Skocz do zawartości

Arcybiskup z Canterbury

Brony
  • Zawartość

    5783
  • Rejestracja

  • Ostatnio

  • Wygrane dni

    4

Posty napisane przez Arcybiskup z Canterbury

  1. - Ale w jaki sposób? Wszystko to musi mieć logiczne uzasadnienie. Na przykład to, że możesz tworzyć kryształy jest następstwem silnego oddziaływania elektromagnetycznego, które skupia niektóre pierwiastki z powietrza, organizując je w budowę krystaliczną. Proces jest bardzo szybki, a najwięcej energii zużywa nie samo oddziaływanie, a mechanizmy obrony organizmu przed rozpadem. Albo.. samozapłonem - odpowiedział.

  2. Od skóry twarzy Rennarda odbiły się ziarenka piasku, które rzucił na niego starzec. W momencie w którym ostatnie z nich uderzyło o pryczę, chłopak poczuł uderzenie chłodu na twarzy. Potem miał wrażenie, że spada, a wszystko to w czasie zaledwie mrugnięcia okiem.

    Kiedy otworzył oczy, stał w otwartej przestrzeni.

    Przestrzeń nie była urokliwa, choć nie można jej było odmówić klimatu. Powykręcane, suche drzewa, wszechobecna mgła, chłód i jedynie światło księżyca słabo oświetlało podgniłe trawy i wąską ścieżkę pomiędzy nimi.

    A na końcu ścieżki zalegała płaska skała. Na płaskiej skale zaś zalegała postać - w żadnym wypadku nie była płaska, choć z oddali można było tylko domniemywać, że to znajoma Rennarda.

    W niektórych miejscach na ścieżkę wrastały złociste, niepasujące do otoczenia kłosy zboża.

  3. - Dlaczego? - zapytał. Jego wąsy poruszyły się, a niebieskie oczy wpatrywały się badawczo w twarz Shiro. Mała dłoń zastygła z ołówkiem na kartce. Gdyby nie pewne subtelne różnice w wyglądzie, mogliby być lustrzanymi odbiciami.

    - Jeśli dowiemy się, jak to działa, dowiemy się też w jaki sposób działa postępująca choroba Ezreala - wyjaśnił.

  4. W ścianie ukryte były jeszcze jedne drzwi. Kiedy odsunął się kamień idealnie dopasowany do otworu, zamknęły się drzwi prowadzące na zewnątrz. Z zionącego czernią i chłodem otworu wyszedł człowiek - starzec, niosący w dłoni latarenkę. Kiedy wszedł, do ciasnego pomieszczenia zawitała woń stęchlizny i pleśni.

    - Musisz się położyć - oznajmił, chudym i powykrzywianym przez artretyzm. - Tu podróżujesz bez ciała. Połóż się i myśl kogo lub co chcesz zobaczyć.

  5. Drogę, którą miał podążać znaczyły błękitne, świecące spirale wycięte w drzewach. 

    Gdzieś niedaleko znajdował się portal, manifestujący swoją obecność uciążliwym buczeniem przywodzącym na myśl wielkiego owada. Oprócz anomalii Aureliona nie działo się nic nienaturalnego. Naturalny cykl życia się toczył i toczył w otoczeniu Rennarda. 

    Nie wiedział nawet, że w pewnym momencie nieuważnie nadepnął muchę - owa mucha była muchą niezwykłą, jedyną w swoim rodzaju. Gdyby dawny, ioniański książę zaklęty w jaszczurkę zjadł ową muchę, wróciłby do ludzkiej postaci. Ale kiedy Rennard przechodził, zaklęty książę się spłoszył i uciekł wprost rozwartej paszczy drzewnego węża. 

    Cykl życia w Ionii był w pewien sposób wyjątkowy. 

    Spirale doprowadziły go do skalnej ściany, przy której płonęła pochodnia. Owca stała po lewej stronie drzwi, Wilk po prawej. 

