Skocz do zawartości

Arcybiskup z Canterbury

Brony
  • Zawartość

    5783
  • Rejestracja

  • Ostatnio

  • Wygrane dni

    4

Wszystko napisane przez Arcybiskup z Canterbury

  1. Finn odwrócił się. Już drugi raz tego dnia coś zmieniało jego tor poruszania się. Zmierzył wzrokiem 'przeciwnika'. - Nie - odparł. I ruszył dalej w obranym wcześniej kierunku.
  2. Okno było zamknięte, tak jak wszystkie pozostałe w domu. Ale oględziny ciała wskazywały na to, że cokolwiek dokonało dekapitacji, było dość tępe. A w każdym razie zbyt tępe, aby odciąć głowę za jednym zamachem - rana była bowiem postrzępiona. Obok głowy wykrzywionej w grymasie przerażenia leżała karteczka - biały, czysty kawałek papieru zapisany czarnym atramentem - niestety, pismem ioniańskim, którego Rennard nie mógł odczytać.
  3. Odwrócił się powoli w stronę strażnika. Zmarszczył brwi,jakby chciał zganić chłopaka. Wciąż trzymał dłonie w kieszeni. - Dlaczego celujesz do mnie z broni palnej? - zapytał spokojnie. - Celując do mnie z broni, sugerujesz, że jesteś gotów mnie zastrzelić. Nie chciałbym zinterpretować twojego działania pochopnie, ale na to wygląda. Odłóż broń, to zapomnimy o całej sprawie, i... Na mą duszę, odwróć się, człowieku! Szybko, ratuj życie! Oczywiście, zadbał o to, aby za strażnikiem ktoś stał. Cień z nieprzeniknionej ciemności. Zupełnie nieszkodliwy, jeśli nie licząc siły psychologicznej. Morven wiedział, jak takie tanie sztuczki działają na ludzi. W momencie w którym strażnik zajęty byłby cieniem, on postanowił się oddalić.
  4. Rudowłosa kobieta otworzyła wąskie drzwiczki, wyglądające jakby prowadziły do zwyczajnego, nieco walącego się domku. W środku zresztą jakaś kobieta stała przy palenisku mieszając zawartość garnka, a dwójka jej dzieci goniła się w pokoju obok. Wszyscy zamarli widząc Kapitan Fortune, która w praktyce rządziła Bilgewater, Różowowłosą dziewczyną z wielkimi, mechanicznymi rękami i do tego całkowicie niepozorną Shiro. - Nie przeszkadzajcie sobie - machnęła ręką Fortune. Podeszła do cienkiego i wytartego dywanika w przedpokoju, podniosła go i szarpnęła za kołatkę wsadzoną w deski podłogi. Podniosła klapę i wskoczyła do środka. Zanim Vi i Shiro usłyszały uderzenie, czy raczej plusk, minęły dobre dwie sekundy. Było wysoko. - Ostrożnie, można się poślizgnąć - ostrzegła Fortune z dołu. Jej głos odbił się echem. Vi wskoczyła zaraz za nią i wylądowała ciężko na błotnistym podłożu. Shiro poczuła zimno bijące od litych skał wewnątrz naturalnie wyrzeźbionej przez wodę jaskini. Jej nogi były po kostki w wodzie, co przypomniało dziewczynie o nabytych poprzedniego dnia obtarciach dużego palca i pięt. W środku panowała nieprzenikniona ciemność, dopóki Fortune z sykiem nie odpaliła pochodni. Tunel był wąski i gwałtownie się obniżał. Czerń przed nimi przypominała gardło olbrzymiego, skamieniałego stwora. - Nie boicie się chyba ciemności, prawda? - zapytała słodko Sarah.
  5. Spotkanie nie poszło zbyt dobrze. Klucz oczywiście pasował do drzwi niewielkiego, urokliwego domku w którym mieszkała Shing. Problem polegał na tym, co Rennard zastał w środku. Zamiast chętnej, przemiłej panienki zastał bowiem jej trupa. I była to wyjątkowo niechlujna kompozycja. Już od progu powitał go smród krwi. Coś, co jest szczególnie rozpoznawalne dla kogoś zawodowo zajmującego się utylizacją niewygodnych osób. Dalej było gorzej - zwłoki leżały w kałuży krwi, która zdążyła się rozrosnąć od małego stoliczka aż do ściany przeciwległej do okna. Trup wciąż trzymał kurczowo stłuczoną filiżankę herbaty. Głowa leżała na półce, pośród różnych, drewnianych figurek. Z półki również lała się krew. Oprócz ciała w domu panował idealny porządek i nie było absolutnie żadnego śladu włamania.
