-
Zawartość
5783 -
Rejestracja
-
Ostatnio
-
Wygrane dni
4
Wszystko napisane przez Arcybiskup z Canterbury
-
Kamień, będący rodzajem kolca wyrastającego z grzbietu zniknął. Musiała zagrzebać się głębiej w ziemię. Na krótką chwilę zapadła cisza. Ale była to bardzo krótka chwila. Przed Shiro pojawiła się nagle skała, która wyrosła z piachu. Ogromna skała, która dopiero mrugnięcie okiem później okazała się być ogromnym, ciemnym cielskiem które z nieoczekiwaną gracją wyskoczyło z ziemi. Oto i legendarna Furia Pustki, największa ze wszystkich Xer'sai, ogromny stwór o nieskończonym głodzie. Piasek zamortyzował upadek, tymczasem wielka Rek'sai wylądowała na ziemi niedaleko Shiro. Bardzo niedaleko. Zwróciła ku niej ogromny, bezoki łeb i rozwarła rozszczepione szczęki. Dziewczyna na chwilę przestała cokolwiek słyszeć.
-
Stary człowiek pociągnął za wodze i wstrzymał muła. - Ale tylko dlatego, że gościnność nakazuje - powiedział. Wdrapał się na wóz i pogrzebał w bagażach. Wyjął stamtąd jasną tkaninę, którą owinął i usztywnił nóż w ranie. Ale nie o tym myślał, mówiąc o gościnności. Chwilę później wyjął mały, skórzany woreczek z którego z kolei wyjął mętny, maleńki kryształek i podał go Rennardowi. - Pod język, to się rozpuści. Niech cię nie zdziwią obrazy, które mogą się pojawić. To działanie uboczne, ale boleć przestanie - poinformował i usiadł z powrotem na pace. - Masz chłopaku szczęście, bo też tam jadę.
-
Karawana oddaliła się już na tyle, że stała się jedynie kropkami widocznymi w słabym świetle księżyca. Nawet buczenie w pewnym momencie ustało. Zapanowała kompletna cisza, niewzburzona nawet lekkimi podmuchami wiatru. I wtedy nastąpił huk, któremu towarzyszył mechaniczny odgłos. Jak uderzanie metalu o metal, połączone z rykiem i dźwiękiem wydawanym przez pewne morskie ssaki, gdyby tylko zostały zmutowane i przerobione na bestie. Z piachu, zaledwie kilkaset metrów od Shiro wynurzyło się coś, co na początku mogła wziąć za kamień. Ale kamień wzniósł się w powietrze i zbliżał nieubłaganie, rozrzucając wokół tony piachu i pędząc prosto na dziewczynę.
-
- Istotnie, to byłoby nierozważne - odparł starzec i popędził muła. - Masz jakiś cel podróży? Jestem medykiem, ale ręce mam zgrzybiałe, toteż więcej bym ci z tym krzywdy zrobił niż pomógł. Nie nadają się już do żadnych zabiegów. To jak, chłopcze? Gdzie szedłeś, zanim cię napadnięto? Wóz podskakiwał na wybojach, co nie poprawiało komfortu podróży.
-
Powóz zatrzymał się dziesięć metrów od niego. - Napadli cię? - krzyknął mężczyzna. Z ochrypłego, niskiego głosu wywnioskować można było, że starzec. - Jeśli masz broń, młody człowieku, to ostrzegam cię, że chociaż ciało mam stare, to umysł trzeźwy i łatwo ci ze mną nie pójdzie. A teraz wsiadaj na wóz. I powtarzam: obserwuję - ostrzegł. Dopiero teraz Rennard zauważył idące przy powozie ogromne psisko. Pies warczał, dopóki nie został uciszony przez właściciela.
-
Droga do miasta zamknęła się dla niego po dwóch zabójstwach. Noc zapadła i nawet widok ioniańskiego nieba usianego gwiazdami nie rekompensował pulsującego bólu w ramieniu. A drogi został jeszcze spory kawał. Razem z nocą nastąpił też chłód. Wokół panowała cisza i spokój, toteż z oddali Rennard usłyszał stukot kopyt o kamienny trakt. Z oddali nadjeżdżał powóz prowadzony przez muła. Na pace siedział zakapturzony, przygarbiony i niski jegomość. Padało na niego światło księżyca, toteż widać było całkiem wyraźnie.
-
Vi wpatrywała się w horyzont, niepewna co począć dalej. - Nie. Zrobimy tak, że ominiemy całą tę imprezę. Kilka godzin dołożymy, ale będziemy żyć, co nie? - zapytała. - Ruchome piaski, Vi. A z drugiej strony to jest kilka dni, na które nie mamy zapasów. Vi zamilkła. - Ty masz kamienie, ja mam pięści, dzieciak ma kryształy. Co może pójść nie tak? Jakby w odpowiedzi rozległo się buczenie. Narastające stopniowo, niskie buczenie. A potem światło w oddali zamigotało i zniknęło. Taliyah spojrzała na Shiro. - Ja będę osłaniać karawanę, a ty polecisz i ją odciągniesz. Na pewno jesteś szybsza niż ona. No i kryształy ją zainteresują, a moje skały nie.
