-
Zawartość
5783 -
Rejestracja
-
Ostatnio
-
Wygrane dni
4
Wszystko napisane przez Arcybiskup z Canterbury
-
- Ale to nadal tam będzie. Nie no, przecież ja się rozpadam. Rozpadam, jak trup. Ciekawe, czy jak skóra zacznie odpadać, to mięśnie też się pokruszą. Ostatecznie najczyściej byłoby wtedy prowadzić nie-życie jako szkielet, ostatecznie czemu by nie - gadał i gadał, popadając stopniowo w coraz większą panikę. W końcu oparł się o ścianę, osunął na podłogę i ukrył twarz w dłoniach. - To jest jakiś koszmar, no! Niby za co to wszystko? I jeszcze chciałem zabić Vi! Shiro, daj ten szalik. Proszę.
-
- Nie żartowałem - fuknął. Plastry na niewiele się zdały, bo trzeba byłoby mu zakleić pół twarzy żeby był jakikolwiek efekt. - Dobra, ja myślę że trzeba pójść do Caitlyn i i przedstawić jej sprawę. Ma trochę więcej przebicia w Lidze niż ja. Może trzeba byłoby jakiejś Soraki... Nie, nikt nie wie gdzie się szlaja. W każdym razie kogoś, kto leczy. Może się oboje ogarnijcie jakoś i po prostu tam idźcie, co? Super, ja też to zrobię. Vi wyszła. Ezreal podszedł do łazienkowego lustra, spojrzał w nie... i krzyknął, z nieukrywanym przerażeniem wpatrując się w owe lustro. - Ty widzisz to samo co ja, czy mi się wydaje? Czemu popękała mi twarz?
-
- Mówił ci ktoś kiedyś, że jesteś mistrzynią pocieszania? - zapytał. Vi wstała z podłogi. - Mogło być gorzej, Ez. Przynajmniej wiemy, że nie świrujesz. Znaczy świrujesz, ale nie przez chorobę psychiczną. To już coś. Weź sobie może jakiś plaster naklej, co? - zapytała, wskazując na jego policzki. Szramy zmniejszyły się, ale nie zniknęły, wciąż tworząc pajączki na skórze.
-
- Nie wiesz? Umarłem, Shiro. A wy postanowiliście mnie ożywić za wszelką cenę. I to właśnie jest ceną. Zamknij się! - krzyknął, ale ostatnie słowa nie były skierowane do Shiro, a do kogoś za Ezrealem. - Nie możecie nic z tym zrobić, bo jestem żywy. I będę żywy jeszcze długo. Trzy trupy? Niech będzie. Będziecie mieć lepsze zbiory! - strzelił zielonym płomieniem w Shiro, ale pocisk zgodnie z przewidywaniem rozprysł się tylko na tarczy. Ezreal wypuścił więc drugi i następny, a każdy z nich osłabiał tarczę. A kiedy już osłona opadła, na jego twarzy pojawił się przebłysk normalności. Nie zniknęły pęknięcia na twarzy, ale oczy wróciły do normalnego stanu. Chłopak zamrugał i opuścił ręce, ciężko oddychając. Dopiero po chwili zdał sobie sprawę z tego, co zrobił. Chwycił się spanikowany za głowę. - Przygotuję te notatki. I zaplanuje wyprawę, a potem wrócę. Będziecie mogli mnie zabrać z powrotem - powiedział do niewidocznych gości. - Ale odejdźcie stąd chociaż na chwilę, proszę! - Do kogo on mówi? - zapytała Vi.
-
- Bez znacznia - warknął. A potem odwrócił się twarzą do Vi i uniósł dłoń do twarzy. Wokół palców tańczyły zielone płomienie. Uniósł rękę, gotów zaatakować oszołomioną Vi i prawdopodobnie ją zabić. - Irytujesz mnie, Vi. Ale wiesz, co? Teraz, kiedy patrzę na to z innej perspektywy, to wszystko jest bardzo proste. Jeśli coś cię wkurza, pozbądź się tego - powiedział.
