-
Zawartość
5783 -
Rejestracja
-
Ostatnio
-
Wygrane dni
4
Posty napisane przez Arcybiskup z Canterbury
-
-
Ręka cofnęła się, ale szkielet nie zniknął. Upiór kobiety podniósł dłoń i wskazał kierunek, w którym niespokojnych zmarłych było najmniej. Jayce tymczasem rozprawiał się z resztą, wywijając hextechową bronią i łamiąc kości.
- Czy mogłabyś ich jakoś... No, nie wiem. Odpędzić? Albo ochronić nas?
-
- Tak, buzię masz ładną - odpowiedziała.
Stali tuż obok wejścia do jaskini... Tyle, że nie było wejścia i był dzień. To oznaczało, że Architekt Gwiazd musiał leżeć i zdychać gdzieś niedaleko. Pozostała wąska, zarośnięta ścieżka którą przybył do wrót prowadzony przez Kindred.
-
Elise posłała Rennardowi pogardliwy uśmiech.
- Jeśli to jest dla ciebie problemem, jak mogłeś wyobrażać nas sobie w jednym łożu, Rennardzie? - Wyprostowała się i nabrała powietrza w płuca. - No, już. Wstawaj. Bo zacznę narzekać na dzisiejszą młodzież.
-
Adra opuściła ręce. Typowy Lufi...
- ...Wredny, arogancki i ignorant. Martwiłam się o ciebie. Zawsze się martwię. Bo jesteś dla mnie jak rodzina. I tylko tobie ufam. I za każdym razem kiedy ktoś ci chce coś zrobić, mam ochotę go zamordować - odpowiedziała Adra, patrząc na przyjaciela ze łzami w oczach i kamiennym wyrazem twarzy. - A teraz mam ochotę zamordować ciebie.
-
- No to nie dramatyzuj, zaraz coś na to zaradzimy, tak? Skoro jeszcze żyjesz, to jest dobrze! Powtórz: "Jeszcze żyję, mogło być gorzej" - odpowiedział. W jego głosie na chwilę zabrzmiał fałszywy ton zdradzający, że jest zdenerwowany. I raną Shiro i wzbierającymi zewsząd ożywieńcami.
Dzieci i dorośli, musieli umrzeć niedawno. Niektórzy byli opuchnięci, inni zaś tylko bladzi i otępiali, ale wciąż agresywni. Wstawali ze ściółki leśnej i spod cienkich warstw ziemi.
Jayce chwycił Shiro w pasie i przyciągnął do siebie, odsuwając ją od małego ożywieńca - chłopca o wydętym brzuchu i białych oczach. Miał rozczochrane włosy i odchodzącą skórę.
Ramienia dziewczyny coś dotknęło. Z początku sądziła, że gałąź - ale nie, obiekt był biały. Kości. Martwa dłoń położona na ramieniu dziewczyny nie czyniła jej krzywdy, a kościotrup o złocistych włosach stał i patrzył.
-
- Tak po prostu, czy coś ci jest? No, mów! - powiedział, szykując się do odpierania niewidzialnego ataku.
Wszędzie wokół słychać było kroki i szepty. Shiro, zapewne tak jak i Jayce czuła się osaczona, a strach uniemożliwiał skupienie. W dodatku ból...
- Hej, nie mdlej!
-
-Nie, ale widzę, że ty znalazłeś sobie przyjaciółkę! Szukałeś mnie w ogóle? - syknęła. Z łokcia odsunęła Vivienne i podeszła do Lufiego tak blisko, że niemal stykali się nosami.
- Atakowałam, bo ciebie zaatakowano! Z dobroci serca, Lufi, ty niewdzięczny sukinsynu.
-
Kiedy Jayce zauważył że Shiro leci z nóg, złapał ją i objął, żeby się nie przewróciła.
- Hej, hej! Destino, co jest? Jesteś ranna? - zapytał, nachylając się nad dziewczyną. - Tylko nie padaj, bo cię tu zostawię i będziesz musiała sama stłuc im tyłki.
-
-Co? - Adra wyprostowała się i opuściła ręce. Spojrzała na Lufiego i wpatrzyła się w jego oczy, zaciskając usta i pięści.
