-
Zawartość
5783 -
Rejestracja
-
Ostatnio
-
Wygrane dni
4
Wszystko napisane przez Arcybiskup z Canterbury
-
W środku nie było Vi. Nie było nikogo, kogo Shiro by znała. Był za to wolny stolik pod ścianą, z płonącą świecą wetkniętą w butelkę. Była też, na nieszczęście dziewczyny kelnerka obsługująca knajpę, przysadzista kobieta w sukni niepasującej do jej kształtów, o ogromnym dekolcie i mocno pomalowanej twarzy. - Kaptur z głowy, skarbie - powitała ją znudzonym głosem. - Bezpieczeństwo przede wszystkim, tu się ujawnia swoją twarzyczkę. Co podać? Bo chyba nie przyszłaś tu tylko siedzieć? - Ton głosu sugerował, żeby lepiej było dla Shiro aby nie przychodziła do tego lokalu tylko siedzieć.
-
Kaptur był ciężki od wody, podobnie jak reszta ubrania. W butach jej chlupotało i wzrastało ryzyko paskudnych otarć. Dziewczyna zostawiała za sobą mokre ślady. Do zabudowań doszła godzinę później, będąc wykończoną, prawdopodobnie przeziębioną i głodną. Bez grosza przy duszy, bez niczego co nadawałoby się na wymianę. Chociaż może właśnie miała towar, który mogłaby sprzedać? Zaczęło się od zamieszkałych wraków statków, dzielących plażę od początku miasta. Dzielnica biedoty, widać to było od razu. Niektórzy obserwowali Shiro, poszarpani i brudni. Dalej droga prowadziła do Doków Rzezi. Widziała przycumowane okręty, łodzie, mniejsze statki. Nieskończona ilość pomostów odchodziła od brzegu, przecinając zielonkawą powierzchnię wody. Wszędzie unosił się zapach ryb, szczyn i innych paskudnych składników powietrza Bilgewater. Kamienne budynki ściskały się ciasno, niemal zachodząc na siebie. Niektóre nawet porastały pionowe ściany skalne, krzywe i niszczejące. W porcie panował jazgot i kontrolowany chaos. Co chwilę biły dzwony portowe, marynarze i piraci darli się do siebie. Co chwilę też Shiro była popychana albo przypadkiem szturchana. I nagle, przechodząc uliczką w kierunku Mostu Rzeźnika, Shiro ujrzała szyld "Zdechłego Brzytwopłetwa".
-
Kryształ musiało pochłonąć morze. Podobnie jak marynarzy z zatopionego okrętu. Na plaży leżały trzy ciała marynarzy, a w wodzie unosiło się drugie tyle. Plaża usłana była szczątkami z okrętu, gdzieniegdzie leżały też martwe ryby. Powietrze wciąż śmierdziało spalenizną, a po Vi i Heimerdingerze ani śladu... W oddali widziała ogromny skalny łuk, porośnięty drzewami i odległą sylwetkę miasta osadzoną na stromych zboczach wyspy. Jedna z czołowych mordowni Valoranu. Krew, smród ryb, flaków, tanie zamtuzy i knajpy, tysiące sposobów na bolesną śmierć. Bilgewater.
-
Zanim Shiro zdążyła przebiec przez śluzę, poczuła uderzenie. Wydawało jej się, że blacha kadłuba wygięła się nienaturalnie. Usłyszała przekleństwo Vi, a potem zimna woda która cisnęła ją na ścianę wydusiła powietrze z jej płuc, odbierając jej jednocześnie przytomność. Cisza. Drugi niefortunny wypadek. Pierwszym co dotarło do sponiewieranej świadomości Shiro była sól w ustach. Drugim była sól pod powiekami, która potwornie szczypała przy próbie otwarcia oczu. Czuła się słabo i zastanawiała się, czy wciąż żyje. Niestety, ból w kończynach poświadczył jej przypuszczenia. Żyła. Następnie nawiedziło ją zimno i promienie słońca. Shiro leżała na kamienistej plaży, wciąż w wodzie. Koło niej leżał ogromny płat stali. Właśnie, stal. Uderzenie, huk, alarm. Potem wrzask. Szalupy, do których nie dotarła. I krzyk Vi.
-
Rozległy się kolejne wstrząsy. Kolejne i kolejne. Trudno było biec prosto. Na mostku okazało się, że w okręt uderzyły pociski. Skąd? I oto było pytanie. Marynarze biegali, próbując opanować sytuację. Wystrzelono torpedy, które zniszczyły kilka pocisków mających uderzyć w okręt, ale kadłub i tak został uszkodzony. - Do szalup! Szybko! Okręt idzie na dno! - krzyknął kapitan. Rozpoczęła się gwałtowna ewakuacja.