-
Ezreal otwarł usta i krzyknął. Jego dłonie zapłonęły zielonym światłem, a Vi nie zdążyła się podnieść i odskoczyć. Wstał, odrzucając ją, a ona wylądowała na najbliższej ścianie. - Dobrze! Nie wezmę tego więcej! - krzyknął i zarechotał, jakby już zupełnie stracił rozum. Brzmiał tak, jakby z gardła wydobywały się dwa głosy zamiast jednego. - Tak jest lepiej, prawda? Prawda, Shiro? Prawda, Vi? - Dłonie Ezreala zrobiły się czarne i popękane. Przez nie również prześwitywało zielone światło.
-
- Mhm. Mhm. Ta. Jasne - mruczała, oglądając opakowanie z leków. Potem je wyrzuciła za siebie. - Nie mam pojęcia o lekach ani o składnikach, ale wiesz co? - Chwyciła go za włosy i uderzyła głową o podłogę. - Jak się bierze dwa razy więcej niż trzeba, to nawet ja wiem, że zamieniasz się w zombie! Spoko, Shiro. Lek sam w sobie pewnie jest okej, tylko że ten baran wziął za dużo. Trzeba mu... Ez? Ezreal nie poruszał się. Jego policzek stykał się z podłogą, a źrenice które jeszcze chwilę wcześniej skierowane były ku Vi, teraz nie były w ogóle widoczne. Pozostały same białka. Jego policzek pękł jak szkło. Od oczodołów rozchodziły się czarne szramy zabarwione zielonym światłem, a usta miał zaciśnięte w grymasie złości. Skóra na całej twarzy wyglądała jak zbita porcelana, a skutkiem tego Ezreal wyglądał koszmarnie. - Nie znam się na medycynie, ale tak się nie zachowują zwykłe świry.
-
- Kobietę? To przecież Vi! Ona tłucze jak facet! - warknął Ezreal i pobiegł dalej za Vi. Wbiegł do sypialni, niemal wpadając na drzwi i... Chwilę później z niej wyleciał i grzmotnął o ścianę. Wy wyszła z przewagą w postaci rękawic, zebrała oszołomionego Ezreala i przycisnęła go do ziemi, a potem na nim usiadła. Na jego plecach. - Dobra, co to za leki? Pokaż mi opakowanie, dzieciaku - zarządziła Vi. Na jej policzku wykwitł siniak, z nosa ciekła krew. Wciąż wyglądała lepiej niż Ezreal, którego twarz ogólnie była posiniaczona.
-
Było w porządku. Do momentu, kiedy przyszła. Jak się okazało, działanie "cioci Vi" otrzeźwiło go aż za bardzo. Zanim weszła do łazienki, usłyszała charakterystyczny dźwięk poślizgnięcia się o brzeg wanny, a potem uderzenie o podłogę. - Łożeszty! - to była Vi. Shiro miała okazję zobaczyć atak Ezreala na różowowłosą. Wyskoczył z wanny cały mokry i z cieknącymi ubraniami i z całej siły przyłożył Vi z pięści. Wyglądało to dość zabawnie, bo był o kilka centymetrów niższy od dziewczyny, ale po jej reakcji widać było, że zabolało. Vi chwyciła się za policzek i zmarszczyła nos. Podeszła spokojnie do Shiro, chociaż w jej oczach widać było furię. Wzięła od dziewczyny kubek z wodą i się napiła. Ezreal w tym czasie analizował co zrobił. - Dzięki - powiedziała i oddała jej kubek. - Vi, przepraszam, ja nie... - Nie zdążył dokończyć, bo Vi jednym, szybkim ruchem na niego skoczyła, powaliła go na podłogę, usiadła okrakiem na piersi i zaczęła okładać. Choć jej przeszłość była Shiro mgliście znana, dziewczyna wiedziała, że różowowłosa umiała się bić. Ezreal nie pozostał dłużny, choć raczej się bronił niż wyprowadzał ciosy, do momentu, w którym nie postanowił wykorzystać talizmanu i szala zwycięstwa na chwilę przeważyła na jego korzyść. Vi widząc to z trudem uwolniła się od chwytu, wstała i sprzedała mu potężnego kopniaka, po czym ominęła Shiro i wybiegła z łazienki. Ezreal pobiegł za nią, poobijany i wyraźnie wściekły.