- Dałam się... Złapać?
-
- Czy będzie ci przeszkadzało, jeśli najpierw ją zabiję z zastosowaniem wyjątkowego okrucieństwa?
Adra rozglądała się za dziewczyną, jednocześnie ściskając swojego przyjaciela.
-
Niedaleko zalśniło zielonkawe światło wycieku. Ale poza tym światłem stały trzy niematerialne, wyraźnie martwe postacie. Patrzyły na Shiro i Jayce'a z wyrzutem. Błysk światła i już ich nie było.
A Shiro poczuła, jak nogi robią jej się z waty. I poczuła, że musi się o coś wesprzeć - inaczej upadnie.
-
Kiedy tylko usłyszała głos dziewczyny, poczuła, że wewnątrz się gotuje. Ruszyła w stronę obozowiska, kierując się słuchem i furią. Na nią, za to ze istniała, na niego za to, że z nią rozmawiał.
- Co tu się dzieje? - syknęła. Była gotowa na otwarcie portalu, zmiażdżenie jej czymkolwiek albo zabicie gołymi rękami.
-
W jednym momencie wydarzyło się kilka rzeczy.
Po pierwsze, Shiro poczuła podmuch powietrza i zanim ona i Jayce zdążyli zareagować, poczuła ukłucie w boku.
Rozległ się błysk, kiedy broń oficera wypaliła, a stojący obok upiór, który pojawił się znikąd, ale którego rysów twarzy Shiro nie dostrzegła rozsypał się w pył.
Poczuła promieniujący, tępy ból w okolicy żebra. W skórze była niewielka ranka, ale Shiro czuła, że jest jej słabo. Jayce znów strzelił i po raz kolejny.
- W porządku? - zapytał
-
Elise przyjrzała się Rennardowi z rzeczowym wyrazem twarzy. Pokiwała głową, dotykając swojego podbródka.
- Dostatecznie - określiła. Elise stanęła za młodym zabójcą i położyła dłonie na jego czole - delikatnie pogładziła skórę, doczekała chwilę i szybkim ruchem łokcia wypchnęła go z równowagi.
Zamiast upaść na lustro i razem z nim na podłogę, Rennard przeleciał przez ramę i zniknął w tafli.
Przez krótki moment wszystko wokół lśniło, do momentu w którym zderzył się z trawą i ziemią.
Zniknął typowy dla Shadow Isles smród i zimno. Niebo było jasne, a gdzieś w pobliżu buczał portal. Kilka portali.
Tuż obok wylądowała Pajęczyca.
- Lepiej niż na wyspach.
-
- Nie. Zapewne zostaliśmy rozdzieleni. W ciągu krótkiej chwili zniknął Doktor, Ezreal i ty, chociaż byli tuż obok. A potem usłyszałem, jak się wydzierasz chociaż i tak było naprawdę kiepsko słychać. Jak przez mgłę - poinformował.
Wokół słychać było kroki. Gałęzie trzaskały, skrzypiały liście. Byli otoczeni.
Na ramię Shiro padła wielka dłoń Jayce'a.
- Trzymaj się blisko. Jeśli teraz się rozdzielimy, to koniec.
-
- Obawiam się, że pająki mają w zwyczaju kąsać. Pająki mają w ogóle bardzo interesujące zwyczaje. Jestem pewna, że byłbyś ciekaw niektórych z nich. - Pajęczyca zachichotała i puściła Rennarda, gdy tylko przekroczyli próg ruin. Stanęła przed jednym z luster. Krótką chwilę zajęło jej podziwianie swojego wizerunku, po tym procesie zaś przyłożyła palec do ust, widocznie się nad czymś zastanawiając.
Ból w ręce i w karku trochę zelżał, zniknęły też mdłości. Zawroty głowy były nieznaczne i wyglądało na to, że Rennard wraca do zdrowia.
- Opisz mi miejsce, w którym leży nasz wielki nieprzyjaciel.