  6. Dom jak dom, nic interesującego. Przynajmniej nic, co zainteresowałoby Finna Morvena, przeświadczonego o snobizmie mieszkańców domu. Zmierzał dalej spokojnym krokiem, mając w poważaniu tabliczkę, strażnika i budkę. Morven miał genetycznie zakodowane ignorowanie wszelkich granic, łącznie z tym że od urodzenia przekraczał tą najważniejszą. Widział więc otaczający świat z filtrem dodatkowego, nieziemskiego wymiaru i budka strażniczka była dla niego niczym ważnym. Szedł dalej.
  7. - Och, przestańcie panie - zachichotała, ponownie zasłaniając ręką usta. Rozmowa była właściwie tylko pretekstem. Pod jej koniec, kiedy już dziewczyna (przedstawiła się imieniem Shing) musiała obsłużyć klientów Rennard został obdarzony miedzianym, rzeźbionym kluczykiem (do swojego pokoju, po schodach i na lewo, panie) i drugim, miedzianym, do jej pokoju. Poza budynkiem.
  8. Vi zmarkotniała. - Fortune, miałam nadzieję, że doktorek żyje - westchnęła rozczarowanym tonem. - Dobra, znasz jakieś przejście POZA Mostem Rzeźnika? I kto do cholery nasłał wszystkich tych głąbów? Kapitan Fortune wzruszyła ramionami od niechcenia. Gest niesamowicie wprost irytujący. - Nie mam pojęcia. Pogaduszki kiedy indziej, Vi. Musicie wiać. Jet pewna droga poza mostem, a że akurat pora na spacer, z chęcią was zaprowadzę. Za mną! Vi przewróciła oczami i ruszyła za Fortune.
  9. Zanim Vi zdążyła krzyknąć, działka ponownie wystrzeliły. Zasłoniła się rękawicą i przykucnęła. W tym czasie działka przestały strzelać. Zarówno Vi jak i Shiro usłyszały krzyki i to nie od swoich niedoszłych oprawców. - Który mądry wpadł na pomysł używania tego? - wrzasnęła kobieta. Najprawdopodobniej Fortune. - Miała być defensywa! DEFENSYWA! Nie zabijanie sojuszników, kretyni! Znajdę tego geniusza który to wymyślił, to obedrę ze skóry i wystawię na żer brzytwopłetwom! O, jesteście już! - Tak jak całość wypowiedzi Kapitan Fortune brzmiała jak krakanie wyjątkowo poirytowanej wrony, tak ostatnie zdanie wypowiedziane było tonem tak słodkim, że Vi widocznie zebrało się na wymioty. Właściwie, minę miała taką jak za każdym razem kiedy Shiro otwierała usta. - Moi ludzie znaleźli dziedzictwo doktora Heimerdingera na plaży. Aż dziw, że nie zatonęło. To prawdziwe skarby... Tylko że nie nadają się do używania zaraz po wyłowieniu z wody. - Tu rzuciła groźne spojrzenie jakiemuś kulącemu się za gankiem podwładnemu.
  10. Skinęła głową. Wróciła jeszcze na zaplecze, po czym przyszła niespiesznie do stolika, opuszkami palców trzymając parującą filiżankę. Najpierw położyła ją na stole, a potem stanęła przed poduszką i z gracją na nią opadła. - Skąd przybywasz, panie? - zapytała, uśmiechając się lekko i chwytając filiżankę w dłonie.
  11. - Tutaj, panie. To gościniec. Komnaty znajdują się piętro wyżej. Czy mam zaprezentować? - zapytała uprzejmie, wskazując na schody okręcające pień drzewa. Parka yordli wymaszerowała z gościńca, rozmawiając ze sobą w jakimś obcym dialekcie.