-
- Ocieplenie stosunków, ta? Sprytnie, młoda, spry... - Vi nie zdążyła dokończyć, bo w okręt coś uderzyło. Najpierw rozległ się huk, potem rytmiczny sygnał alarmu. Rozbłysły czerwone światła. Vi i Heimerdinger zerwali się na równe nogi. - Na mostek, do kapitana. Szybko - rzuciła Vi i ruszyła w umówionym kierunku.
-
Vi przesunęła dłonią po twarzy w wyrazie zażenowania. - Matko. Słuchaj, dzieciaku. Jeszcze raz. W tej imprezie biorę udział ja, jajogłowy i ty. Nikt więcej! Jayce i Caitlyn zostali na posterunku, bo są potrzebni w mieście. A skoro złapali tę idiotkę, to ja mogłam jechać zwiedzać. Rozumiesz? Super. Na oku miałam do niedawna Jinx, żeby stłuc jej ten durny pysk. No ale nie wyszło, szukam kolejnego frajera - odparła, grzebiąc sobie wykałaczką w zębach.
-
Tym razem Shiro nie pamiętała żadnego snu. Mimo to noc minęła w miarę spokojnie, choć trudno było przyzwyczaić się do tego, że zewsząd otacza ją woda. No i materaz był raczej twardy. Rano zjawiła się na wspólnej stołówce, gdzie siedziała już Vi i doktor, jedząc śniadanie składające się z kanapek w przypadku Vi i jakiegoś ciasta w przypadku Heimerdingera. - Więc... mówisz, że jest jedna siła która łączy wszystkie atomy, znaczy te cząstki zrobione tylko z energii, ta? - Shiro usłyszała urywek rozmowy. - Właśnie tak. I różnicuje je w jakiś sposób, stąd pierwiastki. Dalej... Zajęła się nakładaniem jedzenia na tackę. Chleb, najróżniejsze rzeczy do smarowania i do położenia na kanapkach, sałatki, jajka, ciasta. - O, jest nasz drażliwy kadet. Dobrze, bo właśnie miałam mówić o planie. Akcja ogółem jest taka, że docieramy do Bilgewater, bijemy do knajpy "Zdechły Brzytwopłetw", tam czeka typ, który dostarczy nam mapę. My dajemy mu kasę i zwijamy do innej knajpy, tam dostajemy Dziennik Klucznika. Książka z jakimiś mróweczkami, które umie czytać tylko Heimerdinger, w której jest napisane gdzie jest Drzewo Dusz, a tym z kolei zajmiemy się później.
-
- A kto powiedział, że w ogóle interesuje mnie, co uważasz? - prychnęła Vi. - Mamy na pokładzie sztywniaka, Heimer! - Masz na myśli... zwłoki? - Mam na myśli tą tutaj. Dobra, zwijam się spać. I ty też to zrób, dzieciaku. A na pewno nie bierz przykładu z jajogłowego, on śpi po cztery godziny dziennie. - Vi przeciągnęła się i wyszła z kajuty. - Badania dowodzą, że nadmiar snu powoduje otyłość - skomentował yordl.
-
Uśmiech zszedł z twarzy przełożonej Shiro. - Nic nie muszę, dzieciaku. I przypomnę tylko, kto tu dowodzi. Tak na wszelki wypadek. Więc wprowadzamy kolejną zasadę - niewyparzoną gębę mam prawo mieć tu ja. Jasne? Oby. Rany, naprawdę nie masz za grosz poczucia humoru?
-
- Nie no, co ty. Ale mogłam z niego cisnąć i doprowadzać go tym do szału. Serio, nawet sobie nie wyobrażasz jak bardzo się wkurzał. W zasadzie... Dobra, ustalamy że nie wiem o tych waszych amorach. Bo jak nie mam żadnego potwierdzenia od ciebie, to Ez mnie próbuje nabrać. Ha, dobre. To jest plan - mruknęła. Heimerdinger wrócił do pracy, burcząc coś o braku dyscypliny.
-
Vi spadła na ziemię, zwijając się ze śmiechu. Nagły wybuch wyprowadził Heimerdingera z transu, przez co aż podskoczył i wylał ze zlewki przezroczysty płyn. Na swój fartuch. Skąd brał te wszystkie narzędzia i pojemniki? - Vi! Przestań natychmiast! Opracowywałem ważną recepturę na... - Przepraszam, doktorku... Uch. O, dzieciaku. Nie słyszałaś o Taricu, obrońcy piękna i miłości? Rycerzu w lśniącej zbroi, typowi z Targonu. No, nie mów, że nie. On też się bawi kryształami, zupełnie jak ty - powiedziała dziewczyna, zbierając się z ziemi.