    - Powinieneś unikać zboża, Rennardzie - ostrzegła Owca. 

    - Chyba, że lubisz nasze towarzystwo - dodał Wilk. 

  6. - Istotnie. Tam właśnie żyje - zgodziła się Owca. 

    - Ale wśród ludzi ma swojego wysłannika! W Noxus! - Warknął Wilk. 

    - Wysłanniczkę, drogi Wilku. A ty, Rennardzie, niemal pod nosem masz niezawodne źródło kontaktu. Nieważne jak daleko jest ktoś, z kim musisz porozmawiać. 

    - Grota, do której zmierzasz! 

    - Jaskinia Snu. Tam cię wysłano i tam musisz dotrzeć. Jaskinia Zbóż.

    - Jaskinia Śmierci! 

    - Utorujemy ci drogę... - Owca podniosła łuk, napięła cięciwę i wystrzeliła w cień błękitną, estetyczną strzałę. - ... Ale dalej radź sobie sam. Mamy tu wiele do zrobienia. Za tą górą pewien lis żyje już dwie minuty dłużej, niż powinien. 

    Wilk zawył i wyszczerzył kły, zapewne na myśl o polowaniu. 

    - Ruszajmy! 

    - Ruszajmy. 

    I odbiegli w mrok. 

  7. - Zabranie Wielkiego Architekta? To prawdziwe wyzwanie! - Zaczął Wilk. 

    -...Na które nie jesteśmy jeszcze gotowi. Po śmierci Architekta musielibyśmy zabrać Słońce i wszystko, co żyje. 

    - To byłyby największe łowy!

    - I ostatnie. Pomyśl, jak wielką musiałaby być strzała która sięgnie jego serca... 

    - Albo i wielkie kły! 

    - Koniec. To nie czas ani na niego, ani na Runeterrę. Nas także niepokoi jej stan. Rozpada się, a my to czujemy. 

    Spojrzeli po sobie. 

    - Owieczko? Wyczuwasz to, co ja?

    - Ależ tak. To nie korona dławi Architekta. To toksyna krążąca w jego eterycznych żyłach... - Owca spojrzała na Rennarda i podeszła bliżej. 

    - Jeden jest lek na całej Runeterrze, który jest w stanie uleczyć każde zatrucie. Wypędzić z ciała każdy jad. 

    - I zabić każdego bez wyjątku - wtrącił wilk. 

    - Jad Pana Pająków. Ale Wielki Pająk nie dzieli się nim ze śmiertelnikami... 

  8. Ezreal zajął miejsce w dwuosobowym kokpicie, przekazując Shiro, że zaraz do niej wróci. W to samo miejsce trafił Jayce. 

    Shiro przyszło zająć miejsce naprzeciwko yordla-naukowca, który właśnie wymościł sobie miejsce w całej tobie papierów. Na chwilę oderwał się od swoich badań, podniósł głowę i spojrzał na Shiro zza grubych jak dna od butelki okularów. 

    - Ach, co za bałagan. Poczekaj, zabiorę część tego... - Zaczął energicznie zwalniać dla niej miejsce. 

  9. Adra zaczęła otwierać portale. Jeden z nich wypełniała woda i wyłoniły się z niej jaskrawoczerwone macki kałamarnicy (bardzo, bardzo dużej), których celem było losowi ludzie trzymający dziewczynę. Z drugiego wyleciały trzy ptakopodobne stwory, atakujące ostrymi dziobami tych, których nie sięgała kałamarnica. Bez wyjątku były czarne i miały zdecydowanie zbyt wiele oczu. Adra prawie się nie ruszała, mając nadzieję, że magia wystarczy do zniechęcenia tłumu

  10. Przez chwilę panowała cisza typowa dla lasu - przerywana hukaniem, szelestem liści, drobnymi piskami i stukotami właściwymi dla życia drobnych i mniej drobnych zwierząt. 