  12. - Rozdzielimy się i co? Przecież ty pięciu minut nie przeżyjesz w tej zawszonej dziurze! - warknęła i dalej biegła przed siebie. - Musimy jakoś dostać się na Most Rzeźnika, bo nie damy rady inaczej. Przepłynąć się nie da, bo będziemy obiadem. Kurwa, gdzie jest Fortune, kiedy jest potrzebna? - zapytała Vi. Zatrzymała się na skrzyżowaniu dróg, ale wznowiła bieg, widząc tłum który je gonił. I w tym momencie coś wybuchło. Vi zdążyła skręcić w prawą uliczkę, zanim łuk nad nią i Shiro zawalił się z hukiem, wznosząc w górę kłęby dymu. Różowowłosa zatrzymała się gwałtownie przed buczącym stadem małych działek, rozstawionych w poprzek ulicy.
  13. Pracownica ponownie ukłoniła się i odeszła, starając się zmysłowo kręcić biodrami. Rennard mógł tylko podejrzewać, że to właśnie robi, ponieważ przez ciężką, wielowarstwową szatę nie wyglądało to efektownie. Ani tym bardziej zmysłowo. Wróciła po czasie piętnastu minut, niosąc na tacy imbryk z dużą, pustą filiżanką. Z imbryka unosiła się para. Dziewczyna postawiła tacę przed Rennardem i znów się ukłoniła. - Czy mogę coś jeszcze dla pana zrobić?
  14. Zaskoczeni atakiem, piraci zaczęli strzelać. Ale że kryształy niektórych z nich oślepiły, a w każdym razie wprowadziły zamęt, żadna z kul nie trafiła celu (również za sprawą rękawic Vi i tarczy Shiro). Rozległ się huk, kiedy Vi skoczyła, ciągnięta przez jedną z rękawic. Pociągnęła za sobą też Shiro i rzuciła się do ucieczki, przy okazji tłukąc wszystkich, którzy tylko przypadkiem dostali się w zasięg jej rażenia. Rozległy się dzikie krzyki piratów, którzy dochodzili do siebie po ataku obu pań. Vi skierowała się w jedną z mniejszych uliczek, przy okazji upewniając się, że ta pozwala na dalszą ucieczkę. - Musimy ich zgubić. I to prędko - rzuciła, puszczając rękę Shiro.
  15. Dziewczyna zachichotała, zasłaniając usta dłonią. - Mamy najróżniejsze rodzaje herbat, od zielonych, przez białe aż do owocowych. Chyba, że woli pan alkohol. Wtedy zaproponuję baiju i sake. I rum, oczywiście. Jak na portowe miasto przystało.
  16. Niestety, rozmówca nie był jedynym niebezpieczeństwem, dlatego też kiedy tylko Shira uderzyła go kryształem, pozostali wyjęli pistolety i inne narzędzia zbrodni. Vi zdołała naładować rękawice i staranować najcieńszą linię napastników, jednocześnie osłaniając się drugą. Nie zdążyła natomiast pomóc Shiro, która zaraz po ataku rozmówcy została dość gwałtownie spacyfikowana. Kulami. First blood [Gwoli wyjaśnienia - poniżej gracz ma napisać nowy post z nowym rozwiązaniem, które pozwoli mu nie umrzeć ponownie].
  17. - Obawiam się, że to niemożliwe - odparł pirat. - A to niby dlaczego? Nie odsuniesz się sam, to ja cię odsunę - zagroziła Vi. Pirat roześmiał się, a jego tropem podążyła cała reszta. W tym czasie wokół Vi i Shiro zaczęli gromadzić się inni, otaczając je ciasnym kółkiem. - Jest ktoś, komu zależy na niepowodzeniu waszej misji - wyjaśnił pirat. Nie miał jednego oka, miał za to ogromną brodę. Vi uderzyła rękawicą o rękawicę, aktywując je. Zaraz mogło się zrobić gorąco. - Jeśli masz jakiegoś asa w rękawie, to to jest ten moment - rzuciła do Shiro, wpatrując się groźnie w przemawiającego.
