początek zdania powiedziany był cicho, ostatnie litery już Celia wykrzyczała. Była niższa od Rennarda, ale nagle, pod wpływem emocji stała się wielka... A w każdym razie tak brzmiała. Gdyby pogoda odwzorowywała humor pani Dewett, Rennard leżałby martwy po uderzeniu pioruna. Nawet Lucia drgnęła.

    Nastrój grozy nagle zniknął, a pani Dewett odetchnęła i upięła niesforny kosmyk włosów, który wymknął jej się w trakcie wybuchu.

    - Christineeeee - zawołała. Na jej twarz wrócił uśmiech. Siostra Rennarda weszła do środka i zamknęła za sobą drzwi. Stanęła obok niego z ręką za plecami i skupiła obojętny wzrok na matce.

    - A coś ty taka naburmuszona? Uśmiechnij się, dzisiaj robimy sobie imprezę na cześć twojego odważnego braciszka! No, ale do rzeczy kochani. Jak zapewne się domyślacie, wróciłam bo nie podobało mi się bardzo to, co tu się dzieje. I teraz tak... Pierwsza sprawa. Charlize! Choć tu, złotko. Notuj.

    Przez drzwi weszła starsza kobieta, służąca, z papierem, atramentem i piórem. Usiadła przy toaletce i zaczęła notować, rozwiewając Nocturne'a.

    - Po pierwsze, oficjalnie wprowadzam odpowiedzialność zbiorową. Jedno z was zrobi jakąś głupotkę, reszta za to odpowie. Jestem pewna, że tak dobre serduszka jak wasze nie chciałyby, aby waszemu bratu z nieprawego łoża, cholernemu bękartowi Edwardowi coś się stało. Dlatego też Rennard idzie dzisiaj ubrany elegancko na bal, a Christine upnie włosy. Kolejna sprawa - Christine, najwyższy czas na zamążpójście. Nie możesz ciągle być panną, znajdziemy ci jakiegoś dżentelmena.

    - Jeśli można wtrącić, to nazywa się związek kohabitacyjny i wciąż jest związkiem - przerwała beznamiętnie Christine. Matka skrzywiła się.

    - Nie ma papierka, nie ma związku. To samo tyczy się Rennarda, znajdziemy ci jakąś dobrą panienkę. Pytania? Nie? Wspaniale, reszta ogłoszeń jutro rano, przy śniadaniu. A teraz sio, poszli.

  20. Lucia podniosła wzrok na Rennarda. Usta jej nie drgnęły, ale uniosła małą rączkę i z całej siły uderzyła go piąstką w kość policzkową. Cios nie był silny, ale odpowiednie wrażenie zrobił.

    - Zaraz ty poznasz moje dobre serce - odpowiedziała. W oczach dziewczynki pojawiły się łzy, odbiegła korytarzem zapewne do komnaty matki. Christine wstała z łóżka i poprawiła suknię, a kamerdyner wyglądał, jakby się miał rozpłakać. Choć trzeba było przyznać, że starał się zachować kamienny wyraz twarzy. Nocturne natomiast wydał z siebie dźwięk świadczący o tym, że istotnie jest zadowolony z tego co się dzieje. 

    - Zapewne skomentuje twój napad szału. Albo cokolwiek innego i zmusi cię, żebyś szedł na bal. Ale wiesz co, Rennard? Ten bal to dobry pomysł. Możemy znaleźć kogoś, kto pomoże - stwierdziła Christine i ruszyła obok Rennarda do pokoju matki.

     

    Przy krześle matki stała już Lucia z oczami spuchniętymi od płaczu i kiedy matka nie patrzyła, jadowicie się uśmiechała. Christine została na zewnątrz, a kamerdynerowi pozwolono łaskawie się oddalić. Nocturne usadowił się na toaletce i emanowało od niego zadowolenie. 

    - Pamiętaj. Mogę się ujawnić, o tak. Kiedy tylko zechcesz. Jedyne co musisz zrobić, to rozkazać - poinformował jeszcze zanim matka zaczęła mówić. A minę miała nietęgą.

    - Rennardzie, moje najulubieńsze poza Lucią dziecko! Nie podoba mi się ton jakim do mnie mówiłeś i nie podoba mi się, że wyszedłeś bez mojej zgody.

    Przy drzwiach stała dwójka strażników w lekkich zbrojach. Oboje mieli halabardy i oboje stali tam na wypadek, gdyby Rennard ponownie chciał opuścić komnatę bez zgody matki.

    - Ale przymknę na to oko, bo jesteś zmęczony po podróży. W górnej szufladzie w swoim pokoju masz strój wieczorowy na dzisiejszy bal. Będzie szampańska zabawa! Już nie mogę się doczekać! - wstała z fotela i podeszła do toaletki z Nocturnem, na której leżało kilka kopert. - Zaprosiłam najważniejszych w Noxus. Nawet Panią Kytherę-Zaavan. Mówią, że jest szalona bo siedzi cały czas w podziemiach, ale ja wiem, że to dobra kobieta. Tak bardzo troszczy się o te swoje robaczki... - posłała Rennardowi porozumiewawcze spojrzenie. - Wystrój się! Nie możesz przynieść nam wstydu. Ach, i bardzo cieszy mnie, że moje kochane aniołki zaczęły się dogadywać. Braciszek i siostrzyczka! Ale nie zapominajcie o swojej młodszej siostrze. Lucia skarżyła się, że byłeś nieuprzejmy. - Matka posłała młodemu zabójcy Spojrzenie i pogładziła Lucię po włosach. - Czy to prawda?