-
- O, nie. Lepiej przyszykuj coś na uspokojenie, bo może być gorąco - rzuciła i uśmiechnęła się groźnie. - Może być woda. Kiedy Shiro wyszła, usłyszała uderzenie o podłogę, a potem jęk Ezreala. Następnym co zobaczyła była Vi idąca tyłem, która taszczyła chłopaka za nogi w kierunku łazienki. Ezreal, wciąż otumaniony, widocznie próbował jakoś odnaleźć się w sytuacji. Z pewnością nie zdążył przed dotarciem do łazienki. - Fajna wanna - krzyknęła Vi. A potem rozległ się huk - coś bardzo niedelikatnie wylądowało w owej wannie. Następnie dziewczyna usłyszała szum puszczanej wody.
-
- Ooo, jest i nasz mały ćpun! Co ty odwalasz, Ez? Starzy zostawili cię samego na weekend? - zapytała, nie siląc się na ściszanie głosu. Po chwili zdała sobie sprawę, że chwilowo rękawice nie zdadzą się na wiele. Zostawiła je na podłodze, rzucając Shiro przepraszające spojrzenie. - No co? Byłam w terenie. Ezreal, kac kiedyś mija! HALOOOOO! Leżący na łóżku chłopak ukrył twarz w poduszce. - Dobra. Sam tego chciałeś. Ciocia Vi zaraz ci udowodni, że się jej nie ignoruje. Gdzie masz łazienkę, dzieciaku? - zapytała, chwytając się pod boki.
-
Jayce jak się okazało przyjechać i owszem, mógł - ale dopiero za kilka godzin, kiedy skończyć się miała jego zmiana. Obiecał natomiast, że wyśle kogoś na zastępstwo. I że będzie to ktoś wysoce profesjonalny i z dużą skutecznością. I wkrótce, zgodnie z obietnicą, pojawił się ktoś na zastępstwo. Vi nie można było odmówić skuteczności. - Dobra, gdzie jest ten dureń? - zapytała, ledwie przeciskając się przez drzwi ze swoimi rękawicami. Gotowa do pracy, gotowa do szybkiego i bezceremonialnego zaprowadzania porządku. Rozejrzała się po mieszkaniu. - Trzeba będzie komuś przemówić do rozumu.
-
Wzruszył ramionami, wciąż trzymając ołówek w ręce. Westchnął, jakby uszło z niego powietrze, odłożył ołówek i powoli zwlókł się z krzesła. - Chyba pójdę się położyć, bo jestem zmęczony - stwierdził i jak powiedział, tak zrobił. Dotaszczył się do sypialni powoli, posuwistymi krokami. Shiro usłyszała jeszcze, jak uderzył o materac i znowu głośno westchnął.
-
Podniósł powoli głowę i patrzył na Shiro oczami pozbawionymi dawnego blasku. Siedział zresztą przygarbiony i pozbawiony energii. Od kiedy brał leki, większość dnia przesypiał. - Tak. Chyba tak - odpowiedział i pokiwał głową. Wziął ołówek do ręki, ale prawdopodobnie tylko po to, żeby go trzymać.