  18. Harmonia, wszędzie harmonia. Na podłodze stały płaskie, szklane stoliczki, tak niskie, że trzeba było przy nich siedzieć. Wokół leżały zresztą poduszki. Dekoracjami były obrazki przedstawiające zwierzęta i ludzi i oczywiście rośliny w doniczkach. Z sufitu wisiały najróżniejsze latarenki, a najciekawszym elementem domu był olbrzymi pień żywego drzewa, wokół którego zbudowany był dom, okrążony spiralnymi schodkami wbitymi w ów pień. W środku siedziało kilku ionianczyków i dwa yordle w ioniańskich wdziankach. Łącznie zajmowali dwa stoliki i wszyscy bez wyjątku pili gorące napary z tutejszych liści. Przybycie Rennarda nie wzbudziło zainteresowania gości. Podeszła do niego natomiast kobieta o oliwkowej skórze, włosach spiętych w misterny kok i ubrana w tradycyjną, ioniańską szatę. Ukłoniła się nisko. - Witamy serdecznie w gościńcu Vam. W czym mogę panu służyć?
  19. Vi starała się tuż przed samym mostem skręcić w uliczkę na lewo, ale niby to przypadkiem tłumek piratów stanął jej i Shiro na drodze, zatrzymując jedną i drugą. - Oho, przepraszam najmocniej - odezwał się jeden z nich. - Wygląda na to, że ulica jest zatamowana.
  20. Nawet karczmy były tu zabawne. Zbudowane na podwyższeniach i tarasach, miały cienkie ścianki z drewna i przesuwane drzwi. Dopiero dalej od portu zaczynały się porządniejsze, kamienne domy, które wciąż zachowywały sporo z tutejszej estetyki. Przed Rennard mijał właśnie jedną z karczm, czy jak to się tutaj nazywało. Nad wejściem wisiał szyld zapisany ioniańskimi mróweczkami. Na tarasie zakrytym od góry przez rozłożysty dach w drewnianych doniczkach rosły tykowate rośliny.
  21. Mężczyźni niestrudzenie szli za nimi dwoma. Tymczasem most był coraz bliżej. Most, na którym - co dziwne - inaczej niż zazwyczaj nie było żadnych ludzi. Na drugim końcu mostu stała za to grupka piratów, niby to swobodnie opierających się o bariery mostu i podziwiających widoki. Było co podziwiać. Vi rozglądała się dyskretnie na boki. - Musimy iść gdzieś w bok - stwierdziła.
  22. - Po prostu to zrób i nie paplaj! - syknęła Vi. Wyszła, kiedy Shiro była już gotowa. Nie miały ze sobą nic cennego, oprócz rękawic Vi. Dziewczyna ruszyła więc traktem w stronę Mostu Rzeźnika, bo to przez niego musiały obie przejść, żeby trafić z powrotem do portu. W pewnym momencie Shiro zauważyła, że kiedy tylko się odwracała, widziała dwie męskie postacie. Ubrani byli w ciemne barwy i szli w niewielkiej odległości od siebie. Na horyzoncie tymczasem pojawił się już Most.
  23. Tego dnia wyjątkowo nawet alkohol i miłe towarzystwo nie dały zapomnieć o porażce i o koszmarnym poczuciu niesprawiedliwości. To po prostu nie był dobry dzień. Rennard po raz pierwszy w swoim życiu postawił stopę w Ionii. Był pierwszym ze swojego rodu który przybył na wyspę i właściwie była to chwila całkiem podniosła i symboliczna. Tyle, że wszystko co dobre kiedyś się kończy, a ta chwila skończyła się w momencie gdy parę osób za nim zaczęło się drzeć, że tamuje zejście z trapu. Nawet ioniański port był inny niż ten w Noxus. Brak rybich flaków, a wiatr nawet nie próbował zawiewać smrodem moczu i krwi. Drewniane pomosty utrzymane były w porządku i nie gniły, a ulice były wybrukowane jasnymi, dość czystymi kamieniami. Inne mieli nawet statki. Cóż, co kraj to obyczaj. Ale na zwiedzanie przyjdzie czas później, kiedy już załatwi się lokal noclegowy. Na wyspie Rennard znalazł się nieprzypadkowo - przez lata zdołał wyrobić sobie naprawdę paskudną opinię. Ten jeden raz chodziło o coś więcej niż zwykłe zabójstwo, bo i o odebranie zamordowanemu Starożytnego Artefaktu o Niezwykłym Znaczeniu i Mocy. W skrócie, robota najemnika. Argumentem który przekonał Rennarda były pieniądze. Dużo, dużo pieniędzy. Więcej niż zwykle.
×
×
  • Utwórz nowe...