-
- Kimś dobrze poinformowanym - odpowiedziała. Kiedy ręka Rennarda zjechała na jej biodro, Elise wyszczerzyła się, odsłaniając dość ostre zęby. - Czyżbyś osłabł? Może powinnam zaaplikować więcej jadu? Mów tylko, w końcu chodzi o twoje zdrowie!
-
Zanim zdążyła dokończyć, Jayce odwrócił się, złapał młot i wystrzelił w kościotrupa.
Rzucił Shiro sugestywne spojrzenie nie oznaczające niczego dobrego, odwiązał jej ręce i dokończył wyplątywanie z gałęzi. Humor gdzieś się stracił - a jeśli już tracił się u Jayce'a, to musiało to być coś poważnego.
- Idziemy - oznajmił.
-
- Jasne - odpowiedziała. - Do zobaczenia.
Adra przyszykowała się do odnalezienia Lufi'ego i otwarcia portalu. Skupiła myśli i zaczęła szukać. A kiedy to się udało, wykonała szybki gest rękami i wskoczyła przez otwarte przejście.
-
- Powinnam znać twoje imię? Ja jestem Adra. I jestem wdzięczna za to, co dla mnie zrobiłeś. Czy jest coś, co mogłabym dla ciebie zrobić? - zapytała.
-
- Pomogłeś mi. I za to ci dziękuję. Ale muszę wrócić tam, skąd przyszłam - odpowiedziała. W zasadzie była zmęczona, i owszem. Ale czas naglił, nawet jeśli stwór ją zaintrygował. W końcu trzeba było złoić komuś dupę. - Mieszkasz tu sam?
-
- O, tak. Zabicie samego Vilemawa to całkiem niezły czyn. Wart rozgłoszenia, jeśli chcesz znać moje zdanie. Ale najpierw obowiązki, potem sława. Trzeba uratować tyłek gwiezdnej jaszczurki, mój kochany Rennardzie. A potem może jeszcze udowodnić dominację, uknuć intrygi i pokazać panu od zbóż gdzie jego miejsce. Uważam zagranie z glizdami za wyjątkowo ohydne. No i ta twoja matka... Nie znosiłam jej, przyznam szczerze - mówiła, prowadząc Rennarda z powrotem do Ruin. Z gniazda Vilemawa wystawały dwa, ogromne odnóża.
-
Za Jayce'em znów pojawił się szkielet, znów ze złotymi włosami. Pojawiały się bezszelestnie, toteż mężczyzna nie wiedział, że zagraża mu niebezpieczeństwo.
- Świat by na tym ucierpiał. I grzeczniej, Destino. Właśnie ratuję ci skórę. Tak się zaplątać w drzewo, kto to widział?
-
- O, nie. Ty wracasz do zdrowia. Jad krąży w żyłach, ale nie sieje spustoszenia. Usuwa toksynę ze zboża, którą zostałeś zatruty. - Wzięła go pod ramię, uśmiechnęła się, ale zaraz potem uśmiech znikł z twarzy, a oblicze przybrało chmurny nastrój z sugestią grozy. - Podziękuj, DeWett - Głos Elise brzmiał, jakby przemawiała kilkoma głosami, a każdy z nich odbijał się echem.
[Pawlex] Jak dobrze mieć wroga! [Zakończone]
w Arcybiskup z Canterbury
Napisano
Architekt leżał w tym samym miejscu, w którym Rennard go zostawił. Tyle tylko, że zmniejszył się o ponad połowę.
Wciąż był ogromny, ale teraz, leżąc na wygniecionej polanie i wśród całego mnóstwa nieustannie buczących portali wydawał się być dziwnie drobny. Gwiezdny Architekt jedną z łap miał zaciśniętą, a oczy wpatrzone w jeden punkt przed sobą. Rennard czuł, że znów elektryzują mu się włosy i czuł metaliczny posmak przy oddychaniu.
Elise stanęła w pewnej odległości od smoka i pogładziła się po brodzie, najwyraźniej się nad czymś usilnie zastanawiając.
- Nie wydaje ci się, że jest dość duży? - zapytała, mówiąc ni to do siebie, ni do Rennarda. - W jaki sposób mam go ukąsić? Musi mieć niezwykle grubą skórę. Jeśli to w ogóle jest skóra.