-
- Ano właśnie... - rzekła Taliyah, marszcząc swoje śmieszne brwi. Ale ludzie zdążyli to zauważyć już wcześniej i karawana zwalniała stopniowo. Pokazywali łunę palcami i głośno komentowali jej pojawienie się. Jeden z nomadów podbiegł do Vi. - Pani, odmawiamy dalszej drogi. - A to niby dlaczego? - zapytała Vi. - Te światła, tam. W pobliżu poluje matka wszystkich Xer'sai. To jeden z jej tuneli. Poszerzyła swoje tereny łowne!
-
Ostrze wbite w ramię nie naruszyło tętnicy, ale mięśnie i owszem, przez co rzut nożem się nie udał, a tym samym oponent oddalał się szybciej i szybciej. Nie został zraniony, więc jego ruchy nie były ograniczone. Uciekał bez krzty honoru, który pozostał w wyrzuconym nożu.
-
Kolejny z przeciwników został wykluczony, drgając w konwulsjach. Z ust wypłynęła mu krwawa piana. Trzeci i ostatni pozostały przy życiu krzyknął coś w nieznanym Rennardowi języku... I rzucił w niego nożem, a sam zaczął uciekać w stronę miasta.
-
- To absolutnie normalne - odpowiedziała Taliyah, ślizgająca się na kamieniu jadącym po piasku. Po lewej stronie ciągnęła się aleja wysokich piaskowców, w oddali, po prawej, zaczynał się kanion. Nad głową Shiro gwiazdy świeciły o wiele jaśniej niż nad Piltover, przez łunę świetlną miasta. A jeszcze dalej, na horyzoncie, w jednym punkcie pojawiała się łuna świetlna. Fioletowo-różowe światło bijące z jednego punktu.
-
Całość dnia minęła raczej leniwie. Przed nadejściem wieczora, kiedy już słońce zniżało się ku zachodowi, ludzie zaczęli zbierać obozowisko i w niedługim czasie wyruszyli wgłąb pustyni. Im ciemniej się robiło, tym bardziej spadała temperatura, a w pewnym momencie było już niemal nieznośnie zimno. Prawie wszyscy jechali na wielbłądach, oprócz Taliyah i Shiro, mające własne środki transportu.
-
- Ale gdzie, no coś ty. Shurima powstała dzięki pracy niewolników. A skąd ma wziąć niewolników, jak nie z ludów pustyni? Nie ma tu innych ludzi - odparła dziewczyna konspiracyjnym szeptem. - Wracajmy, zbliża się południe. Zaraz skwar będzie nie do zniesienia.
-
Pierwszy z typów zdołał uniknąć cięcia przez pachwinę, chociaż zahaczył spodniami o ostrze, co nieco wytrąciło go z równowagi. Odzyskał ją jednak i wylądował miękko metr dalej. Cięcie w kostkę okazało się bardziej efektywne, zmniejszając mobilność drugiego z oponentów. Ten jednak po zranieniu w nogę zaczął atakować z niepowstrzymaną furią, zadając cios za ciosem i godząc Rennarda w ramię. Drugi z typów krążył wokół nich, czekając aż tylko atakowany zabójca odwróci się do niego plecami.
-
- Tak naprawdę to nie jest fajnie. To znaczy... Liczyłam na to, że Liga faktycznie pomaga. Chroni porządku na Runeterrze. Ale wygląda na to, że nie jesteśmy tam wcale równi. Że za nic mają ludzi z państw członkowskich. Najlepiej widać to właśnie po Shurimie. Głośno było o powstaniu Imperatora Azira, nie? Nikt do tej pory mu się nie przeciwstawił. Podniósł swoje dawno martwe miasto spod ziemi, a teraz chce je zapełnić. Wiesz, kim? - zapytała.
-
- Eeee... - Dziewczyna przez chwilę wyglądała na zagubioną. Podrapała się po głowie i popukała palcem o dolną wargę, zastanawiając się nad odpowiedzią. - No...Uch. Całkiem w porządku... Tak myślę. Znam ich wszystkich i w ogóle... Super sprawa - stwierdziła mało przekonująco, uśmiechając się nieszczerze.
-
Ten z tyłu przykucnął i odturlał się w bok, unikając chwytu mężczyzny. Napastnik atakujący od przodu natomiast zamachnął się ostrzem, tnąc nogi na wysokości kolana i odskoczył w tył. Ostrze trafiło, choć poza zniszczeniem materiału nogawek zaledwie drasnęło skórę. Ponownie zaatakowali, tym razem od boków i celując ostrzami prostopadle w klatkę piersiową zabójcy - nie tak, żeby ciąć, ale tak, żeby wbić broń w swój cel.