  21. Christine standardowo dla siebie nie ujawniła żadnych swoich emocji, ale odwzajemniła uścisk. A kiedy ktoś zapukał w drzwi, wyjęła swój sztylet, ukryty na pod podwiązką i usiadła na łóżku, gotowa do obrony bądź ataku. Każdy z DeWettów, nawet nie będący zabójcą był odpowiednio przeszkolony, co było skutkiem wieloletniej nauki na błędach. Oczywiście, błędy owe zazwyczaj były nauką dla młodszych pokoleń. Kto z rodu raz popełnił błąd, ten lądował sześć stóp pod ziemią. Dlatego też nawet rodzinie nie można było ufać, a jedna z flagowych nauk rodu brzmiała, że jeśli nikt nie czyha na życie któregoś z członków, to ten członek najwyraźniej robi coś źle. Albo szykuje się wyjątkowo potężny zamach. 

    Za drzwiami stał sztywno młody kamerdyner poznany niedawno przez Rennarda. Na jego czoło wstąpiły krople potu.

    - Paniczu - odezwał się. Jego głos zadrżał. - Pani zaprasza serdecznie do jej komnaty. Kazała przekazać, że za niesubordynację karany będzie posłaniec. I że za chwilę poprosi także pannę Christine - oznajmił. Przełknął ślinę. Jedną rękę chował za plecami i blady jak ściana, rzucał Rennardowi nerwowe, znaczące spojrzenia.

    Na korytarzu, na jednej z sof siedziała Lucia - ciemnowłosy diabeł wcielony, o rumianej twarzyczce i błękitnych oczętach. Ubrana w czerwoną sukienkę, siedziała i względnie czytała książkę. Podniosła głowę, a jej twarz rozjaśnił szczery uśmiech.

    - Cześć, Rennard! - zawołała, i pomachała do niego rączką. Zeskoczyła z kanapy i podeszła do nich. - Jak było w Ionii? Przywiozłeś mi coś?

    Nocturne lewitujący obok Rennarda zmrużył oczy i zarechotał. 

    - To jak? Przywiozłeś, Rennard? - zapytał.

  22. Zmrużyła podkrążone, pomalowane dodatkowo czernią oczy i rozejrzała się po pokoju. Zdjęła buty na obcasie i przebiegła przez łóżko Rennarda, podnosząc suknię aby na nią nie nadepnąć. Zeszła tuż przy oknie i szybkim ruchem zasunęła ciemne zasłony. Potem rozejrzała się jeszcze po pokoju, podeszła do lustra z którego chwilę wcześniej wyfrunął Nocturne i odsunęła je od ściany, sprawdzając, czy nic za nim nie ma. Podeszła jeszcze do szafy i otwarła ją, po czym zamknęła oba skrzydła i podeszła do Rennarda jak rasowy neurotyk.

    - Każdy nasz ruch jest obserwowany. Przez służbę. Nie ufaj nikomu, jasne? Nastawiła przeciwko sobie wszystkich. Jeden donosi na drugiego, zorganizowała sobie całą siatkę informatorów, a ja nie mogę stąd nawet wyjść. Edward zniknął, a Lucia... Lucia jest jej pupilkiem. Dziewięć lat, a dam uciąć sobie... Nie, bez przesady. Ale Lucia jest najpotworniejsza z wszystkich DeWettów jakich znałam. Nasza mała siostra oszalała. Przez te kilka dni matka tak zdołała sobie ją wytrenować, że  teraz łazi i donosi na wszystkich, a w nagrodę może sobie wejść do sal tortur i patrzeć. To chyba zemsta, Rennard. Wiesz, kto stał za jej nagłą śmiercią te siedem lat temu? Otóż Edward. Postaramy się go odnaleźć. Ale póki co powinniśmy zadbać o siebie - wyszeptała, kucając naprzeciwko siedzącego Rennarda. Chwyciła go nawet za dłoń w geście desperacji i ścisnęła, lekko wbijając przydługie paznokcie w jego skórę.

    - Organizuje dzisiaj ten swój cholerny bal na twoją cześć. Swoją drogą, gratulacje i dodałabym pewnie żebyś się udławił tym swoim sukcesikiem, ale to nie czas na przepychanki. Powiedz mi, że masz jakiegoś asa w rękawie. Cokolwiek. Jakiś wpływowy znajomy, albo niespłacony dług. Próbowałam wielu rzeczy, ale za każdym razem wyprzedzała mnie o trzy kroki. Ma przewagę liczebną i...

    Rozległo się pukanie do drzwi.

×
×
  • Utwórz nowe...