-
Vi podniosła brew i omiotła Shiro od stóp do głów wzrokiem. - No faktycznie z tym wzrostem. Hej, nie dyskryminuję cię za wzrost. To byłoby okropne. Dyskryminuję cię za to, że jesteś kadetem. - Uśmiechnęła się z satysfakcją, zadowolona z samej siebie. - Ej, ej, ej, czekaj. Chwila. Chcesz mi powiedzieć, że nie wiesz kim jest Tarcza Valoranu? - Twarz Vi rozjaśniła się i odłożyła śrubokręt na stolik, z niedowierzaniem patrząc na Shiro.
-
- Dobra, dzieciaku. To co? Byliście z Ezrealem parką? Kiepska sprawa, mówię serio - odzezwała się Vi, kiedy już siedzieli w kajucie. Na jednej ręce miała hextechową rękawicę, w której z kolei grzebała śrubokrętem trzymanym w nieubranej dłoni. - Cholernie mi to krzyżuje plany. Jak już wyciągniemy jego żałosny tyłek z urlopu na który się wybrał, nie będę mogła mu dogryzać sympatiami z Tarczą Valoranu. Nie jestem ci za to wdzięczna - zażartowała. Doktor Heimerdinger (sięgający Shiro zaledwie do pasa) krzątał się przy biurku z projektami, mrucząc coś pod nosem. Był całkowicie pochłonięty pracą. - Wektor A dwie pozycje w dół... przez pęd i masę... Ależ, rtęć? Niebywałe...
-
- Na pilnowaniu się nie kończy. Trzeba też będzie ogarniać. A ponieważ zamiast Cait... - Zamiast Szeryf Caitlyn - wtrącił Jayce. - Właśnie. Kontynuując, jej nie będzie, będę ja. I to ja rządzę w naszej przyszłej ekipie. Słuchasz się mnie. I korzystasz z sugestii jajogłowego. - Dziękuję, Vi - odezwała się Caitlyn tonem sugerującym, że nie była wdzięczna partnerce za jej słowa. - Wasz pierwszy przystanek to Bilgewater. W Bilgewater macie zdobyć mapę, oficer Vi posiada szczegółowe informacje dotyczące celu. Wsparciem będzie doktor Heimerdinger. Do Bilgewater dostaniecie się drogą wodną, dziś wieczorem wypływa łódź podwodna. Tutaj masz dokumenty. Jayce, mógłbyś? - zapytała Caitlyn, podając oficerowi plik kartek. Jayce zabrał kartki i niby to przypadkiem musnął dłoń szeryf. Podał kartki Shiro, mrugając do niej. Na stole leżał już długopis.
-
Jak się okazało, wszystko co tylko było w biurze i w mieszkaniu zostało zabrane przez policję i schowane w magazynie albo oddane dziadkowi Ezreala - Lyte'owi. Tak więc Shiro w ogóle nie została nawet dopuszczona do mieszkania. Jayce dał jej znać, aby pojawiła się na komisariacie pod wieczór, o godzinie szóstej. Tak też się wkrótce stało. Dziewczyna weszła do sali wyglądającej na salę obrad. Stał tam podłużny stół z litego drewna i krzesła ustawione wzdłuż niego. Okna były zasłonięte żaluzją, przez co pokój znajdował się w przyjemnym półmroku. Na ścianie był spory ekran, na którym akurat wyświetlała się mapa. Wszystkie spojrzenia zwróciły się ku Shiro. - Siadaj, Destino - powiedziała rozkazującym tonem szeryf Piltover, stojąca u szczytu stołu. Po jej lewej stronie siedział Jayce, po prawej różowowłosa dziewczyna. Oficer Vi, w granatowym mundurze. Bez swoich hextechowych rękawic jej dłonie były zaskakująco drobne. Vi siedziała rozwalona na krześle. Jedna jej ręka spoczywała na oparciu, druga na stole. Kiedy już Shiro siadła, Caitlyn zaczęła mówić. - Pozwalam na twoje uczestnictwo w misji, ale zanim wyrażę zgodę, podpiszesz pewne papiery. Wynika z nich tyle, że żaden z uczestników nie ponosi odpowiedzialności za twoje potencjalne rany i zgon, że jesteś świadoma niebezpieczeństwa i wyrażasz zgodę, uczestnicząc w tym całkowicie dobrowolnie. Wiesz chyba, że... -... Że ani ja, ani jajogłowy nie będziemy cię niańczyć. Nie patrzysz pod nogi, lądujesz w g... - Dosyć, Vi - ucięła Caitlyn. - Ale tak, mniej -więcej o to chodzi.