-
- Jasne. Super, niczym się już nie martwię - odpowiedział. I jeszcze tego samego dnia faktycznie poszedł na wizytę. Przez kolejne trzy dni sprawa przywracania odpowiedniego stanu rzeczy pomiędzy zaświatami, a ziemią nie ruszyła z miejsca - Ezreal plątał się po lekarzach, aż w końcu ze względu na diagnozę poważnych zaburzeń psychicznych został skierowany do psychiatry. I po przepisaniu odpowiednich proszków problem widzenia nadnaturalnych rzeczy ustał. Ustało też kilka innych rzeczy i chociaż szeryf nalegała na rozpoczęcie działania, Ezreal nie był w stanie. Było późne popołudnie, a on dopiero co wstał. Pierwszym co robił każdego ranka było branie tabletek - przez dwa dni sam powiększył sobie dawkę dwukrotnie. Podszedł do stołu i opadł na krzesło, a potem skupił nieprzytomny wzrok na mapie. Wpatrywał się w nią w otępieniu.
-
- Uwierz mi, nie mówiłem do siebie. Znaczy... Możliwe. Możliwe, że do siebie. Ale w mojej głowie wyglądało to inaczej. W zasadzie cały czas wygląda - dodał, opierając głowę o dłonie. - Może ja za krótko w tej wodzie siedziałem, albo nie wiem, no... Co chwilę się pojawiają, przypominając mi, że jestem nieumarły. I że jestem obrazą dla prawidłowego porządku rzeczy. Wczoraj wieczorem też ich widziałem. Jedno z nich siedziało na krześle, drugie szczerzyło zęby, opierając ten swój wredny pysk o łóżko. Czekają, aż mi odbije zupełnie. Teraz też tu są. - Skierował oczy na kąt pokoju, w którym stał fotel. A potem spojrzał nieprzytomnie na Shiro i zdał sobie sprawę z tego, co powiedział. Ezreal załamał ręce i uderzył głową o stół. - Nic nie mów - powiedział. Blat stołu nieco zakłócał wypowiedź. - Pójdę do lekarza. Jutro na przykład.
-
Pierwszą jego reakcją było nerwowe drgnięcie na dotyk dziewczyny. Tak jakby go zaskoczyła. Potem się rozluźnił i pogłaskał ją po dłoni. Odsunął ręce Shiro, aby móc spokojnie i bez ryzyka rozlania kawy postawić oba kubki na stole. Zajął poprzednio zajmowane krzesło. - Dobra, trzeba się zabrać do roboty. Czy ty mówiłaś coś o Ionii? Wczoraj?
-
- Ulotniła się razem z moim snem - odpowiedział. - Nie spałem zbyt dobrze, ale kubek kawy i stanę na nogi. Chcesz? - zapytał, wstając od stołu. Nogi krzesła zapiszczały, przesuwając się po podłodze. Ezreal podszedł do aneksu kuchennego (który od poprzedniego dnia zdążył już wrócić do codziennego bałaganu) i wsypał do dwóch kubków zmielone ziarna kawy. Nastawił wodę w czajniku.
-
Kiedy Shiro się obudziła, słońce było już wysoko na niebie. Było przed południem, a Ezreala nie było obok. Wkrótce zguba znalazła się przy stole, półżywa. Ślęczał nad mapą Ionii, kreśląc bez większego przekonania ołówkiem po kartce. Siedział z głową opartą o dłoń i chwilę zajęło mu zauważenie Shiro. Wymamrotał niewyraźnie powitanie. Znów wyglądał nie najlepiej.
-
- Nie możesz. Tylko on może. Przedstawił się jako Wędrowiec. Mówi, że ochroni mojego ducha i ciało przed rozwarstwieniem... Dobra, w trakcie rozmowy brzmiało to lepiej, ale hej! To wciąż lepiej niż dwójka tych drani, którzy mnie nachodzą... Czekaj, to brzmi jakbym bredził. Mam gorączkę? - zapytał, przykładając dłoń do czoła. Chwila ciszy na przemyślenia, i... - Nie, nie mam. Okej, chyba wrócę spać. Jeśli... Jeśli dam radę. Powinienem. Dobranoc, moja pani! Wpełzł pod kołdrę, odwrócił się na bok, uścisnął Shiro i zamknął oczy.