    A potem cisza zmieniła się w martwą ciszę. Nawet wiatr przestał wiać, las wstrzymał oddech. 

    Poczuł lekki nacisk na szyję, w miejscu potencjalnie śmiertelnej rany. Kiedy ów nacisk zelżał, poczuł jak mięśnie wracają do prawidłowego napięcia i całe ciało zaczyna pracować. Rany nie było. 

    Na korzeniu drzewa wystającym z ziemi przycupnęła biała postać w ciemnogranatowej masce wilka - Owca. Okrągłe ślepia wpatrywały się w Rennarda, sącząc jasnofioletowe światło. Drobna, nieludzka dłoń trzymała opuszczony łuk. 

    - Wzywałeś nas i oto jesteśmy.

    - Pod wrażeniem! - warknął niski, męski głos niedaleko ucha mężczyzny. Druga z części stała obok niego na niematerialnych, widmowych łapach, ignorując fakt posiadania przestrzeni osobistej. 

  11. Znalazła klucz szybciej niż on i wkrótce opuścili mieszkanie (musieli wrócić jeszcze po latarkę, której zapomniał).

    Godzinę zajęło dotarcie na lotnisko, za sprawą korków. Mimo świetnej organizacji ruchu, takowe zdarzały się nawet Piltover. W efekcie znaleźli się w wyznaczonym miejscu pół godziny po czasie, czym nikt specjalnie nie był zdziwiony. 

    - Pospało się, co? - zapytał Jayce ze złośliwym uśmiechem. Miał na sobie białą koszulę i brązowe spodnie. Wyglądał wyjściowo nawet w drodze na wyprawę, w przeciwieństwie do Ezreala w pomiętych ubraniach, z rozczochranymi włosami i dzikimi wyrazem twarzy. 

  12. - Dzięki - mruknął, biegając dość chaotycznie po mieszkaniu i wrzucając dość sporo rzeczy do obszernego plecaka. Otworzył pustą lodówkę, w której stał tylko słoik dżemu. 

    - Dobra, w drodze zjemy jakieś cholernie niezdrowe śniadanie. Kwestia jedzenia załatwiona. Mój talent do organizacji i wrodzona zdolność do rozwiązywania problemów czasem mnie zadziwia. Hu, dobra. Spakowane. A nie, jeszcze klucze. Klucze, klucze... 

    Obrał za cel stół z papierami. Pobiegł w jego stronę, po drodze wpadając na Shiro. Zanim poleciał dalej, zdążył ją pocałować i uścisnąć. 

    - Jesteś gotowa?

  13. - Trzymaj mnie, bo ją zabiję! - w przeciwieństwie do Lufiego, Adrze nie chciało się śmiać. O ile zazwyczaj była spokojna i wyrachowana ze względu na dbałość o wizerunek, o tyle teraz wszelkie bariery puściły. 

    - Rozrywka, ty infantylna idiotko? Zza maski? Wyglądasz jak czub i zachowujesz się też jak czub! A wy wszyscy czego się gapicie? Nie można w spokoju porozmawiać, bo jeden mądry z drugim przyjdzie i za widownię robi! Naprawdę w tym mieście tak mało się dzieje, że zwykła, kulturalna rozmowa jest wydarzeniem?

  14. Kiedy już skończyła sprawy kosmetyczne, w kuchni czekała kawa i... Bałagan. 

    Rozczochrany Ezreal rozkopywał w szale notatki i rzeczy, po biurze walały się ubrania, papiery i mapy. Chłopak

    - Mamy godzinę do wyjazdu. Jakim cudem nie spakowałem się wczoraj? Bogowie, to był musiał być inny stan świadomości. No jak debil, jak debil... Jak ja teraz mam z tym wszystkim nadążyć? Shiro, robimy to strategicznie! Bierz plecak i się pakuj. Nie bierz wiele rzeczy, bo wszystko to trzeba będzie targać. W półce powinien być kompas.   To znaczy byłby, gdyby nie rozwalono nam w drzazgi mieszkania kilka dni wcześniej.  Gdzie on mógł to dać? - wstał od plecaka i pobiegł do pokoju obok, po drodze biorąc łyk kawy i wylewając jej trochę na podłogę. Bałaganiarstwo było najlepszym dowodem na to, że przynajmniej na chwilę wróci do siebie. 