-
Jayce zmarszczył brwi i przymrużył oko. - A po co ci to? Przecież masz te swoje kryształy. Nie wiem, ja uważam, że wystarczy. A ludzi od strzelania mamy wystarczająco. No i kolejna sprawa, ja tu moja droga siedzę na pełen etat, to kiedy ty byś chciała lekcji? Zresztą, o tym wszystkim zadecyduje szeryf. Dzisiaj na spotkaniu. Wiesz chyba, że jeśli chodzi o broń palną, to ona jest lepsza, tak? Właśnie. No, a teraz poszła mi stąd - Jayce otworzył drzwi i wypchnął Shiro na korytarz. - Ach, zapomniałbym. Oficer przyjrzał się Shiro i pokręcił głową. Położył wielką dłoń na jej głowie i rozczochrał jej włosy, po czym dmuchnął w twarz odrobiną proszku, którą wyjął zza kurtki. Oczy dziewczyny zaczęły piec i łzawić. - Nie zaszkodzi, ale będzie upierdliwe. Teraz spadaj, Destino. I pamiętaj, odpowiedzialność. - Drzwi zatrzasnęły się.
-
- Póki co Ez nie żyje i pamiętaj o tym. Kolejna sprawa: jeśli masz brać w tym udział, to musisz odłożyć emocje na bok. Na bok, powtarzam! Słyszałem o twoim wystąpieniu wczoraj. Jeśli chcesz dołączyć do Ligi i pomóc w ratowaniu tyłka Ezreala, to musisz się wykazać odpowiedzialnością. Mam przeliterować? Świetnie, że nie. Rozumiesz, tak? - Puknął Shiro w czoło. - Emocje na bok, tak samo jak pragnienie zostania pępkiem świata. Na prowadzenie w tym twoim łbie przechodzi odpowiedzialność, logiczne myślenie i słuchanie przełożonych, jeśli Cait zgodzi się na przyjęcie cię do grupy. Dzisiaj odbywa się spotkanie organizacyjne, i jeśli obiecasz mi, że będziesz zachowywać się jak na dorosłą osobę przystało, dostajesz tę robotę. Rozumiemy się? Gdzie mi z tymi papierami, poszedł precz! - Jayce odgonił robota, który uporczywie starał się wetknąć mu w dłoń plik papierów.
-
- Ależ... Ja nic nie sugeruję, Destino. Nie mógłbym cię namawiać do czegoś tak dalekosiężnego jak wyprawa nastawiona na poszukiwania legendarnego przedmiotu, o którym jedyne poświadczenia to zapiski w jakimś dzienniku. No, już - poklepał dziewczynę po plecach. - Nie ma się z czego cieszyć, jasne? Nic nie wiesz - skierował na nią palec wskazujący, porządkującym gestem. Jak nauczyciel do ucznia, który coś właśnie nabroił. - A ponieważ nic nie wiesz, zaraz stąd wyjdziesz niepostrzeżenie, najlepiej płacząc i smarkając. I nie szczerz się tak, bo ci ten uśmiech zostanie. Usłyszałaś ode mnie kondolencje i obietnicę, że pogadam z typami z Ligi. Czy to jest jasne?
-
- Chyba każdy wie, Destino. Ezreal jest odkrywcą sławnym na cały Valoran, nie tylko Piltover. No już, przestań się mazać. Oboje wiemy, że to tylko stan przejściowy, nie? Znam kilku takich, którzy byli martwi i teraz radzą sobie całkiem dobrze. Powiem ci więcej, choć to ściśle tajne i nie możesz tego powtarzać... Umowa stoi? Świetnie. - Jayce nachyli się tak, żeby mówić do ucha Shiro. - Ezreal szukał pewnej istotnej rzeczy związanej z pustyniami Shurimy. Jego odkrycie po raz pierwszy miało mieć tak bardzo polityczny wydźwięk. I wiesz co? Nie zostawimy towarzysza broni w grobie. Jesteśmy trakcie organizacji wyprawy - powiedział. Wyprostował się, odchrząknął i mrugnął porozumiewawczo. - Pewnie nie chciałabyś wziąć udziału. Rozumiem, oczywiście. Strata przyjaciela, to wszystko trzeba opłakać... - uśmiechnął się cwaniacko.