-
- Wiele kryje się pod piaskami pustyni. I skarbów, i niebezpieczeństw... Prawdziwą plagą są Xer'sai i ich paskudna królowa. Nie mam pojęcia, dlaczego wybrały sobie akurat pustynię, ale widać żyje im się tu całkiem dobrze. Będziemy przechodzić niedaleko jej terenów łownych, zobaczysz wielkie tunele. Ale są rzeczy groźniejsze od Rek'sai i jej dzieci. Rek'sai jest drapieżnikiem i poluje, żeby przeżyć. To zrozumiałe. O wiele większe niebezpieczeństwo wyczuwam ze strony Shurimy wyniesionej ostatnio ponad piaski - odpowiedziała Taliyah, lądując na piasku.
-
Piach, piach i piach. Wszędzie piach. W dodatku upał sprawił, że już po chwili dziewczyna straciła chęć do lotu. Do momentu, w którym dogoniła ją Taliyah na płaskim kamieniu. - Gdzie tak pędzisz? - krzyknęła wesoło.
-
Pierwszy manewr wyszedł zadowalająco i już po chwili kolos był martwy. Gorzej sprawa się miała z pozostałą dwójką. Byli szybcy i zwinni i pocisk z martwego oponenta na nich zwyczajnie nie zadziałał. Jeden z nich ominął Rennarda i znalazł się za jego plecami, wyprowadzając ciosy które miały ugodzić go w ramiona albo głowę. Drugi z kolei atakował od przodu, celując raczej w dolną cześć ciała.
-
Największy z oprychów spojrzał na towarzyszy i wzruszył ramionami. - Jak tam chcesz - stwierdził, wzdychając ciężko. - To nie będzie dobry wieczór. Wyjął miecz zza pasa i ruszył w kierunku Rennarda. Z początku powoli, ale już będąc metr przed młodym (acz doświadczonym) zabójcą doskoczył do niego i wykonał cięcie przez brzuch, chroniąc wspomniany przez DeWetta kręgosłup. Dwójka pozostałych nie była widać dżentelmenami, bo nie poczekali spokojnie na swoją kolejkę, a zaatakowali kiedy tylko ich wielki kolega zaatakował Rennarda. Ci cięli po nogach, atakując symetrycznie. Byli pochyleni, przebiegając obok Rennarda.
-
W środku były dwa, proste łóżka polowe... I tyle. Na jednym z nich leżały białe szaty przygotowane dla Shiro, na drugim dla Vi. W samym namiocie było o wiele chłodniej niż na zewnątrz. Kiedy się już przebrała, do namiotu wkroczyła Vi i rzuciła na łóżko Shiro bukłak wypełniony wodą. - Taliyah musiała zagrozić karawanie, żeby na nas poczekali. Pewnie się polubicie, macie podobne umiejętności. Jak chcesz, to idź sobie na spacer, albo nie wiem, no. Rób co chcesz. Ja muszę się walnąć na kilka minut - stwierdziła. Odłożyła rękawice i położyła się na swoje łóżko.
-
Przybycie Vi obwieściło dziewczynie przesypywanie się piasku w rytm jej kroków. - Wieczorem ruszamy - obwieściła Vi Shiro. - Widzisz ten namiot, o tam? To nasz. Idź, w środku znajdziesz coś do ubrania się, bo w tym i bez nakrycia głowy albo się przegrzejesz, albo dostaniesz udaru słonecznego. W każdym razie zgon. A ja zaraz wrócę, muszę coś załatwić. Oddaliła się w stronę grupki nomadów, która oporządzała wielbłądy.
-
- Mamy interes, noxiański kolego - odezwał się ten największy. Również splunął na ziemię. - Chcemy mapę, którą masz. Na nic ci się ona nie przyda. Co innego my, my wiemy jak z niej korzystać. I jest dla nas cenna - poinformował. - Widzisz tego z lewej? Nazywa się Kanda. Bardzo źle znosi odmowę. Ioniańczyk pokiwał głową na znak potwierdzenia i niby to dyskretnie zamanifestował obecność jednego z ostrzy.
-
Gdyby Shiro odwróciła wzrok w kierunku Vi i Taliyah, zauważyłaby, że Vi gestykuluje żywo, a młoda czarodziejka kiwa głową i od czasu do czasu zadaje pytania. Gdyby spojrzała w tamtą stronę, może zaczęłaby coś podejrzewać. Gdyby spojrzała na rozmawiające towarzyszki, zauważyłaby lekkie poirytowanie Vi. Nie z tego rodzaju, kiedy wkurzała się na Shiro. Ale Shiro zamiast spojrzeć w tamtą stronę bawiła się kryształami i piaskiem, pozostając w błogiej nieświadomości.