  15. - O, jest jeszcze jeden sposób, mały nerwusie. Zapewniający największe powodzenie. I nie musisz nigdzie chodzić. - Smok ponownie ułożył wielki łeb na ziemi i westchnął. Miniaturowa zawierucha przetoczyła się przez las. 

    - Dźgnij się. Znasz dobrze ludzkie ciało, wiesz gdzie zrobić to tak, żeby doprowadzić się na skraj śmierci, ale nie umrzeć zbyt szybko. Mieć chwilę czasu. Nie namawiam cię do samobójstwa, jeśli dobrze to rozwiążesz, pożyjesz jeszcze długo... To znaczy, jak na człowieka, czyli - nie przymierzając - zaledwie krótki moment. A gdyby poszło nie według twojej myśli, rana się wyleczy. Za sprawą tego. - Wielka łapa uniosła się z trudem, podsuwając pod nos Rennarda migoczące światło - małą, jaśniejącą kulę mieszczącą się w dłoni zabójcy. 

    - Zrobienie tego kosztuje więcej niż gwiazdy normalnego rozmiaru. Lepiej, żebyś tego nie zmarnował. Dodałbym tu refleksję na temat marnotrastwa i ludzi, ale miałaby wydźwięk negatywny, a od ciebie całkiem sporo zależy - dodał smok i lekko dźgnął Rennarda pazurem w klatkę piersiową, na chwilę wytrącając go z równowagi. 

    - Znajdź jakieś ustronne miejsce. 

  16. - Zawsze jest inne wyjście! - Zagrzmiał Aurelion. - Możesz pozwolić na to, żeby ten metal odebrał mi resztki sił. Potem wasze słońce wybuchnie, zapadnie się i stworzy obiekt pochłaniający materię i światło. Muszę dodawać, że zaginięcie wszyscy? Wasze ciała rozciągną się, czerń wessie wszystkie atomy ciał i zdezintegruje je. Będzie dużo zabawy, mały noxianinie. Lubię waszą Runeterrę, ale wiele takich jak ona zostało już zniszczonych. A ta jest na krawędzi - odpowiedział wesoło. 

    • +1 1
  17. Łowcy nie pojawili się już tej nocy. Jedynym co Shiro pamiętała, były trzy pary świecących oczu i łagodny, uspokajający uśmiech. Wędrowiec był zadowolony, a więc i sny były spokojne. 

    Shiro obudziła się rano z uczuciem suchości w ustach. Ezreal wciąż obejmował ją w pasie i mówiąc szczerze bok którym leżała na jego ręce zaczął ją uwierać. Budzik jeszcze nie zadzwonił, więc miała chwilę na sen. 

  18. Dziewczyna krzyknęła. Właściwie wydała z siebie wrzask, i to bynajmniej nie ze względu na ból. Nie tylko. 

    Takiej złości nie czuła jeszcze chyba nigdy. No, może tylko jak w rodzinnej wiosce ktoś ją nazwał po imieniu. Spojrzała na dłonie. Poruszyła palcami. Postanowiła zostawić w diabły smoliste monstrum i zająć się oponentką. Na dobre. 

    Cegły trudno wychodziły ze ścian i musiała się trochę siłować, ale uznała, że tak będzie dobrze. To znaczy uznałaby, gdyby w tamtej chwili myślała racjonalnie - bo jedynym co było na celu Adry była dziwna dziewczyna i wszystko  z otoczenia, co tylko mogła zebrać i rzucić w nowego wroga. Im cięższe, tym lepsze.

×
×
  • Utwórz nowe...