-
Pod sufitem wisiały kamery. Obiektyw jednej z nich odwrócił się ku Shiro, choć ta nie mogła tego zauważyć. - W porządku, Mil. Wpuść interesantkę i skieruj ją do mojego biura - odezwał się przekształcony drobnymi zakłóceniami głos z głośniczka przy biurku sekretarki. - Tak jest - odpowiedziała kobieta. - Do windy, na piętro czwarte, pokój 402 a - podała dziewczynie instrukcje i wpuściła ją do korytarza. Winda była dość przestronna i jasna, z lustrem. Shiro spojrzała w lustro i wywnioskowała, że przed tak gwałtownym wypadem z hotelu mogła się przynajmniej uczesać. Twarz miała opuchniętą od niewyspania, a pod oczami wory. Kiepsko. Winda zatrzymała się na czwartym piętrze i dziewczyna ruszyła do wskazanego przez sekretarkę pokoju. Już zza drzwi słychać było łoskot i mechaniczne dźwięki. Same drzwi były zresztą metalowe, z grubej blachy. Przypominały nieco śluzy w łodziach podwodnych, jakie widziała niegdyś w dokach w porcie Piltover. Drzwi otworzyły się. W środku panował uporządkowany chaos. Biuro w rzeczywistości było pracownią konstruktora. Ściany były z gołego betonu, podobnie jak długie biurka. Na ścianach wisiały kartki z rysunkami technicznymi różnych maszyn i wynalazków, w znakomitej części broni. Shiro zauważyła okulary spawalnicze i maskę wiszące nad biurkiem z ogromnym palnikiem gazowym. W słojach wbudowanych w skrytki w ścianach świeciły różnobarwne kryształy i inne wyglądające niebezpiecznie materie. Na podłodze i na stołach spoczywały metalowe części, w kontenerze w rogu leżał złom. Pomieszczenie oświetlane było tylko lampami, bo nie miało okien. Akurat w momencie w którym wchodziła do środka, postawny mężczyzna wrzucił do zsypu na śmieci coś, co w trakcie spadania wybuchło. Nad głową Jayce'a latał mały robot unoszący się na prowizorycznym śmigiełku i wymachiwał szczypcami, próbując widocznie złapać upuszczony przez niego arkusz papieru. - Cześć, Destino - rzucił wesoło Jayce. - Czemu zawdzięczam wizytę? - zapytał, wstając ze stołka i podchodząc, aby się przywitać. Był słusznych rozmiarów, a sama Shiro wyglądała przy nim karykaturalnie drobno.
-
- Halo, halo! Pani w jakiej sprawie? - zatrzymała ją sekretarka siedząca przy recepcji, tuż obok wejścia do sekretariatu. Wyglądało na to, że poprzedniego dnia dziewczyna weszła po godzinach pracy, bo sekretarki nie było. Przez szklane szyby wpadało światło wczesnego poranka, a na biurku kobiety stał kubek z parującą jeszcze kawą. Aromat kawy uświadomił Shiro, że jest głodna. Kobieta tymczasem, ubrana w granatowy, wymyślny i typowo steampunkowy mundur właściwy Piltover patrzyła na nią nieufnie zza okularów. Wokół krzątało się senne jeszcze kilku funkcjonariuszy policji.
-
Ezreal położył dłoń w miejscu, w którym dziewczyna położyła swoją. Emanował od niej chłód. Uśmiechnął się i pokiwał głową. Shiro mrugnęła. Widok trochę się rozmazywał, więc aby widzieć lepiej musiała przetrzeć oczy. Cholera, zasnęła w ubraniu. Nawet nie zdjęła narzuty z łóżka. Przez otwarte drzwi do łazienki widać było umywalkę i część wanny. Żadnej błony, żadnego zielonego światła i tykania zegarów. Jedynie przytłumione odgłosy maszyn z ulicy.
-
Błona odbiła dziewczynę niczym trampolina, odrzucając ją pod samo łóżko, o czym poświadczył ból w potylicy i mroczki przed oczami. Świat w którym przebywała ona był innym niż ten, w którym tkwił jej ukochany. Dzieliła je cienka granica. Cienka, ale niebywale wytrzymała. Nie do przerwania. Tyle, że bywały na Valoranie dni i noce, podczas których bariera zanikała. Były też isoty, które umiały przez nią przenikać. I kilka z nich należało do Ligi. W oczach Ezreala zagościł smutek.