-
- O mój... Shiro! - Ezreal zerwał się, podpełzł do dziewczyny i delikatnie potrząsnął. - Nie śpisz? A no tak, nie śpisz. Jest dla mnie nadzieja! Nie rozpadnę się na kawałki, ani nie odbije mi do końca i nie zacznę mordować ludzi! - Usiadł obok niej ze skrzyżowanymi nogami i w euforii chwycił się za głowę. - Dzięki temu! Zawsze myślałem, że to jest talizman zrobiony dla Wyniesionego. Ale nie! To jest zrobione przez pierwszego z nich! Albo już uderzyło mi do łba tak do końca, albo ktoś bardzo mi pomoże! Gdyby tylko udało się... Aaach! Cały radosny nastrój minął, a Ezreal odskoczył się do wezgłowia łóżka, patrząc się w niewidoczny obiekt w drzwiach pokoju. Zamrugał kilka razy i znów spojrzał na Shiro. - Zresztą, nieważne. Musi się udać! - krzyknął, starając się nie patrzeć w stronę drzwi.
-
Noc nie byłaby nocą, gdyby nie wydarzyło się coś dziwnego. Najpierw wydawało jej się, że nie może się wybudzić. Potem, kiedy już się wybudziła, przez krótką chwilę nie mogła się poruszyć ani o centymetr. Jakby coś siedziało na jej klatce piersiowej. Potem uczucie minęło i mogła otworzyć oczy. Ezreal siedział obok, wzrok mając skierowany na ścianę. Oprócz pejzażu pustyni, ściana była czysta - była na niej tylko wzorzysta tapeta. Oczy chłopaka nie miały źrenic. Miał zmarszczone niespokojnie brwi, lekko uchylone usta. Od oczodołów szły pęknięcia, świecące zielonkawym światłem. Jakby jego twarz była zrobiona z porcelany. -...Brze. Nie. Tak. Zrobisz to dla mnie? - zapytał. Shiro wydawało się, że jego włosy lekko powiewają. Twarz Ezreala rozjaśnił uśmiech ulgi. - Tak. Dobrze. Bywaj - powiedział. Szpecące szramy na twarzy zagoiły się, zniknęło zielonkawe światło, a oczy wróciły do dawnego wyglądu. Chłopak opuścił wzrok.
-
- Jasne. Tak. Myślę, że powinienem się przespać. Ty też musisz być wykończona po tym wszystkim. - Ezreal puścił Shiro, wstał z podłogi i pomógł wstać jej, uśmiechając się (w zamierzeniu - jak najbardziej przekonująco). Ezreal poszedł wziąć szybki prysznic i chwilę później dołączył do Shiro leżącej w łóżku. Wciąż jeszcze nie wyglądał najlepiej, a w świetle lamp widać było wory pod jego oczami. Wpełzł pod kołdrę jak cień człowieka, ułożył się i objął Shiro, układając głowę na jej obojczyku. Westchnął glęboko.
-
- Masz rację... Pewnie masz rację. - Ścisnął ją mocniej. - Musimy przecież skończyć wycieki Zaświatów do świata rzeczywistego, tak? Musimy, nikt inny tego nie zrobi. Muszę znaleźć notatki. A potem wyruszymy do Ionii, załatwimy co trzeba i będzie dobrze. - Odetchnął głęboko. - Przepraszam. To szok pourazowy, odbija mi. Może faktycznie zapiszę się do jakiegoś psychologa. Ale to już po powrocie.
-
Ezreal objął Shiro w pasie i podciągnął się do niej. Drżał podobnie jak ona, a jego ciało było wstrząsane spazmami. Oparł głowę na jej ramieniu. - Pokazali mi to. Muszę iść do jakiegoś... Jakiegoś psychologa. W Piltover są dobrzy psychologowie, to na pewno szok pourazowy. Na pewno. Co innego? Przecież wyglądam normalnie, nic mi nie jest. Tylko... te wspomnienia nie mogą do mnie wrócić - mówił, jakby chciał sam siebie przekonać, że to prawda.